Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pochwyceni - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
27 listopada 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pochwyceni - ebook

Obdarzony nadzwyczajnym słuchem Henry Green jest niezrównanym choreografem języka potocznego. „Pochwyceni” – powieść opublikowana po raz pierwszy w 1943 roku – czerpie pełnymi garściami z biografii autora. Green służył w ochotniczej straży pożarnej w czasie, kiedy Wielka Brytania przygotowywała się do wojny, pobierał żołd w wysokości sześćdziesięciu siedmiu szylingów tygodniowo i jak wszyscy wokół miesiącami czekał w napięciu na bombardowanie Londynu.

Narrację „Pochwyconych” organizuje stan zawieszenia: między wojennym poruszeniem i miłosnym splątaniem, poczuciem kurczącego się czasu i jego nadmiaru, pamięcią i niepamięcią. Na pierwszy plan wysuwają się tu relacje międzyludzkie, antagonizmy społeczne oraz osobiste traumy bohaterek oraz bohaterów książki, w tym Richarda Roego – strażaka, męża, ojca, kochanka – alter ego autora.

"Pochwyceni" to dopiero druga powieść Greena, która w całości ukazuje się po polsku. Jego niezwykły, pełen potocyzmów, na poły realistyczny, na poły eksperymentatorski styl stanowi nie lada wyzwanie dla tłumacza. Dzięki świetnemu przekładowi Marcina Szustra, „ostatni czarodziej języka angielskiego”, jak James Wood nazwał Greena, również w polszczyźnie fascynuje i uwodzi.

O autorze

Henry Green (1905–1973) to jeden z najciekawszych angielskich powieściopisarzy modernistycznych, którego twórczość pozostaje niestety w Polsce mało znana. Do tej pory w polskim przekładzie ukazała się jedynie głośna powieść „Loving” („Kochając”) w przekładzie Andrzeja Sosnowskiego (Biuro Literackie, 2015). Wystan Hugh Auden nazwał Greena „najlepszym żyjącym powieściopisarzem angielskim”, a Eudora Welty była zdania, że Green posiada „najbardziej interesującą i żywą wyobraźnię, jaką można znaleźć w dzisiejszej literaturze angielskiej”. Proza Greena aż kipi od językowych eksperymentów, wywołując w czytelniku – jak ujęła to Lyndsey Stonebridge, pisząc o powieści „Caught” („Pochwyceni”) – „coś w rodzaju obrazowego zawrotu głowy”.

 

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66257-50-4
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Jest to książka o Ochot­ni­czej Straży Po­żar­nej, która ra­to­wała Lon­dyn pod­czas noc­nych bom­bar­do­wań i nie miała nic wspól­nego z Pań­stwową Strażą Po­żarną, która za­stą­piła ją, kiedy na­loty na Lon­dyn ustały.

Po­sta­cie, choć wy­ra­stają z re­aliów tam­tego czasu, nie są za­czerp­nięte z ży­cia. Wszy­scy ci męż­czyźni i ko­biety są two­rami wy­obraźni. Rze­czy­wi­sty jest tylko Lon­dyn roku 1940. At­mos­ferę tam­tych dni wpi­sa­łem do li­te­rac­kiego świata _Po­chwy­co­nych_.

H.G.Kiedy we wrze­śniu wy­bu­chła wojna, po­wie­dziano nam, że trzeba się spo­dzie­wać na­lo­tów. Chri­sto­pher, który miał pięć lat, był u dziad­ków na wsi. Oj­ciec i matka uznali, że po­wi­nien tam zo­stać ze swoją ciotką i nie wra­cać do Lon­dynu przed za­koń­cze­niem wojny. Matka, Dy, wkrótce do niego do­łą­czyła.

Oj­ciec, Ri­chard Roe, do­łą­czył wcze­śniej jako ochot­nik do straży ognio­wej. Co trzeci dzień mógł brać wolne. To zna­czy przez czter­dzie­ści osiem go­dzin stał w po­go­to­wiu na wy­pa­dek po­żaru, po czym miał dwa­dzie­ścia cztery go­dziny, które mógł spę­dzić, jak chciał. Nie było wol­nych week­en­dów. Świąt pań­stwo­wych nie ob­cho­dzono. Po­ciągi zro­biły się na­gle tak śla­ma­zarne, że nie spo­sób było od­wie­dzić Chri­sto­phera i wró­cić w ciągu jed­nego dnia.

Chri­sto­pher był taki, jak wszyst­kie dzieci w jego wieku – nie za bar­dzo za­in­te­re­so­wany czym­kol­wiek i nie­zbyt in­te­re­su­jący, za to nie­przy­zwo­icie zdrowy. Lu­bił się dro­czyć i dbał o to, żeby nikt nie wie­dział, co czuje.

Na­tu­ral­nie, był pew­nym ob­cią­że­niem, nie­zbyt wiel­kim, do­póki rze­czy wy­glą­dały tak, jak w pierw­szych mie­sią­cach, choć z dy­stansu co­kol­wiek iry­tu­ją­cym. Ale wojna sta­wia lu­dzi w sy­tu­acji, w któ­rej tracą de­cy­du­jący wpływ na swoje sprawy, nie mają per­spek­tyw, ich do­chody pod­le­gają gwał­tow­nym wa­ha­niom i za­wsze ist­nieje groźba wyż­szych po­dat­ków. Kiedy Roe po­czuł, że nie może zro­bić dla chłopca nic po­nad to, co już zro­bił, i co wciąż ro­bił, wpa­da­jąc w wolne dni do biura, Chri­sto­pher stał mu się o wiele bliż­szy.

Po pew­nym cza­sie, gdy ustą­pił chaos pierw­szych ty­go­dni wojny, wa­runki pracy w straży unor­mo­wały się i można było wziąć dzie­więć­dzie­się­cio­sze­ścio­go­dzinny dy­żur, żeby do­stać czter­dzie­ści osiem go­dzin wol­nego. W ten spo­sób, po trzech mie­sią­cach wojny bez żad­nego na­lotu, czyli po trzy­mie­sięcz­nym okre­sie ja­ło­wego ocze­ki­wa­nia, Roe pra­co­wał cztery doby, żeby przez ko­lejne dwie być na prze­pu­stce.

Wsiadł do po­ciągu. Pa­dało. Wa­gony były pełne mło­dych umun­du­ro­wa­nych męż­czyzn. Wkrótce za­pa­dła ciem­ność. Kiedy, tro­chę póź­niej, pe­łen obaw wy­szedł nocą w prze­ni­kliwy deszcz z po­wro­tem w swoje dawne ży­cie, na pe­ron lśniący jak atra­ment, jak ciemny ry­su­nek na szkle ujęty w ramę, by od­bi­jać świa­tło elek­tryczne, po­my­ślał, że nie­po­trzeb­nie obie­cy­wał so­bie po tym spo­tka­niu tak wiele.

Dy przy­szła na sta­cję z Chri­sto­phe­rem i jego ku­zynką Ro­se­mary. Dziew­czynka była tylko o trzy lata star­sza od Chri­sto­phera, który w tam­tym cza­sie nie od­stę­po­wał jej na krok, ale do­sta­tecz­nie duża, by przy po­wi­ta­niu wy­po­wie­dzieć parę kon­wen­cjo­nal­nych uprzej­mo­ści. Roe ża­ło­wał, że nie zo­sta­wili jej w domu. Było bar­dzo ciemno, pa­ro­wóz ro­bił dużo ha­łasu, a oni mu­sieli uwa­żać, żeby ktoś Chri­sto­phera nie prze­wró­cił albo on sam nie zszedł na tory w pod­nie­ce­niu, które po czę­ści było po­pi­sem przed ku­zynką. Ro­dzi­ców to zmę­czyło, a chło­piec na­krę­cał się co­raz bar­dziej. Wo­kół ciem­ność i syk. Kiedy na­resz­cie wsie­dli do sa­mo­chodu, Chri­sto­pher za­czął szcze­bio­tać do Ro­se­mary o ja­kiejś wspól­nej za­ba­wie czy mi­sty­fi­ka­cji. Wszystko to dało się im trojgu we znaki. Kiedy do­tarli do domu, nia­nia po­ło­żyła chłopca do łóżka.

Na­stęp­nego ranka Roe po­szedł ode­brać Chri­sto­phera ze szkoły. Byli sobą onie­śmie­leni. Chciał mu ku­pić coś słod­kiego, ale nie do­sły­szał, który sklep jest we­dług chłopca naj­lep­szy, Chri­sto­pher nie­wiele wy­sta­wał nad zie­mię, a on był przy­głu­chy. Być może przez grzecz­ność syn po­zwo­lił mu przejść obok trzech, które były zu­peł­nie do­bre, aż w końcu do­tarli nie­mal do ostat­niego sklepu w uliczce, do pa­pier­nika. We­szli do środka, żeby mógł się ro­zej­rzeć. Sło­dy­czy nie było, ale Roe ku­pił ga­zetkę wy­pa­trzoną przez Chri­sto­phera, a po­tem za­wró­cili do sklepu, który, wie­dział o tym, lu­biła Dy, i gdzie ku­po­wała so­bie cze­ko­ladę. Być może onie­śmie­le­nie syna wo­bec in­nych dzieci w szkole, albo onie­śmie­le­nie, że jest sam na sam z oj­cem, za­częło ustę­po­wać, dość że kiedy cof­nęli się do sklepu, Chri­sto­pher po­wie­dział wy­raź­nie, że to jest ten naj­lep­szy w mie­ście. Była to pierw­sza rzecz, którą Roe na­prawdę usły­szał tego ranka z jego ust, co było nie­ty­powe, bo dziecko z re­guły ko­mu­ni­ko­wało swoje nie­liczne za­chcianki krzy­kiem.

Ku­pili dużo sło­dy­czy, tak dużo, że Roe za­czął się oba­wiać, czy syn za­pa­mięta jego wi­zytę tylko dla­tego, że się po­cho­ruje. Star­szy męż­czy­zna, który ich ob­słu­gi­wał, był na­tar­czywy. Chri­sto­pher mó­wił „tak” na wszystko, co mu ofe­ro­wano. Roe od­niósł wra­że­nie, że chło­piec ulega pre­sji. Ni­czego nie po­tra­fił wy­brać sam. Moż­liwe, że miał mę­tlik w gło­wie od nad­miaru dóbr. Wy­da­wał się za­do­wo­lony, choć za­cho­wy­wał re­zerwę. Mil­czał, aż po­ko­nali ka­wa­łek drogi, jaki dzie­lił ich od domu, a wtedy pu­ścił się bie­giem, żeby po­ka­zać nie­które sło­dy­cze ku­zynce. Resztę Roe za­niósł do po­koju dzie­cię­cego. Chri­sto­pher za­py­tał, czy mógłby zjeść lunch na dole. Roe zu­peł­nie się tego nie spo­dzie­wał. Dom był pe­łen lu­dzi. Po­czuł ulgę, kiedy nia­nia wy­to­czyła mocny kontr­ar­gu­ment.

Po lun­chu oj­ciec i syn mieli pójść na spa­cer. Kiedy Chri­sto­pher, go­towy do wyj­ścia, zo­stał punk­tu­al­nie spro­wa­dzony na dół, Roe uświa­do­mił so­bie, że sam jest onie­śmie­lony. Dziecko wy­dało mu się na­gle tak nie­przy­stęp­nie małe. Pra­wie wszystko, co mo­żemy zro­bić na tym świe­cie, to być dla sie­bie zwy­czajni i na­tu­ralni, i wła­śnie to, po­my­ślał, jest ta­kie trudne.

Jak do­tąd do żad­nych na­lo­tów na Lon­dyn nie do­szło. Po­nie­waż była to jego pierw­sza prze­pustka, Roe po­czuł, że może być ona rów­nież ostat­nia, że kiedy wróci do jed­nostki, znaj­dzie się w ogniu walki, po dłuż­szym okre­sie da­rem­nego wy­cze­ki­wa­nia.

Poza tym miał to być ich pierw­szy spa­cer tylko we dwóch. Choć daw­niej mo­gli wy­brać się na sa­motną prze­chadzkę każ­dego po­po­łu­dnia. Te­raz czuł, i nie mógł tego po­wie­dzieć Chri­sto­phe­rowi, że być może już ni­gdy nie pójdą ra­zem na spa­cer.

Za­nim ru­szyli, prze­stało pa­dać. Dy wło­żyła chłopcu kasz­kiet do kie­szeni i Roe ze ści­śnię­tym ser­cem słu­chał, jak Chri­sto­pher krzy­czy, że go nie chce. Przed wyj­ściem było mnó­stwo za­mie­sza­nia.

Chło­piec po­pro­wa­dził ojca w głąb ogrodu dróżką na ty­łach domu. Roe nie ko­rzy­stał z niej ni­gdy wcze­śniej i żeby prze­ła­mać lody, pró­bo­wał ja­koś na­wią­zać do pa­nu­ją­cych tam ciem­no­ści, bo po jed­nej stro­nie stał wy­soki mur, a po dru­giej ro­sły gę­ste krzaki. Ale Chri­sto­pher miał w tej spra­wie wy­ro­bione zda­nie. Gło­śno od­po­wie­dział ojcu, że cho­dzi o to, żeby nie trzeba było oglą­dać z traw­nika lu­dzi pra­cu­ją­cych w ogro­dzie, kiedy cho­dzą tam i z po­wro­tem mię­dzy kuch­nią a ogród­kiem ku­chen­nym. Od­tąd mó­wił peł­nym gło­sem.

Od­dzie­lony li­gu­strem od wi­doku swoj­skich traw­ni­ków i ra­ba­tek, Roe dał się za­cią­gnąć pod zna­jomy mur z czer­wo­nej ce­gły, wzdłuż któ­rego ro­sły gru­sze szpa­le­rowe, i pod drzwi, któ­rych ni­gdy przed­tem nie wi­dział, nie do tej ozdob­nej furtki z ku­tego że­laza, jaka wy­cho­dziła na żuż­lową ścieżkę mię­dzy za­go­nami ka­pu­sty wio­dącą ku brzo­skwi­niom, ale pod drzwi, przez które – mo­siężną klamkę na­ci­snął Chri­sto­pher – we­szli do szklarni, par­nej, od­da­nej we wła­da­nie pal­mom o dłu­gich, ciem­nych, opa­da­ją­cych li­ściach, wiecz­nie zie­lo­nych. Chri­sto­pher odłą­czył się od ojca. Po­biegł przo­dem, by otwo­rzyć drzwi do ogrodu za­mknięte na mo­siężną za­suwkę. Kiedy wy­szli na ze­wnątrz, Roe roz­po­znał miej­sce, gdzie w ubie­głym roku była grządka mar­chwi, i za­py­tał syna, czy pa­mięta, jak la­tem wszy­scy po­szli szu­kać cze­goś dla jego kró­lika, a on wy­cią­gnął z ziemi mar­chewkę i zjadł ją na su­rowo. Chri­sto­pher od­parł, że nie wie, po czym do­dał chłodno, że jego kró­lik zo­stał od­dany.

Za­czął pa­dać deszcz, ale bar­dzo de­li­katny, w po­staci mżawki. Roe za­po­mniał po­wie­dzieć chłopcu, żeby wło­żył kasz­kiet.

Kiedy do­tarli do trzech ogrod­ni­ków w fi­go­wym domku, któ­rzy z prze­no­śnego ka­ni­stra opry­ski­wali li­ście w kształ­cie serc, Chri­sto­pher był cał­kiem mo­kry. Uparł się, że bę­dzie ob­słu­gi­wał pompkę, a Roe mu po­ma­gał. Po­tem chciał to ro­bić sam. Po­tem wszedł do środka. Chwy­cił roz­py­lacz i pry­skał roz­two­rem, gdzie po­pad­nie. Roe po­my­ślał, że pre­pa­rat może do­stać się dziecku do oczu, ale nie chciał mu ni­czego za­bra­niać.

Chri­sto­pher po­cią­gnął ojca da­lej. Po­szli do al­tany. Zna­leźli mar­twą mysz.

Szli pod górkę ścieżką wio­dącą z ogro­dów do parku. Po­dej­ście miej­scami było strome. Roe po­śli­zgnął się i ru­nął jak długi. Chri­sto­phera bar­dzo to uba­wiło. Śmiali się obaj. Chło­piec w kółko mó­wił, że oj­ciec tak śmiesz­nie wy­gląda, po­wta­rzał to zbyt czę­sto. Roe za­uwa­żył, że wil­goć po­skrę­cała dziecku włosy, które w jego wy­obraźni za­wsze były pro­ste.

Prze­szli górą przez bramę do parku. Z po­lnej drogi, którą szli te­raz, roz­cią­gał się zwy­kle kra­jo­braz się­ga­jący pierw­szych wzgórz Wa­lii. Ale tego dnia upo­rczywy deszcz roz­mył kon­tury tego, co bli­skie, i na poły skrył, chwy­ta­jąc roz­myte świa­tło, wszystko, co da­le­kie, jak mu­ślin prze­sła­nia a za­ra­zem pod­kre­śla piękno do­brze za­pa­mię­ta­nej twa­rzy, a gdy okrywa na­gie ciało, wy­ostrza jego za­rys. W po­dobny spo­sób po­łać kraju, którą znał tak do­brze, stała się dla niego jesz­cze bliż­sza za sprawą desz­czu.

Ci­skali mo­kre pa­tyki, żeby zo­ba­czyć, kto do­rzuci do stada je­leni, które od­da­lało się od nich szyb­ciej, niż oni szli w jego stronę, aż her­bowe by­dło zlało się w jedną plamę i uto­nęło we mgle, nie­wi­doczne w desz­czu. Chri­sto­pher był w bez­tro­skim na­stroju. Jego oj­ciec czuł przy­gnę­bie­nie. Wo­lałby, żeby to wszystko było mniej doj­mu­jące, bo tak, jak męż­czy­zna może szu­kać nie wia­domo czego za lśniącą skórą spo­witą tiu­lem, w głębi za­wo­alo­wa­nych oczu, tak też może iść na spa­cer z sy­nem, od­dzie­lony od niego przez róż­nicę lat, od niej przez mi­ło­sną sieć, a od za­pa­mię­ta­nego kra­jo­brazu przez aurę, przy­bity da­rem­no­ścią po­szu­ki­wań.

Byli te­raz na szczy­cie nie­zbyt dłu­giego wznie­sie­nia. Do­szli do miej­sca, gdzie wy­ko­pano dół. Po­środku, na po­zio­mie mu­rawy, zo­ba­czyli wpusz­czony w zie­mię duży, skle­piony be­to­nowy trój­kąt. Znaj­do­wały się tam że­la­zne drzwi za­mknięte na kłódkę. Mo­gło to być jedno z tych po­miesz­czeń piw­nicz­nych, w któ­rych daw­niej, kiedy mie­li­śmy sro­gie zimy, la­tem prze­cho­wy­wano lód. Te­raz słu­żyło ra­czej jako zbior­nik do za­opa­try­wa­nia w wodę po­bli­skiego dworu, ale Roe, scho­dząc, jak mu się zda­wało, na od­po­wiedni po­ziom wy­obraźni, po­wie­dział, w okrężny spo­sób, że to se­kret, któ­rego ni­gdy ni­komu nie wy­ja­wił, że miesz­kają tu go­bliny i nikt oprócz niego o tym miej­scu nie wie. Chri­sto­pher od­parł: „Prze­cież nia­nia wie, Ro­se­mary wie, wszy­scy wie­dzą”. Roe po­wie­dział, że nie miał po­ję­cia. Chri­sto­pher stwier­dził, że bar­dzo mu przy­kro, ale tak jest, i że on nie są­dzi, by miesz­kały tam skrzaty. Za­py­tany, skąd to wie, od­po­wie­dział tylko, że wie, że nie są­dzi, by tam miesz­kały.

Chri­sto­pher wziął ojca za rękę. Po­szli da­lej pod bez­list­nymi dę­bami, z któ­rych ka­pała woda, ob­ser­wo­wani przez je­le­nie: od­wró­cone łby i sto­jące uszy. Po chwili mil­cze­nia Roe usły­szał za­ska­ku­jące py­ta­nie, czy na­prawdę my­śli, że skrzaty to lu­dzie. Od­rzekł, że nie jest tego pe­wien. Wtedy do­wie­dział się, że jego syn jest pe­wien, że skrzaty to lu­dzie. Za­py­tał dla­czego. Oka­zało się, że nia­nia spo­tkała kie­dyś sta­rego Wa­lij­czyka, który wi­dział skrzata. Roe po­wie­dział, że je­śli sam ja­kie­goś zo­ba­czy, od razu da Chri­sto­phe­rowi znać. Wtedy pa­dło py­ta­nie, czy naj­pierw po­wie Chri­sto­phe­rowi, czy jego matce. Za­pew­nił chłopca, że do­wie się jako pierw­szy. Dla­czego? Od­parł, że chyba dla­tego, że nie jest prze­ko­nany, czy Dy by­łaby za­in­te­re­so­wana, zresztą roz­ma­wiał o skrza­tach tylko z Chri­sto­phe­rem, więc by­łoby rze­czą na­tu­ralną, gdyby naj­pierw po­wie­dział o tym wła­śnie jemu.

– Tak – rzekł Chri­sto­pher.

Do­szli do sto­ją­cej w ką­cie parku ży­wo­łapki na gaw­rony, pro­sto­pa­dło­ścianu o bo­kach z dru­cia­nej siatki, te­raz prze­rdze­wia­łej. Chri­sto­pher pa­mię­tał, po­wie­dział to z sa­tys­fak­cją, jak kra­kały, mio­ta­jąc się z kąta w kąt, tłu­kąc o siatkę, aż przy­szedł do­zorca ze strzelbą.

Kiedy, za­wró­ciw­szy, zbo­czyli z drogi, by przejść po pniu zwa­lo­nego drzewa, inne stado je­leni od­da­liło się z unie­sio­nymi łbami za za­słonę z mgły, je­den z nich kasz­lał. Chri­sto­pher chciał wie­dzieć, czy zwie­rzę umrze. Za­da­jąc to py­ta­nie, tak bar­dzo zbli­żył się do tonu, jaki ów smutny dzień bez końca ewo­ko­wał za sprawą dżdży­stej po­gody, ci­szy za­kłó­co­nej przez prze­la­tu­jący tuż nad drze­wami woj­skowy sa­mo­lot, na który, po­dob­nie jak je­le­nie, na­wet nie spoj­rzał, i do upo­rczy­wego mo­tywu roz­sta­nia, ja­kim wojna na­zna­czyła ich ży­cie, że wszystko za­brzmiało jak osta­teczny sy­gnał do od­jazdu i Roe po­wie­dział, że je­leń umrze, na pewno.

Roe mu­siał wra­cać tego sa­mego wie­czoru. Że­gnali się w holu, przy fron­to­wych drzwiach otwar­tych na ciem­ność i cze­ka­jącą go po­dróż. Sto­jąc tam, nie­zdar­nie ści­ska­jąc rękę Chri­sto­phera, po­ża­ło­wał, i po­ża­ło­wał za późno, że po­sta­no­wił go nie ca­ło­wać. Czuł się roz­darty, w tam­tej chwili ża­den kon­takt z sy­nem nie byłby zbyt bli­ski. Ale nie zdo­był się na od­wagę; bał się, że je­śli przy­tuli Chri­sto­phera, to się roz­pła­cze, a wtedy chło­piec mógłby się wy­stra­szyć.

Od­jeż­dża­jąc, po­czuł, że stra­cił wszystko, syna w szcze­gól­no­ści. Mu­siał jed­nak przy­znać, że kilka mie­sięcy wcze­śniej czuł za­le­d­wie iry­ta­cję, kiedy Chri­sto­pher, jak się wkrótce okaże, na­prawdę za­gi­nął w Lon­dy­nie.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: