- W empik go
Po co ci logo? Ciąg dalszy - ebook
Po co ci logo? Ciąg dalszy - ebook
Ciąg dalszy, czyli druga część mojego poradnika, nie poradnika, przeczytaj i sam zdecyduj.
Książka powstała z moich tekstów pisanych przez ostatnie pięć lat, w większości na blogu alw.pl. Co prawda niektóre straciły aktualność, ale to, co przy tej okazji pisałem można spokojnie odnieść do wielu aktualnych sytuacji. Część tekstów uzupełniłem o informacje jak sprawy mają się po upływie czasu. Nie ma tu złotych recept, jest jednak wiele wskazówek do przemyślenia: jak pewnych rzeczy nie robić, czemu warto czytać regulaminy konkursów, czy na co warto zwracać uwagę oddając i przyjmując projekt. Sądzę, że moje spisane spostrzeżenia przydadzą się tak zamawiającym projekty, jak i samym projektantom.
Życzę owocnej lektury.
Andrzej-Ludwik Włoszczyński
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8166-215-4 |
Rozmiar pliku: | 13 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ciąg dalszy, czyli druga część mojego
poradnika, nie poradnika, przeczytaj i sam zdecyduj.
Książka powstała z moich tekstów pisanych przez ostatnie pięć lat, w większości na blogu alw.pl. Co prawda niektóre straciły
aktualność, ale to, co przy tej okazji pisałem można spokojnie
odnieść do wielu aktualnych sytuacji. Część tekstów uzupełniłem o informacje jak sprawy mają się po upływie czasu. Nie ma tu
złotych recept, jest jednak wiele wskazówek do przemyślenia:
jak pewnych rzeczy nie robić, czemu warto czytać regulaminy
konkursów, czy na co warto zwracać uwagę oddając i przyjmując projekt. Sądzę, że moje spisane spostrzeżenia przydadzą się
tak zamawiającym projekty, jak i samym projektantom.
Życzę owocnej lektury.
Andrzej-Ludwik Włoszczyński
kwiecień 2021TRENDY
Trendy projektowe wyznaczają wielcy a plankton łyka, nawet jak coś jest bez sensu, ładu i składu.
zagoniony zając
21 września 2018
Tendencja, czy może raczej trend, literniczego rozgrywania znaków firmowych przypomina mi coraz bardziej chińskie uniformy okresu rewolucji kulturalnej. Jeden nieomal krój z detalami tak minimalnymi, że wie o nich jedynie twórca uniformu – lekko nie ten odcień, kawałek szwu szarą a nie czarną nicią, nie zapięty guzik etc. Dziwnie zmierza to w takim właśnie kierunku i za chwilę okaże się, że tak naprawdę znakiem firmowym jest kilka liter obojętnie jakim krojem pisanych, bez dedykowanego tła. Wrócimy do korzeni, gdzie ważna była nazwa a nie jej zapis czy symbolika sygnetów, już całkowicie zbędnych. Z natłoku piktogramów wrócimy do czytania i wygrywać będą ci umiejący sylabizować. A może to jest właśnie cel, jaki sobie projektanci tej nowej fali stawiają – walka z analfabetyzmem wtórnym?
Z drugiej strony obudowuje się taki minimalistyczny przekaz całą ferią doznań wzrokowych tworząc styl marki. I tu już nie ma zmiłuj, nie wystarczy podświadome zakodowanie w pamięci jakiegoś znaczka, trzeba czytać i zapamiętywać konteksty. Miliony detali zaśmiecających szare komórki, zagracone jak garaż domorosłego amatora czterech kółek – od słoików po wekach po złamaną śrubkę, bo wszystko się przyda.
A mózg międli i próbuje znaleźć tę podkładkę nietypową, co na bank musi być a nie można znaleźć. Międli i rozmywa te wszystkie kolorystyczne niuanse, nakłada i międląc zlewa w czarną plamę. A plama, jak czarna dziura tężeje, rośnie, zasysa i pokazuje nicość naszych wysiłków.
Z kosmosu mliardów znaków, piktogramów, ikon wracamy do alfabetu z jedynie 32 literami, ale ileż to daje możliwych kombinacji ich zestawienia. Znowu kosmos nieogarniony. I tak jak niewprawne, nieuzbrojone oko widzi świetliste punkciki, jedne większe, drugie ciut mniejsze, ale w sumie takie same. niewyróżnialne i nieodróżnialne. Utkane na tej białej czy czarnej apli zdawać by się mogło bez sensu i jedynie dla podniety poetów. Nie ogarniesz i nawet nie próbujesz, bo po co.
Wszystko już było, jak mawiał Ben Akiba. W miliardach projektów na tym bożym świecie przerobiono już wszystko lub prawie wszystko. Kształty i przebiegi krzywych zaczynają się powielać, z dostępnej skali kolorystycznej nie da się już wycisnąć nic odkrywczego, nawet czerń już jest najczarniejsza z czarnych. A każdy nowy dzień wita nas nowymi dokonaniami projektowymi, powstającymi z szybkością najnowocześniejszej linii produkcyjnej prezerwatyw. Miliony osłonek dziennie na nowe firmy, towary, inicjatywy i co tam da się tylko zaznakować. Część pęknie przy pierwszym użyciu, normalne.
A kreatywność mamy w genach, tak twierdzą specjaliści od ewolucji, zatem wystarczy ta drobina kreatywności plus narzędzia, komputer, oprogramowanie, i jesteśmy artystami, projektantami nowych osłonek, także tych powodujących ciąże niechciane i najzupełniej przypadkowe, pomimo ich wcześniactwa i ułomności wynikającej ze zwyczajnego chciejstwa a niemożności, połączonego z podkradaniem cudzych łakoci. Bo kto powiedział, że kreatywność to jedynie własna praca i przemyślenia? można przecież kreatywnie kraść. A kto sprawdzi w lesie z miliardem drzew czy się gdzie gałązki nie wycięło, a jak sprawdzi to mu pokażemy inne gałązki też urzezane. I co. puszcza zginie przez tę jedną naszą urzezaną witkę?
Z trendami jest jak z morzem, wrzucisz kamień kręgi się rozchodzą, im ciekawszy kamień tym szerzej. Czasem kamień tak smakowity, że fale rosną i przeganiają się rosnąc, tsunamieją. Ale zawsze jest jakiś brzeg a po nim kres tego rozprzestrzeniania, woda opada i spokojnieje do następnego tsunami, choć czasem bywa czkawka, wtórne rozlania, odtwórcze i markujące kreatywność. A piranie patrzą i czekają chwili.
A wracając do trendu z pierwszego akapitu, wróżę mu spore tsunami z wtórnościami do potęgi. Bo cóż to za frajda postukać w klawisze i gotowe do kasy, za piwo, za lizaka, każdy w końcu da radę, nawet totalnie akreatywny. Nawet uzasadnienie na tacy podane – bo największe znane marki…. Ale jest i pozytyw, może ten rozlany wtórnie trend nauczy choć alfabetu, sylabizowania a w końcu czytania. Idzie tu w sukurs coraz wymyślniejszy naming ojczysty, typu „Zagoniony Zając”, łatwo to poszerzać, ku pożytkowi utaplanych w trendzie piranii, i np. rozwijać nazwy w coraz dłuższe frazy. Może brakować tylko jeszcze jednego elementu tej nauki, najważniejszego – rozumienia co się czyta. Ale wtedy wrócimy do objaśniania obrazkami.
zataczanie koła
4 marca 2021
Dawno, dawno temu, jeszcze w wieku XIX, za morzami i lasami, amerykańscy drukarze, dla ułatwienia sobie pracy, wymyślili „logotyp”. Wielokrotne składanie nazwy, tej samej nazwy firmy, podsunęło im myśl scalenia wielu pojedynczych czcionek w jedną, poręczną czcionkę, zawierającą nazwę. Upraszczało to pracę zecera oszczędzając czas. Oczywiście dotyczyło to wyłącznie firm bardzo dużych i bardzo często przywoływanych w tekstach. Minęły lata, nastąpiły zmiany technologiczne w druku prasy i termin „logotyp” przejęli projektanci, na określenie tychże nazw firmowych, w formie projektowanych znaków firmowych, wzbogaconych czasem o sygnety. Z czasem i z rozwojem projektowania identyfikacji wizualnej zaczęto stosować bardziej precyzyjne określenia – termin „logotyp” wrócił do korzeni, określając literowy skład nazwy firmy, a wraz z sygnetem (zwanym także czasem godłem) tworząc logo.
Po latach i przemieleniu wielu trendów w projektowaniu znaków firmowych – od ilustracyjnych, rozbudowanych graficznie, po minimalistyczne, aż do nieodczytywalności – zatoczyliśmy koło, wracamy do minimalistycznego posługiwania się samym logotypem i to w formie zawężonej do krojów jednoelementowych.
Trendy projektowe wyznaczają na ogół wielcy. Mając ugruntowaną przez dziesiątki lat pozycję na rynku, dysponując ogromnymi funduszami eksperymentują, by się odróżnić od całej reszty drobiazgu
w branży. Ale drobiazg podgląda i też chce być równie nowoczesny. Jest jednak pewien inny drobiazg, mała rafa – odróżnialność. Jak stosując niemal nie odróżnialne, dla przeciętnego Kowalskiego, kroje jednoelementowe ją osiągnąć? Trudność druga, to gama barwna, ograniczona do czerni. I tu zaczyna się zabawa w dodawanie typograficznych smaczków, wprowadzanie niewielkich zmian w kształt liter składających się na nazwę – tu zaokrąglenie, tam lekkie przycięcie itp. Czasem, choć rzadko, ze względu na koszty, dla wielkich i zasobnych powstaje dedykowany krój, dla całej identyfikacji wizualnej firmy.
Efekty tych działań przypominają jednak bardziej zabawę w niuanse dla profesjonalistów, kolegów po fachu, niż rzeczywistą odróżnialność jednych od drugich przez przeciętnego Kowalskiego. Dla tego przeciętnego Kowalskiego wyglądają jak zaprojektowane jednym krojem teksty w gazecie czy internecie. Brakuje czegoś, co dotąd było dla niego ułatwieniem w zapamiętaniu – memokotwicy, w postaci charakterystycznego na pierwszy rzut oka kształtu sygnetu, logotypu lub całego znaku. Zróbmy mały eksperyment, wprowadzając do wszystkich logotypów krój znany wszystkim – Arial.
Wytrenowane oko projektanta różnicę wyłapie, przeciętny Kowalski nie ma szans. W sumie – „jak nie widać różnicy, to po co przepłacać”.
Ten nowy minimalistyczny trend bywa tłumaczony dość dziwnie, np. ograniczonym miejscem ekspozycji znaku lub położeniem większego akcentu na styl wizualny firmy. Dziwne to o tyle, że posługiwanie się samym sygnetem (vide Apple, Nike) nie sprawia żadnych kłopotów, nawet na najbardziej małym polu ekspozycji. Drugi z argumentów zaś ma jedną wadę – trudność przypadkowego zakodowania przez odbiorcę, jak by nie patrzeć wymaga to sporego czasu, obserwacji poczynań firmy i dość łatwo o mylenie stylów poszczególnych firm. A wszystko z racji braku graficznej memokotwicy, łatwo zapadającej w pamięć. Może po prostu zmierzamy do ery bezznakowej – dźwięk, zapach, smak, zamiast obrazu ….
Göteborgsoperan
1 kwietnia 2017
Poszukiwania nowej formy wyrazu w identyfikacji wizualnej trwają i co rusz pokazują nowe, nieznane oblicze tejże. Tym razem projekt studia Happy F&B dla Opery w Göteborgu (Göteborgsoperan) / Szwecja. Inspirowana wodą i dźwiękiem, dynamiczna identyfikacja pokazuje nowe pole do eksploracji i kreatywnych poszukiwań.
Jak to powstawało i działa, zmienia się dynamicznie w wodzie oraz pod wpływem dźwięku, można zobaczyć na na stronie studia Happy F&B – https://happy.fb.se/project/goteborgsoperan/.
To jest ten moment kiedy siadasz i zaczynasz zazdrościć pomysłu i wykonania.
A tak wyglądało poprzednie logo Opery w Göteborgu.
Źródła: happy.fb.se, rain.studio, underconsideration.com, sv.opera.se
minimal po bandzie
12 marca 2017
Trafiły mi się akurat dwie realizacje, na ten tytułowy minimal po bandzie. Na dokładkę spinające ten minimalizm z antyplagiatowością formy. A jazda czeskich i słowackich dizajnerów przyznam jest ostra. A może wcale nie po bandzie? Bo trochę przypomina mi to chodzenie na skróty, bo ktoś już tamtędy szedł, a trochę wykorzystywanie tego co pod ręką, do przekazania zupełnie innej symboliki. Tylko czy to przekaże tę inną, o ile ją założono, symbolikę?
Na pierwszy ogień miasto Liberec / Czechy, ze swoim nowym znakiem promocyjnym.
Autor projektu: Ondřej Zámiš.
Pomysł prosty, bo do wklepania z klawiatury. Postawiony przed nazwą miasta glif, skierowanej do góry strzałki ^ (dumb caret), na pewno ma jedną zaletę – właśnie wpisanie z klawiatury – ^Liberec. I tu chyba kończy się cała filozofia, bo symbolika strzałki co prawda wskazuje na dynamikę miasta, wzrastającą, ale ciut słabą, z racji cienkości strzałki i bardzo mocnej litery obok. W sumie jest to nieco umykający oku element. Choć nie jestem też przekonany czy jakiekolwiek pogrubienie strzałki pomogło by. Inna sprawa czy da się ten znak z klawiatury (^) prawnie zawłaszczyć.
Na marginesie, ta strzałka nie jest ani daszkiem (diakrytykiem) ani symbolem koniunkcji. To znak z klawiatury ASCII (znajdziecie nad 6) o całkowicie niejasnym przeznaczeniu.
Prof. Rostislav Vaněk ocenia, że „to, co w logo wydaje się suche (zbyt proste), zyskuje w opracowanych aplikacjach znaku” Więcej na www.font.cz
Tu się zgadzam, ale tylko po części. Owszem znak pracuje w jakimś zaprojektowanym kontekście wizualnym i tenże kontekst ze znakiem, jako całość, może być dobrze odbierany, wspomagać znak i jego zapamiętywalność. Ale akurat w tym wypadku ta wizualność kontekstu raczej, moim zdaniem, nie wspomaga. Znak nieco się w niej gubi. Co widać choćby na fotkach w prezentacji znaku dostępnej na liberec.idnes.cz. Lepiej gra sygnet, o ile ma za sobą gładką płaszczyznę, jak na torbie.
Szlak przetarto. Teraz tylko oczekiwać, w innych realizacjach dla miast, zastosowania tego patentu ze znakami typograficznymi.
W końcu jeszcze pare się znajdzie wolnych dla naśladowców, a i wcale nie jestem pewien czy nawet tej strzałki nie da się użyć, w zgodzie z prawem, do innej nazwy. Można by u nas np. tak:
:Warszawa =Poznań +Kielce >Gdynia _Wrocław
itd. itp., albo odwrotnie:
Warszawa: Poznań= Kielce+ Gdynia> Wrocław_
itd. itp. Co ciekawe, z tych akurat znaków można wysnuć ciekawe symboliki.
Zastanawiam się dokąd zmierza ten trend projektowy i wychodzi mi, że do logotypu z klawiatury, a tak naprawdę już nie logotypu, po prostu, nazwy wpisywanej z klawiatury. Co zostanie projektantom do projektowania? Wbrew pozorom sporo. Bo o ile nie trzeba będzie projektować samego znaku, to jednak jakiś krój trzeba dobrać, choćby tylko do projektowania reszty identyfikacji, materiałów reklamowych. I to jest kierunek w sumie do przyjęcia, z bardzo prostego powodu, na końcu tego tunelu widzę światełko, prędzej lub później pojawi się herb miasta. Wróci do łask.
Drugi patent, ograny jak stare skrzypce, zafundował sobie Bank Pocztowy (Poštová Banka) ze Słowacji.
„Celem Banku Pocztowego jest być użytecznym dla wszystkich swoich klientów. A to pokazuje jego nowe logo. Bank jest w środku okręgu, z którego ma równie blisko do każdego klienta ” wyjaśnia Andrej Zaťko, prezes Banku Pocztowego. za font.cz
Proste wytłumaczenie symboliki. Tak proste, że w miejsce słowa „bank” da się wstawić praktycznie każdą firmę. O autorze/autorach identyfikacji, niestety, nie wspomniał Andrej Zaťko ani słowem.
Jak słusznie zauważa Font.cz to już było. I to tyle razy, że może znudzić, a jednak nadal pojawiają się takie minimalistyczne, podobne i mało oryginalne kółka. Co ciekawe ich symbolika jest podobna, a nawet taka sama do zacytowanej wyżej, nie tworzy się jakaś ekstra symbolika własna znaku.
Wychodzi na to, że tu także działa, wysnuta przeze mnie, zasada antyplagiatowości formy, patrz „casus kropki” i „diatrybie o kropce”. I także tu główną rolę bierze rozegranie całej wizualnej strony identyfikacji, wizualny kontekst występowania znaku.
Te dwa przykłady, przedstawione wyżej, pokazują jeszcze jeden aspekt, który jest całkowicie nie zauważany przy okazji wszelakich tanich konkursów na logo dla miast, wsi, czy jakiego innego miejsca, mówię o identyfikacji wizualnej, możliwie najszerszej. Chodzi o stworzenie dobrze zaprojektowanego tła dla występowania znaku. Tego niestety nie da się osiągnąć konkursem na sam znak za kilkaset złotych, ani późniejszym utykaniem znaku gdzie popadnie. Czasem dopiero ta identyfikacja pokazuje walory znaku, wzmacnia je i wspomaga zapamiętanie.
Źródło 1: www.czechdesign.cz, www.font.cz, liberec.idnes.cz
Źródło 2: www.font.cz, grafika.sk
eksperyment z literami
18 grudnia 2016
Miasto Valašské Meziříčí (Czechy) dostało nowe logo promocyjne od studia Najbrt i przyznam zaskoczyła mnie ta propozycja tańczących w tarczy herbowej liter.
Z jednej strony mamy bowiem nową niejako markę – z Valašské Meziříčí powstał skrót Valmez, który by zapadł w pamięć musi się dobrze dać czytać. A tu litery w tarczy tańczą. Z drugiej strony samo wpisanie tych liter, w tarczę herbową, nieco dziwi, jak by szukano oryginalności nieco siłowo i za wszelką cenę. Nie do końca też przekonuje identyfikacja.
Z trzeciej strony, dziwi nie wykorzystanie godła heraldycznego, korony o 6 wypustkach, każda zwieńczona 3 perłami, a samą tylko tarczę.
„Značka si lehce dělá legraci z erbovní estetiky, ale Valmez je město sebevědomé a může si to dovolit,“ prohlásil autor Aleš Najbrt”
„Znak łatwo wyśmiać z punktu widzenia herbowej estetyki, ale Valmez miasto jest pewne siebie i mogą sobie na to pozwolić”, powiedział autor Aleš Najbrt” za valasskemezirici.cz
Być może ma rację Aleš Najbrt, że mogą sobie na to pozwolić. Zresztą to nie ewenement żaden, z tym pozwalaniem sobie miast na różne dziwne znaki. Pytanie jak to zafunkcjonuje, jak się zakoduje?
No i jeszcze jeden istotny, z mojego punktu widzenia, element – nowe logo totalnie wypiera herb miasta, sądząc po prezentacji multimedialnej na stronie miasta. To już nie najlepiej wróży.
Tylko czy zabawa w rebusy ma sens, przy milisekundowym styku obserwatora ze znakiem?
A może to dobry kierunek dla naszych dwuwyrazowych nazw miejscowości? Na przykład Kamień Pomorski skracamy do Kampo, albo Bielsko-Biała na Bielbia. Gorzej z tymi co mają w nazwie „zdrój”, bo taka Jedlina Zdrój jako Jedlizd, albo Kudowa Zdrój jako Kudozd, brzmi mało ciekawie.
liternicze poszukiwania tożsamości
3 stycznia 2017
O literniczym eksperymentowaniu w znaku ciąg dalszy. Dwie niemie-ckie uczelnie szukające swej nowej tożsamości w oparciu o litery.
TRIER / TREWIR
Uniwersytet w Trewirze, jeden z największych uniwersytetów w Nadrenii-Palatynacie, przedstawił swoją nową identyfikację i… naraził się na krytykę, nie tylko wśród studentów.
Znak powstał siłami własnymi uczelni, w ramach specjalnie powołanej „Grupy roboczej ds Corporate Design“.
A tak tłumaczy rozstrzelenie liter w znaku informacja prasowa:
„Nowe logo jest skierowana w przyszłości. To wizualizuje aktywność i dynamizm uczelni – i pokazuje silną osobowość.
Wyjściowe założenia oparto na liczbie trzech kampusów. Trzy linie i potrojone litery tworzą podstawę. W kolejnym kroku, nadmiar znaków został usunięty.” tłumaczenie własne za www.designtagebuch.de
Poniżej projekt identyfikacji dla trzech campusów.
Więcej na: www.designtagebuch.de
KONSTANZ / KONSTANCJA
Pod koniec listopada dotychczasowa Fachhochschule Konstanz (Politechnika w Konstancji) przekształciła się w Hochschule Konstanz (HTWG), czyli Uniwersytet w Konstancji / Badenia-Wirtembergia.
Wraz ze zmianą nazwy, a także wobec rosnącej konkurencji między
uczelniami krajowymi i w obszarze międzynarodowym, nastąpiła
zmiana identyfikacji uczelni, na bazie zdefiniowanych na nowo jej wartości.
Ciekawostką jest. że zabrakło, w tym literniczym sygnecie, odniesienia do miasta.
Zajawka identyfikacji.
Więcej na: www.designtagebuch.de
Oba nowe znaki niewątpliwie są oryginalne, mam jednak wątpliwość, tę samą co w wypadku opisywanego wcześniej Valmez, czy aby nie jest to trochę przekombinowane. Czy zabawa w szarady, to dobry kierunek budowania znaków uczelni? Czy ten odważny, aczkolwiek kontrowersyjny, design stanie się teraz trendem? Trendem na oryginalność przekombinowaną?Andrzej-Ludwik Włoszczyński
Projektant, ilustrator, doradca, freelancer.
50 lat pracy zawodowej, między innymi:
10 lat jako grafik w Państwowym Instytucie Wydawniczym,
15 lat prowadził autorską pracownię projektową,
3 lata wykładowca projektowania znaku i identyfikacji wizualnej
w Warszawskiej Szkole Reklamy.
Autor unikalnego opracowania „projekt Orli Dom – studium
koncepcyjne wersji użytkowych herbu i godła RP”.
Autor książki „po co Ci logo”,
współautor książki „Wizerunek miasta”.
Strony internetowe Autora:
blog alw – www.alw.pl
projekt Orli Dom – www.orlidom.pl
portfolio – www.e-alw.com