- W empik go
Pocałunki - ebook
Pocałunki - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 229 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PO NIENAPISANEJ POWIEŚCI.
Błogosławione niech będą imiona wszystkich kobiet, przez które cierpiałem. Błogosławione niech będą imiona tych, które kochałem – i tych, które mnie kochały – i tych, które dobre były dla mnie.
Pocałunki stracone na zawsze!
Pocałunki zakazane!
Pocałunki zatrute!
Wszystkie te pocałunki – złe i dobre – wspominam jako życia mojego najbarwniejsze kwiaty.
Wygnany poza koło żyjących, umarły pośród żywych – osamotniony jak ten, który został wyklęty – przebaczam wszystkim – i sam o przebaczenie błagam.
Nigdy dość nisko głowy nie pochylisz przed kobietą, nigdy dość pobożnie nie uklękniesz przed nią, bo nie wiesz, ile Boga jest w jej anielstwie.
Nigdy nie śmiej bluźnić przeciw niej, bo nie wiesz, ile świętości jest w jej kłamstwie i grzechu.
Błogosławione niech będzie anielstwo kobiety – i je grzech – i jej kłamstwo!
Straszną i tajemniczą jest jej potęga.
Rozemknęły się bujnie kielichy róż – zakwitły bzy – maj jowe słońce ozłociło runie wiosenne. Soki życia trysnęły – świat miłością dysze.
Nie mów, że motyl goni motyla; że pyły kwiecia tęsknią ku sobie, że gołąb całuje gołębicę, że pieszczochy łąk źrebięta dojrzały do pragnień miłosnych; – że dziewczęta okiem płomiennem i uśmiechem różowym chłopców do uściśnień nęcą.
Śnieżne szaty ślubne przywdziały brzozy; sokory zakwitły rozłożystemi konary; klon szumi biało nakrapianym liściem i duma o odrodzonem życia pragnieniu.
Nie mów tego! Motyl i gąsienica, źrebięta i dziewczyny – to jedna dusza – jedna potęga całej natury,
Nieśmiertelna Ewa w miljonie kształtów.
Duch niewieści – który trwa wiekuiście w całym łańcuchu bytu.
Jeden i jedyny.
Straszną i tajemniczą jest jej potęga. Gołębica mści się za motyla, kobieta za kobietę.
Drżyj, bo nigdy nie poznasz, jaki tajemniczy związek istnieje między niemi.
Nie rozpleciesz nigdy węzła, który łączy Ewę żyjącą i Ewę umarłą.
Ewę, która się rumieni w listkach róży; – która szeleści w skrzydłach motyla; która dźwięczy w śpiewie gołębicy i w wesołem rżeniu młodej łani; która faluje we wzruszonej piersi dziewczyny.
Nie odgadniesz nigdy, jakim węzłem mistycznym połączone są kobiety na wszystkich kresach globu ziemskiego.
Zawsze ta sama. Jedna i jedyna,
Jedna drugą dopełnia – jedna mści się za drugą,
Nieśmiertelna Ewa – wiekuisty duch niewieści, Bożą wolą do bytu powołany – i rozlany w całej naturze, jako treść, która łączy jej rozpierzchłe twory – jednym łańcuchem miłości.
Biada tym, którzy zasłużyli na jej gniew i jej zemstę.
Biada stuleciu, które kochać nie umie!
Kaźń boża nad niemi – i wyklęci są – i poza koło ludzkie wygnani,
Pocałunki stracone na zawsze!
Pocałunki zakazane!
Pocałunki zatrute!
Zbudźcie się w mojej pamięci, jak pamięć białej chustki, którą powiewała moja Ewa, kiedym ją żegnał po raz ostatni…
Błogosławione niech będą imiona wszystkich kobiet, które kochałem.
I tych, które mnie kochały – i które dobre były dla mnie,
I tych, które mi przyniosły cierpienie – i ból – i wygnanie.I NIE MIŁOWAĆ CIĘŻKO I MIŁOWAĆ
I nie miłować ciężko i miłować.
Nędzna pociecha. Rozkosz i cierpienie
W jedno się wiążą – niepewność. Takowa-ć
Dola człowiecza. Wszystko przyrodzenie
Żyje miłością. Tylko syn człowieka
Wciąż za nią goni i od niej ucieka,
Nie miłowawszy będziesz martwym głazem.
Miłując, spłoniesz na popiół. Gorące
Spojrzenie w piersiach utkwi ci żelazem.
Noc – zda się wieczną, rychło gaśnie słońce:
A ciężko widzieć słońce, gdy się mroczy;
Ciężej noc widzieć, gdy się wiekiem toczy.
Jak zabłąkane dziecię, dusza nasza
Drży z tej drogi rozstajnej żywota:
Tu ją surowy, zimny mrok przestrasza,
Tam rozpalonym płomieniem migota
Z ognistych niebios zorza purpurowa:
Którędyż pójdę, co mi jutro chowa?
Komu jest obcą miłość – czyli przeto,
Że nie napotkał jeszcze swej bogini;
Czy, że zbyt dumny, aby przed kobietą
Uklęknąć tak jak się klęka w świątyni;
Czy, że zbyt zimno własne czucia bada –
Iż gasną, nim zapłoną – temu biada!
Czy przeto obcem mu ducha wesele,
Że zbyt samotnie jego dumy płyną;
Czyli, że bratnich dusz ma nazbyt wiele,
Aby z nich jedna mogła być jedyną;
Czy, że z miłością jej siostra – śmierć blada
Zawsze mu serce mrozi – temu biada!
Bo on nie pójdzie różami opięty,
Nie pozna życia najcudniejszej woni
I w końcu powie: – Ja jestem wyklęty!
Nie było dla mnie majowej harmonji.
Raczej się wcale nie rodzić, niżeli
Nie znać melodji, w której śnią anieli.
Duch jego głodny a sieroctwem drżący,
Choć jako bóstwo byłby doskonały,
Łamać się będzie od tej brakującej
Życia połowy, co tworzy kryształy.
I zawsze będzie smutny i samotny –
Jakby u brzegu przepaści wilgotnej….
Miłość jest własny bieg życia naszego.
Ona jest jego pełnią księżycową,
W niej jest modlitwa, w niej bytu całego
Prawda najwyższa i jedyne Słowo –
Chwała i rozkosz. W niej, jak słońce w fali,
Miłość wszechistot złotą skrą się pali.
Wszystkie sny moje za wiatru szelestem,
Znikły rozwiane we mgle rozczarowań;
Samotny jestem, rozpłakany jestem
I pragnę słońca i snu pocałowań.
Oto się wieczór zarumienił cichy
I rozemknęły się róży kielichy.
Oto się wiosna w mem sercu zbudziła,
Krzew moich uczuć znów się zazielenił,
Oto bogini mi się objawiła…
A czemużbym jej boginią nie mienił,
Gdy w niej się cała myśl duszy mej streszcza,
Cała serdeczność moja się wypieszcza?
Kocham… ach, kocham! Oto ku mnie spływa
Szelestu skrzydeł i ptaków śpiewania
I blasków pełna – i wonią pieściwa
Dusza, co dłonią siostrzaną odsłania
Mej ciemnej duszy świetlane szafiry –
Dźwięczne melodją złotostrunnej liry.
Ile uśmiechów – ach! ile pogody –
I słodkich spojrzeń ile – ile wzruszeń –
Ile zapału i krwi życia młodej
I pocałunków i czasu pokuszeń –
Ach, ile niebios – ach, ile uroku –
Ile… Ach, cóż to, cóż to? Łzy w mem oku?…
Ach, każdy uśmiech staje się trucizną.
Spojrzenie każde – pomarszczeniem czoła,
A pocałunek każdy – siną blizną;
Każda pokusa cierpienie wywoła,
A każdy urok jest złudą przemienną,
A każdy zapał – jest nocą bezsenną.
Kto od tęsknoty płonął i usychał –
I śnił – i marzył – i wątpił – i wierzył –
I noce nie spał – i płakał – i wzdychał –
I na dwie dusze swą duszę rozszerzył;
Kto znał miłości wieńce i kajdany:
Ten wiecznych cierpień poznał siew różany.Z EROTYKÓW.
I.
O, nie pytaj mię, błagam cię, dziewczyno,
Czym ja cię kochał? Niech nam chwile płyną –
Błękitnych marzeń półsenną krainą!
O, nie pytaj mię… błagam cię, wybrana,
Jakem cię kochał? Jakaś moc nieznana
Zgięła przed tobą me drżące kolana.
O, nie pytaj mię, błagam cię, aniele,
Dlaczegom kochał? Póty serc wesele,
Póki nie dotkną jego zórz – skalpele.
II.
Jeżeli kochać – to kochać namiętnie,
Nie rozważając, jak ogień wytryska,
Z zamkniętem okiem lecieć w żar ogniska –
Jak żywiołowe siły – bezpamiętnie.
Niech miłość płonie w krwi bezwiednem tętnie,
Niech niema czasu, miejsca ni nazwiska!
Jeżeli kochać – to kochać namiętnie,
Nie rozważając jak ogień wytryska.
Możem pokochał cię naraz, gdy smętnie,
Oko twe ku mnie płomienie swe ciska!
Możem cię długo odgadywał zbliska,
Rosę twej duszy w miód zbierając skrzętnie.
Jeżeli kochać – to kochać namiętnie,
Nie rozważając, jak ogień wytryska,
III.
O, błagam jeszcze! Gdy u stóp twych zgięty
Ja szukam słowa, co mogłoby cały
Żar moich uczuć ująć dźwięk zaklęty;
Nie żądaj, błagam, abym dla twej chwały,
Powtarzał ciągle: – kocham, kocham ciebie!
Bo mi te słowa zbyt zlodowaciały. –
Tysiączne usta w kłamliwej potrzebie
Tak zamroczyły ich blaski pierwotne,
Że dziś ich gwiazdy zagasły na niebie –
I zdają mi się takie nieistotne
I tak obłudne w próżnem swem znaczeniu,
Że – nim wypowiem te dźwięki przewrotne
Luba! Ja kochać cię będę w milczeniu.FRAGMENT.
My się nie możem kochać jak gołębie!
Dwie nasze dusze są jak dwie otchłanie,
Co wzajem patrzą w swe bezdenne głębie –
I nigdy wzrok ich u kresu nie stanie.
Czasem je sita nieznana porywa:
Padamy w cienie jakichś nocy czarnych –
Kędy samotność dumna i straszliwa
Króluje nakształt sił elementarnych.
Czasami płoniem ognistym wybuchem
I pożar pożar iskrami podsyca –
I duch się jeden zlewa z drugim duchem,
Jak chmura z chmurą, z mgławicą mgławica.,
Naraz rzucamy te podniebne loty –
Mrok od otchłani zionął ku otchłani:
Znów samotności czujemy tęsknoty –
I idziem gorzcy i rozczarowani!
Nie wciąż się równo toczy wielka rzeka.
Opływa lasy i góry i sioła –
I różnie działa jej siła daleka:
Ma w sobie czarta, ma w sobie anioła!
I duchów naszych te głębie otchłanne
Mają swej jaźni wieczne tajemnice:
Mają swe tęcze i zorze poranne –
I swoje wichry – i swe błyskawice.
Czuję te burze, co żałobną tuczą
Królują w tajniach duszy twej głębokiej;
Słyszę te wichry, co w sercu twem huczą –
Widzę twe tęcze – i widzę twe mroki.
Twój duch jest niby ciemny bór, gdzie sosny
I dęby kwitną pośród niw tysiąca;
Którędy wicher przelata żałosny
I o zielenie twych drzew się roztrąca.
Jam jest jak równia puszczy rozpalonej,
Której bezpłodne piaski w wir się kłębią;
Po której wicher dmie nieposkromiony,
Chyba nad morską zatrzyma się głębią!
Wichry pustyni i wichry te leśne
Kiedy się razem zejdą w swym poszumie –
Wzajem oddechy swe karmią bezkresne
I otchłań otchłań jak siostrę rozumie.
Bo czujesz w świętej owej tajemnicy
Tchnienie świadome samoistnej duszy –
Lot białoskrzydły królewskiej orlicy –
Wicher po leśnej szalejący głuszy.
I miłość nasza zda się nieraz walką
Dwóch potęg ciemnych, dwóch dusz nieśmiertelnych. -
I z których każda pragnie być westalką
I strzeże wiecznie swych zniczów udzielnych.
Aż oba wichry – i otchłanie obie
W dzień uroczysty – przez pragnienie jedno
Dążąc ku sobie, zlewają się w sobie
I w niebo płyną drogą snu bezwiedną.
Kocham cię za to, że jesteś otchłanią,
Kocham cię za to, że jesteś orlicą –
I że się wichry w duszy twej orkanią –
I żeś jest chmura – i żeś jest mgławicą.SPÓJRZ.
Spójrz, berberys lśni w szkarłatach,
Modrzew igłą szumi siną –
Między świerkiem a leszczyną.
Spójrz – berberys lśni w szkarłatach.
Na żywicznych aromatach
Tchnienia sosen w pierś nam płyną.
Spójrz – berberys lśni w szkarłatach,
Modrzew igłą szumi siną.
Spójrz, jak cicho tu wokoło,
Jak szum leśny serce koi.
Duch młodnieje – znowu roi,
Spójrz, jak cicho tu wokoło.
Znowu przyszłość śnij wesołą,
Nic ci snów tu nic rozstroi.
Spójrz, jak cicho tu wokoło,
Jak szum leśny serce koi.
Nikt nie patrzy, nikt nie słucha.
Pójdź! Spoczniemy jak w idylli –
Pójdź – o pójdź! Nie traćmy chwili!
Nikt nie patrzy, nikt nie słucha,
Niebo jasne, ziemia sucha, –
Sami rozkosz będziem pili!
Nikt nie patrzy, nikt nie słucha –
Pójdź! Spoczniemy, jak w idylli.PSZCZOŁY.
Czasami śród kochanków tak płynie rozmowa,
Jako z brzękiem śród kwiatów latające pszczoły:
Tak miodem woniejący, tak dźwięcznie wesoły
Jest duch, którym śpiewają bezwiedne ich słowa,
Starczy im półuśmiechu, wyrazu połowa,
By się pojąć zupełnie lub choćby na poły,
Co dla nich jednoznaczne, gdyż – jako anioły
Wiecznie w modłach, tak wieczna marzeń ich osnowa.
Jedno niemal drugiego uprzedza wyrazy –
Powtarza je, dopełnia, krzyżuje, przeplata –
Lub wlewa w nie melodje – kolory – ekstazy.
I tak płynie kochanków rozmowa skrzydlata,
Jak gdyby za nich śpiewał jakiś duch z za świata-
Dwa serca w jeden kryształ zlewając bez skazy.ZWIASTOWANIA,
I.
Najsłodsze są w miłości te chwile zwiastowań,
Które jeszcze nie przeszły z marzeń w rzeczywistość;
Które drżą w możliwościach czaru pocałowań,
Strojne w przedistnieniową srebrną przezroczystość.
Najsłodsze są te pierwsze upojenia dreszcze,
Zapowiedź meteorów i błyskawic burzy;
Wspomnieniem tych lazurów wciąż swe serce pieszcę:
Ten dreszcz – wiem – już się nigdy, nigdy nie powtórzy.
Najsłodsze są te tchnienia przedwiosennej świeżej
Jutrzenki widziadlanej, różanej, świetlanej,
Co zwisła na niebytu a bytu rubieży,
Świętej na pocałunek czekając przemiany.
II.
A zanim pocałunku stał się ten cud boży,
Miałem dziwne godziny, że, choć jawy pomny –
Śniłem – cały płynący w błękitach tej zorzy –
A duch twój nieustannie ze mną był przytomny.
Cała mi tkwiłaś w oku, jakby mej źrenicy
Cząsteczka niepodzielna. – I widziałem ciebie –
Już to, rzekłbyś, w wysnutej z legend okolicy –
Gdzieś na dalekich gwiazdach – na tęczach – na niebie;
Już tak blisko, jak gdybyś zeszła mi w objęcia
Tak, że czułem twój oddech; żem cię w sobie całą
Miał wcieloną… A czasem – rzecz nie do pojęcia
Rozwiana, w mgłę się nagle przemieniałaś białą –
A potem bezcielesną!… Czy to zwid uroczy,
Czy chochlików figlarnych gra jakowaś pusta?
Patrzę w noc: oto widzę jeno twoje oczy!
Patrzę znów: oto widzę jeno twoje usta!
Oczy – usta – jak gdyby samodzielne twory