- W empik go
Pływająca wyspa. Część 1 - ebook
Pływająca wyspa. Część 1 - ebook
W pewnej epoce – bliżej nieokreślonej – Amerykanie odkryli muzykę kameralną i oszaleli na jej punkcie. Wykorzystując tę modę, francuscy artyści tworzący Koncertujący Kwartet odbyli tournée po Stanach Zjednoczonych. Pozbawieni po wypadku swojego pojazdu, Yvernès, Frascolin, Pinchinat i Zorn zostają uratowani przez uprzejmy Calistusa Munbara, który oferuje im gościnę w nieznanym mieście.
Wspaniale potraktowani, zbyt późno zdają sobie sprawę, że miasto, o którym mowa (Milliard City) jest zbudowane na ogromnej sztucznej wyspie „Standard Island”, i że znajdują się na środku Oceanu Spokojnego. Pływająca wyspa, składająca się z niezliczonych stalowych kesonów połączonych w całość i pokrytych warstwą ziemi, jest napędzana potężnymi motorami i spokojnie przewozi grupę miliarderów spragnionych zmiany otoczenia.
Bez zbędnych ceregieli czwórka muzyków zgadza się zostać na pokładzie w zamian za wspaniały kontrakt i perspektywę czarującej podróży. „Standard Island” odwiedza kolejno archipelagi Hawajów, Markizów, Towarzystwa i Samoa, a kwartet szybko przyzwyczaja się do tego życia w luksusie i przyjemności.
Seria wydawnicza Wydawnictwa JAMAKASZ „Biblioteka Andrzeja” zawiera obecnie ponad 60 powieści Juliusza Verne’a i każdym miesiącem się rozrasta. Publikowane są w niej tłumaczenia utworów dotąd niewydanych, bądź takich, których przekład pochodzący z XIX lub XX wieku był niekompletny. Powoli wprowadzane są także utwory należące do kanonu twórczości wielkiego Francuza. Wszystkie wydania są nowymi tłumaczeniami i zostały wzbogacone o komplet ilustracji pochodzących z XIX-wiecznych wydań francuskich oraz o mnóstwo przypisów. Patronem serii jest Polskie Towarzystwo Juliusza Verne’a.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66268-91-3 |
Rozmiar pliku: | 13 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Biografowie Juliusza Verne’a są zgodni co do tego, że jego twórczość powieściopisarską można podzielić na dwa okresy – optymistyczny i pesymistyczny. W tym pierwszym, przypadającym na lata 1863-1886, utwory Czarodzieja z Nantes przepełnione były wiarą w postęp naukowy i niemalże nieograniczone możliwości ludzkiego geniuszu, później zaś, w latach 1886-1905, wkradało się do nich coraz więcej zwątpienia i czarnych wizji. Pisarz dostrzegał, że nauka wykorzystywana do niecnych celów może być źródłem licznych zagrożeń, a ludzie nie są z natury dobrzy i gotowi do bezinteresownej działalności na rzecz ogółu. Typ szlachetnego profesora ustępował coraz częściej szalonemu i owładniętemu jakąś manią wynalazcy. To zgorzknienie brało się tyleż z pogłębionej obserwacji rzeczywistości, w której przyszło żyć autorowi „Niezwykłych Podróży”, co i osobistych doświadczeń, takich jak śmierć wielu bliskich osób oraz zamach na jego życie (stąd owa symboliczna data graniczna obu przedziałów czasu).
„Pływająca wyspa” powstała w tym drugim okresie i ówczesny stan ducha pisarza jest w niej bez wątpienia wyraźnie uchwytny. Łatwo dostrzec w tej powieści może nie tyle utratę wiary w samą naukę i napędzany nią rozwój, co w zdolność człowieka do korzystania z dobrodziejstw postępu cywilizacyjnego. Mamy oto do czynienia z doskonale zorganizowanym mikroświatem, będącym połączeniem dwóch emblematycznych dla Verne’a motywów – odizolowanego skrawka lądu i fantastycznego pojazdu. Jest to przestrzeń na wskroś nowoczesna, w której wygoda i funkcjonalność osiągnęły najwyższy dostępny w danym momencie poziom. Istotną rolę odgrywa w niej elektryczność, w czym dostrzec można wizjonerski geniusz klasyka fantastyki naukowej, a cały projekt służy garstce bogaczy, co rezonuje z dzisiejszym rozwarstwieniem ekonomicznym. Samobieżna enklawa dobrobytu i zbytku, przemieszczająca się tam, gdzie aktualnie panują najbardziej sprzyjające warunki klimatyczne, przypomina dzisiejszy Dubaj, z jego parkami wodnymi i sztucznymi stokami narciarskimi na rozpalonej słońcem pustyni, tyle że à rebours.
Pod względem technicznym i funkcjonalnym „wyspa na śrubę”, jak ją określił w oryginale Verne, jest tworem idealnym, natomiast społecznie jest podzielona – niby celowo, by każdy miał zapewnioną sferę komfortu, faktycznie jednak z konieczności, bowiem unoszący się na falach oceanu raj dla bogaczy jak w soczewce skupia problemy świata pozostawionego na lądzie. Oddzielne instytucje mają katolicy i protestanci, a rywalizujące ze sobą rody tylko czekają na okazję, by przejąć przywództwo. W takiej sytuacji wystarczy iskra, by doszło do katastrofy.
Jak większość późnych powieści Verne’a, także i ta nie należy do jego szczytowych osiągnięć pisarskich. Czytelnik łatwo dostrzeże w niej schematyzm fabularny oraz nadmierną prostotę w portretowaniu postaci. Nużyć mogą dłużyzny opisów, z których, jak się zdaje, część służyła autorowi do wypełnienia objętości przewidzianej dla tytułów dwutomowych. Musimy jednak wziąć pod uwagę okoliczności, w jakich powstawał ten utwór. Z powodu reumatyzmu i pogarszającego się wzroku mistrz z Amiens miał coraz większe trudności z pisaniem. Zdawał sobie sprawę, że jego stan zdrowia będzie się już tylko pogarszał i starał się tworzyć na zapas, by miał co dostarczać wydawcy, gdy siły go już zupełnie opuszczą.
Tradycyjnie powieść o samobieżnej wyspie ukazywała się najpierw w odcinkach na łamach „Magasin d’Éducation et Récréation” (od stycznia do grudnia 1895 r.). W formie książkowej wyszła w tym samym roku – w maju (pierwszy tom) i listopadzie (drugi tom). Opatrzona została rycinami Léona Benetta, które znalazły się też w okazałym, wydawanym zawsze przed świętami Bożego Narodzenia woluminie w ozdobnych okładkach. Towarzyszyły one także polskiemu przekładowi, autorstwa Michaliny Daniszewskiej, który jeszcze w tym samym 1895 r. publikowały w odcinkach „Wieczory Rodzinne”. Dwa lata później tłumaczenie to trafiło do rąk czytelników w formie książki nakładem Gebethnera i Wolffa. Później na prawie sto dwadzieścia lat „Pływająca wyspa” zniknęła z naszych półek księgarskich. Powróciła w 2016 r. dzięki inicjatywie spółki Hachette Polska, w jej eleganckiej serii „Niezwykłe Podróże Juliusza Verne’a” i z większością ilustracji Benetta. Niestety oficyna rodem z Francji poskąpiła na nowy przekład i sięgnęła po ów z 1897 r., nieco go tylko odświeżając. My nie idziemy na skróty i oferujemy pierwsze współczesne tłumaczenie tego utworu, pełne i opatrzone wnikliwymi przypisami.
dr Krzysztof Czubaszek
prezes Prezes Polskiego Towarzystwa Juliusza Verne’aRozdział I
Koncertujący Kwartet
Podróż, która źle się zaczyna, rzadko kiedy dobrze się kończy. Niemniej jednak, czy czterech instrumentalistów, których instrumenty znalazły się na ziemi, zgodziłoby się z taką opinią? W istocie, powóz, do którego wsiedli na ostatniej stacji kolei żelaznej, właśnie niespodziewanie uderzył w nasyp.
– Czy ktoś jest ranny? – zapytał pierwszy, który zwinnie podniósł się z ziemi.
– Mam jakieś zadrapania! – odpowiedział drugi, wycierając policzek pocięty odłamkami szkła.
– U mnie zadraśnięcia! – odpowiedział trzeci, z którego łydki pociekło kilka kropli krwi.
W sumie nikomu nie stało się nic poważnego.
– A moja wiolonczela…?! – wykrzyknął czwarty. – Oby nic się nie stało z moją wiolonczelą!
Na szczęście futerały były nietknięte. Ani wiolonczela, ani dwoje skrzypiec, ani altówka nie ucierpiały z powodu uderzenia; wystarczyło je ponownie nastroić. Czy nie było prawdą, że instrumenty były dobrej jakości?
– Przeklęta kolej żelazna, która w połowie drogi postawiła nas w tak fatalnym położeniu! – odezwał się pierwszy.
– Przeklęty powóz, który wywrócił się pośrodku niezamieszkałego pustkowia! – odparł drugi.
– I to właśnie w chwili, gdy zapada noc! – dodał trzeci.
– Na szczęście nasz koncert zapowiedziano dopiero na pojutrze! – zauważył czwarty.
Po chwili artyści zaczęli żartować ze swej niefortunnej przygody, nie szczędząc sobie różnych zabawnych i ciętych odpowiedzi. Jeden z nich, zgodnie ze swym starym zwyczajem, tworzył gry słowne z wykorzystaniem terminologii muzycznej.
– Nasz powóz skasowany1!
– Pinchinat! – zawołał jeden z jego towarzyszy.
– Moim zdaniem – ciągnął Pinchinat – aż zanadto w tym wszystkim przygodnych znaków chromatycznych2!
– Czy w końcu zamilkniesz?
– Może transponujemy nasze części3 do innego powozu! – ośmielił się dodać Pinchinat.
Tak! Trochę nazbyt dużo tych różnych wydarzeń, o czym czytelnik wkrótce będzie mógł się przekonać.
Rozmawiali ze sobą po francusku, choć równie dobrze mogliby rozmawiać po angielsku, dzięki bowiem licznym peregrynacjom po krajach anglosaskich kwartet posługiwał się językiem Waltera Scotta4 i Coopera5 jak swoim własnym. Również w tym samym języku porozumiewali się z woźnicą pojazdu.
Odważny ów człowiek ucierpiał najbardziej, został bowiem wyrzucony z kozła, gdy pękła przednia oś powozu. W każdym razie jego obrażenia ograniczyły się do różnych urazów nie tyle poważnych, ile bolesnych. Nie był jednak w stanie chodzić z powodu skręconej kostki. W związku z tym należało znaleźć inny środek transportu do kolejnej miejscowości.
To prawdziwy cud, że wypadek nie skończył się niczyją śmiercią. Droga wiła się przez górzystą okolicę, wiodąc skrajem głębokich przepaści, w wielu miejscach granicząc z rwącymi potokami, poprzecinana trudnymi do pokonania brodami. Gdyby przednia oś złamała się kilka kroków dalej, powóz niechybnie potoczyłby się po skałach w dół tych przepaści i być może nikt nie przeżyłby katastrofy.
Jakkolwiek by było, pojazd już nie nadawał się do użytku. Jeden z dwóch koni, który dostał w łeb ostrym kamieniem, charczał, leżąc na ziemi. Drugi miał dość poważny uraz biodra. Zatem w tej chwili nie istniał ani powóz, ani zaprzęg.
W sumie zły los wcale nie oszczędzał tych czterech artystów na terytorium Dolnej Kalifornii6. Dwa wypadki w ciągu dwudziestu czterech godzin… do tego trzeba być filozofem…
W tym okresie San Francisco7, które było stolicą stanu, miało bezpośrednie połączenie kolejowe z San Diego8, leżącym niemal przy granicy dawnej prowincji kalifornijskiej. To do tego właśnie dużego miasta, w którym nazajutrz miał się odbyć od dawna zapowiadany i wielce oczekiwany koncert, zmierzali czterej podróżni. Pociąg, który wyruszył dzień wcześniej z San Francisco, był jakieś pięćdziesiąt mil9 od San Diego, kiedy pojawiła się pierwsza przeszkoda.
Tak, przeszkoda! Najweselszy członek zespołu określił ją mianem synkopy10, lecz osobie biegłej w solfeżu11 można wybaczyć użycie takiego wyrażenia.
Pociąg musiał się zatrzymać na stacji w Paschal, ponieważ ulewny deszcz zniszczył tory na długości około trzech do czterech mil. Podjęcie dalszej podróży koleją żelazną ze stacji położonej dwie mile dalej nie było możliwe, ponieważ wypadek miał miejsce zaledwie przed kilkoma godzinami i nie został jeszcze zorganizowany przejazd między oboma stacjami.
Trzeba było dokonać wyboru: albo poczekać, aż ruch kolejowy zostanie przywrócony, albo w najbliższej miejscowości wynająć jakikolwiek pojazd do San Diego.
Członkowie kwartetu wybrali to drugie rozwiązanie. W sąsiedniej miejscowości znaleźli jakieś stare, mocno zardzewiałe lando12, wewnątrz prawie zjedzone przez mole i niezbyt wygodne. Ustalili cenę z właścicielem, skusili woźnicę obietnicą sutego napiwku i odjechali z instrumentami, zostawiwszy bagaże. Ruszyli około drugiej po południu i aż do siódmej wieczorem podróż upływała bez większych trudności i zmęczenia. Lecz oto pojawiła się kolejna synkopa: powóz się wywrócił, i to tak niefortunnie, że teraz nie było żadnej możliwości poruszania się tym landem oraz kontynuowania dalszej jazdy.
Tymczasem kwartet znajdował się dobre dwadzieścia mil od San Diego!
Dlaczego jednak czterech muzyków, z pochodzenia Francuzów, co więcej – urodzonych w Paryżu, zapuściło się w te niesamowite, mało znane rejony Dolnej Kalifornii?
Dlaczego? Wytłumaczymy to pokrótce i nakreślimy portrety tych czterech wirtuozów, których przypadek, w niepojęty sposób przydzielający ludziom role, uczynił bohaterami tej niezwykłej historii.
W owym roku – a było to w przybliżeniu trzydzieści lat temu – Stany Zjednoczone Ameryki podwoiły liczbę gwiazd na swej federalnej fladze. Po przyłączeniu terenów Dominium13 i Kanady sięgających Morza Arktycznego14 prowincje meksykańskie, gwatemalskie, honduraskie, nikaraguańskie i kostarykańskie, aż po Kanał Panamski15, przeżywały okres pełnego rozkwitu swej przemysłowo-handlowej potęgi. W tym samym czasie w owych jankeskich16 najeźdźcach rozwinęło się zamiłowanie do sztuki; choć ich dorobek ograniczał się do niewielkiej liczby dzieł, a ich narodowy geniusz nadal przejawiał się w malarstwie, rzeźbie i muzyce nieco buntowniczą postawą, to przynajmniej powszechne stało się wśród nich upodobanie do pięknych dzieł sztuki. Kupując za cenę złota obrazy dawnych i współczesnych mistrzów w celu stworzenia prywatnych lub publicznych galerii, płacąc bajońskie sumy cenionym literatom lub dramaturgom oraz najbardziej utalentowanym instrumentalistom, zaszczepili w sobie poczucie piękna i szlachetności, których tak długo im brakowało.
Jeśli chodzi o muzykę, melomani zamieszkujący nowy kontynent lubowali się w słuchaniu przede wszystkim Meyerbeera17, Halévy’ego18, Gounoda19, Berlioza20, Wagnera21, Verdiego22, Massé’a23, Saint-Saënsa24, Reya25, Masseneta26, Delibesa27, słynnych kompozytorów z drugiej połowy XIX wieku. Z biegiem czasu zagustowali w bardziej przejmujących dziełach Mozarta28, Haydna29, Beethovena30, sięgając do źródeł tej wzniosłej sztuki, która święciła triumfy na przestrzeni XVIII wieku. Po operach przyszedł czas na dramaty liryczne, a po dramatach lirycznych – na symfonie, sonaty i suity orkiestrowe. W okresie, o którym mowa, szczególną popularnością w różnych stanach Unii31 cieszyły się sonaty. Chętnie płacono każdą cenę od nuty, dwadzieścia dolarów za półnutę, dziesięć dolarów za ćwierćnutę, pięć dolarów za ósemkę.
To właśnie wówczas, znając owo ekstremalne rozmiłowanie się w muzyce, czterech cenionych instrumentalistów wpadło na pomysł, by pojechać do Stanów Zjednoczonych Ameryki w poszukiwaniu sukcesu i fortuny. Czterech dobrych towarzyszy, absolwentów Konserwatorium32, bardzo znanych w Paryżu, wielce cenionych przez słuchaczy tak zwanej „muzyki kameralnej”33, do tej pory mało rozpowszechnionej w Ameryce Północnej. Z jakąż niebywałą doskonałością, z jakim wspaniałym zgraniem, jakim głębokim wyczuciem interpretowali utwory Mozarta, Beethovena, Mendelssohna34, Haydna, Chopina, napisane na cztery instrumenty smyczkowe – dwoje skrzypiec, altówkę oraz wiolonczelę! Wprawdzie nie było to nic głośnego, nic, co wskazywałoby na wprawę, lecz jakże nienaganne wykonanie, jakaż niezrównana wirtuozeria! Sukces tego kwartetu wynikał także z tego, że w owym czasie publiczność zaczynała mieć dość ogromnych orkiestr harmonicznych i symfonicznych. Ludzie pragnęli, by muzyka była jedynie artystycznym połączeniem drżenia fal dźwiękowych, ot co! Nie było potrzeby spuszczać z łańcucha owych fal i zamieniać w ogłuszające burze.
Krótko mówiąc, czterech instrumentalistów postanowiło zapoznać Amerykanów ze słodkimi i niewysłowionymi rozkoszami muzyki kameralnej. Wyruszyli wspólnie do Nowego Świata35, a przez ostatnie dwa lata jankescy miłośnicy muzyki nie szczędzili im ani oklasków, ani dolarów. Ich muzyczne poranki i wieczorki cieszyły się niebywałą popularnością. Koncertujący Kwartet – tak ich bowiem nazywano – ledwo nadążał z odpowiadaniem na zaproszenia możnych. Przyjęcia, spotkania, rauty, five o’clock36, nawet przyjęcia ogrodowe, żadne wydarzenie, które zasługiwało na odnotowanie przez opinię publiczną, nie mogło się odbyć bez obecności kwartetu smyczkowego. Rozchwytywany zespół zarobił bajońskie sumy, które – gdyby je zgromadzić w skarbcach nowojorskiego banku – stanowiłyby pokaźny kapitał. Dlaczego tak się nie działo? Nasi zamerykanizowani paryżanie szastali bowiem pieniędzmi! Owi książęta smyczka, owi królowie czterech strun w ogóle nie myśleli o oszczędzaniu! Upodobali sobie tę pełną przygód egzystencję, pewni, że zawsze i wszędzie będą mogli liczyć na miłe przyjęcie i dobry zysk, przemieszczając się z Nowego Jorku do San Francisco, z Quebecu do Nowego Orleanu, z Nowej Szkocji37 do Teksasu, wiodąc życie na wzór cyganerii – owej bohemy38 z lat młodzieńczych, w istocie najstarszej, najbardziej urzekającej, najbardziej godnej pozazdroszczenia, najukochańszej prowincji naszej starej Francji!
Nadeszła najwyższa – przynajmniej w naszym mniemaniu – pora, by zaprezentować każdego z nich z osobna i przedstawić ich z imienia tym z naszych czytelników, którzy nigdy nie mieli i nie będą mieli przyjemności ich usłyszeć.
Yvernès – pierwsze skrzypce – trzydzieści dwa lata, więcej niż średniego wzrostu, szczupła budowa ciała, blond włosy z kręconymi końcówkami, twarz bez zarostu, duże czarne oczy, długie dłonie, stworzone do namiętnego dotykania strun guarneriusa39, elegant, z lubością otulający się ciemnym płaszczem, miłośnik jedwabnych cylindrów, mający w sobie coś z pozera, z pewnością najbardziej beztroski członek zespołu, najmniej zaprzątający sobie głowę kwestiami finansowymi, nadzwyczajny artysta, entuzjastyczny wielbiciel rzeczy pięknych, wielce utalentowany wirtuoz, któremu wróżono świetlaną przyszłość.
Frascolin, drugie skrzypce, trzydziestoletni, niewysoki mężczyzna ze skłonnością do otyłości, która doprowadzała go do wściekłości, brązowe włosy, brązowa broda, duża głowa, czarne oczy, długi nos z drgającymi nozdrzami, zaczerwieniony w miejscu, gdzie opierały się złote oprawki lorgnonu40, bez którego nie mógł się obejść, dobry chłopak, usłużny, pomocny, chętnie odciążający towarzyszy, pilnujący ksiąg rachunkowych kwartetu, prawiący kazania o ekonomii, których nikt nie słuchał, niepałający zazdrością o sukces swojego towarzysza Yvernèsa, niemający ambicji solowych występów skrzypcowych, skądinąd człowiek niebywale waleczny, teraz w obszernym prochowcu narzuconym na strój podróżny.
Pinchinat – altówka – przez wszystkich tytułowany „Jego Wysokością”, dwudziestosiedmioletni, najmłodszy i najweselszy członek zespołu, jeden z tych niereformowalnych typów, którzy na całe życie pozostają niepoprawnymi chłopcami; smukły kształt głowy, natchnione, zawsze czujne spojrzenie, rudawe włosy, spiczaste wąsy, język trzepoczący między białymi, ostrymi zębami, niepoprawny miłośnik kalamburów i żartów słownych, gotowy zarówno do ataku, jak i do riposty, o mózgu wiecznie zapalonym do działania, co sam tłumaczył koniecznością odczytywania różnych kluczy C41, jakich wymagał jego instrument – „prawdziwy pęk kluczy domowej gospodyni”, jak sam zwykł mawiać, zawsze w dobrym nastroju, lubujący się w żartach i niezważający na przykrości, które owe dowcipy mogłyby sprawić jego towarzyszom, z tego też powodu wielokrotnie upominany, pouczany, „trzymany krótko” przez kierownika Koncertującego Kwartetu.
Kwartet miał bowiem kierownika, którym był wiolonczelista Sébastien Zorn. Zorn był kierownikiem zarówno z racji talentu, jak i wieku; pięćdziesięciopięciolatek, niski, tłuściutki, z bujną czupryną blond włosów zebranych w loczki na skroniach, najeżonymi wąsami łączącymi się z gęstymi, ostro zakończonymi faworytami42, z cerą w odcieniu wypalonej cegły, oczami połyskującymi przez soczewki okularów, których moc podwajał lorgnonem, odczytując nuty, z pulchnymi dłońmi, przy czym prawą, przyzwyczajoną do posuwistych ruchów smyczka, zdobiły duże pierścienie na serdecznym i małym palcu.
Ten krótki szkic wydaje się dostatecznie odmalowywać człowieka i artystę. Jednak trzymanie pudła rezonansowego między kolanami przez czterdzieści lat odciska trwały ślad na człowieku. Ów ślad jest odczuwalny przez całe życie i wpływa na charakter. Większość wiolonczelistów to gniewne gaduły, mówiące władczym tonem, potoczyście, choć ich słowom nie brakuje sensu. Taki był właśnie Sébastien Zorn, na którego Yvernès, Frascolin i Pinchinat bardzo chętnie scedowali zadanie kierowania wspólnymi muzycznymi tournée. Dali mu wolną rękę, miał bowiem smykałkę do takich spraw. Przyzwyczajeni do pokazów władczości w jego wykonaniu, śmiali się z niego, gdy „odbiegały od normy”, co było godne ubolewania u wykonawcy, jak zauważył lekceważąco Pinchinat. Układanie repertuaru, wybór tras, kontakty z impresariami, to właśnie jemu przypadały w udziale te wielorakie zadania, dzięki którym mógł dać upust swemu gwałtownemu temperamentowi w wielu okolicznościach. Jedyne obszary, w których się nie udzielał, dotyczyły kwestii dochodów, zarządzania wspólnymi funduszami, nad którymi pieczę sprawował drugi skrzypek i pierwszy księgowy, skrupulatny i drobiazgowy Frascolin.
Kwartet został zaprezentowany tak, jakby stał przed estradą. Znamy już jego członków, ludzi nie tyle oryginalnych, ile wyrazistych, którzy go tworzyli. Teraz niech czytelnik pozwoli, by wydarzenia tej niezwykłej opowieści same się potoczyły, wówczas zobaczy, jaką rolę odegrał każdy z tych czterech paryżan, którzy po zebraniu tak wielu oklasków w różnych stanach konfederacji amerykańskiej przenieśli się… Lecz nie uprzedzajmy faktów, „nie przyspieszajmy tempa”, jak by powiedział Jego Wysokość, i uzbrójmy się w cierpliwość.
Zatem około ósmej wieczorem czterech paryżan znalazło się na opustoszałej drodze gdzieś w Dolnej Kalifornii, w pobliżu pozostałości „przewróconego powozu”43, jak powiedział Pinchinat, nawiązując do muzyki Boieldieu44. Choć jemu, Frascolinowi i Yvernèsowi udzieliła się atmosfera przygody, choć stała się nawet pretekstem do kilku muzycznych żartów, to dla kierownika kwartetu stała się okazją, aby dać się ponieść napadowi gniewu. Cóż chcecie? Wiolonczelista był z natury człowiekiem o gorącym sercu i – jak to mówią – nie dawał sobie w kaszę dmuchać. Nie bez powodu Yvernès twierdził, że wywodzi się z rodu Ajaksa45 i Achillesa46, dwóch wybitnych starożytnych sangwiników47.
Nie zapominajmy, że o ile Sébastien Zorn był cholerykiem48, Yvernès – flegmatykiem49, Frascolin – melancholikiem50, a Pinchinat wykazywał nadmierną jowialność, o tyle wszyscy razem, dobrzy towarzysze, darzyli się braterską przyjaźnią. Czuli się połączeni więzią, której nie był w stanie rozerwać żaden spór dotyczący interesów czy miłości własnej, połączeni wspólnotą upodobań pochodzących z tego samego źródła. Ich serca, niczym porządnie wykonane instrumenty, zawsze brzmiały zgodnie.
Kiedy Sébastien Zorn złorzeczył, obmacując futerał swojej wiolonczeli, aby się upewnić, czy się nie uszkodziła i jest cała, Frascolin podszedł do woźnicy i zapytał:
– Cóż więc, mój przyjacielu, powiedzcie, co teraz zrobimy, jeśli można wiedzieć?
– To, co się zwykle robi, kiedy nie ma się już ani koni, ani wozu… Czekamy…
– Czekać na inny pojazd! – zawołał Pinchinat. – A jeśli nie nadjedzie…?
– To sami jakiegoś poszukamy – odparł Frascolin, który zawsze myślał praktycznie.
– Niby gdzie? – ryknął Sébastien Zorn, który gorączkowo miotał się na drodze.
– Tam, gdzie je mają! – odparł woźnica.
– Ejże! Mówcie, woźnico – powiedział wiolonczelista głosem sięgającym coraz to wyższych rejestrów – to ma być odpowiedź?! Jak to…?! Ten niedołęga najpierw nas wywraca, łamie swój pojazd, kaleczy konie w zaprzęgu, a potem śmie mówić: „Radźcie sobie sami, na ile zdołacie!”.
W napadzie wrodzonego gadulstwa Sébastien Zorn zaczął recytować niekończącą się litanię co najmniej zbędnych zastrzeżeń, ale Frascolin przerwał mu tymi słowami:
– Pozwól, że to załatwię, mój stary Zorn.
Potem, zwracając się ponownie do woźnicy, zapytał:
– Gdzie jesteśmy, przyjacielu?
– Jakieś pięć mil od Freschal.
– Jakaś stacja kolei żelaznej…?
– Nie… tylko nadbrzeżna wioska.
– I znajdziemy tam jakiś powóz…?
– Powóz… nie… może jakiś wóz…
– Wóz zaprzężony w woły, jak w czasach królów z dynastii Merowingów51! – wykrzyknął Pinchinat.
– Co to ma za znaczenie! – stwierdził Frascolin.
– Ech! – odezwał się ponownie Sébastien Zorn. – Zapytaj go lepiej, czy w tej dziurze zwanej Freschal jest jakaś oberża… Mam dosyć biegania po nocy…
– Przyjacielu – zapytał Frascolin – czy w Freschal jest jakaś oberża?
– Ano… oberża, w której mieliśmy zmienić konie.
– I aby dotrzeć do owej wioski, wystarczy pójść główną drogą…?
– Cały czas prosto.
– Zatem w drogę! – ogłosił wiolonczelista.
– Okrucieństwem byłoby zostawić tu tego biedaka na pastwę losu – zauważył Pinchinat. – Zobaczmy, przyjacielu, czy nie moglibyście… z moją pomocą…
– Niemożliwe! – odpowiedział woźnica. – Zresztą, wolę zostać tutaj… z moim powozem… O świcie zobaczę, co się da zrobić…
– Kiedy dotrzemy do Freschal, spróbujemy przysłać wam pomoc… – rzekł Frascolin.
– Ano… Oberżysta dobrze mnie zna i nie zostawi mnie w kłopocie…
– Ruszamy? – krzyknął wiolonczelista, który właśnie podniósł futerał z instrumentem.
– Za chwilę – odrzekł Pinchinat. – Najpierw przeniesiemy woźnicę bliżej skarpy drogi…
Rzeczywiście wypadało ściągnąć go z drogi, a ponieważ miał ciężko uszkodzone nogi, Pinchinat i Frascolin dźwignęli go, przenieśli i oparli o korzenie dużego drzewa, którego opadające nisko gałęzie tworzyły zieloną kolebkę.
– Ruszamy? – zawołał po raz trzeci Sébastien Zorn, przymocowawszy futerał na plecach podwójnym skręconym naprędce rzemieniem.
– Wszystko gotowe – odpowiedział Frascolin, a zwracając się do woźnicy, rzekł: – Zatem, mamy ustalone… oberżysta z Freschal przyśle ci pomoc… Do tego czasu niczego ci nie trzeba, nieprawdaż, przyjacielu?
– Tylko… – odpowiada woźnica – porządnego łyczka dżinu52, jeśli coś zostało w waszych manierkach.
Manierka Pinchinata była wciąż pełna i Jego Wysokość chętnie ją poświęcił.
– Dzięki temu, mój poczciwcze – powiedział – nie będzie ci zimno tej nocy… w środku!
Po ostatnim napomnieniu wiolonczelisty towarzysze zdecydowali się ruszyć w drogę. Szczęśliwie ich bagaże pozostały w wagonie pociągu i nie przeładowano ich na powóz. Nawet jeśli istniało ryzyko, że dotrą do San Diego z opóźnieniem, nie musieli się trudzić dźwiganiem bagaży aż do wioski Freschal. Futerały skrzypiec, a przede wszystkim futerał wiolonczeli były wystarczająco ciężkie. Prawdą było, że instrumentalista godny tej nazwy nigdy nie rozstaje się ze swoim instrumentem, tak jak żołnierz z bronią albo ślimak ze swą skorupą.
1 Kasownik – znak chromatyczny przygodny, element notacji muzycznej anulujący działanie innych znaków chromatycznych.
2 Znak chromatyczny przygodny – znak notacji muzycznej określający alterację stopni podstawowych skali diatonicznej, umieszczany bezpośrednio przed określoną nutą i odnoszący się do wszystkich nut danej wysokości występujących w tym takcie po znaku.
3 Transpozycja – przeniesienie utworu muzycznego lub jego części o ustalony interwał w górę lub w dół, co odpowiada zmianie tonacji utworu.
4 Walter Scott, sir (1771-1832) – szkocki i angielski poeta i powieściopisarz; w swej twórczości ożywiał baśniowo-rycerską przeszłość Szkocji.
5 James Fenimore Cooper (1789-1851) – amerykański powieściopisarz, znany głównie jako autor epopei Pięcioksiąg przygód Sokolego Oka.
6 Dolna Kalifornia – stan w północno-zachodnim Meksyku położony na Półwyspie Kalifornijskim.
7 San Francisco – miasto w zachodniej części Stanów Zjednoczonych w Kalifornii, port nad Oceanem Spokojnym.
8 San Diego – drugie co do wielkości miasto w stanie Kalifornia, ósme w Stanach Zjednoczonych, położone nad Pacyfikiem.
9 Mila – tu: anglosaska mila lądowa, równa 1609 m.
10 Synkopa – rodzaj zaburzenia metro-rytmicznego w toku utworu, wykorzystywany jako środek stylistyczny.
11 Solfeż – nauka czytania nut głosem z zastosowaniem solmizacji, bez pomocy instrumentu.
12 Lando – otwarty, kilkuosobowy, czterokołowy pojazd konny z dwiema rozkładanymi budami (przednią i tylną) i dwoma jednakowymi siedzeniami naprzeciw siebie; początkowo pojazd reprezentacyjny, niski, obszerny, z kozłem dla obsługi; w pierwszej połowie XIX wieku przekształcony w pojazd głęboki, wysoki, zawieszony na resorach w kształcie litery C, później eliptycznych; w drugiej połowie XIX wieku land używano głównie jako eleganckich pojazdów miejskich; były one płytkie, w kształcie łódki, wysoko zawieszone, z tylną ławką dla dwóch lokajów; w XIX wieku konstrukcja sworzniowa umożliwiła obniżenie pudła i zmianę kształtu na kanciastą lub wyokrągloną; mniejsze, dwuosobowe landa nazywano landoletami.
13 Dominium – Dominium Kanady, właściwie Prowincja Kanady, utworzona w 1840 roku z połączenia Górnej i Dolnej Kanady.
14 Morze Arktyczne (Ocean Lodowaty, Morze Lodowate) – najmniejszy ocean; rozciąga się wokół bieguna północnego, między Ameryką Północną a Eurazją.
15 Kanał Panamski – droga morska łącząca Ocean Spokojny z Oceanem Atlantyckim, w Panamie, na Przesmyku Panamskim; ukończony w 1914 roku.
16 Jankes (ang. Yankee) – określenie Amerykanina, o różnym znaczeniu; pierwotne (i nadal w USA) dotyczy mieszkańca Nowej Anglii, potomka kolonistów angielskich, od czasów wojny secesyjnej południowcy mówili tak na mieszkańców stanów północnych; dla ludzi spoza USA Jankes to każdy Amerykanin.
17 Giacomo Meyerbeer (1791-1864) – niemiecki kompozytor operowy, przedstawiciel tzw. opery heroicznej; działał głównie w Paryżu; najważniejsze dzieła: Robert Diabeł, Hugenoci, Prorok, Afrykanka.
18 Ludovic Halévy (1834-1908) – francuski pisarz i librecista, współpracował głównie z Offenbachem, autor libretta do jego operetki Orfeusz w piekle, później pisał wspólnie z Meilhacem, stworzyli razem libretta do wielu oper i operetek.
19 Charles-François Gounod (1818-1893) – francuski kompozytor, twórca oper lirycznych; komponował także muzykę religijną (msze, oratoria).
20 Louis Hector Berlioz (1803-1869) – francuski kompozytor romantyczny, twórca głównie symfonii (jak Symfonia fantastyczna) i oper (Potępienie Fausta), sukces odniósł dopiero pod koniec życia, również wpływowy krytyk muzyczny.
21 Richard Wagner (1813-1883) – niemiecki kompozytor, dyrygent, poeta i teoretyk sztuki; autor wielu oper, do których sam układał libretta oparte na starogermańskich legendach.
22 Giuseppe Verdi (1813-1901) – włoski kompozytor romantyczny; tworzył głównie opery, które zyskały ogromną popularność, jak Rigoletto, Aida, Traviata, także polityk, senator.
23 Victor Massé (1822-1884) – francuski kompozytor; twórca prawie 20 oper, oper komicznych i operetek, z których najbardziej znane to Paweł i Wirginia, Galatea oraz Noc poślubna Jeannette; obecnie niemal zupełnie zapomniany.
24 Charles Camille Saint-Saëns (1835-1921) – francuski kompozytor, wirtuoz fortepianu i organów, dyrygent.
25 Louis Étienne Ernest Rey (1823-1909) – u J. Verne’a: Reyer; francuski kompozytor, twórca głównie oper, z których największą sławę zdobył Sigurd.
26 Jules Émile Frédéric Massenet (1842-1912) – francuski kompozytor i pianista, najważniejsze opery: Herodiada, Manon, Werther, Thaïs.
27 Clément Philibert Léo Delibes (1836-1891) – francuski kompozytor baletów, oper oraz innych dzieł scenicznych.
28 Wolfgang Amadeusz Mozart (1756-1791) – austriacki kompozytor, jeden z najwybitniejszych kompozytorów w dziejach muzyki, twórca oper (m.in. Don Giovanni, Czarodziejski flet), utworów orkiestrowych (symfonii, koncertów).
29 Joseph Haydn (1732-1809) – austriacki kompozytor, jeden z tzw. klasyków wiedeńskich.
30 Ludwig van Beethoven (1770-1827) – niemiecki kompozytor i pianista działający w Wiedniu, prekursor romantyzmu, jeden z największych geniuszy w dziejach muzyki, twórca dziewięciu symfonii, innych utworów orkiestrowych i kameralnych, wytyczył kierunki rozwoju muzyki.
31 Unia – nazwa stanów pozostałych w składzie USA po wybuchu wojny secesyjnej (1861-1865), Północ: po tej wojnie inne określenie całych Stanów Zjednoczonych.
32 Konserwatorium Paryskie (fr. Conservatoire de Paris) – francuska uczelnia muzyczna i baletowa ufundowana w 1795 roku.
33 Muzyka kameralna (muzyka komnatowa, musica da camera) – w dawnym rozumieniu wszelka muzyka koncertowa (wokalna i instrumentalna), w przeciwstawieniu do muzyki kościelnej i operowej; w dzisiejszym rozumieniu obejmuje kompozycje pisane na niewielkie zespoły (2-9 instrumentów – odpowiednio: duet, trio, kwartet, kwintet, sekstet, septet, oktet, nonet), które w zależności od składu otrzymują dodatkowe nazwy, np. trio fortepianowe, kwartet smyczkowy itp.
34 Felix Mendelssohn-Bartholdy (1809-1847) – niemiecki kompozytor, jeden z głównych przedstawicieli romantyzmu.
35 Nowy Świat – tak nazywano odkrytą przez Kolumba w 1492 roku Amerykę, w odróżnieniu od Starego Świata, tj. Europy, Azji i Afryki.
36 Five o’clock (ang.) – dosłownie „godzina piąta”; nazwa popołudniowego przyjęcia towarzyskiego o swobodniejszym charakterze niż wieczorne.
37 Nowa Szkocja – półwysep w południowo-wschodniej części Kanady, główna część prowincji o tejże nazwie, pierwotnie francuska kolonia Akadia, od roku 1848 samodzielne dominium, w 1867 przystąpiło do Dominium Kanady.
38 Bohema (cyganeria artystyczna) – nazwa środowiska artystycznego, którego członkowie spędzają czas na wspólnych zabawach i tworzeniu, demonstrując pogardę dla konwenansów, norm społecznych i materializmu.
39 Guarnerius – skrzypce wykonane przez Guarnerich, rodzinę włoskich lutników, działającą w XVII i XVIII wieku w Cremonie, Wenecji i Mantui.
40 Lorgnon – przyrząd optyczny służący zmniejszaniu skutków wad wzroku lub obserwacji odległych obiektów, posiadał rączkę służącą do przytrzymywania przyrządu przy twarzy.
41 Klucz C – jeden z trzech rodzajów kluczy notacji muzycznej.
42 Faworyty (bokobrody) – zarost pozostawiony na policzkach.
43 Przewrócone powozy (fr. Les voitures versées) – opera komiczna w dwóch aktach autorstwa Boieldieu z 1808 roku.
44 François-Adrien Boieldieu (1775-1834) – francuski kompozytor, autor ponad 30 oper odznaczających się melodyjnością i cieszących się sławą także poza granicami Francji.
45 Ajaks – w mitologii greckiej syn Ojleusa, uczestnik wojny trojańskiej, najszybszy po Achillesie; zabity przez Posejdona, gdy bluźnił bogom, dopłynąwszy jako rozbitek do brzegu.
46 Achilles – heros; najdzielniejszy z Greków walczących pod Troją, syn Peleusa i Tetydy, zabójca Hektora; jako niemowlę został obmyty przez Tetydę w wodach Styksu, co uczyniło go odpornym na ciosy; przez nieuwagę matki wrażliwa pozostała jednak pięta (tzw. pięta Achillesa); zginął trafiony w nią strzałą Parysa; bohater Iliady Homera.
47 Sangwinik – jeden z czterech typów temperamentu (obok choleryka, melancholika i flegmatyka) wyróżnionych przez Hipokratesa, człowiek o żywym i zmiennym usposobieniu.
48 Choleryk – jeden z czterech typów temperamentu wyróżnionych przez Hipokratesa; człowiek wybuchowy, o silnych i szybko powstających reakcjach uczuciowych.
49 Flegmatyk – jeden z czterech typów temperamentu wyróżnionych przez Hipokratesa; człowiek nieulegający gwałtownym emocjom, powolny w działaniu.
50 Melancholik – jeden z czterech typów temperamentu wyróżnionych przez Hipokratesa człowiek o usposobieniu łagodnym, biernym, którego cechuje brak impulsywności.
51 Merowingowie – dynastia królów panująca w państwie frankijskim w latach 481-751, wywodząca się od władcy Franków salickich Merowecha.
52 Dżin – wódka gatunkowa o smaku i zapachu jałowcowym.