Poddaję się - ebook
Poddaję się - ebook
Kim są muzułmanki mieszkające w Polsce? Jak żyją, pracują, podróżują?
Czy realizują swoje pasje? Jak wychowują dzieci? Kto rządzi w ich domu?
Czy odwiedzają puby i grają w piłkę nożną?
Poddaję się to pierwszy reportaż o świecie żyjących w Polsce muzułmanek: konwertytek, Tatarek, mieszkających tu Bośniaczek czy Irakijek. To opowieść o islamie widzianym oczami kobiet, sunnitek, szyitek, salafitek, w różnym wieku, na różnych etapach życia, o różnym pochodzeniu. Sacrum miesza się w ich życiu z profanum, bohaterki opowiadają o tym, co dozwolone - halal - i o tym, czego nie wolno - haram. Mówią o religii, rodzinie, pracy, seksie, przyjaźni, dyskryminacji, feminizmie. Mówią, dlaczego poddały się Bogu i o tym, dlaczego nie poddają się stereotypom. Reporterską opowieść o życiu "polskich muzułmanek" uzupełniają komentarze teologów i arabistów.
Spis treści
Szahada
Rozdział I. O tym, kto do Husajna mówił tato
Rozdział II. O tym, kto jest niewolnicą
Rozdział III. O tym, kto jest talibem
Rozdział IV. O tym, kto kocha Proroka
Rozdział V. O tym, wobec kogo Bóg ma plany
Rozdział VI. O tym, kto może brać jedną żonę, drugą, trzecią i czwartą
Rozdział VII. O tym, co tajne z klauzulą poufne
Rozdział VIII. O tym, kto zazdrości
Rozdział IX. O tym, kto jest hipokrytą
Rozdział X. O tym, kto jest Polakiem i komu smakuje Bóg
Rozdział XI. O tym, kto nosi spodnie
Rozdział XII. O tym, które drogi prowadzą do raju
Podziękowania
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-01-18730-9 |
Rozmiar pliku: | 778 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Islam jest modny – mówi.
Mówi z przekonaniem. A ja jej nie wierzę.
W 1989 roku Najwyższy Duchowy Przywódca Iranu, ajatollah Chomeini, ogłosił fatwę przeciwko Salmanowi Rushdiemu, autorowi Szatańskich wersetów. To moment, który upolityczni islam bardziej niż cokolwiek innego. Od tej chwili Zachód zaczął postrzegać muzułmanów przez pryzmat jadowitych słów Chomeiniego, który na pytanie, czy islam jest religią odradzającą prowadzenie wojen, odpowiadał: pluję na wszystkich głupców, którzy tak uważają. I choć ofiarami zamachów organizowanych przez islamskich ekstremistów są w przytłaczającej większości muzułmanie, islam dla patrzącego przez orientalistyczne okulary Zachodu stał się synonimem terroryzmu. W tym przekonaniu utwierdziły go wieże World Trade Center przebite samolotami sterowanymi przez saudyjskich pilotów, ofiary w Londynie i Madrycie. Trucizna zawarta w słowach Chomeiniego rozprzestrzeniała się przez dekady, by po zamachach w Paryżu i Brukseli osiągnąć stężenie bliskie śmiertelnemu.
W tym samym roku Nicholas Coleridge wydał książkę The Fashion Conspiracy. Pod koniec lat siedemdziesiątych te domy mody, które ledwo przędły, zaczęły postrzegać Arabów jako dojne krowy.
To rynek, który trudno oszacować. Z ustaleń Reutersa sprzed pięciu lat wynika, że wśród nabywców kolekcji haute couture kobiety z Półwyspu Arabskiego stanowiły największą grupę. Coleridge pisze, że to właśnie tym klientkom paryscy krawcy zawdzięczają swoje przetrwanie. Biżuterię od Cartiera muzułmanki ukrywają pod długimi rękawami, na kreacje Diora nakładają długie do ziemi abaje. Czasem tylko błyśnie logo torebki. W 2011 roku, jak wynika z raportu Reutersa, to kobiety z Półwyspu Arabskiego wydały najwięcej pieniędzy w butikach Paryża, Londynu i Dubaju. Dwa lata później magazyn „Fortune” napisał, że w sklepach największych światowych marek Arabki zostawiły 266 miliardów dolarów.
W wiosenno-letniej kolekcji włoski dom mody Dolce & Gabbana wypuścił ekstrawaganckie chusty i abaje. Tradycja uznanej sartorii tradycją, ale projektanci wiedzą, że to na Bliskim Wschodzie są prawdziwe pieniądze. Dogadzają klientkom z Zatoki.
W Polsce jest zaledwie kilka sklepów, które sprzedają abaje. Nie można kupić burkini. Trudno o klipsy i szpilki do hidżabu. Rękawiczki i kominy pod hidżab można dostać w białostockim meczecie na Hetmańskiej. I tyle.
Polski islam jest przaśny. Swojski.
Nie ma bab z brodą, są normalne baby, powie mi jedna z konwertytek. Szukasz kontrowersji? Ortodoksji? Nie znajdziesz.
Teraz abaję można zamówić na eBayu. Na Allegro. Można kupić na jednym z setek muzułmańskich forów. Można czytać fatwy z internetowego banku, oglądać wystąpienia imamów na YouTube, znaleźć hadisy. Kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych Anita przeszła na islam, informacji nie było. Wiedziała to, co przeczytała w książkach z uniwersyteckiej biblioteki.
Pierwsi muzułmanie, jakich spotkała, to tureccy handlarze skór i futer. Na opowieści o islamie nie było tam miejsca. Rozmowy ograniczały się do targów, za ile lira kupi od nich skóry. Skupiała się na tym, jak poradzić sobie z celnikami i komu, ewentualnie, dać łapówkę. O religii zaczęła myśleć później. Skoro i tak jeździ do Turcji na handel, żeby zarobić na studia, równie dobrze może się czegoś o tej kulturze dowiedzieć. A skoro o kulturze, to i o religii. W Błękitnym Meczecie poczuła, że do islamu pcha ją coś więcej niż ciekawość. Nie szukała Boga, od zawsze obecnego w jej życiu. On był, czuwał, słuchał jej modlitw.
– Patrzyłam i czułam, że to idealna religia, logiczna, przejrzysta. Nie ma tajemnic wiary, nie ma latających aniołków – opowiada po latach.
Na razie była to intelektualna ciekawość.
Po kilku wyjazdach odłożyła tyle, żeby pójść na studia. Padło na orientalistykę. Znała angielski, francuski i rosyjski. Nie chciała marnować czasu na język, którego mogła nauczyć się sama. Arabski nie tylko był ekscytująco trudny, lecz także dawał szanse na dobre pieniądze w przyszłości. Wtedy Polacy często wyjeżdżali na kontrakty do krajów arabskich.
Koran zaczęła czytać na zajęciach. Czytała z naukowym dystansem, wspomagając się tekstami orientalistów. Podobał jej się sunnizm, surowy, odarty z mistycznej otoczki obecnej w szyizmie, zbliżony, gdyby miała szukać porównania, do protestantyzmu.
– Byłam chyba przy drugim czy trzecim rozdziale, kiedy stwierdziłam, że to prawda i nie mogę dłużej udawać, że mnie to nie dotyczy – mówi.
Kiedy przechodziła na islam, wiedziała tylko, że nie może jeść wieprzowiny i pić alkoholu. To odgórne usankcjonowanie abstynencji akurat mało ją obeszło, bo i tak nigdy nie piła. Im więcej czytała, wciąż żyjąc w tym swoim islamie jak pustelnica, bo muzułmanów w latach dziewięćdziesiątych była w Polsce garstka, tym bliższa stawała jej się ta religia. Zasady były swojskie, dobrze znane, tak bardzo podobne do tych, które wpoiła jej babcia Marysia.
– Babcia i dziadek mieli ogromny wpływ na moje wychowanie, dlatego miałam staroświeckie zasady moralne. Islam był dla mnie oczywisty – mówi.
Mąż, który przyjechał tu na studia z Syrii, nie był specjalnie religijny. Nie bardzo nawet wiedzieli, jak się modlić. Anita nie miała pojęcia, jak się ubierać, biegała więc w mini i na szpilkach.
– Może i budziłam zgorszenie wśród innych muzułmanów, ale skąd mogłam wiedzieć – śmieje się.
Kiedy się pobierali, wiedziała, że w jego kraju takie małżeństwo nie miałoby szans. Bo kto w kraju arabskim wydałby dziewczynę za studenta bez grosza?
Dzieci wzrastały w islamie. Choć, mówi Anita, one są muzułmanami raczej tylko z nazwy, tak jak większość identyfikująca się nominalnie jako katolicy, choć religia nie odgrywa większej roli w ich życiu.
– Dzieci są najbardziej podobne do naszych rodziców. Moja córka jest tak sceptyczna w stosunku do islamu, jak moja mama do chrześcijaństwa. A ja jestem religijna jak moja babcia – mówi Anita.
Drugi mąż jest konwertytą. Mężowie mają jedną cechę wspólną. Zaradność. Pierwszy, choć był biednym studentem, dzięki ambicji i przebojowości potrafił sprawić, że szarzyzna lat dziewięćdziesiątych doskwierała im mniej. Drugi, choć są częściowo małżeństwem na odległość, daje jej wsparcie psychiczne.
– Prawda jest taka, i to jest aktualne od wieków, że mężczyzna jest głową, a kobieta szyją. Faceci lubią czuć, że decydują, a ja uważam, iż mądra kobieta nie będzie nosiła spodni, zwłaszcza publicznie, żeby męża nie kastrować – wykłada swoją filozofię Anita.
Facet, uważa, ma być odpowiedzialny. Doświadczone kobiety w krajach arabskich dobrze o tym wiedzą, i choć dominują, rzadko to pokazują, by męża nie urazić.
– I dlatego mają ochronę i opiekę – stwierdza triumfalnie.
Jak jej cieknie kran, to nie rzuca się, żeby go naprawić, tylko siada i czeka, aż zrobi to mąż. Taka jest umowa. Ja jestem kobietą, ty jesteś facetem, bierz się więc do tego cieknącego kranu.
Kiedy protestuję, mówiąc, że trzema zdaniami podważa zdobycze ruchu wyzwolenia kobiet, macha ręką.
– Nie jestem wyzwolona, bo mnie nie ma kto z czego wyzwalać.
– I nie drażni cię, że mężczyźni wydają się być na uprzywilejowanej pozycji?
– Nie, bo nie kopię się z koniem. Nasza psychika jest inna. Mamy inne prawa i obowiązki. Facet ma większe możliwości matrymonialne i taka jest prawda. Nie wierzę w jakiś głupi feminizm. Każdy jest inny, ja jestem czarna, ty blondynka, ja jestem kobietą, ty mężczyzną, i nie ma się co wygłupiać z prymitywnie pojmowaną równością. Kobieta musi o tym wiedzieć i wysoko stawiać poprzeczkę, bo to ona więcej traci – przekonuje.
Moje protesty zbywa machnięciem ręki.
– I dlatego kobiety Zachodu są na straconej pozycji wobec muzułmanek. Wykastrowały mężczyzn, ale i wszystko im dały. Faceci nie muszą się o nic starać. Sypiają, z kim chcą, i nie muszą się żenić. A u nas jest tak: chcesz ze mną spać? Mieć dzieci? To proszę bardzo, tu jest kontrakt ślubny, zapewnij mi dach nad głową, poczucie bezpieczeństwa, i możemy rozmawiać. My, kobiety, musimy wykorzystywać te atuty, które mamy – kończy swój wywód.
– Tylko muzułmanki?
– Nie. My wszystkie. Nawet te farbowane szeherezady, które potem plują na islam.
– Zatem feminizm? – pytam.
– Nie. Zdrowy rozsądek i wieki tradycji – odpowiada pewnie.