- W empik go
Plantageneci. Tom I. Ród zdobywców - ebook
Plantageneci. Tom I. Ród zdobywców - ebook
Książka, która zainspirowała George’a R. R. Martina!!!
Historia dynastii Plantagenetów autorstwa Thomasa B. Costaina obejmuje cztery tomy. Pierwszy z nich, Ród zdobywców, rozpoczyna się od podboju Anglii przez Wilhelma Zdobywcę w 1066 roku, a kończy w 1216 roku wraz z rządami Jana bez Ziemi. W tym burzliwym okresie po zmaganiach między monarchami a poddanymi udało się stworzyć podwaliny pod nowy system rządów. Dzieje i uczestnicy tych wydarzeń ożywają przed oczami czytelnika dzięki biegłości Costaina w snuciu opowieści oraz jego umiejętności kreowania postaci i scen historycznych.
Thomas Bertram Costain (1885–1965) urodził się w Kanadzie, ale w 1920 roku uzyskał amerykańskie obywatelstwo. Przez wiele lat pracował jako dziennikarz i redaktor w gazetach kanadyjskich oraz amerykańskich. Przygodę z twórczością literacką rozpoczął dość późno, bo w wieku pięćdziesięciu siedmiu lat, jednak to właśnie ona przyniosła mu największą sławę. Napisał wiele książek historycznych, w tym przede wszystkim cykl biograficzny poświęcony dynastii Plantagenetów, opublikowany jako Pageant of England (znany też pod tytułem The Plantagenets). Seria powstała w latach 1949–1962 i składa się z czterech tomów. Pierwszy, którego oryginalny tytuł brzmi The Conquerors: The Pageant of England (1949), oddajemy dziś w ręce czytelnika, natomiast trzy pozostałe to The Magnificent Century (1951), The Three Edwards (1958) i The Last Plantagenets (1962). Oprócz literatury faktu Costain napisał sporo powieści historycznych. Do najpopularniejszych należą romans For My Great Folly (1942) oraz powieści przygodowe The Black Rose (1945) i Silver Chalice (1952; w Polsce wydana pod tytułem Srebrny Kielich). Dwie ostatnie w związku z sukcesem wydawniczym zostały sfilmowane.
Doskonała opowieść, nadzwyczaj barwna i pełna akcji.
Book-of-the-Month Club News
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8178-272-2 |
Rozmiar pliku: | 3,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
TRZEJ SILNI LUDZIE
1
W jednym z ostatnich dni września 1066 roku odcinek wielkiej drogi na północy Anglii, która przecina Aire i Wharfe, a dalej biegnie do miasta York, aż zaczernił się od maszerujących żołnierzy. Awangardę stanowiła straż przyboczna króla Harolda, dumnie dzierżąca jego osobisty sztandar „Walczącego człowieka”. Razem z nią podążał sam Harold, wspaniały syn hrabiego Godwina, wybrany przez Witenagemot na następcę Edwarda Wyznawcy. Obecność Godwinsona dodawała sił sztywniejącym mięśniom wojowników i miała tak duży wpływ na posuwające się pospiesznie oddziały, że z niezbyt muzykalnych gardeł maszerujących wydobywały się pieśni bojowe, a w sercach ludzi panowało przekonanie, że idą po zwycięstwo.
Ci Anglosasi pokonywali drogę pieszo, z toporami bojowymi opartymi o bark i tarczami w kształcie latawca zawieszonymi na ramieniu. Tuniki mieli szare od kurzu, a nogi gołe, bo nosili krótkie buty, których wierzchnia część była pocięta na rzemyki, tworzące siatkę (jedynie dowódcy zakładali długie spodnie przewiązane na kostkach skrzyżowanymi rzemieniami). Byli średniego wzrostu, raczej krępej budowy, a pod ich spiczastymi, lekko zakrzywionymi czapkami kryły się zjeżone grzywy jasnych włosów. Twarze mieli szerokie, o beznamiętnym wyrazie.
Przypatrzmy się im jednak uważniej, gdyż ci pokryci kurzem wojownicy wykonali marsz z Londynu w niecałe pięć dni, a choć wyglądali na tępych i nie mieli żadnego wykształcenia, tak samo jak ich ojcowie już zaczynali rozumieć dwie bardzo istotne zasady. Pierwsza brzmiała, że królowie nie są panami ludu, lecz sami mu służą, druga – że wola większości, wyrażona za pośrednictwem zgromadzenia utworzonego we właściwy sposób, musi wziąć górę w każdej sprawie. Teraz zaś żołnierze Anglii (sami o tym nie wiedząc) maszerowali na północ na obolałych i pokrytych pęcherzami stopach właśnie po to, aby bronić tych poglądów.
2
W tym czasie o koronę Anglii zmagali się trzej silni ludzie: Harold, wybrany przez lud; książę Normandii Wilhelm, który twierdził, że ma do niej prawo, bo obiecał mu to zmarły król; wreszcie Harald Srogi, władca Norwegii, którego jedynym tytułem do korony był ciężki miecz dwuręczny.
Komplikacje z następstwem tronu zrodziły się już za rządów poprzedniego króla, Edwarda, zwanego Wyznawcą. Edward był jedynym żyjącym synem Etelreda II Bezradnego, wyjątkowo nieudolnego monarchy, który tak nagrabił sobie u poddanych, że z radością powitali duńskich najeźdźców, którzy przepędzili go z tronu. Matką Edwarda była Emma, piękna Normanka szlachetnego urodzenia, ale jednocześnie bardzo zachłanna, która później wyszła za Kanuta, wodza Duńczyków, i w ten sposób po raz drugi została królową Anglii. Całym sercem kochała drugiego męża, natomiast niewiele uwagi poświęcała swemu synowi Edwardowi, który uciekł z kraju i zamieszkał w Normandii. Po śmierci Kanuta i jego synów Witenagemot z powrotem wezwał go do Anglii i wybrał na króla. Koronę zapewnił mu wpływ Godwina, hrabiego Wessex, który jako nadzwyczaj przekonujący i elokwentny mówca zdołał przekonać ludzi do swojej opinii. Miał poza tym tak przenikliwy umysł, że należy mu się miejsce wśród największych „twórców królów” w dziejach Anglii.
W chwili objęcia tronu Edward już cieszył się reputacją człowieka świątobliwego, ale dopiero po śmierci rozrosła się ona, utrwaliła i w końcu przerodziła w legendę, absolutnie niemożliwą do obalenia. Trzeba natomiast stwierdzić, że gdyby pozostawiono mu samodzielność rządów, prawie na pewno okazałby się nie mniejszym nieudacznikiem niż jego słaby ojciec, co byłoby dla kraju bardzo godną pożałowania okolicznością. Na szczęście ten pobożny Edward miał Godwina, który nim kierował, a potem jego syna Harolda – równie zdolnego jak ojciec, tyle że mniej przebiegłego.
Sam Edward był osobliwą postacią, bo z białymi włosami, długą białą brodą i różowawą cerą wyglądał niemal na albinosa. Ręce miał długie, bardzo szczupłe i tak białe, że prawie przezroczyste. Cechował go dziwaczny zwyczaj wpatrywania się w przestrzeń oraz skłonność do nagłych napadów nieuzasadnionego gadulstwa czy śmiechu. Całe godziny spędzał na modlitwach i stąd wzięła się opinia, że jest nadzwyczaj pobożny, ale kiedy już wyszedł z prywatnej kaplicy, ruszał oddać się swojej pasji, czyli łowom, na których zarzynał nieszczęsną leśną zwierzynę, okazując wyjątkową żądzę krwi. Jeśli w jakiejś części królestwa pojawiały się kłopoty, jego pierwszą myślą było wysłanie tam wojsk z rozkazem, aby uporały się z miejscową ludnością ogniem i mieczem. Wyłącznie dzięki wpływowi Harolda nie dawał upustu tym krwiożerczym instynktom.
Po śmierci Edwarda lud zaczął porównywać jego spokojne panowanie ze straszliwymi latami, które nadeszły potem, i wspominać króla jako świętego. Tej skłonności dodatkowo sprzyjały doniesienia o cudach, jakie zdarzały się u grobu Wyznawcy. Jednak winę za to, że później przyszły tak przerażające czasy i że przez prawie dwa wieki w Anglii panowały ucisk i okrucieństwo, zdecydowanie można złożyć na barki samego króla, drugiego z „bezradnych” monarchów kraju. Co prawda Edward ożenił się z Edytą, piękną córką Godwina, ale nie wyglądało na to, żeby był skłonny spłodzić z nią potomka. Na dodatek sprowadził do kraju całe hordy ludzi z Normandii, których mianował biskupami, hrabiami i konetablami, dając im ziemie i wielkie bogactwa. W efekcie Normanowie doszli do wniosku, że Anglia to bogaty łup, który warto by zagarnąć. Co gorsza, przy okazji odwiedzin księcia Wilhelma Edward obiecał temu nadzwyczaj ambitnemu człowiekowi angielską koronę (a przynajmniej tak przysięgał sam Wilhelm).
Korona nie była jednak jakimś trofeum, które mogliby sobie wzajemnie wyrywać z rąk ludzie z ambicjami; nie była też własnością słabego króla i Edward nie miał prawa decydować o jej losie. Monarcha piastował urząd, który lud przyznał mu za pośrednictwem Witenagemotu, protoplasty współczesnego Parlamentu. Chociaż na ogół tron Anglii dostawał się synom wcześniejszych królów, rozumiano, że do jego objęcia dochodzi z woli ludu, a nie dlatego, że pretendent dysponuje boskim prawem do następstwa po ojcu. Lud mógł usunąć złego króla i czasem się do tego posuwał, aczkolwiek niezbyt często. Jeśli więc ascetyczny Edward złożył podobną obietnicę Normanowi Wilhelmowi, nie można jej uważać za słuszny tytuł do korony.
Z drugiej strony Wilhelm rządził krajem, w którym lud nie miał żadnych praw, więc nic dziwnego, że od tamtego dnia uznawał się za legalnego następcę Edwarda. Niemniej jako człowiek przewidujący i dalekowzroczny powziął wszelkie środki ostrożności, aby zapewnić sobie następstwo tronu Anglii. Kiedy więc okręt Harolda rozbił się na wybrzeżu Normandii, Wilhelm kazał przyprowadzić Godwinsona przed skrzynię przykrytą tkaniną ze złotogłowiu, na której położono mszał, a następnie zażądał od swojego „gościa mimo woli”, aby przysiągł poparcie dla jego roszczenia do korony. Ponieważ Harold nie miał innego wyjścia, złożył przysięgę, a normańscy baronowie, których wezwano na świadków, powtórzyli donośnie: Tak ci dopomóż Bóg! Wtedy ściągnięto tkaninę i okazało się, że skrzynia jest pełna kości i relikwii świętych. Normańscy kronikarze piszą, że Harold aż zbladł, zdając sobie sprawę, jak bardzo wiążąca jest ta przysięga. Ten epizod dał Anglii pierwszy dowód przebiegłości księcia Wilhelma, ale w następnych latach królestwo miało ich otrzymać znacznie więcej.
Kiedy staremu królowi złożono wychudzone ręce na piersi i pochowano go w wielkim kościele w Westminsterze, który sam wybudował (było to jego jedyne faktyczne osobiste osiągnięcie), Witenagemot stanął wobec problemu. Krajowi potrzebny był silny człowiek u steru władzy, tymczasem żaden z ludzi królewskiej krwi nie miał dostatecznie dużo zdecydowania, aby zarządzać choćby zwykłym lennem. W żyłach Harolda nie było ani kropli tej krwi, ale za Edwarda rządził Anglią mądrze, stanowczo i okazując pobłażliwość w stopniu zadziwiającym jak na tamte barbarzyńskie czasy. Ponadto dowiódł już swoich umiejętności jako wódz i był jedynym człowiekiem zdolnym bronić królestwa przed zakusami wielkiego intryganta zza Kanału. Poza tym Edward na łożu śmierci spojrzał na problem następstwa tronu we właściwym świetle i oznajmił, że życzy sobie, żeby zasiadł na nim Harold.
Tak więc wybrano Godwinsona, który przyjął tę decyzję, uznając, że potrzeby jego kraju unieważniają przysięgę, którą zresztą złożył pod przymusem. Namaszczono go świętymi olejami, nad jego głową odśpiewano Veni, Creator Spiritus, nałożono mu koronę Anglii, a kraj radował się z perspektywy dalszych oświeconych rządów. Jednak już dzień po koronacji Harold zaczął szykować się na cios, o którym wiedział, że musi nadejść. Możliwe, że miałby szanse na pobicie sił Wilhelma, gdyby sprawa ograniczała się do walki tylko z jednym przeciwnikiem, ale okazało się, że ma do pokonania dwie armie najeźdźcze. Na pewien czas przed śmiercią Wyznawcy Harold zgodził się na pozbawienie władzy i wyjęcie spod prawa swego brata Tostiga, który uciskał ludność swojego hrabstwa Northumberland. Tostig zapłonął wściekłością i urazą, i od tamtej pory spiskował przeciw Haroldowi. Przybył do Normandii i zaczął nakłaniać Wilhelma (zupełnie bez potrzeby), aby wystąpił o swoje prawo do tronu. Potem Tostig udał się do Danii, gdzie z kolei poprosił króla Swena o pomoc przeciwko bratu, ale ponieważ spotkał się z odmową, ostatecznie dotarł do Norwegii i tam znalazł wdzięcznego słuchacza w jej królu Haraldzie III Srogim.
Tu wtrąćmy kilka słów o tym wikińskim królu, trzecim z naszych tytułowych silnych ludzi. Harald Srogi był jasnowłosym olbrzymem, istnym Thorem, który zstąpił na ziemię pod ludzką postacią. Całe życie spędził na poszukiwaniu przygód i narosła wokół niego masa legend. Czasem nazywano go Haraldem, królem Waregów, czasem Haraldem Zabójcą Lwów. Podobno poprowadził własną niewielką krucjatę przeciw Saracenom (oczywiście nieudaną). Z butą przepłynął Bosfor, zrywając rozciągnięty na nim łańcuch dziobem okrętu flagowego swojej floty i drwiąc sobie z potęgi Wschodu. Podobno to on oślepił cesarza Bizancjum Konstantyna Monomacha i cieszył się łaskami (choć nie wyłącznymi) namiętnej cesarzowej Zoe. Kiedy ruszał do bitwy, w jego głowie wybrzmiewały dziwne, dzikie pieśni, które śpiewał triumfalnie, równocześnie rąbiąc przeciwników na kawałki. Żaden żyjący człowiek nie był w stanie pokonać go w walce. Jego sława chwilowo usunęła w cień nawet pamięć wielkiego Olafa Tryggvassona, nie mówiąc o mniej znaczących bohaterach, takich jak Thorkell Wysoki i Swen Widłobrody.
To tyle jeśli chodzi o legendy, natomiast jedno wiemy na pewno: Harald Srogi był zaprawionym w bojach wojownikiem, który czuł się szczęśliwy tylko z mieczem w ręku i mając przed sobą wroga, któremu mógłby rozłupać głowę. Niemniej nie był dość mądry, aby dostrzec pewne słabe strony oferty Tostiga, więc posłuchał tego ponurego zdrajcy i zadecydował, że chce skraść koronę Anglii.
Harold panował dopiero od kilku miesięcy, gdy dowiedział się o stojącym przed nim podwójnym zagrożeniu. Harald Srogi i Tostig pożeglowali w górę rzeki Humber z wielką armią najeźdźczą, wylądowali pod Riccall i pobili siły angielskie dowodzone przez Edwina i Morcara, hrabiów z północy. Król, wiedząc, że musi odeprzeć wikingów, zanim dojdzie do lądowania Normanów, zebrał armię i ruszył z nią w zawrotnym tempie drogą na północ.
3
Harald Srogi przybył do Anglii z oczywistym zamiarem pozostania tam, bo sprowadził ze sobą z Norwegii olbrzymią flotę i dużą armię. Według niektórych źródeł do przewozu jego wojsk potrzeba było tysiąca okrętów, ale ponieważ resztki tej armii najeźdźczej wróciły do Norwegii na pokładach 23 jednostek, można spokojnie założyć, że w tym przypadku kronikarze dopuścili się karygodnego wyolbrzymienia danych liczbowych, jakich jest zresztą mnóstwo we wczesnych kronikach. Faktem jest jednak, że nordycki olbrzym przywiózł też żonę – ruską księżniczkę, do której był chyba silnie przywiązany, oraz przynajmniej część licznych kochanek i całe stadko swoich dzieci, a oprócz tego jedną sztabkę złota (aby wnieść ją na pokład, podobno trzeba było aż 12 ludzi), przedmioty użytku domowego, stroje, całe lśniące opancerzenie oraz cenną broń. Zamierzał zatem zostać w Anglii i nią rządzić.
Po pobiciu dwóch wspomnianych angielskich hrabiów pod Fulford Harald założył kwaterę główną w pobliżu wioski Aldby, dawnej siedziby królów Northumberland. Bez wątpienia uważał, że jest to odpowiednie miejsce pobytu dla zdobywcy, ale w ten sposób pozwolił próżności wziąć górę nad zmysłem strategicznym. Jego armię musiano rozmieścić rozrzuconą w okolicy, wzdłuż brzegów rzeki Derwent. Płaskie ukształtowanie terenu w tym rejonie nie dawało żadnej przewagi zajmującym go ludziom w razie konieczności obrony. Problem w tym, że potężny wiking nie spodziewał się aż tak szybkiego nadejścia angielskiego imiennika. Gdyby sądził, że może tam zostać zaatakowany, bardziej by się przyłożył, aby odpowiednio rozstawić swoje wojska. Źródła wskazują, że był ogromnie zaskoczony, gdy ujrzał chmurę pyłu nad drogą z Yorku i uświadomił sobie, że Anglicy nadciągają do Stamford Bridge^(). Na pewno ogarnęła go chwilowa panika, kiedy dotarło do niego, że spora część jego armii wciąż tkwi wraz z okrętami w Riccall, a jeszcze większa obozuje po niewłaściwej, przeciwnej stronie rzeki. Harald Srogi rozesłał posłańców, aby zebrać rozrzucone oddziały, a siły, które miał przy sobie, rozstawił w szyku bitewnym.
Choć najeźdźcy zajmowali słabą pozycję, sami wyglądali wystarczająco groźnie w oczach strudzonych Anglików, gdy ci przekraczali rzekę. Ludzie wikińskiego króla uformowali koło, tworząc ścianę tarcz, ponad którymi przeciwnik mógł dostrzec tylko oczy wojowników o dzikim wyrazie i sztandar Haralda, „Pustoszyciela ziem”, który falował na wietrze nad ich głowami. Harald wyjechał na przegląd swoich sił. Wyglądał bardzo przystojnie i wojowniczo, siedząc na czarnym koniu, ale jego ciężar okazał się chyba za duży nawet dla takiego silnego zwierzęcia – w każdym razie wierzchowiec się potknął, a król runął z jego grzbietu na ziemię. Angielski Harold, który właśnie zbierał żołnierzy, aby przeprowadzić atak, widział całe zajście. Uśmiechnął się ponuro i zapytał ludzi wokół: Kim jest ten wysoki człowiek, który spadł z konia? Powiedziano mu, że to sam król Norwegii Harald. Godwinson osłonił oczy dłonią i obserwował strapionego przeciwnika, jak wraca pieszo w szeregi swoich wojowników, po czym podobno oznajmił: Wysoki człowiek i wspaniale wygląda, ale sądzę, że szczęście go opuściło. Niemniej angielski przywódca, który myślał równie trzeźwo i realistycznie jak książę Wilhelm, uznał, że to nie wystarczy. Pamiętał o armii normańskiej, która właśnie przeprawiała się przez Kanał, i o tym, że potrzeba mu każdego angielskiego żołnierza, toteż podjął próbę ułożenia się z Haraldem. Wysłał do niego herolda z 20 zbrojnymi na koniach.
Gdy posłaniec dotarł na miejsce, wykrzyknął:
– Gdzie jest Tostig, syn Godwina?
– Jest tutaj – odparł zdrajca, występując naprzód z szeregu, z toporem bojowym wspartym na ramieniu, a herold oznajmił:
– Twój brat wysyła przeze mnie wiadomość, że cię pozdrawia i oferuje ci pokój, przyjaźń, a do tego zwrot twoich dawnych zaszczytów.
– Piękne słowa – odpowiedział Tostig – ale jeśli przyjmę to wszystko, co z tego będzie miał mój sojusznik, szlachetny król Harald, syn Sigurda?
– Siedem stóp angielskiej ziemi , a że jest wyższy niż inni ludzie, być może trochę więcej – odrzekł posłaniec.
Na te słowa brat króla Anglii krzyknął:
– Idź więc i powiedz swojemu panu, żeby szykował się do bitwy!
Następnie, jak donoszą kroniki, Harald Srogi, który doszedł już do siebie po nieszczęśliwym wypadku, zaczął się z niecierpliwością rozglądać za angielskim Haroldem, a gdy wreszcie go wypatrzył, rzucił uwagę (z wyższością właściwą dla osoby obdarzonej kilkoma dodatkowymi calami wzrostu), że król Anglii to mały człowiek. Dodał jednak wspaniałomyślnie: Dobrze trzyma się w strzemionach.
Oczywiście Harold był niski, tylko jeśli porównywać go z kimś takiej postury jak wikiński wódz. Sam poprowadził pierwsze natarcie na ścianę tarcz, wymachując toporem bojowym, a Anglosasi podążali tuż za nim, krzycząc z zapałem: Za krzyż! Za krzyż! Od samego początku było jasne, że przewaga leży po ich stronie. Ludzie walczą najostrzej, kiedy stopa najeźdźcy posuwa się po ich ojczystej ziemi, a w tym przypadku wiedzieli, że jeśli Skandynawowie zwyciężą, Anglia zostanie spustoszona od jednego wybrzeża po drugie, a życie żadnego mężczyzny ani honor żadnej kobiety nie będą bezpieczne. Przy każdym ataku myśl o ojczyźnie w potrzebie dodawała Anglosasom ducha bojowego; to dzięki niej ich miecze stały się tak ostre, a maczugi ciężkie, to ona napędzała każdą z ich strzał mknących w powietrzu.
Udało im się przełamać ścianę tarcz, ale Harald Srogi stojący pod „Pustoszycielem ziem” jeszcze długo po tym utrzymywał Anglosasów na dystans. Zwycięzca tysiąca bitew stoczył tę ostatnią niczym bóg wojny. Śpiewając północne pieśni bojowe, z oczami płonącymi szałem bitewnym, walczył, aż stanął wśród całego stosu martwych ciał swoich ludzi, a każdy, kto zetknął się z ostrzem jego straszliwego dwuręcznego miecza, ginął. Jednak żaden człowiek nie jest w stanie sam wygrać bitwy (wbrew temu, co twierdzą kroniki rycerskich dokonań), więc także ten król-gladiator i skald w końcu padł ze strzałą wbitą w gardło. Kiedy konał, zakrwawiony płaszcz opadł mu na twarz, więc przynajmniej nie musiał patrzeć, jak zwycięscy Anglicy przebijają się przez linię jego wojsk, gdyż po jego śmierci bitwa nie ustała. Tostig, który przy wszystkich swoich wadach był walecznym człowiekiem, przejął dowodzenie. Potem jednak i on padł obok „Pustoszyciela ziem”, a choć przybyły posiłki z okrętów pod dowództwem niejakiego Eysteina Orre, w tym momencie strona norweska była już przegrana; ci nowi wojownicy mogli tylko polec, jak wcześniej ich towarzysze. Harald Srogi rzeczywiście zakończył swoją zdumiewającą karierę tak jak mu obiecał posłaniec Harolda, a wraz z nim zginęła większość jego ludzi. Ci, którzy przeżyli, zawarli z przeciwnikiem pokój, po czym odpłynęli do Norwegii, zabierając swoje kobiety, przedmioty domowego użytku, a także to, co pozostało z ich dumy.
Zwycięstwo zostało jednak drogo okupione. Pięć dni później, gdy Harald siedział u szczytu stołu, biorąc udział w uczcie urządzonej z tej okazji w Yorku, dostał wiadomość, że Normanowie wylądowali na południowym wybrzeżu. Wilhelm, wymachując bullą, w której poparł go papież, ogłosił, że Anglia należy do niego, a Godwinson to krzywoprzysięzca i złodziej. Zwycięzca spod Stamford Bridge wstał i opuścił ucztę, aby szykować się do drugiej bitwy. Możliwe, że kiedy rozmyślał o swojej zmęczonej i pomniejszonej armii, zdał sobie sprawę, że ostatecznie jego martwi wrogowie zatriumfowali. Ich wyprawa tak bardzo przerzedziła szeregi Anglosasów, że król miał teraz niewielką szansę pokonać siły Normana, walczące konno i pierwszorzędnie wyposażone. Obłąkańczy kaprys Haralda Srogiego i Tostiga, za który obaj zapłacili życiem, sprawił, że na karku Anglii miało się teraz zacisnąć stalowe jarzmo.
4
Armia Wilhelma stała obozem wokół Hastings, mając na wprost siebie odnogę pasma Downs, z której rozciągał się imponujący widok na północ, aż po horyzont. Ta wyżyna, która wyrastała przed Normanami, w rzeczywistości stanowiła grupę wzgórz poprzecinanych głębokimi jarami o kamienistych dnach, którymi płynęły leniwe strumienie, w tamtych czasach nazywane becks. Strategicznym punktem wśród tego labiryntu wzniesień i zagłębień było Senlac o wysokich szczytach, z których można było dostrzec morze. Przeszkody naturalne zapewniały zabezpieczenie obu skrzydeł tego wzniesienia, a poza tym było ono na tyle duże, aby mogła się na nim zmieścić armia. Właśnie tam 14 października 1066 roku rozegrała się jedna z najczęściej omawianych i opisywanych bitew, a już na pewno taka, którą najgoręcej opłakiwano i nad którą najbardziej ubolewano w dziejach Anglii.
Ponieważ Normanowie już pustoszyli obszary wiejskie kraju, Harold nie czekał na przybycie opóźniających się hrabiów z północy (faktycznie nie miał pewności, że się w ogóle stawią). Od razu dowiódł, że jest umiejętnym wodzem, rozmieszczając swoją pospiesznie zebraną i źle wyposażoną armię na całym Senlac. Doskonale nadawało się do celu, jaki sobie postawił: z tego wzniesienia panował nad wszystkimi drogami i mógł obserwować Normanów niczym orzeł siedzący na górskiej perci, a nawet uderzyć na nich, gdyby Wilhelm próbował jakiegoś manewru dywersyjnego. Senlac było silną pozycją obronną, ale Harold zaczął ją dodatkowo umacniać – wykopał rowy i postawił palisadę. Teraz czekał tam na rozwój wydarzeń.
Wilhelm miał dwie możliwości – albo stoczyć bitwę w otwartym polu na warunkach Harolda, albo uciec z armią z powrotem na okręty. Oczywiście wybrał pierwszą. Rankiem w dniu starcia wygłosił do swoich żołnierzy bardzo długą mowę, wyjaśniając im, że zwycięstwo będzie oznaczać dla nich chwałę i bogactwo, natomiast porażka – śmierć każdego Normana, który przebywa na angielskiej ziemi.
W końcu przystąpił do ataku. Było to przerażające widowisko: zakuci w stal mężczyźni ruszyli naprzód na pędzących szaleńczo wierzchowcach, a nad tymi szeregami, które niczym przypływ zalewały pagórkowaty teren, gwałtownie kołysały się sztandary. Z przodu jechał minstrel Taillefer, wymachując toporem bojowym i intonując Pieśń o Rolandzie. Na to obrońcy na wzniesieniu odpowiedzieli z głębi gardeł, odwołując się do krzyża, ale paru z nich wzniosło inny okrzyk, który rozległ się wtedy pierwszy raz w dziejach Anglii, a potem miał tak często rozbrzmiewać w starciach jako żałosne zawołanie narodu zakutego w łańcuchy: Precz z Normanami! Precz z Normanami! Precz z Normanami!
Między centrum a prawym skrzydłem sił anglosaskich od Senlac odchodziła opadająca w dół odnoga. Główny atak Normanów przebiegł właśnie wzdłuż niej, po czym skierował się w bok, na centrum przeciwnika. Na pewno nie była to korzystna sytuacja dla nacierających, ale połączone tarcze Anglosasów stanowiły większą przeszkodę niż wszystkie, jakie mogłaby zapewnić natura. Obrońcy odrzucali Normanów raz za razem. Taillefer zginął, sam Wilhelm stracił konia, a nadzieje armii najeźdźczej całkiem osłabły. Wtedy książę Normandii skupił się na obmyśleniu innej metody pobicia nieprzyjaciela niż przez atak czołowy. W końcu jego ludzie dwukrotnie zamarkowali odwrót, skłaniając niedoświadczonych Anglosasów, żeby ruszyli za nimi w pościg. Ludzie Harolda podążyli za nimi z zapałem, ale bez żadnej dyscypliny, a wtedy Normanowie wykonali zwrot, po czym rozsiekali na kawałki źle uzbrojonych chłopów. Jednak Harold nawet w obliczu tych strat i w konsekwencji osłabienia swych skrzydeł wciąż trwał na pozycji w centrum razem z braćmi, Gyrthem i Loefwinem, a sztandar „Walczącego Człowieka” dalej wyzywająco wznosił się nad królem. Ściana tarcz nie ustępowała przed nacierającymi, jakby stojący za nią wiedzieli, że jej przełamanie nie tylko przyniesie ich własną śmierć i ujarzmienie Anglii, ale w dodatku sprawi, że na wieki zagaśnie rozpalone przez nich, Anglosasów, światło – to samo, które później miało prowadzić ludzi w długiej wędrówce ku wolności. Tak dzielnie trwali na pozycji!
Gdyby na Senlac oprócz nich stali łucznicy, ci spod Crécy i Azincourt, ze swymi potężnymi długimi łukami, natarcie Normanów w górę zbocza zakończyłoby się ich rozsiekaniem na kawałki. Lecz Anglosasi nie żywili wtedy wielkiego zamiłowania do łuków; polegali na toporach bojowych, które stanowiły wspaniałą broń w walce wręcz i których umiejętnie używali. Normanowie mieli zatem więcej łuczników niż Harold i kiedy Wilhelm podjął ostateczną próbę przełamania tego niewzruszonego „muru”, zrobił to właśnie za pomocą łuków. Wydał swoim ludziom rozkaz: Strzelać w górę!, a jego najemnicy z kuszami cofnęli się na odpowiednio dużą odległość, aby łatwiej wziąć przeciwników na cel. Deszcz strzał zasypał uformowanych w koło stawiających opór Anglosasów. Ten śmiercionośny grad był na tyle gęsty, że zdawało się, że ich armia nie wytrzyma poniesionych w efekcie strat – i tak się istotnie stało, gdyż jeden z pocisków utkwił w oku dzielnego Harolda. Godwinson padł na ziemię i skręcał się w potwornym bólu, aż w końcu nadeszła śmierć.
Wystarczyło, aby ta straszliwa wiadomość rozeszła się wśród szeregów, a obrońców zupełnie opuścił duch. Ściana tarcz pękła i bitwa przerodziła się w chaotyczne starcie, w którym trudno było rozróżnić walczących ze sobą wręcz pojedynczych przeciwników. W końcu zaszło słońce, a wraz z nim znikły nadzieje ludzi na zachowanie wolności.