- W empik go
Pod gilotyną - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
29 marca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Pod gilotyną - ebook
Opowieść o ostatnich latach życia kochanki Ludwika XV, Pani Dubarry, skazanej na śmierć pod gilotyną. Jej tragiczna historia przedstawiona jest na tle wydarzeń Wielkiej Rewolucji Francuskiej.
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-116-7684-4 |
Rozmiar pliku: | 712 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pod gilotyną
ROZDZIAŁ I.
Kłopoty finansowe.
Sprawa odzyskania diamentów wikłała się i dłużyła ponad wszelkie spodziewanie. Trzy podróże do Anglji, podjęte przez panią Dubarry chybiły celu. Spółka handlarzy Hamerley, Morland i Kahane miała potężne wpływy w święcie politycznym, potrafiła przez możnych przyjaciół wywierać nacisk nawet na sfery sądowe. Puszczono w ruch przekupstwo. Miano na swe usługi sędziów śledczych i dyrektorów więzienia.
------------------------------------------------------------------------
Nasamprzód zbiegli — niby skutkiem wypadkowego niedozoru — osadzeni w więzieniu prewencyjnem notoryczni złodzieje, którzy już byli się przyznali do kradzieży diamentów. Nabywcy wszelkiemi siłami paraliżowali ustalenie pochodzenia skradzionych klejnotów z pałacu w Luciennes; wskazywano różne inne źródła, domagając się uciążliwych i długotrwałych sprawdzań.
Dzięki poparciu szlachetnego Lorda Hawkesbury, przyjaciela słynnego Burke‘a, przęsłuchano wysłanego do Londynu agenta policyjnego Blache‘a, którego pani Dubarry wskazała w petycji, jako świadka, który miał sposobność oglądać przed laty nabyte przez nią z upoważnienia króla kosztowności, jako też stwierdził po kradzieży ślady wyłamania skarbca. Jego dokładny opis klejnotów i następne rozpoznanie złożonych w depozycie sądowym objektów kradzieży, nadały sprawie obrót pomyślny. Uczciwość sądu angielskiego przemogła intrygę — uznano tożsamość rzeczy skradzionych. Sprzeciwy, oparte na zarzucie krzywoprzysięstwa świadka w zmowie z właścicielką, chybiły celu. Śmiesznie niska cena, zapłacona przez nabywców, nie dochodząca dziesiątej części wartości nabytku, osiągniętego na drogach krętych, kompromitowała chciwą bandę kupców drogich kamieni.
Pani Dubarry gotową była pokryć ich wydatki, nawet ze znaczną nadwyżką, bodaj wbrew zdaniu swego adwokata, który dobijał się uznania tranzakcji kupna za paserską i stąd całkiem nieważną. Lecz „szanowna“ kompanja ujęła się honorem, uznając takie rozwiązanie sprawy za poniżające dla niej. W gruncie rzeczy nie chciała wyrzec się olbrzymich nieprawych korzyści.
Wprawiono w ruch sprężyny polityczne, podszeptami zachwiano sumienia sędziów angielskich, dowodząc, że rozbójnicze rządy Konwencji Narodowej, która była uwięziła króla, pozbawiają obywatelkę francuską prawa rewindykacji swej własności w monarchicznej Anglji; napomykano o tem, że władze rewolucyjne skonfiskują cenne djamenty, jako dar Ludwika XV dla jego miłośnicy, sprzedadzą je, a olbrzymia cena obróconą zostanie na rozpoczętą już rozbudowę floty, przeznaczonej do walki z Brytanją. Wbrew opinji lojalnych prawników angielskich, oburzonych na to podeptanie zasad prawa międzynarodowego i pomieszanie spraw cywilnokarnych z kwestiami polityki — przewlekano proces bez końca; to ten, to ów z trzech godnych siebie kompanów, uchylał się od przyjęcia wezwania sądowego przy wyraźnem pobłażaniu władzy.
Pani Dubarry otrzymała naraz sekretne pismo od lorda Hawkesbury, donoszące, że jej pełnomocnik angielski, wzburzony płonną walką z potężną kliką przeciwników, zmarł na atak sercowy podczas posiedzenia sądowego, oraz że sprawa jej, odłożona ponownie, przeciągnie się _ad infinitum_, o ile ona sama nie stawi się w Londynie, choćby tylko napozór grając rolę emigrantki i nie poprze swoich interesów osobistem zjawieniem się w sądzie. Lord dodawał kurtuazyjnie a trafnie: „oraz o ile nie oddziała Pani samą potęgą swego uroku na tutejszych mocarzy, zatracających zmysł prawa w procesie anglików z obywatelką rewolucyjnej Francji“.
Jakkolwiek pani Dubarry była zdruzgotana przeżyciami doby ostatniej, która zabrała jej tyle drogich osób, i zdrowie jej w tym czasie nie dopisywało — postanowiła wszelako przedsięwziąć czwartą podróż do Londynu w nadziei, że na ten raz rychło doprowadzi sprawę do końca. Wszakże chodziło o majątek wartości ogromnej. Odczuwała przytem naówczas nacisk wierzycieli, ku zaspokojeniu których nie chciała ani sprzedawać reszty nieruchomości swoich, ani wyzbywać się ostatniej gotówki. Powodowana serdeczną dobrocią rozdała była niedawno potrzebującym przyjaciołom znaczne fundusze i nadszarpnęła mocno ofiarowany jej przez bankierów Vandenyver‘ów kredyt. Ratunek był w jednem — w przyśpieszeniu rozwiązania na jej rzecz sprawy w sądzie angielskim.
Ale wyjazd z Francji w komplikujących się warunkach życia politycznego sprzężony był z nielada trudnościami i z niebezpieczeństwem dla jej przyszłości materjalnej. Na mocy wydanego ostatnio prawa emigranci, którzy nie powróciliby w określonym skąpo terminie, a już bliskim naonczas, mieli być ryczałtem ogłoszeni za zdrajców stanu, a majątki ich podlegały konfiskacie. Otrzymanie paszportu — zwłaszcza do Anglji, gdzie gromadziła się największa ilość emigrantów, słusznie lub niesłusznie podejrzewanych o spiski przeciw nowemu _regime‘owi_ — było nader utrudnione. A nawet pozyskanie paszportu od władz francuskich nie wykluczało podejrzenia, iż ten, co wyjechał, wyemigrował z kraju nazawsze pod przykrywką legalnej przepustki. Stąd pod nieobecność osoby, przebywającej zagranicą, łacno mogła zapaść decyzja o opieczętowaniu pozostawionego w ojczyźnie majątku, poczem szybko następowała konfiskata na rzecz skarbu, a nawet powrót następny nie zdołałby jej już uchylić. Praktykowano przecież co dnia jawne grabieże mienia arystokratów dla usprawiedliwiającego wszystko „dobra powszechnego“, którem był interes rewolucyjnych „nuworiszów“.
------------------------------------------------------------------------
Pani Dubarry winna była tedy wprawić w ruch wszystkie sprężyny celem uzyskania paszportu, a nadto zastosować wszelkie środki ostrożności, aby wyjazd nie pociągnął dla niej następstw fatalnych. W petycjach o paszport powoływała się tedy na „konieczność wyjazdu dla dobra swoich wierzycieli, mających _jedyne zabezpieczenie_ pretensyj do niej w przepadłych djamentach“. Wyjaśniała, że prowadzenie procesu pochłonęło już olbrzymie sumy i że na wypadek jej nieobecności w Londynie proces jej rozstrzygnięty zostanie z pewnością na jej niekorzyść, przyprawiając ją o ruinę. Wreszcie dawała „słowo honoru“, że powróci‘ nie jest bowiem jej zamiarem porzucać ojczyzny nazawsze dla kraju, którego mową nie włada, w którym przyjaciół nie ma, gdy „natomiast z Francją zrosła się calem sercem“. Pragnąc zabezpieczyć się podwójnie, złożyła odnośne deklaracje, gminie w Luciennes — oficjalnie, jako też przewodniczącemu Konwencji —w liście prywatnym. Wystarała się zarazem o wszelkie możliwie pieczęci urzędowe na paszporcie, zapewniwszy sobie poparcie swoich zabiegów o wyjazd w samem Ministerstwie Spraw Zagranicznych.
------------------------------------------------------------------------
Była zatem najzupełniej „w porządku“.
------------------------------------------------------------------------
Nakoniec, iżby stwierdzić jeszcze wymowniej swój lojalny sposób myślenia i pogodzenia się z nowemi prądami u steru Francji pojechała z Paryża do Calais, niby zwykła śmiertelniczka i „prawdziwa sankiulotka“ — w omnibusie pocztowym, biorąc ze sobą, nie jak zazwyczaj — poczet służby, lecz jedyną garderobiane, panią Henrjettę Picard-Couture, nawiasem mówiąc, wysoce niezadowoloną z tak „ordynarnego środka lokomocji“. Pani Couture, obrósłszy w piórka u swej pani, zapomniała, że przyszła na świat, jako skromna włościanka.
------------------------------------------------------------------------
Dąsała się też mocno przez cały czas podróży, wyrzekając na niewygody i z obrzydzeniem spoglądając na „niestosowne dla niej towarzystwo omnibusowe“, które pani Dubarry znosiła z pokorą, a nawet z niejaką dozą sentymentalnego wesela wbrew swemu cierpiącemu zmysłowi powonienia. Joanna Vaubernier-Lancon przypomniała sobie owe dawno minione czasy, kiedy to biegała, jako uliczna sprzedawczyni, po ulicach Paryża, oraz wcześniejsze, niemal już legendarne, kiedy na przedzie watahy chłopaków wiejskich przełaziła przez płoty ogrodów warzywnych — prostaczka, jak oni, i o wiele, o wiele szczęśliwsza naówczas, niż dziś …Pod gilotyną
ROZDZIAŁ II.
Niezwykły gość.
Podczas pobytu jej w Londynie, kiedy nakołatała się już była przez wiele dni do wielu drzwi, a nie zdołała jeszcze sprawy swojej posunąć ani o krok naprzód — złożył jej pewnego wieczora wizytę niezwykły gość. Odzież jego znajdowała się w okrutnym nieładzie, nosiła ślady przylgniętego do niej mułu nadrzecznego; rozchlapane buty wniosły do jej pokoju tyle błota, że mimowoli z ust jej wydarło się głośne „ach!“ zgrozy. Wszedł bez zameldowania się, gdyż jej pokojówka zaprzepaściła się kędyś, przez roztargnienie zostawiwszy drzwi wejściowe otworem.
Pani Dubarry odgadła, że ma przed sobą rodaka, zjawiającego się z prośbą o zapomogę. Była już nazwyczajona do tego rodzaju wizyt. Przebywało wówczas w Londynie mnóstwo Francuzów, którzy pukali do jej dobroczynnego serca o pomoc i nie zawodzili się nigdy na niej. Głęboko współczuła nędzarzom, których przewrót socjalny w ojczyźnie rzucił na szlaki wygnańcze — na obce i zimne bruki Londynu. Spotykała tu ludzi o nazwiskach arystokratycznych, którzy potracili byli majątki ogromne i obecnie przymierali głodem. Trzeba było ich gwałtem prosić, aby przyjęli pożyczkę w rachubie na przyszłe lepsze czasy. Ale były tu też „ptaki niebieskie“, podszywające się pod nazwiska arystokratyczne — sprytni oszuści, którzy wyłudzali od niej spore sumy pięknem brzmieniem mowy francuskiej; a dopiero po niewczasie postrzegała, że padła ofiarą swojej łatwowierności. Postanowiła tedy sobie być ostrożniejszą w przyszłości; lecz to nie uchroniło jej czułego serca od nowych pomyłek.
Ten, który wszedł obecnie, przeraził ją swym widokiem w pierwszej chwili; ale niebawem, już od pierwszych słów, wzruszył ją szczerym akcentem głosu, nabrzmiałego bólem wielkiej urazy do życia. Uderzyły ją niezwykle piękne rysy nieznajomego, szlachetność bladej twarzy i młodzieńczej postawy, bezradność gestów, dwie duże łzy, szklące się na błękicie oczu. Wprędce znalazła się pod urokiem jego wymowności; przejęła się okrucieństwem jego losu; a przytem ubawiła się niezmiernie oryginalnością jego sądów. Wdawszy się z nim w rozmowę dłuższą, zapomniała wnet o własnych troskach.
— Pani hrabino! — rzekł — masz przed sobą najnieszczęśliwszego człowieka pod słońcem … zresztą rzecz się nie zmienia w nocy, gdy słońce mam pod sobą. Winienem się zabić, a nie mam odwagi do wypełnienia rzeczy fizykalnie tak prostej. Jestem obecnie w turnikiecie między absurdem życia i nonsensem śmierci. Przez kilka godzin łaziłem nad Tamizą, ale nie smakuje mi „śmierć angielska“. Bodaj łatwiej byłoby mi skoczyć do naszej rodzimej Sekwany, ale … nie mam środków na powrót do kraju. Tyle tylko z kandydatury na topielca, że zabłociłem się nad rzeką, jak nieboskie stworzenie i wraz z błotem obcasów przyniosłem tu Pani — błoto duszy, która upadła aż do żebractwa! A jeśli hrabina Dubarry odmówi mi pomocy, to będę zniewolony napić się wody z Tamizy w ilości, przechodzącej potrzebę człowieka, który … pragnie żyć; mógłby bowiem zrobić wypadkiem coś dobrego na tym z musu podłym świecie … Czy pozwoli mi pani mówić dalej?
Łzy błyszczały mu wciąż w oczach — a śmiał się.
— Proszę! usiądź pan! — odparła, powodowana odruchem sympatji i zaciekawiona tym wstępem. Słucham pana …
Raczej padł na krzesło, niż usiadł.
— Pani! — krzyknął nagle — spójrz mi w oczy i racz orzec, czy mi z nich patrzy podle?
Aż żachnęła się; wymownym gestem zaprzeczyła, jakoby odpędzając złe widmo potwarzy.
— A jednak … a jednak zostałem sromotnie wyrzucony z poselstwa francuskiego. Nie tylko pozbawiony chleba i skromnego urzędu sekretarza, ale … ale … splamiony podejrzeniem o szpiegostwo!
Głowę utopił w rękach i rozpłakał się, jak małe dziecko. Jęła tedy głaskać go po jasnych włosach, niby najczulsza matka, i pocieszać pierwszemi lepszemi słowy.
— Ale to się musi wyjaśnić!
— Niemożliwe !— odparł z goryczą. Już po raz drugi zaginęły powierzone mi do przepisania ważne dokumenty. Zginęły znów w niepojęty sposób. Znając ich wagę, schroniłem je ostrożnie w skrytce ściany, o której wiedziałem tylko ja i mój zwykły towarzysz pracy. Właściwie on mi tę skrytkę wskazał. Papiery znikły z poselstwa. Bodaj już znajdują się w posiadaniu angielskiego rządu, jak te, co przepadły za pierwszym razem …
— A więc — klasnęła w dłonie — rzecz wyjaśnia się najprościej. Towarzysz pański jest szpiegiem.
— Nigdy! — przerwał z oburzeniem. To człowiek wyższy ponad wszelkie podejrzenia. Anglików nienawidzi … bardziej odemnie. Utopiłby ten cały naród handlarzy, mających apetyt na kulę ziemską — w łyżce wody. Jest to człowiek bez potrzeb osobistych — żyje skromnie, jak nędzarz; nikt nigdy nie widział, aby bawił się, lub wyrzucał pieniądze — jest idealnie bezinteresowny — ma usposobienie ascety — kobietami brzydzi się — wreszcie jest najoddańszym moim przyjacielem. On jedyny po pierwszej katastrofie bronił mnie przed szefem. Miał łzy w oczach, przysięgając, że jestem niewinny, i wyjednał pozostawienie mnie w poselstwie.
— Bywają … komedjańci! — zauważyła nieśmiało.
— Wykluczone! … zresztą otwarcie skrytki nastąpiło pod nieobecność nas obu. Schowaliśmy papiery, będąc we dwóch; po zamknięciu poselstwa udaliśmy się obaj do mego mieszkania. Piliśmy na zabój. Jest to jedyna jego słabość, nachodząca nań okresowo. Pijam mniej od niego, dlatego zawraca mi się w głowie nie tak prędko. Zwalił się już pod stół, kiedy mnie nie dwoiło się jeszcze … Słowem, byliśmy obaj spici do nieprzytomności i spaliśmy, jak zabici. Nad ranem obudziłem go — leżał jeszcze pod stołem na poduszce, którą podłożyłem mu pod głowę. Poszliśmy razem do poselstwa. Klucze do sekretnego zamku miałem wciąż w kieszeni … spałem na nich! … Papiery jednak ulotniły się. Czyż to nie jest okropne?!
— Okropne! — powtórzyła, jak echo.
— W dodatku — mówił, połykając łzy — jakiś nasz agent zapewnia szefa wydziału, że w spisach tajnej policji angielskiej na liście szpiegów figuruje moje nazwisko: Fort, lub Forth. Jest to oczywiście kalumnia, ale to był jeden powód więcej, aby mnie „wylać“. Dawno już miano chrapkę na to, gdyż nigdy nie kryłem swoich poglądów.
— Jakich, panie Fort? — spytała ciekawie, jakkolwiek już postanowiła w duchu pomódz mu bez względu na jego „wyznanie polityczne“.
— Mówiłem zawsze z obrzydzeniem o bigoterji obywatela Robespierre‘a. Organicznie nie znoszę bigotów … Dlaczego? … ba! kochałem się w córce anglikańskiego pastora, u którego zamieszkiwałem; a dopóki miss Jenny nie oświadczyła mi, że nie wyjdzie nigdy za Francuza, gdyż Anglicy stanowią wyższą rasę ludzką — stołowałem się nawet u jej rodziców. Tatuś jej karmił mnie cytatami z Pisma Świętego przy śniadaniu, obiedzie i wieczerzy — wreszcie znienawidziłem z musu Stary Zakon!
— Jakże to? … Przecież to najwznioślejsza księga, najwspanialszy zbiór nauk moralnych! — zauważyła z lekkim niepokojem, powtarzając zdanie, zasłyszane z kazalnicy w kościele Nôtre-Dame.
— Ach! łaskawa pani — wzruszył ramionami — to przecież tylko tak się mówi z przyzwyczajenia. To teza dobra dla żydów, którzy cackają się od półtora tysiąca lat ze swoim sprzymierzonym Jehową; i dla tępogłowych Anglików, którzy bodaj naprawdę pochodzą od zaginionych dziesięciu pokoleń Izraela.
Mówił wszystko to z tupetem młodzieńczym. Ożywił się naraz, jakby zapomniawszy o swem rozpaczliwem położeniu; dowodził:
— Co mi to za moralność! Nasłuchałem się dobrze … Abraham oszukał Faraona, aby zrobić wyborny interes na wziętej do jego haremu, swojej małżonce Sarze. Izaak, wzorem ojczulka, podaje również żonę swoją Rebekę za siostrę. Jakubek orznął Ezawa na soczewicy i wyłudził z pomocą mamy błogosławieństwo od ślepego ojca. Józef ograbił doszczętnie narody Egiptu, aby spekulować na ich głodzie, zapełnić skarb despoty Faraona i nakarmić swoją rodzinkę …
— Ale … Mojżesz?! — przerwała mu, zgorszona.
— Mojżesz przeklinał tych, co brali sobie żony z obcych ludów, a sam wziął sobie za żonę Murzynkę pod opieką Pana, który poraził trądem jego siostrę Mirjam za zdradzenie sekretu tej nieprzyzwoitości … wyciął pięć tysięcy swego ludu za pokłon złotemu cielcowi, a każolował braciszka Arona, który ulał bałwana, i pozostawił go na dojnym urzędzie arcykapłana …
— Ale … Dawid?!
— Dawid … zrobił coś jeszcze szpetniejszego. Wysłał zdradziecko pod kule męża Betsaby, którego uczynił był rogaczem, aby nasycić się w spokoju rozkoszą zakazanego owocu …
— Jednakże w kościele śpiewamy jego psalmy.
— Zna pani coś nudniejszego w święcie? … Zadręczył mnie temi psalmami mój pastor na śmierć!
— Jednakże prorocy …
— Proszę pani! nie mówmy o szaleńcach, którzy porównywali Boga do „czyhającego niedźwiedzia“ i „strzelca“, który „przestrzeliwuje nerki“ … i sławili najeźdźcę Nabuhodonozora za to, że był zesłany przez niebo na ujarzmienie ich narodu. Kara za grzech niepobożności!
— Pan nienawidzi żydów — rzekła.
— Ja?! — zdziwił się. Ależ broń Boże! Wszakże oni wydali na świat … Jezusa! Ja tylko niecierpię tych, co trzymają z Barabaszem.
— Pan wierzy w Boga?
— W Chrystusa!
— Tedy … i w Ojca.
— Tu jest właśnie „kawał“! — zaperzył się. Wiem dokładnie, że to nie był … Jego ojciec!
— Dokładnie? — zdziwiła się, szerząc oczy.
— Proszę pani! … Zważ sama … Czyż Bóg Zemsty może być ojcem Boga miłości?!
— Jednakże … tak mówią.
— Mało, co ludzie gadają! Nigdy nie można być pewnym ojca. Zresztą przypuśćmy, że tak jest, to …
— To co?
Zmieszał się.
— Chciałem coś rzec, ale … uciekło mi.
— Czy pan jest podobnie uprzedzony do katolicyzmu jak i do judaizmu, — spytała zaciekawiona jego teorjami.
— A! o to właśnie chodziło … Szanuję … obie góry historycznego śmiecia.
— Śmiecia?! — odsunęła się odeń ze zgrozą.
— Śmiecia przesądów!
— Za cóż pan szanuje … śmiecie?
— To nad wyraz proste! … Szanuję górę śmiecia judaistycznego za to, że na jej wierzchołku, biorąc historycznie sprawę, pojawiło się złote ziarno idei chrześcijańskiej. Żydzi mają prawo pierworodztwa co do idei Miłości ogólnoludzkiej. Ale wicher ich fanatyzmu odrębności rasowo-religijnej zdmuchnął im to złote ziarno ze szczytu już przed dwoma tysiącami lat … A miejsce, na które ono padło w grunt obcy, zasypała dziejowa góra śmiecia przesądów katolicko-protestanckich …
— Za cóż pan w takim razie tę górę szanuję?
— Jakto — za co?! Przecież pod jej nalotem przechowuje się do dziś złote ziarno Chrystjanizmu … Ono tkwi w głębinach naszego kościoła! … Właśnie za to, że głosiłem takie idee i rozpowiadałem, iż pojadę apostołować je naprzekór zimnej, suchej, drapieżnej bigoterji Robespierre‘a, nie lubiono mnie i wydrwiwano w poselstwie.
— Pan potępia rewolucję?
— Ja?! … Ależ! … Przeciwnie, to jest ta druga dobra rzecz, którą wzięliśmy od żydów.
— Od … żydów?!
— A no tak! … Oni przecież pierwsi ogłosili demokratyzm—równość wszystkich w gminie—pierwsi oskarżyli przez usta Samuela ucisk i militaryzm monarchiczny. Wprawdzie zrobili to nazbyt teokratycznie. Ale ta idea oddziaływa później w Anglji na Cromvella, tu się wypacza; przewieziona zostaje przez sektę indepedentów za ocean—i _via_ Ameryka, Franklin i Lafayette dochodzi do Francji … Tu wykrzywia się jeszcze bardziej i oczekuje kogoś, kto … wyprostuje ścieżki ludzkości!
Ostatnie wyrazy wymówił z patosem, głosem przyciszonym. Miała teraz wrażenie, że jest „zlekka pomylony“. Zapytała:
— Pan chce być apostołem … tej nowej miłości?
— Tak, pani — ja! … Zamierzam udać się do Francji. Założę w Luciennes gazetę, w której będę rozwijał moje idee.
— Czemu w Luciennes? — ożywiła się nagle.
— Bo tam się urodziłem.
— W Luciennes spotka się Pan z nowym rodzajem ruchu … z takim zresztą, jak w Paryżu. Nie wiem, czy ten się Panu spodoba.
— Ależ, Pani … ten ruch, który wre we Francji — to ruch wielki … wspaniały … konieczny! Mazyłem o nim od dziecka.
— Czemu konieczny? … I dlaczego marzył się panu od dziecka?
— Pani! … dziad mój siedział przez lat szesnaście w Bastylji, i umarł w lochach jej, nie wiedząc, za co siedział. Mówią, że zwracał się przed śmiercią do pani Pompadour, — lecz nie odpowiedziała mu. Po śmierci dziada mego matka moja poszła go szukać w lepszym świecie — nie wiem, czy go znalazła, bo na życie wieczne był już zbyt wyczerpany — ojciec wyemigrował ze mną do Anglji, zanglizował swoje nazwisko na Forth, zaraził się tu spleenem i na łożu śmierci zalecił mi powrót do Francji. Teraz pani rozumie!
— Tak … nie rozumiem tylko, czemu pan to wszystko mnie właśnie wyjawić raczył.
— Bo pani spytała o to i …
Zatrzymał się.
— I co jeszcze?
— I jest pani piękna, jak anioł. A dlatego musisz być równie dobrą!
Nastała chwila milczenia …
— Pan wie o tem, że mieszkam w Luciennes?
— Właśnie powiedział mi to mój przyjaciel, radząc, abym się zwrócił do pani o pomoc. Twierdził, że pani pomoże mi, jako Francuzowi, urodzonemu nadto w Luciennes. Ale wstydziłem się żebrać … I przez dwa dni włóczyłem się nad Tamizą, dyskutując z falami na temat samobójstwa. Bardzo mnie zapraszały …
— Jakżem szczęśliwa, że pan wybił sobie z głowy tę głupią myśl …
— Przypadek. W porcie zauważyłem na kotwicy okręt hiszpański. Kapitan poinformował mnie, że przez Pireneje łatwiej się można przedostać do Francji, niż od strony morza, jeżeli niema się paszportu.
— Tęskni pan do Francji, gdzie ojciec pański siedział w Bastylji?
— Tęskno mi do Francji, która zburzyła Bastylję. Rwę się tam oddawna, ale nie mogłem dotąd zebrać funduszów na przejazd i miałem trudności z otrzymaniem paszportu w poselstwie, gdzie boczono się na mnie. Zresztą nigdy nie odczułem tak mocno męki wygnania, jak tych dni ostatnich podczas włóczęgi nad Tamizą śród mgły i czadu Londynu.
— Nie boisz się pan, że we Francji zaaresztują pana, jako szpiega, skutkiem doniesień tutejszego poselstwa.
— Nie! … właśnie dlatego nie wyjadę na okręcie francuskim. Przybędę z Hiszpanji. Zmienię nazwisko. Któż mnie może pamiętać w Luciennes, skąd wyjechałem, jako dziecko. Wszystko pójdzie dobrze.
— Apostole miłości, panie Fort! ile panu potrzeba?
— Tyle, aby odbyć podróż.
Zbliżyła się do komódki, wyjęła sakiewkę pełną złotych monet i położyła mu je na kolanach.
— Czy to panu wystarczy?
Rozwiódł ręce wzruszony.
— Tak dużo! tak dużo!—powtarzał w uniesieniu.
— Powróć pan szczęśliwie do naszej nieszczęśliwej Francji. I pracuj dla jej szczęścia.
Przykląkł. Ucałował skraj jej sukni.
Uczyniła znak krzyża nad jego głową.
------------------------------------------------------------------------
Wybiegł uradowany. U podjazdu zetknął się ze swoim przyjacielem.
— Co ty tu robisz? — zapytał.
— Od dwóch dni poszukuję ciebie. Zgadłem, żeś poszedł do tej … Dubarry. I kręcę się pod jej domem, wypatrując ciebie.
— Wyobraź sobie … jadę jutro wieczorem do Francji! — zawołał uszczęśliwiony młodzian.
I pełen zachwytu jął opowiadać mu chytry plan swej podróży i różowe widoki dalszej przyszłości.Pod gilotyną
ROZDZIAŁ III.
Wizyta księcia Choiseul‘a.
Zaledwo Forth wyszedł, powróciła garderobiana pani Dubarry. Od progu już wołała:
— Czy pani wie, kto tu idzie? … Książę Choiseul! Kazał zameldować się …
Joanna przycisnęła ręce do piersi. Miała wrażenie, że bijące gwałtownie serce pragnie wyskoczyć z uwięzi ciała. Wiedziała o tem, że synowiec i wychowanek potężnego ongi ministra, zmarłego przed kilku laty, przebywa w Londynie. Był to bodaj jedyny emigrant, z którym nie chciała się spotkać. Spuściła oczy i czekała, aż wejdzie …
Już stał przed nią. Oddawał jej niski ukłon — ale nic nie mówił. Wpatrywał się w nią uporczywie. Czuła z jego przyśpieszonego oddechu, że jest wzruszony.
Podniosła nań oczy nieśmiało i przeraziła się …
Ten, co stał przed nią wydawał się starcem. Mimo młodego wieku, włosy jego były całkiem siwe, cera żółta, policzki zapadłe. Kędzierzawa głowa w nieładzie. Jakże niepodobny był do swego wytwornego, zawsze starannie wygolonego i ufryzowanego stryja. Tylko wysokie czoło, nos orli i cienkie ironiczne usta przypominały żywo krewniaka. I oczy bystre były te same. Jeno, że palił się w nich posępny ogień.
Dygnęła według wszelkich zasad dawnej dworskiej etykiety. Wskazała mu wytwornym gestem fotel. Usiadł. Cisza dłużyła się przykro. Ona pierwsza znalazła słowo. Mówiła prawie szeptem:
— Czemu zawdzięczam szczęście, że książę raczyłeś mnie odwiedzić?
Nie odrazu odpowiedział. Ciągle patrzył na nią, mieszając ją uporczywem spojrzeniem głęboko smutnych oczu.
— Musiałem zobaczyć panią … choćby przez parę chwil. Raczy pani wybaczyć nagłość wizyty — i niestosowną jej porę. Przechodziłem tędy, wiedziałem, że Pani tu mieszka—cień twój mignął za firanką. Musiałem panią zobaczyć! — powtórzył.
— Jako tę, która, strącając ongi nierozważnie pańskiego stryja, tyle krzywdy uczyniła twojej i swojej ojczyźnie … Nieprawda-ż, książę?
Potrząsnął kilkakroć głową.
— Nie! … niewiadomo wcale, czy gdyby mój stryj pozostał na stanowisku, nie zaszłoby to samo … już za ś. p. Ludwika XV.
— Jednakże pański stryj pragnął wprowadzić reformy, zmierzające ku wolności — i mógł był Francję ocalić, gdybym nie poszła za radą … kliki — nieprzewidująca, nierozsądna, lekkomyślna …
Znowu pokiwał głową.
— Niewiadomo! … Może przyśpieszyłby tylko rozpętanie żywiołów dziejowych. Wszakże nieszczęsny Ludwik XVI chciał poprawić położenie ludu — dał impuls do reform — zwołał Stany Generalne — zapoczątkował pobór podatków od klas uprzywilejowanych … A za to wszystko … pokutuje w więzieniu … I oni teraz go sądzą! …
Roześmiał się gorzko. Po chwili milczenia dodał:
— Niema nic niebezpieczniejszego dla złych rządów, jak próba poprawienia się. To nie jest moja uwaga. Powiedział to człowiek znacznie mędrszy odemnie.
— Słyszałam inne mądre zdanie: „żaden rząd nie oprze się nigdy długo na bagnetach“.
— Ja znam inny sekret władzy. Powierzył mi go pewien dyplomata że Wschodu: „Naród wierzy w to, że jest urodzony do niewoli, póki świszczy knut. Biada Rossji, jeżeli kiedyś na chwilę świst ten ustanie … Niewolnicy zerwą kajdany — i świat zaleje się potopem krwi, wobec którego zbledną nieprawości monarchji“ … Dajmy jednak pokój tajemnicom historji — to sztylet z obustronnem ostrzem … Nie! … ja nie po to przyszedłem …
ROZDZIAŁ I.
Kłopoty finansowe.
Sprawa odzyskania diamentów wikłała się i dłużyła ponad wszelkie spodziewanie. Trzy podróże do Anglji, podjęte przez panią Dubarry chybiły celu. Spółka handlarzy Hamerley, Morland i Kahane miała potężne wpływy w święcie politycznym, potrafiła przez możnych przyjaciół wywierać nacisk nawet na sfery sądowe. Puszczono w ruch przekupstwo. Miano na swe usługi sędziów śledczych i dyrektorów więzienia.
------------------------------------------------------------------------
Nasamprzód zbiegli — niby skutkiem wypadkowego niedozoru — osadzeni w więzieniu prewencyjnem notoryczni złodzieje, którzy już byli się przyznali do kradzieży diamentów. Nabywcy wszelkiemi siłami paraliżowali ustalenie pochodzenia skradzionych klejnotów z pałacu w Luciennes; wskazywano różne inne źródła, domagając się uciążliwych i długotrwałych sprawdzań.
Dzięki poparciu szlachetnego Lorda Hawkesbury, przyjaciela słynnego Burke‘a, przęsłuchano wysłanego do Londynu agenta policyjnego Blache‘a, którego pani Dubarry wskazała w petycji, jako świadka, który miał sposobność oglądać przed laty nabyte przez nią z upoważnienia króla kosztowności, jako też stwierdził po kradzieży ślady wyłamania skarbca. Jego dokładny opis klejnotów i następne rozpoznanie złożonych w depozycie sądowym objektów kradzieży, nadały sprawie obrót pomyślny. Uczciwość sądu angielskiego przemogła intrygę — uznano tożsamość rzeczy skradzionych. Sprzeciwy, oparte na zarzucie krzywoprzysięstwa świadka w zmowie z właścicielką, chybiły celu. Śmiesznie niska cena, zapłacona przez nabywców, nie dochodząca dziesiątej części wartości nabytku, osiągniętego na drogach krętych, kompromitowała chciwą bandę kupców drogich kamieni.
Pani Dubarry gotową była pokryć ich wydatki, nawet ze znaczną nadwyżką, bodaj wbrew zdaniu swego adwokata, który dobijał się uznania tranzakcji kupna za paserską i stąd całkiem nieważną. Lecz „szanowna“ kompanja ujęła się honorem, uznając takie rozwiązanie sprawy za poniżające dla niej. W gruncie rzeczy nie chciała wyrzec się olbrzymich nieprawych korzyści.
Wprawiono w ruch sprężyny polityczne, podszeptami zachwiano sumienia sędziów angielskich, dowodząc, że rozbójnicze rządy Konwencji Narodowej, która była uwięziła króla, pozbawiają obywatelkę francuską prawa rewindykacji swej własności w monarchicznej Anglji; napomykano o tem, że władze rewolucyjne skonfiskują cenne djamenty, jako dar Ludwika XV dla jego miłośnicy, sprzedadzą je, a olbrzymia cena obróconą zostanie na rozpoczętą już rozbudowę floty, przeznaczonej do walki z Brytanją. Wbrew opinji lojalnych prawników angielskich, oburzonych na to podeptanie zasad prawa międzynarodowego i pomieszanie spraw cywilnokarnych z kwestiami polityki — przewlekano proces bez końca; to ten, to ów z trzech godnych siebie kompanów, uchylał się od przyjęcia wezwania sądowego przy wyraźnem pobłażaniu władzy.
Pani Dubarry otrzymała naraz sekretne pismo od lorda Hawkesbury, donoszące, że jej pełnomocnik angielski, wzburzony płonną walką z potężną kliką przeciwników, zmarł na atak sercowy podczas posiedzenia sądowego, oraz że sprawa jej, odłożona ponownie, przeciągnie się _ad infinitum_, o ile ona sama nie stawi się w Londynie, choćby tylko napozór grając rolę emigrantki i nie poprze swoich interesów osobistem zjawieniem się w sądzie. Lord dodawał kurtuazyjnie a trafnie: „oraz o ile nie oddziała Pani samą potęgą swego uroku na tutejszych mocarzy, zatracających zmysł prawa w procesie anglików z obywatelką rewolucyjnej Francji“.
Jakkolwiek pani Dubarry była zdruzgotana przeżyciami doby ostatniej, która zabrała jej tyle drogich osób, i zdrowie jej w tym czasie nie dopisywało — postanowiła wszelako przedsięwziąć czwartą podróż do Londynu w nadziei, że na ten raz rychło doprowadzi sprawę do końca. Wszakże chodziło o majątek wartości ogromnej. Odczuwała przytem naówczas nacisk wierzycieli, ku zaspokojeniu których nie chciała ani sprzedawać reszty nieruchomości swoich, ani wyzbywać się ostatniej gotówki. Powodowana serdeczną dobrocią rozdała była niedawno potrzebującym przyjaciołom znaczne fundusze i nadszarpnęła mocno ofiarowany jej przez bankierów Vandenyver‘ów kredyt. Ratunek był w jednem — w przyśpieszeniu rozwiązania na jej rzecz sprawy w sądzie angielskim.
Ale wyjazd z Francji w komplikujących się warunkach życia politycznego sprzężony był z nielada trudnościami i z niebezpieczeństwem dla jej przyszłości materjalnej. Na mocy wydanego ostatnio prawa emigranci, którzy nie powróciliby w określonym skąpo terminie, a już bliskim naonczas, mieli być ryczałtem ogłoszeni za zdrajców stanu, a majątki ich podlegały konfiskacie. Otrzymanie paszportu — zwłaszcza do Anglji, gdzie gromadziła się największa ilość emigrantów, słusznie lub niesłusznie podejrzewanych o spiski przeciw nowemu _regime‘owi_ — było nader utrudnione. A nawet pozyskanie paszportu od władz francuskich nie wykluczało podejrzenia, iż ten, co wyjechał, wyemigrował z kraju nazawsze pod przykrywką legalnej przepustki. Stąd pod nieobecność osoby, przebywającej zagranicą, łacno mogła zapaść decyzja o opieczętowaniu pozostawionego w ojczyźnie majątku, poczem szybko następowała konfiskata na rzecz skarbu, a nawet powrót następny nie zdołałby jej już uchylić. Praktykowano przecież co dnia jawne grabieże mienia arystokratów dla usprawiedliwiającego wszystko „dobra powszechnego“, którem był interes rewolucyjnych „nuworiszów“.
------------------------------------------------------------------------
Pani Dubarry winna była tedy wprawić w ruch wszystkie sprężyny celem uzyskania paszportu, a nadto zastosować wszelkie środki ostrożności, aby wyjazd nie pociągnął dla niej następstw fatalnych. W petycjach o paszport powoływała się tedy na „konieczność wyjazdu dla dobra swoich wierzycieli, mających _jedyne zabezpieczenie_ pretensyj do niej w przepadłych djamentach“. Wyjaśniała, że prowadzenie procesu pochłonęło już olbrzymie sumy i że na wypadek jej nieobecności w Londynie proces jej rozstrzygnięty zostanie z pewnością na jej niekorzyść, przyprawiając ją o ruinę. Wreszcie dawała „słowo honoru“, że powróci‘ nie jest bowiem jej zamiarem porzucać ojczyzny nazawsze dla kraju, którego mową nie włada, w którym przyjaciół nie ma, gdy „natomiast z Francją zrosła się calem sercem“. Pragnąc zabezpieczyć się podwójnie, złożyła odnośne deklaracje, gminie w Luciennes — oficjalnie, jako też przewodniczącemu Konwencji —w liście prywatnym. Wystarała się zarazem o wszelkie możliwie pieczęci urzędowe na paszporcie, zapewniwszy sobie poparcie swoich zabiegów o wyjazd w samem Ministerstwie Spraw Zagranicznych.
------------------------------------------------------------------------
Była zatem najzupełniej „w porządku“.
------------------------------------------------------------------------
Nakoniec, iżby stwierdzić jeszcze wymowniej swój lojalny sposób myślenia i pogodzenia się z nowemi prądami u steru Francji pojechała z Paryża do Calais, niby zwykła śmiertelniczka i „prawdziwa sankiulotka“ — w omnibusie pocztowym, biorąc ze sobą, nie jak zazwyczaj — poczet służby, lecz jedyną garderobiane, panią Henrjettę Picard-Couture, nawiasem mówiąc, wysoce niezadowoloną z tak „ordynarnego środka lokomocji“. Pani Couture, obrósłszy w piórka u swej pani, zapomniała, że przyszła na świat, jako skromna włościanka.
------------------------------------------------------------------------
Dąsała się też mocno przez cały czas podróży, wyrzekając na niewygody i z obrzydzeniem spoglądając na „niestosowne dla niej towarzystwo omnibusowe“, które pani Dubarry znosiła z pokorą, a nawet z niejaką dozą sentymentalnego wesela wbrew swemu cierpiącemu zmysłowi powonienia. Joanna Vaubernier-Lancon przypomniała sobie owe dawno minione czasy, kiedy to biegała, jako uliczna sprzedawczyni, po ulicach Paryża, oraz wcześniejsze, niemal już legendarne, kiedy na przedzie watahy chłopaków wiejskich przełaziła przez płoty ogrodów warzywnych — prostaczka, jak oni, i o wiele, o wiele szczęśliwsza naówczas, niż dziś …Pod gilotyną
ROZDZIAŁ II.
Niezwykły gość.
Podczas pobytu jej w Londynie, kiedy nakołatała się już była przez wiele dni do wielu drzwi, a nie zdołała jeszcze sprawy swojej posunąć ani o krok naprzód — złożył jej pewnego wieczora wizytę niezwykły gość. Odzież jego znajdowała się w okrutnym nieładzie, nosiła ślady przylgniętego do niej mułu nadrzecznego; rozchlapane buty wniosły do jej pokoju tyle błota, że mimowoli z ust jej wydarło się głośne „ach!“ zgrozy. Wszedł bez zameldowania się, gdyż jej pokojówka zaprzepaściła się kędyś, przez roztargnienie zostawiwszy drzwi wejściowe otworem.
Pani Dubarry odgadła, że ma przed sobą rodaka, zjawiającego się z prośbą o zapomogę. Była już nazwyczajona do tego rodzaju wizyt. Przebywało wówczas w Londynie mnóstwo Francuzów, którzy pukali do jej dobroczynnego serca o pomoc i nie zawodzili się nigdy na niej. Głęboko współczuła nędzarzom, których przewrót socjalny w ojczyźnie rzucił na szlaki wygnańcze — na obce i zimne bruki Londynu. Spotykała tu ludzi o nazwiskach arystokratycznych, którzy potracili byli majątki ogromne i obecnie przymierali głodem. Trzeba było ich gwałtem prosić, aby przyjęli pożyczkę w rachubie na przyszłe lepsze czasy. Ale były tu też „ptaki niebieskie“, podszywające się pod nazwiska arystokratyczne — sprytni oszuści, którzy wyłudzali od niej spore sumy pięknem brzmieniem mowy francuskiej; a dopiero po niewczasie postrzegała, że padła ofiarą swojej łatwowierności. Postanowiła tedy sobie być ostrożniejszą w przyszłości; lecz to nie uchroniło jej czułego serca od nowych pomyłek.
Ten, który wszedł obecnie, przeraził ją swym widokiem w pierwszej chwili; ale niebawem, już od pierwszych słów, wzruszył ją szczerym akcentem głosu, nabrzmiałego bólem wielkiej urazy do życia. Uderzyły ją niezwykle piękne rysy nieznajomego, szlachetność bladej twarzy i młodzieńczej postawy, bezradność gestów, dwie duże łzy, szklące się na błękicie oczu. Wprędce znalazła się pod urokiem jego wymowności; przejęła się okrucieństwem jego losu; a przytem ubawiła się niezmiernie oryginalnością jego sądów. Wdawszy się z nim w rozmowę dłuższą, zapomniała wnet o własnych troskach.
— Pani hrabino! — rzekł — masz przed sobą najnieszczęśliwszego człowieka pod słońcem … zresztą rzecz się nie zmienia w nocy, gdy słońce mam pod sobą. Winienem się zabić, a nie mam odwagi do wypełnienia rzeczy fizykalnie tak prostej. Jestem obecnie w turnikiecie między absurdem życia i nonsensem śmierci. Przez kilka godzin łaziłem nad Tamizą, ale nie smakuje mi „śmierć angielska“. Bodaj łatwiej byłoby mi skoczyć do naszej rodzimej Sekwany, ale … nie mam środków na powrót do kraju. Tyle tylko z kandydatury na topielca, że zabłociłem się nad rzeką, jak nieboskie stworzenie i wraz z błotem obcasów przyniosłem tu Pani — błoto duszy, która upadła aż do żebractwa! A jeśli hrabina Dubarry odmówi mi pomocy, to będę zniewolony napić się wody z Tamizy w ilości, przechodzącej potrzebę człowieka, który … pragnie żyć; mógłby bowiem zrobić wypadkiem coś dobrego na tym z musu podłym świecie … Czy pozwoli mi pani mówić dalej?
Łzy błyszczały mu wciąż w oczach — a śmiał się.
— Proszę! usiądź pan! — odparła, powodowana odruchem sympatji i zaciekawiona tym wstępem. Słucham pana …
Raczej padł na krzesło, niż usiadł.
— Pani! — krzyknął nagle — spójrz mi w oczy i racz orzec, czy mi z nich patrzy podle?
Aż żachnęła się; wymownym gestem zaprzeczyła, jakoby odpędzając złe widmo potwarzy.
— A jednak … a jednak zostałem sromotnie wyrzucony z poselstwa francuskiego. Nie tylko pozbawiony chleba i skromnego urzędu sekretarza, ale … ale … splamiony podejrzeniem o szpiegostwo!
Głowę utopił w rękach i rozpłakał się, jak małe dziecko. Jęła tedy głaskać go po jasnych włosach, niby najczulsza matka, i pocieszać pierwszemi lepszemi słowy.
— Ale to się musi wyjaśnić!
— Niemożliwe !— odparł z goryczą. Już po raz drugi zaginęły powierzone mi do przepisania ważne dokumenty. Zginęły znów w niepojęty sposób. Znając ich wagę, schroniłem je ostrożnie w skrytce ściany, o której wiedziałem tylko ja i mój zwykły towarzysz pracy. Właściwie on mi tę skrytkę wskazał. Papiery znikły z poselstwa. Bodaj już znajdują się w posiadaniu angielskiego rządu, jak te, co przepadły za pierwszym razem …
— A więc — klasnęła w dłonie — rzecz wyjaśnia się najprościej. Towarzysz pański jest szpiegiem.
— Nigdy! — przerwał z oburzeniem. To człowiek wyższy ponad wszelkie podejrzenia. Anglików nienawidzi … bardziej odemnie. Utopiłby ten cały naród handlarzy, mających apetyt na kulę ziemską — w łyżce wody. Jest to człowiek bez potrzeb osobistych — żyje skromnie, jak nędzarz; nikt nigdy nie widział, aby bawił się, lub wyrzucał pieniądze — jest idealnie bezinteresowny — ma usposobienie ascety — kobietami brzydzi się — wreszcie jest najoddańszym moim przyjacielem. On jedyny po pierwszej katastrofie bronił mnie przed szefem. Miał łzy w oczach, przysięgając, że jestem niewinny, i wyjednał pozostawienie mnie w poselstwie.
— Bywają … komedjańci! — zauważyła nieśmiało.
— Wykluczone! … zresztą otwarcie skrytki nastąpiło pod nieobecność nas obu. Schowaliśmy papiery, będąc we dwóch; po zamknięciu poselstwa udaliśmy się obaj do mego mieszkania. Piliśmy na zabój. Jest to jedyna jego słabość, nachodząca nań okresowo. Pijam mniej od niego, dlatego zawraca mi się w głowie nie tak prędko. Zwalił się już pod stół, kiedy mnie nie dwoiło się jeszcze … Słowem, byliśmy obaj spici do nieprzytomności i spaliśmy, jak zabici. Nad ranem obudziłem go — leżał jeszcze pod stołem na poduszce, którą podłożyłem mu pod głowę. Poszliśmy razem do poselstwa. Klucze do sekretnego zamku miałem wciąż w kieszeni … spałem na nich! … Papiery jednak ulotniły się. Czyż to nie jest okropne?!
— Okropne! — powtórzyła, jak echo.
— W dodatku — mówił, połykając łzy — jakiś nasz agent zapewnia szefa wydziału, że w spisach tajnej policji angielskiej na liście szpiegów figuruje moje nazwisko: Fort, lub Forth. Jest to oczywiście kalumnia, ale to był jeden powód więcej, aby mnie „wylać“. Dawno już miano chrapkę na to, gdyż nigdy nie kryłem swoich poglądów.
— Jakich, panie Fort? — spytała ciekawie, jakkolwiek już postanowiła w duchu pomódz mu bez względu na jego „wyznanie polityczne“.
— Mówiłem zawsze z obrzydzeniem o bigoterji obywatela Robespierre‘a. Organicznie nie znoszę bigotów … Dlaczego? … ba! kochałem się w córce anglikańskiego pastora, u którego zamieszkiwałem; a dopóki miss Jenny nie oświadczyła mi, że nie wyjdzie nigdy za Francuza, gdyż Anglicy stanowią wyższą rasę ludzką — stołowałem się nawet u jej rodziców. Tatuś jej karmił mnie cytatami z Pisma Świętego przy śniadaniu, obiedzie i wieczerzy — wreszcie znienawidziłem z musu Stary Zakon!
— Jakże to? … Przecież to najwznioślejsza księga, najwspanialszy zbiór nauk moralnych! — zauważyła z lekkim niepokojem, powtarzając zdanie, zasłyszane z kazalnicy w kościele Nôtre-Dame.
— Ach! łaskawa pani — wzruszył ramionami — to przecież tylko tak się mówi z przyzwyczajenia. To teza dobra dla żydów, którzy cackają się od półtora tysiąca lat ze swoim sprzymierzonym Jehową; i dla tępogłowych Anglików, którzy bodaj naprawdę pochodzą od zaginionych dziesięciu pokoleń Izraela.
Mówił wszystko to z tupetem młodzieńczym. Ożywił się naraz, jakby zapomniawszy o swem rozpaczliwem położeniu; dowodził:
— Co mi to za moralność! Nasłuchałem się dobrze … Abraham oszukał Faraona, aby zrobić wyborny interes na wziętej do jego haremu, swojej małżonce Sarze. Izaak, wzorem ojczulka, podaje również żonę swoją Rebekę za siostrę. Jakubek orznął Ezawa na soczewicy i wyłudził z pomocą mamy błogosławieństwo od ślepego ojca. Józef ograbił doszczętnie narody Egiptu, aby spekulować na ich głodzie, zapełnić skarb despoty Faraona i nakarmić swoją rodzinkę …
— Ale … Mojżesz?! — przerwała mu, zgorszona.
— Mojżesz przeklinał tych, co brali sobie żony z obcych ludów, a sam wziął sobie za żonę Murzynkę pod opieką Pana, który poraził trądem jego siostrę Mirjam za zdradzenie sekretu tej nieprzyzwoitości … wyciął pięć tysięcy swego ludu za pokłon złotemu cielcowi, a każolował braciszka Arona, który ulał bałwana, i pozostawił go na dojnym urzędzie arcykapłana …
— Ale … Dawid?!
— Dawid … zrobił coś jeszcze szpetniejszego. Wysłał zdradziecko pod kule męża Betsaby, którego uczynił był rogaczem, aby nasycić się w spokoju rozkoszą zakazanego owocu …
— Jednakże w kościele śpiewamy jego psalmy.
— Zna pani coś nudniejszego w święcie? … Zadręczył mnie temi psalmami mój pastor na śmierć!
— Jednakże prorocy …
— Proszę pani! nie mówmy o szaleńcach, którzy porównywali Boga do „czyhającego niedźwiedzia“ i „strzelca“, który „przestrzeliwuje nerki“ … i sławili najeźdźcę Nabuhodonozora za to, że był zesłany przez niebo na ujarzmienie ich narodu. Kara za grzech niepobożności!
— Pan nienawidzi żydów — rzekła.
— Ja?! — zdziwił się. Ależ broń Boże! Wszakże oni wydali na świat … Jezusa! Ja tylko niecierpię tych, co trzymają z Barabaszem.
— Pan wierzy w Boga?
— W Chrystusa!
— Tedy … i w Ojca.
— Tu jest właśnie „kawał“! — zaperzył się. Wiem dokładnie, że to nie był … Jego ojciec!
— Dokładnie? — zdziwiła się, szerząc oczy.
— Proszę pani! … Zważ sama … Czyż Bóg Zemsty może być ojcem Boga miłości?!
— Jednakże … tak mówią.
— Mało, co ludzie gadają! Nigdy nie można być pewnym ojca. Zresztą przypuśćmy, że tak jest, to …
— To co?
Zmieszał się.
— Chciałem coś rzec, ale … uciekło mi.
— Czy pan jest podobnie uprzedzony do katolicyzmu jak i do judaizmu, — spytała zaciekawiona jego teorjami.
— A! o to właśnie chodziło … Szanuję … obie góry historycznego śmiecia.
— Śmiecia?! — odsunęła się odeń ze zgrozą.
— Śmiecia przesądów!
— Za cóż pan szanuje … śmiecie?
— To nad wyraz proste! … Szanuję górę śmiecia judaistycznego za to, że na jej wierzchołku, biorąc historycznie sprawę, pojawiło się złote ziarno idei chrześcijańskiej. Żydzi mają prawo pierworodztwa co do idei Miłości ogólnoludzkiej. Ale wicher ich fanatyzmu odrębności rasowo-religijnej zdmuchnął im to złote ziarno ze szczytu już przed dwoma tysiącami lat … A miejsce, na które ono padło w grunt obcy, zasypała dziejowa góra śmiecia przesądów katolicko-protestanckich …
— Za cóż pan w takim razie tę górę szanuję?
— Jakto — za co?! Przecież pod jej nalotem przechowuje się do dziś złote ziarno Chrystjanizmu … Ono tkwi w głębinach naszego kościoła! … Właśnie za to, że głosiłem takie idee i rozpowiadałem, iż pojadę apostołować je naprzekór zimnej, suchej, drapieżnej bigoterji Robespierre‘a, nie lubiono mnie i wydrwiwano w poselstwie.
— Pan potępia rewolucję?
— Ja?! … Ależ! … Przeciwnie, to jest ta druga dobra rzecz, którą wzięliśmy od żydów.
— Od … żydów?!
— A no tak! … Oni przecież pierwsi ogłosili demokratyzm—równość wszystkich w gminie—pierwsi oskarżyli przez usta Samuela ucisk i militaryzm monarchiczny. Wprawdzie zrobili to nazbyt teokratycznie. Ale ta idea oddziaływa później w Anglji na Cromvella, tu się wypacza; przewieziona zostaje przez sektę indepedentów za ocean—i _via_ Ameryka, Franklin i Lafayette dochodzi do Francji … Tu wykrzywia się jeszcze bardziej i oczekuje kogoś, kto … wyprostuje ścieżki ludzkości!
Ostatnie wyrazy wymówił z patosem, głosem przyciszonym. Miała teraz wrażenie, że jest „zlekka pomylony“. Zapytała:
— Pan chce być apostołem … tej nowej miłości?
— Tak, pani — ja! … Zamierzam udać się do Francji. Założę w Luciennes gazetę, w której będę rozwijał moje idee.
— Czemu w Luciennes? — ożywiła się nagle.
— Bo tam się urodziłem.
— W Luciennes spotka się Pan z nowym rodzajem ruchu … z takim zresztą, jak w Paryżu. Nie wiem, czy ten się Panu spodoba.
— Ależ, Pani … ten ruch, który wre we Francji — to ruch wielki … wspaniały … konieczny! Mazyłem o nim od dziecka.
— Czemu konieczny? … I dlaczego marzył się panu od dziecka?
— Pani! … dziad mój siedział przez lat szesnaście w Bastylji, i umarł w lochach jej, nie wiedząc, za co siedział. Mówią, że zwracał się przed śmiercią do pani Pompadour, — lecz nie odpowiedziała mu. Po śmierci dziada mego matka moja poszła go szukać w lepszym świecie — nie wiem, czy go znalazła, bo na życie wieczne był już zbyt wyczerpany — ojciec wyemigrował ze mną do Anglji, zanglizował swoje nazwisko na Forth, zaraził się tu spleenem i na łożu śmierci zalecił mi powrót do Francji. Teraz pani rozumie!
— Tak … nie rozumiem tylko, czemu pan to wszystko mnie właśnie wyjawić raczył.
— Bo pani spytała o to i …
Zatrzymał się.
— I co jeszcze?
— I jest pani piękna, jak anioł. A dlatego musisz być równie dobrą!
Nastała chwila milczenia …
— Pan wie o tem, że mieszkam w Luciennes?
— Właśnie powiedział mi to mój przyjaciel, radząc, abym się zwrócił do pani o pomoc. Twierdził, że pani pomoże mi, jako Francuzowi, urodzonemu nadto w Luciennes. Ale wstydziłem się żebrać … I przez dwa dni włóczyłem się nad Tamizą, dyskutując z falami na temat samobójstwa. Bardzo mnie zapraszały …
— Jakżem szczęśliwa, że pan wybił sobie z głowy tę głupią myśl …
— Przypadek. W porcie zauważyłem na kotwicy okręt hiszpański. Kapitan poinformował mnie, że przez Pireneje łatwiej się można przedostać do Francji, niż od strony morza, jeżeli niema się paszportu.
— Tęskni pan do Francji, gdzie ojciec pański siedział w Bastylji?
— Tęskno mi do Francji, która zburzyła Bastylję. Rwę się tam oddawna, ale nie mogłem dotąd zebrać funduszów na przejazd i miałem trudności z otrzymaniem paszportu w poselstwie, gdzie boczono się na mnie. Zresztą nigdy nie odczułem tak mocno męki wygnania, jak tych dni ostatnich podczas włóczęgi nad Tamizą śród mgły i czadu Londynu.
— Nie boisz się pan, że we Francji zaaresztują pana, jako szpiega, skutkiem doniesień tutejszego poselstwa.
— Nie! … właśnie dlatego nie wyjadę na okręcie francuskim. Przybędę z Hiszpanji. Zmienię nazwisko. Któż mnie może pamiętać w Luciennes, skąd wyjechałem, jako dziecko. Wszystko pójdzie dobrze.
— Apostole miłości, panie Fort! ile panu potrzeba?
— Tyle, aby odbyć podróż.
Zbliżyła się do komódki, wyjęła sakiewkę pełną złotych monet i położyła mu je na kolanach.
— Czy to panu wystarczy?
Rozwiódł ręce wzruszony.
— Tak dużo! tak dużo!—powtarzał w uniesieniu.
— Powróć pan szczęśliwie do naszej nieszczęśliwej Francji. I pracuj dla jej szczęścia.
Przykląkł. Ucałował skraj jej sukni.
Uczyniła znak krzyża nad jego głową.
------------------------------------------------------------------------
Wybiegł uradowany. U podjazdu zetknął się ze swoim przyjacielem.
— Co ty tu robisz? — zapytał.
— Od dwóch dni poszukuję ciebie. Zgadłem, żeś poszedł do tej … Dubarry. I kręcę się pod jej domem, wypatrując ciebie.
— Wyobraź sobie … jadę jutro wieczorem do Francji! — zawołał uszczęśliwiony młodzian.
I pełen zachwytu jął opowiadać mu chytry plan swej podróży i różowe widoki dalszej przyszłości.Pod gilotyną
ROZDZIAŁ III.
Wizyta księcia Choiseul‘a.
Zaledwo Forth wyszedł, powróciła garderobiana pani Dubarry. Od progu już wołała:
— Czy pani wie, kto tu idzie? … Książę Choiseul! Kazał zameldować się …
Joanna przycisnęła ręce do piersi. Miała wrażenie, że bijące gwałtownie serce pragnie wyskoczyć z uwięzi ciała. Wiedziała o tem, że synowiec i wychowanek potężnego ongi ministra, zmarłego przed kilku laty, przebywa w Londynie. Był to bodaj jedyny emigrant, z którym nie chciała się spotkać. Spuściła oczy i czekała, aż wejdzie …
Już stał przed nią. Oddawał jej niski ukłon — ale nic nie mówił. Wpatrywał się w nią uporczywie. Czuła z jego przyśpieszonego oddechu, że jest wzruszony.
Podniosła nań oczy nieśmiało i przeraziła się …
Ten, co stał przed nią wydawał się starcem. Mimo młodego wieku, włosy jego były całkiem siwe, cera żółta, policzki zapadłe. Kędzierzawa głowa w nieładzie. Jakże niepodobny był do swego wytwornego, zawsze starannie wygolonego i ufryzowanego stryja. Tylko wysokie czoło, nos orli i cienkie ironiczne usta przypominały żywo krewniaka. I oczy bystre były te same. Jeno, że palił się w nich posępny ogień.
Dygnęła według wszelkich zasad dawnej dworskiej etykiety. Wskazała mu wytwornym gestem fotel. Usiadł. Cisza dłużyła się przykro. Ona pierwsza znalazła słowo. Mówiła prawie szeptem:
— Czemu zawdzięczam szczęście, że książę raczyłeś mnie odwiedzić?
Nie odrazu odpowiedział. Ciągle patrzył na nią, mieszając ją uporczywem spojrzeniem głęboko smutnych oczu.
— Musiałem zobaczyć panią … choćby przez parę chwil. Raczy pani wybaczyć nagłość wizyty — i niestosowną jej porę. Przechodziłem tędy, wiedziałem, że Pani tu mieszka—cień twój mignął za firanką. Musiałem panią zobaczyć! — powtórzył.
— Jako tę, która, strącając ongi nierozważnie pańskiego stryja, tyle krzywdy uczyniła twojej i swojej ojczyźnie … Nieprawda-ż, książę?
Potrząsnął kilkakroć głową.
— Nie! … niewiadomo wcale, czy gdyby mój stryj pozostał na stanowisku, nie zaszłoby to samo … już za ś. p. Ludwika XV.
— Jednakże pański stryj pragnął wprowadzić reformy, zmierzające ku wolności — i mógł był Francję ocalić, gdybym nie poszła za radą … kliki — nieprzewidująca, nierozsądna, lekkomyślna …
Znowu pokiwał głową.
— Niewiadomo! … Może przyśpieszyłby tylko rozpętanie żywiołów dziejowych. Wszakże nieszczęsny Ludwik XVI chciał poprawić położenie ludu — dał impuls do reform — zwołał Stany Generalne — zapoczątkował pobór podatków od klas uprzywilejowanych … A za to wszystko … pokutuje w więzieniu … I oni teraz go sądzą! …
Roześmiał się gorzko. Po chwili milczenia dodał:
— Niema nic niebezpieczniejszego dla złych rządów, jak próba poprawienia się. To nie jest moja uwaga. Powiedział to człowiek znacznie mędrszy odemnie.
— Słyszałam inne mądre zdanie: „żaden rząd nie oprze się nigdy długo na bagnetach“.
— Ja znam inny sekret władzy. Powierzył mi go pewien dyplomata że Wschodu: „Naród wierzy w to, że jest urodzony do niewoli, póki świszczy knut. Biada Rossji, jeżeli kiedyś na chwilę świst ten ustanie … Niewolnicy zerwą kajdany — i świat zaleje się potopem krwi, wobec którego zbledną nieprawości monarchji“ … Dajmy jednak pokój tajemnicom historji — to sztylet z obustronnem ostrzem … Nie! … ja nie po to przyszedłem …
więcej..