Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Po drugiej stronie ekranu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
21 czerwca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Po drugiej stronie ekranu - ebook

Pewnego zwyczajnego dnia zupełnym przypadkiem Licynia i Aleksander decydują się na powrót do swych domów skrótem, lecz ów zupełnie zwyczajny wybór nieoczekiwanie wpycha ich w sam środek akcji rodem z filmu sensacyjnego, gdy na ich oczach w mijanym pustostanie dochodzi do gangsterskiej egzekucji, a ofiara w akcie desperacji wyrzuca swój notes… wprost do kaptura Aleksandra. Na domiar złego szaleńcza ucieczka przed bandytami prowadzi ich do stojącego na uboczu domu, gdzie Licynia w ciemnościach potyka się o zwłoki miejscowego biznesmena, Józefa Rokitnika. Ścigani przez niezidentyfikowany gang i wyszkoleni na serialach kryminalnych rozpoczynają podwójne śledztwo na własną rękę. Tymczasem nieświadomy ich nieszczęść komisarz Kulski w horrorystycznej zgoła scenerii mierzy się ze sprawą Rokitnika, która okazuje się nie lada wyzwaniem. Mężczyzna został bowiem zamordowany w zamkniętej od zewnątrz piwnicy siedziby wampirycznej sekty i miał na szyi charakterystyczny ślad w postaci pary kropek…

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Okrutny, ogłuszający, pozaziemski hałas najwyraźniej dobiegający z blatu biurka rozdarł bezwzględnie poranną ciszę. Został za to ukarany stanowczym uderzeniem ręki. Co za pomysł, żeby się wydzierać o takiej porze bez sensu! To dlatego nikt nie lubi budzików – ewidentnie mają nie po kolei w głowie, gdziekolwiek ona jest, zwłaszcza w przypadku, gdy budzik stanowi wygodna aplikacja na telefon. Zasta-nawiające… Obrażona pogroziła niegrzecznemu urządzeniu palcem i oskarżycielskim wzrokiem spojrzała w okno. Tak, to wszystko przez tą bestię. To ten promień sadysta perfidnie wkradł się do pokoju przez szybę (zdrajczyni!) i od dobrej godziny niemiłosiernie świecił jej w oczy, nie pozwalając spać. Wiadomo, że słońce musi kiedyś wschodzić i że naturalnie służy do tego, żeby świeciło, nie miała z tym problemu, wręcz przeciwnie, ale dlaczego uwzięło się na nią? Nie mogło świecić parę centymetrów dalej? Cóż za ignorancja dla potrzeb zwykłego, szarego człowieka. Pokręciła głową z dezaprobatą i z niemym narzekaniem ruszyła do kuchni.

Nim dotarła na przystanek, niebo w akcie zemsty się zachmurzyło. Też ma tupet… Tak bardzo chciała wrócić pod ciepłą kołdrę i spędzić cały dzień w błogim spokoju. Ha, nic z tego! Uczyć się głupiej babie zachciało! Zero praktycznego podejścia do życia. Zawsze to sobie wyrzucała.

Godziny wlekły się w nieskończoność. Wykład za wykładem, notatka za notatką, kanapka za kanapką. Nie za bardzo wiedziała, co pisała ani co słyszała. Nadmiar informacji jej szkodził i to bardzo. Myślenie też jej szkodziło. Bolała tylko od niego głowa, a rzadko kiedy prowadziło do istotnych wniosków. Był to jeden z tych uciążliwych nawyków, których mimo usilnych starań nie umiała się pozbyć. Westchnęła ciężko na samą myśl. Właśnie: znowu myśl! Coraz lepiej.

Co gorsza ludzie wokół byli doprawdy dziwni. Czemu robisz to? Czemu robisz tamto? Po co, na co, dlaczego? Dziwili się z powodu najrozsądniejszych rzeczy, zachowywali się jak dzieci, na dodatek chyba nawet tego nie dostrzegając i na domiar złego nic nie rozumieli. Straszne. Ona też ich nie rozumiała, ale to co innego. Oni chociaż rozumieli się między sobą, a przynajmniej na to wyglądało. Nie przepadała za ludźmi. Nikt nie lubi tego, czego nie jest w stanie ogarnąć umysłem. Szczególnie, jeśli to coś ciągle, niezależnie od egzemplarza, próbuje cię wykorzystywać. Wiecznie tylko: Cynka to, Cynka tamto, Cynka pomóż, Cynka, dasz mi notatki? Filozoficzna porażka na całej linii. To znaczy to niewątpliwie była wina otoczenia – to ono kombinowało, lecz zawsze postrzegała taki stan rzeczy również jako osobisty błąd w stosunku do świata. Gdyby na przykład była pragmatykiem albo socjopatą, stałaby po tej korzystniejszej stronie. Nic z tego, niestety. Nadwrażliwe sumienie i to nieszczęsne poczucie przyzwoitości nie dałyby jej wtedy spokoju. To się powinno leczyć jako cechy szkodliwe, coś takiego, jak choroba autoimmunologiczna czy jakoś tak się to nazywało.

Kiedy wracała zmęczona i sfrustrowana… W zasadzie… czy zdarzało jej się wracać w innym stanie psychicznym? Ależ tak, raz albo dwa, do pięciu na pewno. Było już bardzo późno i bardzo ciemno. Postanowiła więc odstąpić od żelaznej zasady chodzenia zawsze tą samą drogą i podjąć się ryzykownego zadania dotarcia do domu skrótem. Uzasadniona obawa zagubienia się w gąszczu ulic, które przejawiały nadzwyczajne podobieństwo do siebie naw-zajem, nie była jedyną przyczyną trzymania się stałej trasy. Skrót biegł przez podejrzaną okolicę, cichą i wyludnioną, dlatego należało w miarę możliwości omijać tą część miasta szerokim łukiem. Każdy rozsądny człowiek trzyma się od takich miejsc z daleka, ze względów bezpieczeństwa.

Odważnie kroczyła naprzód, rozglądając się intensywnie. Nowe przestrzenie, nieważne jakie, ciekawiły ją niezależnie od okoliczności, toteż tradycyjnie poświęciła się obserwacji otoczenia. Widok nie był szczególnie pasjonujący. Stare, podrapane mury, szary, gdzieniegdzie odpadający tynk, butwiejące ramy okienne z odłażącą farbą, na wpół potłuczone szyby, zepsute, skrzypiące od podmuchów wiatru drzwi. Mimo nielicznych świateł w oknach na piętrach uliczka wydawała się pusta – wokół nie było żywej duszy. Pomyślała, że ma przed sobą autentyczną scenografię jednego z popularnych filmów sensacyjnych. Brakuje tylko, by zza rogu wyjechali gangsterzy albo by ktoś na kogoś napadł w cieniu którejś ze ścian. Wzdrygnęła się. W rzeczywistości takich obrazów sobie nie życzy.

Wszechobecna, nierealna wręcz cisza zmusiła ją do zwolnienia marszu. Jej kroki rozbrzmiewały echem, odbijając się od murów. To sprawiało przerażające wrażenie, którego jak najszybciej chciała się pozbyć. Nagle do jej uszu dotarł stłumiony huk i szmer, coś jakby odgłosy rozmowy prowadzonej szeptem. Nasłuchiwała uważnie. Nie, nie wydawało jej się – ktoś był w opuszczonej części parteru tuż obok. Nie zastanawiała się długo. Choć nie było to działanie ani odrobinę rozsądne, podeszła na palcach do framugi wybitego okna. Zajrzała do środka. Na przeciwległej ścianie mignęło światło latarki. Zawzięcie inwigilacyjne, zwykle przyklejające ją do drzwi i zatrzymujące w różnych miejscach, i tym razem przygwoździło ją do pozostałości szyby. Podążała chciwie wzrokiem za powiększającym się żółtym snopem światła i wsłuchiwała się w odgłos zbliżających się kroków.

Aleksander wracał zadowolony z samego faktu wracania. Szedł energicznie zajęty planowaniem, co zrobi, gdy dotrze na miejsce. W lodówce czekała na niego pyszna pomidorówka, a skrót, który odkrył dziś rano, powinien zmniejszyć czas dostania się do upragnionej zupy co najmniej o połowę. Wybrana droga nie należała do często uczęszczanych. Pewnie dlatego, że prowadziła przez raczej obskurną i mało zachęcającą okolicę. Doprawdy nie-dorzeczne. Skrót jest po to, żeby skracać, jak sama nazwa wskazuje, ładny to może być przy okazji, ale skoro idzie się krótko, nie ma sensu przejmować się brakiem malowniczego krajobrazu. Zresztą po ciemku i tak niewiele widać. I co niby mogło tam być? Czy naprawdę może istnieć racjonalny powód, by nie korzystać z tak dogodnej trasy?

Mimo wszystko brak ludzi mocno go niepokoił. Jednak zachowanie pobliskich mieszkańców unikających tych uliczek jak ognia piekielnego zmuszało do zastanowienia.

Wtem zorientował się, że nie jest sam. Z jednego z nieoświetlonych, niezagospodarowanych, hm… pomiesz-czeń wyraźnie dobiegały głosy. Spragniony widoku ludzkiej osoby, aby uciszyć kłębiące się w głowie demotywujące myśli, ruszył prędko naprzód przekonać się, czy wyobraźnia nie żartuje sobie z niego, co niestety nierzadko się zdarzało.

Zaczepił o coś stopą. Coś syknęło z pretensją. Jakkolwiek nieprawdopodobnie to brzmi, istotnie usłyszał syk pretensji. Do tej pory nie sądził, że taki dźwięk istnieje. Spojrzał zdezorientowany na źródło syknięcia. Całe szczęście! Nie miał do czynienia z magicznym stworem, uff… To była tylko ta dziewczyna. Jak ona się nazywała? A, mówili na nią Cynka, ale to nie mogło być imię. Chociaż… specjalnie by go to nie zdziwiło, bo w ogóle wyglądała mało ludzko – naprawdę bardzo rude włosy i te wilkołacze oczy świdrujące wszystko wokół, to znaczy miały z pewnością jakiś określony kolor, lecz nie mógł go rozpoznać. Zapewne dlatego, że tak bardzo kojarzyły mu się ze ślepiami wilkołaka, mimo iż nie miał porównania – nigdy przecież żadnego nie widział, i dobrze.

Pod karcącym spojrzeniem tychże oczu przeszedł go dreszcz, a boczna uliczka wydała mu się nagle straszna.

Cynka położyła palec na ustach, nakazując milczenie i brutalnie zmusiła przybyłego do kucnięcia. Latarka skierowała się bowiem w stronę okna, a raczej tego, co z niego zostało. Po chwili światło wróciło na swoje miejsce. Dwie głowy od razu wyłoniły się nad drewnianą ramę gotowe do dalszej obserwacji.

Kolejny huk odbił się echem od betonu wilgotnych ścian. Tym razem jednak znane było jego źródło – posiniaczona postać ze skrępowanymi szarą taśmą dłońmi runęła na podłogę popchnięta przez dwóch dużej postury napastników o bardzo podejrzanym wyglądzie. Trzeciego z nich nie było widać. Jego twarz tonęła w mroku nietknięta przez światło latarki, którą trzymał.

- Poświeć tu. Musimy wiedzieć, czy nic nie kombinuje – rozkazał osobnik stojący bliżej okna. Miał nieprzyjemny, zachrypnięty głos.

Promień posłusznie skierował się na mężczyznę na podłodze. Ten w przeciwieństwie do pozostałych sprawiał dobre wrażenie i co dziwniejsze, nie okazywał strachu. Patrzył na nich hardo, jakby z satysfakcją.

- Dobra – odezwał się drugi z „widocznych”. – Nie mamy czasu na głupoty. Mów, co wiesz i kto o tym wie.

- Akurat mam powód, żeby wam mówić – parsknął związany, za co oberwał porządnego kopniaka od trzymacza latarki.

- Gadaj albo odstrzelę ci łeb – warknął zachrypnięty i najwyraźniej nie miał w zwyczaju rzucać słów na wiatr, bo w tym samym momencie wyciągnął przed siebie rękę z przedmiotem łudząco podobnym do pistoletu. Dało się słyszeć ciche pyknięcie.

Związany przełknął ślinę.

- Wszystko jest notesie – odparł.

- To dawaj go tu. Na co czekasz? Ruchy.

Z trudem wynikającym z oczywistych przyczyn tech-nicznych związany wydobył z kieszeni nieduży notes w szarych okładkach. Drugi „widoczny” sięgnął po notatnik, ale nie zdążył go chwycić - właściciel z nadzwyczajną z uwagi na okoliczności sprawnością wyrzucił zeszyt za okno.

Coś uderzyło Aleksandra w kaptur, lecz ani on ani jego wspólniczka w wieczornym szpiegowaniu nie byli w stanie odwrócić się, by sprawdzić, czy rzeczywiście było to to, co myśleli. Niemal natychmiast padł strzał, a w świetlistym kole podłogi zaczęła rozlewać się ciemnoczerwona plama, ginąc w cieniu w postaci czarnej strugi. Para przypadkowych świadków zbrodni zamarła w bezruchu.

- Słyszeliście? – zapytał zaintrygowany posiadacz latarki

- Niby co? – zdziwił się drugi „widoczny”

- Jak notes spadał.

Pokręcili przecząco głowami.

- No właśnie – rzekł powoli.

- To co tu jeszcze robisz? – krzyknął zachrypnięty – Sprawdź to. Migiem.

Obserwatorzy spojrzeli na siebie niepewnie. Odgłos ciężkich kroków bębnił im w uszach. Jeśli człowiek z latarką wyjdzie… Aleksander rozglądał się w poszukiwaniu drogi ucieczki. Wtedy Cynka złapała notes, wrzuciła go pospiesznie do kieszeni i zerwała się w stronę parku. Ruszył za nią. To było niegłupie. Przy parku znajdował się przystanek. Wejście do autobusu powinno wystarczyć, by zgubić pościg, który ewidentnie miał całkiem dobre tempo.

Biegli naprzód na ślepo, przyspieszając za każdym razem, gdy dźwięk uderzeń trzech par butów o asfalt przybierał na sile. Nie oglądali się za siebie, w niczym by im to nie pomogło. Na rogu przystanęli, żeby zaczerpnąć tchu. Głosy za nimi bowiem ucichły i wszystko wskazywało na to, że są względnie bezpieczni.

- Nie podoba mi się to – wyszeptała. – Nie mogli zrezygnować tak łatwo.

Łypnął na nią z wyrzutem. A już było dobrze!

- Jest przejście między tym a tą drogą, którą minęliśmy? – spytała z powątpiewającą miną

Naprawdę pragnęła usłyszeć, że nie ma, że stoi tam wielki magiczny mur nie pozwalający nikomu przedostać się na drugą stronę z żadnej drogi w tym mieście.

- Jasna cholera – jęknął, uświadomiwszy sobie, co mu sugerowano.

Bez zbędnych wyjaśnień czy konsultacji rzucili się do dalszej ucieczki. W samą porę, by uniknąć zderzenia z napastnikami próbującymi odciąć im drogę.

Morderczy sprint zagnał ich w okolice parku, do ogrodzonego metalowym płotem domu, jedynego, jaki się tam znajdował. Wewnątrz było ciemno, a znad powierzchni gruntu kusząco wołały krzaki i okienka piwnicy. Przeskoczyli więc przez płot i udali się do prowizorycznego schronienia.

- Ten gość to glina, nie? – wysapał dla pewności

- Na to wygląda – potwierdziła. – To by tłumaczyło, dlaczego go zastrzelili.

- A teraz zamierzają zastrzelić nas. Co ci odbiło, żeby brać ten notes?! – histeryzował

- To nie robi im żadnej różnicy, idioto. Chcą nas zatłuc, bo widzieliśmy, jak go zastrzelili. Nie ma powodu zostawiać im notesu na pamiątkę – silnie gestykulowała zdenerwowana.

Tymczasem jej towarzysz po krótkiej walce zdołał otworzyć jedno z okienek prowadzących do piwnicy. Wślizgnęli się do środka. Bandyci, kimkolwiek byli, na pewno nie będą zaglądać do budynku, zwłaszcza, jeśli nie zauważyli, że uciekinierzy wdarli się na posesję, co było bardzo prawdopodobne.

Wewnątrz panowała ciemność. Zorientowali się jednak, że nie było to zwyczajne pomieszczenie. Podłoga wyłożona chyba wykładziną, roleta zasłaniająca okienko, zero śmieci, mało kurzu. W powietrzu unosił się zapach parafiny.

Nie mieli zamiaru badać otoczenia. Nie wydawało się to konieczne, a okoliczności nie sprzyjały chęciom zaspoka-jania ciekawości, szczególnie w tym miejscu. Nie bez przyczyny dom ten najczęściej omijano, czyniąc biegnącą w jego sąsiedztwie parkową alejkę niemal wcale nieuczęszczaną. Właściciel regularnie gościł dużą grupę ludzi, którzy zachowywali się nad wyraz dziwnie. Skrywali się w cieniu, unikali kontaktu z innymi, w pochmurne dni nosili okulary przeciwsłoneczne, nie chodzili, lecz przemykali się szybko i prawie niezauważalnie. Sam budynek także nie wyglądał normalnie. W dzień wszystkie okna były zasłonięte, w nocy mimo braku rolet spowijał je mrok, zupełnie jakby nikt tam nie mieszkał. To działało na wyobraźnię. Krążyło więc całe mnóstwo niestworzonych historii o duchach, czarach, klątwach. Nabierały one coraz to więcej kolorów, obrastały w absurdalne szczegóły rodem z horrorów, ale tak naprawdę nie wiedziano nic. Niewiedza rodziła straszne wizje. Zapewne były one dalekie od prawdy. Nie wzięły się jednak znikąd. Nie należało ryzykować pakowania się w jeszcze większe kłopoty.

Coś zaszurało, liście krzewów zaszeleściły złowrogo. Stojący bliżej okna Aleksander przezornie zrobił krok w tył i popchnął Cynkę w głąb piwnicy. Rozległ się rumor i odgłos miarowego, choć przyspieszonego oddechu.

- Ja nie chcę wiedzieć, co tu leży, ale na pewno nie potknęłam się o deskę ani o… nic żywego – wymamrotała z tłumioną paniką w głosie.

Mimo to prędko wyjęła telefon, by oświetlić ekranem drogę do wyjścia. Zamarła z otwartymi ustami. U jej stóp leżał trup i bynajmniej nie był sztuczny. Wytrzeszczał na nią oczy cały siny. Głowę miał odwróconą w bok, o zgrozo akurat w jej stronę. Wszystko wskazywało na to, że spadł z krzesła wciąż stojącego pod ścianą. Omiotła wzrokiem pomiesz-czenie, aby dłużej nie patrzeć. Ustawione wokół zgaszone świece, dziwaczne symbole, drzwi bez klamki… Wyglądało jak siedziba jakiejś sekty albo co najmniej pokój fanatyka cierpiącego na paskudną chorobę psychiczną, a z pewnością kogoś mającego poważny problem z głową. Zamyśliła się. Nigdy nie sądziła, że w takiej sytuacji można być zdolnym do myślenia. Najwyraźniej się myliła.

Trup miał coś wytatuowane na lewym nadgarstku, nieznany jej dotąd znak, który najprawdopodobniej coś oznaczał. Tylko co? Do tego dwa małe ślady na szyi… Nie, takie rzeczy nie dzieją się w rzeczywistości. To po prostu niemożliwe.

Od sufitu niosły się dźwięki podniesionych głosów i chyba kilkunastu par obuwia. Ktoś jednak był w domu i usłyszał jej potknięcie.

- Wynośmy się stąd – rzuciła do Aleksandra. Nie widziała nawet, jak zareagował na kolejną, hm, niespodziankę. Średnio ją to interesowało. W końcu to ona potknęła się o zwłoki!

- Tak, jasne – odparł otępiały, otrząsając się gwałtownie z szoku. Zamrugał, po czym wycofał się w kierunku okienka.

Gdy przemykali się ku ogrodzeniu, drzwi piwnicy otwarły się z trzaskiem przy akompaniamencie okrzyków bardziej zdziwienia niż przerażenia. O zasłyszanych hałasach już zapomniano.

Szczęście w nieszczęściu bandyci przypuszczalnie zgubili trop, bo nie pojawiali się na horyzoncie. Na ulicy panowała zwyczajna cicha, granatowa noc. W oddali majaczyły sylwetki nielicznych przechodniów zmierzających do swoich domów. Na dwójkę pędzącą na przystanek nie zwracano najmniejszej uwagi. Samotność i wrażenie spokoju pozwoliły na jakie takie dojście do siebie.

- Mogę zadać głupie pytanie? – przerwał ciszę Aleksander

- Pytaj – zgodziła się, gapiąc się w okno autobusu. Każdy temat był lepszy od tego, co widzieli. Rozumiała to doskonale.

- Jak ty właściwie masz na imię?

Zmarszczyła brwi zdziwiona.

- Też masz problemy w takiej sytuacji – parsknęła. Nie mogła się powstrzymać.

Westchnął.

- Uprzedzałem, że pytanie będzie głupie. Bo Cynka to nie imię, to znaczy tak mi się wydaje… - popatrzył na nią niepewnie

- To zdrobnienie – odpowiedziała. – Od Licynii.

- Żartujesz – wypalił odruchowo.

- Ja nie. Ktoś inny sobie kiedyś pożartował.

- Ładnie brzmi – stwierdził po chwili z namysłem.

Uśmiechnęła się nieznacznie. Wbiła wzrok w podłogę, potem w sufit, przygryzła usta. Musiała się zastanowić. Przyszła pora, by podjąć decyzję, co robić. Dziś udało im się uciec, ale nie na długo. Do tego jeszcze zwłoki w piwnicy. Jakiego trzeba mieć pecha, żeby wpaść w takie tarapaty i to w dodatku w tym samym czasie.

- Nieźle się wpakowaliśmy – powiedziała grobowym tonem. – I trzeba się z tego jakoś wyplątać…

- Może powinniśmy iść na policję? W końcu od tego jest.

Uważał, że najprostsze rozwiązania są najlepsze, a poza tym liczył, że jakoś zdołają przerzucić problem na kogoś innego i mieć z głowy, znaleźć dobrą wróżkę, która machnie czarodziejską różdżką, abrakadabra i po wszystkim.

- I powiedzieć im, że znaleźliśmy trupa w piwnicy prywatnego domu, do którego włamaliśmy się, sądząc, że nikogo nie ma, bo uciekaliśmy przed bandytami, którzy chcą nas zabić, bo próbując podsłuchać, co się dzieje w opuszczonym budynku, przypadkiem widzieliśmy, jak zastrzelili potencjalnie glinę, który w ostatnich sekundach życia postanowił spełnić marzenie o byciu gwiazdą koszykówki i wcelował notesem w sam środek twojego kaptura? – uściśliła Licynia

Kiwnął twierdząco głową.

- Zwariowałeś?

- Przecież to prawda, tak było.

- Ale jest mało prawdopodobna i brzmi podejrzanie. Prędzej uznają, że zamordowaliśmy tego faceta z piwnicy, niż uwierzą. To straszne, że kiedy mówisz prawdę, wszyscy uważają, że kłamiesz, bez sensu – przyłożyła palec do ust w zamyśleniu.

- Lepiej nie mieć jeszcze policji na karku – stwierdził zafrasowany. – Ale co my w takim razie możemy zrobić? Mamy zająć się tym, co jest w notesie?

- Nie wiem – wyszeptała. – Nie zaszkodzi dowiedzieć się, o co chodzi… Tylko nie jestem pewna, czy to nie byłoby jeszcze bardziej niebezpieczne.

- Bo jeśli to coś większego, to będzie nas ścigać więcej i gorszych bandytów?

Potwierdziła. Oparł czoło na dłoniach, przejechał nimi po twarzy, po czym z nutą desperacji oświadczył:

- I tak nie da mi to spokoju.

- Więc wygląda na to, że nie mamy wielkiego wyboru.ROZDZIAŁ 2

Komisarz Maciej Kulski stał w piwnicy i gapił się tępo w ścianę. W życiu nie natknął się na coś tak dziwnego. Ofiara, Józef Rokitnik, lat trzydzieści sześć, leżała na podłodze z głową przekrzywioną w bok. Wyglądało na to, że spadła z krzesła, ale nie znaleziono żadnych śladów zderzenia mebla z betonem. Dziwaczne ubranie (zresztą wszyscy świadkowie mieli raczej oryginalny styl), tajemniczy tatuaż na nadgarstku, ślady na szyi, zapewne efekt działania paralizatora, nienaturalna siność. Bezpośrednia przyczyna śmierci nie była jeszcze znana. Szkoda. Zebrani na miejscu niewiele chcieli powiedzieć, skrzętnie coś ukrywali i nie zdawali się zbytnio poruszeni faktem, że tuż pod ich stopami popełniono morderstwo.

Kulski zasępił się. Ruszył w krótki rajd po niedużym pomieszczeniu. Symbole na ścianach, świece, zasłonięte okienka… Nie podobało mu się to. Nie czułby się zaskoczony, gdyby wszyscy ludzie, z którymi niebawem będzie zmuszony rozmawiać, maczali palce w tej zbrodni, szczególnie zważywszy, że drzwi można było otworzyć tylko od zewnątrz. Oczywiste, że zabójca musiał mieć wspólnika, by wyjść i powrócić do towarzystwa, nie budząc podejrzeń.

Zaczęły ukazywać mu się obrazy ze znanych horrorów. Tak, to było to, co go uderzyło, uczucie, jakie opanowało go, gdy tylko wszedł do tego domu. Odnosił wrażenie, że na moment stał się bohaterem filmu grozy. Drzwi zaraz zatrzasną się przed nim, świece zapalą się, a krzesło zacznie suwać się po podłodze. Machnął zniecierpliwiony ręką, odganiając absurdalne myśli. W takich warunkach nie dało się pracować.

- Słyszysz mnie? – odezwał się głos zza jego pleców

Podskoczył zaskoczony. Obejrzał się. Nic mu się nie przywidziało. Co za ulga.

- Co się stało? – zapytał rzeczowo kolegę, który był tą realną istotą naprawdę mówiącą do niego

- Oni wszyscy mają taki sam symbol na rękach – wyjaśnił ten dość lakonicznie, wskazując na denata. – To chyba jakaś sekta czy coś.

- Ale to chyba nie jest jedyne, co chciałeś mi powiedzieć?

- Znaleźli go koło siódmej – odparł krótko drugi policjant.

- To już wiem. Co jest w tym takiego dziwnego?

- Twierdzą, że zeszli i otworzyli drzwi, bo usłyszeli hałas dobiegający z piwnicy. Część słyszała też głosy.

- Patolog oszacował wstępnie czas zgonu na między piątą a piątą trzydzieści. Są pewni, że to było tuż przed tym, jak go znaleźli?

- Wszyscy utrzymują taką wersję. Rozbieżność czasowa nie przekracza dziesięciu minut. I to zgadza się z godziną zgłoszenia tego do nas.

- Więc słyszeli mordercę po tym, jak już uciekł… ciekawe…

Maciej zamyślił się. To nie miało sensu. Rokitnik nie mógł zginąć po tym, jak umarł. Nawet gdyby morderca po dokonanej zbrodni wrócił po obciążający go dowód, nie zdążyłby uciec. Mało prawdopodobne, by w ogóle wrócił.

Komisarz podszedł do okienka zasłoniętego ciemną roletą. Szarpnął za klamkę i otworzył je na oścież. Otwór był wystarczająco duży, by ktoś szczupły się przez niego przecisnął. Pozostawał tylko jeden drobny problem: zewnętrzna klamka była wyjęta. Wejście było więc niemożliwe.

Westchnął ciężko. Brakowało mu logiki. Nawet nie zauważył, kiedy znów zaczął poruszać miarowo dłonią zwiniętą w niepełną pięść w górę i w dół. Dość irytujący tik. Zastanawiał się intensywnie przez chwilę, aż wreszcie rzekł:

- Ktoś tu wtedy był. Nie wiem, jak wszedł ani jak wyszedł i nie wiem, po co, ale był tu ktoś oprócz mordercy i musimy go znaleźć. A teraz gdzie oni są? Muszę zadać im parę pytań.ROZDZIAŁ 3

Licynia była w bardzo złym humorze. Ze zmęczenia ledwo trzymała się na nogach. Całą noc bowiem poświęciła na przeglądanie notesu, w którym co gorsza nie znajdowało się prawie nic, co mogłoby im pomóc. Może z wyjątkiem paru wzmianek wskazujących na tożsamość właściciela, kilku adresów i numerów telefonów bez opisu oraz dziwacznej tabeli przypominającej harmonogram. To była ślepa uliczka, a przynajmniej na to wyglądało. O trupie w piwnicy wolała narazie nie myśleć. Nie wiedziała, czy przypadkiem to właśnie ta druga sprawa nie przedstawiała się bardziej podejrzanie. W sumie niczego nawet nie można się było domyślić. Zwłoki w pomieszczeniu pełnym tajemniczych symboli i z nieotwieralnymi od wewnątrz drzwiami. Duch go zabił czy co? To wydawało się takie nierealne. Ale to nie było jej zmartwienie, to znaczy nie w tym momencie. Uzgodnili wczoraj, że to Aleksander zajmie się szukaniem informacji mogących rzucić światło na sprawę piwnicy.

O proszę, jeszcze jeden problem. Nie dość, że wpakowała się w kłopoty, to na dodatek nie sama. Lubiła być sama. To zapewniało odrobinę spokoju i pełną samodzielność decyzyjną. Mogła robić, co uważała i nikt nie cierpiał na skutek konsekwencji, a tu co? Zawsze trzeba się liczyć ze zdaniem tej drugiej osoby, pamiętać, że każde podjęte ryzyko rozkłada się na nich oboje, że trzeba komuś wierzyć, że trzeba komuś ufać. Nie ufała ludziom, nie zasługiwali na to. Na pewno nie wszyscy, na pewno zdarzały się wyjątki od reguły, ale skąd mogła wiedzieć, czy trafiła na jeden z nich. I jakie jest prawdopodobieństwo, że w odpowiednim momencie trafi akurat na taki wyjątek? Przecież to byłby cud. Rozdrażniona zaistniałą sytuacją uznała jednak za słuszne akurat w tym konkretnym przypadku odstąpić od zasad bezpieczeństwa. W końcu ktoś, kogo razem z nią chcą zamordować, nie zaryzykuje utraty własnego życia. Chyba, że jest samobójcą. Ale wtedy raczej by nie uciekał, gdy próbowano ich zabić. Chociaż… kto wie? Może istnieli samobójcy, którym bardziej od śmierci zależało na tym, by zginąć ze swojej ręki? To miało sens.

- Widzisz mnie?

Ujrzała przed sobą rozłożoną dłoń. Zamrugała szybko i potrząsnęła głową.

- Tak – odparła.

Aleksander zabrał rękę z jej pola widzenia. Stał tam już od dobrych paru minut, starając się zaznaczyć swoją obecność. Znalazł kilka ciekawych rzeczy na temat domu z piwnicą i pragnął je prędko przekazać.

- Znalazłaś coś? – zapytał

- Mniej więcej – odpowiedziała lakonicznie, rozglądając się wokół, po czym dodała:

- Za dużo tu ludzi.

Przytaknął z poważną miną i skinął w kierunku bocznej klatki schodowej.

Wnęka między zawsze zamkniętymi drzwiami pokoi o nieznanym zastosowaniu i zawartości stanowiła doskonałą kryjówkę. Licynia wyjęła notes z kieszeni i oświadczyła:

- Za wiele to nie ma, z wyjątkiem tego, że się pomyliliśmy.

- W jakim sensie? – zdziwił się – Widzieliśmy bardzo wyraźnie, że go zastrzelili i jeszcze wyraźniej, że zastrzelili go na śmierć. Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że gość przeżył i biega po ulicy z takim dziurskiem przelotowym w mózgu?

- Nie, chociaż powiem ci, że to brzmi interesująco – roześmiała się. – Mam na myśli, że nie był gliną. Nie wiem dokładnie, czym się zajmował, ale z tego… - pomachała notesem - …wynika, że pracował na dziesiątym piętrze tego niebieskiego wieżowca przy Rabackiej. Tam są biura tej dużej firmy kurierskiej, Superpaczka. Wchodziłam na ich stronę internetową. Na pewno nie był kurierem.

- To po co się grzebał w jakichś podejrzanych sprawach?

- Przykro mi, jasnowidzów nie ma, więc nie wiem – westchnęła. – Facet nazywał się Jakub Endlewicz, w notesie jest adres. Poza tym pełno nieznanych danych kontaktowych. Co cię tak bawi? – zmarszczyła brwi

- Nic. Po prostu muszę się przyzwyczaić, że tak śmiesznie machasz rękami, jak mówisz – opanował się. – Co z tymi danymi?

Wywróciła oczami i kontynuowała:

- Więc jest sporo adresów, z czego żaden nie jest opisany. Dwa wyglądają na domy prywatne gdzieś na obrzeżach, ale reszta albo nie wygląda na lokale mieszkalne albo wskazuje bloki i kamienice, w których znajdują się siedziby różnych drobnych firm. Trzeba by było sprawdzić po numerach mieszkań. W sumie wszystkich adresów jest osiem, licząc lokalizację biura Superpaczki. Znalazłam jeszcze numery telefonów, dokładnie dziewięć. Dwa to numery do biura, w którym pracował, więc do sprawdzenia zostaje siedem. Jeden jest podkreślony, więc może być ważny. I miał włożoną za okładkę kartkę z tabelą, ale pojęcia nie mam, co to może być, na pewno nie grafik ani rozkład jazdy.

- To czeka nas dużo łażenia… - stwierdził z niezadowoleniem

Głowa Licynii była już jednak w innym wymiarze. Analizowała bowiem pracowicie kolejne hipotezy, w jaki sposób i na co Endlewicz mógł trafić. I dlaczego się tym zajmował, a tym bardziej, dlaczego nie zapisywał, co właściwie notował? Czy miał aż tak dobrą pamięć? W jakim celu notował? Miał wspólnika? Jeśli tak, kim on był i co się z nim stało?

W zamyśleniu nakręcała pukiel włosów na palec i obserwowała Aleksandra, który najwyraźniej też intensywnie myślał, bo zacisnął usta i chodził niedbale z prawa na lewo i z lewa na prawo, okręcając się co i raz na pięcie. Wyglądało to dosyć zabawnie.

- Co z piwnicą? – spytała, nie porzucając rozważań na temat właściciela notesu

Stanął w pół kroku jakby obudzony z głębokiego snu. Spojrzał na nią, po czym rzekł błagalne:

- Już mówię, tylko przestań.

Podążyła ogłupiona za jego wzrokiem, który spoczął na paśmie jej włosów tkwiącym między palcami lewej dłoni.

- Czy ja czegoś nie rozumiem? – podniosła nieznacznie głos, co w połączeniu z miną świadczącą o tym, że rozmawia z szaleńcem, miało piorunujący efekt

- Nie, tak, to znaczy nie – zaplątał się w panice. W sumie czemu zaczął panikować? Przecież ona nic takiego nie powiedziała.

- Chodzi o to, że jak tak robisz, to to bardzo przyciąga uwagę, a… jakby ci to powiedzieć… nie obraź się, ale kolor masz trochę niefortunny, nienaturalnie czerwony, taki krwawy. Krwawego to się wczoraj naoglądałem tyle, że mi starczy do końca życia, głupio brzmi, skoro to nie za długo. W każdym razie wolałbym nie oglądać czerwonego bardziej niż to konieczne.

Popatrzył na nią z powątpiewaniem.

- Ty masz uraz, a pomyśl, że ja będę to codziennie widzieć w lustrze.

Uśmiechnął się blado. Zrobiło mu się głupio.

Opuściła rękę.

- Mogę się postarać, ale nic nie obiecuję, to może być silniejsze ode mnie.

- Dzięki – odrzekł. – To teraz piwnica?

Kiwnęła głową twierdząco.

- To jest naprawdę dziwne – oznajmił na wstępie. – Próbowałem znaleźć coś w Internecie, ale niewiele z tego wyszło. Ten facet, właściciel, nazywa się Siesicki, założył nawet coś w rodzaju oficjalnej strony. Wygląda przerażająco – skrzywił się z niesmakiem. – Strona, nie Siesicki, jego nie widziałem. W każdym razie na stronie pełno haseł w rodzaju: „odkryj swoje prawdziwe ja” i podobne głupoty. W tle są takie wzorki, jak ten maziaj, który trup miał na ręku. Nigdzie nie jest napisane konkretnie, o co chodzi. Są zakładki na wpisy członków, z testem do rozwiązania, dane kontaktowe i konto do wpłacania wpisowego. Więcej jest dostępne po zalogowaniu, ale do tego trzeba być członkiem.

- Brzmi jak rasowa sekta – skomentowała.

- I tak wygląda.

- Co to za test? – zainteresowała się Licynia

Aleksander podrapał się po głowie z wyrazem twarzy wyrażającym poczucie winy.

- Szczerze mówiąc, za dobrze nie pamiętam – odpowiedział. – Pytają, czy jesteś nocnym markiem, czy źle się czujesz na słońcu, czy przyciągają cię lub odpychają określone kolory czy zapachy, co lubisz jeść, jakie treści w kulturze preferujesz, czy masz jakieś szczególne zdolności o nieznanym pochodzeniu. Cholernie dużo tego było.

- Żadnych komentarzy czy coś? Ludzie zawsze komentują takie dziwactwa.

- Głowa mała. W ogólności uważają, że mają do czynienia ze zorganizowaną grupą współczesnych wampirów. Nawet sobie nie wyobrażasz, jakich historii się naczytałem… Czyjś pies został zagryziony, to na pewno ich sprawka, kawał mięsa zniknął z kuchni, to samo, nie przyszło nikomu do głowy, że bardzo niesubordynowany pies grasuje po domu pod nieobecność właścicieli. Obłęd.

Miał zamiar jeszcze coś powiedzieć, lecz nie zdążył, bo pociągnęła go brutalnie w stronę korytarza.

- Patrz – wskazała palcem na kogoś, kto siedział na ławce i czytał gazetę, a ściślej rzecz ujmując, pokaźnych rozmiarów gazetę codzienną, spod której wystawały nogi; Licynia liczyła, że nie tejże gazety. – To nasza sina twarz z piwnicy.

Wzdrygnął się na myśl, że tuż przed nimi trup najzwyczajniej w świecie czyta dziennik. Na szczęście dziewczynie chodziło o zdjęcie na ostatniej stronie.

- Tylko mniej sina, bardziej brudnobiała – dodała po chwili.

Łypnął na nią dziwnie. Nie przejęła się tym zbytnio, wszyscy tak na nią patrzyli, była więc przyzwyczajona.

- Ciekawe, jak stare. Tu nie ma jeszcze zakoli albo ma tupecik – przerwał dla zastanowienia. – Albo nie jest stare, tylko wyłysiał od tych chorych symboli albo z ciemności…

- Włosy mają łodygi, może padają z braku światła jak rośliny – pociągnęła temat. – Albo po prostu z odpływu gotówki. Ile kosztuje ten wpis?

- No z parę tysi będzie – przyznał jej rację. – Widzisz tam coś oprócz tytułu?

Pokręciła przecząco głową.

- Za daleko. I za ciemno, aparat w komórce tego dobrze nie złapie.

Zamknęła oczy, by móc w spokoju pomyśleć. Po kilku sekundach rzuciła:

- Kiosk.

- Co kiosk? – prawie krzyknął, unosząc do góry brwi z zaskoczenia

Odnosił niepokojące wrażenie, że nie wiadomo kiedy coś przegapił.

Zamrugała, otworzywszy do tej pory mocno zaciśnięte powieki.

- Mamy kiosk za rogiem – rozwinęła. – Co to jest? „Poranny głos miasta” czy „Miejski głos poranny”? Bo w środku wyglądają podobnie.

- „Głos poranny miasta” – oznajmił ze znawstwem. – Wszędzie poznam ten szmatławiec.

Spojrzała na niego krzywo, tłumiąc chichot. Jeszcze nie spotkała się z przypadkiem, gdy ktoś oceniał jedno badziewie jako gorsze od innego z taką zawziętością i determinacją.

- To chodź, ekspercie. Sprawdzimy, co ten szmatławiec wie o niebezpiecznych zwłokach w piwnicach.

Zatrzymał ją w pół kroku, wpatrując się w nią pytająco.

- Przecież mogłam sobie coś zrobić, kiedy się o nie potknęłam – wyjaśniła z wyrzutem.

- I omal nie dostałem zawału przez ten rumor – dorzucił zgodnie.

Wiał silny, nieprzyjemny wiatr. Huczał na skrzyżowaniu, zmrażając niemiłosiernie stojących. Licynia, przestępując z nogi na nogę, próbowała się ogrzać. Czekała przed budą z gazetami, aż spojrzy na świeżutki artykuł o morderstwie w piwnicy. Niecierpliwiła się. Ile czasu może trwać jeden zakup? Ona tu marznie. Nagle cały świat postanowił zwrócić się przeciwko niej czy co? Najpierw wczorajsze, a teraz nie dość, że pogoda nie chce współpracować, to jeszcze lokalna prasa brukowa się zbuntowała. Pięknie. Skuliła się pod wpływem nieprzyjemnego wrażenia, że jest obserwowana. Rzeczywiście Aleksander spoglądał na nią co chwila, sprawdzając, czy wciąż tam stoi. Tak, jakby miała zniknąć albo gdzieś pójść i porzucić sprawę tego trupa. Absurdalna myśl, ale w gruncie rzeczy tego najbardziej się obawiał – że zostanie w tym bagnie sam, choć nie był pewien, czy akurat jej towarzystwo mu odpowiadało. Nie wiedział, co o niej sądzić. Miała paskudną tendencję odbiegania od tematu i to w bardzo dziwnych kierunkach, zachowywała się, jakby żyła w innym świecie, trudno było wyczuć, kiedy mówi poważnie, a kiedy zupełnie nie. Wydawało mu się jednak, że jakimś cudem nawet nieźle się dogadywali. Chociaż tyle dobrze.

- Coś nie tak?

Odwrócił się gwałtownie, zaliczając zderzenie z ramą okienka. Ostatnio zrobił się zdecydowanie zbyt strachliwy. Czego tu się bać? Przecież tylko usłyszał głos znikąd.

- Nic ci nie jest? – spytała Licynia z troską

Takie wypadki ciągle jej się zdarzały.

- Chyba nie. Metal też przeżył – pomasował stłuczoną głowę dłonią. – Łyżka by się przydała – syknął.

- Zderzyłeś się z taką budą i jeszcze ci metalu mało?

Westchnął ciężko.

- Nie mam niczego tych rozmiarów.

Machnął obojętnie ręką, po czym powrócił wzrokiem do wnętrza kiosku.

- Zapas się chyba wyczerpał, uwierzysz? W życiu bym nie pomyślał, że tylu ludzi to czyta – wzdrygnął się z oburzeniem.

- Jest! Ostatnia – wysapała sprzedawczyni gdzieś z głębi przestrzeni niewidocznej dla klienta, podnoszą tryumfalnie gazetę.

- To się nazywa fart – wymamrotała bez przekonania dziewczyna.

Aleksander nie miał okazji wziąć zakupu do ręki. Jego wspólniczka w śledztwie bowiem w mgnieniu oka zgarnęła tenże z lady i w pośpiechu zaczęła przewracać kolejne strony. W rezultacie nim uszli parę metrów, oświadczyła z satysfakcją:

- Mam.

Zatrzymała się na uboczu chodnika i bez słowa wręczyła drugi koniec dziennika swojemu towarzyszowi, żeby coś widział.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: