- W empik go
Początek handlu polskiego na Czarnym Morzu i Żegluga po Dniestrze - ebook
Początek handlu polskiego na Czarnym Morzu i Żegluga po Dniestrze - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 923 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dziś — kiedy się przekonano, że transport produktów rolnych koleją żelazną jest za kosztowny, znowu wrócono do starej drogi, kapryśnego Dniestru; od lat kilku ruch tu się wzmaga, projektów co niemiara, obliczenie kosztów jego uspławienia zmienia się z każdą niemal wiosną — z każdą też wiosną życia więcej na spiekłych wodach Tyrasu . Uważamy więc za właściwe opowiedzieć początkowe dzieje tej nawigacji i powody, które ją wywołały, z zastrzeżeniem, że opowieść nasza obejmie tylko ostatnie stulecie.
A że powołała, ją do życia tak zwana Kompania Chersońska, więc i jej historią w ogólnych podajemy zarysach. Ślady to naszych drobnych usiłowań w epoce upadku i rozstroju powszechnego; gdyby wcześniej wskrzeszono handel ów na kresach, może by okrzepł i ostał się, ale że odżył za późno, więc zamarł pod rumowiskiem walącego się gmachu społecznego...
Wcześniej by wszakże nie nosił on nazwy Chersońskiej Kompanii, bo i założenie samego Chersonu datowało się od bardzo niedawna. Jeszcze w końcu trzeciej ćwierci zeszłego stulecia była tu głucha pustka. Książę Potemkin po usunięciu Tatarów z gorączkową, właściwą sobie skwapliwością przystąpił do kolonizowania kraju, Cherson był jedną z pierwszych osad wzniesionych tutaj w 1778 roku. Naprędce, na prawym brzegu Dniepru, u ujścia do niego Koszowej rzeki, rozsiadło się miasteczko nad limanem, przystępnym dla okrętów, więc w punkcie nadającym się dla handlu czarnomorskiego. Liche to było i małe, a smutne, latem piaski i komary, w jesieni — błota, zimą — nieustanne zawieje. Trembecki w litanii pochwał nie zapomniał i o tym zakątku; oto, co powtarza w uniesieniu, że Katarzyna:
Rzekła — stań się Chersonie! dosyć było na tym, Z niczego stał się miastem ludnym i bogatym.
Ale to tylko dla rymu; ludnym i bogatym nie był on nigdy, a tym bardziej podówczas.
Zawsze atoli dobrych chęci ks. Potemkinowi odmówić nie można; starał się, o ile mu sił starczyło, by ożywić stepy tak długo zostające we władaniu Tatarów. A że stosunki z ówczesną Rzeczpospolitą w tym okresie odznaczały się harmonią, nawet pewien rodzaj kurtuazji postrzegać się daje ze stron obu w wzajemnym dogadzaniu w drobnostkach, więc i królowi zaproponowano, by przyjął udział w ożywieniu handlu czarnomorskiego, z tym nawet zastrzeżeniem, że rząd rosyjski w wypadku przychylenia się Najjaśniejszego Pana do propozycji, weźmie pod swoją" opiekę polską flotę kupiecką, naturalnie, jeżeli ta da się skleić. A opieka była potrzebną, nie mielibyśmy bowiem prawa przekraczać Bosforu pod banderą polską, kiedy właśnie przywilej ten zdobyła sobie niedawno nasza północna sąsiadka. Królowi się projekt podobał, tym bardziej że układy prowadził „agent dyplomatyczny świetlejszego" Manuzzi, posiadający dar zainteresowania stron obu; podobał się projekt rzeczony i bratu królewskiemu; prymas więc został „pierwszym aktorem kompanii do handlu wschodniego uformowanej i tejże współakcjonatorem, wraz z JW. Okęckim — kanclerzem w. koronnym. Tak przynajmniej utrzymuje współczesny p. Walerian Dzie-duszycki, dobrze w tej kwestii poinformowany. Dodaje on nadto następującą uwagę: „Doświadczywszy ciż, że niepodobne było dobre zarządzenie interesów Kompanii, gdy wielkość akcjonatorów była przypuszczona do zarządzania tym dziełem, szczególniejszej ufności swojej dali dowód JW. Protowi Potockiemu, staroście guzowskiemu, w powierzeniu jemu samemu całej dyrekcji interesów, a za tych przykładem poszli i drudzy współakcjonatorowie. Przenikliwość w wyborze tak doskonałego tejże kompanii dyrektora i pełnomocnego interesów wszystkich rządcy czyni szczególniej honor wybierającemu i wybranemu". Dodamy nawiasem, że rolny ziemianin kreślił te wyrazy w chwili największego powodzenia spółki Chersońskiej, na którą się złożyło kilkudziesięciu akcjonariuszów, a w ich liczbie najpoważniejszym był reprezentantem p. Prot Potocki, bo całym majątkiem popierał rzeczone przedsiębiorstwo. Należał on do rzędu ludzi i wykształconych, i czyn- nych, i pracowitych. Uczył się w Krakowie, potem odbywał długą wędrówkę za granicą, w towarzystwie przyjaciela, zawołanego „ekonomika" ks. Franciszka Ossowskiego, eks-jezuity, a wówczas kustosza katedry krakowskiej. Miał piękne zamiary, może brał się za ryzykownie. do ich wykonania, w każdym wypadku zarzut złej woli nie cięży na jego pamięci. Całym mieniem odpowiadał, a mienie to było ogromne: dobra w Lubelskiem, klucz machnowiecki w Kijowskiem i 6 000 000 złotych na bankach holenderskich. Zaczął od skupowania posiadłości ziemskich na kresach: nabył Cudnów z przyległościami, wcale pokaźnymi, bo miasteczko i dziewięćdziesiąt pięć wiosek, a nabył od Adama Ponińskiego podskarbiego w. kor. Z kolei przeszedł na własność i Jampol nad Dniestrem, oddalony od dóbr starosty, czy starościca guzowskiego o mil kilkadziesiąt; ale tu już nabywca miał na względzie kwestię nawigacji, myślał o utworzeniu głównej przystani dla całego zachodnio- - południowego pasa województwa podolskiego. Była chwila, że już przejść miały na własność jego obszary należące do Szczęsnego Potockiego: możnowładca bowiem tulczyński, zrażony do kraju, że Sejm Czteroletni nie według jego projektów obraduje, zamyślał udać się do Ameryki; szło tylko o znalezienie kupca, ale i ten się znalazł w osobie p. Prota. „Zjechał do Tulczyna, powiada Chrząszczewski, główny ajent jego, ks. Ossowski — dóbr szacunek był już umówiony. Suma pozostać miała w banku machnowieckim, spisana już nawet była transakcja, gdy Moszczeński, nieprzytomny tejże umowie, przybył niespodzianie do Tulczyna, rękę Potockiego ściągniętą do podpisu transakcji zatrzymał i zdrowymi uwagami odwrócił go od zawarcia tak niebezpiecznej umowy." Żałować przychodzi tej skwapliwości rezydenta, bo jeżeli chlebodawcę uchronił od ruiny, to nie uchronił go od tych strasznych zarzutów, które ciężą do dzisiaj na jego pamięci. W rok przeszło potem (w połowie 1791), p. Szczęsny w Wiedniu przemieszkiwał czasowo, do Jass go ciągniono, wahał się jeszcze; nim się tam udał, znowu błysnęła mu myśl wyprzedaży dóbr ukraińskich, a natomiast pragnął nabyć dominium w Czechach za 5 000 000 zł, tentował więc do p. Prota, proponował mu kupno Humańszczyzny, klucza niemirowskiego i tulczyńskiego, warunki podawał dogodne, ale żądał natychmiast pieniędzy; starosta guzowski nie, rozporządzał takim kapitałem w ówczesnej chwili, propozycja nie przyszła do skutku; jak równie nie przyszła do skutku umowa, zawarta w styczniu 1792 r. z panią kasztelanową kamińską, o nabycie Stanisławowa i Łysca w Galicji, z którym jednocześnie przyjmował wszystkie jej długi na siebie.
Cel skupowania ziemi był dwojaki. Duże majątki, gdzie tylko gospodarstwo rolne mogło się aplikować, dzielił na małe folwarki i odprzedawał z niewielkim zyskiem ziemianom. W innych zaś, nadających się do przemysłu, rozwinąć go i podnieść do wyżyn możebnych zamierzał. Otóż nowy finansista zbyt energicznie wprowadził w życie swoje plany; w ciągu lat kilku obudził duch handlowy w Bracławszczyźnie. Machnówkę, oddaloną o lekkie trzy milki od Berdyczowa, obrał na rezydencję administracyjną wszystkich posiadłości. I tutaj, jak i w innych osadach, Lubarze i Jampolu, powstały jego zachodem i nakładem fabryki sukna, kołder, kapeluszy, pończoch, wstążek, perkalów, powozów, mebli, a nawet papierowych tabakierek. Sprowadził zdolnych rzemieślników z Niemiec, Czech, Francji. Na stepach między Machnówką — już teraz nazwaną Murowaną — a Samhorodkiem założył kolonię z Holendrów tu sprowadzonych, których obowiązkiem było przygotowywanie nabiału, a szczególnie serów holenderskich. Pasły się tu ogromne stada bydła i owiec, także na sprzedaż przeznaczone. I o Cudnowie nie zapomniał: rozwinął tutaj handel drzewem, ściągając materiał z niedalekiego Polesia, pozakładał magazyny, zapełnił je zbożem i żelazem. „Oprócz tego rozpoczął wielkie fabryki leśne, podniósł tak zwany wysoki piec, fryszerki i rudnie, pozakładał potasowe budy w ogromnych puszczach do Cudnowa należących." W Lubarze wymurował sklepy, kilka kamienic, wykopał kanał dla odwrócenia Słuczy, na której stanęła kosztowna śluza, bo za nią zapłacił przeszło 200 000 zł. Ta pamiątka jego działalności przetrwała do dzisiaj. Machnówką, jakby pod skinieniem różdżki czarodziejskiej, w ciągu kilkunastu miesięcy urosła na wcale pokaźne miasteczko: rynek, ratusz, austerie, ulice, a przy nich wesołe kamieniczki, dalej rezydencja dziedzica, tuż obok spory i pokaźny budynek, w którym mieścił się główny zarząd handlowy i administracyjny. Wreszcie kantor bankierski; a że drugi taki znajdował się w Warszawie, a trzeci w Chersoniu, więc obydwa, połączone z Machnówką pocztowym traktem, na którym funkcjonowali poczthalterowie, kosztem p. Prota utrzymywani, dostarczający wszelkie korespondencje i gazety po dwa a niekiedy po trzy razy na tydzień, z niezwykłą w owych czasach akuratnością.
Ale p. Prot, obok dobrych chęci w czyn zamienionych, nie miał szczęścia do ludzi. Najprzód nie miał szczęścia do żony, odznaczającej się krasą niezwykłą. Oto jak tę parę maluje cyniczny Ochocki: „Powierzchowność wcale starościca guzowskiego nie odznaczała się, owszem uprzedzała niekorzystnie. Był bowiem wysoki a ciężki i zgarbiony, ramiona wysoko w górę wzniesione, a w pośród nich sterczała twarz długa, przedzielona ustami potrójnymi, jak gdyby w wargach kawał mięsa trzymał, oczy miał ogromne i na wierzch wysadzone.
Dziwniej się jeszcze wydawał, obok najpiękniejszej w świecie kobiety, żony swej, na którą natura brać musiała wzór z Knidyjskiej Wenery, gdy on, obok stojąc, przypominał co najmniej Satyra." Co. może mieć wspólnego z pomyślnym rozwojem handlu piękność połowicy przedsiębiorcy? spyta może niejeden. W wypadku jednak naszym wpływ ten aż nadto się uwidocznił, znalazł się bowiem szczęśliwy kawaler, który zapanował w nie zajętym i roztęsknionym serduszku samej pani, a stąd — bo już moralne troski odsuwamy na stronę — ruina, żona bowiem, zrywając z mężem, wycofała swoje majętności. Nie szczęściło się starościcowi guzowskiemu i w stosunkach z warszawskimi bankierami: Szulcem i Tepperem. Szczególniej z ostatnim zaprzyjaźnił się p. Prot. Z jego też namowy Tepper został ziemianinem podolskim, mianowicie nabył część dóbr darażańskich, zakolonizował się tutaj, wieś Teperówka jemu zawdzięcza swój początek, kupił jednocześnie i dom w Kamieńcu, zamyślając o założeniu tutaj filii swego banku. Konserwatyści miejscowi do dziś duży budynek, położony na początku południowej połaci, nazywają kamienicą Teppera, choć ta już po nim miała co najmniej dziesięciu właścicieli.
Nie miał Potocki szczęścia do żony, do bankierów, nie miał go i do własnych oficjalistów, jeżeli mamy wierzyć świadectwom Ochockiego, który utrzymuje, że rujnowali go oni, jeżdżąc w wygodnych powozach po kraju i skupując „smołę, dziegieć, konopie, len, przędziwo, nasienie, szczeciny nawet, włosy wszelkiego rodzaju, szerść, skóry, skorupy od jaj itd." Administracja kosztowna a niesumienna dużą krzywdę przynosiła dziedzicowi.
Przypuszczali niektórzy, że nie miał szczęścia i do ks. Ossowskiego; człowiek ten „mało gdzie widziany, subtelny co do ciała i umysłu", uczciwy teoretyk, nie obeznany z miejscowymi warunkami, chciał gwałtownie zreorganizować kraj pod względem ekonomicznym. Projekta jego, na papierze, wyglądały bardzo ładnie; broszura jego, choć chuda, bo na 30 stronicach wydrukowana, pt.: „O pomnożeniu dochodów krajowych", zdradza umysł wykształcony i wytrawny, stanowisko jego, jako plenipotenta holenderskiego bankiera Haäna , także niemało na korzyść ks. eks-jezuity mówiło; niewyczerpany był on w pomysłach, które starosta guzowski wykonywał z gorącą wiarą w ich powodzenie. Jeszcze w epoce pomyślności finansowej przebąkiwano, że p. Prot na tym socjuszu dobrze nie wyjdzie.
Zawsze atoli starościc guzowski miał i chwilę powodzenia, chwilę trwającą niecałych lat osiem. Tyleż przetrwała i Kompania Chersońska, której dyrektor poświęcił niemało czasu i trudu. Już na schyłku 1783 roku najęto w nowo założonym mieście kawał wybrzeża. Stanęły tu domy, kantory, warsztaty okrętowe, mieszkania dla licznego zastępu oficjalistów i rzemieślników. Jeszcze magazynów nie ukończono, kiedy przez stepy powędrowały „maże czumackie" wioząc produkta rolne południowych województw Rzeczypospolitej, mianowicie zboże wszelakiego rodzaju, miód, wosk, śliwy i inne suszone owoce. I jakiż był tryumf, kiedy się wieść rozniosła po kraju 1784 roku, że z portu Cher- sońskiego wypłynęło pięć naładowanych okrętów kompanii: Polska, Ukraina, Podole, Jampol i Św. Prot, kiedy się dowiedziano, że szczęśliwie stanęły w Aleksandrii, w Bajonie i Marsylii, a tryumf się spotęgował jeszcze bardziej, kiedy producenci zarobili na tej przedaży, na rynkach europejskich i nieeuropejskich dokonanej, a „współakcjonatorowie" otrzymali znaczne dywidendy.
Rachunku obrotów kompanii nie znamy, bo ich nam przeszłość nie zostawiła w spuściźnie; mówiono, że w ciągu roku na milion czerwonych złotych, ale to mówiono tylko. Wszystko to razem wzięte dogadzało i próżności naszej, i kieszeni. Próżności dogadzało na potęgę. Okręta polskie szybują po Morzu Śródziemnym, okręta z banderą narodową; nieuniknione pole czerwone, a na nim ptak biały. Nie dodawano wprawdzie, że okręty, zbliżając się do Bosforu, szkarłatną chorągiew chowały, wywieszając natomiast inną, z herbem protektorki... Ci bo barbarzyńcy Turcy, tacy nasi przyjaciele serdeczni, nic wszakże dla przyjaźni poświęcić nie chcieli; trzeba im było pięścią pogrozić, a że właściwa nam galanteria nie pozwalała brać się aż do kułaka, więc sąsiadka tę rolę przyjęła na siebie i otuliła nasze statki banderą o czarnym dwugłowym orle — ale już za to, po przekroczeniu Bosforu, następowała natychmiastowa zmiana dekoracji.
Dogadzała Kompania i naszej kieszeni, kiedy ogół nie tylko zsypywał plony swoje do magazynów chersońskich, ale i kapitały z ich wyprzedaży zdobyte znosił do banku p. Prota. Manipulacja była dość powszednia, połączona atoli i z przyjemnością, i korzyścią zarazem.. Producenci w Machnówce otrzymali należność w pewnym oznaczonym z góry czasie; austeria p. Szulca ledwie mogła pomieścić gości przybywających; ale że staroście przestrzegał, by się w gry hazardowe w jego stolicy nie bawiono, więc ziemianie z nienadwerężoną kiesą wracali pod strzechy własne, a nacieszywszy się widokiem złota, każdy z nich śpieszył do Dubna na kontrakty i tam też złoto składał w kantorze tegoż p. Prota na niewielką prowizję. Docisnąć się było trudno do mieszkania starosty guzowskiego: szlachta drogę sobie torowała workami wypchanymi brzęczącą monetą; przychodziło nieraz do gorętszej poswarki. I zdarzało się, że z kontraktów na 20 skarbnych wozach wieziono metalowe depozyta do machnowieckiego kantoru.
Rozwojowi interesów Kompanii niemało pomogła odezwa przez Katarzynę II w 1784 r. wydana „do wszystkich rządów i narodów, aby swe siły handlowe kierowały ku Czarnemu Morzu, gdyż znajdą w Chersonie znaczne zapasy pierwopłodów, których potrzebują". W tym to czasie zjechał ks. Potemkin do mieściny, zawdzięczającej mu swoje narodziny, i postanowił przystroić ją nowym budynkiem warownym — cytadelą, na przeciwnym brzegu rzeki wzniesioną. We cztery lata później zwiedziła osadę cesarzowa. Liczny zastęp gości jej towarzyszył, bo obok ukoronowanego Habsburga, najskromniej może prezentującego się w tym otoczeniu, obok ks. Potemkina, kilkunastu panów naszych przybiegło tu dla rozrywki i przyjemności. Naturalnie, że i p. Prot nie omieszkał stawić się na stanowisku. Katarzyna była przytomną przy poświęceniu podwalin wspaniałego soboru, nie przeczuwając zapewne, że za lat niewiele w budynku tym spoczną popioły najwierniejszego jej przyjaciela. A przyjaciel ten był podówczas w pełni siły i zdrowia, wesoły, a szczególnie dla polskich gości ugrzeczniony i nadskakujący. Właśnie podczas podróży wodnej z Kaniowa dobił umowy z ks. Michałem Lubomirskim o dobra smilańskie; że zaś sprzedawca potrzebował pieniędzy, a nabywca nie rozporządzał znaczniejszą sumą, więc się udał do p. Prota, który na jego żądanie wyliczył 100 000 rubli. Miał on i dawniejsze rachunki „z świetlejszym", ten bowiem przed kilku miesiącami nabył posiadłości ziemskich niemało od Stanisława Poniatowskiego i wioskę sporą (Drabówkę) od kasztelana Badeniego, a na spłacenie należytości zaciągnął dług u starosty guzowskiego. Toteż teraz, może że względu na drobne wyświadczone usługi, szczególnymi względami okalał p. Prota; za jego to wstawieniem się nastąpiło pozwolenie zbudowania kościoła w Chersonie, pod wezwaniem Św. Piusa i Mikołaja, której to budowy dokończył własnym kosztem ks. Szac, zacny proboszcz kolonii miejscowej. Starościc z tego pobytu ukoronowanej podróżniczki wysnuwał najświetniejsze nadzieje; zaprzątnięty kombinacjami finansowymi, nie dostrzegł ani jednej chmurki na horyzoncie politycznym... Wreszcie polityki nie lubił — zostawił to innym Potockim. Toteż w parę lat potem najweselej się bawił w towarzystwie polskim, rozkwaterowanym w Chersoniu, nie domyślając się wcale, że ma on tylko zabawę na celu. Cherson odżył na dobre. Generał Józef Witt, eks-komendant Kamieńca, został teraz zamianowany przez księcia Potemkina komendantem tej placówki; przy dygnitarzu osiadła jego żona, a tę żonę odwiedzał Szczęsny Potocki. Nigdy tak ponurym, tak grobowo milczącym nie był ani przedtem, ani potem tulczyński dynasta, jak wówczas u nóg swej wesołej i namiętnej Greczynki... Paliły go jej spojrzenia, paliły wyrzuty sumienia, paliła trwoga niepewnej przyszłości. Na hazardy nierad się puszczał, niezupełnie wierzył w pomyślne przeprowadzenie planów, choć mu je w tak złudnych obrazach wystawiał Popow, szef biura „świetlejszego", a po zgonie tego ostatniego kobieta namiętna przyjęła na siebie misją nawracania. Więc przyszły marszałek, choć przypuszczał truciznę w jej uśmiechu i uścisku, ale biegł tutaj — i na przestrzeni 1790 i 1791 r. razy kilka zaglądał do Chersonu. Cały poczet dworzan stawił się na rozkazy pana — byli i przyjaciele: Złotnicki, Hulewicz, Tomaszewski, bracia Chrząszczewscy, generał Kurdwanowski, byli i nieprzyjaciele, konstytucjonaliści, nasłuchujący pilnie... Wszystko to krzątało się chorobliwie, zbierało się na tajemnicze narady, w których udział brali wysłańcy z Jass, a także wysłańcy obu hetmanów. Dwóch tylko ludzi zachowywało się najobojętniej pośród tej rzeszy konspiratorów: komendant chersoński — ten nawet zacierał ręce z radości, udało się bowiem pszenicę fikcyjną sprzedać, i to za wysoką cenę dostawcom rosyjskim, naturalnie, że za poręczycielstwem p. Szczęsnego. Wiedział on aż nadto dobrze, że pszenicy nie dostawi i nie on zwróci należność. A i starościc guzowski w świetnym był humorze; zamiarów żony jeszcze się nie domyślał, a interesy szły nadspodziewanie pomyślnie. Żył skromnie, ale wygodnie, jak dostatni negocjant, gości nie zapraszał, ale też ich nie odpychał; kto przyszedł, tego przyjął grzecznie, chyba że nagląca potrzeba stanęła na zawadzie. Z akuratnością urzędnika niemieckiego cały ranek przepędzał w kantorze na naradach z panem Boguckim, jednym z zaufańszych sekretarzy, i z Domaszewskim, do misji subtelniej szych używanym. Niekiedy wypadało ekspediować pocztę do Machnówki, skąd szła do Warszawy. A i ze stolicy raporty były pomyślne; główny buchalter warszawskiego domu handlowego, p. Krigel, donosił o szczęśliwych obrotach: woreczki żółte, używane w bankach p. Prota, a zawierające po 500 dukatów, wypełniały skrzynie kasowe po wierzchy.
I ks. Ossowski fakt „tej abondacji" stwierdzał w listach; nawoływał pupila, by przybywał nad Wisłę i starał się o krzesło w senacie. Wezwany zadośćuczynił żądaniu mentora. Jedno krzesło było wówczas do sprzedania, mianowicie kijowskie; dogadzało to nawet szczególnie starościcowi guzowskiemu — liczył na wpływy, jakie osiągnie tą drogą. Józef Stempkowski potrzebował pieniędzy, szukał więc kupca; z jego strony pośredniczył Ochocki, ze strony p. Prota ks. Ossowski. Ten ostatni, choć dyplomatycznie prowadził układy, ale że trafił nie na lada graczów, więc się w rachunku pomylił. Nic nie pomogło wdanie się w tę sprawę Stanisława i Ignacego Potockich; nie pomogły zabiegi Teppera i Kabryta; miał dla nich wojewoda pewne względy, jako dłużnik niewypłacalny, więc nie chcąc się im narazić, pod pozorem choroby zamknął się w domu, a tymczasem przyjaciele puszczali pogłoskę, że ma kupców, nacierających na niego. Pan Prot w końcu wyliczyć musiał 15 000 czerwonych złotych, a dobry król, nabyty tak mozolnie tytuł zatwierdził. Nie na wiele atoli przydało się to naszemu finansiście: wpływu w Kijowskiem nie zdobył... Wreszcie, zabrakło już na to i czasu...