Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pływająca wyspa. Część 2 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 sierpnia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pływająca wyspa. Część 2 - ebook

W pewnej epoce – bliżej nieokreślonej – Amerykanie odkryli muzykę kameralną i oszaleli na jej punkcie. Wykorzystując tę modę, francuscy artyści tworzący Koncertujący Kwartet odbyli tournée po Stanach Zjednoczonych. Pozbawieni po wypadku swojego pojazdu, Yvernès, Frascolin, Pinchinat i Zorn zostają uratowani przez uprzejmy Calistusa Munbara, który oferuje im gościnę w nieznanym mieście.

Wspaniale potraktowani, zbyt późno zdają sobie sprawę, że miasto, o którym mowa (Milliard City) jest zbudowane na ogromnej sztucznej wyspie „Standard Island”, i że znajdują się na środku Oceanu Spokojnego. Pływająca wyspa, składająca się z niezliczonych stalowych kesonów połączonych w całość i pokrytych warstwą ziemi, jest napędzana potężnymi motorami i spokojnie przewozi grupę miliarderów spragnionych zmiany otoczenia.

Bez zbędnych ceregieli czwórka muzyków zgadza się zostać na pokładzie w zamian za wspaniały kontrakt i perspektywę czarującej podróży. „Standard Island” odwiedza kolejno archipelagi Hawajów, Markizów, Towarzystwa i Samoa, a kwartet szybko przyzwyczaja się do tego życia w luksusie i przyjemności.

Seria wydawnicza Wydawnictwa JAMAKASZ „Biblioteka Andrzeja” zawiera obecnie ponad 60 powieści Juliusza Verne’a i każdym miesiącem się rozrasta. Publikowane są w niej tłumaczenia utworów dotąd niewydanych, bądź takich, których przekład pochodzący z XIX lub XX wieku był niekompletny. Powoli wprowadzane są także utwory należące do kanonu twórczości wielkiego Francuza. Wszystkie wydania są nowymi tłumaczeniami i zostały wzbogacone o komplet ilustracji pochodzących z XIX-wiecznych wydań francuskich oraz o mnóstwo przypisów. Patronem serii jest Polskie Towarzystwo Juliusza Verne’a.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66268-92-0
Rozmiar pliku: 13 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział I

Ku Wyspom Cooka

Przez ostatnie sześć miesięcy „Standard Island”, która wyruszyła z Zatoki Magdaleny, żeglowała przez Pacyfik od archipelagu do archipelagu. Podczas jej cudownej żeglugi nie wydarzył się żaden wypadek. O tej porze roku strefa równikowa jest spokojna, a pomiędzy zwrotnikami zwykle wieją pasaty. Co więcej, kiedy rozpęta się jakaś burza lub nawałnica, solidna podstawa, która wspiera Miliard City, dwa porty, park, pola, nie ulegają nawet najmniejszym wstrząsom. Nawałnica mija, burza ustępuje. Na powierzchni Klejnotu Pacyfiku takie zjawiska są ledwo zauważalne.

W tych warunkach należałoby się raczej obawiać monotonii towarzyszącej nazbyt jednostajnej egzystencji. Jednak nasi paryżanie pierwsi przyznawali, że wcale tak nie jest. Na tej ogromnej pustyni oceanu nie brakuje oaz, takich jak grupy, które już odwiedzili: wyspy Sandwich, Markizy, Pomotou, Wyspy Towarzystwa, oraz takich jak te, które dopiero mieli odkryć przed obraniem kursu na północ: Wyspy Cooka, Samoa, Tonga, Fidżi, Nowe Hebrydy i być może jeszcze inne. Tak wiele rozmaitych przystanków, tak wiele spodziewanych możliwości, które pozwolą przemierzyć te ciekawe z etnograficznego punktu widzenia krainy.

Jeśli chodzi o Koncertujący Kwartet, to jak mógłby narzekać, gdyby w ogóle miał na to czas? Czy członkowie kwartetu mogli się uważać za oddzielonych od reszty świata? Czy z dwoma kontynentami nie świadczono regularnie usług pocztowych? Nie tylko statki z ropą dostarczały ładunki potrzebne fabrykom niemal w ustalonym dniu, ale średnio co dwa tygodnie steamers wyładowywały w Tribord Harbour lub Bâbord Harbour fracht wszelkiego rodzaju, dostarczając także mnóstwo informacji i wiadomości zapewniających rozrywkę mieszkańcom Miliard City.

Nie trzeba dodawać, że odszkodowanie przyznane artystom wypłacano z punktualnością świadczącą o niewyczerpanych zasobach Kompanii. Tysiące dolarów wpadało do ich kieszeni, gromadząc się tam, dzięki czemu po wygaśnięciu umowy mieli stać się bogaci, bardzo bogaci. Nigdy wcześniej artyści nie uczestniczyli w podobnym przedsięwzięciu i nie mogli żałować „stosunkowo przeciętnych” wpływów ze swoich tras koncertowych po Stanach Zjednoczonych Ameryki.

– Zobaczmy – zapytał pewnego dnia Frascolin wiolonczelistę – czy pozbył się już pan swoich uprzedzeń wobec „Standard Island”?

– Nie – odparł Sébastien Zorn.

– A jednak – dodał Pinchinat – będziemy mieli ładną sakiewkę, kiedy umowa się skończy!

– Nie wystarczy mieć ładną sakiewkę, trzeba ją jeszcze zabrać ze sobą!

– Nie jesteś tego pewny?

– Bynajmniej.

Cóż można było na to odpowiedzieć? A przecież nie było się czego obawiać, jeśli chodzi o wspomnianą sakiewkę, gdyż kwartalne wypłaty wysyłano do Ameryki w formie weksli i wpłacano do kasy nowojorskiego banku. Najlepiej więc było pozwolić upartemu człowiekowi trwać w nieuzasadnionej nieufności.

Rzeczywiście, przyszłość wydawała się pewniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Wyglądało na to, że rywalizacja obu sekcji miasta weszła w okres wyciszenia. Cyrus Bikerstaff i jego zastępcy mieli powody, by temu przyklasnąć. Od „wielkiego wydarzenia na balu w ratuszu” superintendent dwoił się i troił. Tak! Walter Tankerdon tańczył z panną Dy Coverley. Czy należało z tego wnioskować, że relacje między obiema rodzinami stały się mniej napięte? Pewne było to, że Jem Tankerdon i jego przyjaciele nie mówili już o pomyśle uczynienia „Standard Island” wyspą przemysłowo-handlową. Wreszcie, w wyższych sferach wiele dyskutowano o incydencie na balu. Niektóre dociekliwe umysły widziały w nim zbliżenie, może nawet więcej niż zbliżenie, związek, który położyłby kres prywatnym i publicznym niesnaskom.

Gdyby przewidywania te się sprawdziłyby, to młody mężczyzna i młoda kobieta, z pewnością godni siebie nawzajem, doczekaliby się spełnienia ich najdroższego życzenia, a my uważamy, że mamy prawo, by to potwierdzić.

Nie ulega wątpliwości, że Walter Tankerdon nie mógł pozostać nieczuły na wdzięki panny Dy Coverley. Uległ im już przed rokiem. Z uwagi na sytuację nie wyjawił nikomu swoich uczuć. Panna Dy domyśliła się tego, rozumiała go, wzruszyła ją ta dyskrecja. Być może zajrzała nawet w głąb własnego serca, a to serce było gotowe odpowiedzieć Walterowi… Nie dała zresztą tego po sobie poznać. Zachowywała powściągliwość, jakiej wymagały od niej godność i dystans dzielący obie rodziny.

Uważny obserwator mógł jednak zauważyć, że Walter i panna Dy nigdy nie brali udziału w dyskusjach, które czasem toczyły się w rezydencji przy Piętnastej Alei, podobnie jak w rezydencji przy Dziewiętnastej Alei. Kiedy nieugięty Jem Tankerdon zaczynał gwałtownie krytykować Coverleyów, jego syn pochylał głowę, milkł i odchodził. Kiedy Nat Coverley pieklił się na Tankerdonów, jego córka spuszczała wzrok, jej śliczna buzia robiła się blada, a ona sama próbowała, skądinąd bezskutecznie, zmienić temat rozmowy. To, że dwaj mężczyźni niczego nie zauważyli, jest powszechnym losem ojców, którym natura założyła opaskę na oczy. Lecz pani Coverley i pani Tankerdon nie były już tak ślepe – przynajmniej tak twierdził Calistus Munbar. Matki widziały więcej, a stan umysłu ich dzieci był przedmiotem ciągłego niepokoju, ponieważ zastosowanie jedynego możliwego lekarstwa było wykluczone. W głębi duszy czuły, że w obliczu wrogości dwóch rywali, w obliczu ich miłości własnej nieustannie ranionej w kwestiach pierwszeństwa, żadne pojednanie, żaden związek nie wchodzi w grę… A jednak Walter i panna Dy się kochali… Lecz tego ich matki nie odkryły…

Niejednokrotnie proszono młodzieńca, by wybrał sobie żonę spośród dziewcząt z lewoburtowej sekcji wyspy. Mieszkało tam kilka uroczych, doskonale wychowanych i niemal równie zamożnych jak on sam dziewcząt, których rodziny byłyby rade takiemu związkowi. Ojciec namawiał go do tego w sposób bardzo zdecydowany, tak jak matka, choć ta naciskała nieco mniej. Walter zawsze odmawiał, tłumacząc, że nie ma ochoty się żenić. Lecz były kupiec z Chicago nie chciał o tym słyszeć. Ktoś, kto ma kilkaset milionów w posagu, nie powinien być samotny. Jeśli jego syn nie znajdzie na „Standard Island” odpowiedniej dziewczyny, to znaczy należącej do tego samego świata, cóż, niech podróżuje, niech przemierzy Amerykę lub Europę…! Z jego nazwiskiem, fortuną, nie wspominając o wdzięku, będzie miał w czym wybierać, nawet jeśli zapragnie księżniczki, w której żyłach płynie cesarska lub królewska krew… Tak mówił Jem Tankerdon. Za każdym razem, gdy ojciec przypierał Waltera do muru, ten nie wzbraniał się przed przekroczeniem owego muru w celu szukania żony za granicą. Matka powiedziała mu kiedyś:

– Moje drogie dziecko, czy jest tu jakaś dziewczyna, która ci się podoba?

– Tak, mamo! – odpowiedział.

A ponieważ pani Tankerdon nie posunęła się aż tak daleko, aby zapytać go, kim jest owa dziewczyna, nie uważał za stosowne wyjawić jej imienia.

Nie ulega wątpliwości, że podobnie sytuacja wyglądała w rodzinie Coverleyów, a stary bankier z Nowego Orleanu pragnął wydać swoją córkę za jednego z młodych mężczyzn, którzy bywali na modnych przyjęciach w hotelu. Gdyby żaden z nich jej się nie spodobał, cóż, ojciec i matka zamierzali zabrać ją za granicę… Odwiedzić Francję, Włochy, Anglię… Panna Dy odpowiedziała, że woli nie opuszczać Miliard City… Podoba jej się na „Standard Island”… Chciała zostać na miejscu… Pan Coverley nie niepokoił się zanadto taką odpowiedzią, której prawdziwy powód umykał jego uwadze.

Poza tym, co oczywiste, pani Coverley nie zadała córce tak bezpośredniego pytania, jakie pani Tankerdon zadała Walterowi, lecz można przypuszczać, że panna Dy nie odważyłaby się na nie odpowiedzieć z taką samą szczerością – nawet własnej matce.

Tak wyglądała sytuacja. Odtąd młodzi nie mogli już lekceważyć własnych uczuć i choć kilkakrotnie wymienili spojrzenia, nigdy nie zamienili ze sobą jednego słowa. Jeśli w ogóle się spotykali, to tylko na salonach, na przyjęciach wydawanych przez Cyrusa Bikerstaffa, na uroczystościach, w których notable z Miliard City nie omieszkali uczestniczyć, choćby po to, by zachować swoją rangę. W tych okolicznościach Walter Tankerdon i panna Dy Coverley zachowywali jednak zupełną powściągliwość, stąpając po gruncie, na którym każdy nieostrożny ruch mógłby doprowadzić do niefortunnych konsekwencji…

Oceńmy więc, jaki efekt wywołał niezwykły incydent, do którego doszło podczas balu u gubernatora, incydent, w którym umysły skłonne do przesady chętnie dopatrywałyby się skandalu i o którym następnego dnia mówiło całe miasto. Co do przyczyny, która go wywołała, to nic prostszego. Superintendent zaprosił wcześniej pannę Coverley do tańca… nie było go jednak na miejscu w chwili rozpoczęcia kadryla – ach, ten przebiegły Munbar…! Zastąpił go Walter Tankerdon, a dziewczyna przystała na takiego partnera…

Jest wielce prawdopodobne, a nawet pewne, że po tym ważnym wydarzeniu w życiu towarzyskim mieszkańców Miliard City obie strony powinny się były jakoś wytłumaczyć. W tym względzie pan Tankerdon musiał wypytać swojego syna, a pan Coverley swoją córkę. Cóż odpowiedziała panna Dy…? Cóż powiedział Walter…? Czy pani Coverley i pani Tankerdon interweniowały i jaki był rezultat owej interwencji…? Calistusowi Munbarowi, przy całej jego przebiegłości, całej jego dyplomatycznej zręczności, nie udało się tego dowiedzieć. Kiedy więc Frascolin zapytał go o to, ten ograniczył się do odpowiedzi polegającej na mrugnięciu prawym okiem – co nic nie znaczyło, skoro absolutnie nic nie wiedział. Interesujące będzie nawet zapisać, że od owego pamiętnego dnia, kiedy Walter spotykał panią Coverley i pannę Dy na przechadzce, ukłonił się z szacunkiem, a dziewczyna i jej matka odwzajemniły jego pozdrowienie.

Zdaniem superintendenta był to ogromny krok, „skok w przyszłość!”.

Rankiem dwudziestego piątego listopada doszło do zdarzenie na morzu, które nie miało nic wspólnego z sytuacją dwóch najbardziej wpływowych rodzin na pływającej wyspie.

O świcie wachtowi z obserwatorium zasygnalizowali obecność kilku potężnych statków płynących na południowy zachód. Statki te poruszały się w szeregu, zachowując odpowiedni dystans. To mógł być jedynie dywizjon którejś z eskadr na Pacyfiku.

Komodor Simcoë zatelegrafował do gubernatora, a ten wydał rozkaz wymiany salw powitalnych z okrętami wojennymi.

Frascolin, Yvernès i Pinchinat udali się do wieży obserwatorium, gdyż pragnęli zobaczyć tę wymianę międzynarodowych uprzejmości.

Lunety skierowano w stronę okrętów, łącznie czterech, oddalonych o pięć, może sześć mil. Na masztach jednostek nie powiewała żadna flaga, więc nie sposób było rozpoznać ich narodowości.

– Nic nie wskazuje na to, do jakiej marynarki należą? – zapytał Frascolin oficera.

– Nic – odpowiedział ten ostatni – lecz patrząc na ich wygląd, uznałbym, że to statki brytyjskie. Zresztą w tych stronach można spotkać jedynie dywizjony angielskich, francuskich lub amerykańskich eskadr. Dowiemy się, kim są, kiedy przybliżą się o milę lub dwie.

Statki zbliżały się z bardzo umiarkowaną prędkością i wszystko wskazywało na to, że jeśli nie zmienią kursu, przepłyną w odległości kilku kabli od „Standard Island”.

Na Baterii Dziobowej zebrało się liczne grono gapiów, którzy z zaciekawieniem śledzili ruch okrętów.

Godzinę później znajdowały się one w odległości mniejszej niż dwie mile od wyspy; były to krążowniki starego typu, otaklowane1 jak trzymasztowce, znacznie przewyższające wyglądem nowoczesne jednostki, posiadające jedynie omasztowanie wojskowe. Z ich wielkich kominów wydobywały się kłęby pary, które zachodni wietrzyk rozwiewał aż po krańce horyzontu.

Kiedy jednostki znalazły się w odległości zaledwie półtorej mili, oficer był w stanie stwierdzić, że należą do brytyjskiego Dywizjonu Zachodniego Pacyfiku, obszaru, gdzie część tamtejszych archipelagów – Tonga, Samoa i Wyspy Cooka – były własnością Wielkiej Brytanii lub znajdowały się pod jej protektoratem.

Oficer szykował się do wciągnięcia na maszt flagi „Standard Island”, której etamina, ozdobiona złotym słońcem, miała powiewać na wietrze. Czekano jedynie na salwę honorową w wykonaniu admiralskiego okrętu z dywizjonu.

Upłynęło dziesięć minut.

– Jeśli są Anglikami, to nie będą się zbytnio spieszyć z wymianą uprzejmości! – zauważył Frascolin.

– Cóż chcesz? – odpowiedział Pinchinat. – John Bull ma na ogół kapelusz przyśrubowany do głowy, a odśrubowanie go jest dość czasochłonne.

Oficer wzruszył ramionami.

– To na pewno Anglicy – powiedział. – Znam ich, nie oddadzą salwy powitalnej.

Rzeczywiście, nie wciągnięto żadnej flagi ponad bezan2 okrętu płynącego na czele. Dywizjon przepłynął obok, zupełnie nie przejmując się pływającą wyspą, tak jakby nie istniała. A zresztą jakimż prawem miałaby istnieć? Jakimż prawem robiła tłok w tych rejonach Pacyfiku? Dlaczego Anglia miałaby zwracać na nią uwagę, skoro nigdy nie przestała protestować przeciwko tworzeniu tej ogromnej maszyny, która ryzykując kolizje, poruszała się po tych morzach i przecinała morskie szlaki…?

Dywizjon oddalił się niczym źle wychowany jegomość, który nie rozpoznaje ludzi na chodnikach Regent Street lub Strand3, a flaga „Standard Island” pozostała u stóp masztu.

Nietrudno sobie wyobrazić, jak ta wyniosła Anglia, ten perfidny Albion4, ta Kartagina współczesnych czasów, została potraktowana w mieście i w portach. Podjęto uchwałę, aby nigdy nie odpowiadać na brytyjskie pozdrowienie, jeśli takie zostanie złożone, co jest poza wszelkim przypuszczeniem.

– Jakaż różnica w stosunku do naszej eskadry, gdy przybyła na Tahiti! – wykrzyknął Yvernès.

– To dlatego, że Francuzi są zawsze uprzejmi… – odpowiedział Frascolin.

– Sostenuta con espressione!5 – dodał Jego Wysokość, wybijając rytm dostojnym ruchem ręki.

Rankiem dwudziestego dziewiątego listopada wachtowi dostrzegli pierwsze szczyty Archipelagu Cooka, leżącego na dwudziestym stopniu szerokości geograficznej południowej i sto sześćdziesiątym stopniu długości geograficznej zachodniej. Archipelag, zwany najpierw Wyspami Manuae lub Wyspami Herweya6, a następnie nazwany na cześć Cooka, który dotarł tam w 1770 roku7, składa się z wysp Mangaia, Rarotonga, Watson, Mitiaro, Hervey, Palmerston, Hagemeister itd. Jego populacja, pochodzenia maoryskiego, spadła z dwudziestu tysięcy do dwunastu tysięcy mieszkańców i składała się z polinezyjskich Malajów, których europejscy misjonarze nawrócili na chrześcijaństwo. Mieszkańcy wysp, ceniący sobie swoją niezależność, zawsze opierali się najeźdźcom. Nadal uważali się za panów swojej ziemi, choć stopniowo przechodzili pod ochronny wpływ – wiemy, co to znaczy – rządu angielskiej Australii.

Pierwszą wyspą z grupy, którą miano napotkać, była Mangaia, najważniejsza i najgęściej zaludniona, prawdziwa stolica archipelagu. Plan podróży przewidywał dwutygodniowy postój w tym miejscu.

Czy to właśnie na tym archipelagu Pinchinat spotka prawdziwych, podobnych do Robinsona Crusoe dzikusów, których na próżno szukał na Markizach, Wyspach Towarzystwa i Nuku-Hiva? Czy jego ciekawość paryżanina zostanie zaspokojona? Czy zobaczy prawdziwych kanibali, którzy pokażą, na co ich stać?

– Mój stary Zorn – powiedział tego dnia do swego towarzysza – jeśli tu nie ma ludożerców, to nie ma ich nigdzie!

– Mógłbym ci odpowiedzieć: a co mnie to obchodzi? – odpowiedział członek kwartetu. – Jednak zapytam: dlaczego… nigdzie?

– Ponieważ wyspa zwana „Mangaia” może być zamieszkana tylko przez kanibali.

Pinchinat miał jedynie czas, by uniknąć ciosu, na który zasługiwała jego ohydna gadanina.

Poza tym, niezależnie od tego, czy na wyspie Mangaia byli ludożercy, czy też nie, Jego Wysokość nie mógłby się z nimi spotkać.

Rzeczywiście, kiedy bowiem „Standard Island” zbliżyła się do wyspy Mangaia na odległość jednej mili, przy pier w Tribord Harbour pojawiła się piroga, która wypłynęła z portu. Przybył nią angielski minister, zwykły protestancki pastor, który sprawował dojmująco despotyczne rządy nad archipelagiem skuteczniej niż rodzimi wodzowie. To właśnie ten wielebny posiadał najlepsze ziemie na wyspie mierzącej trzydzieści mil w obwodzie, zamieszkanej przez cztery tysiące ludzi, starannie uprawianej, bogatej w plantacje taro, w pola arrowroot8 i ignamów. Do niego należało najwygodniejsze domostwo w Oneora9, stolicy wyspy, u stóp wzgórza porośniętego drzewami chlebowymi, palmami kokosowymi, mangowcami10, buraas i pieprzowcami, nie wspominając o kwitnącym ogrodzie, w którym rozwijały się coleas11, gardenie i piwonie. Swoją potęgę zawdzięczał mutois, miejscowym policjantom tworzącym oddział, przed którym kłaniali się ich lokalni wodzowie. Policja ta zabrania wspinania się na drzewa, polowania i łowienia ryb w niedziele i święta, spacerowania po dziewiątej wieczorem, kupowania towarów konsumpcyjnych po cenach innych niż te, które wynikały z ustalonego w wielce arbitralny sposób podatku, a wszystko to pod karą grzywny płaconej w piastrach12 – piastrach mających równowartość pięciu franków – z których większość trafiała do kieszeni pozbawionego skrupułów pastora.

Kiedy ten mały, gruby człowieczek zszedł na ląd, oficer portowy wyszedł mu na spotkanie, a następnie wymienili pozdrowienia.

– W imieniu króla i królowej wyspy Mangaia przekazuję wyrazy szacunku Ich Wysokości dla Jego Ekscelencji Gubernatora „Standard Island” – powiedział Anglik.

– Mam zaszczyt przyjąć je i za nie podziękować, panie ministrze – odpowiedział oficer – zanim przybędzie nasz gubernator, aby osobiście przekazać wyrazy szacunku…

– Jego Ekscelencja zostanie należycie przyjęty – powiedział minister, którego szelmowski wyraz twarzy przepełniony był przebiegłością i chciwością.

Następnie dodał łagodnym tonem:

– Jak mniemam, stan sanitarny „Standard Island” nie pozostawia nic do życzenia?

– Nigdy nie był lepszy.

– Być może jednak niektóre choroby epidemiczne, grypa, tyfus, ospa…

– Nie stwierdzono nawet kataru, panie ministrze. Proszę więc o wydanie nam stosownego zaświadczenia sanitarnego, a jak tylko znajdziemy się w miejscu postoju, komunikacja z wyspą Mangaia będzie nawiązana na normalnych warunkach…

– To znaczy… – odpowiedział pastor, nie bez wahania – jeśli są jakieś choroby…

– Powtarzam, nic takiego nie stwierdzono.

– Zatem mieszkańcy „Standard Island” planują zejść na ląd…

– Tak… tak jak niedawno na innych grupach wysp na wschodzie.

– Bardzo dobrze, bardzo dobrze – odpowiedział mały, gruby człowieczek. – Bądźcie pewni, że zostaną wspaniale przyjęci, o ile nie będzie epidemii…

– Żadnej, mówię panu.

– Niech zejdą na ląd… licznie… Mieszkańcy przyjmą ich najlepiej, jak potrafią, bo mieszkańcy wyspy Mangaia są gościnni… Tylko…

– Tylko…?

– Ich Królewskie Mości w porozumieniu z radą wodzów postanowili, że na Mangaii, podobnie jak na innych wyspach archipelagu, cudzoziemcy będą musieli uiścić podatek za wstęp…

– Podatek…?

– Tak… dwa piastry… To niewiele, jak pan widzi… dwa piastry od każdego, kto postawi stopę na wyspie.

Oczywiście ta propozycja, którą król, królowa i rada wodzów pospiesznie przyjęli, a z której duży procent miał przypaść w udziale Jego Ekscelencji, wyszła od samego ministra. Z racji tego, że na wyspach wschodniego Pacyfiku nigdy nie było mowy o takich podatkach, oficer portowy wyraził swoje zaskoczenie.

– Mówi pan poważnie…? – zapytał.

– Bardzo poważnie, a w przypadku nieuiszczenia tych dwóch piastrów nikogo nie przepuścimy – odparł minister.

– Dobrze! – powiedział oficer.

Następnie, zasalutowawszy Jego Ekscelencji, udał się do centrali telefonicznej i przekazał komodorowi wspomnianą wyżej propozycję.

Ethel Simcoë skontaktował się z gubernatorem. Zapytał go, czy pływająca wyspa powinna zatrzymać się na postój przy Mangaii, skoro roszczenia miejscowych władz są równie formalne, co nieuzasadnione?

Odpowiedź była błyskawiczna. Po naradzie ze swoimi zastępcami Cyrus Bikerstaff odmówił poddania się dokuczliwemu podatkowi. Postanowiono, że „Standard Island” nie zatrzyma się na Mangaii ani na żadnej innej wyspie archipelagu. Chciwy pastor pożałuje swojej propozycji, a mieszkańcy Miliard City udadzą się w sąsiednie rejony, aby odwiedzić mniej pazernych i mniej wymagających tubylców.

Wysłano więc rozkaz do maszynistów, aby popuścili cugle milionom koni mechanicznych, i w ten sposób Pinchinat został pozbawiony przyjemności podania ręki szanownym ludożercom, o ile tacy w ogóle istnieli. Ale niech się pocieszy faktem, że na Wyspach Cooka ludzie już się nie pożerali nawzajem, a szkoda!

„Standard Island” obrała kierunek przez szeroką cieśninę, która ciągnęła się do grupy czterech wysp stanowiących część łańcucha leżącego na północy. Pojawiło się wiele piróg, niektóre z nich były kunsztownie wykonane i otaklowane, inne były po prostu wydrążonymi z pnia drzewa łódkami należącymi do śmiałych rybaków, którzy odważali się wyruszać w pogoń za wielorybami, tak licznymi na tych morzach.

Wyspy te są bardzo urodzajne i bardzo żyzne, dlatego jest w pełni zrozumiałe, że Anglia narzuciła im swój protektorat, zanim włączy je do swoich posiadłości na Pacyfiku. Mijając Mangaię, mieszkańcy „Standard Island” mogli zobaczyć jej skaliste wybrzeża obramowane pasem koralowców, olśniewająco białe domy pobielone wapnem uzyskiwanym z formacji koralowych oraz pokryte ciemną zielenią tropikalnej roślinności wzgórza, których wysokość nie przekraczała dwustu metrów.

Następnego dnia komodor Simcoë dostrzegł Rarotongę, którą rozpoznał po wzgórzach zalesionych aż po same wierzchołki. Pośrodku znajdował się wulkan ze szczytem sięgającym wysokości pięciuset metrów wyłaniającym się z listowia gęstych lasów. Pomiędzy leśnymi masywami wznosił się biały budynek z gotyckimi oknami. Była to świątynia protestancka, zbudowana pośród rozległych, porośniętych mape13 lasów, które schodziły aż do brzegu. Ogromne drzewa o potężnych konarach i wykręconych pniach były powyginane, garbate, powykrzywiane niczym stare jabłonie w Normandii lub wiekowe drzewa oliwne w Prowansji.

Być może wielebny, który rządził sumieniami mieszkańców Rarotongi, w porozumieniu z dyrektorem Niemieckiego Towarzystwa Oceanicznego, w którego rękach skupiony był cały miejscowy handel, nie wprowadził zasady pobierania podatków od cudzoziemców, a tym samym nie poszedł za przykładem swojego kolegi z Mangaii? Może mieszkańcy Miliard City mogliby bez opróżniania swoich sakiewek złożyć wyrazy szacunku dwóm walczącym o niezależność królowym, jednej w wiosce Arognani, a drugiej w wiosce Avarua? Cyrus Bikerstaff nie uznał jednak za stosowne zatrzymać się na tej wyspie, a jego decyzję zatwierdziła rada notabli, którzy przywykli do tego, że wszędzie witano ich jak podróżujących królów. W sumie była to czysta strata dla tubylców, zdominowanych przez nieudolnych anglikanów, ponieważ nababowie ze „Standard Island” mieli zasobne kieszenie i chętnie wydawali piastry.

Pod koniec dnia widać było już tylko szczyt wulkanu, który sterczał na horyzoncie niczym słupek kwiatu. Pojawiły się miriady ptaków morskich, które zaczęły latać nad „Standard Island”, ale wraz z nastaniem nocy odleciały, wracając na wysepki w północnej części archipelagu, nieustannie chłostane przez fale.

Wówczas odbyło się spotkanie, któremu przewodniczył gubernator i na którym zaproponowano zmianę trasy. „Standard Island” przepływała przez rejony zdominowane przez Anglików. Dalsza żegluga na zachód wzdłuż dwudziestego równoleżnika, jak wcześniej postanowiono, wiązałaby się z dotarciem do wysp Tonga i wysp Fidżi. Lecz to, co wydarzyło się na Wyspach Cooka, nie było zbyt zachęcające. Czy nie lepiej byłoby udać się do Nowej Kaledonii, na Wyspy Lojalności14, ku tym posiadłościom, gdzie Klejnot Pacyfiku zostałby przyjęty z francuską wytwornością? Następnie, po przesileniu grudniowym, wróciłby po prostu w strefy równikowe. Prawdą jest, że wiązałoby się to z oddaleniem się od Nowych Hebrydów, gdzie planowano odstawić rozbitków z keczu wraz z kapitanem…

Podczas dyskusji nad nową trasą Malajowie nie kryli wielce uzasadnionego niepokoju, gdyż zatwierdzenie zmiany trasy utrudniłoby im powrót do ojczyzny. Kapitan Sarol nie potrafił ukryć rozczarowania, a nawet gniewu i każdy, kto słyszał, jak rozmawiał ze swoimi ludźmi, uznałby jego irytację za więcej niż podejrzaną.

– Widzicie – powtarzał – chcą nas zostawić na Wyspach Lojalności… albo na wyspach Nowej Kaledonii! A nasi przyjaciele czekają na nas na Erromango15! I nasz plan tak dobrze przygotowany na Nowych Hebrydach! Czy ten łut szczęścia nam umknie?

Na szczęście dla Malajów – i ze szkodą dla „Standard Island” – plan zmiany trasy nie został przyjęty. Notable z Miliard City nie lubili zmian w swoich przyzwyczajeniach. Podróż miała być kontynuowana zgodnie z programem ustalonym po opuszczeniu Zatoki Magdaleny. Aby jednak zapewnić dwutygodniowy postój, zaplanowany wcześniej na Wyspach Cooka, postanowiono skierować wyspę ku archipelagowi Samoa i popłynąć w kierunku północno-zachodnim, a potem dotrzeć do grupy wysp Tonga.

Kiedy już ogłoszono decyzję, Malajowie nie kryli zadowolenia…

W końcu cóż może być bardziej naturalnego i czyż nie powinni być zadowoleni, że rada notabli nie zrezygnowała z planu odesłania ich na Nowe Hebrydy?

1 Otaklowanie – wyposażenie statku we wszelki sprzęt związany z napędem żaglowym.

2 Bezan – żagiel gaflowy rozpięty na tylnym maszcie (bezanmaszcie).

3 Regent Street – jedna z głównych ulic w centrum Londynu, w dzielnicy West End, wytyczona w 1825 roku jako ulica handlowa; Strand – jedna z głównych ulic śródmieścia Londynu, w dzielnicy Westminster, biegnie na wschód od Trafalgar Square, w XIX wieku siedziba wielu teatrów.

4 Albion – nazwa wyspy Wielka Brytania spotykana u autorów starożytnych; jej sens nie jest pewny, najczęściej próbuje się ją wiązać z kredowymi, białymi (łac. albus) wzgórzami Dover; nazwa ta była szczególnie popularna w okresie romantyzmu, obecnie używana w znaczeniu poetyckim lub przenośnym.

5 Sostenuta con espressione (wł.) – wspomagani ekspresją.

6 Manuae – u J. Verne’a: Mangia; atol w południowej części wysp; Wyspy Herveya – u J. Verne’a: Harveya; południowa część Wysp Cooka.

7 James Cook pierwszy raz dotarł na te wyspy w 1773 roku.

8 Arrowroot – angielska nazwa maranty trzcinowej (Maranta arundinacea), rośliny zielnej z rodziny marantowatych, pochodzącej z Ameryki Środkowej, uprawianej dla zgrubiałych kłączy zawierających skrobię, dającą cenioną mączkę zwaną także arrowroot.

9 Oneora – u J. Verne’a: Ouchora.

10 Mangowiec (mango, magnusodrzew, Magnifera) – drzewo owocowe z rodziny nanerczowatych (Anacardiaceae), rośnie w Indiach i Malezji; uprawiane dla smacznych owoców – zielonawych, czerwonawych lub żółtych pestkowców o smaku brzoskwini; nasiona są mielone na mąkę, drewno służy jako budulec.

11 Colea – rodzaj roślin kwiatowych z rodziny bignoniowatych, rosnących w zachodniej części Oceanu Indyjskiego.

12 Piastr – srebrna moneta hiszpańska z początku XVI wieku, podobna do talara, używana później w różnych krajach Ameryki Południowej.

13 Mape – popularna nazwa kasztana polinezyjskiego (kasztana tahitańskiego, Inocarpus fagiter) – wysokiego drzewa (do 30 m) z rodziny bobowatych, o jadalnych owocach pestkowych (do 9 cm) oraz dobrym drewnie na węgiel drzewny.

14 Wyspy Lojalności (fr. Îles Loyauté) – grupa wysp Oceanie Spokojnym, w odległości 100-150 km na północny wschód od wybrzeża Nowej Kaledonii, stanowiąca jedną z trzech prowincji Nowej Kaledonii.

15 Erromango – największa wyspa w prowincji Tafey, najdalej wysuniętej na południe części Vanuatu; najwyższe wzniesienie: góra Santop (886 m); całkowita powierzchnia wyspy wynosi 888 km².
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: