- promocja
Pod ciemną skórą Filipin - ebook
Pod ciemną skórą Filipin - ebook
W ciągu samotnej ośmiomiesięcznej wyprawy poznawczo-reporterskiej Tomasz Owsiany odwiedził siedem plemion i ludów oraz wybrane społeczności Filipin we wszystkich makroregionach kraju. Nawiązał bliskie kontakty z mieszkańcami i uczestniczył w ich codziennym życiu: wyrabiał węgiel, uprawiał zbieractwo, orał bawołami ryżowiska i brał udział w często szokujących ceremoniach. Poznał szamana uprawiającego czarną magię i dotarł do obozu grupy paramilitarnej na Mindanao. Mieszkał w kolonii karnej i rezydencji filipińskiego multimilionera.
Celem jego wyprawy było doświadczenie próbek z pełnego obrazu Filipin, poznanie nieeksportowej twarzy kraju oraz odnalezienie odpowiedzi na pytanie, jak przeobrażają się tamtejsze rdzenne kultury pod wpływem nowoczesności. Ale ambitne założenia podróży nie oznaczają śmiertelnej powagi opowiadania. W historii tej nie brak humoru czy anegdot wypływających wprost z filipińskiej rzeczywistości.
"Ta opowieść płynie tak, by każde zdarzenie i każdy wątek miały czas wystarczająco wybrzmieć i zatrzymać naszą uwagę. Tu nie ma miejsca na pośpiech, a autor ani przez chwilę nie ulega pokusie stawiania twardych ocen czy diagnoz. Rzadka dziś i tym bardziej cenna podróż z treścią".
Paweł Drozd, dziennikarz Programu III Polskiego Radia
Kategoria: | Reportaże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-0771-9 |
Rozmiar pliku: | 19 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zapadał zmrok, a wioska stapiała się z wolna z pagórkiem i cichła na tyle, na ile potrafiła. W ciemności domowej kuchni żar drzewnych węgielków rysował już wyraźnie swoje kształty. Ate^() Marlene przechyliła plastikowy galon, który wtaszczyłem rano stromą ścieżką, i wlała nieco wody do kociołka. Wsypała ryż, postawiła stołeczek na klepisku i oparła się o drewnianą ścianę. Przypaliła kawałek zwiniętego tytoniu, dokładając własną smużkę dymu do siwych kłębków ulatujących z paleniska. Zaciągała się powoli i zerkała w moją stronę. Patrzyła, jak w jasnej plamie latarki na baterie słoneczne robiłem ołówkiem notatki. Oswoiła się już z tym widokiem, choć nadal wydawał się jej osobliwy. Nie dlatego, że nigdy nie nauczono jej czytać. Po prostu rozmyślanie i zapisywanie kartek innych niż urzędowe formularze było intrygujące. Ate Marlene nie była wyjątkiem. Przyglądali mi się także mieszkańcy wioski Tacadang zaszytej wysoko w Kordylierze Centralnej, więźniowie w kolonii karnej na wyspie Mindoro i rybacy na wybrzeżach spustoszonych przez tajfuny. A kiedy mówiłem, że piszę książkę, nie od razu mnie rozumiano. Na Filipinach książka jest powszechnie synonimem wysłużonej Biblii i przykurzonego szkolnego podręcznika, względnie raportu dla organizacji, która czegoś szuka i ma jakiś interes. Pisanie książki nie pasowało do samotnego człowieka, który przyszedł z własnej woli i nigdzie się nie spieszył; który nosił węgiel z pagórka na pagórek, żuł betel i nie robił sobie przy tym zdjęć. Ale jeszcze trudniej było im zrozumieć, że ktoś w Polsce (Poland? Foland?) zechce z czystej ciekawości czytać o tym, co słychać po drugiej stronie globu. Dziwili się dlatego, że ich własny horyzont sięga na ogół do granic wyspy, łańcucha gór, skraju rodzimej prowincji. Rozproszeni na dwóch tysiącach z ponad siedmiu tysięcy filipińskich wysp, ulegają mitom na własny i cudzy temat. Wiadomo, że gdzieś dalej mieszkają bogaci sąsiedzi z Azji i biali Amerykanie. Europa i Afryka są niejasne i marginalne – również dla tych, którzy codziennie oglądają telewizję i nie rozstają się z telefonem komórkowym. Krótko mówiąc, reszta świata mało kogo interesuje.
Najbardziej jednak dziwili się, dlaczego przychodziłem właśnie do nich. Przecież na Filipiny przylatuje się dla rozrywki i zabawy. It’s more fun in the Philippines, jak głosi sztandarowe hasło. A oni zwyczajnie wiedli swój żywot. Doglądali grobów na skalnych półkach, chodzili leczyć się u duchowych uzdrowicieli, walczyli o byt na wybrzeżu, odsiadywali wyroki. Nic szczególnego. W każdym razie nie na tyle, żeby lecieć przez pół świata, tarabanić się po wertepach i rezygnować z wygód. Co innego krzyżowani pokutnicy z Pampangi czy partyzanci z górskich bojówek na wyspie Mindanao, którzy postrzegali swoje życie jako misję – istotną dla innych i wartą opisania. Pozostali, z pewnymi wyjątkami, nigdy by sobie tego nie wymyślili. Mimo to zdawali się cieszyć z odmiany, jaką wnosił nowy towarzysz. Przyglądali się sobie poprzez moje przyglądanie, a w miejsce częstych kompleksów rodziło się coś na kształt dumy. Uświadamiali sobie, że sami mają wiele do pokazania i do nauczenia. Cieszyli się również, że ktoś usłyszy o ich problemach, nawet jeśli nic nie miało z tego wyniknąć. Z czasem nasza wzajemna egzotyczność się zacierała. Moja praca robiła się przeźroczysta i nie przysłaniała spontaniczności wspólnego życia. Coraz częściej ktoś zostawiał dziecko pod opiekę, dawał pakunki do noszenia i pozwalał krzątać się po kuchni. Zaczynały łączyć nas anegdoty i wspólna paleta imion i nazw. Zbliżało picie palmowego wina i rozmowy w języku tagalskim, którego znajomości nikt nie spodziewał się po „Amerykaninie”. Czuliśmy się dobrze i swobodnie ze sobą, choć nasze drogi właściwie nie miały prawa się przeciąć. Ani ze starym szamanem Andresem odprawiającym swoje czarnomagiczne rytuały w zatoczce na wyspie Daram, ani z wujem Ernim na Batanach, który szamanem bywa tylko przez dwa miesiące. Ani tym bardziej z młodym Oliverem, który chwilę wcześniej uprawiał gangsterkę w mieście i w ogóle nie śniło mu się jego dzisiejsze harmonijne życie w górach. Jednak na przekór rachunkom prawdopodobieństwa poszczególne rozdziały książki mają właśnie ich twarze. I to oni już zawsze będą w nich pokazywać próbki filipińskiej rzeczywistości w przededniu objęcia władzy w kraju przez kontrowersyjnego prezydenta Rodriga Duterte.
Szykując wyprawę, postawiłem sobie tylko jeden cel: doświadczyć możliwie pełnego przekroju filipińskiej różnorodności. Zależało mi, żeby odwiedzane miejsca poczuć i zrozumieć. Wytworzyć pewną więź. Wybrałem więc określone grupy etniczne, rozproszone we wszystkich trzech makroregionach archipelagu. Postanowiłem zgłębić konkretne zjawiska kulturowe i społeczne, unikając wszelkiej komercji. Wykreśliłem na wstępie białe plaże Boracayu, ryżowe tarasy w Banaue i pozostałe miejsca, które zmieniły się w turystyczny produkt. Zabrałem dość pieniędzy, żeby – żyjąc skromnie, według miejscowych standardów – nie obciążać nikogo swoją obecnością i nie pasożytować na cudzej gościnności. Przyjąłem zasadę, że wszystkie przyzwyczajenia zostawiam na lotnisku i od pierwszej chwili będę próbował żyć po filipińsku. Nie ustalałem trasy. Z premedytacją wybrałem się zupełnie w ciemno. Wszystkie reportaże i portrety, które tu się znalazły, są dziełem przypadkowych spotkań w nieprzypadkowych miejscach oraz skutkiem kontaktów wypracowanych po przylocie. Prowadzą od pohuraganowych ruder i szałasów po stylową rezydencję multimilionera. Od przedstawicieli elit do outsiderów i społecznego marginesu. Kreślą obraz kraju scalającego pracowników manilskich biurowców, ludność plemienną i miliony żyjące na peryferiach nowoczesności w jeden umowny naród.
Jak tam właściwie jest? Na to pytanie nigdy nie odpowiadam jednoznacznie. Po ośmiu intensywnych miesiącach zasadniczej podróży i miesięcznym powrocie mam przekonanie, że to kraj, w którym istnieją jedynie tendencje i wspólne mianowniki. Filipiny bezpieczniej uznać za archipelag różnych światów. W tej książce znajdują się ich próbki.^() Dosłownie „starsza siostra”. Zwrot stosowany powszechnie również wobec niespokrewnionych rówieśniczek lub nieco starszych kobiet. Analogicznie do mężczyzn stosuje się zwrot kuya.
^() Polska nazwa tej rośliny to kłębian kątowaty. Bulwa przypomina kształtem i konsystencją rzepę, ale de facto nią nie jest. Należy do rodziny bobowatych.
^() Richmond naprawdę miał na imię Richmond, jednak część pozostałych imion w niniejszej książce została świadomie zmieniona: czasem dla ochrony prywatności bohaterów, czasem zaś zwyczajnie dlatego, że autor, w przypadku postaci epizodycznych, nie był pewien ich prawdziwych imion.
^() Według różnych źródeł na Filipinach występuje od stu trzydziestu do stu siedemdziesięciu języków i dialektów. Kapampangan to główny język używany w prowincji Pampanga.
^() Równowartość osiemdziesięciu złotych z okładem.
^() Abaka to wytrzymałe włókna pozyskiwane z bananowców.