Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Płuczki. Poszukiwacze żydowskiego złota - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 listopada 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Płuczki. Poszukiwacze żydowskiego złota - ebook

„Ona: – Czy chodzenie tam to był grzech? Jak one już były martwe, a tu bida była, to nie jest grzech. Tak se myślę. A pan myśli, że to był grzech, rąbać te ciała, szukać tam grosza jakiegoś?
Ja: – To ludzie byli.
Ona: – Ale nieżywe”.

To nie były incydenty, ale proceder, który – niemal na masową skalę – trwał przez lata. Na terenie byłych obozów zagłady w Sobiborze i Bełżcu, w mogiłach setek tysięcy ofiar mieszkańcy pobliskich wsi – mężczyźni, kobiety i dzieci – prowadzili wykopki w poszukiwaniu „żydowskiego złota”. Prochy zmieszane z ziemią przepłukiwali w rzece lub specjalnie wykopanych dołach, tzw. płuczkach.

„«Mi to obojętne. To nie ja zrobiłem» – mówi syn jednego z tych, którzy naruszali ziemię w poszukiwaniu złota Żydów. Reporter szuka kogoś, kogokolwiek, kto powiedziałby dzisiaj: «To było zło». I może jeszcze: «Nie powinniśmy». Im dalej w lekturze, tym wyraźniej widać, że to reporter i jego upominanie się o szacunek dla zmarłych jest jasnym promieniem owej mrocznej opowieści. A naszym obowiązkiem – towarzyszenie mu w tej samotnej podróży” – Magdalena Kicińska

„Jak można trzymać w dłoni, nad grobem kawałek metalu z ludzkiej szczęki i nie łączyć go z człowiekiem? Jak to możliwe, że tyle lat po wojnie ludzie nie byli w stanie odróżnić dobra od zła? – pyta Paweł Piotr Reszka. Nikogo i niczego nie usprawiedliwia. Ale usiłuje zrozumieć. Czy mu się udaje? Da się to wszystko pojąć? «Płuczki» to porażające świadectwo. Solidny, dojrzały reportaż” – Wojciech Tochman

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-268-3060-0
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Oni

Chaja Żytomirska, lat 53, Lublin, zajmowała się domem, mąż prowadził sklep papierniczy.

Jaques Rudolf Karp, 48 lat, Wiedeń, żył z handlu kawą, mieszkał w ścisłym centrum.

Róża Susskind, lat 22, Kolbuszowa, rodziców nie było stać na opłacenie jej nauki, uczyła się na krawcową.

Wilhelm Keller, lat 51, Kraków, ojciec dwóch córek, sprzedawał lodówki i kuchenki wyprodukowane przez firmę AEG.

Fani Strudel, 40 lat, Lwów, akuszerka, studiowała medycynę.

Henryk Edelist, lat 15, Kraków, uczeń, miał dwóch braci i dwie siostry, syn cholewkarza.

Menache Abend, 57 lat, Pruchnik, handlował skórami.

Sara Rebeka Goldbaum, 16 lat, Lublin, uczyła się w gimnazjum.

Josef Litwak, lat 61, Lwów, pracował w banku należącym do rodziny, był bardzo religijny.

Kathering Reichstein, lat 60, Hannover, żona wędrownego sprzedawcy smarów do maszyn.

Szlomo Halberstad, lat 49, Lublin, rabin, sekretarz Jesziwy – największej uczelni talmudycznej na świecie.

Lidia Wisłocka, 38 lat, Lwów, chórzystka w teatrze.

Irena Holder, lat 2, Kołomyja, córka prawników, ich jedyne, ukochane dziecko.

Sara Salzberg, 48 lat, Przemyśl, żona krawca damskiego, matka Fryderyka. Tuż przed likwidacją getta, nim została wywieziona, napisała list do syna, który ukrywał się po aryjskiej stronie: „Pamiętaj, Fredziu ,żyj, żyj, żyj – to będzie moja pociecha. Wszystko oddaj, tylko siebie ratuj”.

I czterysta trzydzieści cztery tysiące innych. Zapędzeni do wagonów towarowych, wywiezieni do Bełżca, zamknięci w komorach gazowych, uduszeni, spaleni na rusztach, pochowani w trzydziestu trzech masowych grobach.

Koperta

Jan G., Łukawica (dziesięć kilometrów od Bełżca)

I taka była do końca życia. Chytra i twarda. Jesień, mróz, już siwo, a ona z samego rana boso w pole. Tylko ślady stóp na podwórku zostały. Taką miałem teściową. Nie bała się niczego. Jak trzeba było, pijawki w strumieniu łapała.

Teść długo chorował. Gruźlica. Umarł, została z czwórką dzieci.

Powiedzieli mi, że może mieć złoto, ale ja jej o nic nie pytałem. Za długo my razem nie żyli, bo umarła na żylaki, więc za wiele się nie dowiedziałem. Ale to nie prawda, że potem podłogi w chałupie pruliśmy, żeby to złoto znaleźć. Ludzie wymyślają. Tylko jak się miałem żenić z Cecylią, teściowa wyciągnęła zawiniątko. Złota koperta, taka z zegarka kieszonkowego. – Dam ci to na obrączki – powiedziała. – Ale co ci zostanie, to to mi oddasz, bo ja dwóch synów jeszcze mam. Ludzie gadają, że chowam tego więcej, ale ja już wszystko wyprzedałam.

Wziąłem tę kopertę, człowiek w miasteczku mi obrączki zrobił. I żyliśmy.

Czy wiedziałem, skąd ta koperta pochodzi? No stamtąd, bo skąd?

Raz tylko

Bronisława P., Chlewiska (pięć kilometrów od Bełżca)

Córka: – Mama ma 93 lata, teraz już się zapomina, ale kiedyś to bez przerwy wspominała starsze czasy. Proszę wejść, może coś powie. Leży w łóżku, ale rozmawia.

Mama: – No ja tak dużo to już nie wiem.

Córka: – Do mamy trzeba głośno, słabo słyszy.

Ja: – Chciałbym zapytać mamę o Kozielsko.

Córka: – To ja pomogę.

Krzyczy: – Na Kozielsko żeście chodzili?

Mama: – Chodziłam.

Córka: – Jak to wyglądało? Jak tam było?!

Matka: – Grzebali tam ludzie, patyczkami, grabeczkami, złota szukali.

Córka: – A tato chodził?

Mama: – Tato chodził.

Córka do mnie: – No! Pan rozmawia, ja pójdę, bo mi się obiad tam w kuchni pali.

Mama: – Ja raz zdybała troszeczkę takiego złota, ale takie małe. Raz tylko.

Ja: – A ile razy pani tam była?

Mama: – A czy ja pamiętam? Może z dziesięć razy. Dużo ludzi chodziło, nie tylko ja. Po wojnie bieda była. Ja to tylko tak czasem, na chwileczkę. Musiałam być w domu, dzieci miałam.

Córka wraca, pomaga pytać.

Ja: – Ale ludzie wiedzieli, co się tam działo w czasie wojny?

Córka: – To na pewno wiedzieli, że tam Żydzi byli zabijani.

Ja: – A czy może pani zapytać mamę, czy jej zdaniem szukanie tam złota to było coś złego?

Córka: – Mamo! A to było coś złe czy dobre?

Matka: – Gdzież dobre?! Śmierdziało!

Niedziela

Edmund W., Brzeziny (cztery kilometry do Bełżca)

Życie miałem dobre. Takie jak zwykle. Trzeba było ciężko pracować i pracowałem. Najpierw na polu u ojca, potem w nadleśnictwie. Jako leśnik. Pilnowało się, czy aby nie kradli. Bo to nieraz w nocy któren sosnę wyrżnął i potem trzeba się było tłumaczyć. Albo zadrzewienia. Robiło się je na pustych polach, dwadzieścia, a nawet i pięćdziesiąt ludzi nieraz. Trzeba było na nich wszystkich mieć oko. Takie gówniary się wynajmowały, a potem człowiek patrzy, a tu sadzonka korzeniem do góry posadzona. Kontrol zalesienia wpada i tłumacz się, człowieku. Ciężka to była robota. A potem poszedłem na swoje. I robiło się na polu.

Ja: – A jak pan nie pracował?

Córka ze śmiechem: – A... tata grał w orkiestrze. Taką we wsi mieliśmy.

Na tenorze i na trąbce.

Córka: – Wujki go nauczyły.

Żyło się jak to na wsi. Dobrze. A dziś... Żona mi umarła. Rok w lutym minie.

Też swoje kobieta przeszła, długo chorowała (płacz).

My z Eugenią to więcej jak sześćdziesiąt lat małżeństwa. Trzy córki mamy. Ech, fajna była. Tu na fotografii (pokazuje zdjęcie kobiety w tradycyjnym stroju ludowym). Ale to już na starość robione było. Naprawdę fajna. Sprytna taka.

Córka: – Mama była przewodniczącą koła gospodyń wiejskich. Ciągle działała. Cały czas różne kursy robiła, a to gotowania, a to szycia, a to pieczenia. Lubiła coś doradzić, coś pomóc. Religijna bardzo. Tu w ogóle ludzie są religijni. Ciotka mamy to do końca życia codziennie w kościele. Dobra, skromna kobieta. I ona też bardzo lubiła pomagać. No we wszystkim po prostu. Taki charakter.

*

Dobre rzeczy się pamięta, ale złe pamięta się lepiej. Żeby pan nigdy nie zapomniał. Jak się polska armia rozpadła, to utworzyli tę Armię Krajową. Byłem w lesie, walczyliśmy pod Tarnawatką, pod Zamościem. Do dziś pamiętam, jak kolega mi przyłożył lufę do głowy, tak dla żartu, i nagle trzask, wypaliło samo. Na szczęście naboju w środku nie było.

*

Ojciec miał jakieś dwa hektary pola. Ale kiedyś tak się nie rodziło jak teraz. Nawozów nie było. Malutkie zboża rosły. Sierpem się żęło. Ale ja żem bardzo lubił tę robotę. Pola było mało, ale głodni my nie chodzili, chociaż nas było dwóch braci i dwie siostry.

Ziemia tu jest taka kamyczkowa. Ale tam jest piaszczysta.

Tak, na Kozielsku. Chodziliśmy tam po wojnie, gdy już Polska demokratyczna była. Na ten obóz. Ale nikt nie mówił „idę do obozu w Bełżcu”, tylko właśnie – „na Kozielsko”. Może to stąd, że tam kiedyś kozy paśli?

Piach tam był i nieraz, jak się dół wykopało, taki jak do sufitu, to się obsunął. Tak się robi, jak ziemia wcześniej jest ruszona. Obsypuje się, pęka. Trzeba było szybko uciekać. A pod spodem, dwa, nieraz trzy metry niżej, to właśnie był ten żużel. No kości spalone. Szufelką się go wyciągało i przebierało.

Żydzi byli bogate.

*

Znałem ich jeszcze sprzed wojny. Icko co dzień do nas do wsi przychodził. Z Narola. To z siedem kilometrów, a on na piechotę. Pół wora bułek przynosił. Czasem dzieciom rozdawał, a potem chciał, żeby rodzice płacili (śmiech). On miał też handel, ubrania, łachy, wszystko.

Żydzi pieniądze pożyczali. I nieraz u nich częściej się można było poratować jak u sąsiada. Przez żniwami ludzie pożyczali, a potem oddawali zbożem. Weksel trzeba było podpisać. A jak ktoś nie oddał, to mu potem Żyd wlazł na pole za pożyczkę.

A potem wojna zaszła. Tu, niedaleko była granica między Niemcami i Rosją. A za naszą wsią zrobili rów przeciwczołgowy. Niemce kazali wykopać. Obok moje dziadki mieszkały, to widziałem, co tam się działo. Kopali Żydy. Jak któryś nie mógł już chodzić, to dobijali. Jeść nie dawali za bardzo. Kiedyś dwóch się zakradło do dziadka i zjedli tych kartofli, co się kurom gotowało. Aż Niemiec przyszedł i się pytał, czy aby szkód nie narobili. Dziadek powiedział, że nie, nie narobili.

I jeszcze. Za okupacji pracowałem w Rawie Ruskiej, na kolei, bo gdzieś trzeba było. I jak zabrali Żydów, to została dzielnica żydowska. Było tam zagrodzone, że nie wolno wchodzić. Mieszkałem z takimi dwoma braćmi, poszliśmy raz. Była tam bożnica, oj duża. A tam, w tej bożnicy, stoły, meble, łachów pełno, na kupach leżało. Wszystko tam było. Sąsiad to kiedyś stamtąd szafę stojącą sobie przyniósł. A ja wtedy to tylko ciuchy wziąłem, spodnie jakieś. Ale trzeba było uważać. Jakby złapali, to nie wiem, co by było.

A Icko? Jak wojna zaszła, wszystkich Żydów z Narola na piechotę zapędzili do Bełżca.

Musieli się rozebrać. Do kąpieli ich brali i gazowali. Wszystko musieli zostawić te Żydy. A potem ich zakopywali. To z opowiadania wiem. Ale dużo ich było i Niemcy zaczęli wykopywać te ciała nafermentowane i palić. Smród taki, że na kilka kilometrów czuć było. A jak wiatr był, to z domu nie można było wyjść.

A potem maszynowo kopali doły i te kości, ten czarny żużel zasypywali. I tam my chodzili po wojnie.

*

Kieliszeczek się pan napije? A jak samochodem, to rozumiem.

*

Zawsze się kupą chodziło. Takie spółki tworzyliśmy. Trzech, czterech. Ja chodziłem z braćmi tej ciotki żony. Kupą, bo dół przecież trza było łopatami wykopać. W tym spalonym się przebierało.

A chodził, kto tylko mógł. I dzieci, i stare (śmiech). Było może z pięćdziesiąt ludzi na polu. I od nas, i z sąsiednich wsi. Ja żem tam był codziennie. Nie pamiętam, ile razy, dużo.

Bo zaraz, jak tylko ten obóz otwarli, jak tylko Niemce poszły, to w tych śmietnikach, co tam zostały, było kopami polskich pieniędzy. I jeszcze ich można było wymienić. I dużo ludzie znaleźli.

A potem to chodzili i grzebali po całym placu. Nawet płytko i już coś wychodziło. Gdziekolwiek, widać, że rzucali, gdzie tylko mogły, te Żydy.

Ci, co mieszkali blisko, to wiedzieli, że Niemcy doły kopali i że tam kości i popiół kładli. I tam zaczęli kopać. Przeważnie przy tym wale granicznym, od strony Bełżca.

Sam to znalazłem ze trzy rublówki złote. Ale w spółce było lepiej. Koronki się znajdowało w tym żużlu. Luzem wszystko. A i całe podniebienie ze złota się trafiło. I podniebienie, i uzębienie. Takie protezy. Ludzie z całej Europy byli tu przywożeni.

Włosów było dużo. Nieraz takie długie, kobiece. Mówili, że i w nich coś można było znaleźć. Żydzi chowali, gdzie tylko mogli. Ale ja włosów nie przeglądałem. Jakoś to nieprzyjemnie tak.

Kiedyś dwóch takich od nas przyszło do mnie rano i wołali, żeby iść na Kozielsko. Nie poszedłem. A im się poszczęściło. Znaleźli taki pas, na przepuklinę czy na coś, a w nim dolarów pełno. Jeden to plac kupił w Bełżcu i tam się potem pobudował. Ale żonę wziął stąd. Cichy taki był, stróżował trochę. A jego kolega wszystko przepił.

A ja? Oj, jak to młody, a to się człowiek ubrał, a to na zabawę, i tyle było. Do domu coś się kupiło. Ojce nie byli bogate. Podatek się zapłaciło. Ojciec nic na to nie mówił, cieszył się, że jest. Ale on tam nie chodził, nie chciał. Był na wojnie, był w Rosji. Miał dość.

W spółce pieniądze dzieliliśmy po równo. Jeden kopał, reszta przeszukiwała. Co który znalazł, to musiał zaraz pokazać. Ale jeden drugiemu pomagał. Z wrogiem się przecież nie chodziło. Podzielili się, wódki wypili. Były jakieś tam kłótnie. A to, że ten dostał większą część, a to, że ten mniejszą. Jak to mówią: ze wszystkimi to się Żyd godził.

Ale powiem panu, że i katoliki tu byli. Na śmietnikach, w papierzyskach trafiały się książeczki kościelne, takie do modlitw. A w dołach różańce i jakieś takie medaliki się znajdowało. Takie czasy były... takie czasy.

W Bełżcu zawsze kupował Staszek Nowak^(). Potem zbudował kaflarnię, jeszcze jego ojca znałem. Mieszkał naprzeciwko obozu. Już po obiedzie to kolejka u niego była. Przyjmował w domu. Mówili, że cyganił. Takie młode chłopaki czy dzieci coś znaleźli, to tylko by im parę groszy mniej dać. Ale ja uważam, że uczciwy człowiek był. Każdy przecież chciał zarobić.

Ale nie tylko on skupował, tu na wsi był jeszcze jeden taki. Miał takie malutkie wagę.

Potem już milicja zaczęła ludzi przeganiać i przestałem chodzić. I żołnierze też pilnowały. Trzeba było uważać, bo jak złapali, to obrabowywali.

*

– Czy ktoś na wsi mówił, że to, co robicie, jest złe?

Nie. Może i księża powinni coś powiedzieć, ale nie zwracali na to uwagi.

– A co pan teraz o tym myśli?

To kopanie, to i tak nie pomogło ani nie zaszkodziło temu umarłemu. Nic złego nikt nie robił. To, com znalazł, to by i tak przepadło. Chociaż Żydzi też byli ludźmi. Każdy na drzwiach miał przybite przykazania.

*

Były też miejsca, gdzie jeszcze całe ciała były, niespalone. Jak śledzie leżały w tych dołach. I byli ludzie, co je oglądali. Patrzyli w zęby i w inne miejsca. Oj, coś strasznego. Myśmy tego nie robili. Bo w ziemi znajdziesz albo tak gdzieś, to co innego. Ale całe trupy przewracać?!

A jedna kobieta nawet znalazła dolary u Żydówki między tymi no, między nogami.

To ta ciotka żony, co z jej braćmi byłem w spółce. Opowiadała o tym później. Widzi, że jakaś gumka wystaje. Patrzy, a tam pieniądze. Wiadomo, że się cieszyła. I śmieli się ludzie, że w pizdce dolary były.

*

Byłem wtedy kawalerem. Się już troszkę już okiem patrzyło na panny i żem sobie Eugenię przyuważył (śmiech). Szesnaście lat miała, młodsza ode mnie. Fajna była.

Takie młody kozy zbierały się w grupy i chodziły. Ale ona najczęściej sama albo z siostrą. Sprytna taka, do wszystkiego, jak to mówią. Z małą łopatką chodziła, aby po wierzchu tylko, i coś tam zawsze odgrzebała.

Obrączkę kiedyś znalazłem. Pierścionek sobie zrobiła.

– Zaręczynowy?

Córka: – Eee, gdzie tam. Dawniej zaręczynowych to chyba nie było.

On: – To nie tak, jak teraz. Już byliśmy pożenione, jak jej dałem.

Córka: – Trzymał tata dla mamy. A o tym Kozielsku to rodzice całe życie opowiadają. A ja to nieraz mówię do taty: trzeba było zostawić coś dla nas i podzielić, a nie że wszystko sprzedał, przepił, tak jak to młode chłopaki (śmiech).

– A pani co o tym sądzi?

Córka: – Takie czasy były, mi się wydaje. Po wojnie trochę bieda. To, że tam złoto znajdowali, to nic takiego, ale dewastacja zwłok jednak nie była w porządku. Mam troje dzieci, syn jest duchownym, wnuczka już studiuje w Warszawie. Czy potępiają? Raczej tak ze zrozumieniem podchodzą. Wiadomo, jakie czasy były. A mama to nieraz opowiadała, jak ją kiedyś gonili, kiedy coś znalazła. Taka wrogość była, tak jak i teraz. Ludzie zazdroszczą sobie. Dlaczego mamę gonili? Ktoś, kto kopał w dole, wyrzucił ziemię do góry i to coś upadło obok mamy. Mama to porwała i uciekła. A pan by nie wziął?

– A co to było?

Edmund zastanawia się. Po chwili: – Chyba jakieś zęby.

*

– W niedzielę kopano?

Edmund: – Nie, niedzielę trzeba było uszanować.

Śpiew

Jan T., Bełżec

Mieszkaliśmy na Szaleniku, zaraz za obozem. Na końcu naszego pola stała wieża. Siedzieli tam i pilnowali.

Każdy się bał.

To był luty. Pociąg z Żydami od Rawy Ruskiej nadjechał, nagle strzelanina. Ojciec akurat w piecu napalił, grzaliśmy się z bratem. Nagle otwierają się drzwi. Wpada chłopaczysko, takie jak my. Przestraszony, zmarznięty, prawie goły.

Matka mówi do starszego brata: – Weź go wyprowadź, bo tu zaraz ci z obozu wpadną.

Tylko wyszli, a w drzwiach od razu te ruskie, co Niemcom pomagali^().

Brat kawałek tego chłopaczka podprowadził i wrócił. Zaraz go złapali. Widziałem przez okno, jak go do obozu gnają.

*

Jak obóz działał, to krzyki stamtąd było słychać. A wieczorem śpiew. Kazali im pewnie. I Żydzi śpiewali.

„Góraaluu, czy ci nie żaaal...”

I jaki to głos szedł z tego. Płakać się chciało.

*

Wracałem kiedyś z Tomaszowa, matka na wozie, ja konia jeszcze dobrze prowadzić nie umiałem, bo to przecież młody chłopak, droga polna, patrzę, a cóż tam tyle narodu się zebrało? To był pierwszy dzień, jak Niemcy obóz zlikwidowali^(). Masa ludzi przyszła. Ale skąd tak od razu się dowiedzieli? Wtedy jeszcze nie kopali, dołów nie było. Chodzili, oglądali. Dopiero potem się zaczęło.

Znalazłem tam nożyk do szkła. Gdzieś go mam do tej pory. Ciekawe. Ja nim ciąć nie mogłem, a szklarzowi, co kiedyś do nas przyszedł, szło jak licho.

Innym razem akurat przy torach znalazłem polskie złotówki. Nagle podjechał samochód odkryty. Niemcy. Puścili serię w stronę ludzi. Jak się to wszystko do ucieczki zerwało. Ja pognałem do lasu.

Potem, żeby ludzie już tam nie chodzili, Niemcy postawili domek. Mieszkał w nim Ukrainiec. Trzymał parę koni, do kościoła przyjeżdżał. Potem gdzieś zniknął.

Wojna się skończyła. Domek został.

Jednego dnia stał prosto, drugiego przekrzywiony w lewo, następnego w prawo. Bo ludzie tak kopali przy nim. Jak kopali z lewej, to chylił się na lewo, jak z prawej, to na prawo (śmiech). W końcu ktoś najął robotników, rozebrali dom i gdzieś przenieśli.

Nasi milicjanci ludzi przepędzali. I taki jeden babę stąd zastrzelił. Przyszła z krową. Pasła ją pewnie gdzieś i wstąpiła po drodze na Kozielsko. Licho ją wie, po co z tą krową przyszła, trawy tam przecież nie było. Trafił ją, zginęła. Niemiec tylko serię puścił i wystraszył, a nasz zabił^().

A potem to i wojsko łapało. Kiedyś z domu akurat wyszedłem, patrzę, żołnierz. Ja dookoła chałupy, a on za mną. Brat starszy akurat buta na podwórku se naprawiał i do tego żołnierza: „Coś się dziecka czepił?!”. A on do ustępu poszedł, drzwi otworzył i człowieka stamtąd wyciągnął. Schować się przed obławą chciał.

Jak ziemię wzruszyli, to czuć było strasznie. A wiater przeważnie do nas wiał. Uch, co myśmy się na tym Szaleniku tego nawdychali.

Bieda

Władysław P., Chlewiska

Dziś mam osiemdziesiąt pięć lat i wie pan co? Myślę, że człowiek, jak żyje w biedzie, to jest zdrowszy. Tacy, co mają dobrobyt, umierają raz-dwa.

Zięcia mam bidnego, za dużo pieniędzy u niego. Ani się nie wyśpi, ani nie naje. Masarnię prowadzi. I jeszcze ze trzech samochodów ma, takich dużych. Za granicę coś wozi. Wciąż w robocie.

*

Miałem szesnaście lat, ośmiu nas młodych było. Zaczynaliśmy pracę. Majster z Zaklikowa mówił, jak robić, by mur nie był zachapany, jak kielnią podrzynać. I patrzył, który się nadaje. A potem zrzucił z rusztowania pięć kielni i trzech nas tylko zostało.

Kiedyś murarz to był pan. Cukier na kartki sprzedawali. I jak się u kogoś murowało, to gospodyni pomocnikowi słodziła herbatę tak odrobinę, na jeden palec, a majstrowi na dwa palce.

I zarabiało się. Motoru to nikt we wsi nie miał, a ja już miałem, wuefemkę. A pierwsze, to żem rower kupił, Simson, niebieski.

Z tym majstrem z Zaklikowa robiłem kilka lat. Kościół za Łaszczowem zbudowaliśmy. Nieduży taki. Ładny. Czyściutko trzeba było robić, bo to z cegły klinkierowej. Na puste fugi, tak żeby wapno nie wystawało. Można powiedzieć, że z tego kościoła dumny jestem.

*

Jak miałem piętnaście lat, poszedłem do ochotniczego batalionu. Trzy miesiące przy odbudowie Warszawy. Różne rzeczy tam widziałem. W jednej piwnicy ze siedemnastu ludzi martwych, a między nimi cztery Niemce.

Po tej Warszawie na szkołę do Szczecina miałem jechać. I już żem w aucie siedział, jak sąsiad przyszedł i krzyczy: „Chodź! Do dom jedziemy!”. I zeskoczyłem, a koledzy pojechali. Jeden bosmanem na statku został, a drugi dyrektorem w Skarżysku. Nie żałuję.

Rak prostaty, jedna nerka wyciągnięta, ale jakoś Bozia daje żyć i nie narzekam. Nikomu ja w życiu krzywdy nie zrobił. Pracowałem uczciwie, jedna żonka, czworo dzieci. Spokojnie przeszedłem przez życie. A ci koledzy, co pojechali, to jeden dwie żonki, drugi trzy. Dzieci od bidy i nawet nie wie, które to jego. I to jest życie?

To przez ten dobrobyt wszystko. Bo miał pieniądze i był na stanowisku.

*

– Kopanie tam to był grzech?

Ale księża nic nie mówili.

– Może nie wiedzieli?

Jak nie wiedzieli? Wiedzieli. W Bełżcu i tu. Chodzili przecież ludzie nagminnie.

– To był to grzech czy nie?

Ja nie wiem. Trudne pytanie.

– Nigdy nie miał pan wyrzutów sumienia?

No raczej nie. Dużo ludzi kopało. To z biedy, panie.

*

Gdy miałem trzynaście lat, to się dowiedziałem, że brylant nigdy w złoto nie jest oprawiany, tylko musi być w platynie.

W przypadku złota ważny jest kolor. Bo na przykład ósemka, najniższa próba, to jak miedź była troszkę, a złoto im czerwieńsze, tym lepsze. Koronki zębowe to przeważnie szesnastki, osiemnastki, dwudziestki. Dwudziestki czwórki mało gdzie się spotykało.

Złotu w ogniu nic się nie dzieje. Platyna jest twardsza od złota w stopieniu. W platynowym naczyniu złoto stopisz. Ze trzech koronek złotych żem znalazł, ktoś przeoczył w tym żużlu. Wygrzebałem łyżką. Wszystko na popiół było spalone, a złoto nie.

Ludzie pieniądze znajdowali, ruble, dolary, a ja jeszcze zegarek. Taki mały, kieszonkowy, tylko że nie chodził. Koperta była złota, ósemka. Znaczy niższa klasa, dwadzieścia cztery karaty to najlepsze.

Że tam jest złoto, to wiadomo było. Transporty przewoziły Żydów, a oni wszystko mieli. A dokładnie przecież ich nie prześwietlili. Żydzi chowali, jak kto umiał. Łykali albo w kondona i w siebie.

*

Ludzie robili dół, promień jakieś sześć, osiem metrów. Żeby się nie uwalało. Potem tak zwany stół, taką półkę, wyrównywali i niżej schodzili, tam przygotowywali drugi stół. I tak to szło na dwa stoły. Jeden wyrzucał żużel z dołu na pierwszy stół, tam inni przegrzebywali, potem wyżej, na drugi. Spółka.

Ten żużel to miał tak z pięćdziesiąt, siedemdziesiąt centymetrów grubości. No pewnie, że śmierdziało. Ale jak sam żużel był, to nie. Specjalne portki miałem i koszulę. Jak wracałem do domu, to musiałem je wieszać w stajni. Dołów potem nikt nie zakopywał, same się uwalały.

*

Deski z facjatu wyrywałem, stolarz trumnę zrobił. Miałem dziesięć lat, jak ojciec umarł.

Gdy wojna wybuchła, przyszły tu ruskie i okazało się, że nasza wioska jest w pasie przygranicznym. Przeszkadzało im to i wywieźli nas do Besarabii. Tam my dom dostali. Ojca ruscy zabrali, bo pomógł jednemu Polakowi, co go szukali. Uciekał, u nas się schował. Chciał przenocować. Wpadli, wzięli jego i ojca.

Tata wrócił za miesiąc. Trzymali go na posterunku. Wrócił i za dwa dni umarł. Jeść mu tam nie dawali. Zostałem z matką i dwoma siostrami.

Niemiec ruskich pognał, ino front przeszedł, do domu poczuliśmy, że trzeba wracać. Bocznymi drogami, cztery tygodnie szliśmy.

Wiosna była. Chałupa zrujnowana, podłogi pozrywane, powały pozrywane, na polu ugór.

Niemcy jęczmienia dali przydział, żeby posiać, i cała rodzina motyczkami kopała. Wymłóciliśmy cepem, wszystko zabrali, kontyngenty, bieda.

Wojna się skończyła, dalej bieda. Konia nie było, na odrobek się szło. Jeden dzień pracy koniem to trzeba było trzy dni u gospodarza odpracowywać.

Jęczmień ledwo wzrósł, szli ludzie z sierpami, mąkę robili, taką zielonkawą i już placki na piecu się piekło.

Jezus kochany, cały czas się głodnym chodziło. Ale z głodu nikt raczej nie umarł. Jedne drugich wspomagali.

*

Nie kopałem w dołach, do spółki nikt by mnie nie wziął. Byłem za mały. Ja żem po śmietnikach szukał, dużo rzeczy tam było, jakieś łachy, buty stare.

Przerzucam je kiedyś, coś leży. Patrzę do słonka, pierścionek. Trzy kamienie i listek. A na kamieniach obwódka z platyny. Ja to nawet nie wiedział, że to takie cenne. Był tam taki jeden, co się znał. I ten znawca mówi: – To są brylanty. I powiedział jeszcze, że złota nigdy nie daje się do brylantów, w platynie musi być osadzony.

Z domu to ino ja żem tam chodził. Przyniosłem pierścionek, pokazałem mamie. Do góry z radości skakała. Wszystko się cieszyło. Zaraz poszliśmy sprzedać i krowę kupilim.

Maści czerwonej, handlarz na sznurku przyprowadził. Na imię miała Boczula. Bo się boczyła zawsze. Ta krowa to był wielki wyczyn. Napasła się i już mleko było, inne życie. Radość wielka.

*

– Zastanawiał się pan, do kogo ten pierścionek mógł należeć?

No do jakieś kobiety na pewno.

– A wie pan, co się z nią stało?

Nie mam pojęcia.

– Przeżyła?

Raczej nie.

– Zagazowali ją?

Wszystkich, co przywieźli, to mordowali. Wieczór był, to ino krzyk tam słychać, z wiatrem wszystko się niosło.

*

Z tym pierścionkiem to poszliśmy z mamą do handlarza z Narola, kilka kilometry stąd, znał się na wszystkim, przygrubszy taki, niedrab z wyglądu.

Do Nowaka do Bełżca nie, chociaż przecież on obok Kozielska zaraz mieszkał. Wysoki, poważny mężczyzna. Mówili, że wydłubywał szczypcami oczka z pierścionków, że niby bezwartościowe, a resztę kładł na wagę. On już potem wiedział, co z nimi zrobić. A u mnie przecież brylanty były. Od razu po kolorze złoto mniej więcej oceniał, jaka próba. Za gram płacił. Kupa ludzi u niego zawsze była. Co kto znalazł, to od razy tam szedł. Na więcej mógł sobie pozwolić. No ale handel to handel. Musiał na tym zarobić. U niego żem sprzedał koronki złote. No ale pierścionek to do tego z Narola zaniosłem. Sprawiedliwszy był. Lepiej płacił. Jemu sprzedałem jeszcze ten zegarek. Wziął go na kwas. Kapnął. Bo złota kwas nie weźnie. Wyszło, że to ósemka.

*

Na czatach stali ludzie, jak milicja z Bełżca jechała, to wszystko do lasu uciekało. Ale ze dwa razy mnie złapali. Kiedyś z kolegą nas wzięli na posterunek, piłę dali i cały dzień drzewo musieliśmy rżnąć. Takiemu małemu chłopakowi mogli choć gorącej herbaty dać się napić i niech pracuje za karę. A tu ani jeść nie dali, ani pić, nic. Jeszcze gorzej, jak te Niemce^().

*

Trafiały się miejsca, gdzie były ciała. To cięli je łopatami i na bok, i na bok. Wytrwały człowiek musiał być, aby tam kopać. Różowa masa, między tym kości, głowy. Mówili na to rąbanka. Łopatami i na bok.

Człowiek to jednak jest straszne stworzenie.

Gdybym był większy, to też bym kopał.

*

Teraz swoje lata mam i wiem, że kiedyś ludzie byli lepsi niż teraz. Jak jest bieda, jest bat, to wtedy bardziej się szanujemy.

Przypisy końcowe

Imię i nazwisko zmienione.

W niemieckich formacjach pomocniczych SS-Wachmannschaften, których członkowie byli też strażnikami w obozach zagłady, bardzo często służbę pełnili byli żołnierze Armii Czerwonej wzięci do niewoli po ataku Niemiec na ZSRR.

Było to prawdopodobnie w maju 1943 roku.

Mieszkanka Bełżca zginęła 7 listopada 1945 roku. Informacja o jej śmierci i pogrzebie znajduje się w księdze zmarłych parafii Matki Bożej Królowej Polski w Bełżcu.

Małą aktywność milicji w łapaniu kopaczy i ich karaniu zaraz po wojnie funkcjonariusze tłumaczyli brakiem ludzi. Byli zajęci walką z UPA i podziemiem antykomunistycznym. W 1962 ppłk Ludwik Knawa, komendant MO w województwie lubelskim, pisał: „Walka z przestępcami profanującymi miejsce straceń w rejonie Bełżca była w pierwszych latach po wyzwoleniu niezmiernie trudna. Grasujące bandy UPA zlikwidowały część posterunków MO, przez co w okresie 1945–1947 roku milicja mogła interweniować w tych sprawach doraźnie. Po rozbiciu band reakcyjnych działalność MO w tym rejonie poważnie się wzmogła, co wpłynęło dodatnio na zahamowanie profanacji b. obozu”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: