- W empik go
Pocztówki z Portugalii - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
14 lipca 2021
Ebook
32,00 zł
Audiobook
37,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Pocztówki z Portugalii - ebook
Gęste mgły i słoneczne klify magicznej Portugalii wzbudzają zachwyt Olgi, utalentowanej artystki i dziennikarki. Jej fotografie, które zwyciężyły w międzynarodowym konkursie, zostaną zaprezentowane na wystawie w Lizbonie. Jednak Olga, poza zbieraniem laurów, ma jeszcze jeden ważny powód, żeby odwiedzić piękny kraj na zachodnim brzegu Europy. Młoda kobieta zamierza rozwiązać zagadkę zniknięcia Andrzeja Komorowskiego – artysty, który z niewiadomych przyczyn zerwał kontakt ze swoją rodziną. Z białych mgieł snujących się tuż przy ziemi powoli wyłaniają się ostre kształty i coraz bardziej intensywne barwy zdarzeń z niedalekiej przeszłości…
Jolanta Kosowska
Urodzona na Opolszczyźnie, większość życia związana z Wrocławiem, Opolem i Sobótką, absolwentka wrocławskiej Akademii Medycznej i studiów podyplomowych w Akademii Wychowania Fizycznego. Z zawodu lekarka, specjalistka w trzech dziedzinach medycyny. Nieustannie szuka nowych wyzwań i swojego miejsca na ziemi. Od kilkunastu lat mieszka i pracuje w Dreźnie. Jest związana z drezdeńską Polonią. Dzieli swój czas pomiędzy pracę zawodową, podróże i pisanie powieści. Jest autorką dwunastu powieści obyczajowych.
https://www.facebook.com/Jolanta.Kosowska.Autor
https://www.facebook.com/groups Szuflada Jolanty Kosowskiej
www.jolantakosowska.pl
Jolanta Kosowska
Urodzona na Opolszczyźnie, większość życia związana z Wrocławiem, Opolem i Sobótką, absolwentka wrocławskiej Akademii Medycznej i studiów podyplomowych w Akademii Wychowania Fizycznego. Z zawodu lekarka, specjalistka w trzech dziedzinach medycyny. Nieustannie szuka nowych wyzwań i swojego miejsca na ziemi. Od kilkunastu lat mieszka i pracuje w Dreźnie. Jest związana z drezdeńską Polonią. Dzieli swój czas pomiędzy pracę zawodową, podróże i pisanie powieści. Jest autorką dwunastu powieści obyczajowych.
https://www.facebook.com/Jolanta.Kosowska.Autor
https://www.facebook.com/groups Szuflada Jolanty Kosowskiej
www.jolantakosowska.pl
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-433-3 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
KONRAD
– Dlaczego się na to zgodziłeś? – Głos Natalii wyrwał mnie z zamyślenia.
Podniosła wzrok i na moment spotkały się nasze spojrzenia. Czekała na to, co odpowiem, ale nie za dużo miałem do powiedzenia. Siedzieliśmy w ogródku restauracji, tuż za pomnikiem Fredry, i od godziny udawaliśmy zakochanych. Czułem się z tym coraz gorzej. Nie pasowałem do tej roli.
– Co mówisz? – Udałem, że nie usłyszałem pytania.
– Zapytałam, dlaczego zgodziłeś się mi pomóc – powtórzyła Natalia. – Przecież nawet mnie nie lubisz.
To prawda. Nigdy za nią nie przepadałem, a był nawet okres w moim życiu, kiedy uważałem ją za najbardziej rozpuszczoną i denerwującą dziewczynę, jaką znałem. Od tego czasu minęło parę lat. Ona się zmieniła, wydoroślała. Widywaliśmy się rzadko. Jako nastolatka była pewna siebie, zarozumiała, szła po trupach do celu, niszczyła wszystkich i wszystko – w imię nie wiadomo czego. Znam ją, odkąd się urodziła, jest młodszą siostrą Maćka, a Maciek to mój przyjaciel. Pamiętam ją, kiedy była w podstawówce. Podwijała i tak już przykrótkie spódnice, rolując je w pasie, żeby świecić koronkową bielizną. W szkole średniej farbowała włosy na czarno, oczy podkreślała czarną kredką, używała przeraźliwie jasnego pudru, nosiła glany. Trawka, ciężka muzyka i jeszcze cięższe nastroje. W ich domu od piekielnych dźwięków drżały ściany, a raz, poczęstowany przez nią ciasteczkami, które, jak się później okazało, zawierały narkotyk, nie mogłem trafić do domu. Matura ją pokonała. Historia na maturze ją przerosła, matematyka była czymś niepojętym, a literatura okazała się niemożliwą do zgłębienia tajemnicą. Nie przejęła się tą porażką, nawet nie miała czasu się nad nią zastanowić, bo przeczytała w Internecie o naborze do pewnego programu, który przypomniał jej o nabytych w dzieciństwie umiejętnościach. Stanęła do castingu, zakwalifikowano ją i zaczęła się piąć po śliskich szczeblach artystycznej kariery. Okazało się, że Natalia potrafi tańczyć i że robi to wyjątkowo. Ponoć kilka lat chodziła na balet. Jako dziecko tańczyła w operze. Potem należała do jakiegoś zespołu tanecznego. Zespół odnosił sukcesy. Znudziła się tańcem, kiedy miała szesnaście lat. Nawet o tym wcześniej nie słyszałem. Widocznie Maciek nie uważał tego za ważne. Nagle to się przydało, umiejętnie podkręcone, przełożyło się na sukces. Podobała się telewidzom, urzekła członków jury, z programu na program była coraz lepsza. Doszła do półfinału tamtego programu. Inni byli zdolniejsi i lepsi. Na tym był koniec. Wróciła do Wrocławia i na wiele miesięcy zamknęła się w domu. Zmieniła image i podejście do życia. Wydoroślała. Tę nową Natalię zacząłem nawet lubić. Pomagałem jej trochę w przygotowaniach do poprawki. Zdała maturę. Dostała się do Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie. Potem wyjechała studiować do Paryża. Do domu przyjeżdżała parę razy w roku. Siedząca przede mną kobieta w niczym nie przypominała tamtej zbuntowanej nastolatki, której kiedyś nie cierpiałem. Jasne włosy opadały jej na ramiona, delikatny makijaż podkreślał regularny kształt oczu i ust. Na to popołudnie miała ubrać się tak, żeby przyciągać wzrok, rzucać się w oczy. Włożyła karminową sukienkę. Do niej miała czarne dodatki – krótki, ażurowy sweterek, szpilki, torebkę, bransoletkę, łańcuszek z zawieszką z czarnym opalem. Nawet w tej karminowej sukience wyglądała subtelnie i delikatnie.
– Pytałam, dlaczego zgodziłeś się mi pomóc – powtórzyła kolejny już raz, nie ustępowała.
– W końcu to nic takiego – odpowiedziałem. – Małe przedstawienie na rzecz pewnego faceta, z którym nie chcesz mieć już nic wspólnego. Mała przysługa dla siostry mojego przyjaciela.
Maciek zadzwonił do mnie parę dni wcześniej. Powiedział, że Natalia przyjechała niespodziewanie do domu. Ktoś ze znajomych przesłał jej zdjęcia Filipa szalejącego na jakiejś studenckiej imprezie z bardzo ponętną brunetką. Dodał do tego parę zdjęć z jakiegoś spaceru i kilka udanych fotek namiętnych pocałunków. Nie wiem, czy były jeszcze inne zdjęcia. Tylko te widziałem. Zastanawiam się, dlaczego ludzie robią takie rzeczy. Ponoć z bezinteresownej życzliwości. Czy na pewno? Myślę, że z chęci dokopania innym. Donieść, włożyć kij w mrowisko, rozpętać burzę, napawać się tym, samemu nic nie ryzykując. Zabawić się czyimś kosztem, zrobić z czyjegoś życia szambo.
Filip był chłopakiem Natalii, nie znałem go osobiście. Studiował aktorstwo, ponoć intensywnie uczył się języka francuskiego i przygotowywał się do wyjazdu do Paryża. Jak się okazuje, różnie to wyglądało. Po przyjeździe Natalia się z nim spotkała. Dziewczyny różnią się od facetów, w każdym razie Natalia wyraźnie różni się pod tym względem ode mnie. Ja na jej miejscu bym się z nim nie spotkał. To musiało być dla obu stron niezręczne i na swój sposób poniżające. Ja ograniczyłbym się do krótkiej wiadomości wysłanej Messengerem z jednym wymownym słowem – „Spadaj!”. Do wiadomości dodałbym ze dwa zdjęcia. Na pewno to, na którym Filip ze swoją nową wybranką prawie kochają się na parkiecie, a także to z namiętnym pocałunkiem i rękami chłopaka błądzącymi odważnie po ciele dziewczyny. Natalia jednak nie jest mną i spotkała się z Filipem. Ponoć wił się jak piskorz, zapewniał o swojej miłości i wszystko zrzucał na tęsknotę i dzielącą ich odległość. Chyba był w tym wszystkim mało przekonujący, bo Natalia wróciła do domu zrozpaczona. Stałem się mimowolnym świadkiem tego powrotu. Maciek był chory, nie uczestniczył w radzie wydziału. Wpadłem do niego, żeby przekazać mu kilka informacji. Właśnie miałem wychodzić, kiedy wróciła Natalia. Potraktowała mnie jak powietrze, z trzaskiem zamknęła drzwi do swojego pokoju. Po chwili usłyszałem głośny szloch. Poczułem się jak intruz, który wdarł się w czyjeś prywatne życie.
– To ja już pójdę. – Podniosłem się. – Zdrowiej szybko! Zobaczymy się za parę dni na uczelni. Prowadzę ćwiczenia w twoich grupach – dodałem.
– Tylko mi ich nie rozpuść! – jęknął Maciek. – I bez tego bywają nie do zniesienia.
Wpadłem na Maćka tydzień później w dziekanacie. Wymieniliśmy parę zdań na temat jego studentów.
– Co u Natalii? – zapytałem.
– Nic – odpowiedział pospiesznie. – Próbuje sobie wszystko poukładać. To nie jest takie proste… Byli ze sobą trzy lata. Za dwa tygodnie Filip miał przyjechać do Paryża i tam zostać. Właśnie wynajęła większe mieszkanie, kupiła meble, kończyła urządzać ich sypialnię…Wiesz, jak to dziewczyny… – mówił oględnie, jakby zastanawiał się, co może mi powiedzieć. – Myślę, że obiecywała sobie zbyt wiele – dodał po chwili. – Może widziała się już w białej sukni?
On się śpieszył. Ja też rozpoczynałem już zajęcia. Spotkałem go parę dni później w stołówce. Dosiadłem się do jego stolika. Próbowałem sobie wmówić, że zraz mielony jest wyśmienity, a szpinak mi nie przeszkadza. On próbował oddzielić makaron od kiełbasy na swoim talerzu.
– Nie jesteś głodny? – zapytałem.
– Niespecjalnie. Przed chwilą jadłem drugie śniadanie – mruknął. – Ostatnio nie mam apetytu. Dołuje mnie sytuacja w domu. Czuję się jak ktoś, kto nie był na pogrzebie, nie wie nawet, kto umarł, a powinien nosić żałobę. Nie ma nic bardziej przygnębiającego od oszukanej dziewczyny bez przerwy użalającej się nad sobą – dodał po chwili. – W domu mam koszmar.
– Aż tak źle? – zapytałem.
– Makabrycznie. Natalia nie chce się z nikim spotykać, siedzi w domu i płacze. Unika znajomych i przyjaciół. Nawet do rodziców nie chciała pojechać na obiad. Masakra… Leży, słucha romantycznych kawałków, ogląda ich stare zdjęcie, na przemian przeklina i szlocha. Udusiłbym tego dupka, gdyby to mogło w czymś pomóc.
– Nie pomoże – wszedłem mu w słowo.
– Wiem, że nie pomoże – mruknął. – Ja na jej miejscu spróbowałbym mu dokopać – dodał.
Dosiadł się do nas kolega z wydziału. Przerwał nam rozmowę. Zaczął opowiadać o konferencji w Pradze. Zjedliśmy obiad i każdy z nas poszedł w swoją stronę. Maciek zadzwonił wieczorem.
– Natalia w rozpaczy – powiedział bez żadnego wstępu. – Kanalia tryumfuje. Pomożesz? – zapytał.
– Jak mam pomóc? – spytałem zaskoczony.
– Namierzyłem, gdzie Filip spędza wieczory ze swoją nową muzą. Fajne, nastrojowe miejsce. Poszedłbyś z Natalią na kolację?
– Na kolację? Z Natalią? – W pierwszej chwili go nie zrozumiałem.
– Na kolację – potwierdził. – Popatrzycie sobie w oczy, potrzymacie się za ręce, poprzytulacie przy cichych dźwiękach muzyki. Może jakieś muśnięcie ust, jakaś niewinna pieszczota…
– O czym ty mówisz?! – zapytałem przerażony.
– O kolacji z moją siostrą. Krótki spektakl dla jednego widza. Nic wielkiego, taka słodka zemsta.
– Chyba żartujesz – jęknąłem.
– Nie żartuję! To wspaniały pomysł. Chodzi mi po głowie już od wielu dni. Pasujesz idealnie. Facet cię nie zna, wyglądasz nie najgorzej, w każdym razie podobasz się studentkom. Będzie zazdrosny. Poczuje, jak wiele stracił.
– To ty tak uważasz. A co na to Natalia? – zapytałem z nadzieją, że przynajmniej ona myśli inaczej.
Nie odpowiedział od razu.
– W pewnym sensie pomysł podsunęła mi właśnie ona – odpowiedział po chwili. – Ponoć powiedziała Filipowi, że i tak miała się z nim rozstać, bo spotkała na swojej drodze innego mężczyznę. Ten mężczyzna jest jej bliższy. Ja tylko do jej gadki wymyśliłem resztę… – Na moment zamilkł. – Niełatwo było ją do mojego pomysłu przekonać. Trochę to trwało – dodał po chwili. – Kilka przepłakanych dni i nocy, kilka wybuchów histerii. Wczoraj przyznała, że to dobry pomysł. Prosiła, żebym z tobą pogadał.
– To znaczy, że postanowiła mu dokopać? – chciałem się upewnić.
– Postanowiła – przytaknął.
– Dlaczego padło na mnie? – zapytałem po chwili. – Nie przepadamy za sobą.
– Należysz do naszej szeroko rozumianej rodziny, znasz Natalię od urodzenia, jesteś dla niej jak starszy brat, ona ci ufa… – wyliczył jednym tchem. Był przygotowany, spodziewał się tego pytania. – Filip cię nie zna. To też jest bardzo istotne – dokończył.
– Czego ode mnie oczekujecie? – zapytałem.
– Już ci mówiłem. Pójdziesz z Natalią na kolację i będziesz udawał zakochanego w niej mężczyznę.
Zgodziłem się. Nie wiem, co mną kierowało, w każdym razie pokonało zdrowy rozsądek i instynkt samozachowawczy. Nie mam talentu aktorskiego, lubię proste i jasne sytuacje. Brzydzę się oszustwem i kłamstwem. Nie potrafię kłamać. Wszystko we mnie krzyczało, że to głupi pomysł, a jednak się zgodziłem. Uciszałem wyrzuty sumienia, powtarzając w myślach, że robię to w imię przyjaźni.
A teraz już od godziny siedzieliśmy w tej restauracji, wierząc, że zjawi się w niej Filip ze swoją nową wybranką. Milczeliśmy, nie kleiła nam się rozmowa. Oboje byliśmy spięci, Natalia cały czas rozglądała się dookoła. Odruchowo gniotła w ręku serwetkę i raz po raz podnosiła do ust pustą już filiżankę.
– Denerwujesz się, że przyjdzie czy że nie przyjdzie? – zapytałem.
Nie zareagowała, może nawet nie usłyszała mojego pytania.
– Mam pomysł – powiedziałem. – Przejdziemy się po rynku. Pogadamy. Zajrzymy tutaj za jakiś czas. Na razie wypiliśmy kawę, potem zjemy kolację.
Pomogło. Obeszliśmy rynek dwa razy, rozmawiając o jej studiach i moich studentach, trochę o Paryżu. Ona jest zakochana w tym mieście.
– Byłeś kiedyś w Paryżu? – zapytała rozpromieniona.
– Przed dwoma laty. Spędziłem tydzień na bieganiu po mieście i zaliczaniu miejsc z listy piętnastu, które musi zobaczyć każdy, kto odwiedza stolicę Francji – odparłem bez entuzjazmu.
– I co? – dopytywała.
– Wróciłem ogłupiały i zmęczony. To chyba nie moje klimaty.
– To była wycieczka? – spytała.
– Wycieczka – potwierdziłem.
– Koszmar, współczuję – stwierdziła. – Tego miasta nie da się tak poznać. Maciek się do mnie wybiera. Przyjedźcie razem! Możesz wziąć z sobą też Olgę. Pokażę wam mój Paryż. On jest zupełnie inny od tego prezentowanego w ramach wycieczek – zachęcała. – Popłyniemy o świcie statkiem po Sekwanie, powłóczymy się po dzielnicy Montmartre, usiądziemy w którejś z kafejek. Wtopimy się w atmosferę tego miejsca. Van Gogh, Monet, Lautrec… – opowiadała ciepło. – Siedzieli tam wieczorami, pili wino, obserwowali przechodniów, przeklinali i kochali, mieszkali w najtańszych mieszkaniach i malowali swoje największe dzieła… Ich duchy unoszą się w powietrzu… – Usta jej się nie zamykały. Pomyślałem, że ona naprawdę musi kochać to miasto. – Czar! Magia! Tajemnica! Pożądanie i namiętność! – opowiadała. – Wielka sztuka i totalna bieda. Miłość prawdziwa i ta za pieniądze. Wszystko w jednym miejscu. Wszystko w Paryżu. Zobaczysz, pokochasz mój Paryż! Jego nie da się nie kochać! Zauroczył mnie na zawsze.
Zatrzymaliśmy się na chwilę przy młodej dziewczynie grającej na skrzypcach. Sporo osób stało wokół niej. Grała _Dangerous_. Niedawno słuchaliśmy z Olgą płyty Davida Garretta. Był na niej ten utwór.
– W Paryżu wszędzie słychać muzykę – usłyszałem głos Natalii. – Z dzielnicy Montmartre zabiorę was do Lasku Bulońskiego. Popływamy łódką po jednym ze stawów, nacieszymy wzrok zielenią, wyciszymy zmysły. Potem pojeździmy konno. Któregoś popołudnia pojedziemy do dzielnicy Marais i wypijemy kawę w którejś z cichych, rzadko odwiedzanych przez turystów kafejek. Zabiorę was na najlepszą na świecie zupę cebulową, pochodzimy wieczorem uliczkami przy Sorbonie… Pokażę wam mój Paryż. Paryż widziany moimi oczami, taki, jaki kocham. A późnym wieczorem zaproszę was na próbę do pewnego teatru. To wyjątkowe miejsce, teatr, który stworzyliśmy z przyjaciółmi – mówiła podekscytowana.
– Stworzyliście teatr? – przerwałem jej. – To niesamowite.
– Wynajęliśmy budynek. Starą budę pełną wspomnień o wielkiej przeszłości. Przez lata był tam magazyn, teraz my robimy fantastyczne rzeczy – opowiadała. – Pierre napisał sztukę. Jest genialna, ale nikt jej nie chciał wystawić. My ją wystawimy. To będzie niesamowite przedstawienie. Zobaczysz, że przyciągnie tłumy…
Kolejny raz minęliśmy ratusz. Zbliżaliśmy się do pomnika Aleksandra Fredry.
– Są – szepnęła. Stanęła jak wryta. Zesztywniała. – Ten facet w niebieskiej koszuli to Filip. Obok niego siedzi dziewczyna z fotografii. Ma na sobie błękitną sukienkę.
Natalia cofnęła się parę kroków. Schowała za rogiem budynku.
– I co teraz? – zapytała przestraszona.
– Jak to co? – zdziwiłem się. – Już nie chcesz mu dokopać?
Nie odpowiedziała od razu. Zawahała się. Pomyślałem, że ona go nadal kocha.
– Nie wiem, czy potrafię – powiedziała cicho.
– Potrafisz, wiem to – uspokajałem ją. – Jesteś aktorką. Jak tylko będziesz chciała, to zagrasz wszystko – mówiłem pewnym głosem, chciałem dodać jej odwagi. – Pomyśl o tym jak o roli. Jesteś na scenie w teatrze albo na planie filmu i grasz zakochaną dziewczynę, która idzie ze swoim chłopakiem na kolację. Puść wodze wyobraźni – mówiłem ciepło. – W końcu chcemy komuś dokuczyć. Chcemy dokopać komuś, kto dokopał tobie. Dla niego dziś wieczorem ty kochasz mnie, a ja kocham ciebie… Gramy tak, żeby on w to uwierzył.
Chwyciłem jej dłoń. Była dużo mniejsza od mojej. Wyszliśmy zza rogu. Minęliśmy pomnik Fredry i ruszyliśmy w kierunku restauracji. Z daleka widać było okrągłe stoliki przykryte białymi obrusami, a przy nich ratanowe krzesła ustawione na chodniku. Kolorowa markiza osłaniała stoliki przed ostatnimi promieniami zachodzącego słońca. Na niektórych stołach płonęły świece. Przystanęliśmy na chwilę. Chciałem się upewnić, czy Natalia wie, co robi. Moje spojrzenie przesunęło się po jej włosach, ześlizgnęło na usta, powędrowało po ramionach, po sukience, omiotło nogi. Nagle przyszło mi na myśl, że jest bardzo ładna. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałem. Nigdy dotąd nie patrzyłem na nią jak na dziewczynę. Była dla mnie zawsze tylko młodszą siostrą Maćka. Przez moment poczułem się nieswojo. Nie robimy nic złego – usprawiedliwiałem się w myślach. – Pokażemy tylko Filipowi, co stracił.
Odgarnąłem Natalii spadający na twarz kosmyk włosów. Spojrzała na mnie zaskoczona. Uśmiechnęła się niepewnie. Na chwilę spotkały się nasze spojrzenia. To ja pierwszy uciekłem wzrokiem.
– Pięknie wyglądasz – szepnąłem. – Filip będzie mi ciebie zazdrościł.
Podniosła wzrok. W jej oczach malowało się zdziwienie. Myślę, że i ona zawsze widziała we mnie tylko kumpla swojego o osiem lat starszego brata.
– Jesteś gotowa? – zapytałem. Chciałem, żeby mój głos brzmiał obojętnie, żeby nie zdradzał niepokoju i obaw.
– Jestem – odpowiedziała pośpiesznie. Nikły uśmiech przebiegł po jej twarzy.
– Wiesz, co robisz? – upewniłem się.
– Wiem – powiedziała cicho.
Chciała, żeby zabrzmiało to pewnie, ale nie do końca jej się udało. Głos Natalii dziwnie zadrżał. Spojrzałem na nią uważniej.
– Nie będziesz tego żałowała? – zapytałem. – Może jeszcze kiedyś zeszłyby się wasze drogi. Może to wcale jeszcze nie jest koniec.
– To koniec – przerwała mi gwałtownie. – Filip okazał się zwykłym palantem. Nigdy nie będę tego żałowała – zapewniła mnie.
– Przemyślałaś to sobie dokładnie? – dopytywałem.
– Dokładniej już nie można.
– I nie jest to tylko pomysłem twojego brata? – zapytałem.
– Bardzo podoba mi się ten jego pomysł. Jest genialny – powiedziała pewnie.
Objąłem ją ramieniem. Przytuliłem do siebie. Pomiędzy nami jest osiem lat różnicy. Zawsze wydawała mi się mała i smarkata, niedojrzała i głupia, a teraz nagle pomyślałem, że te osiem lat jakby straciło na znaczeniu. Nikt by się nie zdziwił, gdybyśmy byli parą.
– Idziemy? – zapytałem.
– Idziemy! – powtórzyła za mną.
Spojrzałem w kierunku restauracji. Zauważyłem ich od razu. Siedzieli przy stoliku na zewnątrz. Ona była ubrana w błękitną, jedwabną sukienkę. Prostą i elegancką, ale trochę bezpłciową i nudną. On miał na sobie niebieską koszulę i ciemne spodnie. Nachyleni ku sobie, zajęci byli rozmową. Pierwsza zobaczyła nas ona. Musiała już kiedyś widzieć Natalię. Zapewne on pokazywał jej zdjęcia. Wyprostowała się, zesztywniała. Powiedziała coś do Filipa. Uniósł wzrok i już później nie potrafił go od nas oderwać. Natalia udała, że ich nie widzi. Całą sobą koncentrowała się na mnie. Usiedliśmy parę stolików dalej. Piliśmy, jedliśmy, rozmawialiśmy. Udawaliśmy szczęśliwie zakochanych, którzy cieszyli się z każdej wspólnej chwili.
– Dlaczego mi się tak przyglądasz? – zapytała niespodziewanie Natalia.
– Chcę, żeby to zauważył – odpowiedziałem. – Zakochani zwykle na siebie patrzą.
Nie odrywałem od niej oczu. Przypatrywałem się jej coraz natarczywiej, coraz bezczelniej. Nie rozglądałem się dookoła. Moje spojrzenie wędrowało tylko po niej. W końcu miałem być zakochanym w niej mężczyzną. Zakochani pieszczą i przytulają się wzrokiem.
Początkowo unikała mojego spojrzenia. Z czasem i ona zaczęła na mnie patrzeć.
– Nigdy ci się nie przyglądałam – powiedziała nieoczekiwanie. – Jesteś przystojny, nawet bardzo – dodała po chwili. – Twoje studentki muszą za tobą szaleć.
– Grubą linią oddzielam pracę zawodową od życia prywatnego – powiedziałem pospiesznie.
– Wiem od Maćka, że już od kilku lat jesteś po uszy zakochany w Oldze.
– Jestem – uśmiechnąłem się. – Faceci z mojej rodziny zakochują się raz na całe życie. Tak było z moim dziadkiem, z moim ojcem, z moimi wujami… Chyba po prostu tak mamy. Jedna miłość na całe życie nam wystarcza.
– Szczęściara z tej Olgi. – Natalia nie dała mi dokończyć. – Spotkała na swojej drodze odpowiedniego mężczyznę.
– Mam nadzieję, że nigdy nie będzie tego żałowała – roześmiałem się. – Nikt nie jest idealny. Ponoć mam mnóstwo wad – dodałem. – Bywam nie do wytrzymania. Jestem bałaganiarzem, żyję zbyt spontanicznie, nie pamiętam o ważnych datach – zacząłem wymieniać swoje wady. – Czasami trudno mi z wielu spraw wybrać te najważniejsze. Olga mówi, że bezwiednie rozdaję siebie po kawałku obcym ludziom…
– Nie przesadzaj! – przerwała mi. – Wszystko zależy od punktu widzenia. Każda z tych cech może być zarówno wadą, jak i zaletą. Rozdajesz siebie obcym po kawałku? Maciek mówił, że studenci cię kochają. Jesteś dla nich kimś bliskim. Wymagasz, ale potrafisz też pomóc. Od ciebie przyjmują bez szemrania każdą uwagę, mają cię za równego gościa, traktują jak przyjaciela, ufają ci, powierzają tajemnice. Wybrali cię asystentem roku… To wada czy zaleta? A może to się dla ciebie nie liczy?
– Przysporzyło mi to na uczelni więcej wrogów niż przyjaciół – odpowiedziałem.
Kelner zapalił świece na naszym stole. Ciepły blask zatańczył na twarzy Natalii. Wesołe ogniki odbiły się w jej oczach. Podniosłem wzrok, spojrzałem w kierunku Filipa i jego dziewczyny. Siedzieli wyprostowani. Pili wino, nie rozmawiali ze sobą. Oboje mierzyli nas wzrokiem.
– Patrzą na nas? – szepnęła Natalia.
– Patrzą – odpowiedziałem. – Nie odrywają od nas oczu. Przeszkadza ci to? – zapytałem. – Niemożliwe – odpowiedziałem sam sobie szybciej, niż zdążyła otworzyć usta. – Aktorzy lubią przyciągać wzrok. Tylko nie mów, że ty nie lubisz! Nie uwierzę. Pamiętasz swoją rolę na dzisiejszy wieczór? – zapytałem.
Spojrzała na mnie.
– Pamiętam – powiedziała cicho.
– Dzisiaj grasz szczęśliwą dziewczynę, która jest na kolacji z zakochanym w niej facetem. Przyszliśmy tutaj pokazać innym, jak bardzo się kochamy – powiedziałem szeptem. – Niczego się nie bój. Zaufaj mi! Jestem przyjacielem twojego brata, znasz mnie całe swoje życie.
– Wiem – szepnęła. – Kiedyś nawet myślałam, że należysz do naszej rodziny.
Płomyki świec migotały radośnie. Odbiły się w niebieskich oczach Natalii. Blask świec ma w sobie coś niesamowitego. Każdemu miejscu dodaje przytulności, każdej twarzy łagodnych rysów. Nawet rozmowy stają się cichsze i cieplejsze. Dopiero teraz zauważyłem, że zmierzch przeszedł w ciemność, a niebo nad miastem stało się granatowe. Rozbłysły pierwsze gwiazdy i z minuty na minutę było ich coraz więcej. Podniosłem kieliszek do ust, czerwona ciecz omiotła ścianki naczynia. Wydawała się lepka. Łyk wina, jeszcze jeden i jeszcze. Przyglądałem się błyszczącym oczom Natalii. Ciepłe ogniki igrały w nich jak szalone. Po jej twarzy błąkał się uśmiech.
– Zaufaj mi – powtórzyłem. – Świetnie nam idzie. Nie odrywają od nas wzroku. Przestali już nawet rozmawiać. On pożera cię spojrzeniem, a ona na pewno ma ochotę cię zabić – roześmiałem się. – Niespodziewanie dobrze nam idzie… Będziesz świetną aktorką. Masz wrodzony talent.
Pochyliłem się, podniosłem do ust jej rękę, musnąłem wargami czubki placów. Spojrzała na mnie zaskoczona. Po chwili na jej twarzy pojawił się nikły uśmiech. Kątem oka widziałem Filipa, który wciąż nam się przyglądał. Siedząca obok niego dziewczyna mierzyła nas posępnym spojrzeniem. Natalia przesunęła delikatnie palcami po moich wargach. Dotknąłem językiem jej opuszków.
– To nic nie znaczy – szepnąłem. – Gramy w sztuce o miłości. Musimy być przekonujący. W naszą miłość muszą uwierzyć ci dwoje i wszyscy, którzy siedzą w tej restauracji.
Cofnęła rękę. Zanurzyła palec w winie. Dotknęła moich ust. Tym razem ja byłem zaskoczony, jej dotyk wydał mi się zbyt odważny.
– Nie przesadzam? – zapytała cicho.
– Nie przesadzasz… – chciałem, żeby zabrzmiało to pewnie.
Z tyłu lokalu dobiegły nas pierwsze akordy, a już po chwili rozległ się dźwięk gitary i wtórujący mu głos solisty. Chłopak śpiewał o wiosennej miłości, która błąka się po wrocławskich ulicach i parkach.
– Zatańczysz? – zapytałem.
– Oszalałeś? – odpowiedziała zaskoczona. – Tu nikt nie tańczy. Nigdy nie widziałam, żeby tutaj ktoś tańczył – dodała pośpiesznie.
– Nic nie szkodzi. Możemy być pierwsi. Na chodniku jest sporo miejsca.
Wstałem, podszedłem do niej, a ona podniosła się odruchowo. Obciągnęła sukienkę. Odrzuciła do tyłu spadający jej na twarz kosmyk włosów. Dała się porwać do tańca. Czułem na sobie spojrzenie Filipa. Widziałem jego mocno zaciśnięte szczęki i dłonie. Nic bardziej nie denerwuje mężczyzny niż widok jego byłej kochanki w ramionach innego faceta. Natalia tańczy rewelacyjnie. Ja kiedyś z nudów poszedłem na kurs tańca. Teraz przydały mi się nabyte tam umiejętności. Tańczyliśmy bardzo blisko siebie. Czułem jej biodra przy moich biodrach. Raz po raz rozchylała się jej sukienka, raz po raz migały opalone uda. Nagle zesztywniała w moich objęciach.
– Przesadzamy – szepnęła.
Spróbowała się odsunąć. Pomyślałem, że przeraziła ją nasza bliskość.
– Co robisz? – szepnąłem jej do ucha. Przytuliłem ją jeszcze mocniej. – Patrzą na nas. Nie spuszczają z nas wzroku. Chcesz się zdradzić? – zapytałem.
Przestała walczyć. Przylgnęła do mnie w tańcu. Czułem jej bliskość, ciepło, zapach perfum.
– Zaufaj mi do końca – powiedziałem cicho. – Zawsze mi ufałaś – dodałem.
Przytuliłem ją jeszcze mocniej, musnąłem ustami jej policzek, pocałowałem pasma włosów.
– To ma być taniec zakochanych – szepnąłem. – Nie tańczymy na turnieju tańca. Tańczymy z sobą i dla siebie. To inny taniec. W takim tańcu zaklęte są emocje. Niepokój, ciekawość, niepewność, namiętność, radość i pożądanie. To preludium do wspólnej nocy. Cichych szeptów, pocałunków, bliskości, rozkoszy…
Przesadziłem. Sam wiedziałem to doskonale. Nagle poczułem się niezręcznie z tym, co przed chwilą powiedziałem. Poczułem się tak, jakbym słowami zdradził Olgę.
Nikt poza nami nie tańczył. Wielu ludzi ścigało nas wzrokiem. Natalia miała rację, że w tej restauracji się nie tańczy. Solista śpiewał kolejną piosenkę o miłości.
– Ty jesteś szalony – usłyszałem szept Natalii. Jej ciepły oddech musnął moje ucho.
Poczułem się dziwnie. Teraz mi wydawało się, że jesteśmy za blisko siebie, że tańczymy za odważnie, bezwstydnie, jakbyśmy siebie pożądali.
– Próbuję ci pomóc – mruknąłem. – Obiecałem to twojemu bratu.
Nagle pomyślałem, że nie to obiecałem Maćkowi. Miałem po prostu pójść z Natalią na kolację. Nie przypuszczam, żeby podejrzewał mnie o to, co tutaj teraz wyczyniam. Natalia zatrzymała się na chwilę. Wtuliła się we mnie i nagle pocałowała mnie namiętnie i długo na oczach wszystkich gości, którzy spędzali wieczór w tej restauracji. Poczułem się fatalnie. Czym innym jest taniec i muśnięcie ustami jej włosów, a czym innym namiętny pocałunek w usta. Są granice, których nigdy nie przekraczam. I nie miałem przekroczyć ich dla Natalii i Maćka. Kątem oka widziałem, jak Filip przywołał kelnera, zapłacił i pospiesznie wyszedł z restauracji. Za nim podążyła jego nowa dziewczyna. Już po chwili zniknęli za rogiem. Odsunąłem się lekko od Natalii.
– Wyszli – powiedziałem.
Muzyka stała się głośniejsza. Solistę zastąpiła puszczona z gramofonu płyta. Rozbrzmiewał jazz z głośnym solo granym na trąbce.
– Co mówisz?! – Natalia próbowała przekrzyczeć głośne dźwięki.
– Wyszli – powtórzyłem głośniej. – Szkoda, że nie widziałaś jego miny. Udało nam się zniszczyć im wieczór. Zepsuliśmy im humor na długo.
– Potańczmy jeszcze – powiedziała niespodziewanie Natalia. – Świetnie tańczysz.
– Dopijmy wino i odprowadzę cię do domu – udałem, że jej nie słyszę.
Chciałem ruszyć w kierunku stolika. Odwróciłem głowę i zobaczyłem Olgę. Stała parę metrów od nas, a na jej twarzy malowało się zaskoczenie. Na chwilę spotkały się nasze spojrzenia. Ruszyłem w jej stronę, lecz odwróciła się do mnie plecami.
– Olga! Poczekaj! – krzyknąłem.
Ruszyła szybkim krokiem.
– Olga! Ja ci to wytłumaczę!
Przyśpieszyła. Wiele głów zwróciło się w moją stronę.
– Żałosny dupek! – doszedł do mnie komentarz starszego mężczyzn siedzącego przy stoliku obok. – Kompletne zero! Jak to pozory mylą, wyglądał na normalnego faceta.
– Olga! – krzyknąłem.
Stałem niczym kretyn i patrzyłem, jak ona znika w tłumie ludzi spacerujących po wrocławskim Rynku.
– Konrad, biegnij za nią! Spróbuj jej to wytłumaczyć! – usłyszałem za plecami głos Natalii.
Puściłem się pędem, z daleka migała sukienka Olgi. Pobiegła przez plac Solny, potem w kierunku Biblioteki Uniwersyteckiej. Na Kazimierza Wielkiego wsiadła do tramwaju. Motorniczy zamknął mi drzwi przed nosem. Tramwaj ruszył, a ja próbowałem ją dojrzeć w tłumie wypełniającym pojazd. Zauważyłem ją. Ona też mnie widziała. Wymownie odwróciła głowę. Po chwili usłyszałem sygnał nadchodzącej wiadomości.
Spadaj z mojego życia! Żegnaj! Okazałeś się zwykłym palantem!
* * *
Wybrałem numer telefonu Olgi. Raz, drugi, potem trzeci… Matowy głos informował, że abonent jest chwilowo niedostępny. Przerażony, wpatrywałem się w milczący telefon. Zanim Olga zdążyła się odwrócić, zauważyłem, że płacze. Pamiętam nawet więcej. To aż dziwne, że w tak krótkim czasie zdołałem tak wiele zapamiętać. Chyba na swoje nieszczęście. Kiedy spotkały się nasze spojrzenia, oczy Olgi były najpierw okrągłe ze zdziwienia, po chwili przerażone, a zaraz potem pełne łez. Nie powiedziałem jej o pomyśle Maćka. Bałem się, że nie zrozumie, że będzie przeciwna. Zachowałem się jak idiota. Zniszczyłem wszystko. Wiele razy próbowałem do niej zadzwonić, zanim zrozumiałem, że ten abonent już na zawsze może być dla mnie niedostępny. Nagle dotarło do mnie, że ona mi tego nigdy nie wybaczy.
To nie jest tak jak myślisz
Napisałem pospiesznie.
Daj mi szansę, żebym mógł Ci to wytłumaczyć.
Wysłałem wiadomość. Widziałem, że ją przeczytała. Nie czekając na odpowiedź, pisałem kolejną:
Ta dziewczyna to Natalia, siostra Maćka. Znasz ją z opowiadań. Zdradził ją chłopak. Maciek wymyślił taką zemstę. Udawaliśmy zakochanych.
Tekst był żałosny, ale i tak go wysłałem.
To był teatr, gra. Taki spektakl dla jednego widza, dla Filipa, który skrzywdził Natalię.
Wszystko, co pisałem, było równie koszmarne. Filip skrzywdził Natalię, a ja skrzywdziłem moją Olgę. Nagle do mnie dotarło, że ją zawiodłem, doprowadziłem do rozpaczy, zniszczyłem wszystko. Ona mi już nigdy nie wybaczy i nie uwierzy. Jest jak dziecko, tak łatwo ją zranić.
Daj mi szansę! Wytłumaczę Ci wszystko. Później postąpisz tak, jak będziesz uważała.
Wysyłałem wiadomość za wiadomością. Widziałem, że Olga je czyta. Mijały minuty, ale nie przychodziła żadna odpowiedź. Ściskałem w ręku milczący telefon. Nogi same poniosły mnie z powrotem na Rynek, jakby ponowne znalezienie się w tym miejscu mogło cofnąć czas i coś zmienić. Patrzyłem na strumienie wody spływające po szybach fontanny. Nieopodal przystanęła jakaś para. Dziewczyna z chłopakiem wpatrywali się w teatr cieni rozgrywający się w oknach jednej z kamieniczek. Tak niedawno staliśmy tutaj razem z Olgą. To było zaledwie parę dni temu. Zakochani, przytuleni, szczęśliwi, kradnący sobie nawzajem pocałunki… Tamtego wieczoru wydawało mi się, że nie dobrniemy do mojego mieszkania, że już w windzie zaczniemy się kochać. Olga była namiętna, czuła, szalona… Byliśmy tacy szczęśliwi i nagle dzisiaj to nasze szczęście szlag trafił. I to ja wszystko zepsułem.
Rozdzwoniła się moja komórka.
– Gdzie jesteś? – usłyszałem głos Natalii. – Dogoniłeś ją? Wszystko w porządku? – zasypała mnie pytaniami.
– Nic nie jest w porządku! – krzyknąłem do telefonu. – Wszystko szlag trafił! Przez ten wieczór moje życie rozpadło się na kawałki.
– Zadzwonię do Olgi. Wyjaśnię jej to – powiedziała szybko Natalia. – Już dzwonię do Maćka. Olga przecież zna Maćka. Jemu uwierzy – krzyczała do telefonu. Była przerażona. – Co za pech! Co za głupie zrządzenie losu! Wrocław to duże miasto. Że też musiała nas zobaczyć!
* * *
Chciałem pomóc, a zniszczyłem wszystko, co było dla mnie najważniejsze. Wszystko, co wydawało mi się pewne, rozsypało się nagle jak domek z kart. To nie ja – usprawiedliwiałem się sam przed sobą. – To głupi los wszystko zniszczył. Wsiadłem do taksówki i pojechałem do knajpy. Kiedyś, jeszcze w studenckich czasach, bywałem tam często. Wtedy to był ulubiony lokal naszej grupy. Spędzaliśmy tam popołudnia i wieczory. Daleko od uczelni, w rzadko odwiedzanej części miasta. Ostatni raz byłem tutaj przed dwoma laty, kiedy umarł mój ojciec, później nigdy go już nie odwiedziłem. Pomieszczenie było ciemne i ponure. Dzisiaj wszystko tutaj wydawało mi się obce, beznadziejne, szare i brudne. Duchota i odór alkoholu w pierwszej chwili nie pomagały, a przeszkadzały. Usiadłem tuż przy barze. Drażnili mnie rozchichotani młodzi ludzie.
– Pan tutaj? – Obok przeszedł jeden z moich studentów. Zatrzymał się na chwilę. – Może się pan do nas dosiądzie? Zapraszamy! Z przyjemnością zrobimy miejsce. – Przyglądał mi się podejrzliwie.
Machnąłem mu ręką. Odszedł. Wrócił do swoich kolegów, ale raz po raz spoglądał w moją stronę. Jakiś mężczyzna siedzący z tyłu sali smętnie uderzał w klawisze pianina. Nucił coś cicho. Dochodziły do mnie tylko pojedyncze słowa zmieszane z szumem rozmów. W kółko i bez końca, że liczy się tylko jutro. Niech to szlag trafi! Jakie jutro? Moje jutro od dziś nie miało twarzy. Nie miało celów ani marzeń. Zamówiłem setkę. Już po chwili trzymałem w ręku zroszony, zimny kieliszek. Opróżniłem go jednym haustem. Zamówiłem drugi, potem trzeci i czwarty. Świat na chwilę zawirował. Przez moment zrobiło mi się niedobrze. Dobrze wiem, że alkohol to żadne lekarstwo. W każdym razie nie dla mnie. Zadzwoniłem do Maćka. W końcu to on mnie w to wszystko wpakował. Przeżyliśmy już razem wiele wzlotów i upadków, szalonych zjazdów na nartach, skoków ze spadochronem, wspinaczek po górach, maratonów, rad wydziału na naszej uczelni… Przeszliśmy razem przez śmierć mojego ojca, chorobę jego matki i jego nieszczęśliwą miłość do Anki, w której on się śmiertelnie zakochał, a ona wyjechała na wakacje do Francji i tam została. Teraz przyjdzie nam razem przeżyć to, co stało się dzisiaj, gówno, w które wdepnąłem przez niego.
– Gdzie jesteś? – zapytał.
– W naszej ulubionej knajpie – odpowiedziałem, wychylając kolejny kieliszek.
– Aż tak źle, że musiałeś tam pojechać? – dociekał.
– Źle – mruknąłem. – Nawet bardzo.
– Pijesz? – zapytał.
– A jak myślisz?
– Zaraz będę – powiedział pospiesznie. – Natalia opowiedziała mi o wszystkim. Próbowałem zadzwonić do Olgi, ale nie odbiera. Pojechałem nawet pod jej dom, ale w oknach nie paliło się światło.
Był po chwili. Wszedł, rozejrzał się po pomieszczeniu. Zauważył mnie przy barze. Ubrany w dżinsy i lnianą koszulę, pasował do tej knajpy, do panującego w niej luzu.
– Pan też tutaj? – przywitał go dobrze już podchmielony student.
– A to grzech? – uciął krótko Maciek. – Jeżeli grzech, to grzeszymy obaj.
Przysiadł się do mnie. Omiótł wzrokiem opróżnione kieliszki. Właśnie ustawiałem je w szeregu.
– Zdurniałeś? – zapytał. – Co ty wyczyniasz?! – ściszył głos. Nie chciał, żeby ktoś go usłyszał.
I tak raz po raz spoglądano w naszą stronę. Nie pasowałem strojem do tej knajpy. W końcu byłem wcześniej na randce. Ubrany w spodnie zaprasowane w kant, w koszulę i marynarkę, odstawałem od atmosfery luzu i lata. Rzucałem się w oczy. Wyraźnie odcinałem się od tła.
– Alkohol to żadne rozwiązanie. Z jednego gówna brniesz w drugie. – Głos Maćka docierał do mnie jak z zaświatów. Wypiłem stanowczo za dużo. Wszystko wirowało, nie rozumiałem znaczenia niektórych słów. – Ktoś doniesie na ciebie do starego. Rektor pomyśli, że masz depresję, przejmie się. Sam wiesz, że on cię lubi. Wyśle cię na jakiś urlop dla poratowania zdrowia. Wylądujesz w sanatorium dla nauczycieli akademickich wypalonych zawodowo – roztaczał przede mną koszmarne wizje. – Psychoterapia indywidualna, zajęcia grupowe, terapia zajęciowa, gry zespołowe w towarzystwie koleżanek grubo po sześćdziesiątce. Może nawet jakieś integracyjne potańcówki…
– Daj mi spokój – warknąłem pod nosem. – Wisi mi to.
Odsunął stojący przede mną kieliszek.
– Wisi ci to? – zapytał z niedowierzaniem. – Jesteś pijany. Jeden problem na dzisiaj ci nie wystarczy? Koniecznie musisz mieć ich więcej?OLGA
Siedzieliśmy, jedliśmy, piliśmy i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, a on mi się przyglądał. Patrzył na mnie tak jak kiedyś, jak dziesięć lat temu. Jego wzrok ślizgał się po mojej twarzy, omiatał ramiona, zatrzymywał się odrobinę dłużej na dekolcie mojej sukienki, zsuwał się w dół, wędrował po moich udach, ześlizgiwał się po nogach do bosych stóp wsuniętych w rzemyki sandałów. Początkowo mnie to krępowało. Uciekałam wzrokiem. Patrzyłam na zmrok zapadający za oknem. Odwykłam od takich spojrzeń. Moje życie poukładałam sobie inaczej. Konrad opowiedział mi o swoim dzisiejszym dniu. Wysłuchał opowieści o mojej wyprawie do Twierdzy Maurów i na cmentarz. Próbował przybliżyć mi nazwy portugalskich potraw. Mówił, śmiał się, żartował i cały czas na mnie patrzył. Nie przestawał mi się przyglądać. Wydawało mi się, że nie usiedzę na miejscu. Patrzył na mnie coraz natarczywiej, coraz bezczelniej. Z czasem serce zaczęło mi bić szybciej, wino coraz bardziej szumiało w głowie, z minuty na minutę było mi coraz goręcej. W pewnej chwili ten wędrujący po moim ciele wzrok przestał mi przeszkadzać. Na moment spotkały się nasze dłonie. Serce zabiło mi jeszcze mocniej.
– Dziwne bywają zrządzenia losu – powiedział ciepło. – Wydaje mi się, że czas zatoczył koło i dał nam jeszcze jedną szansę… Rozstaliśmy się dziesięć lat temu i Wrocław stał się moim przekleństwem. Odwiedzałem wszystkie nasze miejsca z nadzieją, że cię tam spotkam, i z lękiem, co zrobię, gdy to się stanie. Chciałem cię zobaczyć, chociaż z daleka. Nacieszyć oczy twoim widokiem, upewnić się, że u ciebie wszystko jest w porządku. Czas mijał, a we mnie było coraz więcej żalu i coraz więcej złych emocji. Podjęłaś decyzję za nas dwoje. – Początkowo mówił szybko, jakby się bał, że mu przerwę, że nie dam mu dokończyć tego, co chciał mi powiedzieć. Z czasem opowiadał coraz wolniej, spokojniej i cieplej. – Wyprosiłaś mnie ze swojego życia. Nagle Wrocław stał się za mały i za ciasny, żeby pomieścić wszystkie moje emocje – mówił cicho, nie spuszczał wzroku z mojej twarzy. – Wszystko w tym mieście kojarzyło mi się z tobą. Wspomnienia z czasem nie traciły na ostrości, a zaczęły boleć, piec żywym ogniem. Powodowały, że nie mogłem pracować w dzień, nie potrafiłem zasnąć w nocy. Czasami przychodziłaś do mnie w snach. Byłaś taka jak kiedyś – namiętna, gorąca i tylko moja. Po takich nocach było jeszcze gorzej. Maciek mówił, że to chora miłość. Nie musiał tego mówić, sam wiedziałem, że coś złego dzieje się ze mną. Mijały miesiące, a ja nie mogłem pogodzić się z naszym rozstaniem, nie mogłem cię zapomnieć. Postanowiłem wyjechać. Nadarzyła się okazja. Wymiana naukowa pomiędzy uczelniami. Taki azyl na dwa lata poza granicami Polski. Sprzedałem mieszkanie. Wiedziałem, że już nie wrócę do Wrocławia. Wyjechałem do Lipska – opowiadał. – Przepracowałem tam dwa lata. Nie przedłużyłem umowy. Lipsk był za blisko od Wrocławia. Moja praca przypominała mi czas, kiedy byliśmy razem. Święty nie byłem – powiedział cicho. – Umawiałem się z różnymi dziewczynami, ale zawsze łapałem się na tym, że w każdej nowej dziewczynie szukam ciebie. Twojego głosu, uśmiechu, słodyczy twoich ust, twojego ciepła… Żadna nie była tobą. Z czasem nie chciałem już nikogo oszukiwać, wyjechałem do Portugalii. Już dalej w Europie uciec się nie da. Zacząłem nowe życie. Nie nauczyciela akademickiego, a przewodnika oprowadzającego wycieczki. Nie byłem już sztywniakiem w garniturze, a luzakiem na niekończących się wakacjach. Nie szukałem nikogo, bo wiedziałem, że nie znajdę… Jeszcze raz splotły się nasze życiowe drogi. Spotkaliśmy się po dziesięciu latach na pogrzebie Grażynki, a teraz tu, w Portugalii. Dzisiaj siedzimy razem w Sintrze na kolacji… – Na chwilę zawiesił głos.
Moje serce biło jak szalone. Widziałam wesołe ogniki świec odbijające się w jego oczach, cienie przesuwające się za jego plecami po ścianie. Czułam ciepły dotyk jego dłoni.
– Wygląda, jakbyśmy byli sobie pisani. – Głos Konrada przedarł się przez moje myśli.
Nie odrywał ode mnie wzroku. Lekko przygryzł wargi, przymrużył oczy. Zawsze był przystojny. Na parę lat o tym zapomniałam. Ja również nie przestawałam na niego patrzeć. Mocne wino mają w tej Portugalii – pomyślałam. – Jest jak ten kraj. Szumi w głowie, przyspiesza tętno, jest zwodnicze jak tutejsze parki, zamki, pałace i ogrody, jak kamieniste drogi, porozrzucane na klifach domy, górujące nad wszystkim zamki, huk oceanu, snujące się mgły, palmy uginające się na wietrze, mieniąca się różnymi odcieniami granatu, lazuru i szmaragdu woda. Stwierdziłam, że to właśnie wino jest winne temu, że serce bije mi coraz prędzej i coraz mocniej.
Podniosłam do ust kieliszek. Czerwona ciecz zachybotała. Omiotła ścianki naczynia. Wydawała się lepka. Łyk wina, jeszcze jeden i jeszcze jeden. Zrobiło się cieplej. Serce zabiło mi szybciej. Konrad uniósł do ust moją rękę. Poczułam na wewnętrznej stronie dłoni jego ciepły oddech. Musnął ustami czubki moich palców. Przesunęłam opuszkę po jego wargach. Były gorące i wilgotne. Poczułam jego język na skórze palców. Spodobała mi się ta pieszczota. Znowu dotknęłam jego ust. Przez moje ciało przebiegł dreszcz. Co ja wyczyniam, do diabła?! Przecież jutro wracam do domu. Startuję o zachodzie słońca. Chcę zobaczyć wody oceanu w ostatnich promieniach, wzlecieć ponad chowającą się za horyzont czerwoną kulę, ujrzeć chmury podświetlone od dołu i most Vasco da Gamy spinający brzegi rzeki Tag. Rezerwując bilet, planowałam piękny start, który zostanie w mojej pamięci jako pożegnanie Portugalii. Jeszcze przed tygodniem bardzo cieszyłam się na ten lot. Teraz myśl o nim napawała mnie smutkiem. Dzieliło nas z Konradem dziesięć lat i ponad trzy tysiące kilometrów. Z minuty na minutę pragnęłam go coraz bardziej. Tak jak kiedyś, a może mocniej niż kiedykolwiek. Dziwny wieczór – pomyślałam – potem będzie tylko jeszcze więcej smutku, żalu i bólu. Przesunęłam dłonią po jego przedramieniu.
– Szkoda, że… – powiedziałam cicho.
Dotknął palcem moich ust. Nie dał mi dokończyć.
– Jak ci się podoba Portugalia? – zapytał niespodziewanie.
Zaskoczył mnie.
– Jest magiczna, zaczarowana, cudowna… – zaczęłam wyliczać przymiotniki, które nie były w stanie oddać tego, co czułam. Nie chciałam powiedzieć, że Portugalia to na nowo wzbudzona namiętność, to drżenie serca, setki motyli wzlatujących w moich brzuchu, to jego oczy, jego uśmiech, jego głos. To piękna historia o Andrzeju, Wojtku i Julii. To moja wystawa. To setki emocji, uczuć i doznań, które już na zawsze będę nosiła w sercu. To była moja Portugalia, zupełnie inna niż Portugalia z przewodników.
– Mówisz, że Portugalia jest magiczna, zaczarowana i cudowna – powtórzył za mną. – Czy potrafiłabyś tutaj zostać? – zapytał.
Serce zabiło mi jeszcze mocniej. Podniosłam głowę i spotkały się nasze spojrzenia. To ja pierwsza w popłochu uciekłam wzrokiem. Bałam się, że wyczyta w nim wszystko. Nawet to, do czego nie potrafiłam się jeszcze sama przed sobą przyznać. Nie wiedziałam, czy go dobrze rozumiem.
– Zapytałem, czy byłabyś w stanie zostać tu ze mną na zawsze – powtórzył.
– Zostanę – odpowiedziałam szybko.
– Chodź! – szepnął. – Porozmawiajmy trochę inaczej, trochę cieplej i bez świadków. Mam ci wiele rzeczy do opowiedzenia.
Położył na stole klucz. Poczułam się zaskoczona. Konrad zawsze był szalony. Spojrzał na mnie, później na klucz. Jeszcze jeden łyk wina i jeszcze jeden… To ja pierwsza wstałam od stołu. Świat zawirował, a serce zabiło mi jeszcze szybciej. Ruszyłam ku wyjściu z sali. Już w windzie zaczęliśmy się kochać. Na moment splotły się nasze dłonie, po czym zaczęły wędrować po naszych ciałach, coraz odważniej, coraz bardziej bezwstydnie, coraz drapieżniej. Bardzo stęskniliśmy się za sobą przez te dziesięć lat.
– Nie kochaliśmy się jeszcze nigdy w zamku… – usłyszałam szept tuż przy uchu.
Miał rację, nie kochaliśmy się jeszcze nigdy w średniowiecznym zamku, nie kochaliśmy się w windzie zatrzymanej pomiędzy piętrami, nie kochaliśmy się na tarasie… Robiliśmy to po raz pierwszy. Prawie zapomniałam, jaki Konrad bywa szalony.
* * *
Obudziłam się, a on siedział w fotelu pod oknem. W pierwszej chwili pomyślałam, że to pogranicze jawy i snu, że to sen, śniony jeszcze przed sekundą, miesza się z rzeczywistością. Pamiętałam, że wychodził na chwilę, kiedy cudownie zmęczona zapadłam w sen. Powiedział, że zaraz wróci, idzie tylko na moment do samochodu. Marzyłam wtedy wyłącznie o śnie. Spojrzałam jeszcze na pierścionek na palcu. Wciąż czułam bliskość Konrada. Mięśnie drżały mi ze zmęczenia, dziwne ciepło rozchodziło się po całym ciele. Moja skóra była wilgotna od potu, nawet włosy wydawały się mokre. Pościel miała jego zapach. Na stole, podłodze i parapecie dogorywały ogarki świec. W powietrzu unosiła się wyraźna woń stearyny. Przed dziesięcioma laty też lubiliśmy się kochać w blasku świec. Czułam się cudownie zmęczona. Pochylił się jeszcze nade mną, narzucił na mnie pled. Pocałował mnie krótko.
– Przykryj się, bo nigdy stąd nie wyjdę – uśmiechnął się ciepło. – Muszę przeparkować samochód. Zablokowałem komuś wyjazd.
Zasnęłam, zanim wrócił. Teraz siedział w fotelu pod oknem. Za jego plecami budził się nowy dzień. Przez uchylone okno słychać było pierwszy świergot ptaków. Brzask na zewnątrz rozbudzał ciemność. Na tle powoli rozjaśniającego się nieba zarysował się kształt rosnącej za oknem palmy. W pokoju panował jeszcze mrok. Był w nim Konrad, byłam ja i były nasze rozszalałe zmysły, uczucia, które wróciły ze zdwojoną siłą, i niczym nieokiełzane emocje.
– Niesamowicie wyglądasz, kiedy śpisz. Uśmiechasz się przez sen. Świetne zjawisko – usłyszałam cichy głos Konrada. – Prawie zapomniałem, a wydawało mi się, że pamiętam wszystko. Pieprzyk na prawym udzie, smak twoich ust, twoje ciepło…
Przysiadł na brzegu łóżka. Siadając, niechcący odsunął brzeg pledu. Niby przypadkiem przesunął ręką po moim odsłoniętym udzie. Potem, już z rozmysłem, przejechał dłonią po owalu mojego biodra. Jego ręka powędrowała po moim brzuchu w kierunku odsłoniętych piersi.
– To wszystko pamiętam. – Zatrzymał rękę.
Poczułam, że znowu go pragnę, że znowu chcę się z nim kochać. Narzucił na mnie pled i stanął na tle okna.
– I co, zostajesz? – zapytał cicho.
– Oczywiście, że zostaję – odpowiedziałam szeptem. – Jak mogłoby być inaczej?
Spojrzałam na moją rękę. Pierścionek, który mu oddałam dziesięć lat temu, znowu błyszczał na moim palcu. Wydawał mi się jeszcze piękniejszy niż kiedyś. Czyżby szafiry mogły stać się bardziej niebieskie? Upodobnić się do koloru portugalskiego nieba? Pierścionkowi przybył tylko wygrawerowany napis:
Nigdy więcej nie oddawaj mi tego pierścionka! Konrad
– Dlaczego się na to zgodziłeś? – Głos Natalii wyrwał mnie z zamyślenia.
Podniosła wzrok i na moment spotkały się nasze spojrzenia. Czekała na to, co odpowiem, ale nie za dużo miałem do powiedzenia. Siedzieliśmy w ogródku restauracji, tuż za pomnikiem Fredry, i od godziny udawaliśmy zakochanych. Czułem się z tym coraz gorzej. Nie pasowałem do tej roli.
– Co mówisz? – Udałem, że nie usłyszałem pytania.
– Zapytałam, dlaczego zgodziłeś się mi pomóc – powtórzyła Natalia. – Przecież nawet mnie nie lubisz.
To prawda. Nigdy za nią nie przepadałem, a był nawet okres w moim życiu, kiedy uważałem ją za najbardziej rozpuszczoną i denerwującą dziewczynę, jaką znałem. Od tego czasu minęło parę lat. Ona się zmieniła, wydoroślała. Widywaliśmy się rzadko. Jako nastolatka była pewna siebie, zarozumiała, szła po trupach do celu, niszczyła wszystkich i wszystko – w imię nie wiadomo czego. Znam ją, odkąd się urodziła, jest młodszą siostrą Maćka, a Maciek to mój przyjaciel. Pamiętam ją, kiedy była w podstawówce. Podwijała i tak już przykrótkie spódnice, rolując je w pasie, żeby świecić koronkową bielizną. W szkole średniej farbowała włosy na czarno, oczy podkreślała czarną kredką, używała przeraźliwie jasnego pudru, nosiła glany. Trawka, ciężka muzyka i jeszcze cięższe nastroje. W ich domu od piekielnych dźwięków drżały ściany, a raz, poczęstowany przez nią ciasteczkami, które, jak się później okazało, zawierały narkotyk, nie mogłem trafić do domu. Matura ją pokonała. Historia na maturze ją przerosła, matematyka była czymś niepojętym, a literatura okazała się niemożliwą do zgłębienia tajemnicą. Nie przejęła się tą porażką, nawet nie miała czasu się nad nią zastanowić, bo przeczytała w Internecie o naborze do pewnego programu, który przypomniał jej o nabytych w dzieciństwie umiejętnościach. Stanęła do castingu, zakwalifikowano ją i zaczęła się piąć po śliskich szczeblach artystycznej kariery. Okazało się, że Natalia potrafi tańczyć i że robi to wyjątkowo. Ponoć kilka lat chodziła na balet. Jako dziecko tańczyła w operze. Potem należała do jakiegoś zespołu tanecznego. Zespół odnosił sukcesy. Znudziła się tańcem, kiedy miała szesnaście lat. Nawet o tym wcześniej nie słyszałem. Widocznie Maciek nie uważał tego za ważne. Nagle to się przydało, umiejętnie podkręcone, przełożyło się na sukces. Podobała się telewidzom, urzekła członków jury, z programu na program była coraz lepsza. Doszła do półfinału tamtego programu. Inni byli zdolniejsi i lepsi. Na tym był koniec. Wróciła do Wrocławia i na wiele miesięcy zamknęła się w domu. Zmieniła image i podejście do życia. Wydoroślała. Tę nową Natalię zacząłem nawet lubić. Pomagałem jej trochę w przygotowaniach do poprawki. Zdała maturę. Dostała się do Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie. Potem wyjechała studiować do Paryża. Do domu przyjeżdżała parę razy w roku. Siedząca przede mną kobieta w niczym nie przypominała tamtej zbuntowanej nastolatki, której kiedyś nie cierpiałem. Jasne włosy opadały jej na ramiona, delikatny makijaż podkreślał regularny kształt oczu i ust. Na to popołudnie miała ubrać się tak, żeby przyciągać wzrok, rzucać się w oczy. Włożyła karminową sukienkę. Do niej miała czarne dodatki – krótki, ażurowy sweterek, szpilki, torebkę, bransoletkę, łańcuszek z zawieszką z czarnym opalem. Nawet w tej karminowej sukience wyglądała subtelnie i delikatnie.
– Pytałam, dlaczego zgodziłeś się mi pomóc – powtórzyła kolejny już raz, nie ustępowała.
– W końcu to nic takiego – odpowiedziałem. – Małe przedstawienie na rzecz pewnego faceta, z którym nie chcesz mieć już nic wspólnego. Mała przysługa dla siostry mojego przyjaciela.
Maciek zadzwonił do mnie parę dni wcześniej. Powiedział, że Natalia przyjechała niespodziewanie do domu. Ktoś ze znajomych przesłał jej zdjęcia Filipa szalejącego na jakiejś studenckiej imprezie z bardzo ponętną brunetką. Dodał do tego parę zdjęć z jakiegoś spaceru i kilka udanych fotek namiętnych pocałunków. Nie wiem, czy były jeszcze inne zdjęcia. Tylko te widziałem. Zastanawiam się, dlaczego ludzie robią takie rzeczy. Ponoć z bezinteresownej życzliwości. Czy na pewno? Myślę, że z chęci dokopania innym. Donieść, włożyć kij w mrowisko, rozpętać burzę, napawać się tym, samemu nic nie ryzykując. Zabawić się czyimś kosztem, zrobić z czyjegoś życia szambo.
Filip był chłopakiem Natalii, nie znałem go osobiście. Studiował aktorstwo, ponoć intensywnie uczył się języka francuskiego i przygotowywał się do wyjazdu do Paryża. Jak się okazuje, różnie to wyglądało. Po przyjeździe Natalia się z nim spotkała. Dziewczyny różnią się od facetów, w każdym razie Natalia wyraźnie różni się pod tym względem ode mnie. Ja na jej miejscu bym się z nim nie spotkał. To musiało być dla obu stron niezręczne i na swój sposób poniżające. Ja ograniczyłbym się do krótkiej wiadomości wysłanej Messengerem z jednym wymownym słowem – „Spadaj!”. Do wiadomości dodałbym ze dwa zdjęcia. Na pewno to, na którym Filip ze swoją nową wybranką prawie kochają się na parkiecie, a także to z namiętnym pocałunkiem i rękami chłopaka błądzącymi odważnie po ciele dziewczyny. Natalia jednak nie jest mną i spotkała się z Filipem. Ponoć wił się jak piskorz, zapewniał o swojej miłości i wszystko zrzucał na tęsknotę i dzielącą ich odległość. Chyba był w tym wszystkim mało przekonujący, bo Natalia wróciła do domu zrozpaczona. Stałem się mimowolnym świadkiem tego powrotu. Maciek był chory, nie uczestniczył w radzie wydziału. Wpadłem do niego, żeby przekazać mu kilka informacji. Właśnie miałem wychodzić, kiedy wróciła Natalia. Potraktowała mnie jak powietrze, z trzaskiem zamknęła drzwi do swojego pokoju. Po chwili usłyszałem głośny szloch. Poczułem się jak intruz, który wdarł się w czyjeś prywatne życie.
– To ja już pójdę. – Podniosłem się. – Zdrowiej szybko! Zobaczymy się za parę dni na uczelni. Prowadzę ćwiczenia w twoich grupach – dodałem.
– Tylko mi ich nie rozpuść! – jęknął Maciek. – I bez tego bywają nie do zniesienia.
Wpadłem na Maćka tydzień później w dziekanacie. Wymieniliśmy parę zdań na temat jego studentów.
– Co u Natalii? – zapytałem.
– Nic – odpowiedział pospiesznie. – Próbuje sobie wszystko poukładać. To nie jest takie proste… Byli ze sobą trzy lata. Za dwa tygodnie Filip miał przyjechać do Paryża i tam zostać. Właśnie wynajęła większe mieszkanie, kupiła meble, kończyła urządzać ich sypialnię…Wiesz, jak to dziewczyny… – mówił oględnie, jakby zastanawiał się, co może mi powiedzieć. – Myślę, że obiecywała sobie zbyt wiele – dodał po chwili. – Może widziała się już w białej sukni?
On się śpieszył. Ja też rozpoczynałem już zajęcia. Spotkałem go parę dni później w stołówce. Dosiadłem się do jego stolika. Próbowałem sobie wmówić, że zraz mielony jest wyśmienity, a szpinak mi nie przeszkadza. On próbował oddzielić makaron od kiełbasy na swoim talerzu.
– Nie jesteś głodny? – zapytałem.
– Niespecjalnie. Przed chwilą jadłem drugie śniadanie – mruknął. – Ostatnio nie mam apetytu. Dołuje mnie sytuacja w domu. Czuję się jak ktoś, kto nie był na pogrzebie, nie wie nawet, kto umarł, a powinien nosić żałobę. Nie ma nic bardziej przygnębiającego od oszukanej dziewczyny bez przerwy użalającej się nad sobą – dodał po chwili. – W domu mam koszmar.
– Aż tak źle? – zapytałem.
– Makabrycznie. Natalia nie chce się z nikim spotykać, siedzi w domu i płacze. Unika znajomych i przyjaciół. Nawet do rodziców nie chciała pojechać na obiad. Masakra… Leży, słucha romantycznych kawałków, ogląda ich stare zdjęcie, na przemian przeklina i szlocha. Udusiłbym tego dupka, gdyby to mogło w czymś pomóc.
– Nie pomoże – wszedłem mu w słowo.
– Wiem, że nie pomoże – mruknął. – Ja na jej miejscu spróbowałbym mu dokopać – dodał.
Dosiadł się do nas kolega z wydziału. Przerwał nam rozmowę. Zaczął opowiadać o konferencji w Pradze. Zjedliśmy obiad i każdy z nas poszedł w swoją stronę. Maciek zadzwonił wieczorem.
– Natalia w rozpaczy – powiedział bez żadnego wstępu. – Kanalia tryumfuje. Pomożesz? – zapytał.
– Jak mam pomóc? – spytałem zaskoczony.
– Namierzyłem, gdzie Filip spędza wieczory ze swoją nową muzą. Fajne, nastrojowe miejsce. Poszedłbyś z Natalią na kolację?
– Na kolację? Z Natalią? – W pierwszej chwili go nie zrozumiałem.
– Na kolację – potwierdził. – Popatrzycie sobie w oczy, potrzymacie się za ręce, poprzytulacie przy cichych dźwiękach muzyki. Może jakieś muśnięcie ust, jakaś niewinna pieszczota…
– O czym ty mówisz?! – zapytałem przerażony.
– O kolacji z moją siostrą. Krótki spektakl dla jednego widza. Nic wielkiego, taka słodka zemsta.
– Chyba żartujesz – jęknąłem.
– Nie żartuję! To wspaniały pomysł. Chodzi mi po głowie już od wielu dni. Pasujesz idealnie. Facet cię nie zna, wyglądasz nie najgorzej, w każdym razie podobasz się studentkom. Będzie zazdrosny. Poczuje, jak wiele stracił.
– To ty tak uważasz. A co na to Natalia? – zapytałem z nadzieją, że przynajmniej ona myśli inaczej.
Nie odpowiedział od razu.
– W pewnym sensie pomysł podsunęła mi właśnie ona – odpowiedział po chwili. – Ponoć powiedziała Filipowi, że i tak miała się z nim rozstać, bo spotkała na swojej drodze innego mężczyznę. Ten mężczyzna jest jej bliższy. Ja tylko do jej gadki wymyśliłem resztę… – Na moment zamilkł. – Niełatwo było ją do mojego pomysłu przekonać. Trochę to trwało – dodał po chwili. – Kilka przepłakanych dni i nocy, kilka wybuchów histerii. Wczoraj przyznała, że to dobry pomysł. Prosiła, żebym z tobą pogadał.
– To znaczy, że postanowiła mu dokopać? – chciałem się upewnić.
– Postanowiła – przytaknął.
– Dlaczego padło na mnie? – zapytałem po chwili. – Nie przepadamy za sobą.
– Należysz do naszej szeroko rozumianej rodziny, znasz Natalię od urodzenia, jesteś dla niej jak starszy brat, ona ci ufa… – wyliczył jednym tchem. Był przygotowany, spodziewał się tego pytania. – Filip cię nie zna. To też jest bardzo istotne – dokończył.
– Czego ode mnie oczekujecie? – zapytałem.
– Już ci mówiłem. Pójdziesz z Natalią na kolację i będziesz udawał zakochanego w niej mężczyznę.
Zgodziłem się. Nie wiem, co mną kierowało, w każdym razie pokonało zdrowy rozsądek i instynkt samozachowawczy. Nie mam talentu aktorskiego, lubię proste i jasne sytuacje. Brzydzę się oszustwem i kłamstwem. Nie potrafię kłamać. Wszystko we mnie krzyczało, że to głupi pomysł, a jednak się zgodziłem. Uciszałem wyrzuty sumienia, powtarzając w myślach, że robię to w imię przyjaźni.
A teraz już od godziny siedzieliśmy w tej restauracji, wierząc, że zjawi się w niej Filip ze swoją nową wybranką. Milczeliśmy, nie kleiła nam się rozmowa. Oboje byliśmy spięci, Natalia cały czas rozglądała się dookoła. Odruchowo gniotła w ręku serwetkę i raz po raz podnosiła do ust pustą już filiżankę.
– Denerwujesz się, że przyjdzie czy że nie przyjdzie? – zapytałem.
Nie zareagowała, może nawet nie usłyszała mojego pytania.
– Mam pomysł – powiedziałem. – Przejdziemy się po rynku. Pogadamy. Zajrzymy tutaj za jakiś czas. Na razie wypiliśmy kawę, potem zjemy kolację.
Pomogło. Obeszliśmy rynek dwa razy, rozmawiając o jej studiach i moich studentach, trochę o Paryżu. Ona jest zakochana w tym mieście.
– Byłeś kiedyś w Paryżu? – zapytała rozpromieniona.
– Przed dwoma laty. Spędziłem tydzień na bieganiu po mieście i zaliczaniu miejsc z listy piętnastu, które musi zobaczyć każdy, kto odwiedza stolicę Francji – odparłem bez entuzjazmu.
– I co? – dopytywała.
– Wróciłem ogłupiały i zmęczony. To chyba nie moje klimaty.
– To była wycieczka? – spytała.
– Wycieczka – potwierdziłem.
– Koszmar, współczuję – stwierdziła. – Tego miasta nie da się tak poznać. Maciek się do mnie wybiera. Przyjedźcie razem! Możesz wziąć z sobą też Olgę. Pokażę wam mój Paryż. On jest zupełnie inny od tego prezentowanego w ramach wycieczek – zachęcała. – Popłyniemy o świcie statkiem po Sekwanie, powłóczymy się po dzielnicy Montmartre, usiądziemy w którejś z kafejek. Wtopimy się w atmosferę tego miejsca. Van Gogh, Monet, Lautrec… – opowiadała ciepło. – Siedzieli tam wieczorami, pili wino, obserwowali przechodniów, przeklinali i kochali, mieszkali w najtańszych mieszkaniach i malowali swoje największe dzieła… Ich duchy unoszą się w powietrzu… – Usta jej się nie zamykały. Pomyślałem, że ona naprawdę musi kochać to miasto. – Czar! Magia! Tajemnica! Pożądanie i namiętność! – opowiadała. – Wielka sztuka i totalna bieda. Miłość prawdziwa i ta za pieniądze. Wszystko w jednym miejscu. Wszystko w Paryżu. Zobaczysz, pokochasz mój Paryż! Jego nie da się nie kochać! Zauroczył mnie na zawsze.
Zatrzymaliśmy się na chwilę przy młodej dziewczynie grającej na skrzypcach. Sporo osób stało wokół niej. Grała _Dangerous_. Niedawno słuchaliśmy z Olgą płyty Davida Garretta. Był na niej ten utwór.
– W Paryżu wszędzie słychać muzykę – usłyszałem głos Natalii. – Z dzielnicy Montmartre zabiorę was do Lasku Bulońskiego. Popływamy łódką po jednym ze stawów, nacieszymy wzrok zielenią, wyciszymy zmysły. Potem pojeździmy konno. Któregoś popołudnia pojedziemy do dzielnicy Marais i wypijemy kawę w którejś z cichych, rzadko odwiedzanych przez turystów kafejek. Zabiorę was na najlepszą na świecie zupę cebulową, pochodzimy wieczorem uliczkami przy Sorbonie… Pokażę wam mój Paryż. Paryż widziany moimi oczami, taki, jaki kocham. A późnym wieczorem zaproszę was na próbę do pewnego teatru. To wyjątkowe miejsce, teatr, który stworzyliśmy z przyjaciółmi – mówiła podekscytowana.
– Stworzyliście teatr? – przerwałem jej. – To niesamowite.
– Wynajęliśmy budynek. Starą budę pełną wspomnień o wielkiej przeszłości. Przez lata był tam magazyn, teraz my robimy fantastyczne rzeczy – opowiadała. – Pierre napisał sztukę. Jest genialna, ale nikt jej nie chciał wystawić. My ją wystawimy. To będzie niesamowite przedstawienie. Zobaczysz, że przyciągnie tłumy…
Kolejny raz minęliśmy ratusz. Zbliżaliśmy się do pomnika Aleksandra Fredry.
– Są – szepnęła. Stanęła jak wryta. Zesztywniała. – Ten facet w niebieskiej koszuli to Filip. Obok niego siedzi dziewczyna z fotografii. Ma na sobie błękitną sukienkę.
Natalia cofnęła się parę kroków. Schowała za rogiem budynku.
– I co teraz? – zapytała przestraszona.
– Jak to co? – zdziwiłem się. – Już nie chcesz mu dokopać?
Nie odpowiedziała od razu. Zawahała się. Pomyślałem, że ona go nadal kocha.
– Nie wiem, czy potrafię – powiedziała cicho.
– Potrafisz, wiem to – uspokajałem ją. – Jesteś aktorką. Jak tylko będziesz chciała, to zagrasz wszystko – mówiłem pewnym głosem, chciałem dodać jej odwagi. – Pomyśl o tym jak o roli. Jesteś na scenie w teatrze albo na planie filmu i grasz zakochaną dziewczynę, która idzie ze swoim chłopakiem na kolację. Puść wodze wyobraźni – mówiłem ciepło. – W końcu chcemy komuś dokuczyć. Chcemy dokopać komuś, kto dokopał tobie. Dla niego dziś wieczorem ty kochasz mnie, a ja kocham ciebie… Gramy tak, żeby on w to uwierzył.
Chwyciłem jej dłoń. Była dużo mniejsza od mojej. Wyszliśmy zza rogu. Minęliśmy pomnik Fredry i ruszyliśmy w kierunku restauracji. Z daleka widać było okrągłe stoliki przykryte białymi obrusami, a przy nich ratanowe krzesła ustawione na chodniku. Kolorowa markiza osłaniała stoliki przed ostatnimi promieniami zachodzącego słońca. Na niektórych stołach płonęły świece. Przystanęliśmy na chwilę. Chciałem się upewnić, czy Natalia wie, co robi. Moje spojrzenie przesunęło się po jej włosach, ześlizgnęło na usta, powędrowało po ramionach, po sukience, omiotło nogi. Nagle przyszło mi na myśl, że jest bardzo ładna. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałem. Nigdy dotąd nie patrzyłem na nią jak na dziewczynę. Była dla mnie zawsze tylko młodszą siostrą Maćka. Przez moment poczułem się nieswojo. Nie robimy nic złego – usprawiedliwiałem się w myślach. – Pokażemy tylko Filipowi, co stracił.
Odgarnąłem Natalii spadający na twarz kosmyk włosów. Spojrzała na mnie zaskoczona. Uśmiechnęła się niepewnie. Na chwilę spotkały się nasze spojrzenia. To ja pierwszy uciekłem wzrokiem.
– Pięknie wyglądasz – szepnąłem. – Filip będzie mi ciebie zazdrościł.
Podniosła wzrok. W jej oczach malowało się zdziwienie. Myślę, że i ona zawsze widziała we mnie tylko kumpla swojego o osiem lat starszego brata.
– Jesteś gotowa? – zapytałem. Chciałem, żeby mój głos brzmiał obojętnie, żeby nie zdradzał niepokoju i obaw.
– Jestem – odpowiedziała pośpiesznie. Nikły uśmiech przebiegł po jej twarzy.
– Wiesz, co robisz? – upewniłem się.
– Wiem – powiedziała cicho.
Chciała, żeby zabrzmiało to pewnie, ale nie do końca jej się udało. Głos Natalii dziwnie zadrżał. Spojrzałem na nią uważniej.
– Nie będziesz tego żałowała? – zapytałem. – Może jeszcze kiedyś zeszłyby się wasze drogi. Może to wcale jeszcze nie jest koniec.
– To koniec – przerwała mi gwałtownie. – Filip okazał się zwykłym palantem. Nigdy nie będę tego żałowała – zapewniła mnie.
– Przemyślałaś to sobie dokładnie? – dopytywałem.
– Dokładniej już nie można.
– I nie jest to tylko pomysłem twojego brata? – zapytałem.
– Bardzo podoba mi się ten jego pomysł. Jest genialny – powiedziała pewnie.
Objąłem ją ramieniem. Przytuliłem do siebie. Pomiędzy nami jest osiem lat różnicy. Zawsze wydawała mi się mała i smarkata, niedojrzała i głupia, a teraz nagle pomyślałem, że te osiem lat jakby straciło na znaczeniu. Nikt by się nie zdziwił, gdybyśmy byli parą.
– Idziemy? – zapytałem.
– Idziemy! – powtórzyła za mną.
Spojrzałem w kierunku restauracji. Zauważyłem ich od razu. Siedzieli przy stoliku na zewnątrz. Ona była ubrana w błękitną, jedwabną sukienkę. Prostą i elegancką, ale trochę bezpłciową i nudną. On miał na sobie niebieską koszulę i ciemne spodnie. Nachyleni ku sobie, zajęci byli rozmową. Pierwsza zobaczyła nas ona. Musiała już kiedyś widzieć Natalię. Zapewne on pokazywał jej zdjęcia. Wyprostowała się, zesztywniała. Powiedziała coś do Filipa. Uniósł wzrok i już później nie potrafił go od nas oderwać. Natalia udała, że ich nie widzi. Całą sobą koncentrowała się na mnie. Usiedliśmy parę stolików dalej. Piliśmy, jedliśmy, rozmawialiśmy. Udawaliśmy szczęśliwie zakochanych, którzy cieszyli się z każdej wspólnej chwili.
– Dlaczego mi się tak przyglądasz? – zapytała niespodziewanie Natalia.
– Chcę, żeby to zauważył – odpowiedziałem. – Zakochani zwykle na siebie patrzą.
Nie odrywałem od niej oczu. Przypatrywałem się jej coraz natarczywiej, coraz bezczelniej. Nie rozglądałem się dookoła. Moje spojrzenie wędrowało tylko po niej. W końcu miałem być zakochanym w niej mężczyzną. Zakochani pieszczą i przytulają się wzrokiem.
Początkowo unikała mojego spojrzenia. Z czasem i ona zaczęła na mnie patrzeć.
– Nigdy ci się nie przyglądałam – powiedziała nieoczekiwanie. – Jesteś przystojny, nawet bardzo – dodała po chwili. – Twoje studentki muszą za tobą szaleć.
– Grubą linią oddzielam pracę zawodową od życia prywatnego – powiedziałem pospiesznie.
– Wiem od Maćka, że już od kilku lat jesteś po uszy zakochany w Oldze.
– Jestem – uśmiechnąłem się. – Faceci z mojej rodziny zakochują się raz na całe życie. Tak było z moim dziadkiem, z moim ojcem, z moimi wujami… Chyba po prostu tak mamy. Jedna miłość na całe życie nam wystarcza.
– Szczęściara z tej Olgi. – Natalia nie dała mi dokończyć. – Spotkała na swojej drodze odpowiedniego mężczyznę.
– Mam nadzieję, że nigdy nie będzie tego żałowała – roześmiałem się. – Nikt nie jest idealny. Ponoć mam mnóstwo wad – dodałem. – Bywam nie do wytrzymania. Jestem bałaganiarzem, żyję zbyt spontanicznie, nie pamiętam o ważnych datach – zacząłem wymieniać swoje wady. – Czasami trudno mi z wielu spraw wybrać te najważniejsze. Olga mówi, że bezwiednie rozdaję siebie po kawałku obcym ludziom…
– Nie przesadzaj! – przerwała mi. – Wszystko zależy od punktu widzenia. Każda z tych cech może być zarówno wadą, jak i zaletą. Rozdajesz siebie obcym po kawałku? Maciek mówił, że studenci cię kochają. Jesteś dla nich kimś bliskim. Wymagasz, ale potrafisz też pomóc. Od ciebie przyjmują bez szemrania każdą uwagę, mają cię za równego gościa, traktują jak przyjaciela, ufają ci, powierzają tajemnice. Wybrali cię asystentem roku… To wada czy zaleta? A może to się dla ciebie nie liczy?
– Przysporzyło mi to na uczelni więcej wrogów niż przyjaciół – odpowiedziałem.
Kelner zapalił świece na naszym stole. Ciepły blask zatańczył na twarzy Natalii. Wesołe ogniki odbiły się w jej oczach. Podniosłem wzrok, spojrzałem w kierunku Filipa i jego dziewczyny. Siedzieli wyprostowani. Pili wino, nie rozmawiali ze sobą. Oboje mierzyli nas wzrokiem.
– Patrzą na nas? – szepnęła Natalia.
– Patrzą – odpowiedziałem. – Nie odrywają od nas oczu. Przeszkadza ci to? – zapytałem. – Niemożliwe – odpowiedziałem sam sobie szybciej, niż zdążyła otworzyć usta. – Aktorzy lubią przyciągać wzrok. Tylko nie mów, że ty nie lubisz! Nie uwierzę. Pamiętasz swoją rolę na dzisiejszy wieczór? – zapytałem.
Spojrzała na mnie.
– Pamiętam – powiedziała cicho.
– Dzisiaj grasz szczęśliwą dziewczynę, która jest na kolacji z zakochanym w niej facetem. Przyszliśmy tutaj pokazać innym, jak bardzo się kochamy – powiedziałem szeptem. – Niczego się nie bój. Zaufaj mi! Jestem przyjacielem twojego brata, znasz mnie całe swoje życie.
– Wiem – szepnęła. – Kiedyś nawet myślałam, że należysz do naszej rodziny.
Płomyki świec migotały radośnie. Odbiły się w niebieskich oczach Natalii. Blask świec ma w sobie coś niesamowitego. Każdemu miejscu dodaje przytulności, każdej twarzy łagodnych rysów. Nawet rozmowy stają się cichsze i cieplejsze. Dopiero teraz zauważyłem, że zmierzch przeszedł w ciemność, a niebo nad miastem stało się granatowe. Rozbłysły pierwsze gwiazdy i z minuty na minutę było ich coraz więcej. Podniosłem kieliszek do ust, czerwona ciecz omiotła ścianki naczynia. Wydawała się lepka. Łyk wina, jeszcze jeden i jeszcze. Przyglądałem się błyszczącym oczom Natalii. Ciepłe ogniki igrały w nich jak szalone. Po jej twarzy błąkał się uśmiech.
– Zaufaj mi – powtórzyłem. – Świetnie nam idzie. Nie odrywają od nas wzroku. Przestali już nawet rozmawiać. On pożera cię spojrzeniem, a ona na pewno ma ochotę cię zabić – roześmiałem się. – Niespodziewanie dobrze nam idzie… Będziesz świetną aktorką. Masz wrodzony talent.
Pochyliłem się, podniosłem do ust jej rękę, musnąłem wargami czubki placów. Spojrzała na mnie zaskoczona. Po chwili na jej twarzy pojawił się nikły uśmiech. Kątem oka widziałem Filipa, który wciąż nam się przyglądał. Siedząca obok niego dziewczyna mierzyła nas posępnym spojrzeniem. Natalia przesunęła delikatnie palcami po moich wargach. Dotknąłem językiem jej opuszków.
– To nic nie znaczy – szepnąłem. – Gramy w sztuce o miłości. Musimy być przekonujący. W naszą miłość muszą uwierzyć ci dwoje i wszyscy, którzy siedzą w tej restauracji.
Cofnęła rękę. Zanurzyła palec w winie. Dotknęła moich ust. Tym razem ja byłem zaskoczony, jej dotyk wydał mi się zbyt odważny.
– Nie przesadzam? – zapytała cicho.
– Nie przesadzasz… – chciałem, żeby zabrzmiało to pewnie.
Z tyłu lokalu dobiegły nas pierwsze akordy, a już po chwili rozległ się dźwięk gitary i wtórujący mu głos solisty. Chłopak śpiewał o wiosennej miłości, która błąka się po wrocławskich ulicach i parkach.
– Zatańczysz? – zapytałem.
– Oszalałeś? – odpowiedziała zaskoczona. – Tu nikt nie tańczy. Nigdy nie widziałam, żeby tutaj ktoś tańczył – dodała pośpiesznie.
– Nic nie szkodzi. Możemy być pierwsi. Na chodniku jest sporo miejsca.
Wstałem, podszedłem do niej, a ona podniosła się odruchowo. Obciągnęła sukienkę. Odrzuciła do tyłu spadający jej na twarz kosmyk włosów. Dała się porwać do tańca. Czułem na sobie spojrzenie Filipa. Widziałem jego mocno zaciśnięte szczęki i dłonie. Nic bardziej nie denerwuje mężczyzny niż widok jego byłej kochanki w ramionach innego faceta. Natalia tańczy rewelacyjnie. Ja kiedyś z nudów poszedłem na kurs tańca. Teraz przydały mi się nabyte tam umiejętności. Tańczyliśmy bardzo blisko siebie. Czułem jej biodra przy moich biodrach. Raz po raz rozchylała się jej sukienka, raz po raz migały opalone uda. Nagle zesztywniała w moich objęciach.
– Przesadzamy – szepnęła.
Spróbowała się odsunąć. Pomyślałem, że przeraziła ją nasza bliskość.
– Co robisz? – szepnąłem jej do ucha. Przytuliłem ją jeszcze mocniej. – Patrzą na nas. Nie spuszczają z nas wzroku. Chcesz się zdradzić? – zapytałem.
Przestała walczyć. Przylgnęła do mnie w tańcu. Czułem jej bliskość, ciepło, zapach perfum.
– Zaufaj mi do końca – powiedziałem cicho. – Zawsze mi ufałaś – dodałem.
Przytuliłem ją jeszcze mocniej, musnąłem ustami jej policzek, pocałowałem pasma włosów.
– To ma być taniec zakochanych – szepnąłem. – Nie tańczymy na turnieju tańca. Tańczymy z sobą i dla siebie. To inny taniec. W takim tańcu zaklęte są emocje. Niepokój, ciekawość, niepewność, namiętność, radość i pożądanie. To preludium do wspólnej nocy. Cichych szeptów, pocałunków, bliskości, rozkoszy…
Przesadziłem. Sam wiedziałem to doskonale. Nagle poczułem się niezręcznie z tym, co przed chwilą powiedziałem. Poczułem się tak, jakbym słowami zdradził Olgę.
Nikt poza nami nie tańczył. Wielu ludzi ścigało nas wzrokiem. Natalia miała rację, że w tej restauracji się nie tańczy. Solista śpiewał kolejną piosenkę o miłości.
– Ty jesteś szalony – usłyszałem szept Natalii. Jej ciepły oddech musnął moje ucho.
Poczułem się dziwnie. Teraz mi wydawało się, że jesteśmy za blisko siebie, że tańczymy za odważnie, bezwstydnie, jakbyśmy siebie pożądali.
– Próbuję ci pomóc – mruknąłem. – Obiecałem to twojemu bratu.
Nagle pomyślałem, że nie to obiecałem Maćkowi. Miałem po prostu pójść z Natalią na kolację. Nie przypuszczam, żeby podejrzewał mnie o to, co tutaj teraz wyczyniam. Natalia zatrzymała się na chwilę. Wtuliła się we mnie i nagle pocałowała mnie namiętnie i długo na oczach wszystkich gości, którzy spędzali wieczór w tej restauracji. Poczułem się fatalnie. Czym innym jest taniec i muśnięcie ustami jej włosów, a czym innym namiętny pocałunek w usta. Są granice, których nigdy nie przekraczam. I nie miałem przekroczyć ich dla Natalii i Maćka. Kątem oka widziałem, jak Filip przywołał kelnera, zapłacił i pospiesznie wyszedł z restauracji. Za nim podążyła jego nowa dziewczyna. Już po chwili zniknęli za rogiem. Odsunąłem się lekko od Natalii.
– Wyszli – powiedziałem.
Muzyka stała się głośniejsza. Solistę zastąpiła puszczona z gramofonu płyta. Rozbrzmiewał jazz z głośnym solo granym na trąbce.
– Co mówisz?! – Natalia próbowała przekrzyczeć głośne dźwięki.
– Wyszli – powtórzyłem głośniej. – Szkoda, że nie widziałaś jego miny. Udało nam się zniszczyć im wieczór. Zepsuliśmy im humor na długo.
– Potańczmy jeszcze – powiedziała niespodziewanie Natalia. – Świetnie tańczysz.
– Dopijmy wino i odprowadzę cię do domu – udałem, że jej nie słyszę.
Chciałem ruszyć w kierunku stolika. Odwróciłem głowę i zobaczyłem Olgę. Stała parę metrów od nas, a na jej twarzy malowało się zaskoczenie. Na chwilę spotkały się nasze spojrzenia. Ruszyłem w jej stronę, lecz odwróciła się do mnie plecami.
– Olga! Poczekaj! – krzyknąłem.
Ruszyła szybkim krokiem.
– Olga! Ja ci to wytłumaczę!
Przyśpieszyła. Wiele głów zwróciło się w moją stronę.
– Żałosny dupek! – doszedł do mnie komentarz starszego mężczyzn siedzącego przy stoliku obok. – Kompletne zero! Jak to pozory mylą, wyglądał na normalnego faceta.
– Olga! – krzyknąłem.
Stałem niczym kretyn i patrzyłem, jak ona znika w tłumie ludzi spacerujących po wrocławskim Rynku.
– Konrad, biegnij za nią! Spróbuj jej to wytłumaczyć! – usłyszałem za plecami głos Natalii.
Puściłem się pędem, z daleka migała sukienka Olgi. Pobiegła przez plac Solny, potem w kierunku Biblioteki Uniwersyteckiej. Na Kazimierza Wielkiego wsiadła do tramwaju. Motorniczy zamknął mi drzwi przed nosem. Tramwaj ruszył, a ja próbowałem ją dojrzeć w tłumie wypełniającym pojazd. Zauważyłem ją. Ona też mnie widziała. Wymownie odwróciła głowę. Po chwili usłyszałem sygnał nadchodzącej wiadomości.
Spadaj z mojego życia! Żegnaj! Okazałeś się zwykłym palantem!
* * *
Wybrałem numer telefonu Olgi. Raz, drugi, potem trzeci… Matowy głos informował, że abonent jest chwilowo niedostępny. Przerażony, wpatrywałem się w milczący telefon. Zanim Olga zdążyła się odwrócić, zauważyłem, że płacze. Pamiętam nawet więcej. To aż dziwne, że w tak krótkim czasie zdołałem tak wiele zapamiętać. Chyba na swoje nieszczęście. Kiedy spotkały się nasze spojrzenia, oczy Olgi były najpierw okrągłe ze zdziwienia, po chwili przerażone, a zaraz potem pełne łez. Nie powiedziałem jej o pomyśle Maćka. Bałem się, że nie zrozumie, że będzie przeciwna. Zachowałem się jak idiota. Zniszczyłem wszystko. Wiele razy próbowałem do niej zadzwonić, zanim zrozumiałem, że ten abonent już na zawsze może być dla mnie niedostępny. Nagle dotarło do mnie, że ona mi tego nigdy nie wybaczy.
To nie jest tak jak myślisz
Napisałem pospiesznie.
Daj mi szansę, żebym mógł Ci to wytłumaczyć.
Wysłałem wiadomość. Widziałem, że ją przeczytała. Nie czekając na odpowiedź, pisałem kolejną:
Ta dziewczyna to Natalia, siostra Maćka. Znasz ją z opowiadań. Zdradził ją chłopak. Maciek wymyślił taką zemstę. Udawaliśmy zakochanych.
Tekst był żałosny, ale i tak go wysłałem.
To był teatr, gra. Taki spektakl dla jednego widza, dla Filipa, który skrzywdził Natalię.
Wszystko, co pisałem, było równie koszmarne. Filip skrzywdził Natalię, a ja skrzywdziłem moją Olgę. Nagle do mnie dotarło, że ją zawiodłem, doprowadziłem do rozpaczy, zniszczyłem wszystko. Ona mi już nigdy nie wybaczy i nie uwierzy. Jest jak dziecko, tak łatwo ją zranić.
Daj mi szansę! Wytłumaczę Ci wszystko. Później postąpisz tak, jak będziesz uważała.
Wysyłałem wiadomość za wiadomością. Widziałem, że Olga je czyta. Mijały minuty, ale nie przychodziła żadna odpowiedź. Ściskałem w ręku milczący telefon. Nogi same poniosły mnie z powrotem na Rynek, jakby ponowne znalezienie się w tym miejscu mogło cofnąć czas i coś zmienić. Patrzyłem na strumienie wody spływające po szybach fontanny. Nieopodal przystanęła jakaś para. Dziewczyna z chłopakiem wpatrywali się w teatr cieni rozgrywający się w oknach jednej z kamieniczek. Tak niedawno staliśmy tutaj razem z Olgą. To było zaledwie parę dni temu. Zakochani, przytuleni, szczęśliwi, kradnący sobie nawzajem pocałunki… Tamtego wieczoru wydawało mi się, że nie dobrniemy do mojego mieszkania, że już w windzie zaczniemy się kochać. Olga była namiętna, czuła, szalona… Byliśmy tacy szczęśliwi i nagle dzisiaj to nasze szczęście szlag trafił. I to ja wszystko zepsułem.
Rozdzwoniła się moja komórka.
– Gdzie jesteś? – usłyszałem głos Natalii. – Dogoniłeś ją? Wszystko w porządku? – zasypała mnie pytaniami.
– Nic nie jest w porządku! – krzyknąłem do telefonu. – Wszystko szlag trafił! Przez ten wieczór moje życie rozpadło się na kawałki.
– Zadzwonię do Olgi. Wyjaśnię jej to – powiedziała szybko Natalia. – Już dzwonię do Maćka. Olga przecież zna Maćka. Jemu uwierzy – krzyczała do telefonu. Była przerażona. – Co za pech! Co za głupie zrządzenie losu! Wrocław to duże miasto. Że też musiała nas zobaczyć!
* * *
Chciałem pomóc, a zniszczyłem wszystko, co było dla mnie najważniejsze. Wszystko, co wydawało mi się pewne, rozsypało się nagle jak domek z kart. To nie ja – usprawiedliwiałem się sam przed sobą. – To głupi los wszystko zniszczył. Wsiadłem do taksówki i pojechałem do knajpy. Kiedyś, jeszcze w studenckich czasach, bywałem tam często. Wtedy to był ulubiony lokal naszej grupy. Spędzaliśmy tam popołudnia i wieczory. Daleko od uczelni, w rzadko odwiedzanej części miasta. Ostatni raz byłem tutaj przed dwoma laty, kiedy umarł mój ojciec, później nigdy go już nie odwiedziłem. Pomieszczenie było ciemne i ponure. Dzisiaj wszystko tutaj wydawało mi się obce, beznadziejne, szare i brudne. Duchota i odór alkoholu w pierwszej chwili nie pomagały, a przeszkadzały. Usiadłem tuż przy barze. Drażnili mnie rozchichotani młodzi ludzie.
– Pan tutaj? – Obok przeszedł jeden z moich studentów. Zatrzymał się na chwilę. – Może się pan do nas dosiądzie? Zapraszamy! Z przyjemnością zrobimy miejsce. – Przyglądał mi się podejrzliwie.
Machnąłem mu ręką. Odszedł. Wrócił do swoich kolegów, ale raz po raz spoglądał w moją stronę. Jakiś mężczyzna siedzący z tyłu sali smętnie uderzał w klawisze pianina. Nucił coś cicho. Dochodziły do mnie tylko pojedyncze słowa zmieszane z szumem rozmów. W kółko i bez końca, że liczy się tylko jutro. Niech to szlag trafi! Jakie jutro? Moje jutro od dziś nie miało twarzy. Nie miało celów ani marzeń. Zamówiłem setkę. Już po chwili trzymałem w ręku zroszony, zimny kieliszek. Opróżniłem go jednym haustem. Zamówiłem drugi, potem trzeci i czwarty. Świat na chwilę zawirował. Przez moment zrobiło mi się niedobrze. Dobrze wiem, że alkohol to żadne lekarstwo. W każdym razie nie dla mnie. Zadzwoniłem do Maćka. W końcu to on mnie w to wszystko wpakował. Przeżyliśmy już razem wiele wzlotów i upadków, szalonych zjazdów na nartach, skoków ze spadochronem, wspinaczek po górach, maratonów, rad wydziału na naszej uczelni… Przeszliśmy razem przez śmierć mojego ojca, chorobę jego matki i jego nieszczęśliwą miłość do Anki, w której on się śmiertelnie zakochał, a ona wyjechała na wakacje do Francji i tam została. Teraz przyjdzie nam razem przeżyć to, co stało się dzisiaj, gówno, w które wdepnąłem przez niego.
– Gdzie jesteś? – zapytał.
– W naszej ulubionej knajpie – odpowiedziałem, wychylając kolejny kieliszek.
– Aż tak źle, że musiałeś tam pojechać? – dociekał.
– Źle – mruknąłem. – Nawet bardzo.
– Pijesz? – zapytał.
– A jak myślisz?
– Zaraz będę – powiedział pospiesznie. – Natalia opowiedziała mi o wszystkim. Próbowałem zadzwonić do Olgi, ale nie odbiera. Pojechałem nawet pod jej dom, ale w oknach nie paliło się światło.
Był po chwili. Wszedł, rozejrzał się po pomieszczeniu. Zauważył mnie przy barze. Ubrany w dżinsy i lnianą koszulę, pasował do tej knajpy, do panującego w niej luzu.
– Pan też tutaj? – przywitał go dobrze już podchmielony student.
– A to grzech? – uciął krótko Maciek. – Jeżeli grzech, to grzeszymy obaj.
Przysiadł się do mnie. Omiótł wzrokiem opróżnione kieliszki. Właśnie ustawiałem je w szeregu.
– Zdurniałeś? – zapytał. – Co ty wyczyniasz?! – ściszył głos. Nie chciał, żeby ktoś go usłyszał.
I tak raz po raz spoglądano w naszą stronę. Nie pasowałem strojem do tej knajpy. W końcu byłem wcześniej na randce. Ubrany w spodnie zaprasowane w kant, w koszulę i marynarkę, odstawałem od atmosfery luzu i lata. Rzucałem się w oczy. Wyraźnie odcinałem się od tła.
– Alkohol to żadne rozwiązanie. Z jednego gówna brniesz w drugie. – Głos Maćka docierał do mnie jak z zaświatów. Wypiłem stanowczo za dużo. Wszystko wirowało, nie rozumiałem znaczenia niektórych słów. – Ktoś doniesie na ciebie do starego. Rektor pomyśli, że masz depresję, przejmie się. Sam wiesz, że on cię lubi. Wyśle cię na jakiś urlop dla poratowania zdrowia. Wylądujesz w sanatorium dla nauczycieli akademickich wypalonych zawodowo – roztaczał przede mną koszmarne wizje. – Psychoterapia indywidualna, zajęcia grupowe, terapia zajęciowa, gry zespołowe w towarzystwie koleżanek grubo po sześćdziesiątce. Może nawet jakieś integracyjne potańcówki…
– Daj mi spokój – warknąłem pod nosem. – Wisi mi to.
Odsunął stojący przede mną kieliszek.
– Wisi ci to? – zapytał z niedowierzaniem. – Jesteś pijany. Jeden problem na dzisiaj ci nie wystarczy? Koniecznie musisz mieć ich więcej?OLGA
Siedzieliśmy, jedliśmy, piliśmy i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, a on mi się przyglądał. Patrzył na mnie tak jak kiedyś, jak dziesięć lat temu. Jego wzrok ślizgał się po mojej twarzy, omiatał ramiona, zatrzymywał się odrobinę dłużej na dekolcie mojej sukienki, zsuwał się w dół, wędrował po moich udach, ześlizgiwał się po nogach do bosych stóp wsuniętych w rzemyki sandałów. Początkowo mnie to krępowało. Uciekałam wzrokiem. Patrzyłam na zmrok zapadający za oknem. Odwykłam od takich spojrzeń. Moje życie poukładałam sobie inaczej. Konrad opowiedział mi o swoim dzisiejszym dniu. Wysłuchał opowieści o mojej wyprawie do Twierdzy Maurów i na cmentarz. Próbował przybliżyć mi nazwy portugalskich potraw. Mówił, śmiał się, żartował i cały czas na mnie patrzył. Nie przestawał mi się przyglądać. Wydawało mi się, że nie usiedzę na miejscu. Patrzył na mnie coraz natarczywiej, coraz bezczelniej. Z czasem serce zaczęło mi bić szybciej, wino coraz bardziej szumiało w głowie, z minuty na minutę było mi coraz goręcej. W pewnej chwili ten wędrujący po moim ciele wzrok przestał mi przeszkadzać. Na moment spotkały się nasze dłonie. Serce zabiło mi jeszcze mocniej.
– Dziwne bywają zrządzenia losu – powiedział ciepło. – Wydaje mi się, że czas zatoczył koło i dał nam jeszcze jedną szansę… Rozstaliśmy się dziesięć lat temu i Wrocław stał się moim przekleństwem. Odwiedzałem wszystkie nasze miejsca z nadzieją, że cię tam spotkam, i z lękiem, co zrobię, gdy to się stanie. Chciałem cię zobaczyć, chociaż z daleka. Nacieszyć oczy twoim widokiem, upewnić się, że u ciebie wszystko jest w porządku. Czas mijał, a we mnie było coraz więcej żalu i coraz więcej złych emocji. Podjęłaś decyzję za nas dwoje. – Początkowo mówił szybko, jakby się bał, że mu przerwę, że nie dam mu dokończyć tego, co chciał mi powiedzieć. Z czasem opowiadał coraz wolniej, spokojniej i cieplej. – Wyprosiłaś mnie ze swojego życia. Nagle Wrocław stał się za mały i za ciasny, żeby pomieścić wszystkie moje emocje – mówił cicho, nie spuszczał wzroku z mojej twarzy. – Wszystko w tym mieście kojarzyło mi się z tobą. Wspomnienia z czasem nie traciły na ostrości, a zaczęły boleć, piec żywym ogniem. Powodowały, że nie mogłem pracować w dzień, nie potrafiłem zasnąć w nocy. Czasami przychodziłaś do mnie w snach. Byłaś taka jak kiedyś – namiętna, gorąca i tylko moja. Po takich nocach było jeszcze gorzej. Maciek mówił, że to chora miłość. Nie musiał tego mówić, sam wiedziałem, że coś złego dzieje się ze mną. Mijały miesiące, a ja nie mogłem pogodzić się z naszym rozstaniem, nie mogłem cię zapomnieć. Postanowiłem wyjechać. Nadarzyła się okazja. Wymiana naukowa pomiędzy uczelniami. Taki azyl na dwa lata poza granicami Polski. Sprzedałem mieszkanie. Wiedziałem, że już nie wrócę do Wrocławia. Wyjechałem do Lipska – opowiadał. – Przepracowałem tam dwa lata. Nie przedłużyłem umowy. Lipsk był za blisko od Wrocławia. Moja praca przypominała mi czas, kiedy byliśmy razem. Święty nie byłem – powiedział cicho. – Umawiałem się z różnymi dziewczynami, ale zawsze łapałem się na tym, że w każdej nowej dziewczynie szukam ciebie. Twojego głosu, uśmiechu, słodyczy twoich ust, twojego ciepła… Żadna nie była tobą. Z czasem nie chciałem już nikogo oszukiwać, wyjechałem do Portugalii. Już dalej w Europie uciec się nie da. Zacząłem nowe życie. Nie nauczyciela akademickiego, a przewodnika oprowadzającego wycieczki. Nie byłem już sztywniakiem w garniturze, a luzakiem na niekończących się wakacjach. Nie szukałem nikogo, bo wiedziałem, że nie znajdę… Jeszcze raz splotły się nasze życiowe drogi. Spotkaliśmy się po dziesięciu latach na pogrzebie Grażynki, a teraz tu, w Portugalii. Dzisiaj siedzimy razem w Sintrze na kolacji… – Na chwilę zawiesił głos.
Moje serce biło jak szalone. Widziałam wesołe ogniki świec odbijające się w jego oczach, cienie przesuwające się za jego plecami po ścianie. Czułam ciepły dotyk jego dłoni.
– Wygląda, jakbyśmy byli sobie pisani. – Głos Konrada przedarł się przez moje myśli.
Nie odrywał ode mnie wzroku. Lekko przygryzł wargi, przymrużył oczy. Zawsze był przystojny. Na parę lat o tym zapomniałam. Ja również nie przestawałam na niego patrzeć. Mocne wino mają w tej Portugalii – pomyślałam. – Jest jak ten kraj. Szumi w głowie, przyspiesza tętno, jest zwodnicze jak tutejsze parki, zamki, pałace i ogrody, jak kamieniste drogi, porozrzucane na klifach domy, górujące nad wszystkim zamki, huk oceanu, snujące się mgły, palmy uginające się na wietrze, mieniąca się różnymi odcieniami granatu, lazuru i szmaragdu woda. Stwierdziłam, że to właśnie wino jest winne temu, że serce bije mi coraz prędzej i coraz mocniej.
Podniosłam do ust kieliszek. Czerwona ciecz zachybotała. Omiotła ścianki naczynia. Wydawała się lepka. Łyk wina, jeszcze jeden i jeszcze jeden. Zrobiło się cieplej. Serce zabiło mi szybciej. Konrad uniósł do ust moją rękę. Poczułam na wewnętrznej stronie dłoni jego ciepły oddech. Musnął ustami czubki moich palców. Przesunęłam opuszkę po jego wargach. Były gorące i wilgotne. Poczułam jego język na skórze palców. Spodobała mi się ta pieszczota. Znowu dotknęłam jego ust. Przez moje ciało przebiegł dreszcz. Co ja wyczyniam, do diabła?! Przecież jutro wracam do domu. Startuję o zachodzie słońca. Chcę zobaczyć wody oceanu w ostatnich promieniach, wzlecieć ponad chowającą się za horyzont czerwoną kulę, ujrzeć chmury podświetlone od dołu i most Vasco da Gamy spinający brzegi rzeki Tag. Rezerwując bilet, planowałam piękny start, który zostanie w mojej pamięci jako pożegnanie Portugalii. Jeszcze przed tygodniem bardzo cieszyłam się na ten lot. Teraz myśl o nim napawała mnie smutkiem. Dzieliło nas z Konradem dziesięć lat i ponad trzy tysiące kilometrów. Z minuty na minutę pragnęłam go coraz bardziej. Tak jak kiedyś, a może mocniej niż kiedykolwiek. Dziwny wieczór – pomyślałam – potem będzie tylko jeszcze więcej smutku, żalu i bólu. Przesunęłam dłonią po jego przedramieniu.
– Szkoda, że… – powiedziałam cicho.
Dotknął palcem moich ust. Nie dał mi dokończyć.
– Jak ci się podoba Portugalia? – zapytał niespodziewanie.
Zaskoczył mnie.
– Jest magiczna, zaczarowana, cudowna… – zaczęłam wyliczać przymiotniki, które nie były w stanie oddać tego, co czułam. Nie chciałam powiedzieć, że Portugalia to na nowo wzbudzona namiętność, to drżenie serca, setki motyli wzlatujących w moich brzuchu, to jego oczy, jego uśmiech, jego głos. To piękna historia o Andrzeju, Wojtku i Julii. To moja wystawa. To setki emocji, uczuć i doznań, które już na zawsze będę nosiła w sercu. To była moja Portugalia, zupełnie inna niż Portugalia z przewodników.
– Mówisz, że Portugalia jest magiczna, zaczarowana i cudowna – powtórzył za mną. – Czy potrafiłabyś tutaj zostać? – zapytał.
Serce zabiło mi jeszcze mocniej. Podniosłam głowę i spotkały się nasze spojrzenia. To ja pierwsza w popłochu uciekłam wzrokiem. Bałam się, że wyczyta w nim wszystko. Nawet to, do czego nie potrafiłam się jeszcze sama przed sobą przyznać. Nie wiedziałam, czy go dobrze rozumiem.
– Zapytałem, czy byłabyś w stanie zostać tu ze mną na zawsze – powtórzył.
– Zostanę – odpowiedziałam szybko.
– Chodź! – szepnął. – Porozmawiajmy trochę inaczej, trochę cieplej i bez świadków. Mam ci wiele rzeczy do opowiedzenia.
Położył na stole klucz. Poczułam się zaskoczona. Konrad zawsze był szalony. Spojrzał na mnie, później na klucz. Jeszcze jeden łyk wina i jeszcze jeden… To ja pierwsza wstałam od stołu. Świat zawirował, a serce zabiło mi jeszcze szybciej. Ruszyłam ku wyjściu z sali. Już w windzie zaczęliśmy się kochać. Na moment splotły się nasze dłonie, po czym zaczęły wędrować po naszych ciałach, coraz odważniej, coraz bardziej bezwstydnie, coraz drapieżniej. Bardzo stęskniliśmy się za sobą przez te dziesięć lat.
– Nie kochaliśmy się jeszcze nigdy w zamku… – usłyszałam szept tuż przy uchu.
Miał rację, nie kochaliśmy się jeszcze nigdy w średniowiecznym zamku, nie kochaliśmy się w windzie zatrzymanej pomiędzy piętrami, nie kochaliśmy się na tarasie… Robiliśmy to po raz pierwszy. Prawie zapomniałam, jaki Konrad bywa szalony.
* * *
Obudziłam się, a on siedział w fotelu pod oknem. W pierwszej chwili pomyślałam, że to pogranicze jawy i snu, że to sen, śniony jeszcze przed sekundą, miesza się z rzeczywistością. Pamiętałam, że wychodził na chwilę, kiedy cudownie zmęczona zapadłam w sen. Powiedział, że zaraz wróci, idzie tylko na moment do samochodu. Marzyłam wtedy wyłącznie o śnie. Spojrzałam jeszcze na pierścionek na palcu. Wciąż czułam bliskość Konrada. Mięśnie drżały mi ze zmęczenia, dziwne ciepło rozchodziło się po całym ciele. Moja skóra była wilgotna od potu, nawet włosy wydawały się mokre. Pościel miała jego zapach. Na stole, podłodze i parapecie dogorywały ogarki świec. W powietrzu unosiła się wyraźna woń stearyny. Przed dziesięcioma laty też lubiliśmy się kochać w blasku świec. Czułam się cudownie zmęczona. Pochylił się jeszcze nade mną, narzucił na mnie pled. Pocałował mnie krótko.
– Przykryj się, bo nigdy stąd nie wyjdę – uśmiechnął się ciepło. – Muszę przeparkować samochód. Zablokowałem komuś wyjazd.
Zasnęłam, zanim wrócił. Teraz siedział w fotelu pod oknem. Za jego plecami budził się nowy dzień. Przez uchylone okno słychać było pierwszy świergot ptaków. Brzask na zewnątrz rozbudzał ciemność. Na tle powoli rozjaśniającego się nieba zarysował się kształt rosnącej za oknem palmy. W pokoju panował jeszcze mrok. Był w nim Konrad, byłam ja i były nasze rozszalałe zmysły, uczucia, które wróciły ze zdwojoną siłą, i niczym nieokiełzane emocje.
– Niesamowicie wyglądasz, kiedy śpisz. Uśmiechasz się przez sen. Świetne zjawisko – usłyszałam cichy głos Konrada. – Prawie zapomniałem, a wydawało mi się, że pamiętam wszystko. Pieprzyk na prawym udzie, smak twoich ust, twoje ciepło…
Przysiadł na brzegu łóżka. Siadając, niechcący odsunął brzeg pledu. Niby przypadkiem przesunął ręką po moim odsłoniętym udzie. Potem, już z rozmysłem, przejechał dłonią po owalu mojego biodra. Jego ręka powędrowała po moim brzuchu w kierunku odsłoniętych piersi.
– To wszystko pamiętam. – Zatrzymał rękę.
Poczułam, że znowu go pragnę, że znowu chcę się z nim kochać. Narzucił na mnie pled i stanął na tle okna.
– I co, zostajesz? – zapytał cicho.
– Oczywiście, że zostaję – odpowiedziałam szeptem. – Jak mogłoby być inaczej?
Spojrzałam na moją rękę. Pierścionek, który mu oddałam dziesięć lat temu, znowu błyszczał na moim palcu. Wydawał mi się jeszcze piękniejszy niż kiedyś. Czyżby szafiry mogły stać się bardziej niebieskie? Upodobnić się do koloru portugalskiego nieba? Pierścionkowi przybył tylko wygrawerowany napis:
Nigdy więcej nie oddawaj mi tego pierścionka! Konrad
więcej..