- promocja
Pod kluczem - ebook
Pod kluczem - ebook
„Panie Wrexham, to ja jestem tą nianią ze sprawy Elincourtów.
I nie zabiłam tego dziecka.”
Intratna oferta pracy w charakterze niani skłania Rowan do złożenia aplikacji. Gdy dziewczyna dostaje odpowiedź na swoje zgłoszenie, dowiaduje się, że wokół domu państwa Elincourtów krąży wiele przesądów dotyczących jego historii – mówi się nawet, że jest on nawiedzony. Co więcej, w ciągu ostatnich czternastu miesięcy aż cztery nianie zrezygnowały z pracy w tym miejscu.
To jednak nie zniechęca Rowan, która udaje się na rozmowę kwalifikacyjną. Wiktoriański dom, zbudowany w pewnym oddaleniu od miasta, urządzony jest nowocześnie, a w jego wnętrzach widać przepych. Rowan od razu czuje, że pragnie tej pracy, tego domu, pragnie być częścią tej idealnej rodziny. I to mimo ostrzeżeń i narastającego niepokoju, który zaczyna odczuwać, przebywając w domu Elincourtów.
Ale przecież to wszystko jest zbyt piękne, żeby było realne. Prawda?
„Nie bez powodu Ruth Ware nazywa się Agathą Christie naszych czasów. Pod kluczem to wspaniała lektura, będziecie zachwyceni!”
David Baldacci
„Wspaniała książka. Stopniowo odsłania swoje tajemnice, przez co nie oderwiecie się aż do genialnego finału”.
Shari Lapeña
„Gotycki thriller z postaciami, których będzie wam szczerze żal. Wystraszy was i pochłonie, a do tego nie będziecie w stanie go odłożyć”.
JP Delaney
„Diabolicznie zmyślna. Pokręcona i pełna zwrotów akcji. Trzymajcie w pogotowiu jakiś koc, będziecie mieć dreszcze”.
Riley Sager
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66553-67-5 |
Rozmiar pliku: | 786 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Więzienie Jej Królewskiej Mości w Charnworth
Szanowny Panie Wrexham!
Nie ma Pan pojęcia, ile razy zaczynałam pisać ten list, a potem gniotłam te bzdury, które mi wychodziły, aż w końcu zrozumiałam, że niczego tu nie wyczaruję. Nie mogę Pana w żaden sposób ZMUSIĆ do wysłuchania mnie. Więc po prostu postaram się wyjaśnić wszystko jak najlepiej. Niezależnie od tego, ile to potrwa i jak bardzo to pogmatwam, zamierzam się nie poddawać i powiedzieć prawdę.
Nazywam się… I tutaj przerywam, znowu chcę podrzeć tę kartkę.
Bo jeśli się przedstawię, będzie Pan wiedział, dlaczego piszę. O mojej sprawie było głośno w prasie, moje nazwisko krzyczało z nagłówków, moja zbolała twarz wyglądała z pierwszych stron wszystkich gazet – a każdy artykuł sugerował, że wśród moich win brakuje już tylko obrazy instytucji Sądu. Mam okropne przeczucie, że jeśli podam swoje nazwisko, spisze mnie Pan na straty jako z góry przegraną sprawę i wyrzuci mój list. Wcale bym się Panu nie dziwiła – ale najpierw proszę mnie wysłuchać.
Jestem młodą kobietą, mam dwadzieścia siedem lat i jak Pan wywnioskował na podstawie powyższego adresu nadawcy, przebywam obecnie w szkockim więzieniu dla kobiet w Charnworth. Sama nigdy nie dostałam od nikogo listu z więzienia, więc nie wiem, jak wyglądają, kiedy trafiają do adresata, ale wyobrażam sobie, że moje obecne położenie było dla Pana oczywiste, jeszcze zanim otworzył Pan tę kopertę.
Pewnie Pan nie wie, że przebywam w areszcie śledczym.
I nie może Pan wiedzieć, że jestem niewinna.
Wiem, wiem. Wszyscy tak mówią. Każdy, kogo tu spotkałam, jest niewinny – a przynajmniej sami tak twierdzą. Ale w moim przypadku to prawda.
Być może domyślił się Pan, co będzie dalej. Piszę, aby poprosić Pana o reprezentowanie mnie podczas procesu.
Zdaję sobie sprawę z tego, że to wbrew zasadom i oskarżeni nie powinni się zwracać bezpośrednio do adwokata (w poprzednim szkicu tego listu nazwałam Pana notariuszem – nie mam pojęcia o prawie, a już na pewno nie o szkockim systemie prawnym. Wszystko, co wiem, włącznie z tym, jak się Pan nazywa, pochodzi od kobiet, które tu ze mną siedzą).
Mam już prawnika – pana Gatesa – i jeśli dobrze rozumiem, to on powinien wybrać adwokata do procesu. Ale to właśnie on jest człowiekiem, który mnie tu umieścił. Nie wybrałam go – wskazali mi go policjanci, kiedy zaczęłam się bać i w końcu nabrałam dość rozumu, by się zamknąć i odmówić dalszych odpowiedzi, dopóki nie znajdą mi prawnika.
Myślałam, że on wszystko wyjaśni – pomoże mi dowieść moich racji. Ale kiedy przyjechał… Nie wiem, nie potrafię tego wytłumaczyć. On po prostu wszystko pogorszył. Zabronił mi mówić. Wszystko, co próbowałam powiedzieć, ucinał stwierdzeniem: „Moja klientka odmawia w tej chwili komentarza”, a przez to wydawałam się jeszcze bardziej winna. Czuję, że gdybym tylko mogła złożyć odpowiednie wyjaśnienia, to nigdy nie znalazłabym się w tym miejscu. Ale dziwnym trafem nie potrafię jasno przedstawić faktów, a policja sprawiła, że to wszystko brzmi bardzo źle, bardzo obciążająco.
To nie jest do końca tak, że pan Gates nie wysłuchał mojej wersji historii. Oczywiście, zrobił to, ale w jakiś sposób… O Boże, strasznie trudno to wytłumaczyć na piśmie. Usiadł i porozmawiał ze mną, ale on nie słucha. A nawet jeśli, to mi nie wierzy. Za każdym razem, kiedy próbuję mu powiedzieć, co się stało, od samego początku, przerywa mi tymi pytaniami, które zbijają mnie z tropu, i moja historia cała się plącze, a ja mam ochotę wrzasnąć na niego, żeby zamknął się w cholerę.
A on ciągle mówi mi o tym, co jest na nagraniach z tej pierwszej okropnej nocy na komisariacie, kiedy mnie maglowali i maglowali, a ja im powiedziałam… Boże, nie wiem, co powiedziałam. Przepraszam. Teraz płaczę. Przepraszam – strasznie przepraszam za te plamy na kartce. Mam nadzieję, że da Pan radę to rozczytać mimo kleksów.
Co powiedziałam… co ja wtedy powiedziałam, tego się nie da cofnąć. Wiem o tym. Mają wszystko na tamtym nagraniu. A to jest złe – naprawdę bardzo złe. Wiem o tym. Ale źle wyszło, czuję, że gdybym tylko dostała szansę wyłożenia swoich racji komuś, kto by naprawdę posłuchał… rozumie Pan, o co mi chodzi?
O Boże, może Pan nie zrozumiał. W końcu nigdy tu Pana nie było. Nigdy nie siedział Pan po drugiej stronie biurka tak wykończony, że miał Pan ochotę się przewrócić, i tak przerażony, że chciał Pan wymiotować, podczas gdy policja pytała i pytała, i pytała, aż w końcu nie wiedział Pan, co sam mówi.
Wydaje mi się, że to by było na tyle.
Panie Wrexham, to ja jestem tą nianią ze sprawy Elincourtów.
I nie zabiłam tego dziecka.Zaczęłam pisać do Pana wczoraj wieczorem, Panie Wrexham, a kiedy obudziłam się rano i spojrzałam na wymięte kartki pokryte moimi błagalnymi gryzmołami, w pierwszym odruchu chciałam je podrzeć i zacząć od nowa, jak to już wcześniej zrobiłam kilkanaście razy. Planowałam być taka niewzruszona, taka spokojna, taka opanowana – zamierzałam wszystko przejrzyście wyjaśnić i sprawić, żeby Pan to zrozumiał. A zamiast tego wypłakałam się na kartkę pełną oskarżeń.
Ale potem przeczytałam to, co napisałam, i pomyślałam, że nie. Nie mogę zacząć od nowa. Muszę po prostu kontynuować.
Cały czas powtarzam sobie, że gdyby tylko ktoś mi pozwolił oczyścić umysł i wyłożyć jasno moją wersję tej historii, nie przerywając mi, może udałoby się uporządkować cały ten koszmarny bałagan.
I oto piszę. To jest właśnie moja szansa, prawda?
W Szkocji można zamknąć człowieka przed procesem na sto czterdzieści dni. Chociaż tutaj jest nawet kobieta, która czeka już prawie dziesięć miesięcy. Dziesięć miesięcy! Wie Pan, Panie Wrexham, jak to długo? Pewnie wydaje się Panu, że tak, ale ja coś Panu powiem. W jej wypadku to dwieście dziewięćdziesiąt siedem dni. Ominęło ją Boże Narodzenie z dziećmi. Ominęły ją ich wszystkie urodziny. Ominęły ją Dzień Matki, Wielkanoc oraz ich pierwsze dni w szkole.
Dwieście dziewięćdziesiąt siedem dni. A oni ciągle przesuwają datę jej procesu.
Pan Gates mówi, że jego zdaniem ze mną nie potrwa to tak długo, ze względu na medialny rozgłos, ale nie wiem, czy może być tego taki pewien.
W każdym razie sto dni, sto czterdzieści dni, dwieście dziewięćdziesiąt siedem dni… To dużo czasu na pisanie, Panie Wrexham. Dużo czasu na myślenie, na rozpamiętywanie, na próby zrozumienia, co się tak naprawdę stało. Bo wielu rzeczy nie rozumiem, ale wiem jedno. Ja nie zabiłam tej dziewczynki. Nie zabiłam. Chociaż policja próbuje przekręcać fakty i mnie zagiąć, tego nie mogą zmienić.
Ja jej nie zabiłam. Czyli zrobił to ktoś inny. I on jest na wolności.
A tymczasem ja tu siedzę i gniję.
Kończę już, bo wiem, że ten list nie powinien być zbyt długi – jest Pan zajętym człowiekiem i w pewnym momencie po prostu przestanie Pan czytać.
Ale proszę, musi mi Pan uwierzyć. Jest Pan jedyną osobą, która może mi pomóc.
Proszę, niech Pan przyjedzie do mnie na widzenie, Panie Wrexham. Proszę mi pozwolić wyjaśnić sobie tę sytuację oraz to, jak wplątałam się w ten koszmar. Jeśli ktokolwiek może przekonać ławę przysięgłych, to Pan.
Poprosiłam o wpisanie Pana nazwiska na listę odwiedzających – albo może Pan tu do mnie napisać, jeśli ma Pan więcej pytań. W końcu nigdzie się nie wybieram. Ha, ha.
Przepraszam, nie miałam zamiaru kończyć dowcipem. Wiem, że nie ma się z czego śmiać. Jeśli zostanę skazana, czeka mnie…
Ale nie. Nie mogę o tym myśleć. Nie teraz. Nie zostanę. Nie skażą mnie, bo jestem niewinna. Muszę tylko sprawić, by wszyscy to zrozumieli. Poczynając od Pana.
Proszę, Panie Wrexham, proszę powiedzieć, że Pan mi pomoże. Proszę mi odpisać. Nie chcę dramatyzować, ale czuję, że jest Pan moją jedyną nadzieją.
Pan Gates mi nie wierzy, widzę to w jego oczach.
Ale myślę, że Pan może to zrobić.12 września 2017
Więzienie Jej Królewskiej Mości w Charnworth
Szanowny Panie Wrexham!
Minęły trzy dni od mojego listu i szczerze mówiąc, czekam na odpowiedź ze ściśniętym gardłem. Każdego dnia przychodzi poczta, a ja czuję, z jakąś bolesną nadzieją czuję, jak przyspiesza mi puls, i każdego dnia (jak dotąd) mnie Pan zawodzi.
Przepraszam. To brzmi jak szantaż emocjonalny. Nie o to mi chodziło. Rozumiem. Jest Pan zajętym człowiekiem i minęły dopiero trzy dni, odkąd wysłałam list, ale… Chyba po części miałam nadzieję, że cały ten rozgłos przyda mi się przynajmniej na tyle, że zrobi ze mnie jakąś pokręconą celebrytkę – dzięki czemu wybrałby Pan mój list spośród wszystkich innych, które prawdopodobnie dostaje Pan od klientów, potencjalnych klientów i świrów.
Nie chce Pan się dowiedzieć, co się stało, Panie Wrexham? Ja bym chciała.
W każdym razie minęły trzy dni (czy już o tym wspominałam?) i… no, zaczynam się martwić. Nie ma tu za dużo do roboty, jest za to mnóstwo czasu na myślenie, przejmowanie się i projektowanie katastrof w głowie.
Spędziłam na tym kilka ostatnich dni i nocy. Na zamartwianiu się, że nie dostał Pan mojego listu. Zamartwianiu się, że władze więzienia nie przekazały go dalej (mogą tak zrobić i mi o tym nie powiedzieć? Naprawdę nie mam pojęcia). Zamartwianiu się, że nie udało mi się tego dobrze wyjaśnić.
To ostatnie sprawia, że nie śpię po nocach. Bo jeśli tak się stało, to moja wina.
Starałam się, żeby list był krótki i zgrabny, ale teraz wydaje mi się, że nie powinnam go była tak szybko kończyć. Powinnam była umieścić w nim więcej faktów, spróbować wyjaśnić, DLACZEGO jestem niewinna. Bo nie może Pan tak po prostu uwierzyć mi na słowo – rozumiem to.
Kiedy tu przyjechałam, inne kobiety – mogę być chyba z Panem szczera, Panie Wrexham – były dla mnie tak obce, jakby z innego gatunku. Nie żebym uważała się za jakąś lepszą. Ale one wszystkie zdawały się… Zdawały się tu pasować. Nawet te przestraszone, te, które się samookaleczały, oraz te, które krzyczały, waląc głowami w ściany celi, i płakały nocami, nawet te dziewczyny ledwo po szkole. Wyglądały… Sama nie wiem. Wyglądały, jakby tu pasowały, przez te ich twarze, blade i wychudłe, związane włosy i niewyraźne tatuaże. Wyglądały… No, po prostu wyglądały na winne.
Ale ja byłam inna od nich.
Przede wszystkim jestem Angielką, a to mi w niczym nie pomogło. Nie potrafiłam ich zrozumieć, kiedy się wściekały i zaczynały krzyczeć, wydzierać mi się w twarz. Nie rozumiałam połowy ich slangu. Do tego jeszcze wyraźnie widać, że pochodzę z klasy średniej – nie potrafię tego wyjaśnić, ale jeśli chodzi o inne kobiety, to równie dobrze mogłabym mieć to wypisane na czole.
Przede wszystkim jednak nigdy dotąd nie byłam w więzieniu. Wydaje mi się, że przed przyjazdem tutaj nigdy nawet nie spotkałam nikogo, kto by siedział. Istnieją tu tajemnicze szyfry, których nie potrafiłam złamać, oraz prądy, po których nie potrafiłam się poruszać. Nie rozumiałam, co się dzieje, kiedy jedna kobieta podała coś drugiej na korytarzu i nagle pędem przybiegli wrzeszczący strażnicy. Nie umiałam przewidzieć sprzeczek. Nie wiedziałam, kto nie wziął leków ani kto jest na odwyku i może dostać na głowę. Nie wiedziałam, których lepiej unikać albo które mają wiecznie PMS. Nie wiedziałam, w co się ubrać ani co robić, ani też co sprawi, że inne osadzone pobiją mnie albo oplują, ani też co sprowokuje strażników do brutalnego traktowania.
Inaczej brzmiałam. Inaczej wyglądałam. Inaczej się czułam.
Aż któregoś dnia weszłam do łazienki i kątem oka dostrzegłam kobietę, która szła w moją stronę z przeciwległego końca. Miała związane włosy, jak one wszystkie, jej oczy przypominały odłamki granitu, a twarz miała zastygłą, surową i białą. W pierwszej chwili pomyślałam: o Boże, wygląda na wkurwioną, ciekawe, za co tu siedzi.
Moją drugą myślą było to, że może powinnam skorzystać z innej łazienki.
A potem zrozumiałam.
Na przeciwległej ścianie wisiało lustro. Ta kobieta była mną.
To powinien być szok – zrozumienie, że nie jestem wcale nikim innym, tylko po prostu kolejną kobietą wciągniętą w ten bezduszny system. Ale, co dziwne, to mi pomogło.
Nadal nie do końca tu pasuję. Nadal jestem dziewczyną z Anglii, a one wszystkie wiedzą, za co tu siedzę. Pewnie Pan wie, że w więzieniu ludzie krzywdzący dzieci nie są lubiani. Oczywiście powiedziałam im, że to nieprawda – to, o co mnie oskarżają. Ale one mi się przyglądają i wiem, co sobie myślą: Wszystkie tak mówią.
Wiem też – wiem, że Pan też tak pomyśli. To właśnie chciałam powiedzieć. Rozumiem, że może Pan być sceptyczny. W końcu nie udało mi się przekonać policji. Jestem tutaj. Bez możliwości wyjścia za kaucją. Muszę być winna.
Ale to nieprawda.
Mam sto czterdzieści dni, aby Pana o tym przekonać. Wiadomo, muszę tylko powiedzieć prawdę. Muszę tylko zacząć od początku, przedstawić to wszystko jasno i spokojnie, a potem zakończyć.
A na początku było to ogłoszenie.Udało mi się, Panie Wrexham. Pokonałam pierwszą przeszkodę. Ale to była dopiero pierwsza przeszkoda. Musiałam teraz przetrwać rozmowę – i to bez potknięcia.
Niemal dokładnie tydzień po tym, jak otworzyłam e-mail od Sandry Elincourt, siedziałam w pociągu do Szkocji, odgrywając najlepiej, jak umiałam, Idealną Nianię Rowan. Moje zwykle bujne włosy wyszczotkowałam tak, że lśniły, i związałam je w schludny, wesoły kucyk; paznokcie miałam wypolerowane, a makijaż odpowiednio dyskretny, do tego jeszcze włożyłam swój strój „przyjaznej, ale rozsądnej, wesołej, ale pracowitej, profesjonalnej, ale nie nazbyt dumnej, by uklęknąć i powycierać wymiociny z podłogi” – schludną tweedową spódnicę oraz dopasowaną, bawełnianą, białą koszulę, a na wierzch kaszmirowy kardigan. Nie do końca jak z college’u dla niań Norland, ale zdecydowanie był to ukłon w tę stronę.
Czułam motylki w brzuchu. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie robiłam. Oczywiście nie chodzi o opiekę nad dziećmi. Tym się zajmowałam od prawie dziesięciu lat, chociaż raczej w żłobkach niż domach prywatnych.
Ale… tego. Podejmowania ryzyka. Narażania się w taki sposób na odrzucenie.
Tak strasznie tego chciałam. Tak bardzo, że byłam niemal przerażona tym, co mnie czeka.
Ku mojej irytacji pociąg był opóźniony, więc podróż do Edynburga zajęła mi prawie sześć godzin zamiast rozkładowych czterech i pół, a kiedy wysiadłam na stacji Waverley, z trudem rozprostowując nogi, zorientowałam się, że minęła już siedemnasta i spóźniłam się na przesiadkę dobrą godzinę. Na szczęście według rozkładu miał przyjechać kolejny pociąg i czekając na niego, wysłałam pani Elincourt SMS z obszernymi przeprosinami oraz informacją, że spóźnię się do Carn Bridge.
W końcu przyjechał – dużo mniejszy od wielkiego Intercity i starszy. Usadowiłam się przy oknie, a kiedy pociąg ruszył na północ, oglądałam, jak wiejskie krajobrazy zmieniają się z pofalowanych zielonych pól w przydymiony błękit i fiolety wrzosowisk. Dalej wznosiły się góry, z każdą mijaną stacją coraz ciemniejsze i bardziej ponure. Było tam tak pięknie, że zapomniałam o rozdrażnieniu spóźnieniem. Widok wielkich wzgórz nieubłaganie wznoszących się wokół nas sprawiał, że wszystko inne odsuwało się na dalszy plan. Czułam, jak twarda gula strachu w moim gardle zaczyna się roztapiać. A we mnie coś zaczęło… Nie wiem, Panie Wrexham. Tak jakbym zaczęła mieć nadzieję. Nadzieję, że to może się dziać naprawdę.
W jakiś dziwaczny sposób czułam się, jakbym jechała do domu.
Mijaliśmy stacje, których nazwy były na wpół znajome, Perth, Pitlochry, Aviemore, a niebo cały czas ciemniało. W końcu usłyszałam: „Carn Bridge, następna stacja Carn Bridge”, i pociąg zatrzymał się na maleńkim wiktoriańskim dworcu, a ja wysiadłam. Stanęłam na peronie, cała w nerwach, i zastanawiałam się, co zrobić.
„Ktoś po Ciebie wyjdzie” – padło w e-mailu od pani Elinocurt. Co to miało znaczyć? Taksówka? Ktoś z tabliczką z moim nazwiskiem?
Poszłam do wyjścia za garstką podróżnych i przystanęłam zakłopotana, podczas gdy inni pasażerowie rozeszli się do samochodów oraz czekających przyjaciół i krewnych. Miałam ciężką walizkę, postawiłam ją przy stopie i rozejrzałam się po ciemniejącym peronie. Cienie wydłużały się wieczornie, a przelotny optymizm, który ogarnął mnie w pociągu, zaczął blaknąć. Co, jeśli pani Elincourt nie dostała mojej wiadomości? Nie odpisała. Może zamówiona wcześniej taksówka przyjechała i odjechała wiele godzin temu, a mnie odhaczono jako tę, która się nie pojawiła?
Nagle wróciły motylki w brzuchu – i to nieprzyjemne.
Zaczął się czerwiec, ale byliśmy dość daleko na północy i tutaj wieczorne powietrze okazało się zaskakująco chłodne w porównaniu z dusznym, ciepłym londyńskim latem. Otuliłam się płaszczem i zauważyłam, że się trzęsę, a ze wzgórz zawiewał zimny wiatr. Peron opustoszał, zostałam sama.
Naszła mnie wielka ochota na papierosa, ale z doświadczenia wiedziałam, że nie robi się dobrego wrażenia, gdy śmierdzi się fajkami podczas rozmowy o pracę. Zamiast tego spojrzałam w telefon. Pociąg przyjechał idealnie na czas – a przynajmniej ten poprawiony czas, który podałam pani Elincourt w SMS-ie. Postanowiłam poczekać pięć minut i potem do niej zadzwonić.
Minęło pięć minut, ale uznałam, że poczekam jeszcze kolejne pięć. Nie chciałam robić złego wrażenia na wejściu, zadręczając ich, skoro może tylko utknęli w korku.
Minęło kolejne pięć minut i właśnie grzebałam w torebce, szukając wydruku e-maila od pani Elincourt, kiedy zobaczyłam mężczyznę idącego peronem, z rękoma w kieszeniach.
Na chwilę przestało bić mi serce, ale potem on podszedł bliżej, przyjrzałam się mu, nasze spojrzenia się spotkały i zdałam sobie sprawę, że to na pewno nie on. Był dużo za młody. Wyglądał na trzydzieści, trzydzieści pięć lat. Był także – i nie umknęło mi to nawet mimo zdenerwowania – wyjątkowo przystojny, miał szorstki zarost, zmierzwione ciemne włosy i wysoką, szczupłą sylwetkę.
Był ubrany w kombinezon roboczy, a kiedy do mnie podszedł, wyjął ręce z kieszeni i zobaczyłam, że są brudne od ziemi albo oleju silnikowego, chociaż musiał próbować je wyczyścić. Przez chwilę wydawało mi się, że może jest pracownikiem kolei, ale kiedy się do mnie zbliżył, odezwał się:
– Rowan Caine?
Skinęłam głową.
– Cześć, jestem Jack Grant. – Uśmiechnął się, kąciki jego ust uniosły się rozbrajająco, jakby cieszył się z jakiegoś swojego dowcipu. Miał szkocki akcent, ale łagodniejszy i nieco inny niż dziewczyna z Glasgow, z którą pracowałam po szkole. Wymówił swoje nazwisko z zaśpiewem, tak że rymowało się z angielskim „ant”, a nie dłuższym „aunt”.
– Pracuję w Heatherbrae House. Sandra poprosiła, żebym cię odebrał. Przepraszam za spóźnienie.
– Cześć – odpowiedziałam, nagle z jakiegoś niewyjaśnionego powodu zawstydzona. Odkaszlnęłam, próbując wymyślić, co mogłabym powiedzieć. – Yyy, nie ma sprawy. Nic się nie stało.
– Dlatego tak wyglądam. – Spojrzał z żalem na swoje dłonie. – Dopiero pół godziny temu powiedziała mi, że trzeba będzie po ciebie jechać. Byłem w połowie naprawy kosiarki, ale bałem się, że nie zdążę na twój pociąg, więc ruszyłem od razu, cały brudny. Mogę wziąć twoją walizkę?
– Naprawdę nie trzeba. – Podniosłam swój bagaż. – Nie jest ciężka. Dziękuję, że przyjechałeś.
Wzruszył ramionami.
– Nie musisz mi dziękować, to moja praca.
– Pracujesz dla Elincourtów?
– Dla Billa i Sandry, no. Jestem… w sumie sam nie wiem, jak się nazywa moja praca. Wydaje mi się, że Bill wpisał mnie na listę płac w swojej firmie jako kierowcę, ale bardziej pasowałby człowiek od wszystkiego. Zajmuję się ogrodem, naprawiam samochody, jeżdżę nimi po Carn Bridge i nie tylko. A ty jesteś nową nianią?
– Jeszcze nie jestem – odparłam nerwowo, a on uśmiechnął się do mnie kącikiem ust i mimo wszystko też musiałam się uśmiechnąć. To było zaraźliwe. – To znaczy ubiegam się o to stanowisko, tak. Mieli już dużo chętnych na rozmowach?
– Dwie albo trzy. Jak dotąd idzie ci lepiej niż tej pierwszej. Nie mówiła za bardzo po angielsku. Nie wiem, kto jej napisał zgłoszenie, ale z tego, co mówiła Sandra, nie zrobiła tego sama.
– Och. – Te słowa mnie trochę pokrzepiły. Wyobrażałam sobie paradę wykrochmalonych i wściekle kompetentnych dziewczyn w stylu Mary Poppins. Wyprostowałam się i wygładziłam zagniecenia na tweedowej spódnicy. – To dobrze. To znaczy pewnie nie dla niej. Dobrze dla mnie.
Znaleźliśmy się już na zewnątrz dworca, szliśmy małym, pustawym parkingiem w stronę długiego, czarnego samochodu stojącego po przeciwnej stronie drogi. Jack przycisnął coś na breloczku w kieszeni, a wtedy rozbłysły świata i drzwi otworzyły się, strzelając w górę niczym skrzydła nietoperza, co sprawiło, że mimo woli opadła mi szczęka. Pomyślałam o nieciekawym, szarym volvo mojego ojczyma, które napawało go radością oraz dumą, i parsknęłam. Jack znowu się uśmiechnął.
– Odrobinę krzykliwe, co nie? To tesla. Elektryk. Nie wiem, czy sam wybrałbym taki pojazd, ale Bill… No, sama zobaczysz. Lubi technologię.
– Tak? – Moje słowa nie miały żadnego znaczenia, ale w jakiś sposób… sama znajomość tego drobnego szczegółu była maleńkim okruchem, połączeniem z tym mężczyzną bez twarzy.
Jack się odsunął, a ja włożyłam walizkę do bagażnika.
– Chcesz jechać z tyłu czy z przodu? – spytał, a ja poczułam, że się rumienię.
– Och, poproszę z przodu!
Myśl, że miałabym siedzieć po królewsku z tyłu, traktując go niczym szofera, wystarczyła, żebym poczuła zażenowanie.
– Stamtąd będą lepsze widoki – powiedział tylko, ale przycisnął coś, co sprawiło, że nietoperze skrzydło bagażnika się zasunęło, a potem przytrzymał otwarte przednie drzwi od strony pasażera.
Przez moment się nie poruszyłam, niemal zapominając, do kogo to powiedział. Po chwili nagle zebrałam się w sobie i wsiadłam do auta.
Ciąg dalszy w wersji pełnej