Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pod platanem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2010
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pod platanem - ebook

Literacki opis upadku jednostki i społeczeństwa. Uniwersalny charakter powieści skłania do głębokich refleksji. Każda epoka tworzy własne dekoracje - symbole iluzorycznej rzeczywistości. Człowiek gubi się wśród sztucznych rekwizytów, imitujących prawdziwe wartości i uczucia. Czy opłaca się podejmować trud poszukiwania autentyczności i prawdy? Czy jest ona potrzebna do istnienia?

„Zło  bierze się chyba z tego – z tego zapomnienia, że nic nie jest trwałe, wieczne, a najbardziej nasz los, nasze życie. Dlatego stała z boku. I bliżej jej było do tych pogardzanych, poniżanych – bo poniżenie, pogarda jest jedna, dla wszystkich – łączy we wspólnym cierpieniu. A ona umiała cierpieć i rozumiała ból innych.”

 

Publikacja wydana z okazji 25-lecia pracy twórczej Autora.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8166-082-2
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

R O Z D Z I A Ł 1

Zapowiadał się pogodny dzień. Gertruda Frose zmęczonym wzrokiem obserwowała pola, układające się jak spłowiałe dywany na łagodnych wzniesieniach. Czasami dostrzegała umykające stworzenia – pewnie zające przerażone hałasem lokomotywy. Przebijała ciszę wymęczonym jękiem.

Po chwili znów wróciła do rozpoczętej lektury. Trzymała listy na kolanach. Po raz kolejny ze ściśniętą krtanią odczytywała fragment słów Fryderyka: Nawet nie wiesz, jak bardzo teraz potrzebuję Ciebie. Właśnie siedzimy w okopach, jestem straszliwie zmęczony – rozstrzelaliśmy dzisiaj trzystu wrogów, w większości kobiety i dzieci – to wyczerpująca praca. Jest mi ciężko... Brakuje mi Twojego ciała. Przypominam sobie często naszą pierwszą noc...

Zamknęła oczy, aby przywołać obrazy, przed którymi ciągle usiłowała uciekać – na próżno. Najpierw z ciemności wyłaniały się ręce Fryderyka. Były długie, silne i czułe. Obejmowały jej ciało z drapieżną delikatnością, wędrowały niepewnie po zakamarkach cielesnej powłoki, wzbudzając rozkosz i pożądanie jakiego dotąd nie znała.

To była ich pierwsza noc. To był pierwszy i jedyny mężczyzna, któremu postanowiła się oddać. Uczyniła najważniejszy krok w życiu – powierzyła siebie innemu. Innemu człowiekowi, z którym chciała zostać na zawsze.

A kilka dni później już szlochała, płakała bezgłośnie, stojąc w zaciemnionym pokoju. Fryderyk dostał wezwanie do wojska. Wojna zbliżała się wielkimi krokami. Nie było szans na zatrzymanie go w domu. Każdy mężczyzna, każdy prawdziwy patriota wiedział, co robić w takiej chwili. Ale dlaczego teraz, dlaczego właśnie teraz musi odejść, kiedy jej rozbudzona kobiecość potrzebowała najwięcej czułości, opieki i ciepła?

Ciotka Britta bezszelestnie krążyła po kuchni, aby żadnym zbędnym dźwiękiem nie drażnić jej napiętych nerwów. Zaciągnięte story nie przepuszczały zgiełkliwego światła, odgradzały szczelnie od świata, który już nie zachwycał, nie wabił pięknymi kolorami.

Gertruda czekała na Fryderyka. Oszołomienie ciągle przybierało różne barwy – wszystkie w odcieniach szarości. Gdzieś na peryferiach świadomości odzywał się rytmiczny krok, który docierał do niej z radia ustawionego w bibliotece. To niezwyciężona armia szykowała się do marszu na Europę, świat – wzywała wszystkich Niemców do złożenia ofiary.

Fryderyk zastał ją w fotelu zamyśloną, pogrążoną w mroku, zagubioną w rozbuchanych zmysłach, które wkrótce trzeba będzie ostudzić.

– To nie potrwa długo – powiedział, kładąc dłoń na jej ramieniu.

Drgnęła zaskoczona – przytrzymał ją mocniej. Nie chciał, aby wstawała. Pragnął zapamiętać ją w tej pozie, w niecodziennym klimacie, otoczeniu – w ciszy, której niedługo mu zabraknie.

Przytuliła policzek do jego dłoni. Łasiła się do miękkiej, ciepłej ręki. Znów rosło w niej pożądanie. Nie mogła go okiełzać. Nie potrafiła panować nad własnymi zmysłami. Wymykały się spod wszelkiej kontroli, czyniły z niej kobietę całkowicie bezwolną i oddaną...

– Proszę pani! Proszę pani!

Gertruda, wyrwana z odrętwienia, patrzyła zdziwiona na obcego mężczyznę – Polaka skierowanego pewnie na przymusowe roboty. Uśmiechał się do niej życzliwie. Panoszyli się teraz coraz częściej – bez nadzoru, zupełnie bezkarnie, jakby to oni mieli wkrótce wygrać tę wojnę.

– Czas już wysiadać – powiedział; nie czekając na odpowiedź, zabrał się energicznie do zdejmowania z półki jej bagaży.

Pociąg stał już na dworcu. Kłęby pary przysłoniły całkowicie widok. Nie była z siebie zadowolona. Już od dawna nienawidziła Polaków. To przez nich straciła Fryderyka, to oni wywołali wojnę... A teraz musi zadowolić się wspomnieniami i listami, które przysyła z dalekiego frontu. Nie powinna przyjmować tej pomocy. Co się stanie, jeśli na dworcu zobaczą to znajomi? Albo ciotka Britta, gotowa udusić każdego wroga nawet własnymi rękami.

– Proszę zostawić! – powiedziała stanowczo. – Nie trzeba! Poradzę sobie! Proszę odejść!

Mężczyzna bez słowa postawił walizkę na podłodze. Uśmiechnął się tylko zagadkowo i zaraz zniknął. Przez moment sądziła, że uległa halucynacji, a obraz nieznajomego jest wytworem nieokiełzanej wyobraźni, nad którą coraz trudniej panowała.

Wygramoliła się wreszcie z wagonu, kiedy zawiadowca dawał znak do odjazdu. Ktoś krzyknął z naganą na jej opieszałość, ale nikt nie przyszedł z pomocą. Żaden niemiecki mężczyzna, stojący w gronie rodziny, nie odważył się podać ręki młodej, atrakcyjnej kobiecie. Żałosne panują teraz obyczaje...

Po chwili peron opustoszał. Otoczona walizkami stała ciągle bezradnie i nie wiedziała, co dalej robić. Bagażowy zapodział się gdzieś w tłumie – zniknął w czeluściach dworca. Nie spodziewała się powitania – nie powiadomiła rodziny, że przyjedzie właśnie dzisiaj. Kiedy jednak została sama, odczuła lęk wywołany świadomością nagłego opuszczenia – przez wszystkich.

Z trudem poderwała walizki i przesunęła je o kilka kroków. Wtedy zrozumiała, że musi szukać pomocy. Raptem osłupiała. Już od dłuższego czasu czuła na sobie jego wzrok. Wiedziała, że gdzieś jest – stoi, czai się, a może nawet czyha.

Mężczyzna z wagonu stał za filarem i rozbawiony przyglądał się jej wysiłkom. Dopiero, gdy szedł do niej powolnym krokiem, stwierdziła, że jest bardzo przystojny. Z jego twarz biła niewątpliwa delikatność i inteligencja.

– Może jednak pomogę? – powiedział, tym razem bardziej nonszalancko.

Odruchowo poprawiła włosy. Zdradziła się, ale przecież nieświadomie. Nie mógł tego zauważyć. Aby odpędzić dziwne wrażenia, odparła opryskliwie:

– Pan jest bardzo natrętny. Boję się pana.

– Czyżby? – odparł niezbyt urażony. – Chcę tylko pani pomóc. Zawsze trzeba być człowiekiem. Zwłaszcza teraz...

Nie zamierzała odpowiadać. Ruszyła w stronę poczekalni, dając tym samym przyzwolenie na dość kłopotliwą pomoc.

Przed dworcem nie było żadnej dorożki. Czekali jakiś czas w milczeniu. Gertruda zastanawiała się, dlaczego jeszcze nie odprawiła tego natrętnego, aroganckiego człowieka. Jego misja już się skończyła, mógłby sobie pójść. Zresztą, to najlepsza rola, do której nadają się wszyscy Polacy. Nie ma sensu przedłużać niezręcznej chwili.

Upłynęło jednak trochę czasu, zanim zdecydowała się na ostateczne pożegnanie.

– Dziękuję panu! – powiedziała oschle, ale niezbyt przekonywająco. – Już widzę dorożkę. Poradzę sobie.

Rzeczywiście, Bahnhofstrase podążała zbawienna pomoc.

Pożółkłe liście z drzew spadały bezszelestnie pod końskie kopyta, wystukiwały smutną melodię jesieni. Dopiero teraz dostrzegła zmianę w bujnej szacie przyrody. Pełnia lata w jakiś dziwny sposób przemieniła się nagle w złociste odcienie umykającego czasu. Wielobarwne liście zawodziły cicho potrącane niesfornym wiatrem.

Długa, zaciemniona aleja przepełniona była ciszą i spokojem. Zdawało się, że cały świat pogrąża się teraz w łagodnej drzemce, a wojna jest tylko wymysłem, urojeniem obcych, okropnych ludzi, którzy postanowili zadrwić z jej uczuć.

Nikt od początku wojny nie wiedział w Schönlanke obcego żołnierza, chociaż granica była niedaleko. Nie padł tutaj żaden wystrzał, więc może naprawdę wszystko jest snem?

Otworzyła oczy przebudzona głosem dorożkarza.

– ... długa i męcząca podróż? – spytał mężczyzna ze współczuciem.

Kiwnęła głową półprzytomna, a potem szybko wygładziła suknię.

– Pewnie u narzeczonego... – powiedział, ale kiedy spojrzał na nią uważniej, zaraz się poprawił. – Ależ to pani Gertruda! Córka burmistrza! Że też od razu nie poznałem!

Wysiadła z dorożki przed ratuszem. Mieszkała tutaj od niepamiętnych lat, a teraz to miejsce wydawało się dziwacznie obce i nieprzyjazne. Nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego? Dopiero wchodząc na piętro, uświadomiła sobie, że nie spotkała dotąd żadnego człowieka, żadnego interesanta, który zazwyczaj pozdrawiał ją miłym słowem czy przyjaznym gestem. Zawsze panował tutaj wielki ruch, toczyły się namiętne rozmowy. A dzisiaj ratusz przypominał chłodny, zimny grobowiec.

– Gdzie jest ojciec? – spytała po szorstkim przywitaniu z ciotką.

Kobieta przyłożyła palec do ust.

– Ciszej. Jest w pokoju. Słucha radia. Wiadomości z frontu.

– Z frontu?

– Była bitwa. Wielka bitwa – powiedziała ciotka, podnosząc wysoko brwi.

– I co?

– Ojciec siedzi tam całymi dniami. Z nikim nie rozmawia. Nawet ze mną.

– Jest tak źle? – spytała i spojrzała na drzwi prowadzące do zamkniętego pokoju.

Sucha, koścista twarz ciotki drgnęła pod wpływem nerwowego impulsu.

– Nie myśl o tym. Niemcy nigdy nie przegrywają! Nigdy!

Gertruda pospiesznie wypiła herbatę. Potem weszła do swojego pokoju. Lśnił nienaganną czystością i zdumiewającym porządkiem. Dbała o to ciotka Britta, bo Gerta zawsze miała kłopoty z utrzymaniem ładu wokół siebie. Ale teraz nie miało to już znaczenia. Nic nie było ważne. Nic.

Nagle rzuciła się na łóżko – szlochała. Później zasnęła.

Uniosła głowę, gdy usłyszała skrzypienie drzwi. Ojciec stał chwilę zamyślony. Przez moment zastanawiał się, po co tutaj wszedł? Czy nie pomylił pomieszczeń? W jego wzroku czaił się cień zagubienia i nieobecności. Zmienił się – schudł, zbladł, stracił imponującą sprężystość. Ale nikt, poza Gertrudą, nie potrafił w nim dostrzec śladów załamania i rezygnacji.

– Dobrze, że już wróciłaś – powiedział i pocałował ją

w policzek. – Martwiliśmy się o ciebie. Ciotka snuła różne domysły... Wiesz...

– Niepotrzebnie – Uśmiechnęła się z wysiłkiem. – Było bardzo spokojnie...

– Spokojnie... No tak... – zamyślił się.

– Co prawda Berlin nie wygląda tak imponująco jak dawniej. Widziałam wiele zbombardowanych domów... Ale Rita robiła wszystko, abym się nie nudziła.

– Rita...

– To zabawna dziewczyna. Zresztą, wszyscy tam są mili i uprzejmi...

Frose spojrzał na nią badawczym, ale wygaszonym spojrzeniem.

– Gerta... – powiedział. – A transporty. Widziałaś transporty?

– Transporty? – spytała – Tak... Ale... to normalne...

Widziałam dużo wojska...

Frose wziął dłoń córki w swoje ręce.

– Mnie chodzi o transporty ze Wschodu, rozumiesz? – powiedział. – Tam byli żołnierze. Nasi żołnierze...

Gertruda nie mogła już dłużej udawać naiwnej dziewczynki.

– Wiem – odparła.

– Wiesz?

– Tak.

– To dobrze – odparł. – To bardzo dobrze... Bo musisz wiedzieć... Musisz być przygotowana na wszystko...

– Na wszystko? – spytała.

– Tak, nawet na najgorsze – odparł.

– Co się stało? Nie mówisz mi wszystkiego.

Frose milczał chwilę.

– Nie chcę, abyś kiedyś miała do mnie żal. Abyś mnie przeklinała...

Gertruda wstała. Bez słowa podeszła do gramofonu. Kiedy zakładała płytę, drżały jej ręce – ojciec nie mógł tego zauważyć. Obserwował ją w niemym zdumieniu.

– Co robisz? – spytał po chwili. – Teraz... Dzisiaj...

Uśmiechnęła się, kiedy zabrzmiały pierwsze tony „Adagio” Brahmsa. Zapraszającym gestem ukłoniła się ojcu.

– Gerta... – powiedział Frose. – Przestań!

– To było najlepsze lekarstwo na nasze kłopoty – odparła wreszcie. – Już zapomniałeś?

Frose nie wiedział, co zrobić.

– Pamiętam... – odparł. – Pewnie, że pamiętam....

Gertruda była nieustępliwa. Desperackim ruchem pociągnęła go na środek pokoju.

– Tyle rzeczy zapomnieliśmy, ojcze... Tyle pięknych spraw...

Frose wirował z córką przez chwilę, aby wykręcić się

w dogodnym momencie.

– Nie te lata, Gerta... Nie ten czas.... – powtarzał. – Innym razem... Kiedyś dokończymy... Muszę już iść. Baw się dobrze... Baw się...

Kiedy wyszedł, Gertruda natychmiast wyłączyła gramofon. Podeszła do okna. W rozpaczliwej zadumie długo wpatrywała się złociste liście ogrodowych drzew.

W nocy przyszło pożądanie, inne niż zazwyczaj – bez Fryderyka. Leżała w łóżku nieruchomo, w drętwym podnieceniu, z obrazem erotycznych igraszek, który wyniosła z płytkiego, niespokojnego snu. Zwaliste, szorstkie ciało nieznajomego mężczyzny, wgniatało ją w pościel. Rytmiczne ruchy wywoływały narastającą rozkosz.

Rozbudzona wpatrywała się teraz w półmrok; światło ulicznej latarni wpływało wąskim strumieniem do pokoju, tworząc magiczną mozaikę na fioletowych tapetach. Delikatnie pieściła swoje piersi, muskała koniuszkami palców naprężone sutki. Drżała, gdy trafiła na najczulszy nerw, który wyzwalał falę podniecającej gorączki.

Ciało stawało się coraz bardziej napięte i dygoczące. Oddech był przyspieszony, a serce kołatało już gwałtownie. Zręczne palce Gertrudy przesuwały się powoli do najbardziej zapalnego miejsca. Kiedy dotarła do wzgórka porośniętego skręconymi włoskami, zawahała się. Ale nie miała już sił, aby walczyć z obezwładniającym pożądaniem.

Gwałtownie rozchyliła wilgotne wargi – masując palcem delikatne płatki, wspięła się na szczyt – do centralnego splotu, siedliska największej rozkoszy. Wprawnymi ruchami drażniła rozpalone miejsca. Była w stanie odurzającego zamroczenia – pragnęła jednego – mężczyzny. Już nie Fryderyka, ale samca, byle kogo – każdego, obcego, który by ją dosiadł, doprowadził do ekstazy, do omdlewającej błogości i uwalniającego końca...

Rano wstała odprężona, ale z poczuciem winy. Rozczesując włosy przed lustrem, badała swoją twarz. Szukała śladów burzliwej nocy, znamion szaleństwa, które ją nagle opętało. Nie znalazła nic oprócz nieco pobladłej skóry, którą zręcznie zatuszowała różowym pudrem. Dostrzegła też czarne odrosty włosów, które musiała usunąć kolejnym farbowaniem; sprawdziła, że w szufladzie nie ma już jasnego barwnika. Poza tym – nic.

Wiedziała, że tej nocy zdarzyło się coś więcej niż zwykłe zaspokojenie seksualnego głodu – robiła to przecież często... Jednak po raz pierwszy straciła z oczu Fryderyka – nie był już potrzebny do osiągnięcia podniecenia. Mogła się bez niego obyć – stracił nad nią kontrolę, nie miał na nic wpływu. Długa rozłąka zrobiła swoje – skruszyła więź, chociaż miała mocne spoiwo... Czuła się zwolniona z przyrzeczeń, wyzwolona spod męczącego nadzoru, który paraliżował jej ruchy, swobodę i zmysły. A wszystko stało się tak szybko, nieoczekiwanie, bezboleśnie...

Nagłą, zaskakującą zmianę, zdumiewający przełom, wywołał niewątpliwie instynkt zagrożenia. Wisiało nad nią widmo nieuchronnej klęski. Klęski, której nie można uniknąć, ale nie zawsze trzeba jej ulec. Gertruda nie chciała się poddać...

A może chodziło o czas? Czuła, że kurczy się w niebywałym tempie, że każda chwila niesie ostateczne wyzwania, których nie można odrzucić, bo nigdy już się nie powtórzą...

Wyszła do miasta przed południem. Niebo zachmurzyło się, ale deszcz nie padał. Ulice były wyludnione. Przed sklepami wyczekiwali kupcy – przeważnie starzy mężczyźni albo inwalidzi, którzy nie poszli na wojnę. Obserwowali Gertrudę z ciekawością. Poruszała się z kokieteryjnym wdziękiem, wywołującym ciepłe wspomnienia.

Z leniwą obojętnością spoglądała na ogołocone witryny sklepów. Straszyły posępnym wystrojem albo szarością atrap, imitujących dawno nieistniejące towary. Nikt nie zwracał na to uwagi, że reklamuje się świat, którego już nie ma.

Gertruda zdziwiła się dopiero przed witryną księgarni. Obfitość książek, zrudziałych wprawdzie od słońca, budziła optymizm. Dawniej zaglądała tutaj często i pamiętała dobrze, że na eksponowanym miejscu zawsze stało największe dzieło – ,,Mein Kampf’’. Teraz to miejsce było wolne, drewniana podpórka stała pusta. Nie umieszczono na niej innej książki, chociaż wiele tytułów tłoczyło się niżej i można je było tam umieścić.

Zaintrygowana weszła do księgarni. Pan Meller siedział zgarbiony przy stoliku i coś czytał. Kiedy spostrzegł Gertrudę, zaczerwienił się. Zamknął książkę, wstał i ukłonił się nisko.

– Witam serdecznie, pani Gertrudo – powiedział. – Dawno pani nas nie odwiedzała. Dawno...

– Byłam w Berlinie – odparła.

– W Berlinie... No tak, Berlin...

– Ale zaskoczę pana – dodała szybko.

Stary Meller uśmiechnął się zakłopotany.

– Mnie... zaskoczyć...?

– Myślałam o panu.

– O mnie?

– Powiedzmy, że o pana poglądach – powiedziała.

– Nikt ich naprawdę nie zna, pani Gertrudo... Nikt... Taki czas...

– Dyskutowaliśmy nieraz... Pan miał zawsze takie dziwne podejście... Pan tak dziwnie wszystko oceniał.

– Dziwnie? – spytał. – A może to ja byłem normalny, a reszta żyła w amoku? Ale... Co pani ma na myśli?

Gertruda spojrzała na witrynę.

– Co się stało z wybitnym dziełem? – spytała. – Nie widać go...

Meller uważnie przyjrzał się Gertrudzie.

– Pani ciągle twierdzi, że to wybitne dzieło? Tak pani sądzi?

– Pytam z ciekawości – odparła wymijająco.– Zawsze tutaj stało – na honorowym miejscu. A teraz...

Meller zerknął na ulicę.

– Teraz stoi na bardziej zasłużonym miejscu, pani Gertrudo – powiedział, a oczy zabłysły mu jaśniej. – Stoi w magazynie. I niech już stamtąd nie wychodzi... Nigdy!

Gertruda zastanawiała się, czy nie przekroczyła dozwolonej granicy? Czy nie zraniła poczciwego księgarza, który sprawiał teraz wrażenie roztrzęsionego i przygnębionego? Chciała złagodzić sytuację. Zależało jej na tym, aby nie stracić jego sympatii.

– A jak się czuje pana syn? – spytała.

Meller wskazał ręką magazyn.

– Jest tam, na zapleczu. Nie chce się pokazywać ludziom. Pilnuje dzieła swojego przywódcy. Chciał oddać za niego życie, ale na froncie mu się nie udało. Zdążyli go tylko potwornie okaleczyć – na zawsze...

Zrobiło się duszno. Gertruda chciała wyjść, ale Meller powiedział:

– Proszę zostać! Zawołam go. On bardzo panią lubi.

– Mnie? – spytała zakłopotana – Dawno z nim nie rozmawiałam. Był taki nieśmiały. Niedostępny... Sama nie wiem... Może powinnam już iść. Przyjdę innym razem.

– Błagam, niech pani zostanie – jeszcze chwilę. To ważne...

Staruszek podreptał w głąb księgarni. Zatrzymał się na moment.

– Tutaj, w kotarze, jest mały otwór – powiedział. – Jürgen obserwuje wszystkich klientów, zwłaszcza kobiety. Lubi kobiety. Szaleje za nimi, ale żadna go nie chce. Wiadomo...

Jürgen wjechał na prymitywnym drewnianym wózku zrobionym przez Mellera. Nie miał prawej nogi, tylko zwisającą luźno nogawkę, która falowała przy każdym poruszeniu. Nie wyglądało to najprzyjemniej – lepiej, aby ta nogawka była podwinięta... Ale największe wrażenie robiła twarz – właściwie dwie twarze. Jedna była świeża i młodzieńcza, z błyskiem zalotnej fantazji w oku; druga to twarz starca, przeorana bliznami, oszpecona, z przerażającym bielmem, które pokrywało przymknięte oko.

Gertruda włożyła wiele trudu, aby nie okazać obrzydzenia i lęku.

– Powiedz pani, dzień dobry! – zachęcił syna Meller.

Jürgen był wyraźnie spłoszony, onieśmielony – kiwnął tylko głową.

Gertruda uśmiechnęła się z wysiłkiem.

– To dobry chłopak, pani Gertrudo – powiedział księgarz. – Miał takie ambitne plany. Tyle chciał w życiu zrobić...

Mellerowi drżał głos.

– Nic straconego, panie Meller – odparła. – Wojna się skończy. Zaczniemy od początku. Pana syn też znajdzie swoje miejsce...

– Pani sądzi, że po tym wszystkim, można coś będzie zacząć od nowa?

– Pewnie....

– Nie, pani Gertrudo. To nie jest normalna wojna...

Już nigdy nie będzie tak samo... Nic! A wszystko przez niego – Wodza! On przewrócił cały świat! Wszystko...!

Meller podniósł głos. Pogroził ręką nieobecnemu winowajcy. Spojrzał na syna z desperackim bólem.

– Panie Meller... – powiedziała Gertruda. – Tak nie można. Jeszcze nie przegraliśmy...

Meller roześmiał się głośno, niebezpiecznie, histerycznie. Jürgen z niepokojem łypnął na ojca zdrowym okiem.

– Chwileczkę! – Meller ożywił się niespodziewanie i wszedł do magazynu.

Gertruda zauważyła, że Jürgen przygląda się jej łapczywym, lubieżnym wzrokiem. Zakłopotana nie wiedziała, gdzie ukryć spojrzenie. Na szczęście wrócił Meller. Trzymał w ręku opasły tom ,,Mein Kampf’’.

– Zawsze kochałem książki, pani wie – powiedział. – Dlatego wybrałem taki zawód... Zawsze miałem do nich wielki szacunek. Kochałem je jak własne dzieci, a nawet więcej... Ale tej jednej – tej, nigdy nie lubiłem.

Meller trzymał książkę w ręku i ważył ją; patrzył jak na podłego człowieka – ze wstrętem i pogardą.

– To trucizna! – powiedział. – To jad! Jad, który zatruł wszystkich. Wszystkich! Panią też!

Cofnęła się zaskoczona. Meller otworzył książkę i zaczął wyrywać kartki. Rzucał je na podłogę i zaraz deptał. Robił to spokojnie, bez emocji, metodycznie, chłodno...

– Panie Meller... – Gertruda stała oszołomiona. – Tak nie można. Tak nie można... – powtarzała. – Jeszcze wszystko się może zmienić... – Nie wierzyła w to, ale mówiła. – Wszystko się może odwrócić...

Meller nie przerwał niszczycielskiej pracy. Patrzył zdumiony, jakby nie rozumiał, co do niego mówi pobladła kobieta. Potem rzucił książkę na podłogę i zaczął ją deptać.

– Panie Meller! – krzyknęła. – Ktoś idzie! Niech pan przestanie!

Przed księgarnią zatrzymał się stary Kesler – emerytowany adwokat, którego dwaj synowie robili karierę w niemieckiej armii. Na jego widok Meller znieruchomiał. Patrzył osłupiałym wzrokiem na faszystę. Ale trudno było określić, czy adwokat dostrzegł, co działo się w przytulnej i spokojnej księgarni. Obaj, zakłopotani, jednocześnie ukłonili się sobie. Kesler po chwili zniknął.

Meller dochodził do siebie. Zbierał w pośpiechu rozrzucone kartki, składał je nerwowo – niektóre wypadały mu z ręki. Sprawiał wrażenie człowieka wyrwanego z amoku, z transu, który niczym huragan siał wokół spustoszenie.

– Przepraszam... Przepraszam... – powtarzał. – To się nie powtórzy... Pani mi wybaczy... Już nie będę...

Meller wyszedł do magazynu. Gertruda miała już dość. Chciała wyjść bez pożegnania. Wtedy zauważyła, że Jürgen uśmiecha się do niej. Był to raczej lubieżny grymas, kryjący niecny zamysł. I rzeczywiście – Jürgen dyskretnym ruchem podciągnął obszerny sweter i pokazał swoje genitalia.

Gertruda cofnęła się o krok, ale nie opuściła księgarni. Zatrzymała się zdumiona; gdzieś umknęło jej poprzednie obrzydzenie. Patrzyła jak urzeczona na fallusa, którego Jürgen masował teraz energicznie. Jakaś potężna siła pchała ją do przejęcia inicjatywy i szybkiego zakończenia sprawy...

W tej chwili wszedł Meller. Nie zauważył niczego. Ciągle był przejęty swoim skandalicznym, nieobliczalnym zachowaniem.

– Do widzenia! – powiedziała i pospiesznie opuściła księgarnię.

– Proszę nas odwiedzić! – krzyknął Meller. – Proszę...

Opamiętała się dopiero na ulicy. Potrzebowała trochę czasu, aby ochłonąć. Ale ciągle miała jeden obraz przed oczami i wypieki na twarzy, które nie chciały wcale ustąpić. Musiała odpocząć, ostudzić zmysły – usiadła na ławce w parku.

Przed nią majaczył pomnik wdzięczności poległym w wojnie francusko–pruskiej. Siedziało na nim kilka wron. Wyglądały raczej jak sępy, oczekujące na kolejne ofiary... Ale świadomość Gertrudy dręczyły teraz inne rozterki – nie rozumiała, co się z nią dzieje.

Wychowana w surowej, mieszczańskiej rodzinie, w świecie jasnych i klarownych zasad, wiedziała dotąd jak żyć i postępować. Znała swoje miejsc w łańcuchu pokoleń, gdzie przestrzeganie odwiecznych reguł i tradycji było najważniejszym celem każdego człowieka, obywatela. Jako kobieta – żona znała swoje obowiązki, a dochowanie wierności jednemu mężczyźnie – mężowi było najważniejszym z nich.

A teraz czuje, widzi, że coś zaczyna się zmieniać, że nie potrafi przekonać siebie do tego wszystkiego, co przedtem jej wpajano, czego ją nauczono... Rozsądek, rozum, kruszył się pod naporem podświadomych, mrocznych sił, które wyzwalały w niej niebywałe żądze.

Była gotowa dosiąść tego obrzydliwego, odpychającego Jürgena, wejść na niego i spełnić jego – nie – swoje pragnienia! Mogła to zrobić...

Co się z nią dzieje? Czy innych ogarnął podobny stan? Czy wszyscy ulegają potężnej, tajemniczej przemianie, która usuwa spod nóg fundamenty i rzuca człowieka w wir nieznanych żywiołów?

Rozejrzała się dokoła niepewnie, z obawą, czy jeszcze istnieje świat, w którym dotąd żyła. Ale wszystko było na swoim miejscu – jak zawsze. Ulicą przechodzili ludzie, ktoś z trudem ciągnął wózek wypełniony drewnem, przed sklepem obuwniczym sterczała latarnia, a pan Frischke powoli zamiatał chodnik przed swoją posesją.

Gertruda wstała, poprawiła fałdy sukni i ruszyła przed siebie. Zatrzymała się przed wysoką kamienicą, spojrzała na numer. Wtedy z bramy wyszedł gospodarz domu. Znali się dobrze, chociaż widywali teraz rzadko. Gertruda dawno tutaj nie była.

– Kogo ja widzę! – krzyknął Bogler i poprawił czapkę na głowie. – Witam!

– Dzień dobry, panie Bogler – odparła.

Bogler był kiedyś znakomitym architektem, którego później zgubił alkohol. Dzięki sprytowi i znajomościom z drobnej wady – skrzywienia kręgosłupa, uczynił kalectwo, dlatego uchronił się przed wojskiem. Teraz uganiał się za kobietami i był bardziej znanym amantem w mieście. Umiejętnie zastępował licznych mężów i narzeczonych, którzy musieli siedzieć w okopach. Mimo podstarzałego wieku wcale nie brakowało mu wigoru i uroku osobistego.

– Pani do mnie? – spytał zdziwiony.

Nie przypuszczał, aby córka burmistrza mogła tak otwarcie skorzystać z jego usług.

– Szukam Hildy – odparła szybko, z trudem przetrzymując jego uwodzicielski wzrok. – Czy jeszcze tutaj mieszka?

– Oczywiście – powiedział Bogler. Nie potrzebował wiele czasu, aby rozszyfrować Gertrudę; wiedział, że już niedługo może być jego kolejną zdobyczą.

– Dziękuję – odparła i weszła do bramy.

– Do zobaczenia – Bogler uśmiechnął się i pokiwał głową. Zauważył, że z ludźmi dzieją się teraz jakieś dziwne rzeczy.

Zatrzymała się przed tabliczką z nazwiskiem dawnej koleżanki. Wahała się. Nie było to miejsce budzące szacunek mieszkańców miasta. Nikt o tym nie mówił głośno, ale reputacja Hildy była ostatnio bardzo nadwerężona. Przed całkowitym potępieniem chroniła ją głęboka pobożność, jaką okazywała na niedzielnych mszach i religijnych świętach... A przede wszystkim pamięć o Tonim – jej mężu, dzielnie walczącym na froncie, za co został nawet odznaczony.

Zapukała cicho, zbyt słabo, bo pogodna muzyka, płynąca z mieszkania, zagłuszała wszystkie dźwięki. Wtedy nacisnęła klamkę. Drzwi ustąpiły. W przedpokoju panował półmrok. Gerta chciała zaskoczyć koleżankę, zrobić niespodziankę. Poruszała się dyskretnie, szła w kierunku pokoju, z którego dochodziła melodia ,,Lili Marleen’’.

Przez uchylone drzwi wylewał się strumień żółtego światła. Na łóżku leżały nieruchomo dwa nagie ciała. Ich woskowy kolor sprawiał niesamowite wrażenie – jakby przed chwilą pokryto je balsamem, który miał im zapewnić świeżość na wieki. W pobliżu nocnej lampy stała opróżniona butelka wina, a na krzesłach wisiały ubrania.

Gertruda chciała się wycofać, ale w tym momencie usłyszała głos Hildy:

– Kto tam? Kto tam, do cholery?

Gertruda uchyliła drzwi.

– To ja, Gerta – odparła. – Przepraszam Hilda, przyjdę innym razem... Później.

– Gerta? – Hilda była zaskoczona. – Gerta do mnie...?

– Przyjdę innym razem...

– Nie, nie, zostań! – prosiła Hilda. – Już wstaję! Już się ubieram. Wejdź do kuchni, zaraz przyjdę. Rudi! Hilda przyszła. Już wstaję. Posuń się, byku!

Gerta ostrożnie weszła do kuchni. Obawiała się, że nawet tutaj może spotkać jeszcze inną parę. Tyle się o tym nasłuchała od ciotki... Na szczęście nie było nikogo. Panował za to wielki bałagan. Sterta brudnych naczyń leżała w zlewie. Na podłodze walały się puszki po konserwach. Kilka pustych butelek stało na stole. Było tam pełno różnych śmieci, których nie sprzątano od wielu dni.

Gerta pomyślała, że jeśli wojna potrwa jeszcze dłużej, wszystkich spotka to samo, a tutaj będzie już po prostu chlew.

– Witaj! – powiedziała Hilda i pocałowała Gertrudę na przywitanie.

– Przepraszam – powiedziała Gerta. – Nie wiedziałam, że masz gościa...

– Nic nie szkodzi... Bardzo się cieszę... Usiądź... Już sądziłam, że wszyscy mną pogardzają... – powiedziała Hilda i poprawiła włosy, upięte w prowizoryczny kok.

– A gdzie są dzieci? – spytała Gerta.

– Wywiozłam je na wieś do rodziców. Tam są bezpieczniejsze, mają co jeść... Ale ty mnie odwiedziłaś... Nie mogę uwierzyć...

– Przyszłam zobaczyć, jak sobie radzisz. Jest coraz gorzej, wiesz?

– Wiem – odparła Hilda. – Ja wiedziałam od początku, że to się źle skończy. Ja to czułam, dlatego mówiłam Toniemu, żeby się nie mieszał. Żeby dał sobie spokój z tym Wodzem, bo to jakieś szarlataństwo, demagogia, wielkie oszustwo... Bo jak to – czy może być taki naród, który ma prawo wywyższać się ponad innych? Czy człowiek ma prawo uważać się za lepszego od innych, tylko ze względu na pochodzenie, religię czy rasę?

– Hilda – powiedziała Gerta. – Wszyscy klaskaliśmy, jak było dobrze, nie oszukujmy się... Tego się już nie wymaże... Mnie chodzi o dzisiaj, o jutro... Myślałaś o tym, co zrobi Tonio, kiedy wróci? Co on tobie zrobi?

– Przyszłaś mnie nawracać? To ciebie sprowadziło? – spytała Hilda.

– Nie.

– A może jesteś wysłanniczką społecznej organizacji? – spytała. – Powiedz Gerta. Tak?

– Nie. Naprawdę, przyszłam jako twoja dawna koleżanka. Ja też mam problemy, a nie mogę o nich z nikim porozmawiać...

– To ja teraz powiem, co może mi zrobić Tonio. Wiesz? Powiem, bo wszyscy sądzą, że ja jestem podła i niewdzięczna. Tak mówią, ja wiem, nie zaprzeczaj. Może ty nawet tak myślisz... Ale to nie ja wywołałam tę brudną wojnę. Nie ja zbroiłam armię, aby podbijać świat, bo brakowało przestrzeni do życia... Mnie tutaj było dobrze, rozumiesz? To nie ja domagałam się eliminacji niższych ras... Tylko o n i, garstka wariatów, których nigdy nie brakuje, kilku szaleńców, którzy zbałamucili naród, obiecując mu wielkie korzyści po osiągnięciu ostatecznego celu... Gerta, ja kończyłam filozofię. Wiem, że ludzkość co jakiś czas ulega psychozie, jakiemuś zaczadzeniu, idzie ku zgubie, ku zatraceniu, manipulowana przez chorych przywódców, a naprawdę szamanów, którzy dzisiaj noszą swastykę, a jutro założą inny znak, inny symbol...

– Nie myślałam o tym... – odparła Gertruda, zaskoczona zdumiewającym wywodem. – Nie tak...

Hilda podeszła do szafki i wyjęła butelkę wina. Zręcznie poradziła sobie z korkiem. Rozlała wino do szklanek. Przez chwilę patrzyła w okno z desperackim wyrazem w oczach.

– Wypijmy, Gerta – powiedziała w końcu. – Za przyszłość... Bo co nam zostało...

Gerta wahała się, ale sięgnęła po szklankę. Wypiła niewiele. Wino było słodkie i mocne. Przyjemnie ciepło szybko dotarło do głowy.

– Tonio... – zaczęła Hilda i przystawiła szklankę do policzka. – Żal mi go... Ale czy on pomyślał o nas? Zostawił mnie z dziećmi na niepewny los – porzucił dla ojczyzny... Czy pomyślał, co będzie się działo z nami, ze mną? On pierwszy mnie zdradził, on. Wiesz, nienawidzę słowa ojczyzna, nienawidzę. Nie cierpię tego słowa. To największe paskudztwo jakie dotąd zatruwa ludzkość... Dla dobra ojczyzny robi się okrutne świństwa, zniewala innych, morduje i można nawet za to dostać medal. Tonio otrzymał żelazny krzyż – co za żałosny kretyn...

– Hilda... Bluźnisz!

– Spokojnie, Gerto. Wiem, co mówię – odparła Hilda i pociągnęła kolejny łyk wina. – Kilku nawiedzonych ważniaków wmawia tym chłopcom, że zabijanie innych to szlachetne działanie, że to podnosi ich wartość, że to dla dobra ojczyzny... A przecież wszyscy – po każdej stronie – są ludźmi... Okropne! Szkaradne! Ale ważniacy nie giną, siedzą bezpiecznie w swoich bunkrach, luksusowych gabinetach, popijają szampany i debatują: ile armatniego mięsa poległo dzisiaj, czy aby starczy go jeszcze na jutro...

Hilda roześmiała się nerwowo.

– To ja już pójdę – powiedziała Gerta. – Dziękuję. Może wpadnę innym razem.

Hilda uniosła się, przytrzymała ją za rękę, powiedziała błagalnie:

– Nie! Nie odchodź jeszcze. Bardzo potrzebowałam takiej rozmowy, bardzo. Nigdy tak jeszcze nie rozmawiałam... Nie zwierzałam się, bo każdy myśli, że jestem głupia i zepsuta... To wszystko przez tę wojnę...

– Ja tak nie myślałam – odparła Gerta. – Naprawdę... I nawet jestem tobie wdzięczna... bo oni tam, na froncie myślą, że nam jest tutaj dobrze, lekko, łatwo...

– No właśnie – powiedziała Hilda. – A co z Fryderykiem? Masz wiadomości? Odzywa się? Żyje?

Gertruda prawie bezwiednie sięgnęła po szklankę z winem, którego już sporo ubyło.

– Walczy... Pisze listy... On jeszcze wierzy, że zwyciężymy i wszystko będzie jak dawniej... – odparła; łzy zakręciły się w jej oczach.

– Widzisz – powiedziała Hilda. – Oni wszyscy są tacy sami – myślą tylko o sobie. Myślą, że sens ludzkiego życia sprowadza się do wygranej wojny...

– Hilda – Gerta była już lekko zamroczona. – Czy ty musisz to robić? Jak to jest...?

Hilda wstała, zatoczyła się niebezpiecznie. Z szafki wyjęła kolejną butelkę wina. Bez słowa napełniła dwie szklanki, ciężko usiadła na krześle.

– To zależy od temperamentu – powiedziała Hilda. – Najpierw radziłam sobie sama... Później pragnęłam inaczej... Na to nie ma się wpływu... A w końcu czułam, że zwariuję, dlatego poszłam z innym... Ale dlaczego pytasz? Wypijmy.

Kobiety uniosły szklanki, wypiły.

– Ja tylko tak – odparła Gerta. – Bo widzisz, wszystko jakoś skarlało, zszarzało...

– Gerta – powiedziała Hilda. – Ty masz potrzeby, ja to widzę. Wiesz, ja tobie odstąpię Rudiego... Tak po koleżeńsku. Możesz iść do niego. On czeka w pokoju. Jemu jest obojętnie, z kim to robi... A ty jesteś przecież atrakcyjną kobietą. Wielu chciałoby ciebie mieć...

– Przestań Hilda! – odparła. – Jak możesz tak mówić?

– Gerta, nie oszukuj siebie. Jak chcesz, możemy spróbować we troje. To będzie ekscytujące...

Gertruda wstała i natychmiast opadła na krzesło. Była pijana. Chciała wracać do domu, ale wszystko się przed nią rozpływało. Meble zaczęły się ruszać, półki kołysały się jak wahadło zegara, a twarz Hildy wykrzywiła się w przyjaznym, ciepłym grymasie. Ogarnęła ją senność, ale było jej dobrze. Wszystkie troski umknęły w jednej chwili, świat zakwitł kolorowymi barwami, spłynęła na nią błogość – była podniecona...

– Gerta – powiedziała Hilda. – Odprowadzę ciebie do łóżka. Tam sobie odpoczniesz... Rudi się nami zaopiekuje... To dobry chłopak... Dobry...
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: