Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Po drugiej stronie mostu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 czerwca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Po drugiej stronie mostu - ebook

Książka dedykowana wszystkim tym, którzy w swoim życiu doświadczyli lub dopiero doświadczą straty czworonożnego przyjaciela. Znajdują się w niej między innymi prawdziwe historie ukazujące niezwykłe więzi pomiędzy człowiekiem, a zwierzęciem.

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8351-262-4
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

O e-book’u słów kilka

Jesteś dobrym człowiekiem! Skąd to wiem? Ponieważ gdyby nie Twój wkład w zbiórkę prowadzoną na rzecz tych biednych istot, nie spotkalibyśmy się tutaj teraz. A w związku z tym, że jest to nasze pierwsze spotkanie pozwól, że opowiem Ci najpierw nieco o sobie, a następnie wyjaśnię, skąd w ogóle wziął się pomysł na napisanie tego e-booka.

Mam na imię Monika i wraz z mężem jesteśmy właścicielami marki Damar, która to zajmuje się uwiecznianiem wspomnień w biżuterii oraz figurkach z żywicy epoksydowej. Zamykamy w niej historie pod różną postacią — sierści zwierząt, włosów, prochów, kwiatów, muszelek, piasku z plaży i wiele innych. Specjalizujemy się w projektach spersonalizowanych i można powiedzieć, że spełniamy małe marzenia naszych klientów o zatrzymaniu właśnie cząstki tych wspomnień na zawsze przy sobie. To niesamowite uczucie, kiedy ktoś dziękuję nam za to, co robimy i że w ogóle jesteśmy. Nasza praca niesie ze sobą też wiele wzruszeń, ponieważ dzięki niej poznajemy mnóstwo historii, niestety nie tylko tych radosnych. Od trzech lat oprócz pamiątek, które mam umieścić w żywicy, otrzymuję również listy z historiami oraz zdjęcia tych, którzy odeszli i pozostawili po sobie ból i ogromny smutek. Piszą do mnie również dzieci, a także ich rodzice. I tutaj dochodzimy do kolejnego smutnego tematu, jakim jest brak zrozumienia ich sytuacji przez najbliższe otoczenie. Bo kto zrozumie ich lepiej, niż osoba, która była w podobnej sytuacji. Niestety w naszej społeczności panuje przekonanie, że żałobę można mieć tylko po ludziach, a po zwierzętach to już nie wypada, to jakaś fanaberia. Tymczasem osobiście znam przypadki, gdzie odejście zwierzęcia wywarło na kimś większy wpływ, niż utrata osoby z rodziny. Dlatego też tak bardzo zależy mi na szerzeniu świadomości tego, że MASZ PRAWO PRZEŻYWAĆ STRATĘ SWOJEGO ZWIERZAKA TAK, JAK TYLKO CHCESZ i nie jest to nic dziwnego, że nagle tracisz chęć do normalnego funkcjonowania. Wracając jeszcze do tematu samych listów — bardzo często zdarza się, że klienci sami piszą mi, że jeśli tylko chcę, mogę ich historie opublikować i nieść dalej w świat. Aby więcej osób dowiedziało się o tym, jak wspaniałym zwierzakiem był ich pies, kot, czy królik. Aby osoby czytające te historie, a znajdujące się w podobnej sytuacji wiedziały, że nie są same. A także, aby ustrzec inne osoby przed błędem, jaki popełnili oni sami. Każda z tych historii jest inna, każda wyjątkowa i niepowtarzalna, tak jak każdy zwierzak dla swojego opiekuna. Dziś chciałabym część tych historii przedstawić również Tobie, bo moim pragnieniem jest niesienie pomocy. Nie tylko ludziom w celu ukojenia bólu po stracie poprzez możliwość wykonania dla nich pamiątkowej biżuterii, ale i zwierzętom, które zazwyczaj właśnie z powodu ludzi utraciły możliwość normalnego życia. Dlatego właśnie powstał ten charytatywny e-book. Co jeszcze w nim znajdziesz? Porozmawiamy o tym, jak radzić sobie po stracie zwierzęcia, jak przygotować się na jego odejście, jakie możliwości daje nam prawo, aby bezpiecznie pożegnać się ze swoim podopiecznym. W wywiadzie z Klaudią opowiemy Wam o tym, jak ważna jest świadoma i odpowiedzialna adopcja, a na koniec poznacie historię Zoli — byłej mieszkanki KTOZ.Rozdział 2

Utraceni

ZŁOTE SERDUSZKO Z PŁATKAMI ZŁOTA

Pani Ania złożyła u nas zamówienie przez sklep internetowy, więc szczegółowy opis wisiorka przesłała do mnie w liście dołączonym do przesyłki z sierścią. Oprócz wskazówek odnośnie wyglądu zawieszki klientka zdecydowała się również na opowiedzenie historii jej psów. Przyznam szczerze, że trudno było mi ją czytać nie roniąc przy tym łez. Pod koniec 2021 roku Pani Ania zaczęła zauważać niepokojące sygnały ze strony stawów Shiry. Niestety leczenie nie przynosiło rezultatów, jakich by oczekiwała. Przeczuwała, że Shira odejdzie pod koniec 2022 roku. Suczka nie była jednak sama, w życiu towarzyszył jej syn, Edek, który również widział niepokojące zachowanie swojej mamy. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje. Było widać jego zdenerwowanie, kiedy mama nie chciała z nim biegać, lecz z biegiem czasu zaczął sam jej pomagać na tyle, na ile mógł. Edek i Shira byli jednością, bardzo wiele znaczyli dla siebie nawzajem, osobno jakby nie istnieli. W sierpniu Edziu zaczął gasnąć w oczach. Był to piesek z padaczką. Gdy Pani Ania zauważyła, że źrenice nie reagują prawidłowo miała nadzieję, że to tylko pogorszenie padaczki. Niestety do początku września Edziu schudł 8 kg, nie chciał jeść, chodzić, przyjmować leków. Pani weterynarz tylko potwierdziła przypuszczenia — guz mózgu. Diagnoza ta wywołała ogromny ból i poczucie bezradności w sercu właścicielki. Parę dni po diagnozie Pani Ania zdecydowała się na uśpienie obu piesków, aby pozwolić im odejść razem, w godności i aby żadne z nich nie musiało żyć w samotności. Na koniec Pani Ania wspomniała sama, że napisanie takiego listu przyniosło jej swojego rodzaju ulgę i traktuje to, jako oczyszczenie, a jeżeli podzielenie się tą historią miałoby uświadomić kogoś, że pies to nie tylko pies, to nie ma nic przeciwko publikacji jej.

Figurka kota

„Dwa lata temu byłyśmy posiadaczkami dwóch kotek — Krysi i Grażynki. Nie planowałyśmy mieć więcej zwierząt. Jednak, gdy nasza przyjaciółka zadzwoniła z informacją, że na poboczu ruchliwej drogi znalazła czarne kociątko, całe poturbowane i co najwyżej 3 tygodniowe, nie miałyśmy wątpliwości, że musimy go przygarnąć. I tak Stefan stał się członkiem rodziny. Od małego nie było pewności, czy przeżyje, codziennie wizyty i weterynarza i walka z chorobami noska sprawiły, że zaprzyjaźniłyśmy się z weterynarzem i stała się ona tzw. chrzestną Stefcia. Pamiętam, jak był mały i ledwo oddychał. Śpiewałam mu _You are my sunshine,_ mówiłam, że jest silny jak dzik. Przeżył. Przez kolejne 2 lata był chorowity, co chwila na lekach ze względu na uszkodzenie po wypadku, ale jego życie już było bezpieczne.

Stefan był łobuzem i wielką gadułą. Te jego wielkie, zielone oczy i głośne MIAUU, kiedy przynosił rzeczy do aportowania, nigdy ich nie zapomnę. Kochałyśmy go, jak dziecko. W październiku znów zaczął się gorzej czuć i wymiotować. Okazało się, że zjadł 3 zabawkowe myszki. Natychmiast operacja. Codzienna hospitalizacja. Nie spodziewałam się do końca, że może parę dni po niej odejść za Tęczowy Most. Nadal do końca nie wiadomo dlaczego po zabiegu wyniki gwałtownie zaczęły się pogarszać. Wątroba zaczęła się rozsypywać. Walczyliśmy do końca. Odszedłeś na moich rękach Koci Synku. Już nic Cię nie boli. Nigdy nie zapomnę Twojego głosu, dotyku, zapachu. Mam wrażenie, że nadal czuję dotyk Twej łapki wewnątrz swojej dłoni. Dziękuję, że byłeś z nami. Na zawsze pozostaniesz w moim sercu. Kochałam Cię strasznie mocno. Słowo kot jest tu nie mniejsze, niż człowiek, synek. Zostanie nam po Tobie figurka z sierścią, tak niewiele, a tak wiele. Kochamy Cię.

„Byłeś moim kocim synkiem,

czarnym łobuzem kochanym,

odszedłeś po cichu,

zostały puste ściany.

Głuche echo bez Ciebie, smutne dni,

bez miauczenia, zapachu kocich łap,

Twoja postać na jawie mi się śni,

lecz inny jest mój świat.

Tęsknota mnie ogarnia, niezgoda serce bije:

„Tylko figurka z sierścią zostanie… i to tyle?!”

„Nie. Twoje serce nadal w moim żyje””.

Nigra

„To jest Nigra :) (dostałam w przesyłce zdjęcie, tak na pamiątkę). Nigra była z nami prawie 14 lat. 16 lipca 2022 roku od nas odeszła. 12 sierpnia świętowałaby swoje 14 urodziny, które będzie teraz świętować wśród innych zwierzątek w niebie.

Nigra była bardzo mądrym i kochanym pieskiem, wszystko rozumiała i wszyscy ją kochali. Miała swój ulubiony zielony kocyk, na którym spała, ale kochała spać również z nami w łóżku na poduszce i tak się zapierała, że nie można było jej przesunąć, musiała z nami spać i koniec :)

Uwielbiała oglądać z dziadkami seriale w telewizji, a potem wieczorne seriale wraz ze mną i mamą. Uwielbiała biegać po domu wraz ze swoją młodszą przybraną siostrą, która również za nią tęskni.

Nigra była bardzo kochanym pieskiem, była zawsze z nami w trudnych chwilach, gdy coś nas bolało nie opuszczała nas na krok, gdy bolała nas głowa robiła okłady z siebie i zabierała nasz ból. Lubiła wraz ze mną opalać się na leżaku. Kochała, gdy się ją miziało po brzuszku, a gdy się przestawało, waliła w nas nóżkami byśmy ją miziali dalej. Zawsze po pracy śpiewała nam koncerty, by w nagrodę dostać smaczki, to był nasz mały codzienny rytuał. Tata się śmieje, że Nigra miała kilka żyć, jak kot. Przeżyła dwie ciężkie operacje i dwie reanimacje. Ostatnie dni to była walka o jej życie, którą niestety przegrała, ale staraliśmy się jak najwięcej i najlepiej pomóc i zrobić wszystko, by już tak nie bolało, żeby nie była sama w tych chwilach i miała najlepsze ostatnie dni życia. Miała nowotwory, które dawały przerzuty na płuca i słabe serduszko. Odchodząc złamała nasze serca na miliony małych kawałeczków, ale teraz jest w lepszym miejscu, gdzie już nie czuje bólu.”

Spora część listów, które otrzymuję w przesyłkach pisana jest przez dzieci oraz młodzież. Często podpisują się one (chyba nie dostałam jeszcze nigdy listu od chłopca) imieniem i właśnie wiekiem, np. Wiktoria, lat 14. Jeżeli zatem Ty, drogi czytelniku, jesteś rodzicem, którego dziecko doznało straty ukochanego zwierzęcego przyjaciela, zwróć proszę uwagę na to, jak napisanie takiego listu może psychicznie wspomóc Twoje dziecko. Listu absolutnie nie musisz wysyłać, możesz po prostu schować go do szafki i nawet nie czytać, jeżeli Twoje dziecko sobie tego nie życzy. Nie musi Ci go nawet wręczać. Jednak spróbuj je zachęcić do tego, aby swój smutek, żal, czy po prostu wspomnienia przelało na kartkę papieru. Myślę, że dla wielu osób może to być bardzo pomocne w całej drodze radzenia sobie po stracie kogoś bliskiego.

Kuleczka

„1 lipca 2004 roku, początek wakacji miałam wtedy 12 lat. Byłam na spotkaniu z koleżanką ze szkoły. Okazało się, że jej kotka okociła się tego dnia i miała 4 malutkie koteczki, dwa były całe czarne, jeden czarno-biały i jeden szary. Ja kochałam kotki i nie mogłam oderwać wzroku zwłaszcza od tego czarno-białego, ponieważ jeden policzek miał biały, a drugi czarny i praktycznie cały czarny nosek. Na następny dzień, tj. 2 lipca także pojechałam do tej koleżanki, oczywiście przede wszystkim obejrzeć kotki. Koleżanka powiedziała, że rano mamę kotków potrącił samochód (mieszkała przy ruchliwej ulicy) i kotki niestety nie przeżyją. Zapytałam ją, czy da mi tego czarno białego kotka. Ona mi go dała, ale twierdziła, że „i tak zdechnie”.

Gdy jechałam do domu z tym kotkiem autobusem bałam się, że rodzice się nie zgodzą. Na szczęście mama zabrała mnie do miejscowego gospodarza po mleko od krowy i wiedziała jak je rozcieńczyć, żeby kotek mógł je jeść. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy jaka jest płeć. Karmiłam go co godzinę lub dwie, także w nocy, z takiej malutkiej buteleczki lub strzykawki, nie odstąpiłam go na krok. Wycierałam też pupę i zmieniałam posłanie, jak zrobił siusiu. Ta podróż autobusem to była pierwsza podróż Kuleczki w wieku 1 dnia.

Kotek bardzo lubił zwijać się w kulkę, a kiedy już wiedziałam, jaka jest płeć, właśnie dlatego dostała na imię Kuleczka.

Na początku była kotkiem wychodzącym, zawsze się wtedy strasznie o nią bałam, ale byłam dzieckiem, wiec nie decydowałam. Kiedy miała rok, pozwoliliśmy jej, żeby raz w życiu została mamą. Miała 4 prześliczne kociaki, którym znalazłam szczęśliwe domy. Później została wysterylizowana.

Kiedy byłam już pełnoletnia przejęłam nad nią „prawną opiekę” i została kotkiem niewychodzącym, lecz na szelkach często z nią wychodziłam.

Kuleczka często ze mną podróżowała. Mamy działkę w lesie nad jeziorem, gdzie uwielbiała ostrzyć pazurki o korę drzew i wdrapywać się na nie. Raz nawet zdarzyło się, że jechała na tę działkę ze mną pociągiem.

Jeździła często też ze mną nad morze. Naszą ukochaną nadmorską miejscowością była Ustka. Była moją córką. Nie wyobrażałam sobie żeby jej nie zabrać ze sobą.

Kuleczka wiec była małym podróżnikiem. Nie leciała tylko samolotem, a tak jechała autobusem, tramwajem, samochodem i pociągiem.

Wiodła szczęśliwe spokojne życie. W lipcu 2022 roku świętowaliśmy jej 18 urodziny. Nic nie wskazywało na to, co się stanie po miesiącu. Kiedy tylko zauważyłam, że jeden dzień nie zjadła, od razu zabrałam ją do weterynarza. Tydzień diagnozowania nie przyniósł dobrych wiadomości, nic już nie można było zrobić — rak. Będąc w 7 miesiącu ciąży musiałam przeżyć tę ogromną dla mnie tragedię. Zdecydowałam się na indywidualną kremację i dopiero wtedy, kiedy Kuleczka wróciła do domu w urnie, poczułam spokój. Z kolei dzięki firmie Damar mam zabezpieczoną jej sierść w figurce w postaci kotka. To daje mi naprawdę bardzo duże ukojenie w chwilach refleksji.”

PEPSI

„Miałam kiedyś wspaniałą kotkę. Rodzinny kiciuś. Trzymała sie blisko domu, przychodziła na zawołanie. Była kotkiem wychodzącym. Pewnego razu urodziła 4 piękne kociaki, jednak jeden był wyjątkowy. Pepsi to był mój „dzieciaczek”. Urodził się przy mnie. Na moich kolanach, miał biszkoptowy kolor, zakochałam się w nim bez pamięci. Postanowione — zostaje ze mną. Pepsi był pierwszym kotkiem, który mieszkał w domu, przebłagałam mamę chociaż było ciężko bo „jak to kot w domu?!”.

Pepsi był ze mną zawsze i wszędzie — dosłownie. Jego futro było w szafie, na butach, w łóżku… Ktoś powie „kot kocha tylko siebie, nie przywiązuje się do człowieka”. Bzdura! Poprawiał humor, przytulał się do mnie, gdy płakałam. Był ze mną przez wszystkie moje związki. Od pierwszego chłopaka do męża. Gdybym zdała się na jego intuicję, niektóre związki skończyły by się szybciej, Pepsi doskonale pokazywał kto mu nie pasuje i kogo powinnam wykopać. Uwielbiał za to Marcina — nic dziwnego, że został moim mężem, chociaż unikał kotów jak mógł (alergia). Pepsi na szczęście nie był tym uczulającym przedstawicielem kociej miłości. Kiciuś nawet w dniu ślubu był obecny, te zdjęcia są dla mnie szczególnie cenne. Pepsi miał psią mentalność, przychodził na imię, wokalizował. Nie był typem przytulasa, wybierał sam, kiedy chce być przytulany, chociaż mieliśmy swoje codzienne, wieczorne rytuały przytulanek.

Nigdy nie chorował. W święta 2022 roku coś się zmieniło. Z radosnego, zaczepnego koteczka stał się unikającym ludzi cichym sierściuchem. Zaczął ciężko oddychać. Oczywiście od razu zabraliśmy go do weterynarza. Diagnoza złamała mi serce… nieuleczalny koci wirus — skąd się wziął? Nie wiadomo, mogła przekazać mu to jego mama lub każdy kot spotkany w ciągu jego życia. Weterynarz walczył o niego jak mógł, choć wiedzieliśmy ze nie da się mu pomóc. Tlen, leki, zabieg… niestety bez poprawy. Cierpiał, a ja razem z nim. Do końca życia będę mieć ten rozpaczliwy widok mojego małego futrzaka walczącego o każdy oddech. Mojej dłoni trzymającej jego łapkę, jego oczy wielkie jak 5 złotych mówiące „kocham Cie pańcia”. Był jedyny, dla mnie wyjątkowy. Wiem że teraz siedzi razem z moim tatą, gdzieś po 2 stronie i czeka na mnie, aż przyjdę z jego ulubiona saszetą, podrapię po grzbiecie i ucałuję w nosek. Będzie mi go zawsze brakować. Cieszę się że będę mieć chociaż cząstkę przyjaciela jakim dla mnie był.”

CZIKA — NASZA MAŁA KRÓLEWNA

„Bezinteresowna miłość, dobroć, najcudowniejsza przyjaźń i troska, tego nauczyła mnie moja najlepsza psia przyjaciółka Czika. Odkąd pamiętam kochałam zwierzęta, jako 5 lenia mała dziewczynka marzyłam o posiadaniu pupila, prosiłam wtedy mamę o pieska. Jak to każdy rodzic chcący nauczyć dziecko obowiązków i wzięcia odpowiedzialności za żywe stworzenie, mama z początku nie zgadzała się. Miałam swoją ulubioną zabawkę, torebkę psa, z którym się nie rozstawałam, robiłam z nim wszystko. Zabierałam go ze sobą do przedszkola, spał ze mną, a nawet wyprowadzałam go na spacer. Przez kilka kolejnych lat starałam się zrobić wszystko, aby mama zauważyła, że jestem odpowiedzialna i będą umiała zająć się psem. W końcu nastąpił dzień, na który czekałam tak długo, że było to dla mnie coś niesamowitego. Była listopadowa zimna niedziela, kiedy mama powiedziała „ubieraj się”, jedziemy. Zafascynowana, zaciekawiona dopytywałam przez całą drogę, gdzie i po co jedziemy. Odpowiedzi nie uzyskałam. Nie musiałam, bo moja podświadomość 9 letniej już wtedy dziewczynki, widząca uśmiech na twarzy mamy, że zaraz spełni moje największe marzenie dał mi do zrozumienia, że to ten moment. W pełni przygotowana na obowiązki, wstawanie rano na spacery, naukę sztuczek i z otwartym sercem na nowe, byłam tak bardzo szczęśliwa. Moment, kiedy weszłam do domu pełnego psów rasy sznaucer miniaturka, był nie do opisania. Podbiegłam do piesków i wybrałam jednego. Miałam wybrane imię dla psa, bo taki był pierwotny cel, przygarnąć psa, nie suczkę. Wyszło inaczej, bo właścicielka przyniosła jeszcze jednego psiaka, wśród pięknych, małych, słodkich szczeniaczków zobaczyłam ją. Była najbardziej odizolowana od swojej psiej matki, najmniejsza i przestraszona. Gdy tylko podeszła do mnie, zaczęła się przytulać, popatrzyła mi prosto w oczy i wiedziałam wtedy, że nie wyjdę stąd bez niej. Spojrzenie to było wyjątkowe, jej duże brązowe oczka to najpiękniejszy widok, jaki widziałam w swoim życiu. Mimo, że miał być to piesek, mama nie protestowała, ponieważ tak samo jak ja pokochała ją od pierwszej chwili. Wychodząc z zawiniętym pod ciepłą kurtką, puchatym i milusim szczeniaczkiem wielkości dorosłej dłoni, podziękowałam Pani z uśmiechem na twarzy. Moje życie od tamtego dnia zmieniło się diametralnie, nabrało sensu. To był najlepszy dzień w moim życiu, a każdy kolejny spędzony z nią był jeszcze lepszy.

Pierwszy dzień w nowym domu Czika spędziła dość przestraszona. Kilka godzin zajęło jej zaklimatyzowanie się w nowym miejscu. Chodziła, obwąchiwała i chowała się pod łóżka. Ja siedziałam tylko i patrzyłam na nią, jak na obrazek, bo byłam tak przeszczęśliwa. Wraz z mamą przygotowałyśmy jej kącik tuż przy moim łóżku, miało to być jej miejsce spania. Pierwszego wieczoru ciągle byłam przy niej, gdy chciałam położyć się już spać zaczęła piszczeć i skomleć. Spytałam mamy czy mogę wziąć ją na jedną noc do mojego łóżka. Zgodziła się. Puchata, milusia i pięknie pachnąca szczeniaczkiem zasnęła wtulona we mnie. W ten oto sposób moje łóżko stało się także jej, ponieważ jedna noc zamieniła się w całe życie. Śmiało mogę stwierdzić, że oddałabym wszystko żeby wrócić do tamtego dnia i móc jeszcze raz wybrać ją z grona tych wszystkich piesków i jeszcze raz móc wziąć ją pierwszy raz do mojego łóżka, aby dzieliła je ze mną przez kolejne lata.

Historia Cziki i dwóch na maxa zakochanych w niej pańciach, mnie i mojej mamy, trwała 14 lat i 3 miesiące. Dlaczego nazwałyśmy ją Czika? Całkiem przypadkiem, ale po fakcie zrozumiałyśmy, dlaczego takie imię jej wybrałyśmy. Z hiszpańskiego to po prostu „ładna dziewczyna”, a taka właśnie była ona. Zgrabna, z piękna postawą, włoskami idealnie ułożonymi, lśniącą sierścią o maści sól-pieprz. Zawsze chodziła z dumą i gracją. Jak to się mówi — jaki właściciel taki pies, coś w tym może być, bo tak, jak ja oraz moja mama też zawsze lubiłyśmy się stroić. Co więcej, gdy Czika podrosła towarzyszyła mi przy wyborze stylówek do szkoły. Serio, wiem że może się to wydawać niedorzeczne, ale swoją łapką wybierała, które ubranie mam dziś założyć. W podstawówce organizowany był konkurs pod tytułem ”mój najlepszy przyjaciel”. Plastycznie „uzdolniona” ja, postanowiłam narysować właśnie Czikę, bo była, jest i zawsze będzie moim najlepszym przyjacielem. Nie chwaląc się zajęłam pierwsze miejsce, wielki plakat z rysunkiem wisiał przez kolejne kilka miesięcy na szkolnym korytarzu. Duma rozpiera mnie do tej pory! Niestety nie odzyskałam plakatu z powrotem, a szkoda bo na pewno wisiałby nad naszym wspólnym łóżkiem. Moje dzieciństwo było tak udane właśnie dzięki niej, dorastałam z nią, przeżywałam z nią wszystkie najważniejsze wydarzenia mojego życia. Była ze mną, gdy uczyłam się jeździć na rolkach i gdy uczyłam się nudnych regułek do szkoły. Towarzyszyła mi przy zabawach z moim innym pupilem, chomikiem. Zawsze, gdy chorowałam leżała ze mną w wygodnym łóżku i cieszyła się na spędzanie za mną czasu. Wraz z mamą obserwowałyśmy jak ze szczeniaka rośnie na pięknego i mądrego psa. Ah, ale ona była kochana! Była bardzo inteligentnym i intuicyjnym psiakiem, sznaucery mają to do siebie, że są bardzo bystre. Szybko uczyła się nowych rzeczy, nawet nauka siusiania na gazety nie trwała zbyt długo, ponieważ szybko zrozumiała, że trzeba to robić w wyznaczonym miejscu. Wszystkiego ją pilnie uczyłam, tak jak obiecywałam mamie. Pierwsze spacery oczywiście odbywały się bez szelek, ale na smyczy też dość szybko nauczyła się chodzić. Sztuczki szły trochę oporniej, ponieważ jej charakterystyczną cechą było lenistwo, ale uwierzcie mi, i to byłam w stanie przeskoczyć. Sztuczkę CZOŁGAJ SIĘ opanowała swego czasu do perfekcji. Jak już o lenistwie mowa, uwielbiała leżeć! Miała swój ulubiony różowy i szary kocyk. Opatulona z każdej strony czasami nie mogła się z niego wygrzebać. Gdy ktoś pukał do drzwi kocyk stawał się labiryntem, z którego musiała czym prędzej się wydostać. Mimo to, lubiła aktywne spędzanie czasu, długie spacery i bieganie za kijkiem to było coś, co sprawiało jej niesamowitą radość. Oczywiście tylko duże kijki, a raczej gałęzie wchodziły w grę, jak to wśród małych psiaków bywa, większy kij niż pies. Spacerom nigdy nie było końca, po powrocie do domu ze szkoły czy w przypadku mamy z pracy, pierwszą czynnością było właśnie wyjście z nią. Pewnego razu mama, gdy Czika była jeszcze szczeniaczkiem postanowiła wyjść najpierw wyrzucić śmieci, aby potem od razu wziąć ja na długą przechadzkę po naszym osiedlu. Nie było jej w domu może z 2 minuty, po powrocie zastała cały przedpokój w strzępkach tapety, nasz zdolny pies właśnie tak pokazywał, kto rządzi w domu. Tym incydentem chciała pokazać, że to jednak ona jest tu najważniejsza, a śmieci mogły poczekać. To był pierwszy raz, gdy coś w domu zepsuła, oczywiście zakochane w niej my, nie potrafiłyśmy się na nią gniewać. Psocenie spodobało się jej tak, że po którymś razie z kolei, w domu nastąpił remont, i postawiłyśmy na coś bardziej trwałego niż tapeta. Na szczęście nie była takim strasznym psotnikiem, tylko tyle „szkody” nawyprawiała w domu. Nasze powroty do domu zawsze wyczuwała, nie potrzebowałyśmy dzwonka, bo dźwięk kluczy słyszała z kilometra. Zawsze dawała po sobie poznać, że zaraz mama wróci do domu, a euforia jaka ogarniała ją na nasz widok wynagradzała wszystko. Nie lubiłyśmy zostawiać jej samej, więc zawsze zostawiałyśmy jej włączony telewizor lub lampkę aby czuła, że zaraz wrócimy do domu.

Miała charakter bardzo przyjacielski, domownikom okazywała maximum miłości, z dystansem traktowała obcych, co bardzo nas cieszyło. Do pierwszego roku życia nie szczekała, co wydawało się dość dziwne. Nic bardziej mylnego. Jak zaczęła, to już nigdy nie przestała. Na rodzinnych wakacjach jakiś obcy mężczyzna zaczął głośno zwracać się do mojej mamy i wtedy Czika wydała swoje pierwsze szczeknięcie. Byłyśmy w ciężkim szoku, jak dzielnie jej broniła. Mimo swojego niewielkiego wzrostu i wagi była dzielna i waleczna. Od tamtej pory szczekała na każdego pana na ulicy. A propos mamy, ona była dla Cziksy najważniejsza, nie odstępowała jej na krok, gdy wyjechała na kilka tygodni z domu nie chciała jeść, musiałam karmić ją, aby zjadła cokolwiek. Tęsknota, jaką odczuwała była tak widoczna, że nawet ja nie potrafiłam jej zaspokoić. Kilku rzeczy nie lubiła, w tym deszczu i kąpania. Pierwsza i każda kolejna kąpiel była dla niej męczarnią. Chowała się pod stół, a my musiałyśmy ganiać ją po całym mieszkaniu. Wyskakiwała spod prysznica przy okazji chlapiąc całą łazienkę, a po kąpieli trzęsła się jak galaretka. Zawsze później leżała kilka dobrych godzin, a my tylko wymieniałyśmy jej kocyki na suche. Zawsze to ja kąpałam, a mama czesała, a tego też nie za bardzo lubiła. Podobnie było, gdy wychodząc na spacer padał deszcz, zawracała za pierwszą kroplą z powrotem do klatki. Panicznie bała się wybuchów i fajerwerek. Każdy sylwester to był koszmar, strach o to, czy nie stanie się jej nic złego. Na szczęście miała zdrowe serce, głośna muzyka i tabletki na uspokojenie pomagały przetrwać jakoś ten dzień. Zdecydowanie jedną z jej ukochanych rzeczy był śnieg, to było coś, co uwielbiała! Każdy zimowy spacer zakończony był wyjmowaniem z jej małych nóżek kulek lodu, które przyklejały się jej do włosków. Szybkie ogrzewanie pod kocykiem i Czika była już gotowa na kolejną wędrówkę w zaspach śniegu. Ja nigdy nie przepadałam za śniegiem, to dzięki niej pokochałam go!

Była dominująca, jeżeli chodzi o kontakt z innymi psami, wyznaczała granicę, ale lubiła się z nimi bawić. Podchodziła nawet do psów większych niż ona. Miała swojego ulubionego przyjaciela, a raczej swojego ukochanego, psa mojej babci. Nazywał się Mikuś, och co to był za duet. To była prawdziwa miłość, zawsze biegali razem po całym domu, zostawiając za sobą kłębki sierści po Mikusiu. Lubili leżeć pod stołem, przytuleni do siebie. Prawie doszłoby do tego, że mieliby ze sobą szczeniaki. Prawie, bo udało się odciągnąć naszych zakochanych od siebie w odpowiednim momencie, a szkoda bo zapewne byłyby piękne! Szczeniaki w życiu Cziki również się pojawiły, pięcioro jakże cudownych, małych sznaucerków. Wyrosły one dokładnie tak, jak ona, na piękne i mądre pieski. Jeden z nich przypominał mi moją małą Cziksę. Był najmniejszy i najbardziej przestraszony ze wszystkich szczeniaków. Opiekowałam się nim i bardzo chciałam aby został z nami na stałe w domu. Dejv, bo tak go nazwałam, trafił do dobrych ludzi. Pewnego dnia do mojego domu przyszła rodzinka z dziewczynką w wieku 9 lat. Widziałam w niej siebie, dokładnie tak samo, jak ja, zakochała się w swoim wybranym piesku od pierwszego wejrzenia. Bardzo nie chciałam się z nim rozstawać, bo przywiązałam się do niego i chciałam, aby z nami został. Starsza już wtedy wiedziałam, że nie mogę stawać temu na przeszkodzie. Z bólem serca pożegnałam się z psiakiem, bo wiedziałam, że będzie to cudowna relacja, taka jak Cziki, mamy i moja. Cieszę się, że zostawiła po sobie na tym świecie potomstwo. Pamiętam, jak dzielnie broniła szczeniaki, gdy chciałam je pogłaskać nie dała mi do nich dojść. Wtedy też pierwszy raz warknęła na mnie, była bardzo opiekuńcza. Instynkt, jaki wtedy się w niej obudził to coś niezwykłego, to uzmysłowiło mi, jak zwierzęta są niesamowicie mądre i zrobią dla siebie wszystko.

Przeżyłyśmy ze sobą tyle cudownych chwil, że nawet nie sposób opisać tego wszystkiego. Pamiętam, jak pierwszy raz wsiadła do mojego samochodu, kiedyś nie przepadała za jazdą autem miała nawet chorobę tzw. kinetozę, czyli chorobę lokomocyjną. Autko polubiła, gdy kupiłam swój. Samochód stał się jej ulubionym (poza domem) miejscem. Uwielbiała siedzieć na fotelu pasażera i patrzeć przez szybę. Podziwiała, co dzieje się za oknem i nie chciała z niego wysiadać. Gdy słyszała hasło JEDZIEMY AUTEM ze szczęścia skakała i merdała ogonkiem. Lubiłam zabierać ją na wycieczki samochodowe do pobliskiego lasu, wybiegana i wymęczona po powrocie do domu otrzymywała upragnione ciasteczko i zasypiała na kilka godzin. Jeżeli o ciasteczkach mowa, to kolejna z rzeczy które uwielbiała, przebierała łapkami i skakała jak zajączek, aby zjeść jeszcze jedno ciastko więcej. Ukradkiem przed mamą zawsze je dostawała, to była taka nasza słodka tajemnica. Podobnie było z ludzkim jedzeniem. Wiem, wiem, że nie wolno, ale jej urok zawsze wygrywał. Pewnego letniego dnia wybrałyśmy się z mamą nad jezioro, aby spędzić trochę czasu nad wodą. Było za gorąco, więc postanowiłyśmy zostawić Czikę na kilka godzin u babci. Niepocieszone tym faktem spędziłyśmy czas bez niej, ale nie był to odpoczynek, bo ciągle myślałyśmy o niej i po prostu tęskniłyśmy za nią mimo, że było to tylko kilka godzin. Po powrocie okazało się, że ona tęskniła się za nami jeszcze bardziej, nic nie chciała jeść ani pić. Stęskniona nie odstępowała nas na krok. Kilka miesięcy nie chciała przychodzić do babci, bo myślała, że ją zostawimy. I to właśnie pokazuje, jak bardzo czuła się przy nas bezpiecznie i mimo dobrych i częstych relacji z babcią, tylko z nami była szczęśliwa.

Gdy skończyłam liceum przyszedł czas na wyprowadzkę z domu na studia. Był to ciężki moment dla całej naszej trójki, nasza święta trójca była ze sobą tak zżyta, że przeżywałyśmy bardzo to nasze rozstanie. Cziksa brała zawsze czynny udział w każdej rozmowie telefonicznej. Gdy słyszała mój głos stawiała uszy i kręciła główką, czy to aby na pewno ja. Każdy powrót do rodzinnego domu był dla mnie spotkaniem z najlepszym przyjacielem. Radość jaką odczuwałam, gdy ją widziałam była nie do opisania. Mimo, że w tamtych momentach byłam już dorosła, to w chwili przytulania jej i patrzenia w jej oczy, za każdym razem czułam się jak ta mała dziewczynka, kiedy to pierwszy raz ją spotkałam i pokochałam. Nie sposób opisać jak bardzo była dla mnie ważna. Była członkiem rodziny, moja mama zawsze mówiła, że jest to jej druga córka, a moja siostra i tak też ją traktowała. Miała zdecydowanie dobrze w życiu, niekiedy ludzie nie są tak traktowani przez innych, jak my traktowałyśmy Czikę. W nocy zajmowała pół łóżka, a my nie chcąc jej budzić, kładłyśmy się na skrawku, tak by jej było wygodnie. Wszystko robiłyśmy dla niej.

Całe życie była okazem zdrowia, nigdy nie chorowała na nic. Każdy niepokojący objaw był dla mnie zmartwieniem, wtedy od razu lądowała u weterynarza. Nie lubiła odwiedzać tego miejsca, zapierała się zawsze nogami, aby tylko nie wchodzić do gabinetu. Oczywiście było to konieczne, aby mogła być z nami jak najdłużej. Kilkukrotnie bałam się o jej życie, konieczna operacja wycięcia macicy, w wieku 10 lat była dla nas bardzo trudna, ponieważ że względu na swój wiek, coś mogło pójść nie tak. Gdy po kilku godzinach zadzwonił weterynarz powiadomić o tym, że wszystko jest w porządku, ze szczęścia płakałam. Z wiekiem zaczęła tracić ząbki, mimo tego nadal jadła swoje ulubione smakołyki, a aby nie zabierać jej przyjemności biegania za kijkiem, kupiłam jej zabawkowego, gumowego, aby nie rezygnowała ze swojego ulubionego zajęcia. Ciasteczka rozdrabniałam jej na mniejsze części i wtedy wcinała je bez problemu. Zawsze potrafiła sobie poradzić, zdrowie miała na wysokim poziomie. Chociaż z czasem polubiła nocne spacery, podczas których wcinała trawę, zamiast załatwiać potrzeby fizjologiczne. Weterynarz wytłumaczył nam wtedy, że robi to z powodu bólu brzucha.

Nie bez powodu wspominałam o tym, że była okazem zdrowia, niespodziewanie stało się coś, na co nigdy nie byłam w stanie się przygotować. Nikt, kto tak bardzo kocha swojego przyjaciela, nie jest. Pod koniec listopada 2022 roku jej stan zdrowia niestety pogorszył się. Przez kilka dni moja mama dzielnie walczyła o to, aby wszystko się ułożyło. Każdego dnia lekarze dawali nadzieję na to, że to jeszcze nie ten moment, że jest zbyt silna, żeby odejść. Ja słysząc słowa, że wszystko będzie dobrze miałam przyjechać do domu rodzinnego w najbliższy weekend. Plan był taki, aby pojechać na kolejny szereg badań i po prostu być, być z nią w tych ciężkich momentach. Bo byłam zawsze i nigdy nie wybaczę sobie tego, że mnie z nią nie było w tamtych chwilach. Niestety w piątkowe po południe 2 grudnia dostałam telefon z informacją, że jest coraz gorzej. Słowa płaczącej przez telefon mojej mamy spowodowały u mnie nieopisany ból. Wybiegłam z pracy i od razu wsiadłam w samochód, ta podróż trwała dla mnie wieczność, najdłuższe 200 km w życiu. W tamtym momencie chciałam tylko być z nią, chciałam ją przytulić. Gdy dojechałam do domu miałam jeszcze nadzieję na szczęśliwe zakończenie. Po wejściu do domu zrozumiałam, że to jest moment pożegnania, ponieważ jej stan zdrowia tylko się pogarszał. Nie dostałyśmy jednoznacznej diagnozy od lekarza, ale powodem były zmiany w mózgu. To miała być nasza ostatnia noc. Gdy tylko mnie zobaczyła, oczka jej się zaświeciły. Była szczęśliwa, że z nią jestem, czekała na mnie, chciała się ze mną pożegnać. Przez cały tydzień podawane jej były kroplówki, ponieważ nic nie jadła ani nie piła, ale w tamtym momencie zjadła ode mnie z rączki kawałek szyneczki. Ludzkie jedzenie to było coś, co smakowało jej najbardziej, a z mojej rączki zawsze smakowało jej jeszcze bardziej. To był jej ostatni kawałek szyneczki i ostatni łyk wody. To był najgorszy dzień naszego życia, podjęłyśmy wspólnie z mama decyzję, która miała oszczędzić jej cierpienia. Wykonałyśmy wtedy ostatni telefon do weterynarza, i pojechałyśmy w ostatnią podróż. Nigdy nie potrafiłam wyobrazić sobie dnia, w którym nasza wspólna historia się kończy. Byłam z nią do samego końca, do końca trzymałam ją za jej główkę i powtarzałam jak bardzo ją kochamy z mamą i dziękujemy za wszystko. Przeprosiłam też ją, że nic więcej nie mogłyśmy zrobić, choć tak bardzo się starałyśmy. Nigdy wcześniej nie czułam takiego bólu, moje serce pękło na milion części. To prawda, że zwierzę rani tylko raz, gdy jego własne serce przestanie bić. Wiedziałam że, postąpiłyśmy słusznie bo bardzo ją kochamy, ale myśl, że jej już nie ma, jest czymś, w co dalej nie potrafię uwierzyć. O poranku spadł śnieg, biały puszysty śnieg, który tak bardzo uwielbiała. Wiem, że pod postacią śniegu, była to ona, przyszła do nas pożegnać się z nami i powiedzieć że jeszcze kiedyś się zobaczymy i również podziękować nam za szczęśliwe życie. Ta myśl daje nam nadzieję, że jest jej dobrze. Moja mała najlepsza przyjaciółka jest za tęczowym mostem ze swoim ukochanym Mikusiem, biega i jest zdrowa. Czeka na nas, a ja pełna nadziei wiem, że jeszcze kiedyś ją zobaczę i wspólnie z moją mamą będziemy mogły spędzić kolejne 14, a może i więcej wspólnych lat. Jestem wdzięczna za każdy moment, za każdą chwilę, za każdy spacer, za każde szczeknięcie, za każdy przyniesiony kijek, za każde proszenie o jeszcze jedno ciasteczko, za każdą nauczona sztuczkę, za spanie i przytulanie, za to, że była. Oddałabym wszystko, aby móc spędzić z nią chociażby jeden dzień. Dziękuję mojej mamie, że obdarowała mnie tak wspaniałym doświadczeniem, jakim jest posiadanie psa. Dziękuję jej, że dała mi tą możliwość prawdziwego zatracenia się w tej relacji i pokochania kogoś tak bardzo. Dziękuje Ci, że spełniłaś moje największe marzenie! Dziękuję Czikusi, że była przy mnie gdy byłam dzieckiem i gdy dorastałam, dziękuję jej, że nauczyła mnie kochać. Dziękuję jej za to jakim człowiekiem się stałam, dzięki niej. Wspólnie dziękuję wraz z mamą za Ciebie, Czika, byłaś wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju. Dziękujemy, że mogłyśmy być dla Ciebie najważniejsze, i że dałyśmy Ci wszystko, na co zasługiwałaś. Nie ma słów, które opisują mój ból spowodowany brakiem twojej obecności. Nigdy nikt nam Cię nie zastąpi. Kochamy Cię! Obiecuję, że jeszcze kiedyś pójdziemy na wspólny spacer. Do zobaczenia!”

KORA

„Korę przygarnęłam ze schroniska 13 lat temu, dokładnie 24.07.2009 roku. Nie wiem kiedy dokładnie się urodziła, weterynarz podał nam orientacyjną datę na 29.05.2009 roku, ale to w sumie nie było najważniejsze. Najważniejsze, że dałam jej dom. Nasze początki nie należały do najłatwiejszych, ja 12 letnie dziecko i szczeniak. Było to moje marzenie, mama w końcu się zgodziła i wraz ze starszym bratem po nią pojechaliśmy.

Przez 11 lat żyłyśmy normalnie, tworzyłyśmy wspaniałą relacje. Starałam się o nią dbać najlepiej, jak potrafiłam z pomocą finansową rodziców. Przez część życia Kora nie bardzo tolerowała inne psiaki, więc wspólne zabawy z nimi nie wchodziły w grę, za to lubiła spacery i spędzanie ze mną czasu, więc jej to dawałam. Uczyłam ją nowych komend, które bardzo szybko „łapała” i wykonywała je poprawnie. Po prostu dla mnie była psem na medal.

Pierwsze poważniejsze problemy zdrowotne u Kory pojawiły się w 2020 roku, dostała wtedy leki na kilka wykrytych chorób, które okazały się już niezbędne do końca jej życia. Zaczęłyśmy spędzać razem jeszcze więcej czasu i chodzić na jeszcze więcej spacerów. Wtedy też odkryłam jej miłość do wody, ciągnęła mnie do każdej napotkanej fontanny. Tak udało nam się przeżyć kolejny rok. Niestety rok później czyli jakoś w sierpniu 2021 roku zaczęły się u niej problemy z tylnymi łapami, bardzo częste u owczarków niemieckich, którym była. Zaczęła mieć problemy ze wstawaniem, bieganiem. Wtedy też rozpoczęliśmy fizjoterapię, która dała naprawdę super efekty i znowu mogła szczęśliwie biegać. Zmienił się też jej charakter i poznawała psich kumpli, których chętnie wąchała na spacerze i chciała się z nimi bawić.

W grudniu 2021 roku, a dokładnie dwa dni przed sylwestrem, zdrowie Kory pogorszyło się na tyle, że myślałam, że to nasze ostatnie dni. Jej kręgosłup i tylne łapy, zaniemogły na tyle, że w ogóle nie mogła wstać, ani przewrócić się na drugi bok. Na szczęście szybka pomoc naszego lekarza weterynarii, codzienna dawka leków i codzienna porządna rehabilitacja już po trzech tygodniach pomogły jej samej wstać na wszystkie łapy, a po kolejnych dwóch już nie było widać, że jeszcze niedawno Kora nie miała siły chodzić, bo teraz chciała już biegać po wybiegu dla piesków. Wtedy też, od tego 29 grudnia nasza relacja zaczęła się jeszcze bardziej pogłębiać, ponieważ spędzałam z Korą praktycznie 24 godziny na dobę, gdyż wymagała takiej kompleksowej opieki. Zżyłyśmy się ze sobą jeszcze bardziej i widziałam w jej zachowaniu i oczach, że jest mi wdzięczna za to, co dla niej zrobiłam. Wtedy również myślałam, że najgorsze za nami i mamy dla siebie jeszcze dużo czasu. Niestety tak nie było i to był tylko początek końca. Od połowy lutego wizyty u weterynarza stały się praktycznie naszym co tygodniowym rytuałem. Oprócz chorych stawów, z którymi już nauczyłyśmy się sobie radzić doszło nam kilka nowych niespodziewanych chorób, a zarazem masa kolejnych badań, testów i leków. Kora była bardzo mądrym psem i myślę, że rozumiała, że to wszystko robimy, aby jej pomóc, dzięki czemu dzielnie znosiła każdą kolejną wizytę i przyjmowała wszystkie konieczne leki. Mimo tego miała w sobie cały czas dużo energii, radości i chęci na wspólnie spędzany czas. Starałam się jak najczęściej zabierać ją do lasu na spacery, bo widziałam jaką radość jej to sprawia i jak lubi tam ze mną jeździć. W pewnym momencie bywałyśmy tam nawet codziennie. Niestety naszym ostatnim wspólnym, dłuższym spacerem okazał się ten pod koniec marca, ponieważ później Korunia zaczęła opadać z sił i nie chciała już daleko chodzić.

Najgorsze natomiast zaczęło się w okolicy 11 kwietnia. Wtedy Kora stała się jeszcze słabsza, pogorszył jej się apetyt, zaczęła chudnąć. Dzięki kroplówkom udało się ją postawić na cztery łapy, ale musiałyśmy się na nie pojawiać praktycznie codziennie. Był to tydzień przed Wielkanocą i wtedy jeszcze naprawdę nie wiedziałam, albo nie chciałam też dopuścić do siebie tej myśli, że to nasze ostatnie wspólne chwile i ostatnie wspólnie spędzone dni. Święta więc były dla mnie dość nerwowe z obawy, czy przetrwamy je bez wizyty u weterynarza, ale dałyśmy radę. I było nawet dobrze. Na wizycie kontrolnej we wtorek po świętach obeszło się bez kroplówki, tylko z zapasem leków i umówioną wizytą na kolejny tydzień. Niestety czwartek 21 kwietnia był tym dniem, najgorszym w całej naszej przyjaźni. Rano, zanim wyszłam na uczelnię nic nie wskazywało na jakieś pogorszenie się jej stanu zdrowia. Normalnie wstała, wyszła na dwór się załatwić i zjadła. Niestety, kiedy wróciłam do domu Kora nie mogła już wstać, ledwo podniosła tyłek, i zrobiła kilka kroków do miski kucając, ale nie miała siły przy niej stać. Umówiłam ją na wizytę u weterynarza tego samego dnia na 16:00. Do tego czasu niestety było tylko gorzej. Korunia bardzo chciała wstać, chociaż widać było po oczach, że nie ma na to sił, ale chciała wstać i jeszcze próbować walczyć. Niestety w pewnym momencie kiedy siedziała, jej przednie łapki się rozjechały (wtedy nastąpił wyrok, ale jeszcze o tym nie wiedziałam). Kiedy to się stało, już nie było mowy, żeby wstała, bo nie miała siły, bardzo bolała ją przednia łapka. W oczach już było widać, że powoli odpuszcza, ale jeszcze wtedy nie dopuszczałam tej myśli do siebie. Pomogłam jej się wygodnie położyć, podałam miskę z wodą żeby miała wszystko pod nosem, ale ona już się za bardzo tym nie interesowała. Leżała na boku, ja siedziałam z nią żeby dać jej trochę mojego wsparcia. Doczekałyśmy do wizyty u weterynarza, ale po wstępnym badaniu już usłyszałam, że to może być powoli jej koniec. Dostała kroplówkę, po której z lekką pomocą podniosła tylne łapy, wtedy lekarz zajął się badaniem przedniej na której nie chciała w ogóle stać, po jej omacaniu stwierdził, że jest złamana. Wykonaliśmy badanie RTG i to się niestety potwierdziło. Samo złamanie nie było najgorsze, na zdjęciu niestety okazało się, że ma tam zmiany rakowe. Miała raka kości, o którym nie wiedzieliśmy. Nie było żadnych objawów nowotworu. Niestety to był nasz wyrok. Przez potwornego raka nie było możliwości operacji, bo kość i tak by się nie zrosła. Decyzja o eutanazji podjęła się sama. Nie miałam innego wyjścia, nie mogłam pozwolić jej cierpieć. Więc jedyne co mogłam zrobić, to pozwolić jej odejść bez bólu, na moich kolanach i z moim wsparciem, aby już nie cierpiała. Nasze pożegnanie trwało długo, ale i tak za krótko. Dopiero po ponad dwóch godzinach byłam w stanie zawołać lekarza i to wszystko zakończyć. Nie byłam na to w ogóle gotowa, nie można się na to przygotować, ale jadąc na tą wizytę byłam przekonana, że wrócę jeszcze z nią do domu, a nie tylko z paczuszką jej sierści i jej zapachem na kocyku w samochodzie.

Przeżyłyśmy razem wspaniałe życie. Lepszego psiego przyjaciela na 13 wspólnych lat nie mogłam sobie wymarzyć. A w ostatnie kilka miesięcy zżyłyśmy się jeszcze bardziej i mimo słabego zdrowia, miałyśmy za sobą wiele wycieczek co lasu, wspólnych dłuższych i krótszych spacerów, za które Kora na pewno była mi wdzięczna.”

LILI, LIDKA

„A pamiętasz, jak Lidka..? — te słowa w moim domu rodzinnym wypowiadamy regularnie. Zazwyczaj z uśmiechem, kiedy wspominamy jej wygłupy, przyzwyczajenia i walki z czyhającym na jej życie potworem, o imieniu Electrolux. Jest jednak taki dzień w roku, kiedy te słowa mają szczególną moc. Tym dniem jest 24 grudnia. Lili — nazywana przez ostatnie lata Lidką — zawsze towarzyszyła nam przy, a właściwie na wigilijnym stole. Czasami zgrabnie, innym razem nieco mniej, przechodziła między świątecznymi potrawami, licząc na odrobinę śmietany, czy karpia. Ogon w misce z barszczem, przeciągnięty później po białym obrusie, to była tradycja, którą kilka lat temu zastąpiły słowa rozpoczynające moją historię. W wigilię Lidka nie jest już pogodnym wspomnieniem. Kiedy ja, albo moja mama wypowiemy to zdanie na głos, gwałtownie rośnie we mnie poczucie żalu i pustki. Tak, jakby zabrakło mi członka rodziny.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: