Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Po prostu Zoya - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 maja 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Po prostu Zoya - ebook

Zoya Maria Staszewska autorka tomiku ZOYA’S POETRY powraca w szczerej i bolesnej, fabularnej historii o życiu z chorobą afektywną dwubiegunową. Bez kompromisów, bez lukru, z dużą dawką humoru i zaskakujących wniosków. I choć ma buzię aniołka, tkwi w skórze prawdziwej diablicy.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8273-843-8
Rozmiar pliku: 2,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Wyobraź sobie koleżankę z klasy, której nikt nie bierze na poważnie. To ta, co śpi na wszystkich lekcjach w ostatniej ławce z kapturem na głowie, ze słuchawkami w uszach. To ta, która odburknie niemiło nauczycielowi, żeby się pierdolił, gdy dostanie kolejne upomnienie. Trzymasz się z daleka, bo mama mówiła ci, że takie osoby to nic dobrego i prędzej, niż później skończy na dnie, a przecież ty tego nie chcesz. Mama mówiła ci, żeby pilnie się uczyć, a ona ma w nosie potęgi i Mickiewicza, chociaż nie jest głupia. Trochę cię fascynuje, bo przecież też chciałoby się czasem być ponad tym wszystkim, być wolnym duchem i mieć w dupie zasady (choć to utarty i nudny frazes). Niektórzy się z niej śmieją i po latach określają mianem alternatywki, która miała za dużo w nosie i nie potrafiła tego docenić.

Ale ty patrzysz na to inaczej. Czujesz, że jeszcze przed trzydziestką ona przeżyje więcej niż ty przez całe swoje istnienie. Zazdrościsz? Przyznaj, że tak. Wiem o tym.

I gdy ona drzemie, a ty robisz notatki z kwasów, nerwowo zerkając przez ramię w jej kierunku, myślisz sobie „Kurczę, czy to zwykła bezczelność, czy ona naprawdę ma to wszystko gdzieś?”.

I gdy ona pali fajkę za żywopłotem pod szkołą, ty suniesz spojrzeniem za okno, bo dym jest zbyt widoczny.

Pomiędzy kolejnymi zaciągnięciami spisujesz ją na straty — jak reszta klasy, nauczycieli i w sumie cała szkoła.

A taka jest po prostu Zoya.

Myślę, że tamto lato wiele zmieniło w moim życiu.

Właśnie skończyłam gimnazjum, ze średnimi ocenami, dostałam się do najlepszego liceum w mieście. Nie mogło być inaczej, skoro mój ojciec finansuje znaczną część jej budżetu, spełniając sen o amerykańskim high school w Polsce.

Uznacie to za śmieszne, ale przecież tak właśnie było. Wielki gmach, cała paleta zajęć pozalekcyjnych do wyboru, drużyny sportowe, stypendia, a nawet szafki, które będą rzadko wykorzystywane, bo zawalą nas pracami domowymi i będziemy targać podręczniki do domu. Wiedziałam, że będę na celowniku, bo doskonale wiedzieli, że Brunon Staszewski to mój ojciec. Poza tym, kilka lat wcześniej, szkołę skończył mój brat — Joachim, zostawiając po sobie idealne wrażenie w postaci wzorowych ocen i nienagannego zachowania. No cóż, najwidoczniej skończę tę dobrą passę i to w pierwszy dzień. Będę tą, która wiecznie każdego rozczarowuje, będą mieli mnie po dziurki w nosie i będą błagać, bym już była w ostatniej klasie.

Nie miałam zamiaru ukrywać swojego temperamentu. Oczywiście, że splamię tym honor naszej rodziny, ale przecież nie mogę za to odpowiadać. I tak wszyscy spisali mnie na straty, więc po co się ograniczać?

Pogrążona w swoim świecie, rozmyślając o swojej wątłej przyszłości, poczułam jak zderzam się z czymś niesamowicie przyjemnym. Wow, kaszmir. Nieźle. Podniosłam głowę. Nigdy nie widziałam faceta, który nosiłby taki garnitur i to w środku czerwca. Uprzędzony z gęstych włókien, w ciemnym kolorze.

Patrzyłam na niego o sekundę za długo.

Gdybym tylko odwróciła głowę, po miesiącu nadal byłabym dziewicą. No ale cóż, powiedzmy, że mam słabość do przystojnych facetów. Tych starszych w szczególności.

Chyba był zdezorientowany. Nie wiedział, co zrobić. Też bym nie widziała, gdyby wlazła we mnie dziewczynka z różowymi pasmami, upiętymi pokracznie na głowie, tak chuda, że bałabym się jej siniaków.

— Wszystko okay? — zapytał w końcu.

— Jak najbardziej. — uśmiechnęłam się.

— Na pewno? — zrobiłam balona z różowej orbitki.

— Często wpadam na coś — burknęłam. — Albo do czegoś, jak kto woli. — wzruszyłam ramionami.

Uśmiechnął się przelotnie.

— Może to czas zacząć patrzeć pod nogi? — zapytał.

Prychnęłam.

— Przepraszam, czasem zbyt wysoko unoszę głowę, ale wbrew pozorom moja korona jest dosyć lekka. — odpyskowałam.

Zaśmiał się.

— Wybaczam — oznajmił. — Cyprian.

— Zoya — odpowiedziałam. — Zoya przez y.

Uścisnął moją dłoń. Był biznesmenem, na stówę. Pewnie ściskał dłoń każdemu na swojej drodze. Ten gest wiele mi powiedział. Miał maniery, był dżentelmenem. Był raczej dobrym człowiekiem, stanowczym, ale nie przesadzonym. Szanował kobiety.

Skrzywiłam się.

— Czy ty przypadkiem nie masz swojego domu mody? — wypaliłam.

Znowu się uśmiechnął.

— A jeśli mam, to co?

— To liczę na angaż. — oznajmiłam śmiertelnie poważnie.

— Myślę, że pogadamy o tym, gdy skończysz osiemnaście lat. — odbił piłeczkę.

— Myślę, że gdy skończę osiemnaście lat to nie będziesz pamiętał o tym, iż mnie znałeś. — warknęłam.

Tym razem to on prychnął pod nosem.

— Mam wrażenie — zaczął. — Iż to właśnie wtedy będę ratował twój tyłek z tarapatów.

— Wolnego, przyjacielu — zaśmiałam się. — Zanim brutalnie wyrosłeś na środku chodnika, zmierzałam do ulubionej cukierni po zajebisty sernik i miałam zamiar zajeść nim smutki, więc pozwolisz, że właśnie tam się udam.

— Oczywiście, młoda damo — przytaknął. — Zoya, tak? Masz bloga, prawda?

Spiorunowałam go wzrokiem.

— To małe miasto, pewnie wszyscy to wiedzą — wzruszył ramionami tak lekko, jakbyśmy właśnie nie rozprawiali o moim największym sekrecie. — No i podejrzewam, że jesteś jedną Zoyą w promieniu stu kilometrów, a na pewno jedyną z y.

— Stąpasz po grząskim gruncie — burknęłam. — See ya, Ce!

Pomachałam mu i odeszłam.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że Cyprian będzie jedyną osobą w moim życiu, która zawsze i wszędzie, bez względu na okoliczności, porę i chęci, będzie stał po mojej stronie. I choć wieczorem tego samego dnia, zbombardował mój komputer powiadomieniami, nadal w to nie wierzyłam.

A powinnam, bo właśnie tak zaczęły się jedne z najlepszych wakacji mojego życia.Rozdział 1

lato 2012

Odebrałam świadectwo ukończenia gimnazjum z wielką ulgą. Myślę, że moi nauczyciele również odetchnęli. W końcu problem został przekazany w inne ręce.

Ja byłam tym problemem, żeby była jasność.

Psycholog określił mnie mianem „trudnego dziecka” i byłam pewna, że siwe włosy na bujnej czuprynie mojego ojca są spowodowane moim krnąbrnym zachowaniem. Mój wygląd zdradzał, by nie wchodzić mi w drogę — byłam szczupła, naturalnie byłam blondynką, ale farbowałam włosy na wszystkie kolory świata (teraz przyszedł czas na pastelowy róż), miałam duże, zielone oczy, kolczyka w nosie, ubierałam się jak dzikus urwany z lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku — moja szafa była pełna mom jeans, koszulek z wizerunkami zespołów, grających w podziemiach, martensów i ramonesek (czarnej, różowej i niebieskiej; w ogóle nie tolerowałam innych kolorów niż czarny, biały, szary, różowy i niebieski) — a na dodatek lubowałam się w długich i wyzywających paznokciach w załóżmy jednorożce, czerwona szminka była moją najlepszą przyjaciółką, a dżins przyjacielem.

Wiem, że określano mnie mianem pierdolniętej. Cóż, nigdy nie przeczyłam, że może być inaczej. Może powinni mówić o mnie „drama queen”, bo dosyć wyraziście wyrażałam swoją niechęć do ludzi, którzy stawali na mojej drodze. No chyba, że ktoś mnie zafascynował (jak Ce), ale to zdarzało się rzadko. Byłam niemiła, pyskowałam, wszędzie szukałam zaczepki, ale to nie było spowodowane chęcią buntu.

Czułam, że jest we mnie coś, co przejmuje nade mną kontrolę. Mogłabym z tym walczyć, oczywiście. Ale nie umiałam, więc po prostu spławiałam jednym zdaniem każdego, kto prawdopodobnie chciał być dla mnie miły. A to sprawiało, że ludzie się mnie bali. Nie chcieli mnie przy sobie. Bo nigdy nie wiedzieli jak zareaguję. Byłam nieprzewidywalna. Czasami zachowywałam się jak każdy człowiek, a czasem chciałam odgryźć komuś głowę za sam fakt, że obok mnie oddycha. Męczyło mnie to, bo chodziłam napięta jak struna, sztywno trzymałam głowę w górze, oczekując zewsząd ataku. W głębi ducha czułam, że jestem dobrą osobą, ale nie miałam komu tego okazać. A może nie chciałam. Miałam przeczucie, że gdy komuś pokażę prawdziwą twarz to obróci się przeciwko mnie. Ludzie to egoiści. Wykorzystają mnie, przetrawią, przeżują i wyplują jak kawałek potrawy, której nie da się przełknąć.

Więc po co się starać? Można to od razu ukrócić — pyskowaniem.

Przeszkadzało mi to częściej niż mogłoby się wydawać. Czasem chciałam mieć paczkę przyjaciół, wieść życie pospolitej nastolatki. Czasem płakałam z tego powodu i pisałam smutne wiersze, ale nikt tego nie czytał, bo wolałabym umrzeć niż wiedzieć, że ktoś czyta moje najintymniejsze wypociny. Miałam bloga ze swoją poezją, ale publikowałam tam lżejsze utwory, które nie były portretem mojej osobowości. Te mocniejsze notowałam w dzienniku, skrywanym pod poduszką.

Na pierwszy rzut oka nie różniłam się od swoich rówieśniczek. Lubiłam muzykę — słuchałam jej bardzo dużo. Lubiłam czytać książki — nie tylko romanse, choć też się zdarzało, ale często sięgałam po biografie ciekawych ludzi, po reportaże, po literaturę faktu i kryminały. Interesowałam się modą, ale w małym stopniu. Ogólnie fascynowali mnie ludzie, motywy ich działania, ich myślenie. W szkole, gdybym miała większe chęci, mogłabym mieć najlepsze oceny i średnią, ale byłam patentowanym leniem i robiłam to, co musiałam. Albo i nie. Wolałam czas przeznaczyć na naukę o tym, co mnie naprawdę interesuje, bo fizyka kwantowa raczej w życiu mi się nie przyda. Zdawałam więc z ledwością. Zawodziłam tym rodziców, ale przecież to nic nowego.

Wolałam się wyspać, zawinięta w grubą bluzę, siedząc w ostatniej ławce.

I tak niewiele ode mnie oczekiwali, bo wiedzieli, że mam w dupie naukę.

I choć czasem chciałabym móc się postarać, nie robiłam tego. Czasem mi to uwierało, karciłam samą siebie, ale finalnie i tak nie robiłam kompletnie nic, mając wyrzuty, bo chcę, a się nie staram. Wzruszałam ramionami i odpalałam kolejną fajkę.

Raz na pół roku miałam wielki zryw i robiłam notatki, ale przecież nie da się nadrobić całego semestru w tydzień, więc zniechęcałam się i rzucałam to w kąt.

Moją jedyną przyjaciółką, o ile można ją tak nazwać — jest Krycha. Podobna do mnie wizualnie, ale połączyło nas poczucie humoru, które mam dosyć osobliwe. Trzymałyśmy się razem od początku gimnazjum. Właśnie wtedy dołączyła do naszej klasy. Razem chodziłyśmy na plac zabaw do drewnianego domku w którym najpierw płakałyśmy za chłopakami z klas wyższych, potem paliłyśmy tam pierwsze papierosy, a następnie piłyśmy w nim wino i bazgrałyśmy markerami napisy w stylu „Jebać miłość”, choć nie wiedziałyśmy czym w istocie ona jest. A teraz miałyśmy iść razem do jednej klasy w liceum.

Krycha jest dobrą osobą. Choć nie mogłam podyskutować z nią o swoich problemach w głębszym wymiarze, mogłam na chwilę zapomnieć przy niej o nich, bo rozmawiałyśmy o imprezach, facetach i byciu nastolatką. Czułam, że wskoczyłaby za mną w ogień, bo była pełna poświęcenia, ale wolałam zostawić to koło ratunkowe na inną okazję niż ratowanie mnie po kolejnej dramie. I tak to robiła, gdy ktoś próbował mnie zgnoić — pojawiała się obok i choć wyglądała na grzeczną — pyskowała tak, że kończyła z kolejną naganą w dzienniku, tylko po to, by choć trochę mnie wybielić.

Byłam wdzięczna światu za to, że chociaż ona zawsze była po mojej stronie, bo wbrew pozorom, dobrze było mieć sojusznika. Nie da się wojować z innymi, będąc samemu na polu bitwy. Wtedy siły szybko się kończą i człowiek pada na kolana. Martwy, a ja martwa nie chciałam być.

Moja nowa szkoła znajdowała się blisko domu moich rodziców. W sumie to był wielki gmach, a nie zwykły domek. Wystarczyły trzy piosenki w odtwarzaczu, bym piechotą szła na lekcje. O trzy za mało, by przyzwyczaić się do brutalności poranka.

Moi rodzice spali na pieniądzach. Ojciec był Amerykaninem z polskimi korzeniami (stąd parcie na innowacyjne high school w naszym mieście), miał gigantyczną firmę za oceanem. Większość czasu spędzał w Nowym Jorku, przylatywał do Polski na święta i czasem na wakacje. Matka nie pracowała, bo nie musiała. Spędzała więcej czasu w kraju, ale często latała do ojca. Nie lubiłam, gdy była w domu, bo nazwałabym ją „człowiekiem-przypierdolką”. Nie miałam dobrego kontaktu z rodzicami. Nie rozumieli mnie, moje gorsze samopoczucie zwalali na hormony i bunt nastoletni, a tak naprawdę nie mieli zielonego pojęcia o wychowaniu dzieci. Ciągle żarłam się z matką, a z ojcem prawie nie rozmawiałam.

Mój brat, Joachim, mieszkał razem z nami i ze swoją narzeczoną — Kingą. To właśnie ona trzymała domową atmosferę w tym grajdole. Gotowała, zajmowała się domem, czasem łapała dodatkowe fuchy, ale pracować też nie musiała, bo mój brat był geniuszem i skończył jednocześnie dwa kierunki studiów, pracował jako inżynier, projektował jakieś instalacje i zarabiał tyle, że mógłby utrzymać całe osiedle. Uwielbiałam go. Był cichy i spokojny, ale śmieszkowaliśmy z wszystkiego w podobnym tonie, a potem rzucaliśmy w siebie poduszkami, często graliśmy w planszówki, jedząc pizzę, a czasem po prostu siedział ze mną na kanapie, pocieszał mnie i prowadził ze mną filozoficzne dysputy. Gdy ktoś do mnie fikał, wybijał mu zęby albo groził, że to zrobi. Był moim strażnikiem. I było z nim jakoś lżej.

Mieliśmy młodszą siostrę — Weronikę. Miała właśnie zaczynać gimnazjum. Charakterem przypominała matkę, więc była wredną suką, mimo młodego wieku. Nie przyznawałam się do niej.

Była oczkiem w głowie tatusia, wszystko jej odpuszczali. No cóż, ktoś musiał dostać tę rolę w rodzinie.

Większość czasu spędzałam w swoim pokoju. To był mój bezpieczny azyl. Twierdza chroniąca mnie przed światem. Moja maleńka komnata w której ściągałam maski, noszone przez cały dzień. Miałam wielkie łóżko naprzeciwko drzwi, po prawo od wejścia stała jedna z szaf, toaletka. Za nią znajdowało się wyjście na balkon, wielkie okno z zasuniętymi, ciemnymi zasłonami. Obok postawiłam biurko, które nie przylegało do ściany, siedząc przy nim patrzyłam na swoje odbicie w lustrze toaletki. Za plecami miałam regały z książkami i kolejne okno, również z ciemnymi zasłonami. W rogu obok tego okna stała kolejna szafa z ubraniami. Miałam dużo porozwieszanych lampek, które świeciły na niebiesko. Wieczorami były jedynym źródłem światła w tym pomieszczeniu. Sporo czasu spędzałam w swoim łóżku, które było moim najlepszym miejscem na świecie. Wpuszczałam do niego tylko swojego brata i Krychę.

A potem wpuściłam do niego Cypriana.

Kilka dni po naszym pierwszym spotkaniu, Krycha wyciągnęła mnie do swojej pracy. Nie miała łatwego życia, bo była wychowywana przez dziadków — jej ojciec kisł w więzieniu, a matka ulotniła się z nowym fagasem. Krycha dorabiała w różnych miejscach, a że miała talent malarski to tym razem złapała świetną fuchę. Miała namalować wielki obraz, więc o siódmej rano zaciągnęła mnie do jakiejś hali w której to się miało odbywać. Miałam być jej mentalnym wsparciem, podawać jej kolejne farby i wycierać pędzle.

— Nie wstałabym w wakacje tak wcześnie, bo wolę gnić do południa, ale chcę iść na ASP, więc muszę robić coś, co mnie nie przekreśli. — oznajmiła.

Musiało jej na tym bardzo zależeć, skoro poświęciła spanie (a kochała to robić) na rzecz wymachiwania pędzlem.

— Poza tym, będzie tutaj największy miejski artysta, szef z Centrum… — przestałam jej słuchać.

Szefem Centrum był Cyprian, więc zastanawiałam się czy nie powinnam przypadkiem ubrać czegoś innego niż flanelowa koszula i stare jeansy.

— Chcę, by dostrzegł mój talent. Kontakty się przydadzą, a on ma wtyki wszędzie. — ględziła.

— Mhm. — mruknęłam.

Pstryknęła mi palcami przed oczami.

— Zoya, kurwa, skup się — warknęła. — Mówię do ciebie.

Spojrzałam na nią.

— Poznałam go. — wyjawiłam.

— Co? — pisnęła.

Mogłabym jej opowiedzieć całą historię, ale przecież nie teraz, bo Ce pojawił się obok.

Popatrzył na mnie, uśmiechnął się, potem chwilę dyskutował z Krychą o ich, jak się okazało, wspólnej pracy, zaczęli malować, a ja otworzyłam okno i odpaliłam fajkę. Nie wiedziałam, że on także jest malarzem. Ale pewnie był tym, który potrafi wszystko.

Naszkicowali jakieś kontury, wytarł ręce w ścierkę i podszedł do mnie.

— Cholernie nudna sobota. — skomentował.

— Już policzyłam wszystkie mrówki, które tuptają po tej ścianie. — mruknęłam.

Zaśmiał się.

— Umiem liczyć, bez obaw. — dodałam szybko.

— Nie miałem zamiaru w to wątpić — sprostował. — Możesz nam pomóc.

— Pokażę ci moje umiejętności malarskie — zeskoczyłam z parapetu, zwinęłam jakiś pędzel z drewnianego stolika, zamoczyłam go w zielonej farbie, namalowałam koślawe koło na ścianie. — Nie liczyłabym na nic więcej.

— Nie przejmuj się nią — wtrąciła Krycha. — Wiem, że jej pesymizm potrafi zabić, ale przywykniesz.

— To nie jest pesymizm. To realizm. — odpowiedziałam.

— Mhm — mruknęła. — Chodź tutaj i nie pierdol, filozofko. — dodała.

Skrzywiłam się.

— Jesteś strasznie nerwowa. — burknęłam.

— Nie bardziej niż ty. — spojrzała na mnie wymownie.

Westchnęłam. No przecież miała rację, więc nie ma sensu się sprzeczać.

Przez resztę dnia po prostu podawałam im wiaderka z farbami, pędzle, śmialiśmy się i po południu obraz był gotowy. Dochodziła osiemnasta, byłam głodna jak diabli i zmęczona cichym otoczeniem, ale nie komentowałam tego. Krycha zmyła się, bo miała spędzić wieczór z babcią. Cyprian uparł się, że odwiezie mnie do domu, ale sceptycznie do tego podeszłam. Joachim zobaczy wszystko z okna i będzie głupio komentował. A w sumie, bez różnicy. Nie jestem osobą, która się tym przejmuje, prawda?

Myślami byłam przy tostach z podwójnym serem, gdy po raz kolejny zabrał głos.

— To chyba nie jest realizm. — stwierdził.

Uniosłam brew.

— Będziesz teraz analizował moje zachowanie? — zapytałam niemiło.

Westchnął.

— Zoya — mruknął. — Żyję na tym świecie nie od wczoraj, poza tym mam dosyć dobre umiejętności obserwacyjne, bo tego, do cholery, wymaga moja praca. Sądzę, że bardzo boisz się zranienia, więc na starcie każdego do siebie zrażasz. No, poza Krychą.

Oderwałam spojrzenie od szyby i zerknęłam na niego. Skubaniec, dobry był w te klocki.

— A co, jeśli robię to tak mechanicznie, że nawet nie zauważam… — urwałam.

— I co ci to daje? — ciągnął.

— Oprócz frustracji to chyba nic. — burknęłam.

— Czyli nie warto.

— Nie umiem inaczej. Robię to od zawsze. — wzruszyłam ramionami.

Skinął głową.

— Dlaczego cię to interesuje? — zapytałam.

— Jestem ciekawskim typem — uśmiechnął się. — Poza tym, zwyczajnie cię chcę.

— Co? — wypaliłam przerażona.

Nie oczekiwałam takiego obrotu spraw. Do diabła, miałam zaledwie szesnaście lat i wydawało mi się to całkiem logiczne, że facet w jego wieku (dziesięć lat różnicy) nigdy w życiu nie spojrzy na mnie inaczej niż kumpel.

Okay, miewałam jakieś przelotne znajomości z kolesiami niewartymi jakiejkolwiek uwagi z mojej strony, ale nigdy nie było to nic większego niż całusy kradzione po winie.

— Chyba się nie zrozumieliśmy. — mruknęłam.

— Tak sądzisz?

— Skrzywdzę cię. — wydusiłam, ale szybko pożałowałam swoich słów.

Autentycznie zrobiło mi się słabo. Byłam przerażona. Kompletnie nie miałam pojęcia o miłości, bo co na ten temat może wiedzieć szesnastolatka? Dobry Boże, naprawdę, daruj sobie.

— Chryste Zoya, ale zbladłaś. — popatrzył na mnie.

Byliśmy już pod domem moich rodziców. Zerkałam na niego nerwowo, bijąc się z myślami. Powinnam mu coś powiedzieć? Nie mogłam zdradzić mu wszystkiego — wyszłabym na wariatkę, a chyba pierwszy raz w życiu tego nie chciałam. Zwykle zwisało mi, co ludzie o mnie sądzą, ale przy nim chciałam wypaść trochę lepiej niż jako nastolatka z problemami z garem.

To chyba jeden z objawów zauroczenia, Zoya.

Zamknij się, nie pomagasz.

Wywróciłam oczami.

Popatrzyłam na jego twarz. Słońce odbijało się w jego oczach.

A chuj, najwyżej będę cierpieć.

— Okay — powiedziałam. — Ale nie odpowiadam za twoje ewentualne złamane serce.

— Nie boję się tego. — oznajmił poważnie.

— To lepiej zacznij. — uśmiechnęłam się.

— To będzie twoje najlepsze lato w życiu. Zobaczysz. — chwycił mnie za dłoń.

— Ach, czyli traktujesz mnie jako kandydatkę do wakacyjnego romansu? — zapytałam.

— Czyli to prawda, że masz ripostę na każde wypowiedziane zdanie w twoim kierunku. — zaśmiał się.

— No cóż, nie dawniej niż pół roku temu robili mi testy na IQ, więc uważaj z kim tańczysz. — prychnęłam.

— Jaki wynik?

— To nie jest istotne — wzruszyłam ramionami. — Muszę spadać, bo za pięć minut mój brat w końcu urwie pieprzoną zasłonkę w salonie. — skinęłam głową w kierunku domu.

— No tak, kontrola rodzicielska — wywrócił oczami. — Znam Joachima. Spoko gość.

— Jakoś mnie to nie dziwi, skoro jest cholernym geniuszem.

Wyskoczyłam z samochodu.

— Jaki wynik? — zapytał ponownie.

Uśmiechnęłam się blado.

— Sto czterdzieści siedem. — szepnęłam, a potem odwróciłam się na pięcie i odeszłam.

— Będą z tego kłopoty. — Jo zaśmiał się głośno, niedowierzając.

— Nie wiem jakie — prychnęłam. — To tylko mój kumpel.

— Mhm, jedzie mi tu pociąg? — wskazał na swoje lewe oko.

— Odczep się. — warknęłam.

To było niedorzeczne. Cyprian miał dwadzieścia sześć lat, a ja przy nim byłam smarkulą. Patentowanym leniem, skazanym na życiową porażkę. Próbowałam jakoś poukładać sobie to w głowie, ale z marnym skutkiem.

— To kiedy oficjalnie go poznam? — zapytał mój brat.

— Znacie się.

— Pytałem o oficjalne spotkanie, Zo. — burknął.

Wzruszyłam ramionami.

— Slow down, daj mi się oswoić z faktem, iż w moim życiu pojawił się ktoś nowy. — poprosiłam.

Wieczorem próbowałam napisać jakiś sensowny wiersz, ale tylko gapiłam się w ekran laptopa. Czułam się tak, jakby ktoś zabrał mi coś ważnego, jakbym nagle przestała patrzeć na siebie i zaczęła zerkać na coś więcej niż czubek własnego nosa. Zauroczyłam się. Już po mnie.

Tak bardzo bałam się odrzucenia. Tego, że będę cierpiała, bo na chwilę stracę kontrolę. Bałam się, że Ce po wszystkim zacznie na mnie wrogo patrzeć. I na dodatek pewnie go zranię, a potem sama nie będę miała odwagi spojrzeć mu w oczy.

I pewnie nadal siedziałabym zawinięta w koc z nosem w laptopie, gdyby nie to, że do mnie napisał.

CE: Będę za kwadrans, pokażę Ci coś fajnego.

Byłam kłębkiem nerwów. Naprawdę, czułam ból w karku i to nie było nic dobrego. Kwadrans, czyli całkiem niewiele, by się ogarnąć. Zatrzasnęłam laptopa i pobiegłam do łazienki. Okay, może chociaż zdążę ukryć zmęczenie odpowiednią ilością makijażu. Umalowałam się szybko, a potem wystawiłam głowę na balkon. Chłodny wieczór, nie ma mowy o żadnej sukience. Wyciągnęłam z szafy czarne spodnie, czarny T-shirt (no cóż, ten strój idealnie podkreślał mój wisielczy nastrój), ale żeby to jakoś przełamać, założyłam różową ramoneskę.

— Wychodzę — oznajmiłam, będą już na dole. — Nie wiem o której wrócę, ale raczej późno.

Joachim spojrzał na mnie znad papierów.

— Urwę mu łeb, jak zrobi ci krzywdę. — wymruczał.

— Jesteś przewrażliwiony. — prychnęłam.

— Ciekawe, co na to mama. — wtrąciła Wera.

— Nie twój zakichany interes. — warknęłam.

— Ciekawe czy będzie ci tak wesoło jak przyjedzie w piątek. — dodała z fałszywym uśmiechem.

— Ale się boję! — zaironizowałam.

Normalnie umieram ze strachu!

Pomachałam im i wyszłam.

Zacznijmy od papierosa. Może to mi pomoże się uspokoić.

Jak dobrze, że ostatnio kupiłam Marlboro czerwone — były wystarczająco mocne, by wykurzyć z mojej głowy złe myśli.

Nic złego się nie stanie. Zluzuj, Zo.

— To zdecydowanie nie był realizm — zaczął. — Bo gdyby tak było, nie paliłabyś papierosa.

— Masz mnie. — mruknęłam.

— Dość dramatyczny wybór, jak na szesnastolatkę. — uśmiechnął się.

— Wybacz, to do mnie niepodobne. — oznajmiłam.

— Fajki?

— Umawianie się ze starszymi facetami po nocach. — wyjaśniłam.

— Mam nieodparte wrażenie, że czegoś się boisz. Jeśli jest to związane ze mną to chcę, żebyś wiedziała, że nie mam złych zamiarów. — powiedział.

Skinęłam głową.

Godzinę później siedzieliśmy nad wielkim zalewem, który znajdował się na obrzeżach miasta. To było urokliwe miejsce, pełne altanek, ławeczek, porozwieszanych lampek. Wieczorami wyglądało to naprawdę przepięknie.

— To wygląda na randkę idealną — zaśmiałam się. — Gorąca czekolada z Żabki, Marlboro czerwone i gwieździste niebo.

— Tak — przyznał. — Za dwa dni przeczytam o tym na twoim blogu, jestem tego pewny.

Skrzywiłam się.

— Sądzisz, że to wykorzystam?

— Tak.

— Masz rację. — zdradziłam.

— Od dawna piszesz? — zapytał.

— Od roku, chyba — mruknęłam. — To dosyć oczyszczające, polecam.

— Z czego? — uniósł brew.

— No drama today. — wzruszyłam ramionami.

— Zapomniałem, że masz amerykańskie korzenie. — uśmiechnął się.

— Wiesz o mnie więcej, niż powinieneś. — rzuciłam groźnie.

— Tak się składa, że chcę wiedzieć wszystko. — powiedział cicho.

— Dlaczego? — odcięłam się.

Nie odpowiedział. A ja nie naciskałam.

Dwa tygodnie później, gdy prawdopodobnie wszyscy moi znajomi zdążyli już wyniuchać, że umawiam się z facetem starszym o dziesięć lat (Staszewska, ty zdziro!) i gdy dosłownie nie mogłam się od niego odkleić, po litrach gorącej czekolady i siedmiu maratonach filmowych, nadszedł czas na noc, która sporo zmieniła w moim życiu.

Był lipiec, gorące dnie przechodziły w parne wieczory, spalona skóra schodziła mi z ramion, które nie miały już żadnej ochrony, bo obcięłam włosy na zdecydowanie najkrótsze, jakie kiedykolwiek miałam. Wymknęłam się z domu, doprowadzając matkę do białej gorączki, ale zwisało mi to. Bardzo. Inspirację do tworzenia poezji czerpałam z życia, a tego nie mogła mi zabronić.

Oglądaliśmy film — „Tej nocy będziesz mój”. Uwielbiałam takie kino.

Myślę, że do końca moich dni będzie kojarzył mi się tylko z Ce.

I z tym, jak tamtej nocy uprawialiśmy seks.

Ale chyba nie to było najważniejsze.

— Może to, co teraz powiem będzie głupie, ale bardzo mocno wierzę w posiadanie soulmate — oznajmił. — I jakoś tak czuję, że jesteś tą osobą, Zoya. I zanim się oburzysz, jak to masz w zwyczaju, to myślę, że bez względu na to, jak skończymy to zawsze, ale zawsze będę po twojej stronie. Może to brzmieć nieco naiwnie, bo życie bywa zaskakujące, ale naprawdę zrobię wszystko, byś była w moim życiu teraz, za pięć, dziesięć i dwadzieścia lat.

To mnie rozwalało na łopatki. Cyprian był pewnym siebie facetem, który realizował swoje cele, brał życie pod włos, ale potrafił okazać ludzką twarz w najmniej spodziewanym momencie i w ogóle się tego nie wstydził.

— I choć pewnie nie raz się pokłócimy, może też nie będziemy odzywali się do siebie miesiącami to chcę, byś wiedziała, że w moich ramionach znajdziesz schronienie. Zawsze. Rano i o drugiej w nocy. — dodał.

— Ce, ja… — urwałam.

Nie mogłam wydusić słowa ze wzruszenia.

— Nie musisz tego komentować, przyjmij do wiadomości. — uśmiechnął się.

Skinęłam więc głową i zapamiętałam jego słowa.

To było parne lato.

I gorący romans.

Nim się obejrzałam, nadszedł koniec sierpnia, więc wybrałam się z Krychą na szkolne zakupy. Wydałam masę szmalu na zeszyty, naklejki, kalendarz, długopisy, flamastry i kolorowe cienkopisy. Ale miałam świra na punkcie artykułów papierniczych i podejrzewałam, że ta obsesja jest jedyną, która nigdy mi nie minie.

Ogarnęłam plan lekcji i trzeciego września z głową pełną obaw poszłam do nowej szkoły.

I tak, jak się spodziewałam — to będzie jebana masakra. W mojej klasie znalazły się same dziewczyny z dobrych domów i kilku chłopaków, którzy byli zbyt nieśmiali, by powiedzieć choćby „cześć” do obcej osoby. Szybko wytypowałam z kim będę miała problemy. Widziałam te spojrzenia. Będzie impreza, jak zwykle.

Była to klasa o profilu humanistycznym, więc chociaż tyle dobrego mnie spotkało. Nie musiałam się wysilać. Literaturę kuma każdy, kto ma w sobie odrobinę inteligencji.

Generalnie to nie miałam też problemu z przedmiotami ścisłymi, ale już wiemy, że byłam leniwa.

Krycha szybko dowiedziała się, że wszyscy palą w kiblach na ostatnim piętrze, więc właśnie tam wybrałyśmy się na długiej przerwie. Do środka wbił jakiś chłopak, wysoki blondyn o posturze misia.

— Śledziłem cię przez cały ranek — zwrócił się bezpośrednio do mnie. — Antek. Będziemy najlepszymi ziomami.

Zaśmiałam się.

— Doceniam bezpośredniość. Zoya. — odpowiedziałam.

— To moja bestia — rzuciła groźnie moja przyjaciółka. — Krycha.

— Jestem nowym kapitanem drużyny koszykarskiej, więc będziecie pływały w moim blasku. — ciągnął bekę.

Krycha zaśmiała się głośno.

— Poczekaj, aż Zoya rozwinie skrzydła. — ostrzegła.

— No cóż, najwyżej dostanie koronę.

— Ta, jako drama queen. — wtrąciłam z powątpiewaniem.

Byłam pełna sprzeczności i doskonale o tym wiedziałam. Raz coś mnie cieszyło do granic możliwości, bym za chwilę zaczęła płakać z głupiego powodu. Starałam się zmuszać do tego, by jakoś niwelować te zmiany nastrojów, ale zwykle mi to nie wychodziło.

Dlatego nie wszyscy tolerowali moją wybuchowość.

Dlatego ludzie pukali się w czoła, odchodząc.

Nigdy nie wiedzieli jakiejś reakcji mają się po mnie spodziewać.

Wiecie, gdy coś chcecie od drugiej osoby, są dwie możliwe drogi potoczenia się rozmowy — albo będzie okay, albo wszystko się schrzani.

Takie założenie przyjmujemy, nawiązując kontakt.

No właśnie, a u mnie ta droga nigdy nie jest znana. Raz jest okay, drugim razem jestem opryskliwa i w większości przypadków tego nie kontroluję. Częściej jestem niemiła, dlatego ludzie mają mnie za najgorszą sukę i zdzirę w jednym. Ja natomiast nie uważam się za sukę, bo wiem, że moje reakcje są niekontrolowane i czuję się niezrozumiana, a to generuje moje wszystkie obawy i przyczyny samotności.

I koło się zamyka.

Wszystkie dramy opierały się na tym, że ktoś nie zrozumiał mojej reakcji albo mojego poczucia humoru, dość osobliwego.

Czasem powinnam się zamknąć i nie mówić nic, ale nie lubiłam, gdy moje nie było na wierzchu, więc bez końca wdawałam się w pyskówki z ludźmi z klasy i nauczycielami, co przeważnie kończyło się w kozie. Oni mnie nie rozumieli. Miałam dobre oceny, a byłam bezczelna? Być może w ich mniemaniu powinnam być bardziej uległa, ale zupełnie tego nie widziałam.

Wszystko odbierałam jako atak na moją osobę. Nawet jeśli ktoś nie chciał mnie urazić to wbijałam taką szpilę, że byłam stracona w jego oczach na wieki. Zewsząd oczekiwałam prób zranienia, więc chodziłam sztywna, widząc w ludziach z otoczenia potencjalnych wrogów. Wszystko musiałam mieć pod kontrolą — inaczej wpadałam w panikę.

Panika odbierała mi swobodny oddech, przyśpieszała i tak pędzące w głowie myśli i musiałam w takich chwilach zamykać oczy, zatykać uszy i szybko próbować pomyśleć o czymś miłym, by „wyskoczyć z pudełka złych rzeczy”. Wyobrażałam sobie wtedy, że leżę na plaży, jest ciepło, szumią fale, wieje wiatr i czuję się najlepiej pod słońcem. Zwykle to pomagało. Gdy udawało mi się ogarnąć ten stan, czułam szumienie w uszach i musiałam przez chwilę poleżeć, kontrolując swój oddech. Jeszcze nigdy nie miałam takiej sytuacji, że nie wyskoczyłam z tego pudełka i szczerze nie wiem jak mogłoby się to skończyć. Podejrzewam, że tragicznie i miałam wrażenie, że wkrótce właśnie tego doświadczę.

Poezja pomagała mi się oczyścić. Nie było to długotrwałe, ale dawało jakąś tam ulgę. Moi czytelnicy uważali, że jestem w tym niezła. Może i byłam. Nie pisałam rymowanek, moje wiersze były raczej prozatorskie i szczere. Tak mi się wydawało.

Ale nie miałam siły tego analizować w tamtym momencie. Chciałam skupić się na nauce, co po raz pierwszy w życiu totalnie mnie zaskoczyło.Rozdział 4

wiosna 2013

— Zo, chodź do telefonu! — Joachim rozdarł się głośno, choć leżałam na kanapie.

Spojrzałam na niego. Matka dzwoniła i już czułam, że pewnie ma jakiś problem. Jak zwykle. Wyszłam spod koca. Była sobota, ledwo wstałam, ale miałam zamiar poczytać. O dziwo, cały miesiąc miałam tyle nauki, że nawet nie wzięłam żadnej książki do ręki i nie napisałam zbyt wielu wierszy. Aleks też ciągle się uczył. Nie chciałam być gorsza. I nie chciałam wyjść na mniej ambitną w jego oczach niż myślał. Tak spędzaliśmy wieczory — z nosami w notatkach.

— Halo. — mruknęłam, biorąc do ręki słuchawkę stacjonarnego stojącego na blacie w kuchni.

— Zoya, mam dla ciebie wiadomość — zaczęła tym swoim tonem. — Przyjedziemy na Wielkanoc. Ale to nie wszystko. Na koniec miesiąca są urodziny Aleksa, więc jego rodzice wpadną do nas na kolację.

Skrzywiłam się, czując jak przyspiesza mi serce.

Niedobrze, bardzo niedobrze.

— Okay. — wzruszyłam ramionami.

— I tylko tyle masz mi do powiedzenia? — zapytała.

— A co byś chciała jeszcze ode mnie? — burknęłam. — Mam się dobrze.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: