- W empik go
Płomyk: z pamiętnika instytutki - ebook
Płomyk: z pamiętnika instytutki - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 312 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jadzia mówiła mi wczoraj, że pisze swój dziennik i że to bardzo przyjemnie. I ja chcę spróbować. Byle tylko nie wpadł w ręce mamy, bo miałabym okropną burę. Ja tu chcę pisać wszystko, co widzę i myślę, a tego dzieciom nie wolno. Mój Boże, czemu ja jestem dzieckiem! Tak bym chciała już być dorosłą, nosić długie suknie, mieć konkurentów, nikogo nie słuchać. Ale do tego jeszcze barda) daleko. Mam dopiero lat trzynaście, chociaż wyglądam na więcej. Niedawno mama musiała zdejmować obrączkę, żeby pokazać, Medy brała ślub, bo pan Julian mówił, że mam z pewnością lat piętnaście. Ja to słyszałam i okropnie się z tego ucieszyłam, ale było mi smutno, kiedy pan Julian wyczytał na obrączce, że mama wyszła za mąż w styczniu roku 1874, i powiedział, że ja nie mogę mieć lat piętnastu. No, mogłabym przecież mieć czternaście, bo tyle przeszło od ślubu rodziców, i pewna jestem, że mam przynajmniej czternaście, bo dlaczego jestem taka duża i skąd mi takie różne myśli do głowy przychodzą? A może mam i więcej? Przecież można mieć dzieci bez ślubu. Nawet wiem na pewno, choć mama myśli, że nie wiem. Kiedyś w nocy słyszałam okropny krzyk w garderobie – mama tam pobiegła.
Nazajutrz mnie, Józia i Elżunię odesłali z mademoiselle do Oksaniny, żebyśmy się pobawili z małymi Łabuskimi. Było dość wesoło (chociaż Zosia daleko głupsza ode mnie), a kiedy wróciliśmy do domu, to pokojówka, Nastusia, przy czesaniu powiedziała mi: –Czy panienka wie, co u nas było?
– Co takiego? – spytałam.
– Kiedy ja się boję, bo panienka jeszcze się wygada.
– Moja Nastusiu, słowo ci daję, że nie powiem nikomu!
– Niechże panienka pamięta. To okropna rzecz. Panna Ludwiczka miała dziecko!
– Ale jakże, moja Nastusiu?… Przecież ona nie ma męża.
– Phi, panienka jeszcze nic nie wie. Czasami można mieć dziecko bez męża.
– Jak mąż odjedzie?
– No, choćby tak.
– To może Ludwiczka nie była panną?
– Nie była.
– A dlaczego się nie przyznawała?
– Bo się bała naszej pani.
– A gdzie jej mąż?
– Nie wiem.
– A dziecko?
– I dziecka nie ma. Umarło. Pochowaliśmy w ogrodzie pod gruszą.
– Pokaż mi gdzie!
– Pokażę, ale panienka nikomu nie… powie. Dotrzymałam słowa. Milczę, ale często myślę o tym, co mi powiedziała Nastusia. Mama nie pozwala zadawać się ze służbą, ale ja to bardzo lubię..
bo można im wszystko mówić; za nic się nie gniewają i bardzo są dla mnie dobrzy. Jak mnie mama wyłaje, to biegnę zaraz albo do Nastusi, albo do niani, albo do Ludwiczki, a one mnie całują i pocieszają.
– Panienka to biedna – mówiła mi niedawno Ludwiczka – inne dzieci mogą biegać, a panienka ciągle nad książkami albo przy fortepianie. Pani pozwala pannie Olimpii robić, co jej się podoba z dziećmi. Ja jeszcze nie widziałam, żeby gdzie tak dzieciom było źle jak tutaj. Pan do niczego się nie wtrąca, a pani za wszystko się gniewa.
Oj, prawdę mówi Łudwiczka! Ja bym tego sama nie umiarkowała, bo dawniej zdawało mi się, że tak być powinno i że (wszędzie jest tak samo, ale teraz już wiem, że nie, i bardzo mi przykro. Ja mamę kocham, ale boję się jej okropnie. Ile razy mnie mama zawoła do siebie, zawsze dostanę burę. Czasem mi tak smutno, jak gdybym była w obcym domu. Żeby to już prędzej wyrosnąć! Moim marzeniem dojść przynajmniej do lat piętnastu, wyjść za mąż, robić, co mi się podoba.
Wtedy będę mogła chodzić sama, a nawet sama jeździć. Zdaje mi się czasami, że ja się tego nigdy nie doczekam. Nie chcę być dzieckiem, to nieznośna rzecz. Nie można mówić, co się myśli, o byle co gniewają się!2 czerwca
Nie pisałam długo, bo przyjechali rodzice Julci i prosili mamę, żeby pozwoliła mnie zabrać na parę tygodni. Mama z początku nie chciała, mówiła, że będą mieli ze mną kłopot, bo jestem bardzo zła, ale nareszcie zgodziła się. Jak mi tam było dobrze! Czemu ja nie jestem siostrą Julci? Wolno nam było biegać, bawić się, mówić przy starszych. Nie tylko p. Woliński kocha żonę, ale i p. Wolińska męża. Całują się nawet i zawsze zgoda. Myślałam, że to tak tylko z początku, ale czekam jeden dzień, drugi, i nic. Nie wytrzymałam i pytam Julci:
– Powiedz mi, czy u was zawsze tak spokojnie?
– Zawsze.
– I twoja mama nigdy nie mówi ojcu, że nie chciała za niego wychodzić?
– Nie.
– I nigdy nie mdleje?
– Nigdy.
– A na ciebie często się gniewają?
– Raz jeden pamiętam, że się mama gniewała, kiedy byłam niegrzeczna dla lokaja.
Tutaj wszystko dziwne. Chociaż każą Julci być grzeczną dla służby, ale ona nie ucieka do garderoby, a gdy ma jakie zmartwienie, to nie mówi pannie służącej, tylko swojej mamie. To musi być bardzo przyjemnie. Ja się boję powiedzieć mamie, nawet gdy jestem chora.10 czerwca
U nas było wielkie zamieszanie. Widzę, że jednak mamę bardzo kocham. Przedwczoraj budzą nas wszystko troje w nocy, żebyśmy poszli do mamy, bo taka chora, że umiera i chce się z nami pożegnać. Już od tygodnia leżała w łóżku. Wprowadzają nas. do pokoju. Mama leży bardzo blada, ojciec stoi nad
łóżkiem ze skrzyżowanymi rękoma. Mama mówi głosem bardzo słabym:
– Pamiętajcie, dzieci, modlić się za moją duszę! Uczcie się dobrze. Niech Dola – to niby ja – stara się być lepszą. Będzie wam teraz źle na świecie. Pożałujecie matki, gdy dostaniecie macochę.
Mama spojrzała na papę i dodała:
– Ja wiem, że ty się ożenisz i to prędko. Dzieci pomarnieją. Daj mi słowo, że je oddasz poza dom. Niech się przynajmniej uczą.
Papa ciągle milczał, a mnie się serce krajało. Niech mama nie umiera, niech będzie dla mnie jeszcze sroższa, ale niech żyje!
Było mi okropnie ciężko. Uklękłam i zaczęłam odmawiać koronkę do Przemienienia Pańskiego. Modliłam się bardzo serdecznie. Wyprowadzili nas z pokoju. Przez całą już noc spać nie mogłam. Doktor przyjechał. Powiedział, że to nerwy. Mama ciągle chora na nerwy. Kiedyś nawet, jak zasnęła po spłakaniu się, to jej się nie mogli dobudzić.
Bardzo mi dzisiaj smutno, a chwilami tak serce bije, jak by mi wyskakiwało i chciało uciekać. Ale dzięki Bogu, że mamie już lepiej i że macochy nie będzie. Gdybym się nie bała, tobym uklękła przy mamie, wzięła ją za szyję i ucałowała długo, bardzo długo i serdecznie. Ale może się rozgniewa? Nie śmiem.12 czerwca
Mama już wstała, ale bardzo osłabiona i ma oczy strasznie podsiniałe. Zaraz to zobaczyłam i strach mnie ogarnął. Wymknęłam się do garderoby, żeby się wypłakać przed Ludwiczką.
– Niech panienka da pokój – mówiła – pani zdrowa jak ryba. Podmalowała sobie oazy, żeby pan żałował. To wszystko udawanie.
Rozgniewałam się na Ludwiczkę i wyszłam, ale teraz ciągle o tym myślę i przypatruję się mamie, a chwilami to mi się zdaje, że jej nie będę już nigdy żałowała i niczemu nie będę wierzyć. A może Ludwiczka skłamała? Ona bardzo mamy nie lubi. Za co? Przecież mama dla niej dobra, daje suknie, kapelusze. A wtedy, jak jęczała w nocy – kiedy to niby miała dziecko – to mama siedziała przy niej i spać się nie kładła.3 lipca
Panna Olimpia wyjechała na wakacje, a mnie matka Julci zabrała na kilka tygodni do siebie.
Bardzo mi tu dobrze; pani Wolińska mnie lubi. Jakie to dziwne! Dotychczas nikt mnie nie lubił, zapewne dlatego, że jestem zła i egoistka. Zawsze mi to mówią w domu, ale pani Wolińska powiada, że ja wcale zła nie jestem. Okropnie mnie to cieszy, nie mogę uwierzyć ani z tą myślą się oswoić. Powtarzam sobie: „Ty jesteś dobra”. To przyjemnie być dobrą i żeby ktoś kochał, pieścił. Ja czasem tak potrzebuję przytulić się, a nie mam do kogo… Szkoda, że dzieciom nie wolno mówić tego, co myślą, bo może byłoby im lżej na świecie. Mnie czasem tak ciężko, że staram się zapomnieć, kim jestem i gdzie jestem, i marzę sobie: jak to będzie, kiedy wyrosnę, kiedy będę mogła robić i mówić, co się podoba. Przed wyjazdem z Krutohorbów Ludwiczka dała mi śliczną książkę: „Romans bez miłości i miłość bez romansu”, czytałam ją po kryjomu w taki sposób, że kładłam na pulpicie między nutami podczas egzercycji – niby grałam gamy, a doprawdy to czytałam. Cudowna, historia! Nie ma jak miłość! Ja bym oddała nie wiem co, żeby mnie kto pokochał i to prędko, i ciągle o tym marzę!7 lipca 1888 r.
Ja bo doprawdy jestem dziwna, nie taka jak inne panienki. Me lubię bawić się, biegać, nogi mnie wciąż bolą i jestem zawsze smutna. Nie lubię podróży, książek dla młodzieży, tylko powieści, i to takie, gdzie się bardzo kochają.
Skąd mi się to wzięło? Ani mama, ani ojciec, ani nauczycielka o miłości nie mówią, ale nasłuchałam ja się od dzieciństwa o… różnych „romansach” od nianiek, od panien służących, od klucznicy. Kiedym była mała, to mi pozwalali z nimi przebywać, a potem przyjęli do mnie do mego brata, Józia, made-
moiselle Alice. Ona opowiadała mi ciągle o swoich konkurentach w Paryżu: jak to jeden chciał się dla niej otruć, a drugi, hrabia i bardzo bogaty, chciał koniecznie żenić się z nią, ale że jego rodzina była przeciwna, więc mademoiselle Alice wyjechała z kraju.
I tutaj wszyscy w niej się kochali; opowiadała mi, pod sekretem, że ekonom pokazał jej swoje serce na migi i westchnął, a pisarz papy szepnął jej: amour i ukląkł przed nią. Ja bardzo zazdrościłam mademoiselle i już wtedy zaczęłam myśleć o miłości i wyczekiwać, kiedy mnie będą kochali.
Po roku mama odprawiła mademoiselle – za co, nie wiem; słyszałam, że bardzo się na nią gniewała i kazała zaprząc konie i wywieźć ją zaraz; nie pozwoliła nam pożegnać się. Mała szkoda! Nie bardzo lubiłam mademoiselle, bo była niesprawiedliwa i wolała Józia. Chociaż ja lubię, żeby mnie całowali, a on nie, to ona ciągle go pieściła, a na mnie nie spojrzała. Opowiadała mi o swoich konkurentach, bo mówiła, że jestem plus intelligente que Jóźo, mais Jóźo a des si jolis yeux! On zawsze jej się z rąk wyrywał, kiedy go chciała całować.
Nieraz mnie brała zazdrość, bo mnie nikt nie całuje.
– Dola to mruk – mówiła o mnie panna Olimpia – co to za dziecko niemiłe, zawsze nadąsana, ponura, wygląda, jak gdyby trzy wsie podpaliła!
A mama jej przytakuje.
– Ta dziewczyna nikogo nie kocha, ma pociąg do złego towarzystwa, siedziałaby ciągle w garderobie.
Jestem bardzo zła, ale to nieprawda, żebym nikogo nie kochała. Owszem, kocham rodziców i rodzeństwo (panny Olimpii – nie), tylko wstydzę się im to okazać, a do garderoby uciekam, bo tam mi nikt nie mówi, że jestem nieznośny mruk, a staną niania to mnie czasem „przyhołubi” i popieści.25 lipca
Mama z papą rozmawiali dziś w gabineciku i nie spostrzegli, że ja uczę się w drugim pokoju. Co mówili na początku, nie wiem, bo zaczęłam słuchać dopiero, gdy mnie doleciało znienawidzone imię mojej nauczycielki.
Papa mówił:
– Chciałem ci jeszcze zwrócić uwagę na jedno: panna Olimpia jest za sroga dla Doli; słyszę, jak przy lekcji muzyki krzyczy na nią i daje jej klapsy. Dziecko zahukane, stale wystraszone!… Ja bym był za zmianą systemu.
(Miałam ochotę rzucić się kochanemu ojcu na szyję)
– Mój drogi, uprzedzasz się do panny Olimpii – odpowiedziała mama – nie znajdziemy wykształceńszej osoby…
– I większej złośnicy! – dorzucił papa. – Ta zgorzkniała stara panna mści się na Doli za to,'że nie znalazł się dudek, który by ją zaprowadził do ołtarza!
Na tym urwała się rozmowa, bo przed ganek zajechali goście. Miałabym ochotę pobiec do papy i wycałować go, wyściskać że taki dobry; nawet nie myślałam, że tak mnie rozumie! Nie darmo mówią, że papa jest najrozumniejszy z całej okolicy – mówiła mi to Ludwiczka.
Mój drogi ojczulek! Teraz, gdy wiem, że on po mojej stronie, nie będzie mi tak smutno w domu. Ale ja chyba nie będę śmiała mu okazać, że go tak bardzo kocham i że jestem mu wdzięczna za taki sąd o „Olimpiadzie”, bo zdziwiłby się, skąd ja o tym wiem – myślałby jeszcze, że podsłuchiwałam.
Jak to papa dobrze powiedział: „ona jest największa złośnica i zgorzkniała stara panna!” O! ja jej nie cierpię, ona buntuje przeciwko mnie mamę. Wiem… Żebyż to znalazł się taki dudek, jak papa mówił….
Ale nie, choć mam bujną wyobraźnię, nie mogę sobie wystawić panny Olimpii w sukni ślubnej z welonem na tej twarzy, która jest podobna do pomarańczy przyprószonej kurzem.
Może takim dudkiem będzie nasz rządca… teraz dopiero przypomniałam sobie, co mi mówiła Ludwiczka: że „panna Olimpia zawraca oczy do pana Łyskowskiego”. Ludwiczka jej nie cierpi… bo zdaje mi się, że i ona… albo ja wiem? Kiedyś spotkałam ich w sieni od kredensu… była bardzo czerwona, a pan Łyskowski przewrócił stołek…5 sierpnia
Co to dziwnego, że lubię siedzieć w garderobie; moja poczciwa niania tak mnie kocha i umie śpiewać śliczne dumki, a jak słucham, to ze mną dzieje się coś dziwnego… Ściska mię koło serca i chciałabym być tym orłem, który unosi się nad Podolem.
Bardzo kocham moje strony rodzinne i nigdzie nie byłoby mi dobrze, tylko tutaj, choć i tutaj mi smutno. Niania ma zawsze mówi, że ja będę bardzo szczęśliwa i że tylko patrzeć, jak wyjdę za mąż za ślicznego chłopca i będę mieszkała w pałacu.
– Dola stworzona na wielką panią – powiada – bo to i rozumna, i ładna, i dobrze urodzona, i będzie miała posag.
O „wielkie państwo” mniejsza, ale męża, ślicznego chłopca, to bym chciała mieć jak najprędzej. Pamiętam bajkę o uśpionej królewnie, którą odszukał w zaczarowanym lesie królewicz. Często myślę o tej bajce i nieraz mi się zdaje, że ja śpię, a nie żyję, i że obudzę się dopiero, jak mnie taki królewicz odszuka. Nie wiem, czy inne panienki w moim wieku już myślą o miłości, bo nie śmiem pytać Julci, ale ja myślę bardzo dużo; to mi nawet przeszkadza w nauce, i w uwadze, a może dlatego także biegać nie lubię i nic nie jestem dziecinna.
Gdyby to mama wiedziała! Chowam dziennik pod posadzkę w naszym pokoju; jest tam jedna tafla, która odstaje, łatwo ją podnieść i kajet wsunąć.10 września
Chorowałam bardzo ciężko, miałam szkarlatynę i zapalenie mózgu. Przez cztery tygodnie leżałam w łóżku, zupełnie osobno od tamtych dzieci. Mama była dla mnie taka dobra, taka dobra! Siadywała po nocach. Ona mnie przecież bardzo kocha i to nieprawda, co powiadała Ludwiczka, że najmniej z rodzeństwa, bo nawet Zuni nie mogłaby pilnować serdeczniej. Ja ją kocham nad życie i choćby była dla mnie potem sroga, nie zapomnę, że mnie doglądała. Chcę jej to nawet powiedzieć, ale nie wiem, czy się odważę.
Podobno było ze mną źle, stałam jedną nogą w grobie, jak powiada niania. Gdybym umarła, ubraliby trumnę w kwiaty, naokoło katafalku ustawiliby wszystkie doniczki z oranżerii. Byłoby ładnie i poetycznie. Rodzice płakaliby z pewnością, a może nawet dzieci. Żal mi prawie, że nie umarłam, ale cieszę się, że żyję, bo dorosnę, będę ładna i… kochana.
Coraz częściej o tym myślę. Bo też obija mi się nieraz o uszy: „Gdy Dola wyjdzie za mąż”, „To dla Doli na wyprawę”.
Mama chowa stare koronki, srebro, kupuje płótno sztukami., Już niedługo – dwa, trzy lata, i będę miała swojego własnego męża, jak mama, jak pand Wolińska. To dopiero będzie miło! Byle prędzej!20 września 1888 r.
Dzięki Bogu! Panna Olimpia już u nas nie będzie, bo „sobie zanadto pozwala i rządzi się jak szara gęś” – powiada papa. Mnie odwiozą na pensję do Warszawy – na największą, zupełnie zamkniętą, bez przychodnich, w ślicznym pałacu z osobnym ogrodem, poza miastem. Jak mi,też tam będzie? Czy lepiej niż w domu? Czy i tam będą srodzy?
1 listopada .
Jestem już od paru miesięcy w Instytucie Maryjskim. Tak tutaj inaczej, tak bardzo obco! W domu zdawało mi się zawsze, że manie nikt nie kocha, oprócz niani; ale teraz, gdy o domu pomyślę, to mi bardzo smutno i płakać się chce, i nieraz płaczę. Tutaj to już nikt nikogo nie kocha, my nawet nie nazywamy się po imieniu, tylko po nazwisku, i mamy numery jak dorożki. Ja mam Nr 218. Jest nas trzysta, klas siedem, najwyższa nazywa się pierwszą, na każdą klasę po dwie damy klasowe; nauczycielki i nauczyciele przychodzą z miasta, prawie wszyscy Rosjanie, i pani przełożona także Rosjanka, wdowa po generale; widujemy ją bardzo rzadko. Zdałam do klasy trzeciej, to jest licząc zwyczajnie, do piątej, a mogłabym i do szóstej, czyli do drugiej, gdyby nie język rosyjski. Musiałam się go uczyć na gwałt, ale podobno mam ogromne zdolności – tak mówi nauczycielka, która mnie przygotowywała, i to chyba prawda, bo łatwo mi dosyć przychodzi i mam niezłe stopnie.
Z koleżankami z początku była okropna bieda. Wszystkie „nowe” muszą przechodzić przez plagę dokuczania, a najdokuczliwsze są Rosjanki; mamy ich w klasie dwadzieścia pięć – na czterdzieści ogółem. Choć i Polki też nieznośne.
Przyczepiły się do mego nazwiska.
– Żalińska? A czego ci żal? – pytały.
– Może żałujesz papci, a może mamuśki? A żal ci lalki?
– Cóż znowu, już dawno myszy jej lalki zjadły!
To dziwna. Ja zawsze chciałam być starszą i cieszyłam się, że jestem duża, a tutaj mi wstyd, bo śmieją się z takich. My, duże, siedzimy w ostatnich ławkach jak osły. Największy szyk być małą i wyglądać dziecinnie w takiej wysokiej klasie. Ja już sobie nawet lat ujmuję – nigdy nie myślałam, że dojdę do tego. Dawniej chętnie bym ich sobie dodała – tylko u nas na Ukrainie wszyscy wiedzieli, ile mam naprawdę. Mówię, że zaczęłam czternasty, ale mi nikt nie wierzy.
Z początku, gdy mnie „wyrywali”, było mi wstyd odpowiadać przed nauczycielem i czterdziestu pannami i ze strachu zapominałam całej lekcji. Dopiero ośmieliłam się podczas francuskiego. Nasz profesor, p. Dubois posłyszawszy mój akcent, zdziwił się i zapytał, czy byłam wychowana w Paryżu.
Po lekcji panny nazwały mnie „Paryżanką”, ale spostrzegłam, że mi zazdroszczą i że nabrały dla mnie szacunku. Już mi nawet nie dokuczają, zwłaszcza po pewnej niedzieli, kiedy przyjechała do mnie moja wujenka, śliczna i bardzo szykowna, z Angielką i córeczką.
Przyjmujemy wizyty w ogromnej sali, zwanej rozmównicą. Stawiają ławki, jak w klasie, tylko bez pulpitów, i każda panna ma osobną dla siebie i dla swoich gości – to jest każda, którą odwiedzają, bo są i takie, o które nikt latami całymi nie zapyta. Biedaczki!
Otóż zeszłej niedzieli do mnie przyjechała wujenka, a kiedy szwajcar wywołał mnie z klasy i powiedział damie jej nazwisko, a panny posłyszały, że ja mam stosunki z „panią baronową D.”, to wszystkie spojrzały na mnie inaczej. Na sali siedziała obok mnie Józia Dalska i widziałam, że zamiast mówić ze swoimi gośćmi, przysłuchuje się mojej rozmowie i przygląda się mojej ślicznej wujence, jej córeczce i Angielce.
– Nie wiedziałam, że twoi rodzice mają wieś – rzekła do mnie potem na spacerze. – Dlaczego nam nie mówiłaś?
– Bo to nic ciekawego. U nas w sąsiedztwie wszyscy mają wsie. A twoi rodzice nie?
Józia zarumieniła się.
– O, moi rodzice są bardzo bogaci, z pewnością bogatsi od twoich! – powiedziała takim tonem, jak gdybym ja chciała im ubliżać.
Dopiero potem inne koleżanki, które teraz są bardzo na mnie łaskawe, objaśniły mnie, że ojciec Józi jest kupcem i że ona tego się wstydzi, choć nie może ukryć, bo to firma znana całej Warszawie. Ile razy panny pokłócą się z nią, to ją pytają: po czemu funt pieprzu? Nic jej nie może wprowadzić w większą pasję.
Te panny są bardzo dziwne! Każda musi się czymś chwalić. Pędzińska opowiadała mi kiedyś, że u nich w domu wielkie bogactwo – wszystko aż się przelewa. W sieni stoją dwie kadzie pełne atramentu. Walicka mówi, że u nich podczas obiadu, nawet na codzień, lokaje chodzą w białych rękawiczkach, a jest ich tylu, że za każdym krzesłem stoi lokaj w liberii, choćby do stołu siadało najwięcej osób. Zauważyłam, że panny, których rodzice mieszkają na wsi, są z tego bardzo dumne, a takie, które mają rodziców w mieście, mówią, że ich rodzice szukają majątku do kupienia albo że tylko na zimę tu przyjeżdżają, a latem jadą do swoich dóbr. Jedna chwali się przed drugą, a żadna żadnej nie wierzy. Więc po co to wszystko? Ja milczę, bo co komu z tego przyjdzie, że moja matka była baronówną, nikt o tym tutaj nie wie. Kiedyś im powiem, jak mi będą znowu dokuczały. Żadnej z nich nie lubię, bo one nie są dobre, a już najwięcej zraziłam się do Metelskiej. Ona wstydzi się swojej matki, dlatego że ubrana skromnie, prawie ubogo, że przynosi jej nie ciastka i cukierki, jak inne panie swoim córkom, ale bułki z serem i serdelkami. Słyszałam, jak kiedyś mówiła: „Niech mama rzadziej przychodzi albo kupi sobie nowe okrycie, bo panny śmieją się ze mnie”.
Byłam oburzoną. Ale to prawda: panny wyśmiewają zrudziałą szubkę pani Metelskiej. Mnie jej żal bardzo. Miałabym ochotę pocałować ją w rękę na złość tamtym.
Czego też te panny się nie wstydzą!… Kiedyś Bielska, która zna z domu Pętlicką, kłócąc się z nią, powiedziała, że jej młodsza siostrzyczka nie ma mamki, tylko się karmi flaszką, bo mamka za dużo kosztuje.
– To nieprawda! – krzyknęła Pętlicka. – Stać nas na mamkę, tylko doktor tak kazał. Lepiej mieć siostrzyczkę, która się karmi flaszką, jak taką, co ma na imię Petronela!
Bielska zaperzyła się.
– Kłamiesz, moja siostrzyczka nie Petronela!
– Właśnie że Petronela.
– Otóż nie, tylko Pelagia!
Odtąd panny nazywają Bielską – Petronela. I tok sobie wszystkie dokuczają. Ja trzymam się z daleka. Chodzę z Natalką Łatkiewicz. Jesteśmy obie wysokie, tłuste i obie marzymy o miłości.10 grudnia
Nasza „dama”, Wernerzyca, jest nikczemną podlizuiską! Przed panią przełożoną udaje wielką moskiewicę, choć jest luteranką i nawet po rosyjsku nie bardzo dobrze mówi. Tym więcej stara się popisać;
mają u niej łaski tylko prawosławne, a jak Polka co „przeskrobie”, to niech Pan Bóg broni! Wolałabym już mieć taką pannę Lenin, prawdziwą Moskiewkę, niż tą „podrabianą”, choć i panna Lenin „ziółko”. Póki byłam w domu, gdzie się ciągle mówiło po francusku lub po angielsku, nie bardzo dbałam o to, co polskie. Dopiero tutaj uczułam, że wstyd nie dbać, bo tu każą mi się wstydzić, że po rosyjsku nie umiem i mam okropny akcent. Jakże go nabrać w dwa miesiące! Ile razy profesor mnie „wyrwie”, chciałabym wpaść pod ziemię, bo wiem, że i on, i cała klasa będzie „pękać” ze śmiechu, i to nie tylko Rosjanki, lecz i Polki. Raz naumyślnie dyktował wiersze i mnie potem wezwał, żebym mu pokazała swój kajet. Wstałam i odpowiedziałam: „Ja jeszcze nie napisała” – kładąc akcent na: pi. Aż szyby się izatazęsły, tak wszystkie panny buchnęły śmiechem, a profesor powiedział:
– Jeżeli wy jeszczo nie napisali, tak sadities.
Potem dopiero dowiedziałam się, że powinno się kłaść akcent na sa, a nie na pi, bo to znaczy zupełnie co innego. I profesor tak sobie ze mnie pozwolił żartować!
Gdyby nie ten przeklęty akcent i trudność wypowiedzenia się po rosyjsku, mogłabym być pierwszą uczennicą, bo wszystko rozumiem i prędko ogarniam. Co też przyszło rodzicom do głowy oddawać mnie tutaj, jak gdyby nie było pensji polskich! Ale mama kształciła się w Instytucie puławskim i wyobraża sobie, że od tego czasu nic się nie (zmieniło i że języków obcych lepiej uczą w Instytucie niż na pensji, bo są tu damy klasowe Francuzki i Niemki. Prawda, tylko one z nami nie rozmawiają, a choć niby przestrzegają, żeby panny między sobą mówiły dzień po niemiecku, dzień po francusku, to choćby kto tego słuchał, niewielika byłaby korzyść, bo w całej klasie, oprócz mnie, żadna dziesięciu zdań nie sklei. Mogłabym tak samo śmiać się z ich francuszczyzny, jak one z mojej ruszczyzny. Gdyby mama słyszała, jak mówią panny, jak Wemerzyca, odebrałaby mnie z pewnością. Czasem miałabym ochotę napisać, że mnie tu źle i obco, jak gdybym nie była w swoim kraju. Cóż, kiedyż wszystkie listy czytane są przez damy.
11 grudnia .
Wernenzyca przezwała mnie „gapą” za to, że mam zawsze usta otwarte. Cóż ja temu winna: nie mogę ust zamknąć, bo mam ciągły katar, więc mi oddychać trudno. Nauczycielka kaligrafii przezwała mnie kiedyś „otwartym kranem”, a panny w śmiech. Nie tylko za ten katar mam się z pyszna, ale i za moje biedne rude włosy, i za brwi zrośnięte Żadna nie mówi o mnie inaczej, jak „półimperiał” albo „jednobrewka”.
Znoszę cierpliwie, bo kłócić się nie lubię, czasem płaczę po kątach, ale jak mi raz Janowska powiedziała, że mam oczy zaspane, tego było już za wiele; zaperzyłam się okropnie i powiedziałam:
– Wszystko możecie mówić: że jestem ruda, że jestem „kluska” i „gapa” ale że oczy mam ładne, to wiem, i nie są zaspane, tylko rozmarzone!
Byłam taka zła, że aż się trzęsłam. Bo żeby też urągać moim oczom! Są śliczne – duże, siwe, z taką długą podkręconą rzęsą. Niania mówiła mi zawsze, że takich drugich nie ma na świecie. Poczciwa nianiusia! Smutno mi bez niej.
12 grudnia .
Nie wytrzymałam – musiałam powiedzieć, że moja – matka była baronówną, bo doprawdy, za dużo już osobie pozwalają te panny.
Wczoraj była niedziela i przyszła mnie odwiedzić ciotka Józia. Bardzo ją kocham, bo jest dla mnie serdeczna i nigdy nie mówi, że jestem zła; owszem, całuje mnie i przygarnia do siebie jak 'nikt. Ona jedna poznała, że lubię, gdy mnie pieszczą, a tylko nie śmiem narzucać się z czułościami. Ale ciocia Józia bardzo nieładna, trochę krzywa i uboga. Ta ciotusia, kuzynka mego ojca, ubiera się bardzo skromnie, bo nie ma na stroje. Przyszła do mnie w starym kapeluszu i nie w okryciu, tylko w tyftykowym szalu; ja nawet tego nie spostrzegłam, tak się ucieszyłam; ale siedziała niedaleko Madzia Wytrych i jak goście rozeszli się, zaczęła mnie przedrwiwać.
– Co to za „szalowa” dama była u ciebie? To pewno szewcowa z Podwala. Skąd ty masz takie obskurne znajomości? – mówiła. – Do mnie to przychodzą tylko panie w sukniach podszywanych jedwabiem.
– To nie żadna szewcowa, ale moja ciotka, i nazywa się nie Wytrych ani Zatrzask, tylko Jabłonowska – zawołałam – a od szewców nie powinnaś wymyślać, bo możesz co usłyszeć o mularzach!
Bo to Madzia zawsze się chwali, że jej przodkowie byli baronami, ale dziad przez skromność przestał się tytułować. Jej matka na biletach wizytowych wypisuje sobie „de Wytrych Wytrychowska”. Madzia opowiada o majątkach ziemskich i kamienicach, ale Bzowska z pierwszej klasy dobrze ich zna i mówi, że stary Wytrych zrobił majątek na mularstwie. Ja to już dawno wiedziałam, ale nic nie mówiłam przecz delikatność, bo co ona temu winna, że nie jest szlachcianką. Tylko po co się chwali? Dopóki mnie nie zaczepiała, milczałam, ale nie pozwolę drwić z kochanej cioci Józi. Wytrych się zaperzyła i zawołała do mnie:
– Wielka pani ukraińska! Twój ojciec pewno z kozaków, takich, co to odrabiali pańszczyznę i dostawali batami.
A ja na to powiedziałam zupełnie spokojnie:
– Moi dziadkowie dawali baty mularczykom, a moja babka była prawdziwą baronówną, nie taką jak twoja, od wytrychów.
Cała klasa była po mojej stronie. Przezwały Madzię „baronówną od wytrychów”. Nie żal mi jej. Po co się „stawiała”?
Kilka panien pytało mnie potem, czy moja matka była doprawdy baronówną, czy tylko tak mówiłam, żeby dokuczyć Wytrychównie? Zaklęłam się, że jak Bozię kocham, mówię prawdę. Nie wiem, czy uwierzyły, bo u nas wszystkie blagują. Anitosia mówiła, że jej rodzice mieszkają w pałacu; ale prawda wyjdzie zawsze na jaw jak szydło z worka. Po Wszystkich Świętych wstąpiła do nas „nowa” z tej samej okolicy i dowiedziałyśmy się, że p. Jawmont jest plenipotentem jakiegoś hrabiego, bawiącego stale za granicą, i mieszka w pałacu, ale nie swoim. Panny dokuczały jej okropnie. Jedna po drugiej przychodziły do niej i mówiły:
– I ja mieszkam w pałacu!
– I ja!
– I ja!