- promocja
Po tamtej stronie. Dlaczego zmarli powracają... - ebook
Po tamtej stronie. Dlaczego zmarli powracają... - ebook
Zadziwiające zjawiska, budzące dreszcz doświadczenia - tajemnice życia po śmierci.
Autorka, znana dziennikarka śledcza opisująca świat mafii, po śmierci krewnego, który został zamordowany, doświadczyła niemożliwych do racjonalnego wytłumaczenia zdarzeń. Początkowe niedowierzanie i zwątpienie wkrótce ustąpiły zawodowej ciekawości i postanowiła poszukać osób, które podobnych zjawisk doświadczają na co dzień i potrafią je zdefiniować. Zwykli ludzie mówią o nich medium lub jasnowidz.
Udało jej się do nich dotrzeć i namówić na szczerą rozmowę. Czy w ogóle można się oswoić ze zjawami? Prowadzić normalne życie, gdy one wciąż są w pobliżu? I jacy oni są, ci zmarli: mają poczucie humoru, złoszczą się, martwią o swoich bliskich tu, na ziemi? A tak w ogóle to dlaczego zmarli wracają do naszego świata, zamiast leżeć w grobie?
Kategoria: | Ezoteryka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8338-716-1 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Są to zjawiska nie do końca jeszcze wyjaśnione, ale całkowicie realne, których występowanie w zasadzie nie podlega dziś dyskusji. Przeważnie przeczą im jedynie najbardziej zagorzali konserwatyści”.
dr Danuta Adamska-Rutkowska, specjalistka w dziedzinie inżynierii chemicznej i procesowej; cytat pochodzi z jej książki _Związek ducha i materii. Naukowe dowody na istnienie rzeczywistości równoległych_„W jednym z największych badań nad komunikacją po śmierci w Stanach Zjednoczonych przeanalizowano przypadki ponad 3000 osób, które doświadczyły kontaktu ze zmarłą bliską osobą. Po przeprowadzeniu analiz statystycznych udało się oszacować, że 20 procent populacji Stanów Zjednoczonych, czyli około 50 milionów osób, doświadczyło tego typu komunikacji. Jednak okazało się również, że pomimo tak wysokiej częstości występowania tego zjawiska ludzie, którzy otrzymywali te sygnały, zwykle nie mówią o nich swobodnie z obawy, że otoczenie będzie ich podejrzewać o zaburzenia psychiczne”.
Joaquín Cámara, psycholog i psychoterapeuta z Madrytu, specjalista w zakresie terapii żałoby, współczesny badacz zjawisk związanych z życiem po śmierci; cytat pochodzi z jego książki _Nieskończone życie. Podróż duszy po śmierci_WSTĘP
Spokrewniona ze mną osoba zginęła od ciosu nożem. Ostrze przecięło tętnicę szyjną, nie dając szans na przeżycie. Ofiara i kat pływali kiedyś razem po morzach i oceanach, byli marynarzami. Morderca nigdy nie wyjaśnił, dlaczego zabił. Podczas procesu milczał, wbijając wzrok w ziemię.
Kiedy mój krewny umierał, jego ojciec – emerytowany radiooficer marynarki handlowej, nie położył się spać jak zwykle o tej porze. Siedział zamyślony w swoim fotelu, w domu starym jak on sam. Czekał na syna, spoglądając raz po raz w stronę drzwi. W środku nocy odebrał telefon z policji. Zastygł, a potem zapłakał cicho.
Sam nie pożył już długo. Zanim go pochowałam, zanurzyłam się w jego fotelu, w pustym pokoju, i miałam nieodparte wrażenie, że nie jestem sama¹. Kiedy wyszłam na chwilę przed dom, żeby wyrzucić śmieci, po powrocie zastałam zamknięte drzwi. Nie zatrzasnęły się, zamek się nie zaciął, jednak nie mogłam się dostać do środka. Pęk kluczy w drzwiach od wewnątrz przekręcił się, chociaż nie dotknęła go niczyja ręka.
Niewytłumaczalne zdarzenia, które wkrótce nastąpiły wręcz lawinowo, pojawiające się wokół mnie zapachy nieobecnych bliskich², nadszarpnęły moje pragmatyczne podejście do kwestii życia i śmierci. Nerwowe zachowanie Linki – radosnej z natury golden retrieverki, która nagle zaczęła bać się własnego cienia – utwierdziło mnie w przekonaniu, że atmosfera starego domu przestała nam służyć.
„Takie rzeczy się zdarzają, ale teraz wszystko powinno się uspokoić”, usłyszałam od księdza po pogrzebie. Ale tak się nie stało. O tym, czego wówczas doświadczałam, spontanicznie opowiadałam znajomym i sąsiadom. W ich oczach widziałam niedowierzanie zmieszane ze współczuciem. Zapewne myśleli, że od tej podwójnej żałoby w głowie mi się poplątało.
Tracąc zaufanie do własnych zmysłów, spakowałam walizki, przekręciłam klucz i wyjechałam do rodzinnego Szczecina z mocnym postanowieniem, że nigdy tu nie wrócę. Kiedy odzyskałam spokój i zaczęłam śmiać się z własnej wyobraźni, zadzwonił do mnie sąsiad mieszkający obok starego domu.
– Pani Ewo, ja rozumiem, że po zmarłych trzeba wszystko wyremontować, ale czy może pani powiedzieć majstrowi, żeby nie szlifował ścian po nocach? – zaczął zdenerwowany. – Przepraszam, ale byłem zmuszony wezwać policję, bo to jest zakłócanie ciszy nocnej.
– Ależ panie sąsiedzie, dom stoi pusty! – wykrzyknęłam. – Tam nie ma żadnego remontu! Może to z drugiej strony?
– Policja sprawdziła i stwierdziła, że u sąsiadów nic się nie dzieje, oni mają małe dzieci i cała rodzina już spała. To musiało być u was. Zaglądałem przez okno, widziałem czerwone światełko.
Nogi się pode mną ugięły. Złodzieje, pomyślałam w pierwszej chwili, ale zaraz uspokoiłam emocje. Po co mieliby szlifować ściany? Żeby narobić hałasu i dać się złapać? Nonsens. Czerwone światełko? Może to lampka jakiegoś urządzenia. Z takim przekonaniem zadzwoniłam następnego dnia do drugiego sąsiada.
– Naprawdę jesteś w innym mieście? – spytał zdumiony. – Dziwna sprawa, bo my tu słyszymy, że ktoś mieszka w domu dziadka. Woda w kranie, spłukiwanie toalety, normalne odgłosy życia. Za ścianą ewidentnie coś się dzieje.
Chyba każdy słyszał wiele podobnych historii. Jedne są wiarygodne, inne znacznie mniej. Najczęściej kojarzymy je z kiczowatymi horrorami. Nie jest moim zamiarem powielanie opowieści o duchach ani udowadnianie, że życie po śmierci istnieje. Nie mam do tego ani odpowiednich kwalifikacji, ani zbioru udokumentowanych zdarzeń. Zresztą o zjawiskach paranormalnych napisano już mnóstwo i zrobili to mądrzejsi ode mnie. Jest jednak coś, co rozbudziło moją dziennikarską ciekawość – ludzie, dla których obcowanie z takimi zdarzeniami jest codziennością.
Jedni mówią o nich medium, inni nazywają ich jasnowidzami. Z różnych definicji wynika, że osoby z tym darem mogą kontaktować się ze zmarłymi i przekazywać od nich wiadomości dla żywych. Są kanałem łączącym świat realny z duchowym. Niektórzy w ogóle nie przyznają się do swoich niecodziennych zdolności. Pierwsze spotkania ze zmarłymi są dla nich szokiem, a kolejne następują samoistnie, chociaż sami wcale się o to nie proszą. O tym, czego doświadczają, opowiadają jedynie w wąskim gronie. Pracują w różnych zawodach i raczej słusznie obawiają się utraty twarzy – przecież to, czego nie rozumiemy, najczęściej wyśmiewamy. Człowiek poważny, na poziomie, nie wierzy w duchy.
Dążąc do zrozumienia zjawisk, których po śmierci bliskich stałam się mimowolnym świadkiem, trafiłam właśnie do takich ludzi. Opowiedzieli mi, jak to jest być medium, widzieć duchy i rozmawiać z nimi. Mieszkać pod jednym dachem z (niewidzialnymi) samobójcami i ofiarami wypadków, błąkającymi się po domu jak po dworcowym peronie, bezustannie proszącymi o pomoc. Kłaść się do łóżka ze świadomością, że zmarli mają ich na oku, są blisko i często manifestują swoją obecność.
Czy w ogóle można oswoić się ze zjawami? Prowadzić normalne życie, gdy one wciąż są w pobliżu? I jacy oni są, ci zmarli? Mają poczucie humoru, złoszczą się, martwią o swoich bliskich tu, na ziemi? Zaglądają do naszych domów, podglądają nas w łóżku, w łazience? Dlaczego niektórzy są dobrzy, a inni straszą małe dzieci? A tak w ogóle to dlaczego zmarli wracają do naszego świata, zamiast leżeć w grobie?
Zbierając materiał do tej książki, czułam się jak dziecko, które trzeba prowadzić za rękę po nieznanym terenie. Dziękuję moim rozmówcom, że tłumaczyli mi wszystko od podstaw i nie wymagali deklaracji, czy wierzę w duchy. Za ich radą sięgnęłam po najsłynniejsze publikacje o kontaktach żywych ze zmarłymi. Niczym studentka pisząca pracę magisterską poszukiwałam udokumentowanych historii i wyników badań prowadzonych w tej niełatwej dziedzinie. O materialne dowody jest trudno, ale najciekawsze moim zdaniem fragmenty cytuję w tej książce, wierząc, że pomogą one usystematyzować wiedzę o zjawiskach z trudem mieszczących się w pragmatycznych głowach.
Podobno wielu tzw. zwykłych ludzi ma w sobie wrażliwość na sygnały „stamtąd”, tylko boją się rozwijać swoją wielowymiarową intuicję. Ja do tych osób nie należę (raczej twardo stąpam po ziemi), ale mam obok siebie co najmniej kilkoro takich wrażliwców. Dzięki nim wiem, że odczuwanie obecności zmarłych nie wynika z szaleństwa czy wybujałej wyobraźni.
Gdybym na własnej skórze nie poczuła paranormalnej atmosfery starego domu, ta książka nigdy by nie powstała.
1.
„Odczuwanie obecności osoby zmarłej jest to jedna z najczęstszych form kontaktu. Człowiek w sposób szczególny czuje, że osoba zmarła jest blisko niego. Ci, którzy doświadczają takiej obecności, zazwyczaj potrafią stwierdzić, kiedy ta osoba się pojawiła, a kiedy zniknęła” – Joaquín Cámara, _Nieskończone życie. Podróż duszy po śmierci_, przeł. Anna Alochno-Janas, Wydawnictwo PURANA, Lutynia 2021, s. 82.
2.
„Sygnały węchowe. Ten rodzaj komunikacji również występuje często. Przez kilka sekund, a nawet minut, człowiek może odczuwać charakterystyczny zapach ukochanej osoby lub perfum, których używała”. Źródło: tamże, s. 83.ROZDZIAŁ 1
O tym, że duchy też stoją w kolejkach i chcą, żeby ktoś z nimi pocierpiał
– JAK WYGLĄDAJĄ DUCHY? – pytam Annę Beatę Stanclik, medium z Bielska-Białej.
– Czasami jest to mgła, jednolita tafla mgły, w którą ktoś nagle wkłada głowę. Twarz bywa rozmazana, ale oczy wyraźne – popatrzą, porozglądają się i głowa chowa się w tej mgle. Innym razem widzę postacie, które wyglądają jak za życia. Jeśli ktoś miał gęste włosy, to tak go widzę. Człowiek otyły wciąż ma nadprogramowe kilogramy. Czasami coś eterycznego przemyka albo jakaś postać uchwycona jest tzw. kątem oka. Pamiętam mężczyznę, którego podczas sesji zobaczyłam dość wyraźnie, ale bez nóg. Jego córka powiedziała mi potem, że ojciec zginął w wypadku. Ucięło mu obie nogi.
– NIE BOI SIĘ PANI TAKICH WIDOKÓW?
– Widziałam znacznie gorsze, ale nie chcę o tym opowiadać. Dusze chyba nie chcą epatować swoimi cielesnymi obrażeniami. Młody mężczyzna, który także zginął w wypadku, pokazał mi tylko jedną część twarzy. Nie chciał narażać mnie na przykry widok. Kiedyś rozmawiałam z duszą, która wyznała, że bardzo cierpi, ale nie dlatego, że zmarła tragicznie, ale dlatego, że nie może wychowywać swoich dzieci. Jeśli ktoś myśli, że oni tam nie przeżywają rozterek, nie płaczą, nie widzą naszego żalu, to jest w błędzie.
Anna miała dziewięć lat, kiedy wyszła przed furtkę domu i wypowiedziała słowa, które wpłynęły na jej dalsze życie:
– Ojej, za trzy dni ktoś się powiesi. Będziemy mieli pogrzeb. Ludzie będą płakać za dzieckiem.
Babcia wzięła ją za ręce i mocno przytuliła do serca.
– Co ty, Anusiu, opowiadasz? – wyszeptała do ucha. – Takie małe dziewczynki nie powinny wypowiadać strasznych słów, że pogrzeb, że ktoś się powiesi.
Za plecami babci stanęła prababcia. Wnikliwie przyglądała się Ani, głaszcząc jej jasną główkę.
– A ty to zobaczyłaś, aniołku? – zapytała troskliwie.
– Tak, babciu – przytaknęła mała.
– Co konkretnie?
– Jak niosą trumnę chłopczyka.
Trzeciego dnia cała wieś biegnie na skraj lasu. Wszyscy lamentują: „Boże jedyny, czemuś na to pozwolił?”. Najbardziej płacze młoda kobieta z sąsiedztwa. Było już za późno, aby ratować jej syna. Chłopiec miał jedenaście lat, zawsze taki grzeczny… trochę małomówny. Wszyscy go lubili za uczynność i pracowitość.
Niedługo potem, gdy chłopiec leżał w kostnicy, Ania usłyszała fragment rozmowy babci z prababcią. Zerkały na nią, gdy bawiła się w ogródku, wymieniały porozumiewawcze spojrzenia.
– Ta mała widzi, nie ta starsza, jak sądziłyśmy, tylko ona – zaczęła babcia. – Musimy się nią zająć.
Prababcia popadła w zadumę. Przez dłuższą chwilę siedziała w milczeniu, potakiwała głową swoim myślom. W końcu zadecydowała:
– Trzeba ją wszystkiego nauczyć, dobrze przygotować na przyszłość. Sprawić, aby się niczego nie obawiała.
Pomachała wesoło do Anusi i po raz pierwszy tamtego smutnego dnia uśmiechnęła się promiennie.
– Ona pójdzie w nasze ślady, bo skoro ma wizje, to znaczy, że duchy już przy niej są – powiedziała.
PIERWSZE NAUKI
Wychowała się w ogromnym, wielopokoleniowym domu na Śląsku, w którym każdy miał swoje miejsce: prababcia, babcia, rodzice, ona i jej siostra, a także ciocia z mężem i dziećmi. W takich rodzinach nic się przed nikim nie ukryje.
– Moja starsza o dziesięć lat siostra odetchnęła z ulgą, cieszyła się: „Nareszcie dadzą mi spokój” – wspomina medium. – Mówiła oczywiście o babkach, które się uparły, żeby któraś z nas była taka jak one.
– JAKA?
– Żeby miała kontakt ze zmarłymi, przekazywała żywym wiadomości od nich, rozmawiała z nimi.
– Z DUCHAMI?
– Nie lubię tego słowa, staram się go nie używać. Wolę określenie „dusze zmarłych”. Albo „energia”. Na potrzeby pani książki możemy jednak mówić „duchy”, żeby sprawa była dla wszystkich jasna.
Od tamtej pory babki nie odpuszczały mi, przyuczały do tego, co robię dziś zawodowo. Siostra odzyskała upragniony spokój, a ja łapałam nauki w mig, chociaż nie wszystko rozumiałam. Kiedy moja babcia rozmawiała z pustym krzesłem, to mówiła: „Dziecko, nie bój się. Tu jest duch, który potrzebuje pomocy, i babcia zaraz go odprowadzi”. Obie używały słowa „duch”, ale mówiły też „dusza” i „ludź”, na przykład: „Popatrz, Anusiu, znów tu jest jakiś ludź”. Pytałam, dlaczego stołek sam się rusza, a ona odpowiadała, że w ten sposób duch daje znać, że przyszedł po pomoc. „Ale co ze stołkiem?!”, wierciłam jej dziurę w brzuchu. „No rusza się, rusza…”, przyznawała. „On, ten ludź, przyszedł do mnie i rozmawiamy, nic złego się nie dzieje”.
Takie były moje pierwsze nauki. Nawet latem, gdy inne dzieci wyjeżdżały na wakacje, ja byłam z babkami i uczyłam się od nich, jak rozmawiać z duszami. Nie miałam zbyt dużo lalek i miśków, ponieważ – jak mawiały babki – „w duchowości nie ma żadnych zabaw”.
– TO MIAŁA PANI PRACOWITE DZIECIŃSTWO.
– Nie zamieniłabym swojego dzieciństwa na żadne inne! Babki wynagradzały mi trudy, rozpieszczając mnie i spełniając moje dziecięce zachcianki. Szczególnie za sprawą mojego kochanego taty wyrastałam w przekonaniu, że jestem najważniejsza w rodzinie. Oni wszyscy wciąż się mną opiekują – ojciec ma dziś dziewięćdziesiąt trzy lata, a babcie odwiedzają mnie już jako dusze. Jestem z nimi w stałym kontakcie, zawsze mnie wspierają i pomagają mi.
Po podstawówce chodziłam do liceum ogólnokształcącego w Katowicach, a moja siostra skończyła wtedy handel zagraniczny. W szkole wszyscy szybko się zorientowali, że robię jakieś czary, tak to nazywali. Wtedy jeszcze się z tym kryłam, ale czasem byłam zmuszona działać . „Ania, zrób coś, żeby dzisiaj nie było fizyki. Ozłocimy cię!”, obiecywali mi w klasie. Nie dawałam się długo prosić, bo nie lubiliśmy pani od fizyki. „No dobrze – zgadzałam się – ale muszę się teraz skupić, żeby poprosić duchy o pomoc, więc siedźcie cicho”.
W klasie jak makiem zasiał. Wszyscy czekali na cud. Ale po przerwie otworzyły się drzwi i weszła nauczycielka fizyki. Zewsząd bombardowały mnie zawiedzione spojrzenia, gdy nagle… CYK! I nie ma prądu. To była zima i późna pora, ponieważ lekcje odbywały się w systemie dwuzmianowym. Zrobiło się ciemno, a mieliśmy robić jakieś eksperymenty z równią pochyłą i różnymi urządzeniami. Bez prądu urządzenia nie działały, lekcji nie można było przeprowadzić.
Nauczycielka z impetem wstała z krzesła, wzięła dziennik pod pachę i wychodząc z klasy, rzuciła pod nosem: „Ktoś chyba musiał przy tym majstrować”. Ledwie zamknęła za sobą drzwi, gdy rozległy się gromkie brawa. Byłam „Bohaterką Dnia”. Po cichu podziękowałam duchom za wsparcie, ale mówiąc szczerze, byłam zaskoczona takim obrotem sprawy. Może to była zwykła awaria, w tamtych czasach to się często zdarzało. Wszyscy jednak wierzyli, że to moja sprawka.
Były też inne sytuacje, które lubię powspominać. Nikt nie chciał jechać na wycieczkę z naszym wychowawcą. Nie był dla nas dobry, więc wspólne wyjazdy traktowaliśmy jak zło konieczne. Wszyscy namawiali mnie, żebym coś wykombinowała. No ale co tu wymyślić, skoro termin ustalony, pieniądze wpłacone, a plecaki prawie spakowane. „Ania, zrób coś”, prosili niemal do ostatniej chwili. Zamknęłam oczy i błagałam duchy, żeby zadziałały, ale nie tak, żeby komuś stała się krzywda. Dwie godziny przed planowanym wyjazdem jeden z rodziców przekazał informację, że wycieczka jest odwołana. „Pan wychowawca się rozchorował”, oznajmił, a ja się zastanawiałam, czy to przypadkiem nie moja wina. Wszyscy byliśmy szczęśliwi, że zostajemy w domach, a moje notowania w klasie poszybowały w górę.
Nie planowałam, że zostanę medium. Ale taka się urodziłam. Dostałam w spadku po babciach dar, którego nie mogłam zlekceważyć. Gdybym tego daru nie pielęgnowała, prawdopodobnie szybko straciłabym wszystkie umiejętności. Bardzo bym je wtedy zawiodła.
Spotykamy się w marcu 2022 roku w Warszawie, w wynajętym apartamencie w pobliżu Starówki. Anna Stanclik przyjechała służbowo, na indywidualne sesje z klientami umówione z dużym wyprzedzeniem. Nie ma przed sobą kryształowej kuli ani pachnących kadzidełek. Od pierwszej chwili wzbudza zaufanie. Jej twarz jest łagodna, a uśmiech ujmujący. Tylko oczy ma czasem trochę zmęczone, jakby widziały w życiu zbyt wiele. Trudno się temu dziwić, skoro ludzie przychodzą do medium raczej ze smutnymi sprawami – przeżywają rodzinne dramaty, życiowe problemy, źle znoszą czas żałoby. Wspólnym mianownikiem ciążących im historii jest śmierć kogoś bliskiego, nieumiejętność pogodzenia się z nią, a nawet brak chęci życia.
Anna unika spotkań w swoim domu w Bielsku-Białej. Zdecydowanie woli pracować na neutralnym terenie, bo – jak mówi – tam jest bliżej ludzkich problemów. Żartuje przy tym, że nie chce u siebie tylu lokatorów, i bynajmniej nie ma na myśli tych żywych. W życiu kieruje się dewizą: „Co masz zrobić jutro, zrób dziś”. Zodiakalny Lew – konsekwentna i odpowiedzialna. Skutecznie chroni swoją prywatność, koncentrując się wyłącznie na sprawach zawodowych.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki