Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pochodzenie rodziny, własności prywatnej i państwa - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pochodzenie rodziny, własności prywatnej i państwa - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 349 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZED­MO­WA DO PIERW­SZE­GO WY­DA­NIA 1884 r.

Pra­ca ni­niej­sza sta­no­wi po­nie­kąd wy­ko­na­nie te­sta­men­tu. Nikt inny, lecz sam Ka­rol Marks za­mie­rzał opi­sać re­zul­ta­ty ba­dań Mor­ga­na w związ­ku z wy­ni­ka­mi swo­je­go – w pew­nych gra­ni­cach mogę po­wie­dzieć: na­sze­go – ma­te­ria­li­stycz­ne­go ba­da­nia hi­sto­rii i w ten spo­sób do­pie­ro wy­ja­śnić całe ich zna­cze­nie. Prze­cież Mor­gan od­krył w Ame­ry­ce na nowo, na swój spo­sób, ma­te­ria­li­stycz­ne poj­mo­wa­nie dzie­jów, od­kry­te przez Mark­sa przed czter­dzie­stu laty. Do­pro­wa­dzi­ło go ono przy po­rów­ny­wa­niu bar­ba­rzyń­stwa i cy­wi­li­za­cji w naj­waż­niej­szych punk­tach do tych sa­mych wy­ni­ków, co Mark­sa. I po­dob­nie jak nie­miec­cy za­wo­do­wi eko­no­mi­ści przez całe lata gor­li­wie „ścią­ga­li” z „Ka­pi­ta­łu” Mark­sa, a jed­no­cze­śnie upo­rczy­wie prze­mil­cza­li go – zu­peł­nie tak samo po­trak­to­wa­li pra­cę Mor­ga­na „An­cient So­cie­ty” czo­ło­wi przed­sta­wi­cie­le wie­dzy pre­hi­sto­rycz­nej w An­glii. Moja pra­ca może tyl­ko w sła­bym stop­niu za­stą­pić to, cze­go nie dane było do­ko­nać memu zmar­łe­mu przy­ja­cie­lo­wi. W po­sia­da­niu moim znaj­du­ją się jed­nak uwa­gi kry­tycz­ne Mark­sa do jego ob­szer­nych wy­pi­sów z Mor­ga­na i uwzględ­niam je, gdzie tyl­ko moż­na, od­twa­rzam je tu.

We­dług ma­te­ria­li­stycz­ne­go poj­mo­wa­nia mo­men­tem de­cy­du­ją­cym w hi­sto­rii jest w ostat­niej in­stan­cji: pro­duk­cja i re­pro­duk­cja bez­po­śred­nie­go żyda. Ta jed­nak jest zno­wu dwo­ja­kie­go ro­dza­ju.

Z jed­nej stro­ny, wy­twa­rza­nie środ­ków utrzy­ma­nia, środ­ków spo­ży­cia, odzież, miesz­ka­nia i nie­zbęd­nych do tego na­rzę­dzi; z dru­giej stro­ny, wy­twa­rza­nie sa­mych lu­dzi, roz­mna­ża­nie się ga­tun­ku. Urzą­dze­nia spo­łecz­ne, w ja­kich żyją lu­dzie da­nej epo­ki hi­sto­rycz­nej i da­ne­go kra­ju, są uwa­run­ko­wa­ne przez oba ro­dza­je pro­duk­cji: przez sto­pień roz­wo­ju pra­cy, z jed­nej stro­ny, ro­dzi­ny – z dru­giej. Im mniej roz­wi­nię­ta jest jesz­cze pra­ca, im bar­dziej ogra­ni­czo­na jest ilość wy­two­rów: pra­cy, a więc i bo­gac­two spo­łecz­ne, w tym więk­szym stop­niu czyn­ni­kiem pa­nu­ją­cym w ustro­ju spo­łecz­nym są związ­ki ro­do­we. Przy tym po­dzia­le spo­łe­czeń­stwa, opar­tym na związ­kach ro­do­wych, co­raz bar­dziej roz­wi­ja się tym­cza­sem wy­daj­ność pra­cy, wraz z nią wła­sność pry­wat­na i wy­mia­na, zróż­ni­co­wa­nie ma­jąt­ko­we, moż­ność za­trud­nia­nia cu­dzej siły ro­bo­czej i dzię­ki temu pod­sta­wa prze­ci­wieństw kla­so­wych: nowe ele­men­ty spo­łecz­ne, któ­re w cią­gu sze­re­gu po­ko­leń sta­ra­ją się przy­sto­so­wać sta­ry ustrój spo­łecz­ny do no­wych sto­sun­ków, aż wresz­cie nie­moż­li­wość po­go­dze­nia tych oby­dwóch do­pro­wa­dza do zu­peł­ne­go prze­wro­tu. Sta­re spo­łe­czeń­stwo, opar­te na związ­kach ro­do­wych, zo­sta­je roz­sa­dzo­ne w star­ciu no­wo­pow­sta­łych klas spo­łecz­nych; jego miej­sce zaj­mu­je nowe spo­łe­czeń­stwo, ze­spo­lo­ne w pań­stwo, w któ­rym jed­nost­ka­mi pod­po­rząd­ko­wa­ny­mi nie są już związ­ki ro­do­we, lecz… związ­ki te­ry­to­rial­ne, spo­łe­czeń­stwo, w któ­rym sto­sun­ki ro­dzin­ne zo­sta­ją cał­ko­wi­cie opa­no­wa­ne przez sto­sun­ki wła­sno­ści i w któ­rym te­raz swo­bod­nie roz­wi­ja­ją się owe prze­ci­wień­stwa kla­so­we i wal­ki kla­so­we, sta­no­wią­ce treść ca­łej do­tych­cza­so­wej pi­sa­nej hi­sto­rii.

Sta­no­wi to wiel­ką za­słu­gę Mor­ga­na, że od­krył i od­two­rzył w głów­nych za­ry­sach tę pre­hi­sto­rycz­ną pod­sta­wę na­szej pi­sa­nej hi­sto­rii i że w związ­kach ro­do­wych In­dian pół­noc­no­ame­ry­kań­skich zna­lazł klucz roz­wią­zu­ją­cy naj­waż­niej­sze, do­tych­czas nie­roz­wią­zal­ne za­gad­ki za­mierz­chłej hi­sto­rii Gre­ków, Rzy­mian i Ger­ma­nów. Ale też pra­ca jego nie jest dzie­łem jed­ne­go dnia. Bli­sko czter­dzie­ści lat zma­gał się on ze swym ma­te­ria­łem, za­nim go zu­peł­nie opa­no­wał. Za to książ­ka jego jest jed­nym z nie­wie­lu epo­ko­wych dzieł na­szych cza­sów.

W dal­szym opi­sie czy­tel­nik na ogół ła­two od­róż­ni, co po­cho­dzi od Mor­ga­na, a co ja do­da­łem. W roz­dzia­łach hi­sto­rycz­nych, do­ty­czą­cych Gre­cji i Rzy­mu, nie po­prze­sta­wa­łem na do­wo­dach Mor­ga­na, lecz do­da­łem wszyst­ko, czym roz­po­rzą­dza­łem. Roz­dzia­ły o Cel­tach i Ger­ma­nach są prze­waż­nie moje; Mor­gan roz­po­rzą­dzał tu nie­mal wy­łącz­nie źró­dła­mi z dru­giej ręki, a dla sto­sun­ków nie­miec­kich – prócz Ta­cy­ta – tyl­ko li­chy­mi li­be­ral­ny­mi fal­sy­fi­ka­ta­mi p. Fre­ema­na. Wy­wo­dy eko­no­micz­ne, wy­star­cza­ją­ce dla ce­lów, któ­re sta­wiał so­bie Mor­gan, ale zu­peł­nie nie­do­sta­tecz­ne dla mo­ich, opra­co­wa­łem wszyst­kie na nowo. Wresz­cie, ro­zu­mie się, po­no­szę od­po­wie­dzial­ność za wszyst­kie wnio­ski, o ile nie cy­tu­ję wy­raź­nie Mor­ga­na.

F.E.PRZED­MO­WA DO CZWAR­TE­GO WY­DA­NIA 1891 r.

Po­przed­nie duże na­kła­dy tej pra­cy są już pra­wie od pół roku cał­ko­wi­cie wy­czer­pa­ne i wy­daw­ca już od dłuż­sze­go cza­su pro­sił mnie o przy­go­to­wa­nie no­we­go wy­da­nia. Do­tych­czas pil­niej­sze pra­ce prze­szka­dza­ły mi w tym. Od chwi­li po­ja­wie­nia się pierw­sze­go wy­da­nia upły­nę­ło sie­dem lat, w cią­gu któ­rych wie­dza o pier­wot­nych for­mach ro­dzin­nych uczy­ni­ła znacz­ne po­stę­py. Na­le­ża­ło więc po­rząd­nie po­pra­co­wać, by wpro­wa­dzić po­praw­ki i uzu­peł­nie­nia, tym bar­dziej że za­mie­rzo­ne ma­try­co­wa­nie obec­ne­go tek­stu unie­moż­li­wi mi na pe­wien czas dal­sze zmia­ny.

Przej­rza­łem za­tem sta­ran­nie cały tekst i wpro­wa­dzi­łem sze­reg uzu­peł­nień, dzię­ki cze­mu, mam na­dzie­ję, zo­stał na­le­ży­cie uwzględ­nio­ny współ­cze­sny stan wie­dzy. W dal­szym cią­gu tej przed­mo­wy daję poza tym krót­ki prze­gląd roz­wo­ju hi­sto­rii ro­dzi­ny od Ba­cho­fe­na do Mor­ga­na. Czy­nię to głów­nie z tego po­wo­du, że na­stro­jo­na szo­wi­ni­stycz­nie an­giel­ska szko­ła pre­hi­sto­rycz­na wciąż jesz­cze robi wszyst­ko, co może, by prze­mil­czeć prze­wrót w po­glą­dach na dzie­je pier­wot­ne, do­ko­na­ny przez od­kry­cia Mor­ga­na, by­najm­niej nie krę­pu­jąc się przy tym w przy­własz­cza­niu so­bie osią­gnię­tych przez Mor­ga­na re­zul­ta­tów. Rów­nież gdzie in­dziej zbyt gor­li­wie tu i ów­dzie na­śla­du­ją ten przy­kład an­giel­ski.

Pra­ca moja zo­sta­ła, prze­tłu­ma­czo­na na róż­ne obce ję­zy­ki. Naj­pierw na wło­ski: „L'ori­gi­ne de­lia fa­mi­glia, de­lia pro­prie­ta pri­va­ta e de­lio sta­to”, ver­sio­ne ri­ve­du­ta dall'au­to­re, di Pa­squ­ale Mar­ti­gne­tii, Be­ne­ven­to 1885. Na­stęp­nie na ru­muń­ski: „Ori­gi­na fa­mil­lei pro­prie­ta­tei pri­va­te si a stu­tu­lui”, tra­du­ce­re de Joan Na­dej­de, w cza­so­pi­śmie w Jas­sach „Con­tem­po­ra­nul”, od wrze­śnia 1885 r. do maja 1886. Na­stęp­nie na duń­ski: „Fa­mi­liens, Pri­va­te­jen­dom­mes og Sta­tens” Oprin­del­se, Dansk, af For­fat­te­ren gen­nem­ga­aet Udga­ve, be­sor­get af Ger­son Trier, Ko­ben­havn 1888. Prze­kład fran­cu­ski Hen­ry­ka Ra­ve­go, zro­bio­ny z ni­niej­sze­go wy­da­nia nie­miec­kie­go, jest obec­nie w dru­ku.

Do po­cząt­ków siód­me­go dzie­się­cio­le­cia nie może być mowy o hi­sto­rii ro­dzi­ny. Na­uka hi­sto­rycz­na w tej dzie­dzi­nie znaj­do­wa­ła się jesz­cze cał­ko­wi­cie pod wpły­wem Pię­ciok­się­gu Moj­że­sza. Pa­triar­chal­na for­ma ro­dzi­ny, opi­sa­na tam bar­dziej szcze­gó­ło­wo niż gdzie in­dziej, nie tyl­ko była uwa­ża­na bez za­strze­żeń za naj­star­szą, lecz – po­mi­ja­jąc wie­lo­żeń­stwo – była rów­nież utoż­sa­mia­na z dzi­siej­szą bur­żu­azyj­ną ro­dzi­ną, tak że we­dług te­goż ro­dzi­na w ogó­le nie prze­szła żad­ne­go roz­wo­ju hi­sto­rycz­ne­go. Przy­zna­wa­no naj­wy­żej, że w cza­sach pier­wot­nych mógł ist­nieć okres nie­ure­gu­lo­wa­nych sto­sun­ków płcio­wych. – Wpraw­dzie prócz mał­żeń­stwa po­je­dyn­czej pary zna­no tak­że wschod­nie wie­lo­żeń­stwo i hin­du­sko-ty­be­tań­skie wie­lo­mę­stwo; ale te trzy for­my nie da­wa­ły się usze­re­go­wać w ko­lej­no­ści hi­sto­rycz­nej i fi­gu­ro­wa­ły obok sie­bie bez żad­ne­go związ­ku. Zna­no już wpraw­dzie fak­ty i zbie­ra­no co­raz wię­cej przy­kła­dów tego, że u po­szcze­gól­nych lu­dów sta­ro­żyt­nych, a tak­że u nie­któ­rych ist­nie­ją­cych jesz­cze lu­dów dzi­kich po­cho­dze­nie usta­la się nie od ojca, lecz od mat­ki, a więc uzna­wa­na jest je­dy­nie li­nia żeń­ska, że u wie­lu współ­cze­snych lu­dów za­ka­za­ne jest mał­żeń­stwo we­wnątrz okre­ślo­nych więk­szych grup – wów­czas bli­żej nie zba­da­nych – i że oby­czaj ten znaj­du­je­my we wszyst­kich czę­ściach świa­ta. Ale nie wie­dzia­no, co z tym po­cząć, i na­wet jesz­cze w pra­cy E. B. Ty­lo­ra „Re­se­ar­ches into the Ear­ly Hi­sto­ry of Man­kind” itd. (1865) fi­gu­ru­ją one tyl­ko jako „oso­bli­we zwy­cza­je” obok ist­nie­ją­ce­go wśród nie­któ­rych dzi­kich lu­dów za­ka­zu do­ty­ka­nia pa­lą­ce­go się drze­wa na­rzę­dziem że­la­znym itp. re­li­gij­nych dzi­wactw.

Hi­sto­ria ro­dzi­ny da­tu­je się od r. 1861, od uka­za­nia się „Pra­wa ma­cie­rzy­ste­go” Ba­cho­fe­na. Au­tor wy­su­wa tu na­stę­pu­ją­ce twier­dze­nia: 1) że na po­cząt­ku lu­dzie żyli w ni­czym nie ogra­ni­czo­nych sto­sun­kach płcio­wych, co okre­śla on nie­traf­nym wy­ra­zem „he­te­ryzm”, 2) że ta­kie sto­sun­ki wy­łą­cza­ją wszel­ką pew­ność co do oj­co­stwa, tak że po­cho­dze­nie moż­na było li­czyć tyl­ko w li­nii żeń­skiej – we­dług pra­wa ma­cie­rzy­ste­go – i że tak się też rzecz mia­ła pier­wot­nie u wszyst­kich lu­dów sta­ro­żyt­no­ści, 3) że na sku­tek tego ko­bie­tom, jako mat­kom, je­dy­nym bez­spor­nie zna­nym ro­dzi­com mło­de­go po­ko­le­nia, od­da­wa­no wiel­ki sza­cu­nek i po­wa­ża­nie, co w po­ję­ciu Ba­cho­fe­na przy­bra­ło for­my zu­peł­ne­go pa­no­wa­nia ko­biet (gy­na­iko­kra­cja), 4) że przej­ście do mał­żeń­stwa po­je­dyn­czej pary, w. któ­rym ko­bie­ta na­le­ża­ła, wy­łącz­nie do jed­ne­go męż­czy­zny, sta­no­wi­ło po­gwał­ce­nie pra­sta­re­go przy­ka­za­nia re­li­gij­ne­go (tj. fak­tycz­nie po­gwał­ce­nie sta­re­go, tra­dy­cyj­ne­go pra­wa po­zo­sta­łych męż­czyzn do tej sa­mej ko­bie­ty), po­gwał­ce­nie, któ­re na­le­ża­ło oku­pić lub też któ­re­go to­le­ro­wa­nie na­le­ża­ło usank­cjo­no­wać przez od­da­wa­nie się ko­bie­ty w cią­gu pew­ne­go ogra­ni­czo­ne­go cza­su in­nym męż­czy­znom.

Do­wo­dy tych twier­dzeń Ba­cho­fen znaj­du­je w nie­zli­czo­nych, nad­zwy­czaj sta­ran­nie zbie­ra­nych ustę­pach sta­rej li­te­ra­tu­ry kla­sycz­nej. Roz­wój od
„he­te­ry­zmu” do mo­no­ga­mii i od pra­wa ma­cie­rzy­ste­go do pra­wa oj­cow­skie­go do­ko­ny­wa się we­dług nie­go – szcze­gól­nie u Gre­ków – na sku­tek dal­sze­go roz­wo­ju po­jęć re­li­gij­nych, wpro­wa­dze­nia no­wych bóstw, re­pre­zen­tan­tów no­wych po­glą­dów, do tra­dy­cyj­nej gru­py bo­gów – przed­sta­wi­ciel­ki po­glą­du daw­niej­sze­go, tak że ta ostat­nia zo­sta­je stop­nio­wo przez pierw­szą wy­pie­ra­na na plan dru­gi. A za­tem we­dług Ba­cho­fe­na nie roz­wój rze­czy­wi­stych wa­run­ków ży­cio­wych lu­dzi wy­wo­łał zmia­ny hi­sto­rycz­ne we wza­jem­nym sto­sun­ku spo­łecz­nym męż­czy­zny i ko­bie­ty, lecz re­li­gij­ne od­bi­cie tych wa­run­ków ży­cio­wych w gło­wach tych lu­dzi. Zgod­nie z tym Ba­cho­fen przed­sta­wia „Ore­ste­ję” Aischy­lo­sa jako dra­ma­tycz­ny ob­raz wal­ki mię­dzy za­ni­ka­ją­cym pra­wem ma­cie­rzy­stym a po­wsta­ją­cym w epo­ce he­ro­icz­nej i zwy­cię­ża­ją­cym pra­wem oj­cow­skim. Kli­te­mne­stra dla swe­go ko­chan­ka Egi­sto­sa za­bi­ła wra­ca­ją­ce­go z woj­ny tro­jań­skiej męża swe­go Aga­mem­no­na, ale

Ore­stes, syn jej i Aga­mem­no­na, mści śmierć ojca za­bi­ja­jąc mat­kę. Za to prze­śla­du­ją go ery­nie, de­mo­nicz­ne obroń­czy­nie pra­wa ma­cie­rzy­ste­go, we­dług któ­re­go mat­ko­bój­stwo jest naj­cięż­szą zbrod­nią, ni­czym nie da­ją­cą się oku­pić. Ale Ore­ste­sa bro­nią: Apol­lo, któ­ry swą wy­rocz­nią po­wo­łał go do tego czy­nu, i we­zwa­na na sę­dzie­go Ate­na – obo­je to bo­go­wie re­pre­zen­tu­ją­cy tu nowy po­rzą­dek, pra­wo oj­cow­skiej Ate­na wy­słu­chu­je obu stron. Cały spór daje się krót­ko ująć w dys­ku­sji, jaka mia­ła miej­sce mię­dzy Ore­ste­sem a ery­nia­mi. Ore­stes po­wo­łu­je się na to, że Kli­te­mne­stra po­peł­ni­ła po­dwój­ną zbrod­nię: za­bi­ła swe­go męża, tym sa­mym i jego (Ore­ste­sa) ojca. Dla­cze­go więc ery­nie prze­śla­do­wa­ły jego, a nie ją, znacz­nie bar­dziej win­ną Od­po­wiedź jest ude­rza­ją­ca:

„Nie była ona spo­krew­nio­na z czło­wie­kiem, któ­re­go za­bi­ła”.

Za­mor­do­wa­nie czło­wie­ka, z któ­rym się nie jest spo­krew­nio­nym, na­wet je­śli nim jest mąż mor­der­czy­ni, może być oku­pio­ne i wca­le ery­nii nie ob­cho­dzi; ich obo­wiąz­kiem jest prze­śla­do­wa­nie za za­bój­stwa wśród lu­dzi spo­krew­nio­nych, a tu­taj, we­dług pra­wa ma­cie­rzy­ste­go, naj­cięż­szym, ni­czym nie da­ją­cym się oku­pić prze­stęp­stwem, jest mat­ko­bój­stwo. Wte­dy wy­stę­pu­je Apol­lo w obro­nie Ore­ste­sa; Ate­na każe gło­so­wać are­opa­gi­tom – ateń­skim sę­dziom przy­się­głym; ilość gło­sów za uwol­nie­niem i za ska­za­niem jest rów­na; wów­czas Ate­na, jako prze­wod­ni­czą­ca, od­da­je swój głos za Ore­ste­sem i unie­win­nia go. Pra­wo oj­cow­skie od­nio­sło zwy­cię­stwo " nad pra­wem ma­cie­rzy­stym, „bo­go­wie mło­de­go po­ko­le­nia”, jak ich na­zy­wa­ją same ery­nie, zwy­cię­ża­ją, a ery­nie w koń­cu rów­nież dają się na­mó­wić do pod­ję­cia no­we­go urzę­du w służ­bie po­rząd­ku rze­czy.

To nowe, ale nie­wąt­pli­wie słusz­ne ko­men­to­wa­nie „Ore­stei” jest jed­nym z naj­ład­niej­szych i naj­lep­szych miejsc, w ca­łej książ­ce, ale jed­no­cze­śnie do­wo­dzi ono, że Ba­cho­fen co naj­mniej rów­nie moc­no wie­rzy w ery­nie, Apol­lo­na i Ate­nę, jak swe­go cza­su Aischy­los. Ba­cho­fen wie­rzy mia­no­wi­cie, że w grec­kiej epo­ce he­ro­icz­nej do­ko­na­li oni cudu – oba­le­nia pra­wa ma­cie­rzy­ste­go przez pra­wo oj­cow­skie. Jest rze­czą ja­sną, że taka kon­cep­cja, w któ­rej re­li­gia ucho­dzi za głów­ną dźwi­gnię dzie­jów świa­ta, musi w koń­cu do­pro­wa­dzić do zu­peł­ne­go mi­sty­cy­zmu. To­też prze­wer­to­wa­nie ba­cho­fe­now­skie­go gru­be­go tomu in qu­ar­to to pra­ca cięż­ka i by­najm­niej nie za­wsze się opła­ca. Wszyst­ko to jed­nak nie zmniej­sza jego prze­ło­mo­wej za­słu­gi; on to pierw­szy od­rzu­cił fra­zes o nie­zna­nym pier­wot­nym okre­sie, o bez­ład­nych sto­sun­kach płcio­wych i wy­ka­zał, że w sta­ro kla­sycz­nej li­te­ra­tu­rze mamy mnó­stwo śla­dów świad­czą­cych o tym, że u Gre­ków i Azja­tów ist­niał w rze­czy­wi­sto­ści przed mał­żeń­stwem po­je­dyn­czej pary taki stan, kie­dy bez ob­ra­zy oby­cza­jów nie tyl­ko je­den męż­czy­zna ob­co­wał płcio­wo z wie­lu ko­bie­ta­mi, ale tak­że jed­na ko­bie­ta z wie­lu męż­czy­zna­mi; że oby­czaj ten nie wy­gasł zu­peł­nie, lecz po­zo­sta­wił śla­dy w po­sta­ci ogra­ni­czo­ne­go od­da­wa­nia się ko­biet, przez co na­by­wa­ły one pra­wo do mał­żeń­stwa po­je­dyn­czej pary, że na sku­tek tego po­cho­dze­nie moż­na było usta­lać pier­wot­nie je­dy­nie w li­nii żeń­skiej, od mat­ki do mat­ki; że to wy­łącz­ne uzna­wa­nie li­nii żeń­skiej za­cho­wa­ło się jesz­cze przez czas dłuż­szy w okre­sie mał­żeń­stwa po­je­dyn­czej pary, kie­dy oj­co­stwo było pew­ne lub w każ­dym ra­zie uzna­wa­ne; że to pier­wot­ne po­ło­że­nie ma­tek., jako je­dy­nie pew­nych ro­dzi­ców swych dzie­ci, za­pew­nia­ło im, a przez to ko­bie­tom w ogó­le, wyż­szą po­zy­cję spo­łecz­ną, niż zaj­mo­wa­ły one kie­dy­kol­wiek w cza­sach póź­niej­szych. Wpraw­dzie Ba­cho­fen nie wy­po­wie­dział tych.twier­dzeń z taką ja­sno­ścią – sta­ły temu na prze­szko­dzie jego mi­stycz­ne po­glą­dy. Do­wiódł jed­nak tych twier­dzeń, a to ozna­cza­ło w r. 1861 cał­ko­wi­tą re­wo­lu­cję.

Ba­cho­fe­na gru­by tom in qu­ar­to był na­pi­sa­ny po nie­miec­ku, tj. w ję­zy­ku na­ro­du, któ­ry wów­czas naj­mniej in­te­re­so­wał się pre­hi­sto­rią współ­cze­snej ro­dzi­ny. To­też książ­ka po­zo­sta­ła nie­zna­na. Bez­po­śred­ni na­stęp­ca Ba­cho­fe­na w tej sa­mej dzie­dzi­nie, któ­ry wy­stą­pił w r. 1865, nig­dy nic o nim nie sły­szał.

Tym na­stęp­cą był J. F. Mac Len­nan, zu­peł­ne prze­ci­wień­stwo swe­go po­przed­ni­ka. Za­miast ge­nial­ne­go mi­sty­ka mamy tu za­su­szo­ne­go praw­ni­ka; za­miast wy­bu­ja­łej fan­ta­zji po­etyc­kiej – mniej lub wię­cej praw­do­po­dob­ne kom­bi­na­cje bro­nią­ce­go swej spra­wy ad­wo­ka­ta. Mac Len­nan znaj­du­je u wie­lu lu­dów dzi­kich, bar­ba­rzyń­skich, a na­wet cy­wi­li­zo­wa­nych daw­nych i no­wych cza­sów – taką for­mę za­wie­ra­nia mał­żeństw, przy któ­rej na­rze­czo­ny, sam lub ze swy­mi przy­ja­ciół­mi, musi po­zor­nie gwał­tem po­rwać na­rze­czo­ną u jej krew­nych. Oby­czaj ten musi być po­zo­sta­ło­ścią daw­niej­sze­go oby­cza­ju, we­dług któ­re­go męż­czyź­ni jed­ne­go ple­mie­nia rze­czy­wi­ście po­ry­wa­li so­bie gwał­tem żony z ze­wnątrz, z in­nych ple­mion". Jak po­wstał ten zwy­czaj „mał­żeń­stwa przez po­rwa­nie”? Póki męż­czyź­ni mie­li pod do­stat­kiem ko­biet we wła­snym ple­mie­niu, by­najm­niej nie było po temu po­wo­du. Jed­na­ko­woż rów­nie czę­sto znaj­du­je­my, że u lu­dów nie­roz­wi­nię­tych ist­nie­ją pew­ne gru­py (oko­ło r. 1865 utoż­sa­mia­ne jesz­cze czę­sto z sa­my­mi ple­mio­na­mi), w któ­rych mał­żeń­stwo było za­ka­za­ne, tak że męż­czyź­ni mu­sie­li brać so­bie żony, a ko­bie­ty mę­żów poza tą gru­pą, pod­czas gdy u in­nych ple­mion ist­nie­je oby­czaj, że męż­czyź­ni pew­nej gru­py mu­szą brać so­bie żony je­dy­nie we­wnątrz swej wła­snej gru­py. Mac Len­nan na­zy­wa pierw­sze eg­zo­ga­micz­ny­mi (ze­wnątrz-żen­ny­mi – Red.), dru­gie – en­do­ga­micz­ny­mi (we­wnątrz-żen­ny­mi – Red.) i bez ogró­dek kon­stru­uje sztyw­ne prze­ci­wień­stwo mię­dzy „ple­mio­na­mi” eg­zo­ga­micz­ny­mi a en­do­ga­micz­ny­mi. I cho­ciaż jego wła­sne ba­da­nia eg­zo­ga­mii pod­su­wa­ją mu pod nos fakt, że w wie­lu, je­śli nie w więk­szo­ści albo zgo­ła we wszyst­kich wy­pad­kach, prze­ci­wień­stwo to ist­nie­je tyl­ko w jego wy­obraź­ni – to jed­nak czy­ni on zeń pod­sta­wę ca­łej swej teo­rii. Eg­zo­ga­micz­ne ple­mio­na mogą za­tem brać so­bie żony je­dy­nie z in­nych ple­mion, a wo­bec usta­wicz­ne­go sta­nu wo­jen­ne­go mię­dzy ple­mio­na­mi, wła­ści­we­go okre­so­wi dzi­ko­ści, mo­gło się to dziać tyl­ko przez po­ry­wa­nie.

Mac Len­nan za­py­tu­je więc w dal­szym cią­gu; skąd wziął się ten zwy­czaj eg­zo­ga­mii? Po­ję­cie po­kre­wień­stwa i ka­zi­rodz­twa nie ma – jak twier­dzi – z tym nic wspól­ne­go; to są rze­czy, któ­re roz­wi­nę­ły się znacz­nie póź­niej.. Na­to­miast może to być; sku­tek oby­cza­ju, bar­dzo roz­po­wszech­nio­ne­go wśród dzi­kich, za­bi­ja­nia dzie­ci płci żeń­skiej za­raz po uro­dze­niu. Stąd po­wsta­je nad­wyż­ka męż­czyzn w każ­dym po­szcze­gól­nym ple­mie­niu, cze­go naj­bliż­szym nie­unik­nio­nym skut­kiem jest wspól­ne po­sia­da­nie żony przez kil­ku męż­czyzn: wie­lo­mę­stwo. Na­stęp­stwem tego znów jest fakt, że wia­do­mo było, kto jest mat­ką dziec­ka, ale nie, kto oj­cem, stąd: po­kre­wień­stwo li­czy się tyl­ko w li­nii, żeń­skiej, z wy­klu­cze­niem mę­skiej – pra­wo ma­cie­rzy­ste. Dru­gim zaś skut­kiem bra­ku ko­biet we­wnątrz ple­mie­nia – bra­ku ła­go­dzo­ne­go, lecz nie usu­nię­te­go przez wie­lo­mę­stwo – było wła­śnie owo sys­te­ma­tycz­ne po­ry­wa­nie ko­biet z ob­cych ple­mion. „Po­nie­waż eg­zo­ga­mia i wie­lo­mę­stwo wy­ni­ka­ją z tej sa­mej przy­czy­ny – z bra­ku li­czeb­nej rów­no­ści oboj­ga płci – mu­si­my uwa­żać, że wszyst­kie rasy eg­zo­ga­micz­ne upra­wia­ły pier­wot­nie wie­lo­mę­stwo … To­też, mu­si­my uznać za rzecz bez­spor­ną, że pierw­szym sys­te­mem po­kre­wień­stwa wśród ras eg­zo­ga­micz­nych był taki sys­tem, któ­ry uzna­je po­kre­wień­stwo tyl­ko ze stro­ny mat­ki (Mac Len­nan, Stu­dies in Ari­cient Hi­sto­ry, 1886, Pri­mi­ti­ve Mar­ria­ge, p. 124).

Sta­no­wi to za­słu­gę Mac Len­na­na, że zwró­cił uwa­gę na ogól­ne roz­po­wszech­nie­nie i wiel­kie zna­cze­nie tego, co na­zy­wa on eg­zo­ga­mią. Jed­nak nie od­krył, on by­najm­niej fak­tu ist­nie­nia grup eg­zo­ga­micz­nych, a tym bar­dziej nie zro­zu­miał go. Po­mi­ja­jąc wcze­śniej­sze od­osob­nio­ne wzmian­ki, spo­ty­ka­ne u wie­lu ba­da­czy – któ­re wła­śnie były źró­dła­mi Mac Len­na­na – in­sty­tu­cję tę u in­dyj­skich Ma­ga­rów do­kład­nie i traf­nie opi­sał La­tham (De­scrip­ti­ve Eth­no­lo­gy, 1859). Stwier­dził on, że jest ona sze­ro­ko roz­po­wszech­nio­na i ist­nie­je we wszyst­kich czę­ściach świa­ta. Mac Len­nan sam cy­tu­je to miej­sce, a nasz Mor­gan rów­nież wy­ka­zał jej ist­nie­nie u Iro­ke­zów i opi­sał ją traf­nie już w roku 1847 w swych li­stach o Iro­ke­zach (Ame­ri­can Re­view) i w r. 1851 w „The Le­ague of the Iro­cju­ois”, pod­czas gdy ad­wo­kac­ki umysł Mac Len­na­na spra­wił tu, jak to zo­ba­czy­my, znacz­nie wię­cej za­mie­sza­nia niż mi­stycz­na fan­ta­zja Ba­cho­fe­na w dzie­dzi­nie pra­wa ma­cie­rzy­ste­go. Dal­szą za­słu­gą Mac Len­na­na jest uzna­nie ma­cie­rzy­ste­go pra­wa po­cho­dze­nia za for­mę pier­wot­ną, cho­ciaż i tu­taj, jak to póź­niej sam przy­zna­je, wy­prze­dził go Ba­cho­fen. Ale i tu nie wszyst­ko jest dla nie­go ja­sne – mówi on za­wsze o „po­kre­wień­stwie w li­nii żeń­skiej” (kin­ship thro­ugh fe­ma­les only) i wciąż sto­su­je ten wy­raz – słusz­ny dla wcze­śniej­sze­go szcze­bla roz­wo­ju – tak­że do szcze­bli póź­niej­szych, gdzie wpraw­dzie po­cho­dze­nie i dzie­dzi­cze­nie li­czy­ło się wy­łącz­nie w li­nii żeń­skiej, ale po­kre­wień­stwo rów­nież i ze stro­ny mę­skiej było uzna­wa­ne i wy­zna­cza­ne. Jest to ogra­ni­czo­ność praw­ni­ka, któ­ry two­rzy so­bie sztyw­ne po­ję­cie praw­ne i sto­su­je je wciąż bez zmian rów­nież w ta­kich wa­run­kach, w ja­kich ono się już nie na­da­je.

Mimo ca­łe­go swe­go praw­do­po­do­bień­stwa teo­ria Mac Len­na­na wy­da­wa­ła się za­pew­ne wła­sne­mu jej au­to­ro­wi nie dość moc­no uza­sad­nio­na. Przy­najm­niej ude­rza go sa­me­go, że „jest to rzecz god­na uwa­gi, iż for­ma (po­zor­ne­go) po­ry­wa­nia ko­biet wy­stę­pu­je naj­do­bit­niej i naj­wy­raź­niej wła­śnie u tych lu­dów, gdzie pa­nu­je po­kre­wień­stwo mę­skie " (str. 140). I po­dob­nie: „Fakt szcze­gól­ny, że o ile nam wia­do­mo, dzie­cio­bój­stwo nig­dy nie bywa sys­te­ma­tycz­nie upra­wia­ne tam, gdzie ist­nie­je obok sie­bie eg­zo­ga­mia i naj­star­sza for­ma po­kre­wień­stwa” (str. 146). Jed­no i dru­gie to fak­ty, któ­re wprost oba­la­ją jego spo­sób tłu­ma­cze­nia, a któ­rym może on prze­ciw­sta­wić je­dy­nie nowe, jesz­cze bar­dziej za­wi­kła­ne hi­po­te­zy.

Mimo to teo­ria jego spo­tka­ła się w An­glii z wiel­kim uzna­niem i wy­wo­ła­ła duży roz­głos. Mac Len­nan ucho­dził tu po­wszech­nie za twór­cę hi­sto­rii ro­dzi­ny i za naj­wyż­szy au­to­ry­tet w tej dzie­dzi­nie. Jego prze­ci­wień­stwo „ple­mion” eg­zo­ga­micz­nych i en­do­ga­micz­nych, jak­kol­wiek czę­sto stwier­dza­no po­szcze­gól­ne wy­jąt­ki i mo­dy­fi­ka­cje, po­zo­sta­ło jed­nak uzna­ną pod­sta­wą pa­nu­ją­cych po­glą­dów i na po­do­bień­stwo koń­skich oku­la­rów unie­moż­li­wia to wszel­ki swo­bod­ny prze­gląd zba­da­nej dzie­dzi­ny, a tym sa­mym i wszel­ki sta­now­czy po­stęp. Prze­ce­nia­niu Mac Len­na­na, któ­re sta­ło się mod­ne w An­glii, a na wzór an­giel­ski i gdzie in­dziej, na­le­ży prze­ciw­sta­wić fakt, że swym wy­raź­nie błęd­nym prze­ci­wień­stwem „ple­mion” eg­zo­ga­micz­nych i en­do­ga­micz­nych wy­rzą­dził on wię­cej szko­dy, niż przy­niósł po­żyt­ku swy­mi ba­da­nia­mi.

Tym­cza­sem wy­kry­wa­no co­raz to wię­cej fak­tów nie miesz­czą­cych się w jego mi­ster­nych ra­mach. Mac Len­nan znał tyl­ko trzy for­my mał­żeń­stwa: wie­lo­żeń­stwo, wie­lo­mę­stwoi mał­żeń­stwo po­je­dyn­czej pary. Gdy jed­nak raz zwró­co­no uwa­gę na ten punkt, znaj­do­wa­ło się co­raz wię­cej do­wo­dów, że u lu­dów nie­roz­wi­nię­tych ist­nia­ły ta­kie for­my mał­żeń­stwa, że sze­reg męż­czyzn wspól­nie po­sia­da­ło sze­reg ko­biet; a Lub­bock (The Ori­gin of Ci­vli­za­tion, 1870) uzna­je to mał­żeń­stwo gru­po­we (com­mu­nal mar­ria­ge) za fakt hi­sto­rycz­ny.

Wkrót­ce po­tem, w r. 1871 wy­stą­pił Mor­gan z no­wym i pod wie­lo­ma wzglę­da­mi roz­strzy­ga­ją­cym ma­te­ria­łem. Prze­ko­nał się on, że po­wszech­ny u Iro­ke­zów szcze­gól­ny sys­tem po­kre­wień­stwa wspól­ny jest wszyst­kim pier­wot­nym miesz­kań­com Sta­nów Zjed­no­czo­nych, a za­tem roz­po­wszech­nio­ny jest na ca­łym kon­ty­nen­cie, jak­kol­wiek wprost prze­czy stop­niom po­kre­wień­stwa wy­ni­ka­ją­cym fak­tycz­nie z ist­nie­ją­ce­go tam sys­te­mu mał­żeń­stwa. Mor­gan skło­nił więc ame­ry­kań­ski rząd związ­ko­wy do ze­bra­nia in­for­ma­cji o sys­te­mach po­kre­wień­stwa u in­nych lu­dów na pod­sta­wie uło­żo­nych przez sie­bie sa­me­go an­kiet i ta­blic i usta­lił na pod­sta­wie od­po­wie­dzi, że: 1) ame­ry­kań­sko-in­dyj­ski sys­tem po­kre­wień­stwa ist­nie­je rów­nież w Azji i w nie­co od­mien­nej for­mie u licz­nych ple­mion w Afry­ce i w Au­stra­lii, 2 ) że daje się on w zu­peł­no­ści wy­tłu­ma­czyć wy­mie­ra­ją­cą dziś na wy­spie Ha­wai i na in­nych wy­spach au­stra­lij­skich for­mą mał­żeń­stwa gru­po­we­go, 3) że wszak­że obok tej for­my mał­żeń­stwa ist­nie­je na tych sa­mych wy­spach sys­tem po­kre­wień­stwa, któ­ry daje się 'wy­tłu­ma­czyć je­dy­nie jesz­cze pier­wot­niej­szą for­ma, mał­żeń­stwa gru­po­we­go, obec­nie już wy­ga­słą. Mor­gan opu­bli­ko­wał ze­bra­ne in­for­ma­cje wraz ze swy­mi wnio­ska­mi w swo­im „Sys­tem of Con­san­gu­ini­ty and Af­fi­ni­ty”, 1871, i przez to skie­ro­wał dys­ku­sję na nie­skoń­cze­nie szer­sze tory. Wy­cho­dząc z sys­te­mów po­kre­wień­stwa i od­twa­rza­jąc od­po­wia­da­ją­ce im for­my ro­dzi­ny otwo­rzył on nową dro­gę dla ba­dań i dał moż­ność głęb­sze­go wej­rze­nia w pre­hi­sto­rię ludz­ko­ści. Gdy­by ta me­to­da zo­sta­ła uzna­na, to mi­ster­na kon­struk­cja Mac Len­na­na roz­wia­ła­by się jak dym.

Mac Len­nan bro­nił swej teo­rii w no­wym wy­da­niu „Pri­mi­ti­ve Mar­ria­ge” (Stu­dies in An­cient Hi­sto­ry, 1875). Pod­czas gdy sam kom­bi­nu­je hi­sto­rię ro­dzi­ny na­der sztucz­nie z sa­mych hi­po­tez, żąda on od Lub­boc­ka i Mor­ga­na nie tyl­ko do­wo­dów na każ­de ich twier­dze­nie, lecz do­wo­dów tak nie­za­prze­czal­nie prze­ko­ny­wa­ją­cych, ja­kich wy­ma­ga je­dy­nie sąd szkoc­ki. I tak po­stę­pu­je czło­wiek, któ­ry z bli­skie­go sto­sun­ku u Ger­ma­nów mię­dzy stry­jem a sio­strzeń­cem (Ta­ci­tus, Ger­ma­nia c. 20), z opo­wia­da­nia Ce­za­ra o tym, że Bry­tyj­czy­cy w dzie­się­ciu lub dwu­na­stu mie­li wspól­ne żony, oraz ze wszyst­kich in­nych re­la­cyj sta­ro­żyt­nych pi­sa­rzy o wspól­no­ści żon u bar­ba­rzyń­ców – wy­cią­ga bez wa­ha­nia wnio­sek, że u wszyst­kich tych lu­dów pa­no­wa­ło wie­lo­mę­stwo. Ma się wra­że­nie, że prze­ma­wia pro­ku­ra­tor, któ­ry po­zwa­la so­bie na wszel­ką do­wol­ność, by do­wieść swe­go twier­dze­nia, wy­ma­ga jed­nak od obroń­cy naj­bar­dziej for­mal­nych do­wo­dów praw­nych na każ­de sło­wo.

Mał­żeń­stwo gru­po­we – twier­dzi Mac Len­nan, to czy­sta fan­ta­zja, i cofa się w ten spo­sób da­le­ko wstecz w po­rów­na­niu z Ba­cho­fe­nem. Mor­ga­now­skie sys­te­my po­kre­wień­stwa – to we­dług nie­go tyl­ko prze­pi­sy grzecz­no­ści to­wa­rzy­skiej, cze­go do­wo­dem jest fakt, że In­dia­nie do ob­ce­go bia­łe­go rów­nież zwra­ca­ją się „bra­cie” lub „oj­cze”. Po­dob­nie jak­by ktoś chciał twier­dzić, że na­zwy: oj­ciec, mat­ka, brat, sio­stra… – to tyl­ko bez­sen­sow­ne zwro­ty ję­zy­ko­we, po­nie­waż du­chow­ni ka­to­lic­cy i prze­ło­żo­ne klasz­to­ru na­zy­waj ą się wza­jem oj­cem i mat­ką, zaś mni­si i za­kon­ni­ce, a na­wet wol­no­mu­la­rze i człon­ko­wie an­giel­skich sto­wa­rzy­szeń ce­cho­wych na uro­czy­stych po­sie­dze­niach na­zy­waj ą się brać­mi i sio­stra­mi. Krót­ko mó­wiąc obro­na Mac Len­na­na była nad wszel­ki wy­raz sła­ba.

Po­zo­stał jed­nak jesz­cze je­den punkt, gdzie Mac Len­nan nie zo­stał oba­lo­ny. Prze­ci­wień­stwo mię­dzy ple­mio­na­mi eg­zo­ga­micz­ny­mi a en­do­ga­micz­ny­mi, na któ­rym opie­rał się jego sys­tem, nie tyl­ko nie zo­sta­ło za­chwia­ne, lecz było na­wet uzna­ne po­wszech­nie za ka­mień wę­giel­ny ca­łej hi­sto­rii ro­dzi­ny. Przy­zna­wa­no, że pró­ba Mac Len­na­na wy­ja­śnie­nia tego prze­ci­wień­stwa jest nie wy­star­cza­ją­ca i prze­czy fak­tom, któ­re on sam przy­ta­cza. Ale samo to prze­ci­wień­stwo, ist­nie­nie dwóch wza­jem wy­klu­cza­ją­cych się ro­dza­jów sa­mo­dziel­nych i nie­za­leż­nych ple­mion, z któ­rych je­den ro­dzaj bie­rze so­bie żony we­wnątrz ple­mie­nia, pod­czas gdy dla dru­gie­go ro­dza­ju jest to bez­względ­nie za­ka­za­ne – to ucho­dzi­ło za bez­spor­ną ewan­ge­lię. Po­rów­naj­my np. Gi­raud-Teu­lo­na „Ori­gi­nes de la fa­mi­lie” (1874), a na­wet jesz­cze Lub­boc­ka „Ori­gin of Cra­li­za­tion” (4 wyd. 1882).

Do tego punk­tu na­wią­zu­je głów­ne dzie­ło Mor­ga­na: „An­cient So­cie­ty” (1887), dzie­ło sta­no­wią­ce pod­sta­wę ni­niej­szej pra­cy. To, co Mor­gan w r. 1871 za­le­d­wie nie­ja­sno prze­czu­wał, roz­wi­nął on tu­taj zu­peł­nie świa­do­mie. En­do­ga­mia i eg­zo­ga­mia nie sta­no­wią prze­ci­wień­stwa; nig­dzie do­tych­czas nie udo­wod­nio­no ist­nie­nia „ple­mion” eg­zo­ga­micz­nych. Ale w okre­sie kie­dy pa­no­wa­ło jesz­cze mał­żeń­stwo gru­po­we – a we­dług wszel­kie­go praw­do­po­do­bień­stwa nie­gdyś pa­no­wa­ło ono wszę­dzie – ple­mię roz­pa­da­ło się na pew­ną ilość spo­krew­nio­nych ze stro­ny mat­czy­nej grup, ro­dów, we­wnątrz któ­rych mał­żeń­stwo było su­ro­wo za­ka­za­ne, tak że męż­czyź­ni da­ne­go rodu co praw­da mo­gli brać żony i na ogół bra­li je we­wnątrz swe­go ple­mie­nia, ale mu­sie­li brać je nie że swe­go rodu. Tak więc, je­śli ród był ści­śle eg­zo­ga­micz­ny, to obej­mu­ją­ce wszyst­kie rody ple­mię było rów­nież ści­śle en­do­ga­micz­ne. W ten spo­sób zbu­rzo­no osta­tecz­nie reszt­ki sztucz­nych kon­cep­cyj Mac Len­na­na.

Mor­gan jed­nak nie po­prze­stał na tym. Ród In­dian ame­ry­kań­skich po­słu­żył mu w dal­szym cią­gu do tego, by uczy­nić dru­gi sta­now­czy krok na­przód w ba­da­nej prze­zeń dzie­dzi­nie. W tym ro­dzie, zor­ga­ni­zo­wa­nym we­dług pra­wa ma­cie­rzy­ste­go, od­krył on pier­wot­ną for­mę, ż któ­rej roz­wi­nął się ród póź­niej­szy, zor­ga­ni­zo­wa­ny we­dług pra­wa oj­cow­skie­go, ród taki, jaki znaj­du­je­my u kul­tu­ral­nych lu­dów sta­ro­żyt­no­ści. Ród grec­ki i rzym­ski, sta­no­wią­cy, za­gad­kę dla wszyst­kich do­tych­cza­so­wych dzie­jo­pi­sa­rzy, zo­stał wy­ja­śnio­ny za po­mo­cą rodu in­dyj­skie­go, a tym sa­mym zna­le­zio­no nową pod­sta­wę, ca­łej hi­sto­rii cza­sów pier­wot­nych.

To po­now­ne od­kry­cie pier­wot­ne­go rodu ma­cie­rzy­ste­go, jako stop­nia przej­ścio­we­go do rodu oj­cow­skie­go lu­dów kul­tu­ral­nych, ma to samo zna­cze­nie dla hi­sto­rii pier­wot­nej, co dar­wi­now­ska teo­ria roz­wo­ju dla bio­lo­gii i mark­sow­ska teo­ria war­to­ści do­dat­ko­wej dla eko­no­mii po­li­tycz­nej. Po­zwo­li­ło ono Mor­ga­no­wi po raz pierw­szy na­kre­ślić hi­sto­rię ro­dzi­ny, w któ­rej zo­sta­ły na ra­zie usta­lo­ne w ogól­nych za­ry­sach kla­sycz­ne szcze­ble roz­wo­ju, o ile na to po­zwa­la zna­ny dziś ma­te­riał. Jest rze­czą ja­sną dla każ­de­go, że wraz z tym od­kry­ciem roz­po­czy­na się nowa epo­ka w ba­da­niu hi­sto­rii pier­wot­nej. Ród opar­ty na pra­wie ma­cie­rzy­stym stał się punk­tem wę­zło­wym… tej ca­łej na­uki; od chwi­li tego od­kry­cia wia­do­mo, w ja­kim kie­run­ku, win­ny iść ba­da­nia i co ma być ich przed­mio­tem oraz jak na­le­ży gru­po­wać zba­da­ny ma­te­riał. Dzię­ki temu też mamy te­raz w tej dzie­dzi­nie po­stę­py znacz­nie szyb­sze niż przed po­ja­wie­niem się książ­ki Mor­ga­na.

Od­kry­cia Mor­ga­na są te­raz po­wszech­nie uzna­ne, a ra­czej przy­własz­cza­ne przez pre­hi­sto­ry­ków rów­nież w An­glii. Ale bo­daj ża­den z nich nie przy­zna­je otwar­cie, że to wła­śnie Mor­ga­no­wi za­wdzię­cza­my tę re­wo­lu­cję w po­glą­dach. W An­glii w mia­rę moż­no­ści prze­mil­cza się cał­ko­wi­cie jego książ­kę, a jego sa­me­go zby­wa się ła­ska­wym uzna­niem jego po­przed­nich prac: grze­bie się gor­li­wie w szcze­gó­łach jego wy­kła­du, lecz o istot­nie wiel­kich jego od­kry­ciach mil­czy się upo­rczy­wie. Pierw­sze wy­da­nie „An­cient So­cie­ty”; jest wy­czer­pa­ne; w Ame­ry­ce na ta­kie rze­czy nie ma opła­cal­ne­go po­py­tu;

w An­glii książ­kę tę, jak się zda­je, sys­te­ma­tycz­nie prze­mil­cza­no, a je­dy­ne, wy­da­nie tego epo­ko­we­go dzie­ła, znaj­du­ją­ce się jesz­cze w han­dlu księ­gar­skim – to prze­kład nie­miec­ki.

.. Skąd­że ta wstrze­mięź­li­wość, w któ­rej trud­no nie do­pa­trzyć się zmo­wy mil­cze­nia, zwłasz­cza wo­bec licz­nych cy­tat przy­ta­cza­nych je­dy­nie z grzecz­no­ści i wo­bec in­nych ob­ja­wów ko­le­żeń­stwa, od któ­rych się roją pi­sma na­szych uzna­nych pre­hi­sto­ry­ków? Może dla­te­go, że Mor­gan jest Ame­ry­ka­ni­nem, a dla pre­hi­sto­ry­ków an­giel­skich jest bar­dzo przy­kre, że mimo swej god­nej uzna­nia pra­co­wi­to­ści w zbie­ra­niu ma­te­ria­łu, gdy idzie o ogól­niej­sze punk­ty wi­dze­nia, obo­wią­zu­ją­ce przy po­rząd­ko­wa­niu i gru­po­wa­niu tego ma­te­ria­łu, krót­ko mó­wiąc, gdy idzie o idee, są oni za­leż­ni od dwóch ge­nial­nych cu­dzo­ziem­ców: Ba­cho­fe­na i Mor­ga­na? Z Niem­cem jesz­cze moż­na było się po­go­dzić, ale z Ame­ry­ka­ni­nem? W sto­sun­ku do Ame­ry­ka­ni­na każ­dy An­glik sta­je się pa­trio­tą, cze­go za­baw­ne przy­kła­dy wi­dzia­łem w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. A do tego na­le­ży jesz­cze do­dać, że Mac Len­nan był, że tak po­wie­my, ofi­cjal­nie uzna­nym za­ło­ży­cie­lem i kie­row­ni­kiem an­giel­skiej szko­ły pre­hi­sto­rycz­nej; że na­le­ża­ło po­nie­kąd do do­bre­go pre­hi­sto­rycz­ne­go tonu mó­wie­nie je dy­nie z naj­więk­szą czcią o jego wy­myśl­nych hi­sto­rycz­nych kon­struk­cjach, pro­wa­dzą­cych od dzie­cio­bój­stwa po­przez wie­lo­mę­stwo i mał­żeń­stwo przez po­rwa­nie, do ro­dzi­ny opar­tej na pra­wie ma­cie­rzy­stym; że naj­lżej­sze po­wąt­pie­wa­nie o ist­nie­niu ab­so­lut­nie wy­łą­cza­ją­cych się eg­zo­ga­micz­nych i en­do­ga­micz­nych „ple­mion”, ucho­dzi­ło za zu­chwa­łą he­re­zję; że więc Mor­gan roz­wiaw­szy jak dym wszyst­kie te uświę­co­ne do­gma­ty po­peł­nił coś w ro­dza­ju pro­fa­na­cji. A po­nad­to oba­lił on je w taki spo­sób, że dość było to wy­po­wie­dzieć, by wszyst­ko sta­ło się ja­sne, wo­bec cze­go wiel­bi­cie­le Mac Len­na­na błą­ka­ją­cy się do­tąd bez­rad­nie mię­dzy eg­zo­ga­mią a en­do­ga­mią mu­sie­li chy­ba ude­rzyć się pię­ścią w gło­wę i krzyk­nąć: jak­że mo­gli­śmy być tak głu­pi i od daw­na już sami tego nie od­kryć!

A je­śli tych prze­stępstw jesz­cze było za mało, by wy­wo­łać chłod­ny i igno­ru­ją­cy sto­su­nek ze stro­ny ofi­cjal­nej szko­ły, to Mor­gan do­peł­nił mia­ry nie tyl­ko kry­ty­ku­jąc cy­wi­li­za­cję, spo­łe­czeń­stwo opar­te na pro­duk­cji to­wa­ro­wej, tę pod­sta­wo­wą for­mę na­sze­go dzi­siej­sze­go spo­łe­czeń­stwa, w spo­sób przy­po­mi­na­ją­cy Fo­urie­ra, lecz mó­wiąc o przy­szłym prze­kształ­ce­niu tego spo­łe­czeń­stwa sło­wa­mi, któ­re mógł­by wy­po­wie­dzieć Ka­rol Marks. Za­słu­żył więc so­bie cał­ko­wi­cie na to, aby Mac Len­nan za­rzu­cał mu z obu­rze­niem, że „me­to­da hi­sto­rycz­na jest mu sta­now­czo an­ty­pa­tycz­na”, i by pan pro­fe­sor Gi­raud-Teu­lon w Ge­ne­wie po­twier­dził to w roku 1884. Prze­cież ten­że pan Gi­raud­Teu­lon jesz­cze w r. 1874 (Ori­gi­nes de la fa­mi­lie) błą­dził bez­rad­nie w la­bi­ryn­cie mac-len­na­now­skiej eg­zo­ga­mii, skąd go do­pie­ro Mor – gan mu­siał wy­pro­wa­dzić.

Nie ma po­trze­by, bym tu wy­szcze­gól­niał wszyst­kie po­zo­sta­łe zdo­by­cze, któ­re hi­sto­ria pier­wot­na za­wdzię­cza Mor­ga­no­wi: wszyst­ko, co nie­zbęd­ne, znaj­du­je się w mej pra­cy. W cią­gu czter­na­stu lat, któ­re upły­nę­ły od uka­za­nia się jego pod­sta­wo­wej pra­cy, nasz ma­te­riał o hi­sto­rii pier­wot­nych spo­łe­czeństw ludz­kich bar­dzo się wzbo­ga­cił: do an­tro­po­lo­gów, po­dróż­ni­ków i za­wo­do­wych pre­hi­sto­ry­ków przy­łą­czy­li się przed­sta­wi­cie­le pra­wa po­rów­naw­cze­go i wnie­śli po czę­ści nowy ma­te­riał, po czę­ści nowe punk­ty wi­dze­nia. Nie­któ­re z po­szcze­gól­nych hi­po­tez Mor­ga­na zo­sta­ły przez to za­chwia­ne lub na­wet oba­lo­ne. Ale ten no­wo­na­gro­ma­dzo­ny ma­te­riał nig­dzie nie zdo­łał oba­lić jego wiel­kich, pod­sta­wo­wych za­ło­żeń i za­stą­pić ich przez inne. Po­rzą­dek, któ­ry wpro­wa­dził on do hi­sto­rii pier­wot­nej, w głów­nych za­ry­sach prze­trwał do dnia dzi­siej­sze­go. Ba, moż­na po­wie­dzieć, że znaj­du­je on co­raz więk­sze uzna­nie po­wszech­ne w tej sa­mej mie­rze, w ja­kiej za­cho­wu­je się w ta­jem­ni­cy to, komu za­wdzię­cza­my ten wiel­ki krok na­przód.

Lon­dyn, 16 czerw­ca 1891 r. FRY­DE­RYK EN­GELS
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: