Pochodzenie kobiety - ebook
Pochodzenie kobiety - ebook
Wywrotowa i niepokorna hipoteza wodnej małpy w mistrzowskiej książce Elaine Morgan
Ekscentryczne i feministyczne wyzwanie rzucone męskiej opowieści o ewolucji
Pochodzenie kobiety Elaine Morgan to druga odsłona serii „Inne Konstelacje”, w której ukazują się lektury rekomendowane przez Olgę Tokarczuk. Wydany sto lat po słynnym O pochodzeniu człowieka Charlesa Darwina esej walijskiej pisarki wywołał międzynarodową debatę i wywarł znaczący wpływ na współczesne myślenie o antropologii ewolucyjnej.
Morgan przejęła koncepcję Alistera Hardy’ego, według którego na pewnym etapie swego rozwoju człowiek był bardziej związany ze środowiskiem wodnym, a nie lądowym. Stąd brak futra, warstwa tłuszczu pod skórą, piersi i dwunożność jako forma adaptacji do życia w strefie przybrzeżnej. Pisarka jednocześnie twórczo tę hipotezę rozwinęła i dzięki swojej odwadze, otwartości i rewolucyjnemu podejściu do historii Homo sapiens dopuściła do głosu przede wszystkim nasze przodkinie: dziewczynki, dziewczyny i kobiety.
Pochodzenie kobiety Elaine Morgan czyta się dziko i zachłannie. Opowieść ta jak po sznurku żelaznej logiki układa w głowie nowe i porządkuje chaos świata z żywą wiarą, której trudno nie ulec. (…) Spróbujmy porzucić wszystko to, co myślimy o człowieku, o sobie, o naszych nagich dłoniach, nadwrażliwości na każdy szelest i o tym, że całe to życie spędzamy w pionie, stawiając oś swego kręgosłupa w linii grawitacji, a doświadczymy ulgi dopiero, gdy rozłożymy się w basenach, morzach czy jeziorze. Gdy wreszcie wrócimy do domu.
Urszula Zajączkowska, fragment posłowia
Olga Tokarczuk o serii „Inne Konstelacje”
Dobre książki chodzą własnymi drogami. Mają własne życie. Niektóre z nich nigdy nie dostępują popularności i ogólnego podziwu, inne tylko przez dłuższą chwilę cieszą się zainteresowaniem i są powszechnie czytane, a potem ulegają dziwnemu zapomnieniu na jakiś czas. Jeszcze inne, te najbardziej ekscentryczne, nigdy nie przenikają do szerszej świadomości i tkwią gdzieś na peryferiach literackiego kosmosu, świecąc swoim światłem i tworząc konstelacje o przedziwnych kształtach. W tej serii to właśnie na nie chcemy zwrócić uwagę czytelników. Nie oglądając się na kanony, gatunki, czasy, miejsca i języki, pozwolić im zabłysnąć i przywołać sensy, o których nie mieliśmy pojęcia. Pozwolić im odkryć się na nowo.
Kategoria: | Biologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-07885-3 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
*
Na początek zróbmy krótkie podsumowanie historii w takiej wersji, w jakiej się ją dotychczas opowiada, ponieważ pomimo wszystkich nowo odkrywanych dowodów ogólnie akceptowany obraz ewolucji człowieka niewiele się zmienił.
Łup! W samym środku ląduje tarzanopodobna sylwetka prehominida samca, który zszedł z drzewa, zobaczył sawannę rojącą się od zwierzyny, złapał broń i został wspaniałym łowcą.
Prawie wszystko, co nas dotyczy, ma być tego konsekwencją. Jeżeli chodzimy wyprostowani, to dlatego że wspaniały łowca musiał się wyprostować, aby z wysoka rozglądać się za zdobyczą. Jeśli żyliśmy w jaskiniach, to dlatego że łowcy potrzebowali domu, do którego mogliby wracać. Jeśli nauczyliśmy się mówić, to dlatego że myśliwi musieli zaplanować kolejne safari i przechwalać się ostatnim. Desmond Morris, zastanawiając się nad kształtem kobiecego biustu, natychmiast wydedukował, że wyewoluował on, ponieważ partner kobiety został wspaniałym myśliwym – i broni tej niedorzecznej tezy z największą pomysłowością. Jest coś w postaci Tarzana, co ich wszystkich zauroczyło.
Cała ta opowieść jest według mnie wysoce niewiarygodna. Usiana tajemnicami, niespójnościami i pytaniami bez odpowiedzi. Jeszcze bardziej obciążające są pytania nigdy niezadawane, ponieważ – jak wskazał profesor Peter Medawar – „naukowcy nie są skłonni do zadawania sobie pytań, na które nie mają choćby szczątkowej odpowiedzi w zanadrzu”. Poświęcę ten rozdział na wskazanie niektórych takich pytań, zanim naszkicuję nową wersję historii „nagiej małpy” – taką, która przynajmniej zasugeruje możliwe odpowiedzi na każde z nich, i piętnaście czy dwadzieścia innych.
Pierwsza tajemnica: Co się stało w pliocenie?
Teoria, że ludzka historia zaczyna się w Afryce, została powszechnie zaakceptowana. Dwadzieścia milionów lat temu w Kenii istniała kwitnąca populacja małp o niewyspecjalizowanej budowie i wielości typów od rozmiarów małego gibbona do dużego goryla. Doktor L.S.B. Leakey wykopywał ich kości setkami w regionie Jeziora Wiktorii i najwyraźniej radziły sobie w tym czasie bardzo dobrze. Był to okres znany jako miocen. Łagodny klimat, opady deszczu obfitsze niż dzisiaj, lasy w rozkwicie. Jak dotąd świetnie.
Potem przyszła plioceńska susza. Robert Ardrey pisze o niej: „Żaden umysł nie może pojąć w kategoriach dostępnych ludzkiemu doświadczeniu czasu trwania pliocenu. Dziesięć suchych lat ćwierć wieku temu wystarczyło do utworzenia na amerykańskim południowym zachodzie tej otchłani nieszczęścia, jaką były piaskowe sztormy dust bowl. Mieszkańcom regionu te dziesięć lat musiało zdawać się wiecznością. A afrykański pliocen trwał dwanaście milionów lat”.
Na całym kontynencie afrykańskim nie znaleziono w warstwach plioceńskich ani jednego przedludzkiego szczątku. W ciągu tego okresu wiele obiecujących mioceńskich gatunków małp zniknęło – nic w tym dziwnego – z powierzchni ziemi. Kilka ostało się w kurczących się połaciach lasu i kiedy pliocen się skończył, pojawiły się ponownie jako małpy brachiatory – wyspecjalizowane w bujaniu się na rękach.
Coś zadziwiającego również pojawiło się ponownie – australopiteki, po raz pierwszy odkryte przez profesora Raymonda Darta w 1925 roku i od tamtej pory odkrywane w znacznych liczbach.
Australopitek wyłonił się po tych przerażających dwunastu milionach lat sądu bożego znacznie odświeżony i udoskonalony. Kłykcie potyliczne jego czaszki wskazują, że nosił głowę pod nowym kątem, sugerującym, że chodził prosto, a nie na czworakach, a oczodoły według sir Wilfreda le Gros Clarka mają „nad wyraz ludzki wygląd”. Był też bystry. Jego szczątki znajdowano w wąwozie Olduvai wśród prymitywnych narzędzi otoczakowych, które okrzyknięto najwcześniejszymi początkami ludzkiej kultury. Robert Ardrey mówi: „Weszliśmy w plioceński kocioł jako niewyspecjalizowane stworzenie ledwie niosące ludzki potencjał. Kiedy wyszliśmy, brakowało nam jedynie porządnego mózgu i podbródka. Co się z nami stało po drodze?”. Pytanie za sto tysięcy dolarów: Co się z nimi stało? Dokąd poszli?
Drugie pytanie: Dlaczego stanęli pionowo? Popularna wersja lekko się przemyka po tym kruchym lodzie. Desmond Morris mówi po prostu: „Wobec silnej presji na zwiększenie zdolności zabijania ofiar powstali szybsi, lepsi biegacze”. Robert Ardrey mówi równie prosto: „Nauczyliśmy się stać w pozycji wyprostowanej przede wszystkim z powodu konieczności przystosowania do życia łowieckiego”.
Ale chwileczkę. Byliśmy czworonogami. Te zdania implikują, że czworonóg nagle odkrył, że może się poruszać szybciej na dwóch nogach niż na czterech. Spróbujcie sobie wyobrazić, jaki czworonóg wpada na ten pomysł – kot? pies? koń? – i zdacie sobie sprawę, że to kompletny nonsens. Poza tym na czterech nogach z pewnością biega się szybciej niż na dwóch. Rozwój dwunożności był okrutnie nienaturalny.
Łasice, świstaki, króliki, szympansy siadają lub stają na dwóch nogach, żeby się rozejrzeć, ale kiedy chcą być szybkie, mają dość rozsądku, żeby użyć wszystkich nóg, którymi dysponują. Jedyne czworonogi poruszające się szybciej na dwóch niż na czterech, które przychodzą mi do głowy, to kangury – i mała jaszczurka zwana Texas boomer, a ona nie wytrzymuje długo w tej pozycji. Sekretem w takich przypadkach jest długi, ciężki, równoważący ogon, którego z pewnością nigdy nie mieliśmy. Można twierdzić, że był to rozwój naturalny dla naczelnych, bo naczelne siedzą wyprostowane na drzewach – ale czy naprawdę naturalny? Pawiany i makaki są zwierzętami naziemnymi od milionów lat bez śladu dwunożności.
George A. Bartholomew i Joseph B. Birdsell wskazują: „ niezwykła rzadkość dwunożności wśród zwierząt sugeruje, że jest ona nieefektywna z wyjątkiem bardzo specjalnych okoliczności. Nawet unikalna pionowa lokomocja nowoczesnego człowieka w porównaniu z ruchem czworonożnych ssaków jest względnie nieefektywna . Musiała wyniknąć jakaś istotna korzyść nielokomocyjna”.
Co to była za korzyść? Tarzaniści sugerują, że dwunożność umożliwiła małpie ściganie zwierzyny i jednoczesne trzymanie broni – na początku zapewne kamieni. Ale szympans biegnący z bananem (lub kamieniem), jeśli nie może go włożyć do ust, niesie go w jednej ręce i galopuje na pozostałych trzech, bo nawet trzy nogi są szybsze niż dwie. Więc co nasz przodek miał niby robić? Wałęsać się z kamieniem w każdej pięści? Rzucać głazami, których podniesienie wymagało obu rąk? Ciskać kłody?
Nie. Musiał być ważniejszy powód, dla którego ograniczyliśmy się przez długi czas do chodzenia na tylnych nogach, mimo że tak było wolniej. Musimy znaleźć ten powód.
Trzecie pytanie: Jak ta małpa w ogóle wpadła na używanie narzędzi? Znowu Desmond Morris wyjaśnia to łatwo, przeskokiem: „Wobec silnej presji na zwiększenie zdolności zabijania ofiar ich ręce stały się zdolne do silnego, efektywnego trzymania broni”. W porównaniu z Morrisem Robert Ardrey ma obsesję broni, którą nazywa „najbardziej znaczącym ludzkim dziedzictwem kulturalnym”. Lecz jego wyjaśnienie, jak to się zaczęło, jest równie pobieżne jak wszystkie inne: „W pierwszej ewolucyjnej godzinie powstawania człowieka staliśmy się na tyle umiejętnymi użytkownikami broni, że mogliśmy się pozbyć naturalnych sztyletów (tzn. dużych prehominidalnych kłów)”.
Momencik – jak i dlaczego? Dlaczego jeden jedyny gatunek małp mioceńskich zaczął używać broni? Przyparty do muru pawian może pokonać lamparta; głodny pawian zabije i zje kurczaka. Teoretycznie mógłby chwycić kawałek krzemienia, zapomnieć o „naturalnych sztyletach” – i zostać wspaniałym łowcą. Ale tego nie robi. Dlaczego my zrobiliśmy? Saren Eimerl i Irven de Vore wskazują w swojej książce The Primates (Naczelne):
„Prawdę mówiąc, wymaga to wyjaśnienia. Dla przykładu, jeśli normalnym trybem obrony zwierzęcia jest ucieczka przed drapieżnikiem, zwierzę ucieka. Jeśli jego normalny tryb obrony to walka zębami, walczy zębami. Nie stosuje znienacka zupełnie nowego sposobu zachowania, jak złapanie kija lub kamienia i rzucenie nim. Ten pomysł by mu po prostu nie przyszedł do głowy, a nawet gdyby przyszedł, zwierzę nie miałoby powodu przypuszczać, że zadziała”.
Naczelne nabywają użytecznych zwyczajów stosowania narzędzi. Szympans może użyć patyka, żeby wydłubać insekty z ich gniazd, a zwiniętego liścia, żeby zaczerpnąć wody. Małpy Wolfganga Koehlera używały patyków, żeby przyciągnąć owoce do prętów klatki i tak dalej.
Ale ten rodzaj uczenia się zależy od trzech rzeczy. Potrzeba spokoju i wolnego czasu, który można poświęcić na eksperymentowanie metodą prób i błędów. Narzędzia muszą być albo dostępne w ilościach nieograniczonych (las jest pełen patyków i liści), albo dokładnie w tym miejscu, co trzeba. (Nawet Sultan, błyskotliwy szympans z doświadczeń Koehlera, nie radził sobie w sytuacji, kiedy owoc był przed nim, a nowe potencjalne narzędzie za nim – potrzebował ich obu w polu widzenia jednocześnie). Poza tym, żeby zwyczaj się utrwalił, ten sam efekt musi być wynikiem działania za każdym razem.
A teraz spójrzcie na naszą małpę. Moment jest niedobry – kiedy stoi twarzą w twarz z najeżonym rywalem, szarżującym kotem albo uciekającą ofiarą, nie będzie się wygłupiała z wynajdowaniem nowych sposobów. Szympans czasem wymachuje kijem, żeby grozić przeciwnikowi, ale jeśli przeciwnik nadal się zbliża, rzuca kij i walczy rękami i zębami. Nawet jeśli wyobrazimy sobie małpę mutanta, wystarczająco zimnokrwistego, żeby pomyśleć, gdy adrenalina zalewa mu żyły, że „musi być jakiś lepszy sposób”, wciąż potrzebuje on jeszcze łutu szczęścia, by zauważyć, że dokładnie między nim a wrogiem, w samym środku pierwotnej sawanny, leży kamień poręcznego rozmiaru. A kiedy nim rzuci, musi trafić w dziesiątkę, za pierwszym i za każdym razem. Bo jeśli nie trafi lamparta, to nie będzie komu opowiedzieć progeniturze, że ten trick trzeba tylko doszlifować; a jeśli chybi, celując w antylopę, to nie pomyśli: „No dobra, to ewidentnie nie działa. Z powrotem do deski kreślarskiej”.
Nie. Gdyby tyle szczęścia wymagało przekształcenie człowieka w zabójcę, to do dziś jedlibyśmy orzechowe kotlety.
Wielu tarzanistów prywatnie zdaje sobie sprawę, że ich wyjaśnienie dwunożności i użycia broni nie wytrzymuje krytyki. Wynaleźli doktrynę „sprzężenia zwrotnego”, która mówi, że chociaż obie te teorie są oddzielnie bez sensu, razem jakoś tam dadzą radę. Utrzymuje się, że dwunożny chód małpy, choć niestabilny, sprawił, że stała się lepszym miotaczem kamieni (dlaczego?), a rzucanie kamieniami, choć niecelne, uczyniło ją lepszym dwunogiem (dlaczego?). Eimerl i de Vore dalej stawiają niezręczne pytanie: skoro szympansy mogą zarówno chodzić wyprostowane, jak i używać prostych narzędzi, to „dlaczego jedynie hominidy skorzystały ze «sprzężenia zwrotnego»?”. Możecie sobie pytać do woli.
Następne pytanie: Czemu naga małpa stała się naga?
Desmond Morris twierdzi, że w odróżnieniu od bardziej wyspecjalizowanych mięsożerców, jak lwy i szakale, małpa ekswegetarianka nie była fizycznie przystosowana do „przypuszczania błyskawicznych ataków na swoje ofiary. Doświadczała znaczącego przegrzania w czasie polowania, a utrata włosów na ciele miała wielką wartość w kulminacyjnych momentach pościgu”.
To jest doskonały przykład myślenia androcentrycznego. Były w tym czasie dwie płcie i nie wierzę, żeby kiedykolwiek było łatwo pozbawić kobietę futra tylko po to, żeby oszczędzić mężusiowi potu w kulminacyjnych momentach. Co niby działo się z samicami w tych czasach ogołocenia?
Doktor Morris mówi: „Gdyby klimat był zbyt intensywnie gorący, ten system oczywiście by nie działał, bo powodowałby uszkodzenia obnażonej skóry”. Zatem widocznie datuje utratę sierści na okres późniejszy niż plioceńskie inferno. Ale następny okres to był burzliwy plejstocen, akcentowany w Afryce gigantycznymi pluwiałami odpowiadającymi epoce lodowej na północy. Pluwiał (pluvium) to stulecie za stuleciem gwałtownego deszczu. Zatem musimy sobie wyobrazić naszą przodkinię siedzącą nago na środku równiny podczas oberwania chmury, potrzebującą obu rąk do utrzymania w mokrych objęciach śliskiego, wijącego się, równie nagiego niemowlęcia. To jest śmieszne. Nie jest żadną korzyścią dla gatunku, że wspaniały myśliwy wraca do domu nieprzegrzany – jeśli wraca po to, by stwierdzić, że jego synek został upuszczony na główkę, a żona zmarła z hipotermii.
Ten problem mógłby być rozwiązany przez dymorfizm – utrata włosów mogłaby pójść dalej u jednej płci niż u drugiej. I tak się oczywiście stało. Ale na nieszczęście tarzanistów to zostająca w domu samica stała się bardziej goła, a przegrzany łowca utrzymał futro na piersi.
Kolejne pytanie: Dlaczego nasze życie seksualne tak się zawikłało i pogmatwało?
Odpowiedzi właściwie nie muszę przytaczać – wiadomo, że wszystko zaczęło się, kiedy mężczyzna został myśliwym... Musiał przemierzać duże odległości za ofiarą i zaczął się martwić, co tam porabia mała kobietka. Martwił się też o innych członków polującej zgrai, ponieważ – jak wyjaśnia Desmond Morris – „jeśli słabsze samce miały współpracować w polowaniu, to trzeba im było przyznać więcej praw seksualnych. Trzeba było się bardziej dzielić samicami”.
Wobec tego konieczne okazało się, jak opowieść głosi, ustanowienie systemu „więzi w parze” (pair-bond), aby zapewnić wierność par przez całe życie. Cytuję: „Najprostszym i najbardziej bezpośrednim sposobem było uczynić wspólną aktywność w parze bardziej skomplikowaną i bardziej przyjemną. Krótko mówiąc, uczynić seks bardziej seksownym”. W tym celu małpom wyrosły płatki uszu, mięsiste nozdrza i wypukłe wargi, wszystko po to, żeby się wzajem podniecać do szaleństwa. Sutki pani M. stały się wysoce erogenne, wynalazła i opatentowała żeński orgazm, nauczyła się reagować seksualnie cały czas, nawet w czasie ciąży, „ponieważ w systemie jeden samiec – jedna samica niebezpiecznie byłoby frustrować samca zbyt długo. Zagrażałoby to więzi w parze”. Mógłby się rozeźlić albo nawet odmówić współpracy przy polowaniu.
Dodatkowo pary zdecydowały się zmienić pozycję seksualną: twarzą w twarz zamiast, jak dotąd, od tyłu. Ta metoda miała prowadzić do „spersonalizowanego seksu”. Podejście frontalne oznaczało, że „odbierane sygnały seksualne i przyjemność są ściśle połączone z sygnałami tożsamości partnera”. W prostszych słowach: wiesz, z kim to robisz.
Wskutek tego pani Naga Małpa znalazła się w pewnym kłopocie. Do tej pory modnie było w sprawach seksualnych obnosić się z „parą mięsistych, półkulistych pośladków”. Znienacka okazało się, że to prowadzi donikąd. Podchodziła sobie do partnera, nadając jak szalona w pełni frontalne sygnały tożsamości swoimi nowiutkimi płatkami uszu i nozdrzami, a on jakoś nie zwracał uwagi. Rozumiecie, brakowało mu mięsistych półkul. Sytuacja była niebezpieczna, twierdzi doktor Morris. „Jeżeli samica naszego gatunku miała osiągnąć sukces w przeniesieniu uwagi do przodu, ewolucja musiała zrobić coś, żeby obszar frontalny był bardziej atrakcyjny”. I zgadnijcie! Od pierwszego razu: zainwestowała w drugą parę mięsistych półkul w regionie piersiowym i raz jeszcze zostaliśmy ocaleni w ostatniej chwili!
To wszystko jest podniecające, ale trudno to brać poważnie. Watahom wilków udaje się współpracować bez tych erotycznych akcesoriów. Gibbony, nasi bliscy krewni, są wierne przez całe życie bez „spersonalizowanego” frontalnego seksu, bez skomplikowanych obszarów erogennych, bez nieustannej dostępności samic. Czemu myśmy nie mogli? Poza wszystkim – od kiedy to większa atrakcyjność seksualna jest gwarantem wierności? Jeśli nagi małpolud widział cały ten dodatkowy potencjał seksualny w swojej partnerce, jak mógł nie zauważyć tego samego we wszystkich innych samicach dookoła? Jaki niby to miało mieć na niego wpływ, zwłaszcza w dojrzalszym wieku, kiedy zauważył, że cztery półkule pani M. są nieco mniej mięsiste niż dawniej?
Nawet nie zaczęliśmy jeszcze rozpatrywać pytań niezadawanych. Przed końcem rozdziału wymienię tylko dwa z wielu.
Pierwsze: Jeżeli żeński orgazm wyewoluował w naszym gatunku po raz pierwszy po to, żeby dać kobiecie „wzmocnienie behawioralne” zwiększonej aktywności płciowej, to dlaczego, na Darwina, mechanizm ten został spartaczony tak okropnie, że całe plemiona i pokolenia kobiet przeminęły, ledwie wiedząc o jego istnieniu? Według doktora Kinseya nawet w rozerotyzowanych Stanach rzadko zaczyna działać porządnie przed trzydziestką. Jak selekcja naturalna mogła kiedykolwiek polegać na takim rachitycznym, zawodnym, późno rozwijającym się wyposażeniu, skoro w surowych warunkach prehistorycznych kobieta miała szczęście, jeśli dożyła lat dwudziestu dziewięciu?
Drugie: Dlaczego u naszego gatunku seks stał się tak silnie powiązany z agresją? U większości wyższych naczelnych aktywność seksualna jest ostatnią rzeczą w życiu, którą można by wiązać z wrogością. Samica naczelnych może natychmiast powstrzymać złość samca, prezentując tył i oferując seks. Nawet samiec małpy może uspokoić i ułagodzić wściekłego agresora, imitując ten gest. Nie jest to mechanizm wyłączny dla ssaków. Lorenz opowiada, jak rozzłoszczony samiec jaszczurki ruszył do ataku na samicę pomalowaną dla zmylenia w męskie barwy. Kiedy znalazł się na tyle blisko, by dostrzec swą pomyłkę, tabu okazało się tak silne i absolutne, że agresja uleciała z niego natychmiast, a ponieważ było za późno, żeby się zatrzymać, wyskoczył prosto do góry i przekoziołkował, robiąc salto w tył.
Samice naczelnych z całą pewnością nie mogą zawsze liczyć na taką rycerskość. Samica może zostać fizycznie skarcona za niesforne zachowanie; samiec może (z rzadka) skierować na nią złość, kiedy kopuluje z nią inny samiec, ale między zaangażowanymi w seks samcem i samicą jest to zawsze czynność w największej mierze przyjazna. Jeśli jest z nią związana jakakolwiek wrogość, to nie większa niż podczas sesji wzajemnego iskania.
Jak wobec tego seks i agresja, dwa zjawiska nie do pogodzenia w świecie zwierząt, stały się u naszego gatunku splecione tak ściśle, że słowa oznaczające czynności seksualne są wypluwane jako zniewagi i przekleństwa? W jakich kategoriach ewolucyjnych mamy wyjaśnić markiza de Sade i piekielne echa, które jego nazwisko wywołuje w tak wielu ludzkich umysłach?
W kategoriach Tarzana chyba nie. Pora podejść do sprawy od początku: tym razem od strony kądzieli i zupełnie inną drogą.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------