- promocja
- W empik go
Podejrzana - ebook
Podejrzana - ebook
Psycholog i kryminolog dr Gretchen White jest specjalistką w dziedzinie antyspołecznych zaburzeń osobowości i przestępstw z użyciem przemocy. Pomogła detektywowi Patrickowi Shaughnessy'emu rozwiązać tyle ważnych spraw, że jej własna historia jest często pomijana milczeniem: Gretchen to osoba ze zdiagnozowaną socjopatią, w przeszłości podejrzewana o zabicie własnej ciotki. Shaughnessy uważa, że morderstwo uszło Gretchen na sucho.
Nowa, głośna sprawa, która ląduje na biurku Shaughnessy'ego, wydaje się jednocześnie otwarta i zamknięta. Bezduszna nastolatka Viola Kent zostaje oskarżona o zabicie swojej matki. Opinia publiczna uznała już dziewczynę za winną. Jednak Gretchen być może dostrzega w Violi coś, czego nikt inny nie widzi – siebie.
Jeśli Viola jest kozłem ofiarnym, to kto naprawdę zabił? I co ukrywa? Aby odkryć prawdę, Gretchen musi wkroczyć w czeluść nie tylko mroczną i bezlitosną, ale i przerażająco znajomą.
„Świetna fabuła i niezapomniane postacie stanowią o sukcesie tej książki. Labuskes jest na fali.” – „Publishers Weekly”
„Podejrzana ma wszystko, czego pragnę w thrillerze: intrygującą główną bohaterkę, niespodziewane zwroty akcji i zapierające dech zakończenie, które doskonale współgra z przerażającym i fascynującym klimatem, który Labuskes wprowadza w całej powieści. To książka, którą czyta się jednym tchem.” – Jess Lourey, autorka bestsellerów Amazona
Brianna Labuskes – amerykańska autorka, mistrzyni mrocznych thrillerów psychologicznych, której książki trafiły na listy bestsellerów Amazona i „Washington Post”. Urodziła się w Harrisburgu w Pensylwanii i ukończyła studia dziennikarskie na Penn State University. Przez ostatnie osiem lat pracowała jako redaktorka zarówno dla gazet miejskich, jak i ogólnokrajowych mediów, takich jak „Politico” i „Kaiser Health News”, zajmując się polityką. Mieszka w Waszyngtonie. Lubi podróżować, wędrować, pływać kajakiem i odkrywać najlepsze miejsca na brunch w mieście.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67157-41-4 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
REED
Koronkowa firanka tworzyła wzorzyste plamy światła na grzbiecie dłoni Reeda Kenta, gdy odchylał wiotką tkaninę od okna na tyle, by zobaczyć, jak porsche podjeżdża do krawężnika.
Kobieta, która wysiadła z małego, czerwonego sportowego samochodu, spojrzała w górę prosto na niego, jakby wiedziała, że tam jest, jakby napotkała jego oczy, mimo że znajdował się na ostatnim piętrze kamienicy.
Reed szybko cofnął się w cień, opuszczając firankę. Była wystarczająco cienka, by mógł przez nią dojrzeć, że kobieta przypatrywała się jeszcze chwilę. Potem skinęła głową na potwierdzenie i ruszyła ku schodom.
Reed odwrócił się, przywarł plecami do ściany i osunął się na podłogę, nasłuchując stukania do drzwi. Rozległo się raz, potem drugi i jeszcze raz...
Cisza.
Palce Reeda wybijały rytm na lufie pistoletu ostrożnie dzierżonego w dłoniach, czoło oparł na podciągniętych kolanach.
Jak do tego doszło?
Dwa piętra niżej otworzyły się drzwi.
Kobieta była bystra. Wiedziała, że przestał się ukrywać. Nie było potrzeby zawracać sobie głowy zamkiem. I nie należała do tych, które potrzebują upoważnień.
Z początku kroki były niepewne, potem szybkie, choć ostrożne. Ostre staccato wysokich obcasów na marmurowych stopniach pulsowało mu w szczęce. Niemal mógł obliczyć, ile zajmie jej dotarcie do niego.
Jakieś czterdzieści sekund?
Powietrze uszło mu z płuc, serce pękało wzdłuż wszystkich blizn, gdy myślał o tym, jak życie doprowadziło go do tej chwili.
Każdy błąd.
Każda miłość.
Każda tragedia. Każdy siniec, każdy śmiech, każde wahanie, za każdym razem, gdy skręcał w lewo zamiast w prawo.
Dwadzieścia sekund.
Szklane oko jednego z pluszaków Milo obserwowało go z miejsca, gdzie zabawka leżała zaplątana w pościel Sebastiana. Chłopcy nalegali na piętrowe łóżko, a Reed nie był w stanie im odmówić. Prosili o tak mało, a znosili tak wiele.
Z jego gardła wydobył się cichy skowyt, którego w każdej innej chwili by się wstydził, i sięgnął po zwierzaka – misia, kiedyś tak bardzo kochanego. Wtulił twarz w wytarte futerko jego brzuszka, przekonując siebie, że wciąż czuje na nim zapach Milo. Może nawet Sebastiana. Że czuje dzieciństwo, niewinność, głupawe chichoty i łzy nerwowego wyczerpania.
Trzy sekundy.
Upuścił pluszaka na podłogę i stanął na nogi, przyciskając broń do boku uda, jednocześnie przerażającą i dającą siłę.
Jedna sekunda.
Reed nabrał powietrza.
Drzwi sypialni się otworzyły.ROZDZIAŁ 1
GRETCHEN
Trzy dni wcześniej
Gretchen White nie mogła zaprzeczyć, że fascynowały ją zbierające się na bezkrwistej ręce Leny Booker cienie. Tak jak blade usta i sposób, w jaki głowa jej przyjaciółki zwieszała się z siedzenia kanapy.
– Dlaczego nie jestem zdziwiony, widząc cię nad martwym ciałem? – zagrzmiał z tyłu głos z bostońskim akcentem.
– Bo uważasz, że jestem zabójczynią, której nie możesz złapać – odparła Gretchen beznamiętnie i szczerze, odwracając się do detektywa Patricka Shaughnessy’ego, który przypatrywał się jej zza pleców. Obok niego stała filigranowa, ale zgrabna kobieta z kruczoczarnymi włosami i wielkimi, orzechowymi, sarnimi oczami.
Minęła godzina, odkąd Gretchen znalazła Lenę zimną i lepką, a dwie, odkąd przyjaciółka zostawiła rozpaczliwą wiadomość w jej poczcie głosowej – tę, o której Gretchen nie miała ochoty mówić Shaughnessy’emu.
– Nawaliłam, Gretch – powiedziała Lena.
– Zabójczyni, której nie mogę złapać – powtórzył Shaughnessy, podciągając spodnie stale zsuwające mu się pod wydatny brzuch, dobrze odżywiany codzienną porcją piwa i smażeniny. – Jakby to nie była prawda.
Kobieta z oczami jelonka Bambi zerknęła na nich.
– Znacie się?
Gretchen powstrzymała cięty sarkazm, który był jej pierwszą reakcją. Już dawno stała się mistrzynią w tłumieniu pierwszej reakcji, a czasami także drugiej i trzeciej. Właściwie nie mogła sobie przypomnieć ostatniej osoby, przy której nie musiałaby w jakimś stopniu uważać na słowa. Może przy Lenie, gdy ta również bywała zjadliwa.
– Masz tu prawdziwego detektywa, Shaughnessy.
I tak zabrzmiało to wredniej, niż było społecznie akceptowalne. Jednak większość ludzi usprawiedliwiłaby ten ton, zważywszy na fakt, że stali nad ciałem przyjaciółki Gretchen.
Shaughnessy prychnął, słysząc tę złośliwość.
– Detektyw Lauren Marconi. Gretchen White.
Gretchen rzuciła mu ostre spojrzenie, ponieważ pominął tytuł, żeby jej dogryźć.
– Doktor.
– Doktor Gretchen White – poprawił Shaughnessy z irytującą emfazą. – Miejscowa socjopatka.
Ostatnie słowa zostały rzucone na marginesie do detektyw Marconi, której gęste, niedepilowane brwi uniosły się, tworząc zmarszczki na gładkim wcześniej czole. Gretchen sądziła, że kobieta uznała tę uwagę za część komedii, którą odgrywali – etykietką „socjopata” posługiwano się dziś tak nonszalancko, że straciła już swoją rzeczywistą wagę. Marconi dość szybko się dowie, że Shaughnessy nie żartował.
Gretchen przez chwilę przyglądała się kobiecie, którą początkowo oceniła na dwadzieścia kilka lat. Jednak zmarszczki w kącikach jej oczu i przy ustach wskazywały, że przekroczyła trzydziestkę.
Kąciki warg Marconi uniosły się lekko, lecz wytrzymała badawcze spojrzenie Gretchen. Miała na sobie uniform, który zdawała się wybierać większość bostońskich kobiet detektywów – dżinsy, botki, marynarka, a pod nią koszulowa bluzka, tak jakby ta szczególna kombinacja pomagała wyglądać profesjonalnie, a jednocześnie wskazywała na osobę, która nie da sobie wcisnąć kitu. Na jej twarzy nie było śladu makijażu, ale Gretchen już do tego przywykła – do odrzucenia kobiecości w toksycznym męskim klubie, który miasto nazywało wydziałem policji.
Detektyw przedstawiała się jako poważna, twarda, pełna szacunku dla Shaughnessy’ego – stanęła tuż za jego lewym ramieniem. Ale nawet pomimo całego tego wysiłku nie zdołała zamaskować swojej naturalnej urody w tym oszałamiającym rodzaju, który zwykle sprawiał, że Gretchen miała ochotę zadać komuś ból w kreatywny sposób.
Zmrużywszy oczy, przeniosła uwagę na Shaughnessy’ego.
Usta detektywa drgnęły w uśmiechu.
– Miejscowa socjopatka... i ceniona zewnętrzna konsultantka wydziału – przyznał. – Pomogła rozwiązać dziesiątki spraw, specjalizując się w antyspołecznych zaburzeniach osobowości i brutalnych przestępstwach.
– „Konsultantka” to skrót od „odwalać za niego robotę” – wyjaśniła Gretchen, dodając własny komentarz dla Marconi. Jeśli dziś rano Shaughnessy chce być małostkowy, ona nie zawaha się zniżyć do jego poziomu. – Wzywają mnie, kiedy chłopcy w mundurach nie potrafią wybrnąć ze ślepego zaułka, w który sami się zapędzili.
– Wzywają, odrywając od nicnierobienia – mruknął pod nosem Shaughnessy, lecz brakowało w tym rzeczywistej emocji.
To był znajomy, wypróbowany grunt, niemal przekomarzanie się, chociaż Gretchen nie miała pewności, czy jest to widoczne dla postronnego obserwatora. Kompletnie pozbawiona wyrazu twarz Marconi niczego nie zdradzała.
– Z powodu twojej niekompetencji jestem wystarczająco zajęta – odparowała Gretchen, mimo że nie była to do końca prawda. Nawet w mieście wielkości Bostonu nie popełniano aż tak wielu morderstw, i chociaż FBI wzywało ją kilka razy, nie wykorzystywano jej nigdzie poza stanem Massachusetts.
Jednak to wystarczało. Wspierał ją ogromny fundusz powierniczy. Co ważniejsze, praca konsultantki dostarczała bardzo potrzebnej intelektualnej stymulacji. Nudy należało unikać za wszelką cenę – prowadziła do autodestrukcyjnych zachowań niepasujących do życia, którym się obecnie cieszyła.
Te sprawy pomagały zaspokoić jej chorobliwą potrzebę, martwe ciała odpowiadały na fascynację, której nigdy nie mogła całkiem się pozbyć. A resztę czasu spędzała, pisząc artykuły do czasopism naukowych, których nikt nie czytał, ale dzięki którym zyskiwała szacunek w swojej dziedzinie, tak więc gliny miały uzasadniony powód, by się do niej zwracać.
Gretchen ponownie skupiła się na ciele rozciągniętym na kanapie za dziesięć tysięcy dolarów, nad której zamówieniem Lena zastanawiała się dobre dwa miesiące.
– Więc co tu tak naprawdę robisz, Gretch? – zapytał Shaughnessy teraz już poważnym tonem, podchodząc bliżej, by lepiej widzieć.
Policyjne mundury napływały i wypływały z mieszkania Leny niczym granatowa woda na tle doskonale neutralnej barwy ścian, ale Gretchen i Shaughnessy nie zwracali uwagi na nikogo innego.
– Znalazłam ją.
Shaughnessy sapnął z rozbawieniem.
– Jak na kogoś, kto nie jest gliną, znajdujesz mnóstwo martwych ciał.
Tej prawdzie nie mogła zaprzeczyć.
Wzrok Gretchen powędrował do Leny, znajdując i katalogując pierwsze objawy rigor mortis, przemian chemicznych w powiekach, szczęce, szyi. Gdy przed godziną wpadła do jej mieszkania, była chwila, gdy Lena wyglądała, jakby spała.
Teraz nie było wątpliwości co do rzeczywistej sytuacji.
– To było przedawkowanie – stwierdziła Gretchen. Wiedziała, że w przeszłości Lena brała środki przeciwbólowe, ale zawsze miała dość pieniędzy na dobry towar. Zastanowiła się, czy nawet dobry towar był dziś mieszany z fentanylem. A może tym razem Lena nie dbała o ostrożność? Nie obchodziło jej, co się może stać?
– Przedawkowanie, a nie samobójstwo? – zapytała Marconi, najwyraźniej wnioskując z zachowania Shaughnessy’ego, że konsultantka została dopuszczona do śledztwa pomimo braku odznaki. – Rozumiem, że nie zostawiła żadnego listu?
Gretchen powstrzymała impuls, by warknąć na nią za to niedorzeczne pytanie. Minęło sporo czasu, odkąd instynktowny dreszcz przemocy niemal przeniknął przez żelazny mur, który w sobie zbudowała, od kiedy chciała czuć trzask kości i rozbryzg świeżej krwi na rękach.
– Dlaczego tu jesteś? – zwróciła się do Shaughnessy’ego, zamiast odpowiedzieć Marconi. Najlepszą strategią walki z tymi gwałtownymi popędami, jaką znalazła, było zmusić się do obojętności i przekierować uwagę. – Przedawkowania to nie twoja działka.
Shaughnessy przyjrzał się wnętrzu, które ratownicy medyczni zostawili nietknięte, po czym odparł:
– Zajmuję się sprawą Violi Kent.
Gretchen nie okazała zniecierpliwienia, ale odwróciła się do niego plecami.
– Mam tego świadomość.
– Lena Booker była prawniczką broniącą Violi Kent – ciągnął Shaughnessy, jakby szczegóły tej sprawy nie zajmowały pierwszych stron wszystkich gazet w mieście. Jakby Lena Booker nie była dla Gretchen kimś najbliższym przyjaciółki.
– Wierz lub nie, ale nie umknęło to mojej uwadze – wycedziła. Wiedziała, że jej wyraz twarzy niczego nie zdradził. Ani na temat ostatniej wiadomości głosowej, którą Lena zostawiła na krótko przed śmiercią, ani akt, które znalazła leżące obok Leny, zanim zjawili się pierwsi ratownicy. Tych oznaczonych „KENT, VIOLA”. – To dlatego nikt jeszcze nie ruszył ciała?
Shaughnessy wzruszył ramieniem.
– I burmistrz, i komisarz chcą mieć pewność, że będziemy ostrożni w tej sprawie. Wiesz, jaki cyrk się rozpęta, jeśli pojawi się choćby cień podejrzenia, że coś było nie tak.
Śmierć związana z najgłośniejszą w ostatnich czasach sprawą o morderstwo? „Cyrk” to chyba mało powiedziane.
Sprawa Kent została przeanalizowana w najdrobniejszych szczegółach i Gretchen domyślała się, że ludziom już się znudziły te same, stare tematy rozmów.
Dokładnie sześć miesięcy temu, niemal co do dnia, trzynastoletnia Viola Kent zadźgała nożem swoją śpiącą matkę Claire Kent. Jej ojciec, Reed Kent, pod naciskiem przyznał, że Viola ma skłonności do przemocy i regularnie chodziła do psychiatry. Nie minęło dużo czasu, gdy plotkarze odkryli historie o zwierzęcych kościach znalezionych na terenie posiadłości, odnaleźli zdjęcia poobijanych ciał małych braci pokrytych sińcami i bliznami. Nie trzeba było długo czekać, by rodzice szkolnych kolegów Violi wystąpili z opowieściami o torturach i manipulacji.
Szybko stało się jasne dla wszystkich, włącznie z bostońską policją, że Viola Kent to dorastająca psychopatka, nawet jeśli formalnie była zbyt młoda, by zasłużyć na tę diagnozę.
Wszystko wokół tego morderstwa wyglądało dokładnie tak, jak można było przewidzieć w podobnej sytuacji – w Violi Kent wzrosła żądza krwi, tak jak jej rodzice zawsze się obawiali.
Pomimo fascynacji opinii publicznej tą historią nic nie wskazywało na to, że sprawa nie jest oczywista. A gdy Lena żyła, odmawiała odpowiedzi na pytania, dlaczego podjęła się obrony klientki, o której wszyscy w mieście – w całym kraju – wiedzieli, że jest winna.
A teraz to. Nieważne, że śmierć Leny mogła nie mieć nic wspólnego z rodziną Kentów; omawianie tego z pewnością pomogłoby nadawcom utrzymać wysoką oglądalność. Nie wspominając o presji wywieranej na policję, by wszystko było załatwiane zgodnie z przepisami.
Nawet sama sugestia skandalu na tak krótko przed procesem mogła ich wszystkich pogrążyć.
Cichy szloch Leny, przeklęty oddech, który uwiązł jej w gardle przed tym wyznaniem, pobrzmiewały echem w piersi Gretchen.
„Nawaliłam, Gretch”.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------