- W empik go
Podrabiany talent - ebook
Podrabiany talent - ebook
Piętnastoletnia Adrianna Mickiewicz, czując się gorsza od swojej wszechstronnie utalentowanej kuzynki, wykorzystuje niezwykłą okazję i zapisuje się do szkoły muzycznej. Niestety, szybko okazuje się, że dziewczyna nie grzeszy talentem wokalnym, a podczas zbliżającego się festiwalu muzycznego będzie śpiewać z playbacku. To jednak jedno z najmniejszych jej zmartwień – kiedy już dojdzie do upragnionego wyjazdu na festiwal, Ada wraz z rówieśnikami zostanie zakwaterowana w mrocznej, dziewiętnastowiecznej willi, z której w niewyjaśnionych okolicznościach znikają kolejni lokatorzy, a przerażające dźwięki dochodzące z zamurowanego przed lat pomieszczenia nie pozwalają na spokojny sen... Czy Adzie uda się rozwikłać ukrytą w starych murach zagadkę?
Tego roku wakacje zaczęły się już dwudziestego czwartego czerwca, co dla mnie było oczywiście powodem do radości. W końcu miały nadejść ponad dwa miesiące świętego spokoju bez wstawania z samego rana, zbierania się na czas, wkuwania informacji, które i tak zapominam tuż po kartkówce, i bez całej reszty różnego rodzaju nieprzyjemności, które muszę znosić w trakcie roku szkolnego. Poza tym naprawdę lubię letnie krajobrazy, których w te wakacje raczej nie powinno zabraknąć. Czasem, kiedy na nie patrzę, czuję, że chciałabym przeżyć jakąś niezwykłą przygodę. No i w te wakacje czekała mnie przygoda, ale nie do końca taka, jaką sobie wymarzyłam.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-163-3 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tego roku wakacje zaczęły się już dwudziestego czwartego czerwca, co dla mnie było oczywiście powodem do radości. W końcu miały nadejść ponad dwa miesiące świętego spokoju bez wstawania z samego rana, zbierania się na czas, wkuwania informacji, które i tak zapominam tuż po kartkówce, i bez całej reszty różnego rodzaju nieprzyjemności, które muszę znosić w trakcie roku szkolnego. Poza tym naprawdę lubię letnie vkrajobrazy, których w te wakacje raczej nie powinno zabraknąć. Czasem, kiedy na nie patrzę, czuję, że chciałabym przeżyć jakąś niezwykłą przygodę. No i w te wakacje czekała mnie przygoda, ale nie do końca taka, jaką sobie wymarzyłam.
Cała historia zaczęła się jeszcze podczas roku szkolnego, kiedy w odwiedzinach u cioci Eli w Zwierzyńcu po raz kolejny słuchałam opowieści o jej córce, a mojej kuzynce. Owa kuzynka ma na imię Jaśmina, ma siedemnaście lat, świetnie śpiewa i gra na gitarze, należy do grupy tanecznej ze swojej szkoły, a do tego ma duże szanse, aby zabłysnąć jako aktorka.
Poza tym jest wysoką brunetką o gęstych, puszystych włosach, ma długie szczupłe nogi i ogólnie świetną figurę. Wszelkie niedoskonałości cery (których ma naprawdę niewiele) z łatwością zakrywa makijażem, a te jej okularki tylko dodają jej urody. Na dodatek niczego się nie boi, chodziła już chyba z trzema chłopakami i świetnie dogaduje się z rówieśnikami. Z tego, co mówiła ciocia, Jaśmina jest osobą głęboko wierzącą i nie ma żadnych wątpliwości związanych z naszą wiarą.
Powrót do domu trwał prawie godzinę, więc miałam dużo czasu na rozmyślanie o tym, jak dobrze ma moja kuzynka. Wtedy po raz kolejny stwierdziłam, że po prostu jest ode mnie lepsza. Zresztą… jak wielu ludzi.
Dla porównania – nazywam się Adrianna Mickiewicz, jak nasz wieszcz narodowy, ale to pewnie zwykły przypadek Nie wydaje mi się, żeby mógł być moim przodkiem. W przeciwnym razie umiałabym pisać wiersze, dramaty i tak dalej, ale niestety jedyne, co zyskałam dzięki temu nazwisku i jego zestawieniu z imieniem, które w skrócie (Ada) brzmi przecież prawie jak Adam, to złośliwości kolegów (zwłaszcza Darka z mojej klasy) i niektórych koleżanek.
Talentu nie mam żadnego, umiem się tylko włóczyć. To chyba dlatego, że lubię podróżować. Moja uroda także nie jest olśniewająca. Jestem w miarę wysoka, szczupła i nie mogę narzekać na brak biustu. Niestety, nie mogę się też cieszyć brakiem pryszczy. Mam chyba najgorszy trądzik ze wszystkich osób w mojej szkole. I to z wiecznie tłustymi włosami w komplecie! Moje włosy wyglądają na tłuste nawet wtedy, kiedy się po prostu poplączą, a najgorzej wyglądam, gdy rozwiewa je wiatr (co za ironia). Dlatego na głowę zakładam chustkę lub bandanę, bo tak to się chyba fachowo nazywa. Czasem zostawiam włosy rozpuszczone, a chustkę zakładam tylko na czubek głowy, czasem robię z chustką to samo, ale zaplatam warkocze, a gdy jest naprawdę źle, tak spinam włosy, że prawie ich nie widać pod chustką (szkoda tylko, że niektórzy twierdzą, że wyglądam wtedy, jakbym była łysa). Poza tym moje włosy niczym się nie wyróżniają. Są ciemnobrązowe i sięgają mi do połowy pleców. Jest też pewien mankament, który nie przeszkadzał mi do czasu, dopóki inni nie uświadomili mi, że to dobrze nie wygląda, a mianowicie cofnięty podbródek, który wraz z delikatnymi rysami nadaje mi charakterystyczny wygląd. Chociaż akurat kształt twarzy mi nie przeszkadza. Mam jeszcze trochę innych niedoskonałości, ale chyba nie warto tego wszystkiego opisywać. Zaledwie dwa lata temu nie miałam żadnych kompleksów!
Jeśli chodzi o kontakty z rówieśnikami, to zadaję się głównie z młodszymi (moja najmłodsza koleżanka ma dziesięć lat), a jedyną moją rówieśniczką, z którą mam nieco bliższy kontakt, jest moja koleżanka z klasy Lilka Kania. Lilka ma talent komediowy – rysuje karykatury, pisze fraszki, scenariusze skeczy i teksty do stand-upów.
Chłopaki oczywiście się mną nie interesują, a niektórzy z nich są moimi największymi wrogami w szkole. Na przykład Darek. Lilka zresztą też go nie cierpi, bo zawsze musi dogadywać jej na temat wzrostu, a ona ma chyba na tym punkcie kompleksy.
Co do wiary, to staram się postępować zgodnie z jej zasadami. Do tego stopnia, że nie wzywam imienia Boga nadaremno i nie przeklinam. Chodzący ideał, nie? Szkoda tylko, że zamiast tego zdarzają mi się gorsze przewinienia. No cóż, trzeba przyznać, że różnię się trochę od mojej idealnej kuzynki. I jeszcze czuję się przy niej jak dzieciak, chociaż dzieli nas tylko rok. Kiedyś świetnie się dogadywałyśmy, ale teraz mam wrażenie, że Jaśmina lubi mnie jakby mniej.
To już chyba wszystkie z ważniejszych informacji na mój temat. Aha, pozostało jeszcze miejsce zamieszkania. Otóż mieszkam w Aleksandrowie, dość dużej wsi na Lubelszczyźnie, niedaleko Zwierzyńca i Biłgoraja. Przynajmniej co do swojej miejscowości nie mam kompleksów. Wiem, że na szczęście wielu ludzi nie wierzy w stereotypowy obraz wsi przedstawiany w książkach i serialach jako miejsce nudne i zacofane.
Po jakichś dwudziestu minutach jazdy nawinął się temat jakże idealnego życia Jaśminy. To chyba ja jako pierwsza o tym wspomniałam. Ale nie skończyło się tak, jak w filmach i nie okazało się, że jestem tak samo super, jak moja kuzynka. Już po kilkunastu minutach rozmowy rodzice przypomnieli mi, czemu nie mam aż tak dobrze. Po prostu Jaśmina rozwija u siebie różne zdolności, na przykład chodzi na kurs francuskiego, podczas kiedy ja sama jestem do niczego nawet z angielskiego.
Jeśli chodzi o tę pierwszą sprawę, to już dawno zauważyłam, że jako jedna z niewielu osób w naszej szkole nie uczę się niczego poza tym, czego muszę się uczyć, bo na przykład dziewczyny z mojej klasy i z klasy o rok młodszej występują na różnych uroczystościach zarówno w naszej szkole, jak i w innych miejscach jako grupa taneczna.
I właśnie kiedy o tym rozmyślałam, wracając od cioci do domu, stwierdziłam, że żeby nie być dłużej taką siermięgą, muszę znaleźć sobie podobne zajęcie. Do dziewczyn z klasy nie mogłam się przyłączyć, bo były na o wiele wyższym poziomie niż ja. W końcu wuefistka uczyła je tańczyć już od kilku lat (ta sama wuefistka mówiła mi, że mogę się przyłączyć, kiedy zechcę, ale nie wydaje mi się, żeby był to dobry pomysł). Zresztą nie wiem, czy dziewczynom spodobałby się fakt, że stałam się częścią ich grupy. Ale pojawiło się wybawienie z tej opresji. Otóż niedługo później dowiedziałam się o otwartej przed kilkoma tygodniami szkole muzycznej. Znajdowała się niedaleko Aleksandrowa i mógł się tam zapisać każdy, kto chciał, byle był w odpowiednim wieku. Było to możliwe, ponieważ nauką w nowej i mało znanej szkole zainteresowało się do tej pory tak mało osób, że dyrektorowi panu Bielskiemu nie opłacało się urządzanie naboru. I tak zapisałam się do tej szkoły. Zajęcia odbywały się w piątek o trzeciej – dla mnie był to najbardziej odpowiedni dzień i pora. Uczniów było niewielu, więc dyrektorowi zależało na tym, żeby absolutnie nikt się nie zniechęcił i to chyba dla tego nauczycielki miały do mnie tyle cierpliwości. Chodzi o to, że może i nie było wśród nas wielu szczególnie utalentowanych ludzi, ale ja i tak byłam chyba największym beztalenciem. Gra na flecie czy gitarze szła mi jeszcze nienajgorzej, ale śpiewać na pewno nie umiałam.
Na początku czerwca pani Jabłońska, nauczycielka śpiewu, opowiedziała nam o imprezie festiwal Apollo. To seria występów początkujących artystów w różnych miejscowościach w Polsce. Dwie dziewczyny z mojego rocznika Paulina i Olka stwierdziły, że także chciałyby w tym uczestniczyć. Jabłońska opowiedziała o festiwalu także dyrektorowi, który stwierdził, że występ jego uczniów na takiej imprezie rozsławi szkołę. Zdecydował, że po części sfinansuje wyjazd i wybierze opiekuna z nauczycieli, ale pod warunkiem, że pojedzie minimum sześć osób, bo nie opłacałoby mu się wysłać tylko dwóch. Jakiś czas później do Pauli i Olki dołączyła Karolina, a potem jeszcze Marek ze Staśkiem. Teraz brakowało już tylko jednej osoby. Niestety nikt nie chciał lub nie mógł się do nich przyłączyć. Jak wiadomo, lubię podróżować, więc uznałam, że mogłabym z nimi pojechać. Mimochodem wspomniałam o tym Jabłońskiej w obecności Pauli. Ta przekazała to reszcie zainteresowanych, którzy byli na tyle zdesperowani, że się zgodzili. Ale tu pojawił się kolejny problem. Otóż dyrektor chciał przecież rozsławić szkołę, pokazać ją w jak najlepszym świetle, a mój brak talentu nieco to utrudniał. Rozwiązanie tego kłopotu znalazł właściciel domu, w którym mieliśmy się zatrzymać na czas festiwalu. Wymyślił, że mogłabym śpiewać z playbacku. Znajomy jego kumpla, początkujący informatyk, który trochę się na tym znał, miałby się zająć obróbką mojego głosu i przygotowaniem sprzętu. Festiwal nie był żadnym konkursem, a jedynie sposobem na zapewnienie rozrywki mieszkańcom danej miejscowości i możliwością pokazania swojego talentu przez młodych, jak to określił organizator. Z tego wynika, że taka metoda była w pełni dopuszczalna. Chociaż i tak w pewnym stopniu było to oszustwo.
Wyjazd miał trwać aż trzy tygodnie i trzy dni, więc gdyby nie był udany, straciłabym aż trzy tygodnie i trzy dni wakacji. Ale czasem warto zaryzykować, a poza tym wiedziałam, że jeśli nie pojadę, to pozostała piątka nawet nie ma co marzyć o tym wyjeździe. No cóż, trzeba było zaryzykować i podjąć decyzję. Zresztą, włóczenie się po świecie i tak wychodzi mi najlepiej.
Mama oczywiście się zgodziła. Dyrektor miał zapewnić nam na ten czas różne atrakcje, bo przecież nikomu nie chciałoby się siedzieć w pokoju przez ponad trzy tygodnie.
Dyrektor dogadał się również z organizatorami festiwalu w sprawie playbacku. Zgodzili się zorganizować próby przed kolejnymi koncertami, tak by nikt niepowołany nie dowiedział się o tym przekręcie.
Podobno niektórzy uczestnicy festiwalu widzieli w nim szansę na zrobienie kariery, ale nie wiem, na ile jest to możliwe, w końcu chyba niewielu ludzi słyszało o tej imprezie. Dopiero teraz jakoś bardziej nagłaśniają w mediach całe wydarzenie.
W końcu nadszedł ten dzień – dwudziesty czwarty lipca. O szóstej byłam już z rodzicami w Biłgoraju i czekaliśmy na autokar. Po jakichś pięciu minutach podeszła do mnie Lesiewska, opiekunka wybrana przez Bielskiego spośród nauczycieli. Wyglądała inaczej niż zwykle. Ciemne dotychczas włosy ufarbowała na jasny blond, zakręciła loki i zrobiła sobie krzywą, podkręconą grzywkę. Jej powieki były zielone (a nie szare, jak na co dzień), usta intensywnie różowe i na dodatek miała piegi! I to tak wyraźne, że dałoby się je z łatwością policzyć. Ubrała się też inaczej. Zamiast charakterystycznych dla niej szarych, czarnych i białych rzeczy (podobno modnych), miała na sobie jasnoróżową bluzkę i zieloną spódnicę. Zmieniła się tak bardzo, że rozpoznałam ją dopiero, kiedy się odezwała. Chociaż jak dla mnie była to pozytywna zmiana.
– O, Ada. Jesteś już – powiedziała. – Jak tam samopoczucie przed wyjazdem?
– Dobrze – powiedziałam.
– No to udowodnij mi to i się uśmiechnij.
Posłusznie wykonałam polecenie.
– No, tak już lepiej.
W tym momencie przyjechał nasz autokar.
– To pożegnaj się z rodzicami i chodź do nas. Reszta grupy już tam czeka – poinformowała mnie Lesiewska, wskazując ręką na pozostałą piątkę.
Po przytulaniu i życzeniach dobrej zabawy dołączyłam do ekpiy. Gdy wsiadaliśmy do autokaru, wszyscy szybko dobrali się w pary. Tylko Karolina została sama, więc postanowiłam się do niej przysiąść.
– Tu jest wolne? – spytałam.
– No – mruknęła Karolina.
– Ej, dziewczyny – zagadnął siedzący za nami Marek. – Nie będziecie się bały występować przed kamerami?
– A ja tam wiem? – odparłam.
– Eee tam – zbagatelizowała Karolina. – To i tak nie będzie leciało w telewizji, tylko w internecie.
– No to wytłumacz to Pauli, bo ona mówi, że się boi.
– Przecież to, co jest w internecie, widzi jeszcze więcej ludzi – upierała się siedząca obok niego Paula.
– Oj tam, przesadzasz i nie marudź, bo jeszcze innych przestraszysz.
Paula wcale nie przesadzała i nie marudziła, ale rzeczywiści miała kogo straszyć, bo tym autokarem jechali głównie uczestnicy festiwalu Apollo.
Przegadaliśmy z przerwami całą drogę, aż w końcu autokar się zatrzymał, a Lesiewska kazała nam wysiadać. Z tego, co przed naszym wyjazdem mówił dyrektor, mieliśmy teraz poczekać na lotnisku Chopina w Warszawie. Tam miał po nas przyjechać bus, żeby zabrać nas do willi w Żabiej Woli, czyli wsi oddalonej o czterdzieści kilometrów od Warszawy, gdzie mieliśmy spędzić najbliższe trzy tygodnie i trzy dni.
– Mamy jeszcze godzinę – oznajmiła Lesiewska. – Możemy się gdzieś przejść. Zobaczymy, czy na lotnisku jest jakaś kawiarnia.
Jak się okazało, jakąś kawiarnię nietrudno było znaleźć. Oczywiście kupiłam sobie lody, bo cóż by innego. Zbliżała się jedenasta i na lotnisku były już tłumy, ale tam pewnie jest tak przez całą dobę. Poza tym wtedy było więcej ludzi niż zwykle, bo kręcili się tam gracze Pokémon Go. Na początku myślałam, że oni wszyscy po prostu lubią wgapiać się w telefon, ale jeszcze zanim weszliśmy do kawiarni, Lesiewska z Markiem poruszyli ten temat. Wówczas przypomniało mi się, że przecież w radiu mówili już o problemach na lotnisku Chopina, których sprawcami są ci trenerzy wirtualnych pokemonów.
Niedługo później dotarliśmy do willi. Gdy tylko weszliśmy do środka, przywitał nas właściciel.
– O, czy to wycieczka ze szkoły muzycznej? – spytał.
– Dokładnie – odparła Lesiewska.
– A więc witam…
– Dzień dobry – odpowiedziało kilka osób, łącznie ze mną.
Chociaż kilka to może za dużo powiedziane, bo nas wszystkich było kilkoro.
– Nazywam się Maciej Chabrowski i jestem właścicielem tego domu – ciągnął mężczyzna. – Co zresztą wie już wasza nauczycielka. Zaprowadzę was do pokoi, chodźcie za mną.
– Piękny ma pan dom – oceniła Lesiewska, gdy wyszliśmy z przedsionka.
– Ach, dziękuję – ucieszył się Chabrowski. – Jest duży, bo kiedyś mieszkała tu duża rodzina. Potem willa zmieniała właścicieli, aż zamieszkał tu Stanisław Bartnik, potem mój wujek, a po wujku dom dostałem ja.
– Czyli pana dom stoi tu od bardzo dawna – zauważyłam, gdy Chabrowski zatrzymał się na końcu długiego korytarza.
– Rzeczywiście – potwierdził mężczyzna. – Można powiedzieć, że mieszkam w zabytku.
– Pewnie wiele się przez ten czas wydarzyło.
– Bardzo możliwe, różne historie krążą po Żabiej Woli.
Ile to miejsce mogło mieć lat? Ile ważnych dla różnych ludzi wydarzeń się tu rozegrało? Możliwe, że na ich podstawie dałoby się napisać dobrą powieść, taką jak Tajemnica bzów. Lubię takie miejsca i świadomość tego, że to właśnie tu tyle się wydarzyło. Lubię też odkrywać tajemnice. Kiedyś nieco mi na tym punkcie odbijało, na przykład wtedy, gdy nasz sąsiad, pan Pręcik, nagle zmarł. Ja oczywiście zaczęłam szukać winnego i nawet podejrzewałam innego sąsiada o morderstwo. Okazało się, że Pręcik miał zawał, a jakiś czas później dowiedziałam się, że przyczyną była wiadomość o śmierci jego córki Laury, która otruła się jakąś odchudzającą sałatką, którą z kolei sprzedał jej koleś dodający do sałatek sproszkowane tabletki na odchudzanie zakupione przez internet. Dla obojga musiała być to straszna śmierć. Pręcik nie miał żony, a Laura była jego jedyną córką, więc teoretycznie nie było już komu przeżywać ich straty. A przynajmniej tak mi się wydaje. Oczywiście policja wiedziała o wszystkim dużo wcześniej, a ja dowiedziałam się od innych, ale to była pierwsza ciekawa sprawa, na jaką trafiłam. Nikt nie podzielał moich zainteresowań. Kryminalistyka chyba nadal jest ciekawa tylko dla mnie. Podobnie zresztą jak historia i nie chodzi tu o żaden przedmiot w szkole. Chociaż taką historię też nawet lubię, ale byłaby fajniejsza, gdyby nie trzeba było tego wszystkiego wkuwać. I fajnie by było, gdyby w podręcznikach pojawiało się więcej ciekawostek.
– Planuję przerobić mój dom na hotel, którym będzie zarządzał mój syn – oznajmił Chabrowski. – Dlatego ostatnio pokoje wynajmuje u mnie wielu ludzi na raz, ale chyba nie będzie wam to przeszkadzać.
Szybko podał nam najważniejsze informacje. Powiedział też o zmianach, jakie wprowadził, by sprawdzić, jak jego dom będzie się sprawował jako hotel. Podjął się m.in. wynajmowania pokoi większej liczbie ludzi. Twierdził, że starał się zachować wszelkie elementy typowe dla tego rodzaju budynków, ale zainstalował windę, by dostosować miejsce do potrzeb starszych ludzi.
Kiedy nam to wszystko wyjaśnił, z wcześniej wspomnianej windy wyszedł jakiś mężczyzna pchający przed sobą wózek, na którym siedziała dziewczyna. Po nim pojawił się kolejny mężczyzna – tym razem z dwójką dzieci.
– O, widzę, że dotarła już grupa ze szkoły muzycznej – powiedział ten z wózkiem.
– Jak widzisz, tak.
– A która to Ada? – spytał ten drugi.
– To jest Ada – oznajmiła Lesiewska, wskazując ręką na mnie.
– Dzień dobry – powiedziałam.
– Dzień dobry. Jestem Tomek Malinowski, a pan Bielski zlecił mi nagranie dla ciebie playbacku.
– Tak, tak – wtrąciła Lesiewska. – Później Ada będzie miała czas, to będziecie mogli nagrywać.
– A pan Mrowicki będzie waszym sąsiadem przez te trzy tygodnie – oznajmił Chabrowski, podchodząc do pierwszego faceta.
– A no właśnie, à propos – powiedział Mrowicki – mieszkam z moją siostrą Magdą. Magda ma stwardnienie rozsiane, przez co jest niepełnosprawna, jak pewnie zauważyliście, i głuchoniema. Mówię wam to od razu, żeby nie było żadnych nieporozumień. I jestem pewny, że ją polubicie.
– A jeśli jesteś pewny, to na pewno polubią – stwierdził Chabrowski.
– Właśnie. Ja mam zawsze rację.
– Tak? – spytała przekornie Lesiewska. – Taki jest pan mądry?
– Pewnie! – odparł z uśmiechem. – Grzegorz Mrowicki – przedstawił się, podając jej rękę.
– Anna Lesiewska.
– No, to już chyba wszystko – powiedział Chabrowski. – Tu są wasze pokoje. – Wskazał na troje drzwi. – Dalej chyba sami sobie poradzicie?
– Tak, pewnie – zapewniła Lesiewska.
Mrowicki z Magdą weszli do jednego z pokoi, pewnie do swojego, a Chabrowski zaczął wchodzić po schodach na piętro.
– A ja jestem Kasia – przypomniała o swojej obecności dziewczynka, która nadal stała koło Malinowskiego.
– A ja Czarek, mnie też nikt nie zauważył – powiedział chłopak, który kręcił się koło mężczyzny.
Lesiewska się roześmiała i spytała:
– A ile masz lat, Czarku?
– Dziesięć – odpowiedział chłopak.
– A ja siedem – poinformowała ją Kasia.
– I sami tu przyjechaliście?
– Nie. Z tatą.
– A, czyli pan Malinowski to wasz tata.
– Aha.
– Ależ wy jesteście do niego podobni. – Potem spojrzała na nas. – No dobra, dwa pokoje są na dwie osoby, a jeden na trzy, ale będą w nim tylko dwie z was. Kto jest chętny?
– My z Markiem – powiedział Staszek. – Będziemy mieli więcej miejsca – wyjaśnił Markowi.
– A dlaczego ten pokój dostaną tylko dwie osoby? – spytała Paula.
– Bo tą trzecią będę ja – oznajmiła z mocą Lesiewska.
No to chłopaki musieli się zdziwić. Ciekawe, że nikogo nie zastanowiło, dlaczego akurat powiedziała „dwie”.
Ostatecznie to Paula i Olka razem z Lesiewską zajęły ten większy pokój. Marek był w jednym pokoju ze Staszkiem, więc moją współlokatorką przez najbliższe trzy tygodnie została Karolina. I znowu miałam złe przeczucia. Nie byłam pewna, czy ona w ogóle mnie lubi.
Karolina jest wysoka i szczupła, ma dość długie czarne włosy z prostą grzywką. Ubiera się głównie na sportowo, a z gatunków muzycznych najbardziej lubi rap. Jest pewna siebie i lubi się wygłupiać Ja też to lubię, ale to ona jest duszą towarzystwa i obawiałam się, że nawet jeśli w miarę mnie polubi, to i tak nie będę dla niej szczególnie interesująca.
Pogadałyśmy trochę przy rozpakowywaniu. Potem Karolina poszła do Pauli i Olki, a ja zostałam w pokoju sama. Na takie okazje miałam w walizce książkę (powieść historyczną, bo rzadko się zdarza żebym czytała cokolwiek innego). A konkretnie „Powiem Julce” Krystyny Siesickiej. Ale wcześniej przyjrzałam się dokładniej naszemu pokojowi. Wdać było, że Chabrowski niewiele tu zmienił, panował tam wystrój podobny do tego z dziewiętnastego wieku.
Kilka minut później Karolina wróciła i przyprowadziła ze sobą Olkę. Chwilę pogadałyśmy, po czym wyszłyśmy na korytarz, bo zaraz miała być zbiórka na obiad. Kiedy tak stałyśmy, na korytarz wyszły też dzieci Malinowskiego i zaczęły po nim biegać. A może pół minuty później pojawiła się jeszcze jakaś dziewczynka, pewnie koleżanka Kasi i Czarka.
– Cześć – powiedziała. – Ida z Punickim też przyszli.
Wtedy za dziewczynką pojawiła się starsza od niej, w miarę wysoka i szczupła dziewczyna, której włosy układały się w charakterystyczne afro. Obok niej stał drobnej postury chłopak o delikatnych rysach twarzy i jasnych kręconych włosach sięgających mu prawie do ramion, z czego kilka kosmyków służyło za grzywkę. Oboje wyglądali na jakieś czternaście, szesnaście lat.
– Cześć, Ala – powiedziała Kasia. – A wy co tu robicie? – zwróciła się do tej dwójki.
– My tylko przyszliśmy koleżankę odprowadzić – wyjaśnił chłopak, pewnie ten Punicki.
– A jak do was szliśmy, to spotkaliśmy Monikę – powiedziała Ala. – Tylko że nie mogła teraz do was przyjść. Ale z niej panikara!
– A to dla czego? – dopytywał Czarek.
– Bo po chodniku jakiś robal szedł, a ta się przestraszyła. Takiego małego robaczka!
– Nie powiedziałbym, że on był taki mały – wtrącił Punicki.
– Oj tam – zbagatelizowała dziewczynka i zwróciła się znowu do reszty dzieciaków. – Oprócz Moniki to nikt się tego robaka nie przestraszył, ani ja, ani Ida, a Punicki na początku to nawet go nie zauważył. A potem Ida go rozdeptała.
– Punickiego rozdeptała?! – zdziwiła się Kasia, a Ida i Punicki zaczęli się śmiać.
– Nie. Tego robala – wyjaśniła jej koleżanka.
– Alka, ty nie przesadzaj – odezwał się Czarek. – Sama też nie jesteś nie wiadomo jak odważna.
– Ale na pewno nie jestem takim strachajłem jak Monika.
Mała chyba lubiła obgadywać innych.
– Ida, ty taka dobra jesteś, a niewinnego robaczka rozdeptałaś? – zdziwił się Czarek.
– Sam mi wlazł pod nogę! – broniła się dziewczyna w afro.
– Bo to jakiś samobójca był – stwierdził Punicki.
Podczas gdy oni omawiali te niezwykłe wydarzenia, na korytarzu zebrała się reszta mojej grupy.
– No dobra – powiedziała Lesiewska. – Nie będziemy chyba cały dzień tak tu siedzieć, więc może po obiedzie pójdziemy na lody.
Pomysł spotkał się oczywiście z aprobatą i entuzjazmem.
– To pół godziny po obiedzie będzie zbiórka. Gdy wrócimy, zrobimy jeszcze próbę przed jutrzejszym występem, a Ada i pan Malinowski zajmą się w tym czasie playbackiem.
Dwie godziny później, kiedy wróciliśmy z tej wycieczki, Lesiewska zaprowadziła mnie do małego pokoiku na końcu korytarza, gdzie czekał Malinowski, a sama poszła zrobić z pozostałą czwórką próbę. Pokój wyglądał całkiem nieźle, tak samo zresztą jak dość profesjonalny sprzęt.
– Pierwsza piosenka to Pocztówka z Beskidu, tak? – spytał Malinowski, gdy już sobie pogadaliśmy na błahe tematy, np. jak mi się podoba w willi.
– Aha – potwierdziłam.
Na każdym odcinku festiwalu trzeba było zaśpiewać jedną piosenkę, za każdym razem z innej kategorii. No, prawie na każdym, bo na przykład na pierwszy występ można było wybrać, jaką się chciało. Ja wybrałam jedną z moich ulubionych, czyli właśnie Pocztówkę z Beskidu, która opowiadała o górach jesienią.
Ostatecznie nagraliśmy dwie piosenki. Porad co do tego, jak mam śpiewać, udzielał mi oczywiście Malinowski. Niby mogłabym zaśpiewać tylko raz i byle jak, ale im lepsze jest wykonanie na realu, tym lepiej wychodzi przeróbka.
– Dopiero wieczorem będziecie mieli występ, więc trochę wcześniej będzie to gotowe – poinformował mnie na koniec.
– To dobrze, dziękuję – powiedziałam. – Ciekawe, czemu kolega pana Chabrowskiego tak się postarał, żeby umożliwić nam wyjazd i dał panu to zlecenie.
– Jak widać, jest po prostu uczynny. Zresztą, sam to zauważyłem.
– To pan go zna?
– Pewnie. Bo to pan Mrowicki.
Potem wróciłam do pokoju, ale żeby do niego wejść, musiałam przejść korytarzem. Akurat stali tam Mrowicki z Chabrowskim, a zza ściany dobiegało jakieś stukanie.
– Naprawdę nie mam pojęcia, co to może być – westchnął Chabrowski. – Na pewno niczego nie zauważyłeś? Nie masz żadnych podejrzeń?
– Właściwie to mam jakieś złe przeczucia, ale na razie lepiej poszukać jakiegoś bardziej prawdopodobnego wyjaśnienia – odparł Mrowicki. Wtedy do stukania doszło drapanie.
– Ale jak to w ogóle możliwe? Przecież to pomieszczenie jest zamurowane – zastanawiał się Chabrowski. – No nic, trudno. Może jutro znajdzie się jakieś wyjaśnienie.
Obaj sobie poszli, a ja weszłam do pokoju i zajęłam się czytaniem książki. Powiem Julce oczywiście.
Następnego dnia musiałam wstać około wpół do ósmej i jakoś się zebrać przed śniadaniem. Dzień zapowiadał się całkiem nieźle. Po obiedzie mieliśmy iść do Centrum Nauki Kopernik, potem połazić trochę po Warszawie, a potem zaczynał się pierwszy koncert festiwalu.
Po śniadaniu Paula spytała Lesiewską, czy mogłyby z Olką pójść do sklepu. A Lesiewska na to:
– Pewnie, możecie sobie spokojnie łazić po okolicy, tylko jak gdzieś wychodzicie, to mi o tym mówcie.
– Serio? – zdziwiła się Paula.
– Macie już po piętnaście lat, nie trzeba was ciągle pilnować. Tylko nie mówcie o tym dyrektorowi. Swoim rodzicom może też się za bardzo nie chwalcie.
Nie byłam pewna, czy Lesiewska ma do nas takie zaufanie, czy po prostu jest tak nieodpowiedzialna. Tak czy inaczej postanowiłam wykorzystać tę możliwość i połazić trochę po okolicy, bo jak wiadomo lubię się włóczyć bez celu. I na szczęście mam w miarę dobrą orientację w terenie.
Po pewnym czasie po drugiej stronie ulicy zobaczyłam nadchodzącego z naprzeciwka Punickiego, który wpatrywał się telefon. W pewnym momencie do płotu jednego z domów podbiegły dwa dzieciaki, które zaczęły śpiewać:
Słonko świeci, deszcz nie pada,
ładny dzień się zapowiada.
Ze smartfonem przez uliczki
idzie sobie nasz Punicki.
Ale minka zrzedła mu,
bo nie złapał Pikachu!
Potem ze śmiechem pobiegły do domu, a Punicki poszedł dalej. Wyglądało na to, że on także łapał pokemony. Albo źle zrozumiałam ostatni wers. Ciekawe, czy ci dwaj sami wymyślili tę piosenkę i melodię do niej.
Włóczyłam się tak może pół godziny, a gdy wróciłam, zastałam w pokoju Olkę, która razem z Karoliną oglądała na laptopie jakieś filmiki na YouTube, więc do nich dołączyłam.
– A słyszałyście o tym, że córka Chabrowskiego miała jakiś wypadek? – spytała Olka.
– No, coś tam słyszałam – odparła Karolina.
– Ja tam nawet nie wiedziałam, że Chabrowski ma córkę – powiedziałam. – A ty skąd wiesz o tym wypadku?
– Chabrowski rozmawiał o tym z żoną przy śniadaniu. Ta ich córka, Angelika, wracała z jakiejś wycieczki z chłopakiem. No i jechali przez las i na jakieś drzewo wpadli czy coś. Ale jest jeszcze coś dziwnego… Chabrowska mówiła, że ten facet, co ma tę głuchą córkę na wózku…
– Mrowicki – podpowiedziała Karolina.
– No właśnie. Mówiła, że on ma jakieś paranormalne zdolności.
– Serio? – spytałam zaciekawiona.
Zjawiska paranormalne też mnie interesują. Nie to, żebym ślepo wierzyła w duchy, ale po świecie krąży wiele opowieści o dziwnych, niewytłumaczalnych zjawiskach i wydarzeniach, a wiele z nich miało miejsce naprawdę. Stanowią sporą tajemnicę i są częścią historii, tak jak życie każdego człowieka, a ja lubię poznawać tajemnice i wszelkie ich aspekty. A poza tym jestem po prostu ciekawska.
– No, ja nie wierzę w żadne takie – odpowiedziała Olka. – Ale Chabrowska coś takiego mówiła. Opowiadała Chabrowskiemu, że kiedy zadzwonił do niej Kamil, chłopak ich córki, i powiedział o wypadku, to nikogo oprócz niej i Magdy nie było w domu, a ona nikomu nic nie powiedziała, ale pół godziny później Mrowicki zaczepił ją na korytarzu i powiedział, że współczuje jej przez ten wypadek Angeliki i życzy, żeby wszystko skończyło się dobrze.
– I co Chabrowski na to? – spytała Karolina.
– No właśnie, nie był nawet zdziwiony.
– Nie martwił się o córkę?
– O wypadku dowiedział się już wcześniej, ale nie był zdziwiony, że Mrowicki też o tym wiedział. Oni chyba już od jakiegoś czasu wiedzieli.
– A ta Magda co tam robiła?
– Pojęcia nie mam.
To było nawet ciekawe, tylko że nie mogłam mieć pewności, ile ta historia ma wspólnego z prawdą. Raczej nie miałam zbytniego zaufania do Olki, za słabo ją znałam. Mogła usłyszeć jakieś plotki i teraz je rozpowiadać. Chociaż niby usłyszała to od samych Chabrowskich. Ale teraz mogła coś dopowiedzieć.
Chwilę później przyszła Paula.
– Słyszałyście to stukanie na korytarzu? – spytała.
– Słyszałam tylko, jak pukałaś – odparła Karolina.
– Ja coś wczoraj słyszałam – powiedziałam.
– Olka, chłopaki chcieli, żeby cię spytać, czy idziesz z nimi grać w nogę – oznajmiła Paula.
– Pewnie, że idę – odpowiedziała Olka, podchodząc do drzwi. – Możecie sobie oglądać te filmiki albo robić, co tam chcecie – poinformowała nas.
– To ja idę z wami – powiedziała Karolina.
Kiedy wyszły, postanowiłam wykorzystać okazję i obejrzeć kilka filmików na YouTube. Właściwie to przed wyjazdem myślałam, że nie będę miała na to szans. Co prawda sądziłam, że w Żabiej Woli będzie wi-fi i będę miała możliwość oglądać filmiki na telefonie. Jednak nie zmieniało to faktu, że prawdopodobnie przez cały czas ktoś będzie w pobliżu i będzie wiedział, co oglądam, a na YouTube bardzo często pojawiają się teksty zboczone lub mówiące o fizjologii, co trochę mnie już wkurza, bo te żarty nie są ani trochę zabawne, a właściwie są po prostu głupie, a natykam się na nie ciągle. Ja oczywiście nie mogę przewidzieć, kiedy na coś takiego trafię i głupio by było, gdyby ten ktoś w pobliżu pomyślał, że mnie takie rzeczy interesują.
A jednak mi się poszczęściło.
Najpierw obejrzałam dwa filmiki na kanale Fuzionka. Później trafiłam na filmik innego autora pt. Skandal na YouTube. Jak się okazało, filmik trafił do internetu dopiero dwa dni wcześniej – chłopak, który go nagrywał, komentował skandal, o którym ja wiedziałam jeszcze przed wyjazdem.
Chodziło o ostatni filmik na kanale z creepypastami ,,Przerażający makaron” Jego nazwa wzięła się z dość zabawnego faktu. Otóż jeśli odpowiednio podzielimy słowo ,,creepypasta” powstanie słowo ,,creepy” czyli przerażający” i ,,pasta” czyli makaron”. Majka autorka kanału wyjaśniła to w opisie filmu pod zwiastunem.
Ja nawet lubię creepypasty i to nie dlatego, że są straszne, ale głównie dlatego, że często mają zaskakujące albo po prostu ciekawe zakończenie, które można odgadnąć dzięki dedukcji.
Majka niedawno założyła się z kimś, że nagra filmik opowiadający o czymś, co wydarzyło się naprawdę, a dokładniej miała jakieś zdjęcia przedstawiające duchy i tym podobne i chciała o nich opowiedzieć. Ale musiało to być coś nowego i ciekawego, więc zdjęcia od dawna krążące po internecie, a zwłaszcza po YouTube, odpadały. Nie wiem, co Majka chciała zyskać dzięki wygranej, ale podobno było to coś ważnego, chociaż teraz mało kto w to wierzy.
Majka rzeczywiście nagrała ten filmik i wyjaśniła na początku, dlaczego powstał, ale nie powiedziała, dlaczego chciała wygrać zakład. Zdjęcia rzeczywiście były dość oryginalne i lepsze od tych, które już wcześniej widziałam na innych kanałach.
Tylko później okazało się, że przedstawiony na nich upiór był zwykłą przeróbką w photoshopie.
Ostatecznie gdy o sprawie robiło się coraz głośniej, Majka nagrała filmik, w którym przyznała się do oszustwa, ale niewiele to dało i hejterzy nadal mieli z niej pożywkę.
Znalazłam też filmik, a właściwie prezentację ze zdjęciami samej Majki, również przerobionymi w photoshopie. Przeżyłam małe zaskoczenie, gdy okazało się, że nie ma tam żadnych wulgarnych rysunków. Za to niektóre przeróbki były nawet zabawne. Na jednym ze zdjęć Majka miała długi nos, na którym zawieszona była sakiewka z napisem hajs z YouTube.
Niedługo później była zbiórka na obiad. Gdy weszliśmy do jadalni znajdującej się na piętrze, Lesiewska od razu usiadła naprzeciwko Malinowskiego. Ja za to znalazłam sobie miejsce na końcu stołu. Tak się akurat złożyło, że przy oddzielnym stoliku siedzieli Chabrowscy, a ów stolik był na tyle blisko, że mogłam słyszeć ich rozmowę. Gdy kucharka przyniosła już wszystkie talerze, Chabrowski spytał lekko przyciszonym głosem:
– Czytałem o różnych przypadkach zjawisk paranormalnych i nigdzie nie trafiłem na to, co dzieje się u nas.
– No to albo mamy tu bardzo unikatowe duchy, albo tym razem Grzesiek się pomylił – stwierdziła Chabrowska.
– Nie mogę mieć absolutnej pewności, ale Grzesiek chyba nigdy się nie mylił. On umie przewidywać kłopoty i nieszczęścia, więc wolę brać pod uwagę jego przeczucia. Pamiętasz, jak kiedyś mówił, że Magda może być w niebezpieczeństwie?
– No tak, tydzień przed tym, jak ktoś ją napadł. Dziwne tylko, że to było pod jakimś sklepem. Jak to możliwe, że sama wymknęła się Grześkowi, a on nawet tego nie zauważył?
– Mówił, że miał wtedy kolejną wizję, która tak go zaabsorbowała. Dobrze, że przy tym sklepie był zamontowany monitoring.
– Tak, tylko szkoda, że sprawca miał na twarzy kominiarkę, więc z nagrania raczej niewiele wynika. A tak poza tym, to jak udało mu się zdobyć akurat ten jeden fragment nagrania?
– Właściciel sklepu pozwolił mu przegrać nagranie z tego dnia z kamery na płytę, a później Tomek wyciął ten fragment.
– Coś wyjątkowo uczynny ten właściciel.
– No widzisz, trafił swój na swego. Grzesiek też każdemu by pomógł.
– A jaką miał wtedy wizję?
– No właśnie to mnie martwi. Mówił, że miała coś wspólnego z naszym domem. Przeczuwał jakieś poważne kłopoty… Aha, i wspominał coś o jednym z poprzednich właścicieli domu. Mówił, że tamten coś złego tu przeżył, a ludzie wzięli go za wariata. To stukanie za ścianą zaczęło się niedługo po tym, jak mi to powiedział.
– Czekaj, Grzesiek miał na myśli Bartnika?
– Możliwe. Chyba tylko on miał tu jakieś zwidy.
Robiło się ciekawie. Czyżby Mrowicki naprawdę miał jakieś paranormalne zdolności? A jeśli tak, to jakie kłopoty przewidział i skąd mogło brać się to stukanie? I dlaczego u Chabrowskich miałyby być duchy? Jestem dość ciekawska i lubię bawić się w detektywa, a ta historia nadałaby się na wątek dobrej powieści. Jednak wiedziałam, że lepiej się tą sprawą za bardzo nie zajmować. Tak czy inaczej to nie mój interes, a nie chcę być wścibska.
Jakiś czas później byliśmy już w Warszawie. To był dopiero mój drugi wyjazd do stolicy i podejrzewam, że sama od razu bym się tam zgubiła. Jakoś kompletnie nie jestem przyzwyczajona do poruszania się po tak dużych miastach. Właściwie to czułam się trochę jak stereotypowy przyjezdny. Na początku poszliśmy do Centrum Nauki Kopernik i mogliśmy sami chodzić po budynku, byle zebrać się w umówionym miejscu o umówionej porze. Później mieliśmy jeszcze trochę czasu na łażenie po warszawskim Starym Mieście. Zasada była taka sama – mogliśmy chodzić, gdzie chcemy, tylko mieliśmy zebrać się w tym miejscu, co trzeba, kiedy trzeba. Z tą różnicą, że tym razem nie mogliśmy się za bardzo oddalać.
Na uliczkach w pobliżu rynku było wiele sklepów z pamiątkami, więc miałam co robić. Niekoniecznie zamierzałam coś kupić, ale mogłam pooglądać.
– Was też Chabrowski pytał, czy nie zauważyłyście czegoś dziwnego? – usłyszałam za plecami głos Olki, która już od kilku minut gadała o czymś z Karoliną. – Bo do nas dzisiaj przyszedł i pytał.
– A do nas jeszcze nie – odparła Karolina. – A co dziwnego miałyśmy zauważyć?
– Przyczynę tego stukania na korytarzu. Podobno jak byliśmy na lodach, to też coś było słychać. Marek jakoś się od kogoś dowiedział, że do stukania doszło drapanie.
– I to było słychać na korytarzu?
– Tak. Tak samo jak wcześniej.
– Może to jakieś myszy albo coś.
– Oby nie.
– Ciekawe, ile Chabrowski będzie brał za dobę, jak już zrobi z tej willi hotel – zauważyłam.
Dotarłyśmy właśnie do jakiegoś straganu. Za stolikiem siedział mężczyzna wyglądający może na dwadzieścia czy trzydzieści lat i wydawał się miły, chociaż ja staram się nie zwracać uwagi na pierwsze wrażenie.
Na stoliku stały ładnie ozdobione pudełeczka, a w nich kolorowe kamienie i świecidełka, ale były też figurki zrobione z drewna czy z kredy. Najbardziej podobają mi się figurki właśnie z tych materiałów – drewno i kreda zawsze jakoś dobrze mi się kojarzyły, jakby utrzymywały jakiś klimat związany z przeszłością, choćby nic nieznaczącą, bo na przykład wycieczki szkolne raczej dużo do życia nie wnoszą. Chociaż jeszcze zależy, jakie. Co innego wyjazd na lodowisko (na które też chętnie się wybieram), a co innego zwiedzanie zabytków. Już jakiś rok temu to do mnie dotarło. I pewnie tylko ja tak myślę. Obym przez te swoje zainteresowania nie została za jakieś siedemdziesiąt lat obsesyjnie zbierającą rupiecie staruszką z demencją.
– To wy znacie tego Chabrowskiego z Żabiej Woli? – spytał sprzedawca, którego widocznie zainteresowała nasza rozmowa.
– Tak – powiedziała Olka. – Wynajmujemy pokoje w jego willi.
– To wy jesteście tą grupą ze szkoły muzycznej?
A ten skąd wiedział? Może zaraz się jeszcze okaże, że Mrowicki nie jest jedynym wszystkowiedzącym w promieniu tych czterdziestu kilometrów.
– Tak – przyznała Karolina. – Skąd pan wiedział?
A to dobre pytanie.
– Chabrowski coś o was wspominał. Mieszkam niedaleko, więc dobrze się znamy.
Mężczyzna rzeczywiście okazał się miły i fajnie się z nim gadało.
Gdy wróciliśmy, była już chyba piąta, więc mieliśmy jakieś półtorej godziny na przygotowanie się do pierwszego koncertu. Gdy weszliśmy do willi, znowu usłyszeliśmy stukanie, tyle że rzeczywiście doszło do niego drapanie, a także dźwięki przypominające uderzanie pięścią w ścianę. Coś się te myszy rozochociły… Czyżby to była sprawka któregoś z gości?
– Ale to pomieszczenie jest przecież zamurowane – powiedział Chabrowski, który stał z Mrowickim na korytarzu. – Nikt nie mógł tam wejść.
– No właśnie – przyznał Mrowicki. – Ale chyba zauważyłeś, że to właśnie stamtąd dochodzi ten dźwięk.
Potem jeszcze coś szepnął do Chabrowskiego, ten pokiwał głową i obaj sobie poszli. Chwilę później dźwięki ucichły.
– Ciekawe, po co Chabrowskiemu jakieś zamurowane pomieszczenie – powiedziała Karolina.
– Może z jakiegoś powodu było tak zniszczone, że nie opłacało się go remontować – stwierdziłam.
Półtorej godziny później już wsiadaliśmy do busa. Przegadałyśmy z Karoliną całą drogę, co wskazywało na to, że możemy się polubić. Chłopaki za to przez cały czas się wygłupiali, a nazwa festiwalu Apollo chyba skojarzyła im się z misją Apollo 11.
– To mały krok dla człowieka, ale wielki dla ludzkości – powiedział Piotrek, wysiadając z busa. Słysząc to, prychnęłam śmiechem, wtórując Karolinie.
Dość szybko znalazłyśmy namiot, w którym przygotowywano uczestników do występu. Jak się okazało, byli oni traktowani trochę jak prawdziwe gwiazdy, bo cztery charakteryzatorki robiły każdemu make-up. W tym czasie prowadzący festiwal Robert Zdumski i współprowadząca Agata Chmurzak przedstawiali gości festiwalu. Potem występowali pierwsi uczestnicy. Gdy już i mnie umalowała jedna z charakteryzatorek, przejrzałam się w dużym lustrze ustawionym przy ścianie namiotu. Wyglądałam całkiem nieźle. Na głowie miałam tę samą czerwoną bandanę, jaką nosiłam przez cały dzień, i nadal ukrywałam pod nią wszystkie włosy. Poza tym założyłam zieloną dopasowaną sukienkę. Efekt dopełniało kilka warstw makijażu na mojej twarzy, które ukryły wszystkie pryszcze. Trochę szkoda mi się zrobiło, że w rzeczywistości jestem niesamowicie pryszczata i mam wiecznie tłuste włosy.
– Było już kilka letnich przebojów – powiedziała Chmurzakowa jakieś piętnaście minut później. – A teraz będzie piosenka o nieco innej tematyce. Wystąpi przed państwem Adrianna Mickiewicz w piosence Pocztówka z Beskidu.
Czując dreszcz ekscytacji, wyszłam na scenę. Wiedziałam, że nagranie z występów trafia na żywo na stronę internetową festiwalu, a po zakończeniu na YouTube. Miałam nadzieję, że nie powiem niczego głupiego ani nie stanie się nic podobnego.
– No to powiedz, Ada, to twój pierwszy taki występ, czy masz już wprawę? – spytał Zdumski.
– Pierwszy – odparłam.
– I nie masz tremy? No proszę, jaka dzielna dziewczyna.
No cóż, trochę trudno mieć tremę, jak się śpiewa z playbacku, ale o tym facet nie wie.
– Przyjechałaś do nas z okolic Warszawy, czy może z dalszych zakątków? – dopytywał prowadzący.
– Z Aleksandrowa – odparłam.
– Tak, ale nie jeden Aleksandrów jest w Polsce.
– Z województwa lubelskiego.
– No to kwestię miejscowości mamy już obgadaną. Dobrze, dzielna dziewczyno, pokaż, co potrafisz.