Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pochwały, mowy i rozprawy Stanisława Hrabi Potockiego, . Część 1 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pochwały, mowy i rozprawy Stanisława Hrabi Potockiego, . Część 1 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 394 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SPIS

Rze­czy za­mknię­tych w pierw­szey Czę­ści.

PRZED­MO­WA.

Po­chwa­ła An­drze­ia Mo­kra­now­skie­go Wo­je­wo­dy Ma­zo­wiec­kie­go, kar: 1

Po­chwa­ła Jó­ze­fa Szy­ma­now­skie­go 51

Po­chwa­ła Igna­ce­go Kra­sic­kie­go.. 99

Po­chwa­ła Grze­go­rza Pi­ra­mo­wi­cza 159

Mowa na ob­chód uro­czy­sto­ści usta­le­nia Tow: Przy­ia­ciół Nauk.. 265

Po­chwa­ła Wa­lecz­nych Po­la­ków w woy­nie 1809 r. po­le­głych.. 295

Mowa przy zło­że­niu w Gro­bie Wi­la­now­skim prze­wie­zio­ne­go z Wied­nia Cia­ła Ign: Po­toc­kie­go.. 341

Mowa przy wy­pro­wa­dze­niu cia­ła Ada­ma Po­toc­kie­go….. 385

Mowa po­grze­bo­wa Jó­ze­fa Xię­cia Po­nia­tow­skie­go….. 401PRZED­MO­WA.

Dłu­go nie my­śla­łem bydź Au­to­rem, dłu­go ta po­ku­sa nie wcią­gnę­ła mnie po za te pi­sma ulot­ne, do któ­rych dały po­wód roz­mai te oko­licz­no­ści, a co, dziś wraz ze­bra­ne, na ży­cze­nie przy­ia­ciół, Pu­blicz­no­ści przed­sta­wiam. Wy­da­łem wpraw­dzie po­przed­ni­czo dwa dość ob­szer­ne dzie­ła, lecz żem nie był sko­rym do pi­sa­nia, wiek i czas w któ­rym to uczy­ni­łem, za­świad­cza. Stra­ci­łyż one na­tem że są po­de­szłe­go wie­ku pło­dem, nie oży­wio­nym ogniem mło­do­ści? za­ro­bi­łyz na roz­wa­dze doy­rza­łe­mu wie­ko­wi wła­ściw­szey? nie ia, lecz ty o tem czy­tel­ni­ku nay­le­piey osą­dzić po­tra­fisz, po­rów­ny­wa­jąc mię­dzy sobą pi­sma któ­re ci dziś przed­sta­wiam, od dwu­dzie­ste­go do sześć­dzie­sią­te­go roku wie­ku mego wy­pra­co­wa­ne.

Cóż­kol­wiek o tem bądź, śmie­le twier­dzić mogę, że przy­pa­dek zro­bił mnie Au­to­rem, a to w dość póź­ney ży­cia mego po­rze. Po­rzu­cić pod czas ostat­niey woy­ny dom wła­sny przy­mu­szo­ny, szu­kać w Kra­ko­wie… po­tem za­gra­ni­cą schro­nie­nia; tu­ła­iąc się wśród woysk, ob­lę­żeń, i obo­zów, zna­la­złem sczę­ściem mię­dzy memi książ­ka­mi waż­ne dzie­ło, Win­kiel­ma­na o Sztu­ce, któ­re mi przy­po­mnia­ło, żem był przy­rzekł To­wa­rzy­stwu Przy­ia­ciół Nauk, pi­sać w tey ma­te­ryi, cze­go mi do­tąd pu­blicz­ne i do­mo­we nie do­zwo­li­ły za­trud­nie­nia. Lecz w tey chwi­li nie bra­kło mi na cza­sie, po­trze­bo­wa­łem roz­ryw­ki, któ­rey szu­kać w prze­ro­bie­niu dzie­ła Win­kiel­ma­na, i w prze­la­niu go na oy­czy­sty ię­zyk za­my­śli­łem. Do­peł­ni­łem więk­szey po­ło­wy tey pra­cy, czę­sto wśród huku dział, a za­wsze pra­wie wśród nay­więk­szey losu mego nie­pew­no­ści. Na­ko­niec utra­ciw­szy z wol­no­ścią zdro­wie, resz­tę tey pra­cy, cho­ry i wię­zień ukoń­czy­łem, w któ­rey cią­gle roz­ryw­kę, sło­dycz i po­cie­chę zna­la­złem; po­pra­wa mi tyl­ko iey i wy­da­nie, za po­wro­tem moim do kra­iu, po­zo­sta­ła. Tu mnie nowe za­szło od To­wa­rzy­stwa Przy­ia­ciół Nauk we­zwa­nie, to iest spo­rzą­dze­nia dzie­ła o wy­mo­wie. Mia­łem od­daw­na w wy­pi­sach mo­ich przy­go­to­wa­ny do tego za­sób, a zu­peł­nie Pa­nem bę­dąc cza­su mego, w prze­cią­gu roku ied­ne­go, to dość ob­szer­ne dzie­ło za­czą­łem i wy­da­łem. Otóż ia­kiem się stał, że tak po­wiem przy­pad­ko­wie Au­to­rem sied­miu ksiąg, nig­dy nim bydź nie my­śla – wszy. Brnę więc da­ley, i dziś, ulot­ne pi­sma moie zbie­ram, po­pra­wiam, i wy­da­ię. Jaki w tem za­cho­wać po­rzą­dek za­my­ślam, przed­sta­wić ci czy­tel­ni­ku wi­nie­nem, byś wie­dział za­wcza­su, cze­go po­tem dzie­le spo­dzie­wać się mo­żesz.

Wszyst­ko pra­wie co w so­bie za­my­ka tom pierw­szy, iest iuż Pu­blicz­no­ści zna­nem, i ła­ska­wie od niey przy­ię­tem było. Tu­szyć więc go­dzi mi się, ze co w scze­gó­łach za­sczy­ci­ła przy­zwo­le­niem swo­iem, temu go w ogó­le nie od­mó­wi. Tą ie­dy­nie za­si­lo­ny na­dzie­ią, śmiem przed nią roz­wi­nąć pa­smo roz­ma­itych pism mo­ich, któ­rych po­łą­cze­nie w ie­den zbiór, cie­ka­wym uła­twi trud­ność ich zgro­ma­dze­nia, a tym­że pi­smom, ie­śli na nią za­słu­gu­ią, więk­szą nada trwa­łość.

Przed­mio­tem pierw­sze­go tomu iest nay­przód: sześć Po­chwał w sty­lu Aka­de­micz­nym, od Roku 1784 do roku 1816, to iest w prze­cią­gu lat prze­szło trzy­dzie­stu spi­sa­nych. Ja­kie są przy­wa­ry, ia­kie pięk­no­ści tego ro­dza­iu, któ­ry tę­sk­ne za­stą­pił Pa­ne­gi­ry­ki, ob­szer­nie to wy­łu­sczy­łem w dzie­le mo­iem o wy­mo­wie: dla­te­go za­sta­na­wiać się nad tem tu nie będę, sczę­śli­wy ie­ślim prze­ciw ogło­szo­nym prze­zem­nie nie zgrze­szył prze­pi­som, i sam choć w czę­ści do­peł­nił to, com ćwi­czą­cym się w wy­mo­wie do­ra­dzał. Za­my­ka w so­bie ten­że tom trzy mowy Po­grze­bo­we, przy­po­mi­na­ią­ce wy­mo­wę ka­zal­ną, ten iey za cza­sów na­szych ro­dzay nay­sczyt­niey­szy, do któ­re­go Mow­ca świec­ki tym ie­dy­nie spo­so­bem zbli­żyć się może. Wsze­la­ko wię­cey ogra­ni­czo­ne­mi są i w tem iego spo­so­by, niż mow­cy du­chow­ne­go; trze­ba mu nie­ma­łey ostróż­no­ści, by nie prze­stą­pił tego de­li­kat­ne­go za­kre­su, któ­ry za­cho­dzi mię­dzy świa­to­wą wy­mo­wą, choć mó­wią­cą w ko­ście­le, a du­chow­ną, bo pierw­sza wci­ska się że tak po­wiem do nie­go, kie­dy dru­ga w nim pa­nu­ie.

Dru­gi tom za­wie­rać bę­dzie nay­przód Mowy Sey­mo­we, pierw­sze na któ­re się w mło­dym wie­ku zdo­by­łem, na Sey­mie Bi­sku­pa Kra­kow­skie­go zwa­nym. Przed­miot ich iest cie­ka­wym, a spo­sób środ­ku­ią­cym mię­dzy ro­dza­iem na­rad­nym i są­do­wym. Póż­niey­sze mowy moie, pra­wie wszyst­kie nie­przy­go­to­wa­nie wy­rze­czo­ne, mia­no­wi­cie na czte­ro­let­nim Sey­mie, wraz ze­brać i z opi­sa­niem Sey­mu tego wy­dać z cza­sem za­my­ślam: skła­dać one będą trze­ci tom dzie­ła tego, któ­re­go wsze­la­ko dziś dwa tyl­ko Pu­blicz­no­ści przy­rze­kam. Tym cza­sem przy­po­mnieć tu iey nie za­wa­dzi to, com o tym ro­dza­iu Mów w dzie­le mo­iem o wy­mo­wie ob­szer­nie wy­łu­sczył, to iest, iż rów­nie iak są­do­wy, nie ma­iąc u nas tey co u daw­nych wagi, wy­rów­nać im nie iest zdol­nym. Dla tego sław­ny re­tor An­giel­ski Bla­ire, i sław­niey­szy ie­scze te­goż na­ro­du hi­sto­ryk Hume (1), Mowy na­rad­ne nay­pierw­szych Mow­ców Par­la­men­tu An­giel­skie­go, nie są­dzą by­naym­niey wzo­ra­mi wy­mo­wy, lecz do­sko­na­łe­go i lo­icz­ne­go rze­czy roz­bio­ru, któ­re­mu­by na­wet w roz­trzą­sa­niu po­ufa­łem przed­mio­tów rzą­do­wych, śmiesz­ną i nie­zgod­ną z oby­cza­ia­mi na­sze­mi było rze­czą, nada­wać oka­za­łość daw­ne­go kra­so- – (1) Bla­ire Rhe­to­ri­que T. I. Hume Es­sa­is mo­re­aux et po­li­ti­qu­es, T. I. p. 215.

mow­stwa, i chcieć nim wzbu­dzać te gwał­tow­ne, lub tkli­we uczu­cia, któ­re były nay­dziel­niey­sze­mi iego sprę­ży­na­mi.

Prze­cięż zbyt moie ła­ska­wie są­dząc dzie­ło moie o wy­mo­wie, obcy Dzien­ni­ka­rze uczy­ni­li mu pra­wie ten ie­dy­ny za­rzut, żem w niem wzo­rów na­rad­ney wy­mo­wy An­giel­skiey prze­po­mniał. Nie po­trzeb­nię in­ney co do tego obro­ny, iak zda­nie tych dwóch zna­ko­mi­tych Pi­sa­rzów, któ­rzy za­pew­nie sła­wie Na­ro­du swe­go uwłó­czyć nie chcie­li. Lecz wra­cam do przed­mio­tu mego, któ­rym było przy­po­mnieć czy­tel­ni­ko­wi, iż co do wy­mo­wy, chcieć po­row­ny­wać z daw­ną dzi­siey­szą w ro­dza­iu na­rad­nym i są­do­wym, i od niey tey­że mocy, gwał­tow­no­ści, po­ru­sze­nia, i tkli­wo­ści wy­ma­gać, któ­re pierw­szey były na­czel­ną za­le­tą, iest to chcieć rze­czy nie­po­dob­ney, bo rzą­dom, pra­wom, zwy­cza­iom, i oby­cza­iom na­szym prze­ciw­ney, któ­re prze­cież nie ogo­ła­ca­ią ze wszyst­kiem dzi­siey­szey z wiel­kich kra­so­mów­stwa środ­ków, lecz da­le­ko ich skrom­niey niż daw­ney uży­wać po­zwa­la­ią.

Po Mo­wach na­rad­nych umie­sczę w dru­gim to­mie na­uko­we, i aka­de­micz­ne, na­stę­pu­ie te­goż ro­dza­iu roz­pra­wy, z któ­rych część więk­sza po­świę­co­na bę­dzie ię­zy­ko­wi i wy­mo­wie Pol­skiey, i skła­dać dzieł­ko o nich osob­ne, daw­no iuź ode­mnie przy­rze­czo­ne Pu­blicz­no­ści. Nie wcie­li­łem ostat­nich w dzie­ło moie o Wy­mo­wie, bo nie chcia­łem po­mię­szać to co mia­łem do po­wie­dze­nia wscze­gól­no­ści o ię­zy­ku i wy­mo­wie Pol­skiey, z ogól­ne­mi iey a wszyst­kim ię­zy­kom wspól­ne­mi prze­pi­sa­mi.

Lecz choć osob­no rzecz, czy­nie o ię­zy­ku i o wy­mo­wie Pol­skiey, wsze­la­ko słu­żyć ona może za do­peł­nie­nie w tym wzglę­dzie dzie­ła mego o wy­mo­wie, sku­tecz­niey­szym i uży­tecz­niey­szym po­dług mnie spo­so­bem, iak gdy­bym ią był do rze­czo­ne­go dzie­ła przy­łą­czył, a tem sa­mem zwró­cił nie­co od niey uwa­gę czy­tel­ni­ka, tylą in­ne­mi waż­ne­mi przed­mio­ta­mi obok umie­sczo­ne­mi, a na­wet tłu­mią­ce­mi ią swo­im ogro­mem.

Otóż za­kre­śle­nie rysu mniey­sze­go dzie­ła, w któ­rem sta­ra­łem się, ile moż­no­ści o czy­stość i po­praw­ność ię­zy­ka na­sze­go. Spo­dzie­wam się, że to moie usi­ło­wa­nie nie za­wsze próż­nem było, i że przez wzgląd na nie­go ze­chce Pu­blicz­ność przy­iąć tę pra­cę moię z tem przy­zwo­le­niem, któ­rem po­prze­dza­ią­ce za­sczy­cić ra­czy­ła.PO­CHWA­ŁA AN­DRZE­IA MO­KRA­NOW­SKIE­GO WO­IE­WO­DY MA­ZO­WIEC­KIE­GO, NA­PI­SA­NA W ROKU 1784.

Dwie są w ży­ciu dro­gi, dwo­ia­ka chwa­ła czło­wie­ka: ied­na za­dzi­wia, dru­ga znie­wa­la. Pierw­szą idzie ry­cerz, któ­re­go czy­ny krwa­wem pió­rem w świą­ty­ni pa­mię­ci za­pi­su­ie sta­wa; dru­gą czło­wiek do­bro­czyn­ny, tkli­wym gło­sem ser­ca nad ry­ce­rza słusz­nie wiel­bio­ny. Tam­ta ro­śnie uci­skiem: ięki nie­sczę­śli­wych są iey od­gło­sem: miecz pra­wem… zwa­li­ska po­mni­kiem, ta się kry­ie w cie­niu, ludz­kość iest iey ce­lem, do­bro­dziey­stwo ce­chą, sczę­ście dzie­łem, ser – ce świą­ty­nią. Co zbroy­na ni­sczy ręka, to do­bro­czyn­na dźwi­ga: tak po sro­giey bu­rzy, co z sobą śmierć i spu­sto­sze­nie nio­sąc, samą wiel­ko­ścią klęsk nas za­dzi­wia, na­stę­pu­ie chwi­la po­god­na, któ­ra zni­sczo­ne za­ro­dy od­ży­wia, i słod­ką, znie­wa­la ci­sza.

Tyle ma mocy ta pięk­na skłon­ność ser­ca, któ­rą do­bro­cią zo­wie­my, tyle w so­bie znie­wa­la­ią­ce­go wdzię­ku, tyle sło­dy­czy, tyle rze­tel­ne­go zy­sku; że ży­cie nią ozdob­ne, iest nay­czyst­szem źró­dłem po­chwal. Bo w niem bez po­dzia­łu w so­bie tyl­ko sa­mym cały swóy za­sczyt czło­wiek czer­pa, zle­wa­iąc na in­nych ko­rzy­ści. Odeym­my co w woy­nie, co w ra­dzie, co w po­li­ty­ce, co w in­nych waż­nych ży­cia spra­wach, zda­rze­nia iest dzie­łem, co pra­cy wspól­ni­ków, co sczę­ścia, co oko­licz­no­ści;, wnet roz­dzie­lo­na wy­cień­czy się sła­wa; a czę­sto na­wet miey­scu któ­re po­sia­da, nie czło­wie­ko­wi przy­pi­sa­ną bę­dzie. Nie moim dano iest ustom wła­dać cu­dzem czu­ciem, ani ie uprze­dzać;

lecz mó­wie do pu­blicz­no­ści, któ­ra nay­le­piey znać i sa­dzić rze­tel­na umie war­tość; mó­wie o męźu, któ­ry szedł za nią, któ­re­mu pew­nie pięk­niey­szey nie znaj­dę po­chwa­ły, nad łzy przy­iaź­ni, ża­łość nę­dzy, złą­czo­ny cu­dzo­ziem­ca i oby­wa­te­la po nim smu­tek, kró­la i dwo­ru ża­ło­bę. Wiech sta­wia prze­pych wspa­nia­łe nad­grob­ki, któ­re nay­czę­ściey cheł­pli­wość ży­ią­cych, nie zmar­łych za­sczy­to­wi, lecz wła­sney wzno­si próż­no­ści. Sczę­śli­wy Mo­kra­now­ski, że go znay­du­iesz w ser­cach tylu współ­o­by­wa­te­li, źeś za ży­cia za­grun­to­wał ten chwa­leb­ny do­bro­czyn­no­ści po­mnik, trwal­szy niż na­pi­sy, na twar­dym wy­ry­te mar­mu­rze! Smierć ci ży­cia po­zaz­dro­ści­ła, tyś iey do­bro­czyn­no­ścią prze­żył. Idź­my w śla­dy iego: a zwie­dza­iąc zbie­głe­go tor ży­cia, ciesz­my się pięk­nym wi­do­kiem, po­łą­czo­ney dla nie­go z czy­na­mi po­chwa­ły, dla nas z po­chwa­ła na­uki.

Przod­ków sła­wa iest świa­tłem, któ­re ga­snąć w ciem­no­cie cno­tom ani wy-

Stęp­kom-wnu­ków nie do­zwa­la. To więc tyl­ko o za­cno­ści rodu Mo­kra­now­skie­go po­wiem: że nad­dzia­dów pa­mię­cią zna­ko­mi­ty, naysz­la­chet­niey się im z dłu­gu, tego wy­pła­cił, tyle ich za­sczy­to­wi do­da­iąc, ile go od nich ode­brał.

An­drzey Mo­kra­now­ski, Wo­ie­wo­da Ma­zo­wiec­ki, i Je­ne­rał Woysk Pol­skich, uro­dzi się pra­wie z po­cząt­kiem wie­ku ośm­na­ste­go, z ro­dzi­ców mniey pierw­sze­mi w Wo­ie­wodz­twie Ma­zo­wiec­kim urzę­da­mi, niż sza­cun­kiem współ­o­by­wa­te­lów, mniey do­stat­ka­mi, niż dość mier­ney for­tu­ny szla­chet­nem uży­ciem, mniey na­ko­niec krwi za­cno­ścią, niż wła­sne­mi przy­mio­ta­mi zna­ko­mi­tych. Wraz z licz­ną ro­dzi­ną w domu ich ode­brał to pier­wiast­ko­we i ro­dzi­ciel­skie wy­cho­wa­nie, któ­re pra­wość, ho­nor, i od­wa­gę le­piey wła­snym przy­kła­dem scze­pi w ser­cu dzie­ci, niż za­stęp­czą na­uczy­cie­li ręka, któ­ra w tym pier­wiast­ko­wym wie­ku har­tu­iąc cia­ło, moc du­szy na­tę­ża, któ­ra mniey uczy niż do na­uki spo­so­bi, w któ­rey mowy ro­dzi­ców książ­ka­mi, przy­kład pra­wem, przy­wią­za­nie prze­ko­na­niem sta­ie się

Tak­cie było sta­ro­pol­skie mło­do­cia­ne­go wie­ku cho­do­wa­nie, taka So­bie­skich, Żół­kiew­skich, Czar­nec­kich, Chod­kie­wi­czów, po­cząt­ko­wa szko­ła, ta­kie ry­ce­rzów za­wiąz­ki. W ta­kiey to i Mo­kra­now­ski przy­spo­so­bił nadal ser­ce i du­szę swo­ię, na­by­wa­iac téy sło­dy­czy umy­słu i téy mocy cia­ła, któ­re mu aż do śmier­ci to­wa­rzy­szyć nie prze­sta­ły.

Szko­ły pu­blicz­ne, w któ­rych Po­lak do rów­no­ści zro­dzo­ny, w rów­no­ści wy­cho­wa­nym by­wał, i do niey na­wy­kał, sta­ły się dal­szem mło­do­ści iego schro­nie­niem. Nie myl­my się: nie od wie­lo­ści nauk za­wi­sło do­bre wy­cho­wa­nie mło­dzie­ży. Upra­wiać buy­ną tę zie­mię, nie zaś wcze­śnie wy­si­lać na­le­ży: rzuć­my tyl­ko na nią uro­dzay­ne ziar­no, a z cza­sem sama się plen­no­mi uwień­czy za­ro­dy. Cuda te ran­ne­go wy­cho­wa­nia po­dob­ne­mi są do zmu­szo­nych sztu­ka drzew owo­ców, co za­dzi­wia­iąc po­śpie­chem, od­ra­ża­ia sma­kiem a któ­rych wnet okwi­tła wy­sy­cha la­to­rośl. Nie cier­pi ludz­kie­go iarz­ma przy­ro­dze­nie wol­ne w swym dzia­ła­niu, mści się z przy­mu­su: a kie­dy my mło­dość doy­rza­ła mieć chce­my, ona łu­dzi w dzie­ci, za­mie­nia. Tak pew­nie my­śle­li przod­ko­wie nasi; pro­ste ich wy­cho­wa­nie myśl wiel­ka za­my­ka.Żyć uprzey­mie zrów­ne­mi, ko­chać ' współ­o­by­wa­te­lów swo­ich, i bydź od nich ko­cha­nym; tego się nad wszyst­ko w pu­blicz­nych szko­łach na­uczył Mo­kra­now­ski. Tam wzro­sły te przy­iaź­ni, że przy­wią­za­nia związ­ki, któ­re całe ży­cie iego na­peł­niać mia­ły: tam duch wol­no­ści, szla­chet­ny po­dział mło­do­cia­ne­go wie­ku, tam wczy­ta­niu daw­nych pi­sa­rzów w źró­dle sa­mem czer­pa­ne, wiel­kich czy­nów przy­kła­dy, i wy­bor­ne­go sma­ku wzo­ry, tam od­wa­ga i ta zręcz­ność, któ­rey wśród za­baw mło­dzież na­by­wa.

Lecz sczo­drzéy go nad in­nych uda­ro­wa­ła na­tu­ra, łą­cząc w nim z przy­mio­ta­mi ser­ca po­stać sczę­śli­wa, któ­ra uprze­dza; twarz iego, du­szy była tak, że kie­dy kształt cia­ła oczy ku so­bie po­cią­gał, krót­kie ob­co­wa­nie ser­ce znie­wa­la­ło. Otwar­ty, scze­ry, wy­la­ny, szedł na prze­ciw przy­iaź­ni; i ta­ki­me­śmy go ku schył­ku ży­cia wi­dzie­li, ia­kim był w kwie­cie mło­do­ści: zda­ie się, iż nig­dy po­sta­ci iak ser­ca nie zmie­nił.

Z domu ro­dzi­ców, z rak na­uczy, cie­lów, na świat rzu­co­ny, wśród nie­go ode­brał to ostat­nie a nay­po­trzeb­niey­sze człe­ku wy­cho­wa­nie, któ­re daie do­świad­cze­nie. Póź­na tę wia­do­mość błę­da­mi czło­wiek opła­ca: in­a­czey nam świat, in­a­czéy rze­czy, in­a­czey lu­dzi mło­dość ma­lu­ie: i nie wiem, czy nam się na ten błąd skar­żyć, czy go ża­ło­wać na­le­ży czy kie­dy spa­da z oczu ta ma­mią­ca za­sło­na, wię­cey ko­rzy­ści znay­du­ie­my w praw­dzie, ni­że­li­śmy sło­dy­czy do­zna­wa­li w błę­dzie? Nie uszedł po­wab­nych si­deł mło­de­go wie­ku Mo­kra­now­ski, i nie­raz wpóź­nieys­żym na­wet uległ tym sła­bo­ściom, któ­re Ser­ce wy­ma­wia. Lecz kie­dy iest pra­wem czło­wie­ka, nie bydź do­sko­na­łym, on się z pod nie­go wy­ła­mać nic mo­gąc, tak mu się pod­dał, że się przy­wa­ry iego ra­czey ludz­ko­ści, niż wła­sny zda­wa­ły wina.

Cie­ka­wość, chęć wi­dze­nia świa­ta, sło­wem nie­spo­koy­na ży­wość mło­do­ści, wnet go za oy­czy­sta po­cią­gnę­ły gra­ni­cę: a za­ba­wy, i ustaw­na ich od­mia­na, świat dla nie­go nowy, w ied­nem zgro­ma­dzo­ny mie­ście, w tem go za­trzy­ma­ły, któ­re się zda­ie ich sto­li­ca. W Pa­ry­żu, w tey mięk­key Sy­ba­ris, w tych uczo­nych cza­sów na­szych Ate­nach, gdzie oby­cza­ie z roz­wią­zło­ścią, ro­zum z lek­ko­ścią uprzey­mosć z szy­der­stwem, nę­dza z zbyt­kiem, zgo­ła wszel­kie­go ro­dza­iu przy­mio­ty i wy­stęp­ki obok gosz­czą, gdzie lud mi­lio­no­wy modą rzą­dzo­ny, świat nią rzą­dzi. Na tę ogrom­ną na­mięt­no­ści ludz­kich prze­strzeń, zna­lazł się iak­by znie­nac­ka prze­nie­sio­ny Mo­kra­now­ski, bez prze­wod­ni­ka, bez wspar­cia, i pra­wie bez za­so­bu. Sła­be nie­bo­ga­tych ro­dzi­ców za­sił­ki, do­star­czyć go ob­fi­cie nie mo­gły tam gdzie kro­cie nik­ną. Lecz miał W so­bie Mo­kra­now­ski czem na­gro­dzić for­tu­ny nie­słusz­ność. Po­stać sczę­śli­wa, znie­wa­la­ią­ca grzecz­ność, umysł we­so­ły, ro­zum przy­iem­ny, te Mo­kra­now­skie­go bo­gac­twa, wszę­dy mu uła­twia­ły przy­stęp. Zna­lazł przy­ia­ciół ce­nić go umie­ią­cych, któ­rych mu nie­tyl­ko dom i rada; lecz i wspar­cie otwar­tém było. Użył go szla­chet­nie, uźy­wa­iac skrom­nie: ale iuź Wte­dy wspie­ra­iac nie­sczę­śliw­szych od sie­bie ro­da­ków, wśrod wła­sney po­trze­by, za­ra­dzał cu­dzey: a iako o swo­im my­śleć tyl­ko do­brym by­cie, nig­dy w iego nie było ser­cu; tak gdy wy­bór przy­cho­dził mię­dzy sobą a przy­ja­cioł­mi, o so­bie za­po­mi­nał; uczy­nio­na wła­snym po­trze­bom od­mo­wa, nay­ła­twiey­szą mu się za­wsze zda­wa­ła. Niech hoy­na sy­pie ręką do­sta­tek swe dary, prze­no­si ser­ce te, któ­re­mi się po­trze­ba dzie­li z nę­dza.

Po­rzu­cił ża­ło­wa­ny Mo­kra­now­ski kray, do któ­re­go nic prócz sie­bie nie przy­niósł, a w któ­rym tyle zo­sta­wił przy­ia­ciół, kie­dy wie­lu in­nych z for­tu – na wzgar­dę w nim tyl­ko zo­sta­wia­ią. Prze­żył sza­cu­nek za­ba­wie, za­cho­wał w nim w póź­nym wie­ku, mło­do­ści przy­ia­ciół, i nie raz im to w dal­szym bie­gu ży­cia do­wiodł: że ser­ce czu­łe so­wi­cie się wy­pła­ca­ne z po­słu­gi, uczyn­no­ści za­po­mnieć nie umie, i że się raz tyl­ko uprze­dzić daie.

Nie iest obo­ięt­nym dla mło­dzie­ży zwie­dza­nie cu­dzych kra­iów, szko­dzi, kie­dy nie po­ma­ga: złą­czo­ne z in­nych po­gar­dą, śle­pe oso­bie uprze­dze­nie, cześć ku ob­cym, a nie­smak do oy­czy­stych oby­cza­iów, śmiesz­na wy­twor­ność, ro­zum frasz­ka­mi upstrzo­ny, czcze dow­ci­pu bły­skot­ki, tego się czę­sto w Cu­dzych kra­iach dro­go do­ku­pu­ie, i z tak za­raź­li­wym wra­ca plo­nem, do swe­go kra­iu Po­lak, któ­re­mu pro­sty ro­zum i ser­ce dała nie­ska­żo­na ob­cym prze­są­dem na­tu­ra. Lecz sczę­śli­we w Mo­kra­now­skim przy­ro­dze­nie, wła­sne i cu­dze błę­dy tła swóy po­ży­tek zwró­cić umia­ło. Ozna­czy­ła po­wrót iego do Pol­ski, żą­dza słu­że­nia oy­czyź­nie, i ści­śley­sze z, oby­wa­te­la­mi związ­ki; zda­wa­ło się, iż był tyl­ko w cu­dzych kra­iach, by wię­cey do swe­go na­brał przy­wią­za­nia. W woy­sku i na dwo­rze Au­gu­sta II. umie­sczo­ny, wnet zwró­cił ku so­bie wszyst­kich oczy, znie­wo­lił umy­sły. W kwie­cie wie­ku, oto­czo­ny ca­łym wdzię­kiem mło­do­ści, zręcz­ny, od­waż­ny, grzecz­ny, we­so­ły, nie chlub­ny, miał wśród za wo­ła­ne­go uprzey­mo­ścia i za­lot­no­ścią dwo­ru, czem i wła­sney do­go­dzić próż­no­ści, i cu­dza po­ni­żyć. Lecz umiał ma­mią­ce­mu uchy­lić się bla­sko­wi, umiał ni­ko­go nim nie ra­zić, i w tém go wro­dzo­na do­broć ser­ca, z tey nie­biz­piecz­néy wy­rwa­ła ży­cia toni, w któ­rey mło­dzież zbyt­nim o so­bie świa­ta uprze­dze­niem, sama zbyt uprze­dzo­na, okrop­ną karę tego po­no­si, kie­dy nie­umiar­ko­wa­na próż­ność ro­snąc z wie­kiem, sta­ie się ży­cia ca­łe­go mę­czar­nia.

Po­skro­mić mi­łość wła­sną, uczy­nić z niey, że tak rze­kę, in­nym ofia­rę, ma­łem zda­ie się wy­si­le­niem, zim­nem na to po­glą­da­ią­ce­mu okiem; wiel­kiem te – mu, co umie zstą­pić w ser­ce ludz­kie, co zna skry­te iego sprę­ży­ny, co wie, ile może wiek, ży­wość" ile świat, ile przy­kład, ile na­mó­wi I tak to, co nay­ła­twiey­sza dla czło­wie­ka zda­ie się po­win­no­ścią w pew­nych oko­licz­no­ściach, trud­nij sta­ie się dla nie­go cno­ta.

Lecz nie dość było Mo­kra­now­skie­mu, nie bydź przy­krym ni­ko­mu, trze­ba mu było bydź ko­cha­nym i sza­co­wa­nym od wszyst­kich: trze­ba było na­kło­nić… ku so­bie umy­sły i ser­ca tych lu­dzi, z któ­ry­mi acz go rów­na­ło uro­dze­nie, nie rów­na­ły do­stat­ki; trze­ba było za­gła­dzić w ich oczach, nie tyl­ko to, co mu od­mó­wi­ła for­tu­na, ale i to, co mu nad in­nych przy­ia­zna uży­czy­ła na­tu­ra, to iest: bydź so­bie wszyst­kiem., i z sie­bie cały swóy cią­gnąc za­sczyt. Bo ta­kie iest moż­nych uprze­dze­nie, że im wię­cey z rak śle­pe­go losu ode­bra­li, tem wię­cey zay­rza tym, co się bez da­rów iego obeyść umie­ią; zda­ie się, że nie­słusz­ność for­tu­ny wraz z do­stat­ka­mi iest iey ko­chan­ków po­dzia­łem. Lecz ten, co bez iey po­mo­cy był bo­ga­tym, umiał po­ko­nać iey prze­są­dy. Nay­zna­ko­mit­sza mło­dzież Pol­ska po­tzu­ki­wa­ła przy­iaź­ni Mo­kra­now­skie­go, a raz na­by­tą dro­go ce­ni­ła; bo za­wsze w przy­iaź­ni iego znay­do­wa­ła tę po­moc, to wspar­cie, któ­rych on nig­dy nie szu­kał w ich do­stat­kach, ser­ce ich i przy­chyl­ność dla sie­bie, dary ied­na­iąc dla in­nych.

Wśród przy­iaź­ni, wśród za­baw, wśród tkli­wych ser­ca związ­ków, wśród mia­sta tego, w któ­rem pa­no­wa­nie Au­gu­sta II. roz­wią­zley­sze wpro­wa­dzi­ło oby­cza­ie, a ob­fi­tość pod­sy­ca­ła zby­tek i za­ba­wy, kie­dy przy­kła­dem Kró­la swe­go idąc Po­lak, łą­czył dwor­ność i za­lot­ny duch daw­ne­go Ry­cer­stwa, z iego od­wa­gą, sło­wem, ży­iąc na dwo­rze Kró­la, któ­ry w woy­nie mocą du­szy i cia­ła rów­nie uzbro­io­ny, męż­nie za­wsze pas­so­wał się z nie­szczę­ściem, lecz któ­re­go w sło­dy­czy po­ko­iu, dość po­spo­li­tym lo­sem ry­ce­rzy, zwy­cię­ża­ły ro­sko­sze, z ich mó­wię łona na pierw­szy od­głos woy­ny Mo­kra­now­ski w śla­dy Kró­la swe­go wśród obo­zo­wych rzu­ca się tru­dów. Roz­sta­iąc się z Ro­dzi­ca­mi, krew­ne­mi, przy­ja­cioł­mi, nie był nie­czu­łym na ich ża­łość; bo ona nay­ży­wiey do­ty­ka ser­ce tkli­we: lecz zwy­cię­ża­iąc czu­łość, po­dwo­ił od­wa­gę.

Nie tę nie­roz­waż­ni za­pal­czy­wość, nie ten za­pęd nie­ukró­co­ny, nie to wście­kłe unie­sie­nie, któ­rem wi­dok krwi i rze­zi czło­wie­ka za­pa­la, co go śle­po na śmierć na­ra­ża, praw­dzi­wy od­wa­gą zwać na­le­ży; boby iey wię­cey od czło­wie­ka dzi­kie po­sia­da­ły zwie­rzę­ta: lecz tę męz­ką od­wa­gę, któ­ra umysł słod­ki, ser­ce od krwi da­le­kie, sta­łość uzbra­ia, któ­ra zna nie­bez­pie­czeń­stwo ale go się nie lęka, któ­ra ży­cia nie trwo­ni, ale go szla­chet­nie obro­nie Oy­czy­zny po­świę­ca – Taka iest przy­ia­cie­la ludz­ko­ści rze­tel­na od­wa­ga, ta­kie było Mo­kra­now­skie­go męz­two.

Ale nie – dość na cu­dach na­wet od­wa­gi, by wi­dzieć czy­ny swo­ie da­le­kiey po­da­ne pa­mię­ci. Męż­niey­szy cza­sem nad wo­dza żoł­nierz, na iego tyl­ko pra­cu­ie chwa­łę. Giną w tłu­mie cuda od­wa­gi? a te czy­ny ia­śnie­ią, co na wy­so­kim wy­sta­wio­ne stop­niu, sła­wa przy­iaź­nym oświe­ca pro­mie­niem. Od Kró­la chwa­lo­ny, od woy­ska wiel­bio­ny z od­wa­gi Mo­kra­now­ski, po­wszech­ny ten o so­bie zo­sta­wił od­głos. Czas za­tarł czy­ny, za­trzeć nie mogł sła­wy ugrun­to­wa­ne­go na nich męz­twa. Co tyl­ko wol­no w niż­szych, woy­sko­wo­ści stop­niach, tego do­piął Mo­kra­now­ski Za­po­mnia­no sto­pień w któ­rym słu­żył, pa­mięć czło­wie­ka zo­sta­ła.

Wnet nowe od­wa­dze iego otwo­rzy­ło się pole. Umarł Au­gust II; osie­ro­cia­ła Pol­ska śmier­cią Kró­la swe­go, dro­go opła­ca ten ie­dy­ny wol­ne­go Na­ro­du za­szczyt, któ­rym so­bie Pana daie. Każ­de u nas bez­kró­le­wie, a mia­no­wi­cie to, któ­re po zey­ściu Au­gu­sta II na­stą­pi­ło, było cza­sem nie­rzą­du i klę­ski. Obcą i do­mwą prze­mo­cą znę­ka­ny oby­wa­tel, mu­siał się do ia­kieyś przy­wią­zać stro­ny, by od wszyst­kich nie był gnę­bio­nym. Już ze­wsząd Kon­fe­de­rac­kie wzra­sta­ły związ­ki: na­peł­nia się kray żoł­nie­rzem, wsie gwał­ta­mi, mia­sta znisz­cze­niem.

Sta­ni­sław Lesz­czyń­ski, któ­re­go z Oby­wa­te­la obca prze­moc wy­nio­sła na tron ży­ia­ce­go Au­gu­sta, mocą sam z nie­go ztrą­co­ny, utra­co­ne­go po śmier­ci iego po­szu­ki­wał pra­wa. Nie­miał in­ne­go Au­gust III. nad pa­mięć Oyca, Sa­skie do­stat­ki, i są­siedz­kie wspar­cie. Po­szedł Na­ród za gło­sem słusz­no­ści, któ­ry się wte­dy za Lesz­czyń­skim mó­wić zda­wał: iemu lud, iemu Szlach­ta, iemu nay­pierw­sze sprzy­ia­ły imio­na. Głos się ten i w ser­cu Mo­kra­now­skie­go ode­zwał: po­rzu­cił Sa­ski obóz, a pod na­ro­do­we wpi­saw­szy się zna­ki, był w tym Kon­fe­de­rac­kim związ­ku, na cze­le któ­re­go umiesz­czo­ny przy­ia­ciel iego mło­dy Tar­ło (1) tak wiel­kie o so­bie zo­sta­wił mnie­ma­nie; że kie­dy nie­wcze­sną po­legł śmier­cią, zda­ło się że w ied­nym gro­bie za­mknął i domu i na­ro­du po­ło­żo­ne w so­bie na­dzie­ie.

–- (1) Wo­ie­wo­da Lu­bel­ski w po­ie­dyn­ku za­bi­ty od Xię­cia Po­nia­tow­skie­go Pod­ko­mo­rze­go Ko­ron­ne­go.

Że się za­wsze obok męż­nych wa­lecz­nie Mo­kra­now­ski po­ty­kał, że się na wszyst­kie na­ra­żał nie­bez­pie­czeń­stwa, sło­wem, że radą i ży­ciem słu­żył swe­mu kra­io­wi, za­rę­cza to do­tąd po­zo­sta­łych prac i tru­dów wspol­ni­ków świa­dec­two, i ta chwa­leb­na bliź­na tak nie­bez­piecz­ne­go w nogę po­strza­łu, że po­wąt­pie­wa­ią­cych iuż o ży­ciu iego przy­ia­ciół, na śmier­tel­nym łożu sam rzad­ką cie­szyć usi­ło­wał od­wa­gą. Ochro­nił los prze­cięż uży­tecz­ne­go kra­io­wi ży­cia, i wró­cił Mo­kra­now­skie­go ży­cze­niom przy­ia­ciół i woy­ska. Po­miiam zna­ne i z wie­lą mu wspól­ne woy­ny zda­rze­nia i męz­twa czy­ny, ale prze­po­mnieć nie mogę tey rzad­kiey, tey osob­ney od­wa­gi, z któ­rą w przy­go­dzie ży­ciem bro­niąc przy­ia­ciół, umiał prze­ciw nim rów­nie bro­nić nie­przy­ia­cie­la, strze­gąc ży­cia, ho­no­ru, i ma­iąt­ku tych, któ­rym nie sprzy­iał los woy­ny. Jleż wsi i mia­ste­czek oca­lił, ileż nie­win­nych woy­ny ofiar wsparł i dźwi­gnął, ileż zdro­wiu i ży­ciu sta­ra­nie iego przy­wró­ci­ło współ­o­by­wa­te­lów!

Ko­chać i bło­go­sła­wić sie­bie tych przy­mu­szał, z któ­ry­mi go zda­nie i broń róż­ni­ła, lecz ied­na­ło za­wsze nie­szczę­ście. Przez ia­kież oma­mie­nie tak na­sze chcą prze­są­dy, iż męz­two umy­słu, ten tak do­stoy­ny czło­wie­ka przy­miot, w żoł­nier­skiey pra­wie ogra­ni­cza­my od­wa­dze? Cze­muż świat pusz­cza w za­po­mnie­nie, lub zim­nem pa­trzy okiem na te nie­win­ne, na te nayw­spa­nial­sze zwy­cięz­twa, któ­re do­bro­czyn­ność, nie klę­ska ozna­cza, któ­re­mi samo po­ko­ny­wa się zwy­cięz­two? Dzi­wią nas opo­wia­da­nia krwa­wych bo­iów, za­sta­na­wia sro­gi wi­dok woy­ny, gdzie ty­sią­cz­ne pa­da­ia, nay­czę­ściey dum­ney prze­mo­cy ofia­ry: cuda w nich i ry­ce­rzów wi­dzi­my. I mnie­by te przy­ia­zne wy­mo­wie po­cią­ga­ły ob­ra­zy, gdy­by roz­są­dek za­pa­łu my­śli nie ukró­cał, gdy­bym nie mó­wił o mężu, co acz po­sia­dał przy­mio­ty wo­ien­ne, cno­tą, i do­bro­czyn­no­ścią wo­lał bydź zna­ko­mi­tym. Omiiam więc te wspa­nia­łe klę­sek opi­sy, któ­rych był czyn­nym świad­kiem, omiiam to pa­mięt­ne Gdań­ska ob­lę­że­nie, co się sta­ło koń­cem bez­kró­le­wia i woy­ny.

Po­mści­ła krzyw­dy oyca prze­moc syna: słusz­ność za Sta­ni­sła­wem, los woy­ny był za Au­gu­stem III. Po dwa­kroć na tron Pol­ski wy­nie­sio­ny, po­rzu­cił go z ża­lem ża­ło­wa­ny od na­ro­du Lesz­czyń­ski, a wnet ob­ce­go staw­szy się uko­cha­nym oy­cem (1), wśród sczę­ścia, wśród nay­po­myśl­niey­sze­go losu, peł­ny wie­ku i za­sczy­tów, nig­dy mi­łey nie za­po­mniał Oy­czy­zny. Lo­ta­ryn­giia tron mu dała, on na nim Po­la­kiem bydź nie prze­stał.

Tey cno­ty, tey po­wa­gi mąż, za­sczy­cał Mo­kra­now­skie­go oso­bi­stą przy­chyl­no­ścią, któ­rą mu aż do śmier­ci do­cho­wał. Sza­cu­nek ta­ko­wy nie iest nay­po­śled­niey­sza Mo­kra­now­skie­go po­chwa­łą; bo iako zbrod­nia sprzy­ia zwy­kle – (1) Zyie do dziś dnia w wdzięcz­nych ser­cach Lo­ta­ryń­czy­ków, uświę­co­na pa­mięć Sta­ni­sła­wa Le­sczyń­skie­go, a inne iego iest za­wsze dla nich usza­no­wa­nia i mi­ło­ści przed­mio­tem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: