- W empik go
Po prostu życie - ebook
Po prostu życie - ebook
Kiedy Ula wychodzi za mąż za Waldka, jest przekonana, że od tej pory w jej życiu nastanie nieustające szczęście Nieprzytomnie zakochana, stara się nie dostrzegać wad swojego wybranka, ale wkrótce udawanie, że wszystko jest w porządku i że właśnie tak wyobrażała sobie swoje małżeństwo, staje się źródłem frustracji. Na szczęście ma obok siebie doświadczone życiowo kobiety, które wyciągają do niej pomocną dłoń. Ula zaczyna rozumieć, że codzienność nie kończy się na obowiązkach żony i matki, a wielka miłość nie musi oznaczać niewoli. Los szykuje dla niej kilka niespodzianek… Jak odmienią one życie dziewczyny?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-098-4 |
Rozmiar pliku: | 781 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Że też się z nim nie rozwiedzie.
– Kto to widział, w takim stanie tu przychodzić.
– Ona zapieprza, a ten na picie sobie nie zarobi.
Waldek zignorował kolejkę, stanął przy samej ladzie.
– Uleńko, poświęcisz chwileczkę mężowi?
Wszyscy zobaczyli, jakiego ma cudownego męża. Młodego, przystojnego i w stanie wskazującym na spożycie. Wiedziała, że bez pieniędzy nie odejdzie. Przeprosiła klientów i zabrała go na zaplecze.
– Po co tu przyszedłeś? Chciałeś pieniędzy, dałabym ci w domu. Prosiłam, żebyś podpity do mojej pracy nie przychodził.
– Wiem, wiem, ale wcale nie jestem pijany. Tylko odrobinę posiedzieliśmy. Byłem zobaczyć za nową robotą. Spotkałem kolegę ze szkoły i jakoś pieniądze mi się skończyły.
Nie za bardzo miało co się kończyć, bo pracował tylko dorywczo. Ostatnio każda stała praca była dla niego zbyt nudna. Bardzo łatwo znajdował dobrze płatne zajęcia, ale tylko chwilowe, by mieć na bieżące wydatki. Nie rozumiała jego postępowania ani tego, że tak lubił przychodzić do niej do pracy.
Uli trzęsły się ręce, portmonetka upadła na podłogę. Wyszperała dwadzieścia złotych.
– Proszę tylko, wracaj prosto do domu. – Była wściekła, ale równocześnie jak zawsze bała się o niego.
– Oczywiście, Uleńko, oczywiście. Prosto do domu, bo jutro zaczynam to nowe zajęcie.
Niespodziewanie przytulił ją mocno i znów poczuła, jak dobrze jej w jego ramionach, że tam jest jej miejsce.
Poszedł.
Ktoś dotknął jej delikatnie.
– Idź, zrób sobie herbaty, zastąpię cię na chwilę. – To była Ewa. Jedyna osoba tutaj, która starała się pomóc. Pozostali mieli tylko temat do plotek.
Z satysfakcją przyglądali się jej zawstydzeniu.
Rozwieść się? Waldek był jej całym światem. Pierwszym i jedynym mężczyzną. Kochała go bezgranicznie. Czasem pił. Jak większość u nich na wsi. Tylko niepotrzebnie tu przychodził.
Dziś była na stoisku z Kaśką. Nie cierpiała z nią pracować. Dziewczyna była młoda i ładna. Skończyła zaocznie jakąś mało znaną szkołę policealną, ale aspiracje miała jak po wybitnych studiach. Tylko dlaczego w takim razie marnowała się w tym sklepie? Może przez romans z kierownikiem? Dziewczyny chichotały po kątach, że lubi to robić na biurku. Uli jakoś nie chciało się w to wierzyć. Kamil miał żonę i dziecko. Ani przystojny, ani inteligentny czy bogaty. Cóż ta Kaśka w nim widziała? Może połączyły ich te same wartości, czyli wysoka samoocena i brak chęci do pracy. Jakim cudem Kamil jest kierownikiem dużego i dobrze prosperującego sklepu, pozostawało tajemnicą. Na szczęście nie było go na zmianie, więc Kaśka nie znikała w biurze, ale i tak wystarczająco rozwalała robotę.
– Kaśka, weź obsługuj, ja posprzątam. Patrz, która godzina, nie wyrobimy się.
– Już, już. Co się tak pieklisz? Ty to zawsze musisz mieć wypucowane na połysk.
Na stoisku pracowały same kobiety. Wystarczyło codziennie starannie posprzątać. Większość z nich robiła to jednak w taki sposób, że co wizyta sanepidu, to mandat. Konsekwencją były obcinane premie i generalne porządki. Skutkowało na miesiąc.
Ula zastanawiała się, jak one sprzątają w swoich domach. Była jedynym pracownikiem, który nigdy nie miał obniżonej premii. Zbyt nieśmiała, by wykłócić się o swoje racje, nadrabiała za wszystkich. Trzymała się na uboczu. Nie interesowały jej plotki ani przepychanki. Nie rozumiała ich bezinteresownej złośliwości. Dopóki Waldek nie zaczął tutaj przychodzić, wiedzieli tylko, że ma męża, dwóch synów i mieszka u teściów. Wydawało się, że ma nudne, poukładane życie, a tu nagle znalazł się temat.
– Wiesz, ale przystojniaczek z niego. Co on w niej widzi? Taka szara myszka.
– Atrakcyjny. Nie wygląda na nałogowego pijaka.
– Już któryś raz przychodzi podpity po kasę. Ja bym go wywaliła.
– No, obciach jej robi przy wszystkich.
– Myślicie, że ją bije? Ona zawsze taka wystraszona.
To było jej życie i jej mąż, nie ich problem. Jednak dla większości załogi niepowodzenie innych było wspaniałą okazją, żeby się dowartościować i odreagować własne frustracje. Ula wiedziała, że musi się na to uodpornić i powinna ignorować ich zaczepki. Teraz, po trzech latach, było już dobrze, ale nie chciała wspominać początków pracy. Kiedy tu przyszła, miała dwadzieścia cztery lata, ale to była jej pierwsza praca. Okropnie się bała. Obsługi urządzeń, nowych rzeczy, a przede wszystkim kontaktu z ludźmi. Trafiła na fatalną zmianę. W pierwszy dzień według zapewnień kierowniczki miała tylko poznać asortyment i przyglądać się pracy stoiska. Zamiast dokładnie ją przeszkolić, pokazały, jak się kroi, waży, i kazały obsługiwać. Trzęsły jej się ręce, towar był jak czarna magia, a klienci nie dosyć, że było ich dużo, to jeszcze zadawali mnóstwo dziwacznych pytań. Część towaru nie miała kodów, nie wiedziała, jak go sprzedawać. Musiała pytać o wszystko. Po zmianie wszystko ją bolało i bardzo chciało jej się płakać. Czuła się zagubiona i nic niewarta. Potem było tylko gorzej. Została na resztę tygodnia na stoisku z Marzeną. Trochę przy kości, pyskata baba usiłowała udowodnić Uli, że ta nic nie umie i nie nadaje się na to stanowisko, a nawet w ogóle do jakiejkolwiek pracy. Ciągle gdzieś znikała, zostawiając nową dziewczynę samą.
– Pospiesz się, masz wiecznie kolejkę. Nawet na chwilkę nie mogę cię zostawić.
– Pokazywałam ci, jak towar układać, nie słuchasz, teraz muszę poprawiać.
– Źle nabiłaś kod, trzeba zwrócić klientowi pieniądze.
– Tu się nie stoi. Jak nie masz klientów, trzeba wszystko pomyć. Patrz, jaki syf.
„Ja go nie zdążyłam zrobić przez te parę dni” – pomyślała Ula.
Czuła się piekielnie zmęczona. Nie umiała się przeciwstawić Marzenie, ale nie wyobrażała sobie pracy w takich warunkach. Zamierzała powiedzieć kierownictwu, że rezygnuje. W dniu, kiedy miała to zrobić, okazało się, że wredne babsko poszło na zwolnienie lekarskie i pojawiła się Ewa.
– Cześć. Przeżyłaś z nią? To już nic gorszego cię nie spotka.
Z czasem Ula uświadomiła sobie, że nie tylko ona została tak niemile przyjęta. Każdy nowy pracownik był traktowany jak zagrożenie. Nie chcieli się dzielić wiedzą i doświadczeniem. Wygodnie było spychać najcięższą robotę na nowego i narzekać, jak cienko sobie radzi. Może nie wytrzyma presji i zrezygnuje. Kierownictwo będzie miało problem, ale im zapłaci nadgodziny, bo ktoś musi być na obsłudze. Ewa była inna, miła i pomocna. Dzięki niej Ula bardzo szybko wdrożyła się w nowe obowiązki. Przekonała się, że to nic trudnego, a jak się odpowiednio podzieli pracę, to nie jest tak bardzo męcząca. Z czasem zaczęły opowiadać sobie także o swoim prywatnym życiu. Ewa mieszkała z Arabem. Nie mieli ślubu. Z mężem, też Arabem, kuzynem obecnego kochanka, się rozstała. Mieszkała z nim w trzypokojowym wygodnym mieszkaniu ojca. Ten bardzo długo przyzwyczajał się do tego, że ma Araba za zięcia. A jak już to zaakceptował, córka wyrzuciła męża. Tego nie zniósł, choć wiedział, dlaczego to zrobiła. Mąż nie chciał mieć z Ewą dzieci, żył wygodnie na jej koszt, zdradzał ją. Ojciec uważał, że męża wybiera się na całe życie. Pogonił córkę z mieszkania. Swojej decyzji nie zmienił, nawet kiedy zaszła w ciążę i spodziewała się bliźniąt. Arab nie pracował, nie mieli zbyt dużych możliwości, żeby coś wynająć. Znaleźli na obrzeżach miasta stary dom, który użytkowali za darmo. Warunki były mało komfortowe, trzeba było palić w piecach i nosić wodę z pobliskiej studni. Mężczyzna zajmował się domem i opieką nad dziećmi, jak była możliwość, pracował dorywczo. Ewa zarabiała na życie. Dbała o swojego Samira. Codziennie oprócz normalnych zakupów musiała być paczka papierosów i dwa piwa dla niego. Utrzymywała luźne stosunki z ojcem. Odwiedzała go jednak tylko z wnukami. Miała nadzieję, że z czasem ojciec zmieni zdanie i przyjmie ich do mieszkania. Ewa wiedziała, że plotkują na jej temat. Arab, i to kolejny w jej życiu, był dużą sensacją. Nie ukrywała swojego życia prywatnego, mało ją też obchodziły opinie innych. Bardzo kochała swojego mężczyznę i dzieci i to było dla niej najważniejsze. Ula na początku przeżyła szok. Potem zaakceptowała sytuację, polubiła Ewę. Nie na tyle jednak, by się jej zwierzać. Nie miała nigdy przyjaciółki i nie potrafiła mówić o sobie. Zresztą czy było o czym? Większość dziewczyn mieszkała w środku dużego miasta w komfortowych warunkach. Czasem umawiały się po pracy w pubie. Ona wsiadała do busa i jechała na koniec świata. Nie takie zadupie, jak chodzi o odległość, bo tylko dwadzieścia minut jazdy, ale rzeczywistość była tam inna.
Całe życie spędziła na wsi. Była późnym dzieckiem. Rodzinny dom był stary, zimny i ciemny. Mama mówiła, że i tak jest dobrze, bo teraz jest bieżąca woda i elektryczność, kiedyś musieli żyć bez tego. Tylko ubikacja była na zewnątrz. Mamie i dużo starszemu bratu to nie przeszkadzało, ale ona nocami panicznie bała się tam chodzić. Mieli małe gospodarstwo, jej rodzice zajmowali się jego uprawą, nie szukali pracy. Po śmierci ojca, Ula miała wtedy siedem lat, mama została sama z dwójką dzieci bez środków do życia. Na szczęście syn skończył już zawodówkę i zaczął pracować jako kierowca. Praktycznie to on utrzymywał mamę i siostrę. Te parę lat, kiedy żyli w starym domu we troje, Ula wspominała najmilej z dzieciństwa. Sprzedali krowy, pól nie obrabiali, uprawiali tylko trochę warzyw przy samym domu. Mama odżyła, zajmowała się domem. Codziennie budziła córkę do szkoły, a kiedy ta jadła śniadanie, zaplatała jej warkocze. Na niedzielę piekła ciasto albo na prośbę dzieci robiła na parze wielkie przepyszne kluchy nadziewane dżemem. Brat dużo pracował, a w weekendy gdzieś znikał. Ula była zazdrosna o jego wyjścia. Prosiła, aby zabrał ją kiedyś z sobą. Śmiał się.
– To nie są sprawy dla ciebie. Musisz poczekać, aż dorośniesz. Na razie baw się lalkami.
A potem przyprowadził na niedzielny obiad dziewczynę.
– Mamo, pobieramy się za trzy miesiące.
– Tak szybko?
– Zosia jest w ciąży i wiesz, nie chcemy, żeby z dużym brzuchem do ołtarza szła.
– Ale to tyle załatwień, trzeba by do księdza pójść najpierw.
– Byliśmy, ustaliliśmy datę.
Dla mamy to wszystko działo się za szybko. Raz widziała tę Zośkę i już miała ją pod dach przyjąć? Nie podobały jej się ani pośpiech, ani narzeczona. Uszanowała jednak wybór syna. Ula była o brata zazdrosna i zła. Przez tę Zośkę Adam nie miał już dla niej czasu.
Wesele było duże, bo narzeczona miała liczną rodzinę. Przygotowania spadły na mamę i Ulę. Zosia zachowywała się tak, jakby już miała rodzić i nic nie była w stanie robić. Po weselu sprowadziła się do nich. Jako posag wniosła cztery torby swoich ubrań i zaczęła narzekać, że u męża tak biednie. Czuła się ponoć bardzo źle, całe dnie spędzała na oglądaniu telewizji lub wizytach u siostry. Obiadami i sprzątaniem zajmowała się mama. Kiedy na świat przyszło dziecko, trzeba było jeszcze pomagać przy nim. Adam przekonał mamę, że muszą pomyśleć o budowie nowego domu. Sprzedali duże ładne pole oraz trochę lasu i rozpoczęli budowę. Zaraz też wyszło, że Zosia w następnej ciąży. Z narodzinami kolejnego dziecka przybyło Uli obowiązków. Kiedyś marzyła o tym, że zda maturę, pójdzie na studia, pozna świat, o którym wiedziała tylko z książek. W podstawówce uczyła się bardzo dobrze, ale przy wyborze szkoły dostosowała się do sugestii brata. Nie mieli pieniędzy na jej edukację. Wybrała zawodówkę handlową, żeby szybko pójść do pracy. Jej świat zamykał się pomiędzy szkołą a pomocą w domu. Marzyła o miłości, o kimś, kto się nią zaopiekuje, przytuli, powie, że jest jedyna i najważniejsza. Wtedy przestanie być jej tak strasznie smutno i nie będzie niczyja. U niej w klasie większość dziewczyn miała chłopaków, a niektóre pierwszy raz już dawno za sobą. Za znawczynię w tej dziedzinie uchodziła Marysia. Długonoga blondynka o ponętnych kształtach z trudem zaliczała klasy, za to bez problemu kolejnych chłopaków. Jej pierwszym partnerem był prawie trzydziestoletni biznesmen. Nie przeszkadzało mu to, że dziewczę ma szesnaście lat. Zabierał ją na imprezy i do hoteli, traktował jak zdobycz. Marysia już w myślach urządzała ich wspólne gniazdko, obmyślała podróż poślubną. Lecz kiedy wspomniała o obiedzie u rodziców, zakochany amant zmienił numer telefonu albo po prostu wyrzucił aparat, który miał tylko do kontaktów z nią. Więcej nie zobaczyła ani mężczyzny, ani jego wypasionego bmw. Jakiś miesiąc rozpaczała, po czym ze wzmożoną energią zabrała się do poszukiwania nowego kandydata na męża. Nie ukrywała, że zamierza zaraz po szkole wyjść za mąż i być panią domu, a nie pracować za marną pensję. Teraz była zaręczona i koniec szkoły miał też być końcem jej panieńskiego stanu. Ula nie rozumiała, jak można tak szybko i często się zakochiwać. A może postępowanie Marysi nie miało nic wspólnego z miłością? Doświadczenie Uli w tej kwestii było żadne. Raz umówiła się do kina z bratem koleżanki z klasy. Chłopak jej się podobał, tylko jakoś rozmawiać nie mieli o czym. On milczał, ona się wysilała, by zapełnić niezręczną ciszę. Kiedy zaproponował następne spotkanie, wymówiła się brakiem czasu. Potem bratowa próbowała ją swatać ze swoim kuzynem. Pewny siebie, wygadany Bartek przyszedł do nich do domu, przyniósł jakieś marne kwiatki, a po godzinie uważał, że Ula jest już jego kobietą i powinna być tym zachwycona. Według niej był nudny i obleśny. Kiedy usiłował ją przytulić, strzepnęła jego rękę i poszła bawić się z dziećmi. Był ktoś, o kim marzyła od zawsze. Syn sąsiadów. Wysoki, smukły blondyn o błękitnych oczach i niesfornych włosach podobał się nie tylko jej. Co wieczór przed zaśnięciem marzyła o nim. Wyobrażała sobie ślub, miny wrednych ciotek, kiedy smukła i piękna stoi z nim przy ołtarzu. Czasem posuwała się dalej. Chciała poczuć smak jego pocałunków, dotyk dłoni, zapach pożądania. To były zakazane myśli, z których potem spowiadała się z poczuciem winy. Tak była wychowana. Według mamy wszystko, co miało związek z cielesnością, było grzechem. Matka nie potrafiła okazywać uczuć. Nigdy nie mówiła córce, że ją kocha, nie przytulała. Uli brakowało tego dotyku, codziennego poczucia bliskości. Wiedziała z książek, że może to wyglądać inaczej, ale równocześnie rozumiała mamę. Tu, na wsi, najważniejsze były wiara, jej przestrzeganie i ciężka praca. Uli zostawały więc tylko marzenia o Waldku. Ostatni raz widziała go ze dwa lata temu i wtedy patrzył na nią jak na nieopierzonego podlotka. Nie dostrzegł wpatrzonych w niego wielkich brązowych oczu. Czasem, wracając ze szkoły, spotykała jego mamę. Starała się tak skierować rozmowę, by sąsiadka zaczęła opowiadać o swoim synu. Waldek mieszkał u siostry na Śląsku i nie zamierzał wracać do rodzinnego domu.
To był ponury listopadowy dzień. Zacinał deszcz ze śniegiem. Ula dostała tylko cztery z odpowiedzi z matmy. Była wściekła na cały świat. Nie rozumiała, dlaczego nauczyciel tak się jej czepia. Innym dziewczynom to za wygląd taką ocenę dawał. Od niej tylko wymagał. No Einsteinem to ona po tej zawodówce nie zostanie. Wpadła na dworcu na rozanieloną mamę Waldka.
– Wesele nam się szykuje na przyszły rok. Waldek ma na święta z narzeczoną przyjechać i coś o ślubie pogadywał. Tak się cieszę, że się w końcu ustatkuje, bo z niego to taki niebieski ptak.
Ula nie była w stanie sensownie odpowiedzieć. No chyba nie wierzyła, że on wróci tu dla niej?
Żeni się. Nie z nią. O kim miała teraz marzyć?
Jak dotarła do domu, nie pamięta. Musiała mizernie wyglądać.
– Ula, coś ty taka blada? Coś się stało?
– Nic, mamo. To tylko jakieś przeziębienie.
– Idź do łóżka, przyniosę ci herbaty z sokiem malinowym.
Ula zwinęła się pod kołdrą. Jak miała teraz żyć? Wiedziała, że to wszystko było tylko kwestią jej wyobraźni. Waldek raczej nie pamiętał o jej istnieniu, ale tak było dużo łatwiej, świat był piękniejszy.
Dni popłynęły. Nauczyła się żyć bez marzeń. Wolała nie myśleć o przyszłości, bo nie widziała w niej żadnych perspektyw. Miała ciągle niańczyć dzieci brata, skończyć szkołę i iść do pracy. W grudniową niedzielę jak zwykle gotowała obiad. Adam z Zosią poszli do kościoła, zostawiając jej przygotowanie posiłku i do tego zabawianie dzieci.
– Małżeństwa powinny chodzić razem do kościoła. Jeszcze by ludzie powiedzieli, że między nami się nie układa. Będziesz miała męża, to zrozumiesz. – Tak twierdziła bratowa i co niedziela jechała wystrojona z mężem na południową mszę. Mama zabierała się z nimi, bo pieszo było jej już ciężko. Ula musiała gotować obiad, pilnując tymczasem dzieci.
Ktoś zapukał.
– Proszę! – zawołała Ula.
– Dzień dobry. Zastałem Adama?
Czas się zatrzymał. Patrzyła w te wymarzone błękitne oczy i czuła, jak robi jej się bardzo gorąco, a serce bije jak oszalałe. Waldek zobaczył szczuplutką śliczną dziewczynę. W kuchni było ciepło, miała na sobie podkoszulek na ramiączkach, który pięknie podkreślał jej biust. Spłonęła rumieńcem.
– Ula? Co, już dwójki dzieci się dorobiłaś? Nie wyglądasz na tyle lat.
– To brata. W lutym skończę osiemnaście.
– W takim razie mogę się już z tobą ożenić.
– Przecież masz narzeczoną.
– Miałem. Zapomniałem, że tu na wsi wszyscy wszystko wiedzą.
– Na długo przyjechałeś? Wracasz na Śląsk?
– Nie. Przecież tu taki skarb na mnie czekał.
Przyglądał jej się otwarcie, a jego spojrzenie prawie parzyło.
– Czekał? Nic mi o tym nie wiadomo.
– A co? Masz narzeczonego?
– Nie.
– No to będziesz moją dziewczyną.
Uli naczynia wyleciały z rąk. Była cała czerwona. To musiał być sen. Skąd Waldek się tu wziął i do tego takie teksty wciskał? Starała się udawać oburzenie.
– Akurat! Nieśmiały to ty nie jesteś.
– Bo stary jestem. Przyjdę po południu na kawę. Do zobaczenia.
Waldek stał się codziennym gościem w ich domu i całkowicie zawładnął światem Uli. Mama widziała, że córka chodzi jak otumaniona. Nie miała nic przeciwko chłopakowi, chciała tylko, żeby wszystko było po bożemu. Dla Uli Bóg był daleko, a jej jedyne marzenie obok. Chciała tylko Waldka, reszta była nieistotna.
Była mroźna grudniowa noc. Śnieg skrzypiał pod stopami, a księżyc w pełni sprawiał, że było prawie jasno. Wracali od jego rodziców.
– To do jutra. Dobranoc, Uleńko.
Stał tak blisko, czuła jego ciepły oddech na twarzy.
Przytulił ją mocno, rozchyliła wargi w oczekiwaniu. Jego usta były twarde, szorstkie, smakowały mrozem. Przejechał językiem, ich oddechy się pomieszały. Pocałunek stał się wilgotny, ciepły, słodki. Uli zmiękły kolana, świat zastygł w bezgranicznym szczęściu. Trzymał ją mocno, całował zachłannie, natarczywie. Nagle delikatnie odepchnął ją od siebie.
– Och, Uleńko. Idź lepiej do domu, bo jeszcze chwila i już cię nie puszczę.
Poczuła straszne rozczarowanie. Było jej w jego ramionach tak ciepło i cudownie. Mogła tak stać i stać, i żeby całował, nie przestawał całować. Waldek zapukał do drzwi.
– Dobry wieczór. Oddaję córkę. – Odwrócił się i poszedł.
Co ta dziewczyna z nim robiła. Jeszcze trochę, a nie powstrzymałby się i przeleciał ją gdzieś pod stodołą. Nie najlepsze miejsce na pierwszy raz.
To był cudowny okres. Widywali się prawie codziennie. Dotykali się ukradkiem, całowali. Ula myślała tylko o Waldku. Kiedy ją przytulał, była bezpieczna. Cały świat znikał, a życie wydawało się proste i przyjemne i myślała, że takie będzie na zawsze. Kiedy ją całował, chciała więcej. Czuła, że i on bardzo jej pragnie.
– Ula, przyjdziesz do mnie w niedzielę?
– Dlaczego pytasz? – zdziwiła się, bo często spotykali się u niego w domu.
– Rodziców nie będzie. Jadą odwiedzić Magdę. – Patrzył na nią tak dziwnie.
Obydwoje zdawali sobie sprawę, czego będą chcieli, jak zostaną sami.
Zarumieniła się.
– Tak, przyjdę. – Jej odpowiedź była wyrażeniem zgody na to, co miało się stać.
Czas do niedzieli mijał wolno. Nie potrafiła myśleć o niczym innym. Była jednym wielkim pragnieniem. Jego obecności, ust, rąk, oddechu. To naprawdę miało się zdarzyć. Ależ ten czas wolno mijał. Obawiała się, że coś stanie na przeszkodzie, bo to wydawało się zbyt piękne. Po mszy szepnął jej do ucha:
– Do później, kochanie.
Nie wiedziała, czy cieplejszy był jego oddech, czy to słowo „kochanie”, które wypowiedział po raz pierwszy. Padał śnieg. Puszysty, lekki, dodawał wszystkiemu magii. Kiedy przybiegła do niego, miała we włosach mokre płatki. Zaczął je całować. Włosy, usta, szyję. Zapomniała, że istnieje świat. Był tylko Waldek i ta chwila. Gdzieś od środka ciepła fala rosła i obejmowała całe jej ciało. Równocześnie bardzo pragnęła i bardzo się bała. Chciała, by ją pieścił. Tak bez końca. I żeby trwało to oczekiwanie, to napięcie. Byli nadzy. Nie ośmieliła się patrzeć na jego ciało. Położył się na niej i kolanem rozsunął jej uda. Drżała pod nim, czekając na to cudowne, nieznane. Wszedł w nią. Twardy, gotowy. Zamiast rozkoszy poczuła ból i wilgoć. Myślała, by jak najszybciej skończył. Na pościeli została czerwona plama. Zadowolony Waldek zasnął. Chciało jej się płakać. Pożądanie w jej ciele zgasło. Zostały rozczarowanie i wstyd. Pozbierała ubranie i uciekła. Śnieg wydawał się teraz ciężki i przytłaczający. Pragnęła pójść gdzieś daleko, chciała pobyć sama, ale zewsząd otaczały ją wielkie zaspy. Wróciła do domu. Waldek przyszedł później. Siedział i patrzył, jak bawiła się z dziećmi. Dobrze, że był.
*
To samo pomyślała, kiedy wróciła po zmianie i zobaczyła, że śpi spokojnie w łóżku. Przyglądała mu się przez chwilę. Ależ był przystojny. Włosy, jak zawsze niesforne, nie dawały się ułożyć w porządną fryzurę. Pogłaskała go po policzku. Jak dobrze, że jest. Wymamrotał coś niewyraźnie i przekręcił się na drugi bok. Otuliła go troskliwie kołdrą. Jutro będą jej się przyglądać w pracy i debatować, dlaczego z nim jest.
Jednak ominęło ją to, pojawił się ciekawszy temat. Zaczęła popołudniową zmianę jak zwykle. Lubiła być zawsze trochę wcześniej, więc uniknęła spotkania z innymi w szatni. Za chwilę doszła do niej Ewa. Skupiły się na pracy, bo ruch był duży.
– Patrz, Baśka dziś w ogóle na sklep nie wychodzi. Myślisz, że jest na zmianie?
– No chyba bez kierownika by nas nie zostawili. Zresztą widziałam, że przyszła do pracy.
Ula poszła zrobić dla nich kawę. Przy okazji chciała skorzystać z toalety. Otworzyła drzwi i prawie wpadła na siedząca na sedesie Baśkę. Kobieta trzymała w ręce puszkę piwa i kiwała się w przód i w tył. Nie skojarzyła, że ktoś otworzył drzwi. Ula strasznie się zdenerwowała. Szybko wróciła na stoisko, a Ewa na jej widok zapytała zaniepokojona:
– Ej, co się stało?
– Mamy na zmianie pijaną kierowniczkę.
– A bo to pierwszy raz?
– Ale dziś nie jest na kacu, tylko urżnięta w sztok.
– Pójdę i spróbuję ją ocucić.
Ula musiała zawołać do pomocy dziewczynę z sali, bo Ewa długo nie wracała.
Kiedy w końcu przyszła, nie miała wesołej miny.
– Może jakoś dociągnie do końca zmiany.
Baśka przesiedziała do końca dniówki w biurze. Pomogły jej zamknąć sklep.
– Ewa, myślisz, że ktoś powie o tym kierownictwu?
– Dziewczyny powiedzą. Wiesz, że uwielbiają sensacje. Ale czy to coś da? Myślisz, że się wystraszy i zacznie pilnować?
Wcześniej zdarzało się, że Baśka przychodziła do pracy trochę nieświeża, ale nie było to nigdy tak drastyczne jak dziś. Poza tym zawsze starała się ukrywać swój stan. O jej problemach życiowych wiedziała cała załoga. Mówili o niej lekceważąco i już mało kto chciał słuchać jej żalów. Kiedy Ula się zatrudniła, Baśka była świeżo upieczoną zastępczynią kierownika. Filigranowa, gadatliwa, całkiem ładna blondyneczka była bardzo dobrą kasjerką. Mieszkała z chłopakiem w odziedziczonym przez niego mieszkaniu. Hubert pracował w kuchni w dobrej restauracji, ale nie znosił tej roboty, był kiepskim pracownikiem. Kiedy Baśka dostała awans, doprowadził do takiej sytuacji, że został zwolniony.
– Są redukcje, bo zastój na rynku, knajpa cienko przędzie – tłumaczył Baśce.
Zapomniał dodać, że często nie przychodził na wyznaczone godziny, a w robocie się opieprzał. Restauracja miała się bardzo dobrze.
– Jak sobie poradzimy z opłatami? Dopiero co wziąłeś kredyt na motocykl, a mamy jeszcze do spłaty laptopa.
– Będziemy żyć za twoje, a ja z czasem znajdę jakąś dobrą pracę. Mam duże doświadczenie w kuchni, dobry kucharz jest w cenie.
Mijały dni, a Hubert niczego nie szukał. Spędzał całe dnie rozwalony na kanapie i pił coraz więcej piwa. Chciał, żeby wzięli nowy kredyt na PlayStation, bo się nudził.
– Zwariowałeś, jaki znowu kredyt? Mamy problem ze spłatą poprzednich.
– Widocznie za mało zarabiasz, upomnij się o podwyżkę.
– Miałeś zaraz szukać nowej pracy, a siedzisz całymi dniami w domu i nic nie robisz. Wszędzie są ogłoszenia, że szukają pracowników.
– Nie będę harował za grosze, które proponują. A ty nie będziesz mi mówiła, co mam robić.
Uderzenie w twarz było tak szybkie i niespodziewane, że Baśka nie zdążyła zareagować. Pod okiem został wielki siniak, pudrowała go potem, winiąc siebie za tę kłótnię. Może za bardzo na niego naskoczyła? Faktycznie nie mógł znaleźć pracy w swoim zawodzie i dlatego był sfrustrowany? Mieli coraz mniej pieniędzy. Wmawiał Baśce, że to przez nią. Że mało zarabia, nie umie gospodarować pieniędzmi. Nie było na czym oszczędzać, bo jak opłacili raty kredytów, nie mieli za co żyć. Brała następne pożyczki na swoje konto. Uczuć między nimi nie było już żadnych, zostało wzajemne obwinianie się o wszystko. Baśka nie miała rodziców, tylko jedną siostrę. Nie były ze sobą zbyt blisko, ale kiedy siostra dowiedziała się prawdy, zaproponowała jej miejsce u siebie. Zamiast do niej Baśka przeprowadziła się do Maćka. Poznała go przez wspólnych znajomych, znała krótko. Był czuły, opiekuńczy, potrafił słuchać. Szybko wylądowała w jego łóżku, a kiedy Hubert dowiedział się o tym i chciał ją bić, zabrała tylko torebkę i została już w mieszkaniu nowego chłopaka. To on jeździł po jej rzeczy. Hubert wydzwaniał, przekonywał, że jej przebaczy, że znajdzie pracę, mówił coś o wspólnych zobowiązaniach finansowych. Nie zamierzała do niego wracać. Została z długami, bo wszystkie kredyty były na nią, i z nowym mężczyzną. Dobrze jej było u niego. Przez chwilę.
– Maciek, a gdzie ty pracujesz, że masz tyle wolnego czasu? Mówiłeś, że w piekarni.
– Pracuję, ale nie codziennie.
– Czemu na rachunku za czynsz jest inne imię? Przecież mieszkanie jest twoje?
– No, tak nie do końca. Jest rodziców. Oni teraz są w Niemczech, ale planują za jakieś dwa lata wrócić. Miejsca jest dużo, zmieścimy się. Zresztą nie wiadomo, czy im się plany nie zmienią. Wiesz, mam sprawę. Za miesiąc będzie tu w kamienicy remont instalacji. U nas też trzeba wszystkie rury wymienić. Dołożysz się do kosztów, jak tu mieszkasz?
– A twoi rodzice tego nie sfinansują? To przecież jest inwestycja na przyszłość.
– Ojciec przyjedzie za dwa tygodnie, to coś forsy przywiezie. Zostanie do końca remontu.
– Fajnie, że mówisz. To będziemy we troje mieszkać?
– A co to za problem? No, tak w zasadzie to ty jesteś tu gościem.
Baśka starała się nie pamiętać ostatnich słów. Chciała wspólnej przyszłości, więc zgodziła się na wszystko. Remont trwał miesiąc. Przez ten czas, chodząc równocześnie do pracy, gotowała, prała i sprzątała na okrągło, bo wszędzie był kurz. Ojciec Maćka traktował ją jak służącą, nie bardzo widział, żeby miała wejść do ich rodziny. Pieniądze, które przywiózł, zaskakująco szybko się skończyły.
– Basiu, musimy jeszcze kupić części do instalacji. Dasz mi swoją kartę? Bo tata nie ma już środków.
– Mogę jechać z wami i zapłacę.
– Nie wiem, kiedy wrócimy, a ty musisz iść do pracy.
Dała swoją kartę płatniczą i Maciek już jej nie oddał. Swoją premią i pensją sfinansowała większą część remontu, pobyt ojca, bieżące utrzymanie.
– Basiu, żeby zrekompensować twoje wydatki, zapraszam do nas na święta. Przyjedziecie na dłużej, to wypoczniecie, pozwiedzacie – powiedział ojciec Maćka przed wyjazdem. – Dbaj o niego. Jakiś taki mizerny. Widzę, że czasem biedak nie ma nawet siły iść do pracy. Tu zostawiam wszystkie rachunki z opłat. Weź ich przypilnuj, bo on nie ma do tego głowy. Podeślę jakieś pieniądze, żeby wam pomóc finansowo.
Ledwo ojciec zniknął, pojawiła się następna niespodzianka.
– Za tydzień zamieszka z nami moja siostrzenica. Ma ciężką sytuację w domu, a tu będzie mieć dobre warunki do nauki.
– Fajnie, że mnie informujesz. Jakoś o zdanie nie pytasz, skoro to już zadecydowane.
– Wiesz, to jest mieszkanie moich rodziców.
Po raz kolejny dowiedziała się, że jest tu tylko gościem.
Natalia uczyła się w czwartej klasie technikum. Była cicha, spokojna i nie miała ani grosza. Żyła na ich koszt, ponadto Maciek dawał jej pieniądze na drobne wydatki. W weekendy mogła pracować w sklepie u Baśki. Była parę razy, dobrze jej szło, ale powiedziała, że tyle godzin nie jest w stanie wytrzymać. Non stop łykała jakieś prochy, czasem wyglądała jak naćpana.
– Natalia mieszka z nami, więc powinna się dokładać do kosztów. Jeżeli rodzice nic jej nie dają, to ma możliwość zarobienia pieniędzy.
– Widzisz, że ona jest kłębkiem nerwów, chudziutka i blada. Jakbyś miała rodziców alkoholików, wiedziałabyś, jak trudno wtedy żyć.
– Miałam ojca pijaka, więc wiem. A ty zaraz też w nałóg wpadniesz. Natalia może zacząć u nas od nowa i powinna to wykorzystać, a nie tylko brać.
Złapał ją boleśnie za ramię i popchnął.
– Jak ci się to nie podoba, możesz się wynieść.
Z trudem pozbierała się z podłogi.
– Po tym, jak zapłaciłam za remont? Wszystko idzie z moich pieniędzy. Ty tylko pijesz.
Pokłócili się wtedy bardzo. Na ramieniu pozostał jej wielki siniak, poza tym nic się nie zmieniło. Traktował ją coraz gorzej, ale i tak kochała go i potrzebowała. Żeby sobie upięknić rzeczywistość, też zaczęła pić. Że czasem pojawiała się w pracy na kacu? Niech wiedzą, jak jej ciężko w życiu. Po tym, jak ostatnio przegięła, czuła się winna wobec Ewy i Uli. Kiedy były razem na zmianie, poprosiła je do biura.
– Dziewczyny, sorry za tę ostatnią wpadkę. Tak mi czasem ciężko.
– Baśka, przestań z tymi łzawymi historyjkami, bo już je znamy na pamięć. Byłaś narąbana i musiałyśmy oprócz swojej roboty zrobić twoją. Nie tylko ty masz w życiu źle. Ale tu akurat sama jesteś sobie winna, bo stać cię na wynajęcie mieszkania i nie musisz utrzymywać chłopaka ani jego rodziny. Poza tym leje cię regularnie, a ty nie widzisz problemu. Może lubisz tak? – Ewa była wściekła i nie zamierzała się hamować.
– Ja nie umiem bez niego żyć. Poza tym to ja często go prowokuję i to moja wina. On naprawdę jest cudowny. Czuły, troskliwy.
– Matko Boska, czy ty się, Baśka, słyszysz? Nic nie usprawiedliwia bicia. Dlaczego się na to godzisz? Jeszcze szukasz dla niego wytłumaczenia.
– Ale on nie chce, tylko czasem się unosi w nerwach, niechcący.
– Dosyć często, jak widać po twoich siniakach. Nie mogę tego słuchać. Jak sobie wyobrażasz waszą przyszłość? Jak to będzie wyglądało za dwa czy pięć lat, jeżeli do tej pory cię nie zatłucze? Macie wspólne plany, czy tylko ty masz plany związane z nim? Baśka, ocknij się. I skończ z piciem, bo przestajesz to kontrolować.
– Ewa, ale się czepiasz. Czasem jakieś piwo wypiję, a ty od razu wyskakujesz z nałogiem.
Ula tylko przysłuchiwała się ich rozmowie. Pytania, które padły, przywołały przeszłość.
*
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej