- W empik go
Poddasze - ebook
Poddasze - ebook
FERAJNA ZAWIĄZAŁA SIĘ NA PODDASZU.
FERAJNA SPĘDZA ZE SOBĄ KAŻDĄ WOLNĄ CHWILĘ.
NIKT NIE MOŻE OPUŚCIĆ FERAJNY Z WŁASNEJ WOLI.
Jej członkowie dzielą jedno wielkie marzenie – chcą być bogaci. Ale – choć zdobyli wykształcenie, są młodzi i zdrowi – trudno jest im znaleźć dobrą pracę. Czas upływa im więc na łowieniu ryb, piciu wina i łapaniu się dorywczych zajęć. Aż pewnego dnia pojawia się pomysł wspólnego wyjazdu i zobaczenia Paryża na własne oczy. Tam, we Francji, przed ferajną otwiera się nowa możliwość zarobku, nawet jeśli nielegalna, to gwarantująca olbrzymie dochody.
Ferajna powiększa się, a zasada lojalności staje się nagle szczególnie ważna.
Czy zuchwały skok na bank organizowany przez grupę przyjaciół z Łaz ma szansę powodzenia? Dokąd zaprowadzi bohaterów? I dlaczego do Rosji?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7942-503-7 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Narodzin jest wiele, moi drodzy przyjaciele. Najczęściej dzieci rodzą się w niedzielę, bo, jak to mówią, w poniedziałek i piątek to złego początek.
Tak naprawdę piątek czy poniedziałek, sobota, niedziela, nieważna godzina, dzień, miesiąc – chłopak czy dziewczyna. Najważniejsza jest rodzina. Bo ona wychowuje, do życia sposobi, uczy wszystkiego, by w życiu nie brakło niczego.
A gdy pieluszki zaczną tatuś z mamusią zmieniać, w domu taka radocha, że sąsiad przez ścianę się uśmiecha.
A gdy na spacer wychodzą z dzieckiem, to wszyscy ich podziwiają i zazdroszczą, że to nie oni wózeczek pchają.
A gdy wyrasta dziecię z pieluszek, to się zaczyna powoli uczyć. Uczy się pilnie od swych rodziców, by potem mogło ich samych uczyć. Nadeszła chwila oczekiwania, dziecko do szkoły posyłać z rana, by z dziecka czasem nie zrobić bałwana. Trochę oddechu rodzice złapią, gdy w szkole dziecko połapie.
A gdy po lekcjach wróci do domu, najchętniej rodzice wybyliby z domu. Jak wtedy ten mały człowiek jest wesoły. Jego zdaniem to rodzice powinni iść do szkoły. Wnet zaczyna im tak tłumaczyć: że on już umie, literki poznał, czytać troszeczkę – czytać potrafi, na palcach liczy i wnet policzy. Na geografii pokaże na mapie. A że do pracy pójść potem trzeba… Cóż, pan kierownik ocen nie wyśpiewa. Bo w mojej klasie to pani płacze, zawsze powtarza, że robię błędy, że nie ma we mnie iskry zachęty. Gdy będę robił dalej te błędy, żadne papiery ni dokumenty, żadne świadectwa ani dyplomy nie dadzą pracy i ładnej żony. A ja powtarzam wam, moi drodzy – nauka sama do głowy wskoczy. Bo kiedy wyszło się z lat dziecięcych, samemu książki się brało w ręce i nikt do szkoły nie musiał namawiać. W gimnazjum nauka szła trochę łatwiej, choć nieraz najadł się człowiek strachu – wychowawca na lekcjach bez zapowiedzi robił malutkie sprawdziany. Jeden z drugim patrzył po sobie, a gdy się dało, pomógł w potrzebie. Ściągnąć pozwolił, mój drogi bracie, byś nie zrozumiał czegoś inaczej.
A gdy nadszedł czas ocen, nie było śmiesznie, głową człek kręcił. Kartki w ruch poszły, każdy miał swoją, ocenę dostał za prace swoje. Nie każdy czuł się dumny, byłoby lepiej nie robić kartkówki. Bo gdy nas w klasie wychowawca skrzyczał i grzecznie dodał, że trzeba się uczyć, do powiedzenia miał tak wiele, że nie wszyscy brali to do siebie. Jako argumentem posłużył się rodzicami, że teraz są uczonymi pracownikami. Pracują dzielnie, byśmy mogli zająć ich miejsce. Byśmy też mogli, jak oni dzisiaj, wychować dzieci, przekazać wiedzę, zapoczątkować erę przyszłości. Odkrywać w przestrzeni kosmicznej nieznane lądy, zasiedlać planety i ich doglądać, by coraz więcej było miejsca dla ludzkości. By nikt nam więcej nie mógł zarzucić, że mamy jakieś inne poglądy. Bo są wśród ludzi ludzie zawzięci, którzy do pracy nie mają chęci. Którzy by chcieli wiele osiągnąć, którzy wciąż krzyczą, że będzie lepiej, że najbezpieczniej jest się nie wtrącać, patrzeć na kogoś i go utrącać. Bo gdy ich w szkole wychowawcy uczyli, to oni w Bogu widzieli guru. Nie na tym rzecz polega, by wciąż modlić się do naszego Boga.
Liceum czas zacząć, poprawił wychowawca nasze prace, byśmy mogli zostać lekarzem albo dziennikarzem. W budynki wskoczyć i zostać murarzem. Jest tyle zawodów, można też zostać prawnikiem-ochotnikiem. W trakcie nauki łańcuch z orłem na pierś włożyć i wtedy się wyłożyć. Jeśli ktoś się tylko zgodzi, można zostać i masarzem. Albo raczej policjantem, by nie było więcej kantów. By porządku móc pilnować i przestępców w puszkę chować. A najlepiej w tych zawodach wcale więcej już nie robić. Znaleźć sobie wolną chwilę i artystą siebie zrobić. Mówić, pisać nie jest trudno, wybrać szkołę – to jest problem, młodzi ludzie mają wtedy przeogromny wybór wiedzy. Tu matura, tam zapisy, trzeba nosić brudnopisy, żeby można było spojrzeć, w której szkole to nie problem.
A gdy studia już zaczniemy, brudnopisy wyrzucimy, w głowach wszystko umieścimy, to z dyplomem w rękach dzisiaj pracę znajdą ochotnicy. Teraz wypiszemy, jak zawód zdobywać, żeby było łatwiej – od pracy nie będziemy się migać. A w pracy, jak to w pracy, człek przerzuca tony masy, aby w rękach, no i w nogach nie zrobiły się zakwasy. Można było zrobić rzeźbę albo co innego, tak traktuje prasa masę i na klepkę rurka czmycha. Czeka, by ją wywieźć na wózku, do komory wstawić luźno, no i sprzedać je do huty. Aby potem, gdy przyjdzie piętnasty, zebrać garść waluty, bo rureczki są sprzedane już do huty. A gdy będziesz wśród lekarzy stawiał kroki, to uważaj, byś nie złamał nogi czasem, bo chirurgiem zostać, bracie, to jest kawał pracy czasem. A gdy w prawo się bawiłeś i do szkoły przychodziłeś, nie na rękę tę piosenkę było śpiewać komuś chętnie. No i znowuż zawód zmieniasz, teraz będziesz wśród murarzy cegłę wstawiał, tynk zacierał i wykładał coś studentom – bez obrazy, takie były wtedy czasy. A gdy chwilkę znajdziesz na zabawę, to uciekaj zaraz, bracie, bo niektórzy studenci i nauczyciele są nie w temacie, jak tak można tych zawodów wiele zmieniać. Ale z czasem nie nadąży człowiek z czasem. Gdy pomyśli i przemyśli multum wydarzeń, które w życiu się ukażą, bez najmniejszej wiary w innych wybierzemy nasze czasy. Trochę w piłkę zagrać trzeba, to jest żadna hańba nieba, kilka bramek strzelić, rzuty karne bronić, po boisku z sędzią się pogonić. By kibice na trybunach mogli zrobić parę uwag, powyzywać i pośpiewać, i sędziego rower sprzedać. Aby sędzia nie był sławny – za rzut karny bezprawny.
Za takie bzdurne rzeczy sędziego chciano w rzece utopić. Jak bym usiadł opisywać, co nasi kibice mogą wyśpiewać, nikt by nie chciał być piłkarzem i w reprezentacji Polski grywać. A po meczu, gdy już wszyscy są przebrani, by od stresu trochę odbiec, by kolejny mecz nam wygrać, teraz trzeba wyjść na scenę i piosenki zacząć śpiewać.
A teraz troszeczkę opowiemy wam bajeczkę. Na poddaszu się rozgrywa i zacznijmy teraz czytać. Przygoda nas czeka – proszę tylko nie zasypiać. Na poddaszu opiszemy wiele wydarzeń. Z panną Jasią na kolacji zjedliśmy dużo kiełbasy. Z panną Lidką czasem chodziliśmy na spacer do lasu. Z panną Krysią układałem się do snu, kiedy przyszłaś, Basiu, tu. A gdy przyszła Basia tu, panna Basia, panna Krysia, no i ja wypiliśmy wina dzban. A gdy przyszło iść już spać, Jaś z Małgosią jeszcze wpadł. Po swawolach, po rozmowach ciągle ich nie boli głowa, zatem myślą, skąd tu jeszcze trunku skołować. Zamyśleni na spacer nabrali chęci. Jak w tę noc piękną majową Stasia, Jasia, Basia, Krysia, Jaś z Małgosią (no i ja) wybiegliśmy spod poddasza, by tę noc uhonorować ciężką pracą – nie tłumacząc – by mieć znowuż na dzban wina, by nam głowa się cieszyła i w kieszeni forsa tkwiła. Jak to zwykle bywa, jeszcze po szklance, przy tej ciężkiej pracy, dziś fart ogromny mieliśmy.
A tak szczerze mówiąc wam, to poszedłem na spacer sam. Sam wypiłem wina dzban, sam widziałem wiele pań. Ale skończmy już ten żart, ja nie byłem przecie sam. Jak czytacie, mili moi, we śnie moim – wyobraźni dużo mam. Jeśli zapragniecie, a wiem przecie, że przygodę przeżyć chcecie, zasiądziemy na poddaszu obok pań. A niech Jan was pilnuje, byście nie wypili dzbana wina, byście mogli udział brać w tej przygodzie. Panna Małgosia, panna Stasia, panna Jasia, panna Krysia, Jaś to pan, no i wy. A jeśli jesteś w ciężkiej pracy, wciągnij się w wydarzenia, lecz nie nawal. Czasem jednak, moi mili, nie są wszyscy tacy mili, bo gdy nocny spacer zrobisz, to pieniędzy nie zarobisz. A gdy rano się wynurzysz i oczęta swe przymrużysz, powychodzą wszyscy z dziury i od tego złoty, dwa – kolejny dzban wina się ma. A gdy dumni usiądziecie, na ławeczce znów spoczniecie, Stasia, Jasia, Basia, Krysia, Jan, Małgosia oraz my, zaczynamy pracy łyk. Etykietę dziś sprawdzamy, bo ten towar to nieznany – pierwszy raz go próbujemy i o smak się dziś pytamy. Najpierw Stasia napój królewski do góry unosi i ferajnie o cechach donosi: kolor złoty jak słoneczne sploty, barwa wpadająca w błękitne loty, odcień w banany, a smak – zaraz się przekonamy. Jak poszedł trunek nieznany przez gardło, przełyk i oczy Stasi wyszły na wierzch, przywrócił życie jej duszy taki łyk nieduży. Odłożyła kielich, powiedziała mało i nagle ciszą wszystkich zatkało.
Teraz się Jasia do komunii sposobi, podnosi trunek, by w buzię wskoczył. Poczuła nagle ulgę radości i usiąść może już trochę prościej. A teraz kolej na Krysię naszą, wszyscy na nią z podziwem patrzą, gdy kielich unosi w górę. Już czas na Basię, bo też ją suszy, lecz bez przekąski się nie napije. Łapie za kielich i wie, że żyje. Panna Małgosia też chrzest przyjmuje i z hartem ducha podnosi kielicha. Uśmiech na twarzy jej się pojawia i teraz widzi jej się zabawa. Janek jak Janek, szef tej ferajny, patrzy na nich i wlewa kielich. Zatem, panowie i drogie panie, wypijmy wszyscy pod to śniadanie, aby nam nigdy nie brakło chleba, byśmy na słońcu się mogli wygrzewać. Lecz cóż tam nadchodzi z daleka? – patrzymy, a Lidka kiwa na nas i czeka. Więc my w pośpiechu do niej podbiegamy, z tchem niemal zapartym głośno wołamy:
– Poczekaj chwilę, zaraz ci damy!
Lecz Lidka na to nam mówi:
– Bracia, nie o to chodzi. Nowinę znacie? Że nasz znajomy padł na podłogę, rzuciło nim jak suchą kłodą. Już teraz w sercu moim i waszym będzie brakować nam go na poddaszu. Razem w kondukcie pójdziemy teraz, by odprowadzić go we łzach i w ciszy.
Gdy się skończyła ta ceremonia, niejednego bolała głowa. Lecz trzeba w życiu być bardzo silnym, by nie być ziemi zbytnio przychylnym. Bo gdy się tam raz nogami wskoczy, to już na zawsze zamyka się oczy.
Czas coś zjeść, na dworze kartofle będziemy piec, mlekiem przepijemy i choć raz pojemy. Przed ważnym posiłkiem, by nie wypić chyłkiem, siądźmy jak harcerze, by pogadać szczerze. A może by się znalazł wśród nas jakiś bajarz. Czy ci nic do głowy, czytelniku, nie przychodzi? To ciebie słuchali, gdy z bajki się śmiali, więc bardzo prosimy, opowiadaj dalej.
Był sobie hrabia i hrabianka,
Mieli ulepić bałwanka,
Lecz bałwanek był cwany
I wyjechał na Bahamy.
Hrabia i hrabianka gonili więc bałwanka,
Wsiedli do karocy
I dotarli na Bahamy jednej nocy.
A że tam upały,
Hrabia z hrabianką się kąpali
I tak zabawą byli zajęci,
Że zapomnieli o swym bałwanku,
By go przechwycić
I postawić przy swym pałacyku,
By radość miały dzieci.
Urwała się piosenka i biesiada do końca dobiegła. Stasia, Jasia, Basia, Krysia oraz Lidka, Jan, Małgosia, no i my wzięliśmy Jasia na ramiona i ponieśliśmy. Jasia zmęczonego na poddaszu zostawili uśpionego.
Kiedy rano się obudził i powieki swe otworzył, spojrzał w sufit i nie wierzył, że w swym łożu leży. Głowę ciężką podniósł i zatrzymał się wzrokiem litościwym na stoliku, bo zobaczył tam wódkę w kielichu. Skoczył zaraz na nogi ociężałe, sięgnął dłońmi, by nie wylać ani kropli. Pokrzepił się Jasiu kielichem, by widzieć, co począć dzisiaj. Ubrał się pośpiesznie w ciuszki, no i wyszedł. A gdy znalazł się w te pędy na ulicy, tam gdzie zwykł się zawsze zatrzymywać, porozglądał się po pustej swej ulicy i nie dostrzegł żywej duszy. Na zegarek swój popatrzył kilka razy. Aż tu nagle zza zakrętu wyskakuje wóz ze skrętu i podjeżdża z piskiem opon, zatrzymując się tuż obok. Jaś jeszcze z ociężałą głową, ale gdy oczy swe przetarł, zobaczył, że będzie robota.
Teraz, drodzy czytelnicy, postoimy na ulicy, wybadamy, co jest grane, i z Jasiem zjemy śniadanie. Byśmy mogli też zarobić na Jasia i swe utrzymanie.
*
Jaś z zapałem wszedł na pieczarkową halę, porozglądał się z grymasem, czy gdzie pieczarki nie rosną czasem. Lecz ta hala pusta była i trzeba będzie ją zmywać. Więc Jaś szybko umył deski i je tak przytulał – nie została żadna dziura. Już układał je z fasonem, ściskał jakby swoją żonę. A gdy już wszystkie ułożył, wypieścił je karboliną, aby im zimno nie było. Następnego dnia obornik na to położył. Trzeciego prasę poukładał i to był koniec pracy. I już siew na hali zrobił, by pieczarki wyrastały. I po ciężkiej, trudnej pracy Jaś z uśmiechem pobrał zapłatę, wsiadł w samochód i podjechał pod podwórko.
Obrastało samym kwiatem. Tam znajduje się poddasze. I już z Jasiem idą wszyscy razem, by przywitać Jasia pracę i te dudki zarobione, które pójdą na okrasę. Jaś w tym dniu jest poważany i prowadzi swą ferajnę, skrupulatnie im tłumacząc, że bez pracy nic nie znaczą. Cisza wkoło wnet zapadła, a po chwili Lidka ładna głośnym krzykiem mu przerywa i tak cicho zagadała, że nasz Jasiu ma swą rację, bo bez pracy nie zje czasem, że ta praca uszlachetnia.
– A ja jutro będę kopała w ogródkach – powiedziała. – Będę pracę swą szanować, by wódeczki nie wykopać, bo gdy wódkę tę wykopię, będę dalej dawać w szyję i nic z pracy by nie było, bo na kacu się nie żyje. A gdy jutro będę wstawać i w ogródkach kopać grządki, to wam życzę, by w sezonie wyrastały warzyw rządki. A więc po kieliszku dziś wypijmy i się grzecznie rozchodzimy.
I tak towarzystwo dumne z Lidki i naszego Jasia opuściło poddasze, by Jaś z Lidką jutro do pracy zaszli.
*
Lidka, rano wstając z łóżka, nie malowała paznokci i brzuszka. Wskoczyła szybko w ciuszki robocze i wybiegła do pracy ochoczo. A w pracy za szpadel chwyciła i w ziemię go wbiła. Zaczęła kopać grządki, kopała, by zasiać marchewki. Przy tej grządce tak się rozmarzyła, że bluzeczkę ściągnęła i ją położyła. Na szczęście nikt jej nie widział, bo był ogród wkoło i mogła się opalać na wesoło. A że jej coraz gorącej było, ściągnęła staniczek, bo był zalany nie kroplą deszczu, tylko jej łzami. Tak się bowiem wciągnęła w robotę, że ręce miała obolałe trochę. Jasia oczywiście w pracy nie było, bo się chłopisko bardzo narobiło i Lidka z drugą grządką się sama męczyła. Będzie sadzić nam fasolkę, aby rosła długim prątkiem. A że była na pół golutka, rozkopała pół ogródka. Grządkę skończyła, zrobiła przerwę niedużą i z uśmiechniętą buzią za trzecią się wzięła, by tam mogła również sadzić ogóreczki i inne warzywne smaczki.
A gdy wieczór już nadchodził, Lidka do domu dochodzi. Jest zmęczona po dniu całym z ciężką pracą, ręce obolałe i spiekotę czuć na czole, a więc do domu wchodzi z mozołem, siada na kanapie i po chwili chrapie. Śni jej się wycieczka żaglowcem niedużym. Płynie po akwenach, ogląda wybrzeża, poznaje ludzi i jej się nie nudzi. Nagle dzwonek do drzwi zadzwonił i Lidkę obudził. Lidka wstała i otworzyła, patrzy, a tu Basia ledwo na jej progu stoi. Kiwa się na nogach.
– Cześć, Lidko, jak ci leci – mówiła. – Czy po pracy masz ochotę, by wódeczki wypić trochę?
Na to Lidka jej tak mówi:
– Och, Basieńko moja droga, dziś do domu moja droga asfaltowa wyboista trochę była, muszę przyznać, choć nie piłam. Więc jednego nie zaszkodzi, gdy do domu wódka wchodzi. Po zmęczeniu takim dużym wypadało się odurzyć.
No i nasza Lidka z Basią zasiadają do stolika, by wódeczki trochę wypić. Po rozmowie bardzo długiej Lidka stwierdza, że na jutro potrzebuje pomocnika, więc Basia odsuwa od siebie pełnego kielicha i grzeczniutko razem z Lidką kładą się do łóżka, aby rano wstać do pracy i wyjść na paluszkach.
Rano wypoczęte wstają z łóżka i z uśmiechem na twarzach wychodzą do pracy, aby znowu wbić dwa szpadle i wykopać wiele radli. A więc dziś nie będziemy się rozbierać, trochę deszczyk pokropuje teraz. Już południe nam się zbliża i pracy zostało niedużo. Jeszcze tylko zasiać grządki i pieniążki wziąć do rączki, żeby później przyjść tu znowu, by oplewić trochę z boku, by z tej pracy plony były i gospodarze się cieszyły. Aby tu za rok móc wrócić i to samo im powtórzyć. Zatem Lidka z Basią naszą pracy moc dziś wykonały i skończyły kopać rządki, siać warzywa, podlewać grządki.
Teraz trochę wam opowiem, co Stasia z Jasią robiły w rowie. Jak na arystokratki przystało, pracują w melioracji, pracują ciężko. Nieraz po godzinach, by było na szklaneczkę wina. Bo zanim się pracę rozpocznie, trzeba organizm trochę wzmocnić, byśmy grypy nie dostali i bez chorób pracowali.
– Nie chcemy się chwalić, lecz dziś kierownik nam wyznaczył kawał pracy. Mamy oczyścić pewien odcinek rzeki Warty.
Ale zanim się dostały Stasia z Jasią do brzegów tej rzeki, skosiły połacie po obu stronach łąki dużej, by rzeka mogła płynąć szerzej. I nic dziwnego by w tym nie było, gdyby Stasi i Jasi nie suszyło. Bo nam wiadomo, że w takim stanie, to praca zawsze kiedyś ustanie i będzie niżej niż powołanie. I fart Stasia z Jasią miały, że przy śniadaniu przysiedli się dwaj przystojni panowie. Choć początkowo nie szła rozmowa, bo Stasię i Jasię bolała głowa, to po godzinie szczerej namowy skoczył gość jeden do gospody. Zakupił tam dwie buteleczki, a na zakąskę kilo szyneczki, zakupił kilka wód do przepicia, by łatwiej było im kieliszka łykać. I przyszedł szybko, jak mógł najprędzej, by Stasi i Jasi nie zniechęcić do dalszej pracy. Porozkładał to w cieniu pod gruszą, przecie wiadomo, że każdego suszy. A gdy po jednym wszyscy wypili, nagle ożyli, lecz Stasia z Jasią głupie nie były, zaraz panom propozycję złożyły. A że to była wczesna godzina, mocno trzeba w pracy było naginać.
– Trzeba nam skończyć długi odcinek, będziemy pracować do drugiej godziny.
A więc panowie wraz z paniami naszymi wspólnie do pracy się przyłożyli, bo propozycję dziewcząt przyjęli i byli z nimi do ostatniej chwili. Skończyli wcześnie przed dniówką, jeszcze o dwunastej znaleźli się przy kresce. Po jednym każdy wypił, odpoczęli trochę i poszli się bawić na dancing.
Na dancingu wiemy wszyscy, po cośmy tu są. Aby się zabawić, odstresować po pracy, zawrzeć znajomości i umocnić więzy z naszymi panami, którzy nas tu ściągnęli, byśmy o nich nie zapomnieli. A więc Stasia z Jasią i ich drodzy chłopcy poszli na całego, zabawiając gości, a przy tym śmiejąc się wesoło, bo Stasia swym tańcem brzucha zadziwiła wszystkich. Sprytnie się wywija i za uchem kilku chłopów mówi o miłości i niejeden pan z tej złości chce jej schrupać wątłe kości. Bo gdy Stasia się suwała i swój biust im wypinała, a tyłeczek podsuwała, to ich szczerze zachęcała. Kiedy panom ręka drgała, to im Stasia uciekała i paluszkiem przy tym grożąc, cichutko szeptem powtarzała, że to nie jest dobra chwila, by biust dalej wypinać, by tyłeczek podsuwać i seksem zatruwać.
– Bo ja też przyszłam tu dzisiaj, by się trochę odstresować, a nie seks z wami uprawiać i się przy tym was bardzo obawiać.
Każdy ma z nas jakieś chęci, by się przy tym nie zakręcić, jeden bawi się wesoło, drugi przed telewizorem ogląda gołą. Ale patrzcie tu na Jasię, co za klasa w drugiej klasie. Trzyma Jasię każdy w pasie i tanecznym hula-bula tańczą w miejscu gule-gula. To jest taniec połamaniec nie każdemu jeszcze znany, z hucznym śpiewem wkoło kręcą, talią swoją wnet zakręcą i was dzisiaj też zachęcą. Prawa noga lekko w górę, wysuwamy ją przed siebie i kładziemy równo stopę na parkiecie, by tę drugą móc obrócić i za bok można się chwycić, byś się nie przewrócił. A gdy już chwytamy partnera, w tali go trzymając, nogi na parkiecie lekko uginając i przy tym wytrwale go obłapiając, przy tym można kucki zrobić, wyprostować prawe nogi i je w mig na parkiecie położyć. Byś się, bracie, nie wyłożył, wstać szybciutko i, trzymając bok partnera, lekko na nim się położyć. A po takiej ciężkiej chwili chwyćmy oddech, byśmy żyli, ręce od tułowia partnera odłożyć i pod brzuszkiem jej czy jego położyć. Głośno jeszcze zaklaśniemy, by na sali widać było, że to taniec, to zażyłość, by wesoło wszystkim było.
A panowie też nie gorsi – zaczynają bawić gości, akrobacją się parają i widownię zapraszają. Skręty, skłony, wygibasy, wnet się wzięli za zapasy, obejmują się i snują, by wrażenia zrobić trochę. Aż chęć taneczna prysła. Panna Krysia też im wyszła, z panną Jasią się zawzięły i do domu migiem poleciały, swoje nogi ze złej drogi zabrać chciały, bo się w chłopcach odkochały. A gdy przyszły umęczone i zziajane, zasapane, to im nic nie było w głowie – tylko pościel, nie panowie.
Chcę dołożyć, moi drodzy, że nasz Jasiu to jest facet, chłop morowy, Jaś samochód sobie kupił, wypłacili mu gotówkę, no i z tych pieniędzy kupił sobie i ferajnie małą wódkę.
Teraz trochę wam opowiem, jak Jasiowi tkwiło w głowie, by samochód sobie kupić i pojeździć po ulicy, by ferajnę mógł obwozić, by ich nie bolały nogi. Jaś znalazł szczęście w pożyczkach, choć każdy ostrzegał i tłumaczył, że wpadnie w długi, będzie jak głupi, bo to pieniądze są szczęściem waszym. No i bank rękę położy, by Jasia ratą dużą obłożyć i długi za jakiś czas wyłożyć, by się nie ruszał, by go kopali, by nie miał wyjścia, by się z niego śmiali, by w oczach innych był bardzo mądry, lecz tylko wtedy, gdy włoży w zęby kilka grosików na swe potrzeby. Nie mówiąc nic bliskiej osobie, bo ona jego zaraz wykopie i będzie krzyk i pośmiewisko, i będą śmiać się, że Jasiu prysł. Lecz Jaś poszedł w zaparte, na przekór wszystkim kupił samochód, dla siebie, ferajny i swoich bliskich. Bo każdy myśli, że te pieniądze życie uprzykrzą, do grobu wpędzą. A ja tak wam powiadam, że gdyby nie bank, to trudna rada, życie ratuje, uśmiech przywraca – zabawić też się czasem wypada.
Nie chciałem wierzyć, tyle pieniędzy, ona na pewno coś z kasą kręci. Lecz Jaś przekonał się na własnej skórze, gdy do okienka bankowego przyszedł. Pani do niego z uśmiechem, uprzejmie:
– Czy Pan dziś dzwonił? Jakiś dokument?
I Jaś wyciąga dowód z mozołem, patrzy na panią z niedowierzaniem. Przecież pożyczki tej nie dostanę! Pani ma uśmiech na twarzy lekki, liczy pieniądze, patrzy na dokumenty i Jasia pyta po chwili grzecznie:
– Ile pan zechce wziąć tej gotówki, by sobie kupić samochód malutki?
I tak samochód kupił Jaś sobie, nawet pojeździłby nim trochę, gdyby nie to, że nie miał prawka. Ja tak przez lata pieniądze biorę i jestem wesoły człowiek. Bo chociaż bieda nam nie doskwiera, to zawsze trzeba kawałka chleba, zawsze potrzeby się znajdą inne, słoneczko też nam inaczej świeci, lecz bank ratuje nam zawsze życie.