- W empik go
Podejrzany jak diabli - ebook
Podejrzany jak diabli - ebook
Nie łam serc, bo zostaniesz seryjnym nieboszczykiem!
Basia Kotula, dyrektor w międzynarodowej korporacji, wraz ze swoim ukochanym, podkomisarzem Rafałem Martusiem, przybywa do pensjonatu na Suwalszczyźnie. Podejrzewa, że umrze tam z nudów, bo policjant ma zamiar głównie łowić ryby. Zamiast niej umiera jednak inny gość pensjonatu…
Na miejscu pojawia się piękna pani prokurator Agata Całus, w przeszłości związana z podkomisarzem. Wszczyna śledztwo, do którego wciąga swojego byłego partnera. Prowokuje to Basię Kotulę do działania. Rozpoczyna się rywalizacja obu pań o to, która pierwsza schwyta mordercę. A także o to, która na dobre zdobędzie serce podkomisarza… Czy efekt przyniosą tradycyjne działania w wykonaniu pani prokurator, czy raczej te niekonwencjonalne, prowadzone przez Basię Kotulę? Nie ma wątpliwości: każdy z mieszkańców pensjonatu ma coś na sumieniu i coś ukrywa. I wciąż nie wiadomo, ile razy można zabić jednego denata…
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pierwszy trup
„Chyba tutaj umrę z nudów – pomyślała Basia Kotula, patrząc na pensjonat Lodowiec, położony na samym skraju Grywit, typowo turystycznej miejscowości na Suwalszczyźnie, leżącej nad pięknym jeziorem o tej samej nazwie. – Rafał przynajmniej będzie miał co robić, kiedy zacznie rozwiązywać zagadkę, dlaczego umarłam na naszym pierwszym wspólnym wyjeździe na wakacje. Ale pewnie nie przyjdzie mu do głowy, że to właśnie z nudów. Pomyśli, że mnie ktoś otruł albo udusił. Zawsze szuka czysto kryminalnych rozwiązań, zamiast skupić się na uczuciach”.
– No i jak ci się tutaj podoba? – zapytał podkomisarz Rafał Martuś, patrząc z nadzieją w oczy Kotuli.
– Całkiem fajnie – odpowiedziała Basia, unikając wzroku swojego mężczyzny.
– Mówiłem, że tak będzie – powiedział ucieszony Rafał.
„A co miałam powiedzieć? – pomyślała Kotula. – Że jest tak, jak myślałam, i na pewno się zanudzę na śmierć? Bo ty się uparłeś jak osioł, że nie pojedziemy do fajnego hotelu ze spa, bo ciebie na niego nie stać i nie przyjmujesz do wiadomości, że ja bym miała za wszystko zapłacić? Bo mogę sobie zarabiać gruby szmal jako dyrektorka dużej korporacji, ale wydatki będziemy obliczać tak, żeby wyżyć z twojej policyjnej pensji? I tak dobrze, że zgodziłeś się tu przyjechać moim samochodem, a nie tym twoim rozpadającym się rzęchem”.
– Czemu nie wychodzisz? – zapytał Martuś, który stał już na zewnątrz.
– Przecież leje. Nie mam takiej super wędkarskiej kurtki jak ty, a parasolki schowaliśmy w bagażniku.
Martuś ruszył na tył samochodu, ale w tym momencie z pensjonatu wyłoniła się sylwetka właściciela, pana Antoniego Statkiewicza. Miał on w rękach ogromny parasol, na nogach kalosze i pędził co sił w stronę auta Kotuli. Otworzył drzwi od strony Basi i z promiennym uśmiechem powiedział:
– Proszę wysiadać, pani dyrektor, z moim parasolem nawet kropla na panią nie spadnie.
– Ale... skąd pan wie, kim jestem? – zdumiała się Kotula.
– Pan podkomisarz uprzedzał, że przyjedzie do nas z ważną panią dyrektor z firmy Subfood. – Statkiewicz zupełnie nie zwracał uwagi na rozpaczliwe machanie rękoma Martusia. – Mówił, że pani dyrektor może się u nas trochę nie podobać, ale go uspokajałem, że na pewno będzie pani zachwycona. Przygotowaliśmy dla państwa czwórkę, nasz najlepszy pokój, w zasadzie apartament. Ma taras z widokiem na jezioro. Pięknym widokiem. Bo nasz pensjonat stoi na wysokiej skarpie, tu się dziesięć tysięcy lat temu zatrzymał lodowiec. Dlatego tak się nazywamy. No to jak się lodowiec u nas zatrzymał, to i pani dyrektor będzie u nas dobrze, prawda panie podkomisarzu? Pani wie, że pan podkomisarz u nas wiele razy bywał, ale na polu namiotowym nad jeziorem? No ale dla pani dyrektor postanowił się szarpnąć, to zrozumiałe. – Właściciel pensjonatu trajkotał jak najęty, podczas gdy policjant ukrył swoją twarz pod ogromnym kapturem naciągniętym mocno na głowę, tak że wystawał spod niego tylko czubek nosa.
Basię Kotulę monolog Statkiewicza trochę rozbawił i nawet ucieszył, lecz zupełnie nie pozbawił jej obaw, że umrze w tym miejscu z nudów. Bo przecież nie chodzi o to, że nie jest tu pięknie. Nie miała wątpliwości, że Suwalszczyzna jest przeurocza. Te wspaniałe lasy, jeziora, pofałdowany teren. Tyle tylko, że to wszystko cieszyłoby ją, gdyby mogła to z kimś dzielić. Martuś zapewnił ją, że będzie mogła wypoczywać, jak chce, bo on i tak większość dnia planował spędzać na łowieniu ryb. Żeby tylko dnia. Miał zamiar często chodzić na ryby również w nocy. A odsypiać to potem w dzień, w największy upał, gdy ryby i tak nie żerują.
Gdyby chociaż była w dobrym hotelu ze spa, to przesiedziałaby większość czasu w basenie, na zabiegach pielęgnacyjnych i robiłaby wszystkie inne rzeczy, które oferują cztery gwiazdki. Jednak gdy zwróciła uwagę podkomisarzowi, że w związku z jego planami mogą nie spędzić zbyt wiele czasu razem, ten odpowiedział:
– No to jeśli chcesz, możesz czasem ze mną wyskoczyć na ryby. – W jego głosie nie było przesadnego entuzjazmu. – Najlepiej w nocy.
– Dlaczego w nocy?
– Bo w nocy się niewiele dzieje. Możemy posiedzieć na pomoście, popatrzeć w gwiazdy...
„...aż zadzwoni ten twój dzwoneczek na końcu wędki, a ty, choćbyś mnie całował, poderwiesz się na równe nogi, żeby złapać kolejną rybę – dokończyła w myślach Basia. – Zapomnij. Skoro już nie chcesz spać obok mnie, to chociaż ja się porządnie wyśpię”.
Wielki parasol Statkiewicza rzeczywiście ochronił Basię przed deszczem. Po chwili znaleźli się przy recepcji pensjonatu, choć słowo to, wypisane wielkimi metalowymi literami, było nieco na wyrost. Miejsce to stanowiło tylko niewielką wnękę w ścianie, którą odgradzało od reszty korytarza małe biureczko.
Za plecami recepcjonisty znajdowały się drzwi, które na szczęście otwierały się do wnętrza pomieszczenia znajdującego się za nimi, bo inaczej pracownik bez przerwy dostawałby nimi po plecach. W tej chwili zresztą owe drzwi właśnie się otworzyły i wyjrzała zza nich kobieta. Niemłoda, kiedyś pewnie bardzo atrakcyjna, a teraz już jakby zmęczona życiem, przyszarzała. Choć jeszcze pewne resztki urody się w niej wyraźnie tliły i z pewnością niejeden mógłby zapałać do niej uczuciem, zaś jej mąż mógł się poczuć zazdrosny. O ile Statkiewicz zrobił na Kotuli od razu wrażenie przesympatycznego, ale dość safandułowatego pierdoły, o tyle kobiety, która wyszła z pokoiku, Basia od razu nie polubiła. Tamta przywitała się z Kotulą chłodnym skinieniem głowy i zwróciła się do Statkiewicza:
– Ten spod szóstki chciał z tobą rozmawiać.
– Nie wiesz, czego chce, Sabinko? – burknął niezadowolony właściciel Lodowca. – Skaranie boskie z nim.
– Nie mam pojęcia. – Wzruszyła ramionami. – Ale jakoś bardzo mu się spieszyło.
– Pójdę do niego, kochanie, jak tylko rozlokuję pana podkomisarza z panią dyrektor.
Kobieta kiwnęła głową z obojętną miną, ale nagle jej twarz się rozpromieniła. Wzrok utkwiony miała gdzieś za plecami Kotuli, więc ta odruchowo odwróciła się i zobaczyła tam Martusia z bagażami. Kurtka podkomisarza wprost spływała wodą, a jego oblicze wciąż było schowane pod kapturem.
– Dzień dobry, panie Rafale! – krzyknęła rozpromieniona Sabinka. Basia stwierdziła, że gdyby nie obecność jej i Statkiewicza, który był chyba mężem tamtej, nieznajoma rzuciłaby się natychmiast na szyję jej mężczyzny.
– Dzień dobry, pani Statkiewiczowa – powiedział dość oschle Martuś, co nie uszło uwagi Kotuli. Zanotowała też, że Rafał błyskawicznie zmienił temat i zwrócił się do właściciela pensjonatu: – Ma pan jakieś problemy z gościem spod szóstki?
– Tak jakby. Zamówił pokój miesiąc temu. Miał przyjechać wczoraj. Ale przedwczoraj zadzwonił, że będzie jutro, czyli w poniedziałek, więc jak w sobotę trafili się turyści, co chcieli jedną noc skorzystać, to ich wziąłem. A on przyjechał jak gdyby nigdy nic dzisiaj i mówi, że zaliczkę zapłacił i chce swój pokój. Błyskiem ci poprzedni musieli się wyprowadzić, a Sabinka musiała posprzątać...
Wrzask, jaki nagle przetoczył się przez korytarz, dowodził, że lokator spod szóstki nie jest największym problemem właściciela Lodowca. Trójka malców, która była źródłem niepokojących dźwięków, zaczęła ścigać się pomiędzy Basią, Rafałem a panem Statkiewiczem z taką prędkością, że Kotula nie była w stanie się nawet zorientować, jakiej dokładnie są płci i w jakim wieku. Dopiero po chwili usłyszała głos ich matki dobiegający z pokoju numer jeden:
– Antek, Stasiek, Zuzia, wracajcie do pokoju! Boże, kiedy ten deszcz wreszcie przestanie padać i będzie można wyjść na dwór, bo już dłużej nie wytrzymam! No, wracajcie do pokoju. Leszek, powiedz im coś, proszę!
Na dźwięk imienia ojca cała trójka, zamiast spokornieć i pomaszerować do pokoju, jakby dostała dodatkowej energii. Wprawdzie po chwili w progu pojawił się pan Leszek, ale poprawił tylko bezradnie okulary na nosie i zamierzał coś powiedzieć, lecz nie dał rady wydobyć z siebie głosu. Zirytowana jego zachowaniem żona wciągnęła go z powrotem do pokoju, po czym sama wyszła na korytarz i powiedziała:
– Jak nie wrócicie za piętnaście sekund, będzie tydzień szlabanu na gry!
Ta groźba odniosła pewien skutek, bo maluchy w końcu przystanęły. Dopiero wtedy Basia zauważyła, że dwójka chłopców (na oko jedenasto-, dwunastoletnich) ma włosy czarne jak smoła, podobnie jak rodzice, zaś mniej więcej ośmioletnia dziewczynka jest ruda.
– Ale tydzień to znaczy siedem dni? – zapytał jeden z chłopców.
– I wszyscy będziemy mieć szlaban? – dopytywał się drugi.
– Tak. Czekam dziesięć sekund.
– To niesprawiedliwe, to oni zaczęli mnie gonić – poskarżyła się ruda dziewczynka.
– Pięć sekund. I tydzień szlabanu.
Cała trójka błyskawicznie wróciła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi.
– To Mrówczyńscy – westchnął właściciel Lodowca. – Wszędzie wetkną te swoje małe noski.
Basia i Rafał weszli na piętro razem z właścicielem pensjonatu i znaleźli się w pokoju numer cztery. Pan Statkiewicz nie kłamał, widok stąd był rzeczywiście piękny. Gdy tylko przestanie padać, Basia będzie mogła opalać się na balkonie i podziwiać Rafała łowiącego ryby z pomostu albo z łódki. No chyba że wcześniej jednak umrze z nudów. Zresztą nawet gdy zaświeci słońce, może też umrzeć, bo ileż można opalać się na balkonie?
– Do pomostu duża konkurencja? – Basię dobiegł głos Rafała.
– W samym pensjonacie jest dwóch wędkarzy pod ósemką – odpowiedział właściciel Lodowca. – Ale oni właściwie tylko na łódce siedzą, nawet jak mniejszy deszcz pada. A pod namiotem są tacy okazyjni, czasem pomoczą kija. A, no i pan Cieszeyko z żoną, ale ich pan zna, więc nie powinno być problemu. Zwłaszcza że i na pana podkomisarza czeka osobna łódka, do wyłącznej dyspozycji. – Statkiewicz zerknął na zegarek. – No, lecę zobaczyć, czego ten spod szóstki chce. Powiem panu podkomisarzowi, że mi się nie spodobał od razu po przyjeździe. Rudy taki, fałszywy znaczy się.
Właściciel Lodowca wyszedł, a Basia przykleiła nos do szyby i zapatrzyła się na jezioro Grywity, które w tej chwili było słabo widoczne, bo deszcz zaczął padać jeszcze mocniej. Tylko gdzieś spod wyspy przebijał się intensywnie żółty kolor płaszcza wodoodpornego jakiegoś samotnego wędkarza siedzącego na łódce.
– Szkoda, że tak pada – usłyszała zza pleców głos Martusia i pomyślała, że właściwie to może lepiej. Dopóki z nieba leją się takie strumienie wody, to przynajmniej przystojny podkomisarz spędzi z nią trochę czasu w pokoju. Dlatego powiedziała:
– Lubię taką deszczową pogodę. Wtedy przyjemniej siedzi się w domu.
– No to świetnie.
– Co świetnie? – Odwróciła się i zobaczyła, jak Rafał wzuwa wysokie gumowe buty, a na wierzchu jego otwartej już walizki leży długi gumowany płaszcz przeciwdeszczowy.
– Świetnie, bo miło spędzisz czas, jak wyskoczę na godzinkę na pomost.
– Dopiero przyjechaliśmy...
– No właśnie... Pewnie chcesz się rozpakować, poukładać wszystko w szafach po swojemu. Tylko bym ci przeszkadzał. A w taki deszcz to nawet na spacer nie możemy pójść. Za to ryby doskonale biorą.
Basia już chciała odpowiedzieć, że ona też wzięła na ten wyjazd superodporny płaszcz przeciwdeszczowy i kalosze w kwiatki, ale w tym momencie drzwi ich pokoju otworzyły się i stanął w nich blady jak trup Statkiewicz. Kotula miała nawet wrażenie, że właściciel Lodowca padnie zaraz martwy u ich stóp, bo mimo tego, że wyraźnie poruszał ustami, nie wydobywał się z nich żaden dźwięk.
W końcu jednak Statkiewicz wychrypiał coś, co dało się zrozumieć i brzmiało mniej więcej tak:
– On nie żyje. Ten spod szóstki jest trup. Ktoś mu wbił nóż pod serce...
ROZDZIAŁ 2
Wróg u bram
Podkomisarz Martuś zdawał sobie sprawę ze swoich ewidentnych braków w znajomości kobiecej psychiki. Był przeciętnym mężczyzną, dla którego „tak” znaczyło „tak”, a nie „być może” albo też „nie ma mowy”, w zależności od ukrytych intencji osoby je wypowiadającej. Dlatego jedyny w miarę stały związek stworzył z koleżanką z pracy, prokurator Całus. Tylko ona była dla niego wyrozumiała i czasem łaskawie tłumaczyła mu, dlaczego jej „nie” wcale niekoniecznie oznacza „nie” i nie kazała tego faktu samodzielnie zrozumieć. A i tak na końcu się pokłócili i stracili kontakt, bo piękna pani prokurator wyprowadziła się z Warszawy.
Od czasu rozstania z nią podkomisarz Martuś nigdy nie dotrwał w swych związkach do trzeciej randki i koledzy z pracy kpili z niego, że wisi nad nim „klątwa Całus”. Dopiero pojawienie się w jego życiu Basi Kotuli zmieniło wszystko. Początkowo tylko irytowała policjanta jako narzeczona głównego podejrzanego o morderstwo w sprawie, którą prowadził. Chciała mu udowodnić niewinność ukochanego i powtarzała tę swoją głupią maksymę, że „kryminał to taki romans, tyle że z trupem w tle”. I przyjęła to jako swoją metodę śledczą, wtrącając się i niepotrzebnie narażając!
Koniec końców szczęśliwie okazało się, że narzeczonym Kotuli zaopiekowała się jego była dziewczyna i Martuś rozpoczął związek, który doprowadził do tego oto wspólnego wyjazdu w piękne okoliczności Suwalszczyzny. Od początku czuł jednak, że Basia jest w jakiś sposób niezadowolona z wakacji. Gdy ją o to pytał, odpowiadała, że bardzo się cieszy, że wie, że będzie fantastycznie, a jednocześnie nie widział w niej nawet cienia entuzjazmu i nie mógł tego pojąć. Normalnie może by się nie przejął, lecz bardzo mu zależało na tym związku. Kupił przecież nawet poradnik „Jak zrozumieć kobietę i jak z nią przeżyć” napisany przez niejakiego Getnera. Nie przeczytał jednak zbyt wielu stron i bardzo tego żałował w tej chwili. Nie mógł bowiem wyciągnąć książki z walizki przy Kotuli, żeby pojąć jej obecne zachowanie. Zapytał więc tylko bezradnie:
– Ale kochanie, dlaczego chcesz stąd wyjechać?
– Nad nami jest trup! – wyjaśniła krótko Basia, wpatrzona cały czas w ekran swojego laptopa i zajęta poszukiwaniem najbliższego czterogwiazdkowego hotelu, co nie okazało się łatwym zajęciem, bo te lepsze były raczej położone dalej, na Mazurach.
– Za chwilę przyjedzie miejscowa policja i pewnie prokurator. I go zabiorą.
– A ja spędzę samotnie najbliższe dwa tygodnie w pokoju, nad którym padł trup.
– Ale jakie samotnie? – obruszył się podkomisarz, bo naprawdę nie mógł zrozumieć, o co chodzi pani dyrektor Subfooda. – Ze mną przecież spędzisz...
– Ty będziesz cały czas na rybach.
– No nie przesadzaj, nie cały czas...
– Z moich obliczeń, na podstawie twoich deklaracji, wychodzi, że będzie to między dwanaście a czternaście godzin dziennie.
– To jeszcze pół każdego dnia możemy spędzić razem – zauważył niezbyt rozsądnie Martuś.
– W pozostałym czasie pewnie będziesz ryby obierał, smażył i jadł. No i odsypiał te nocki, które spędzisz na ich łowieniu. Czyli czasem razem zjemy obiad, może kolację. No i ewentualnie czeka nas spacer. I co ja mam robić sama?
– Tu jest piękna okolica...
– Chętnie bym ją poznała.
– No widzisz – ucieszył się podkomisarz, lecz nie na długo.
– Ale razem z tobą, a nie na samotnych spacerach.
– Parę razy możemy się przejść – zadeklarował z poświęceniem Rafał.
– A co będę robić w pozostałym czasie?
– Przecież widziałem, jak pakowałaś chyba z sześć tych swoich romansideł do czytania – urwał, bo dopiero teraz sobie przypomniał, jak Kotula jest drażliwa na punkcie jego braku poważania dla literatury miłosnej. Dlatego w akcie rozpaczy postanowił zasłonić się innym argumentem: – Przecież wiedziałaś, że tak będzie i ci to nie przeszkadzało...
– Nie przeszkadzało mi?! – Kotula po raz pierwszy od dłuższego czasu oderwała wzrok od ekranu laptopa.
– No, nic nie mówiłaś na ten temat. Gdybyś choć słowem wspomniała, to pewnie bym się zastanowił...
– Rafał, czy ty naprawdę uważałeś, że mi to się mogło spodobać?
Martuś zamilkł, przypomniawszy sobie, że jedną z pierwszych rad z poradnika Getnera było nieodpowiadanie na równie podchwytliwe pytania. Dodatkowo skojarzył poniewczasie, że było tam również napisane, iż fakt niemówienia o tym, że coś kobiecie przeszkadza, jest pierwszym objawem tego, że tak naprawdę jej to przeszkadza. Chyba będzie musiał dokładnie, od deski do deski, przestudiować ten cholerny poradnik i nauczyć się go na pamięć! Zabierze go w nocy na ryby razem z latarką.
– Czemu nic nie mówisz? – zapytała Kotula.
– Bo nie wiem, co powiedzieć – wyznał z rozbrajającą szczerością Martuś i to go chyba uratowało. Miał bowiem przy tym tak żałosną minę, że Basi zrobiło się go żal i postanowiła przyjść mu z pomocą:
– Powiedz: „Dobrze, kochanie, jak znajdziesz odpowiedni hotel tuż nad jeziorem, gdzie będę mógł łowić ryby przez pięć, a nawet sześć godzin dziennie, to zaraz stąd wyjedziemy...”.
– A myślisz, że znajdziesz hotel, w którym pozwolą mi usmażyć ryby? – zapytał z nadzieją.
– Martuś, nie przeginaj, tylko powtórz, co powiedziałam...
– No ale co ja będę robił z rybami?
– Wypuszczał. Albo popłyniesz sobie na jakąś wyspę, rozpalisz ognisko i tam je upieczesz. Pod warunkiem, że zmieścisz się w limicie czasu przeznaczonym na ryby. To jak będzie?
– Tak od razu nie damy rady wyjechać – zauważył podkomisarz. – Prokurator nas pewnie przesłucha i poprosi, żebyśmy zostali chociaż do jutra.
– To użyjesz swojej cudownej legitymacji policyjnej i powiesz, że przyjechaliśmy tu już po zabójstwie, nikogo nie znamy i nie umiemy im w żaden sposób pomóc. Prawda?
– Powiem ci, że niekoniecznie. Mogli go zabić dokładnie wtedy, kiedy wjeżdżaliśmy na podwórko. Poza tym Statkiewicz mówił, że to mogli być wędkarze mieszkający w pokoju naprzeciwko niego, bo podobno wydawało mu się, że spojrzeli na siebie krzywo, jak się ten rudy wprowadzał pod szóstkę.
– A znasz ich?
– No... nie.
– Czyli nie możesz i tak pomóc w śledztwie. Zresztą wędkarze pewnie się bali, że przyjechał ktoś, kto im będzie zajmował ich ukochany pomost albo łódkę. Jeśli już ktoś mógł go zabić, to ojciec tej trójki piekielnych dzieciaczków, która nas dopadła zaraz przy wejściu. On jest podejrzany jak diabli.
– Dlaczego tak myślisz? – zainteresował się Rafał. – Przecież on nawet własnych dzieci nie mógł zapędzić do pokoju, a co dopiero wbić komuś nóż pod serce.
– Pewnie podejrzewał faceta o romans z żoną.
– Co? Baśka, daj spokój z tymi swoimi teoriami, że kryminał to taki romans...
– A co się okazało w sprawie prezesa Brzózki, co? I nie mów, że to był przypadek, bo świat składa się z takich przypadków. A pomyśl sam: on czarny, ona czarna, chłopaki czarne, a dziewczynka ruda. Tak jak ten trup spod szóstki. Mówię ci, ojciec tych dzieci jest podejrzany jak diabli!
Ktoś zapukał do pokoju. Było w tym pukaniu coś tak dziwnego, że Basia spojrzała zaniepokojona na drzwi. Z jednej strony rytmiczne stukanie brzmiało natarczywie, z drugiej jakoś tak lirycznie, jakby zapowiadało miłość. Delikatnie i czule. Choć jednocześnie stanowczo i władczo.
– Proszę – odpowiedziała wbrew sobie.
Drzwi otworzyły się i ukazała się w nich burza blond loków opadających na ramiona eleganckiej marynarki, która wraz ze spodniami stanowiła komplet. Owa burza blond loków weszła do środka i stanęła, patrząc na Martusia wzrokiem tyleż groźnym, co czułym. Policjant otworzył usta z wrażenia, jakby zobaczył kolejnego trupa lub przynajmniej kogoś, kto nim być powinien.
– Martuś – powiedziała burza blond loków.
– Całus – odpowiedział jej zdumiony podkomisarz i twarz mu stężała.
– Martuś – powiedziała ponownie blondynka, tym razem wypowiadając nazwisko policjanta jakby z pewną groźbą.
– Całus – powtórzył głucho podkomisarz, a słowo to nie wróżyło nic dobrego dla nowo przybyłej.
Kotula patrzyła na tych dwoje i sama nie wiedziała, czemu w jej uszach zaczęła brzmieć muzyka Ennio Morricone ze spaghetti westernów, uwielbianych przez jej byłego narzeczonego Bazylego Jacaka. Najbardziej utkwił jej w głowie fragment z pojedynku trzech rewolwerowców stojących w trójkącie i zastanawiających się, kto do kogo strzeli. I Basia miała wrażenie, że teraz jest jednym z tych rewolwerowców, choć wprawdzie pozbawionym broni palnej. Ona naturalnie celowałaby w Całus. Oczywiście nie z zazdrości, ale miała wrażenie, że tamta sama sięga po broń ukrytą gdzieś pod marynarką. Co gorsza, Martuś też wyglądał, jakby chciał kogoś zabić. Kotula przypominała sobie intensywnie proces jego pakowania, zastanawiając się, czy aby na pewno nie zabrał ze sobą służbowego pistoletu. Z jednej strony bowiem czuła, że tych dwoje może zaraz do siebie strzelić, lecz z drugiej nie była pewna, czy nie zastrzelą jej samej jako oczywistej przeszkody na drodze do wskrzeszenia dawnej miłości, o której Basia wiedziała od jednego z kolegów Rafała. Napięcie rosło z każdą sekundą, a muzyka w głowie Kotuli grała coraz głośniej. Zagłuszyła już całkiem szum deszczu i wichury, która szalała na zewnątrz. Basia, nie mając pod ręką żadnego rewolweru, chwyciła mocniej laptop, żeby (w razie potrzeby) cisnąć nim w intruzkę. Jednak zamiast krwawej jatki, oblicza policjanta i prokurator rozjaśniły się nagle w uśmiechu, jak na widok dawno niewidzianego znajomego.
– Rafał – powiedziała burza blond loków.
– Agata.
Ich ramiona rozwarły się i jakby zapominając o całym bożym świecie, przywitali się serdecznie. Być może nawet trwaliby przytuleni dużo dłużej, gdyby nagle w tę sielankę nie wdarł się głos Kotuli:
– To ja może zaniosę już swoją walizkę do samochodu.
– A co, znalazłaś hotel? – zapytał niemile zdziwiony Rafał.
– Tak – skłamała gładko Basia.
– To twoja dziewczyna czy żona? – zapytała burza blond loków. Nie poczekała jednak na odpowiedź, tylko wyciągnęła rękę do Kotuli, mówiąc: – Prokurator Agata Całus. Bardzo mi miło.
– Barbara Kotula, mnie również miło – odpowiedziała chłodno. – A jeśli chodzi o pani pytanie, to jesteśmy parą od niedawna.
– Ale skoro przywiózł panią w to miejsce, to znaczy, że jest pani dla niego ważna. – Basia nie wiedziała, co sądzić o bezpośredniości swojej poprzedniczki, dlatego tylko uważnie ją zlustrowała – Na pewno jest pani ważna, bo nikogo tu nie zabierał.
– Cieszę się – stwierdziła wciąż chłodno Kotula, a w jej głowie kłębiło się mnóstwo podejrzeń. Właściwie już była pewna, że Martuś zabrał ją w to miejsce i zaplanował morderstwo faceta spod szóstki. Wszystko po to, żeby przyjechała prokurator Całus i żeby on ją mógł jej pokazać. A potem jeszcze odzyskać tę burzę blond loków, która poczułaby się zazdrosna o Basię. – To co, mogę zanieść walizkę?
– Jestem przekonana, że Rafał zrobi to potem sam – powiedziała z uśmiechem prokurator Całus. – Za godzinę was wypuszczę, bo wy chyba przyjechaliście już po wszystkim i nie ma sensu, żebyście tu siedzieli. Ale na tę godzinę muszę porwać Rafała. Dwóch moich najlepszych śledczych pojechało akurat na urlop. Bardzo przydałaby mi się jego pomoc. Oczywiście jeśli pani nie ma nic przeciwko.
– Ależ skąd. Mogę poczekać, dla mnie to żadna różnica. – Kotula oświadczyła tak naturalnie, że Martuś, na swoją zgubę, uwierzył w jej słowa.