- nowość
- W empik go
Pod złą gwiazdą - ebook
Pod złą gwiazdą - ebook
Urodzić się pod złą gwiazdą… Czy coś takiego w ogóle istnieje? Czy takie stwierdzenie można traktować serio? Pewnie nie. Ale czasem życie tak się poplącze, że każda gwiazda wydaje się złą i akurat w tym coś jest. Niektórzy już tak mają, że nawet jeśli w ich życiu na moment zaświeci słońce, to i tak za chwilę straszliwa burza uderzy ze zdwojoną siłą. Wtedy wydaje się, że gorzej już być nie może. A jednak...
Czytelnik nie znajdzie w tej książce optymistycznych treści. Jeśli nawet, to i tak za chwilę zamienią się w tragedię. To typowy kryminał pełen niesamowitych, wręcz nieprawdopodobnych sytuacji, gdzie losy bohaterów plączą się, gmatwają. Akcja rozgrywa się między Gdańskiem a Bukowcem – wyludnioną wsią w Bieszczadach. Owa wieś jest niemym świadkiem wszystkich okropności, które od początku do końca są fikcją literacką.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7987-009-7 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„TO NIEPRAWDA…”
– 1 –
Stoję na cmentarzu nad prochami mojego przyjaciela i czuję wściekłość. Powoli dociera do mnie, że jego już nie ma. Tak naprawdę nie chciałem przychodzić na ten pogrzeb. Jednak doszedłem do wniosku, że moje odczucia są tu najmniej ważne. Patrzę na Bożenę. Tuli w ramionach niespełna trzyletniego Antosia. Ten dzieciak nie zasłużył na to, żeby wychowywać się bez ojca! A ona? Przecież została sama… Pamiętam, jak kiedyś mówiła, że jest z domu dziecka. A więc nie ma żadnej rodziny, żadnego wsparcia… Patrzę na tę cholerną urnę i zadaję sobie te wszystkie pytania. Paweł był moim przyjacielem od piaskownicy. Razem w przedszkolu, razem w podstawówce, w liceum i na studiach. Potem na chwilę nasze drogi rozeszły się. Ja zostałem w Gdańsku. Znalazłem zatrudnienie w stoczni. Zostałem dyrektorem handlowym. On wyjechał do jakiejś opuszczonej wsi w Bieszczadach, szukać swojego miejsca na ziemi. Odradzałem mu ten wyjazd. Chciałem wciągnąć go do firmy. Dobrze płacili. Ale on się uparł. Wrócił po dwóch latach. Niby ten sam, a jednak inny. Niewiele mówił, a ja nie dopytywałem. Kiedyś zasiedzieliśmy się dłużej w knajpie i przy kolejnym piwie zaczął coś bełkotać o innym życiu, o tym, że ktoś nas obserwuje, że musimy być czujni, bo nie wiadomo, kiedy po nas przyjdą. Mówił o rzeczach dla mnie niezrozumiałych. Próbowałem wyciągnąć od niego więcej informacji, ale ilość alkoholu w organizmie uniemożliwiła już jakikolwiek kontakt. Paweł zaległ na stoliku i z pomocą wyrozumiałego kelnera, wtaszczyłem go do taksówki. Następnego dnia przysięgał, że nic nie pamięta. Ja jednak odniosłem wtedy inne wrażenie. Poza tym mój przyjaciel miał momenty, w których się po prostu zawieszał.
– Paweł, mówię do ciebie! – przywoływałem go na ziemię.
– Przecież słyszę – odpowiadał spokojnie.
– Słyszysz, ale nie słuchasz.
– A co mówiłeś?
– Chłopie, co się z tobą dzieje? – wściekałem się. – Odkąd wróciłeś z tej głuszy, nie można z tobą normalnie porozmawiać.
– Można, tylko trzeba się wsłuchać w głosy.
– Jakie głosy?
– Te, które nas otaczają.
– Zdecydowanie za długo byłeś w tym odosobnieniu. Nie wyszło ci to na dobre.
– Zdaje ci się...
Po chwili wracał dawny Paweł. Było to dość dziwne, ale z czasem przyzwyczaiłem się do tego, że mój przyjaciel nieco zdziczał. Wierzyłem, że czas wszystko zmieni.
Paweł zatrudnił się w doskonale prosperującej firmie, produkującej podzespoły do statków. Został nawet udziałowcem. Zbudował piękny dom. Wkrótce poznał Bożenę. Wzięli ślub. Kiedy urodził się Antek, oboje zgłupieli do reszty. Kiedyś wyciągnąłem Pawła na piwo. Nie dało się rozmawiać. Ciągle tylko temat dziecka. Po godzinie rozeszliśmy się. Mimo tego często bywałem w ich domu. Lubiłem patrzeć na tę rodzinkę.
– Też mógłbyś się w końcu ustatkować – mówił Paweł.
– E, tam! Ja jestem typem samotnika. Preferuję wolność i szeroko pojmowaną swobodę. Jedna kobieta na całe życie, to nie dla mnie – śmiałem się.
Mój przyjaciel był wzorowym mężem i ojcem. To muszę stwierdzić z pełną odpowiedzialnością. Kochał swoją żonę. Rozpieszczał syna. Jednak momenty „zawieszania” zdarzały się. Nie wiem, czy tylko przy mnie, czy także w domu.
* * *
Pewien niedzielny poranek zmienił całkiem życie kochających się małżonków. To był początek końca, choć wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy ani ja, ani Bożena...
Zadzwoniła do mnie rano.
– Jest u ciebie Paweł?
– Nie ma. A miał być? – zapytałem nieco zaspany.
– Wyszedł wczoraj i do teraz nie wrócił. Myślałam, że gdzieś zabalowaliście i śpi u ciebie. Choć to w ogóle do was niepodobne. Dlatego bardzo się martwię...
Nie bardzo wiedziałem, jaką taktykę w tym momencie obrać. Z jednej strony, nie chciałem wkopać przyjaciela, a z drugiej nigdy w życiu nie uwierzyłbym, że poszedł w tango z jakąś panienką.
– Zaraz do niego zadzwonię i wszystko się wyjaśni – próbowałem wybrnąć w miarę dyplomatycznie.
– A myślisz, że co ja robię od kilku godzin? – Bożena zaczęła płakać – Jego telefon jest wyłączony.
– Bożenka, uspokój się. Na pewno jest jakieś sensowne wyjaśnienie tej sytuacji. Przecież to odpowiedzialny facet.
– No właśnie… Odpowiedzialny… Ja myślę, że coś musiało się stać…
– A co niby?
– Nie wiem! Może go ktoś pobił, albo uprowadził! Może potrzebuje pomocy! Dzwonię na policję!
– Poczekaj – próbowałem trochę ostudzić zapędy Bożeny. – Zaraz do ciebie przyjadę. Razem na pewno coś wymyślimy.
Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek tak szybko się ubierał. Obawy Bożeny udzieliły mi się i chciałem jak najszybciej rozwiązać zagadkę zniknięcia przyjaciela. W niespełna piętnaście minut pokonałem trasę, która zwykle zajmowała mi co najmniej pół godziny.
– Dobrze, że jesteś – Bożena otworzyła drzwi z synkiem na rękach. – Odchodzę od zmysłów. Jego telefon jest ciągle wyłączony, a ja zupełnie nie wiem, co robić! Tomek, naprawdę mam jak najczarniejsze myśli… – w tym momencie Antoś zaczął płakać, jakby wyczuwając nastrój matki. Bożena przytuliła dziecko. – Przepraszam na chwilę, mały jest śpiący, muszę go położyć. Oboje źle spaliśmy tej nocy.
– W porządku. Ja spróbuję się dodzwonić.
Pamiętam, że obleciał mnie strach. Może rzeczywiście ktoś zrobił krzywdę Pawłowi? Miałem w głowie to, co mówiła Bożena. Wszak kobiety mają szósty zmysł. Potem jednak pomyślałem, że może pojechał w te cholerne Bieszczady. Ciągnęło go tam, jak wilka do lasu. Poza tym Paweł rzeczywiście dziwnie się zachowywał. Może to życie go przerosło i tylko udawał szczęśliwego? Może chciał uciec, zapaść się pod ziemię, żeby uniknąć pytań, płaczu, namawiania na zmianę decyzji… Coś mi tu jednak nie pasowało. To nie ten typ. Wybrałem kolejny raz jego numer. Nadal nic. W pokoju obok zaległa cisza. Po chwili wyszła Bożena.
– Antek zasnął – szepnęła. – Dzwoniłeś?
Kiwnąłem głową potakująco.
– Tomek, dzwonię na policję. Jest już prawie południe. Nie ma na co czekać!
W tym samym momencie oboje usłyszeliśmy zgrzyt klucza w zamku. Bożena poderwała się z fotela. W progu stał Paweł. Cały i zdrowy, choć blady i nieco zmęczony.
– Na miłość boską! Paweł, gdzie ty byłeś?!
– Kochanie, wszystko ci wytłumaczę. Pozwól mi tylko wykąpać się i trochę odpocząć. Cześć, Tomek. Co tu robisz tak wcześnie?
Myślałem wtedy, że dam mu w pysk. Wchodzi, jak gdyby nic się nie stało i zadaje głupie pytanie.
– Przyszedłem do twojej żony na poranną kawkę! – krzyknąłem ze złością – Do cholery, gdzie ty się podziewałeś?! Bożena właśnie miała dzwonić na policję!
– O co wam chodzi?! – oburzył się Paweł – Przecież jestem!
– Naprawdę?! A jakoś się wytłumaczysz?! – Bożena była u kresu sił.
– Musiałem pojechać do Bukowca…
– Co takiego?! Do Bukowca? Po jaką cholerę?! – wrzasnąłem.
Wiedziałem, że to jest miejsce, w którym Paweł zaszył się na dwa lata.
– Po prostu musiałem, tak? Nie zamierzam ci się z tego tłumaczyć!
– Może mnie nie musisz, ale swojej rodzinie powinieneś – wstałem i wyszedłem. Tak po prostu.
Byłem wściekły na przyjaciela. Żal mi było Bożeny, bo tak się nie robi kobiecie, którą się kocha.
* * *
Następnego dnia Paweł zadzwonił do mnie. Prawdę mówiąc nie chciałem odbierać, ale byłem ciekaw, jakie przygotował dla mnie wytłumaczenie.
– Wygłupiłem się, co? – zapytał bez żadnych wstępów.
– Wygłupiłeś?! Stary, gdybym był na miejscu Bożeny, walizkę miałbyś już spakowaną i wystawioną na zewnątrz.
– Ale ja musiałem…
– Co musiałeś?! Wyjechać bez słowa?! Przecież wystarczyło mieć włączony telefon! Na cholerę go wyłączyłeś?!
– Nie mogę ci powiedzieć…
– Nie możesz?! To ciekawe! Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi! Jeśli masz jakąś laskę na boku, to się przyznaj. Ale od razu ci powiem, że nie pochwalam tego i że jesteś dupkiem!
– Nie mam żadnej laski! Co ty za głupstwa pleciesz?!
– Ja plotę głupstwa?! I ty mi to mówisz?! Osoba bez skazy?! Wiesz co? Wal się! – wcisnąłem czerwoną słuchawkę i rzuciłem telefon na fotel.
Byłem wściekły. Paweł ewidentnie coś kręcił. Skoro kobieta nie była powodem jego nagłego zniknięcia, to kto? Co takiego wydarzyło się, że wyjechał nagle bez słowa wyjaśnienia?
* * *
Ceremonia pogrzebowa przeciągała się. Laudator rozwodził się nad kruchością życia. Łamiącym głosem mówił, że śmierć nie pyta o wiek… Zabiera, choć przed człowiekiem jeszcze tyle życia, tyle planów, tyle rzeczy do zrobienia…
Właśnie… Paweł miał trzydzieści cztery lata. Byliśmy równolatkami. Gdybym ja miał teraz pożegnać się z tym światem… Nie, nie mogę sobie nawet tego wyobrazić. Uważam się za młodego faceta, przed którym świat stoi otworem. A Paweł? Nie mogę uwierzyć w to samobójstwo. Przecież on miał dla kogo żyć! A jeśli rzeczywiście świat go przytłoczył? Jeśli naprawdę targnął się na swoje życie, bo miał wszystkiego dość? Dlaczego w takim razie nie poprosił o pomoc? A ja? Jaki ze mnie przyjaciel, że nic nie zauważyłem?
Laudator wreszcie skończył swoją przemowę. Urna z prochami mojego przyjaciela spoczęła w rodzinnym grobowcu. Wszyscy powoli zaczęli się rozchodzić. Każdy już pewnie myślał o swoich sprawach. Pogrzeb się skończył, czas wracać do żywej rzeczywistości. Jakież to smutne. Patrzyłem na Bożenę. Nachyliła się nad synkiem i coś mu szeptała. Mały niecierpliwie przebierał nóżkami. Pewnie myślami był już przy swoich ulubionych zabawkach... Podszedłem do nich.
– Gdybym mógł coś dla was zrobić… Wiedz, że jestem... – bąknąłem.
Bożena spojrzała na mnie. Jej oczy były pełne łez.
– Spraw, żeby on był tu z nami – szepnęła.
Objąłem ją ramieniem. Drżała. Nie mogłem pozwolić, by była sama w takim dniu.
– Odwiozę was do domu – zaproponowałem. – Zostanę, jeśli będziesz chciała.
– Dziękuję…
Skierowaliśmy się ku wyjściu. Na cmentarzu było już pusto. Nagle wśród wysokich drzew mignęła mi postać w długim płaszczu i kapturze na głowie. Zamarłem. Gdyby nie okoliczności, dałbym sobie uciąć dłoń, że to Paweł. W dzieciństwie miał paskudny wypadek na rowerze i połamał sobie nogę. Uraz był na tyle poważny, że potrzebna była operacja. Wsadzili mu jakieś druty. Niby wszystko było w porządku, ale Paweł lekko utykał na tę nogę. Poznałbym ten jego chód z kilometra. Właśnie ta postać poruszała się identycznie. Pomyślałem, że mam omamy. Objąłem Bożenę i pospiesznie opuściliśmy cmentarz.
W samochodzie kobieta zapytała:
– Tomek, mogę na ciebie liczyć? Wiesz… zostałam sama… nie wiem, co teraz będzie… Nie wiem, kiedy się dźwignę… Mam świadomość, że muszę być silna… dla Antka… Ale to takie trudne...
– Bożena, przecież nie zostawię cię bez pomocy. Zawsze, kiedy będziesz czegokolwiek potrzebowała, dzwoń. O każdej porze.
– Dziękuję ci. Nie mam nikogo. Podobno we Francji żyje jakaś dalsza ciotka, ale ja jej nigdy nie widziałam.
– To skąd o niej wiesz?
– Wychowawczyni z domu dziecka mi powiedziała, że była na pogrzebie rodziców. To ponoć jakaś kuzynka mojej matki.
– Chciałabyś, żebym się czegoś o niej dowiedział? Mam pewne kontakty. Popytałbym tu i tam. Może mogłaby do ciebie przyjechać...
– Nie, to w gruncie rzeczy obca osoba. Spróbuję jakoś sama stanąć na nogi. Wiesz, z wiadomych względów nie znam rodziców i nie wiem, jak to jest być córką. Jednak teraz nagle poczułam, jak bardzo mi ich brak… Dziwne, prawda?
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Żadne słowa nie mogły ukoić bólu tej młodej kobiety, która w swoim życiu już tyle przeszła. Znałem jej historię. Paweł opowiedział mi ją ze szczegółami. Świadkowie mówili, że był to najtragiczniejszy i zarazem najdziwniejszy wypadek, jaki kiedykolwiek widzieli. Bożena miała zaledwie dwa miesiące. Mieszkała z rodzicami w małej wsi na wschodzie Polski. Któregoś dnia dostała wysokiej gorączki. Tak twierdził lekarz, do którego zadzwoniła przerażona matka. Ten kazał natychmiast przyjechać do przychodni. Nie doczekał się jednak małej pacjentki. Samochód, którym rodzina jechała, wpadł w poślizg, podczas próby hamowania przed wielkim jeleniem. Skąd zwierzę wzięło się na drodze, tego nikt nie potrafił wytłumaczyć. Tego typu przypadków nigdy na tym terenie nie było. Samochód uderzył w jedyne drzewo, które rosło przy drodze. Kiedy nadjechała pomoc, okazało się, że małżeństwo nie żyje, choć tak naprawdę ich obrażenia na to nie wskazywały. Jeden z policjantów zauważył w samochodzie fotelik. Zaczęto więc szukać dziecka. Jakież było zdziwienie, gdy zobaczyli maleńką dziewczynkę, śpiącą sobie spokojnie na trawie w bezpiecznej odległości od drogi. To była Bożena. Została natychmiast zabrana do szpitala. Okazało się, że nie ma nawet drobnego skaleczenia. Wszyscy zastanawiali się, jak to możliwe? Dziecko, które jest przypięte w foteliku, nagle znajduje się na trawie. Nie płacze. Może jej matka w tym całym zamieszaniu zapomniała ją przypiąć i może to uratowało jej życie? Tej zagadki nigdy nie rozwiązano. Ktoś musiał zająć się pogrzebem. Wtedy zjawiła się wspomniana kuzynka. Zorganizowała pochówek i wyjechała. Nie zainteresowała się dzieckiem. Bożena trafiła do przytułku. Mimo tego, że była grzeczną i pogodną dziewczynką, nigdy nie doczekała się adopcji. Kiedy skończyła liceum i zdała maturę, otrzymała od państwa mały pokoik z życzeniami wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia. Cieszyła się bardzo. Miała wreszcie swój własny kąt. Marzyła o pracy w szpitalu. Rozpoczęła studia pielęgniarskie. Wnet poznała Pawła. Sporo starszy od niej, utytułowany, z własnym domem. Imponował jej bardzo. Zakochała się. Podjęli decyzję o ślubie. Bożena chciała stworzyć dom, jakiego nigdy nie miała. Rzuciła studia. Urodził się Antoś. Wydawało się, że nic nie jest w stanie zmącić ich szczęścia. Bożena odnalazła swoją życiową przystań, a Paweł sens życia. Dlaczego więc to zrobił? Dlaczego popełnił samobójstwo?! I to w takich niejasnych okolicznościach.
Pomogłem Bożenie wysiąść z auta. Mały zasnął w jej ramionach. Cudowny obrazek. Śpiące, wtulone w matkę dziecko.
– Wejdę z tobą do domu – szepnąłem.
Bożena położyła Antka w łóżeczku.
– Zrobię kawy. Napijesz się?
– Chętnie.
Po chwili siedzieliśmy w salonie z filiżankami w dłoniach.
– Muszę wrócić na studia – Bożena przerwała męczącą ciszę.
– A Antoś? Co z nim?
– Pójdzie do przedszkola. Jako samotna matka nie będę miała chyba problemu ze znalezieniem miejsca, prawda?
– Sądzę, że nie. W razie trudności, pomogę ci.
– To on powinien mi pomagać! – Bożena rozpłakała się. – Zawsze chciałam mieć taką rodzinę. Właśnie taką. Mąż, dzieci, duży dom, pies, ogród... Myślałam, że on też tego pragnął. Przecież wiele razy mi o tym mówił. Powiedz, czego mu brakowało?! Jeszcze niedawno planowaliśmy rodzeństwo dla Antosia… A teraz nasz syn będzie wychowywał się bez ojca. Powiedz, co takiego się stało? Może ja coś zrobiłam nie tak? Ale przecież mógł mi o tym powiedzieć! Jaką tajemnicę dusił w sobie?! Tomek, coś musiało się stać!
– Nie umiem odpowiedzieć na twoje pytania… Też jestem na niego zły… Co ja mówię! Jestem cholernie wkurzony! Znam go… znałem go od pieluch… Jednak niczego nie zauważyłem, uwierz mi. Może jedynie to, że z tych Bieszczad wrócił nieco zmieniony. Ale przecież zaraz potem poznał ciebie i poukładał sobie życie tak, jak tego pragnął. I masz rację, on zawsze chciał mieć dużą rodzinę. Więc nie potrafię powiedzieć dlaczego?…
W pokoju obok obudził się Antek. Pomyślałem, że dobrze, bo nie chciałem już wałkować tematu. Głównie dlatego, że za cholerę nie rozumiałem co się stało. Policja szybko umorzyła śledztwo. Właściwie tak naprawdę go nie wszczęli. Ponad wszelką wątpliwość stwierdzono, że to było samobójstwo i schowali akta sprawy do szuflady.
W tym momencie jednego byłem pewien, nie cofniemy czasu. Musimy teraz nauczyć się żyć inaczej. Przede wszystkim ona musi…
Bożena długo uspokajała synka. Śniły mu się jakieś koszmary.
– Zmęczona jesteś – powiedziałem, gdy kobieta wróciła. – Będzie lepiej, jak pojadę do domu, a ty spróbuj się zdrzemnąć. I dzwoń, jakby co.
* * *
Późnym wieczorem wróciłem do siebie. Trudno mi było zająć się czymkolwiek. Zrobiłem sobie mocnego drinka i usiadłem w fotelu. Starałem się odtworzyć nasze ostatnie spotkanie. Moje i Pawła. Ostatnio rzadko się widywaliśmy. On twierdził, że jest zawalony pracą. Ja podejrzewałem, że to zwykłe wykręty. Od czasu tego tajemniczego wyjazdu do Bukowca, Paweł zmienił się jeszcze bardziej. Stronił od ludzi. Tylko praca i dom. Dużo czasu poświęcał synkowi. Każdą naszą rozmowę telefoniczną kończył szybko, bo, jak twierdził, musi zająć się dzieckiem. Szanowałem to, jednak trochę tęskniłem do tych naszych wypadów na piwo. Zwyczajnie brakowało mi przyjaciela. Może powinienem wtedy baczniej przyjrzeć się Pawłowi, jego zachowaniu, jego potrzebom. Kurczę, myślałem tylko o sobie. Że nie mam z kim pójść do knajpy, że mój przyjaciel nie jest na zawołanie... Durny jestem. Kolejny drink na dobre rozwiązał worek z napisem „wyrzuty sumienia”.
– Jak tak dalej pójdzie, zabiją mnie te myśli – powiedziałem głośno, patrząc na swoje odbicie w lustrze. – Paweł, coś ty najlepszego zrobił? Zostawiłeś swoją żonę, syna, mnie i postanowiłeś przenieść się do innego życia… Lepszego? Cholera… nie sądzę… – odłożyłem szklaneczkę i chwiejnym krokiem poszedłem do sypialni.
Nad ranem obudził mnie dźwięk telefonu. To była Bożena.
– Tomek? Możesz przyjechać? Antoś ma wysoką gorączkę. Nie mogę dodzwonić się do lekarza. Pomóż, proszę.
W paru sekundach byłem gotowy do wyjazdu. W samochodzie przypomniałem sobie sytuację, kiedy Paweł narzekał, że jego żona nie ma prawa jazdy.
– Za nic w świecie nie pójdzie na kurs – utyskiwał. – Uwierzysz? Przecież to jest co najmniej dziwne. Każdy powinien mieć prawko!
– Może to jakiś uraz z wypadku? – próbowałem ją tłumaczyć.
– Tomek, przecież ona miała wtedy dwa miesiące! Nie może tego pamiętać! Zresztą nieważne. Bardzo często jest tak, że trzeba pojechać gdzieś z dzieckiem. Kiedy ja jestem w domu, to wszystko w porządku, ale co w przypadku, gdy nie mogę? Co jeśli będzie nagła potrzeba, a mnie nie będzie?! – wkurzał się Paweł.
Pomyślałem, że oto jest ten moment…
Po chwili parkowałem przed domem Bożeny.
– Dziękuję ci. Muszę wreszcie zrobić to prawo jazdy – powiedziała, sadowiąc się z Antosiem na tylnym siedzeniu.
– Nie ma sprawy. Co z młodym?
– Nie wiem. Dziwne to jakieś. Pół godziny temu miał prawie czterdzieści stopni gorączki. Teraz temperatura spadła i wygląda na zdrowego. Mimo wszystko wolę to sprawdzić.
– Oczywiście.
Lekarz uważnie wysłuchał Bożeny, po czym dokładnie zbadał dziecko.
– Pani synek jest zupełnie zdrów – powiedział spokojnie.
– Ale panie doktorze, jeszcze chwilę temu majaczył z czterdziestostopniową gorączką!
– W całej swojej dość długiej praktyce lekarskiej nie spotkałem się z podobną sytuacją – mruknął pediatra. – Cóż, chciałbym zatrzymać chłopca na oddziale, bo jeśli tak nagle zmienia się ciepłota jego ciała, to należałoby go poobserwować.
Bożena jednak nie zgodziła się na pozostawienie Antka w szpitalu. Rozumiałem. Bez słowa wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do domu. Kiedy zatrzymałem się przed bramą, Bożena powiedziała:
– Wejdź na chwilę, chciałabym z tobą porozmawiać. O Pawle...
Czułem, że to będzie trudna rozmowa. Z drugiej strony wiedziałem, że jej nie uniknę.
– Nie spałam całą noc – zaczęła Bożena bez niepotrzebnych wstępów. – Analizowałam dokładnie ostatnie miesiące życia Pawła. Doszłam do wniosku, że dawał mi sygnały…
– Sygnały?… Jakie sygnały?
– Nie potrafię tego nawet nazwać. Był czuły… Opiekował się Antosiem… Jak nigdy dotąd…
– Czekaj – przerwałem jej, – bo czegoś nie rozumiem. Paweł nie był nigdy taki, jak mówisz?
– Paweł był trudny i nieprzewidywalny – Bożena ukryła twarz w dłoniach.
– Co to znaczy?
– Zamknięty w sobie...nieczuły...zimny...obojętny… A potem nagle kochany, romantyczny...
– Mimo to wyszłaś za niego…
– Na początku było inaczej. Starał się… Potem wszystko spowszedniało.
– Ale przecież widziałem, jacy byliście szczęśliwi! Jak Paweł cieszył się z narodzin syna!
– Tak było. Ale potem nagle coś zaczęło się psuć. Właściwie życie z Pawłem przypominało taką jazdę na karuzeli.
– Nie rozumiem…
– Jechałeś kiedyś na karuzeli?
– No jasne!
– Podobało ci się?
– Na początku tak…
– Właśnie o tym mówię. Najpierw jest świetnie, wesoło, wręcz euforia… Potem przestaje być fajnie, pojawiają się nudności, bóle głowy… Wreszcie karuzela zatrzymuje się i znów jest okej. Na tyle, że chce się wsiąść kolejny raz… Spróbować… Właśnie tak wyglądało życie z Pawłem. Kiedy się poznaliśmy było cudownie. Potem przyszedł krótki czas, kiedy mój mąż stał się innym człowiekiem. I to wydarzyło się z dnia na dzień. Nawet podejrzewałam go o zdradę. Znikał na długie godziny, tłumacząc się pracą… Albo w ogóle się nie tłumaczył. Często zamykał się w drugim pokoju i gadał przez telefon...szeptem… Co ja wtedy mogłam pomyśleć?
– Próbowałaś z nim rozmawiać?
– Oczywiście! Zbywał mnie… Zwykle w niemiły sposób… Ale czasem żartował z moich domysłów. Twierdził, że mnie kocha i nikt, ani nic tego nie zmieni.
– Dlaczego nie przyszłaś z tym do mnie?
– Tomek, przecież ty masz swoje życie. Nie jesteś moją niańką… Kiedy zaszłam w ciążę, znów ruszyła kolorowa karuzela. Paweł nosił mnie na rękach. Kupował mi kwiaty, przynosił śniadanie do łóżka, obsypywał prezentami… Po prostu oszalał. Kiedy urodził się Antoś, karuzelowa euforia przybrała na sile. Właściwie mogę z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że nie wiem, co znaczy przewijanie, usypianie dziecka i wstawanie do niego w nocy. Paweł podawał mi małego do karmienia i wszystkim się zajmował sam.
– A jego praca?
– Też go o to pytałam. Mówił, że tak rozplanował zadania w firmie, że może sobie pozwolić na bycie tatą w pełnym wymiarze. I to trwało do momentu, aż…
– Aż karuzela zatrzymała się…
– Tak… I to nagle, z dnia na dzień. Paweł znów nałożył maskę nieczułego i oschłego faceta. Znów zaczął znikać. Cały dom znowu był na moich barkach. Ale tym razem było mi trudniej. Przecież nie byliśmy już sami. Antek wymagał ciągłej uwagi. Wiadomo, małego dziecka nie można spuścić z oczu… A on zupełnie przestał interesować się synem. Taka sytuacja trwała kilka tygodni. Aż do dnia jego zniknięcia. Pamiętasz?
– Tak. Pojechał nagle do tego swojego Bukowca.
– Właśnie. Wrócił stamtąd całkowicie odmieniony. Zamknięty w sobie, małomówny, ale czuły dla mnie i wręcz nadopiekuńczy w stosunku do synka. Był jak robot. Zaprogramowany i działający bez zarzutu. Obserwowałam go i zadawałam sobie pytanie, czy to na pewno mój Paweł? Tomek, długo o tym wszystkim myślałam i doszłam do wniosku, że odpowiedzi na wszystkie dręczące nas pytania, znajdują się tam… w Bieszczadach… w tym cholernym Bukowcu!
– Jeśli jest tak, jak mówisz, obiecuję ci, że odkryję tę prawdę… – szepnąłem, obejmując płaczącą Bożenę. – Dowiem się, o co chodzi… Zrobię to, bo ty opłakujesz męża i ojca swojego dziecka, a ja najlepszego przyjaciela… Poprawka, jedynego przyjaciela…
* * *