- W empik go
Podróż do Nowego Orleanu - ebook
Podróż do Nowego Orleanu - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 346 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
przez
J. Gordona .
LIPSK:
F. A. Brockhaus.
1867.
Obrońcom wolności
przypisuje
AUTOR .
SPIS ROZDZIAŁÓW .
Strona
I. Widok Mississipi. «Help yourself.» Szlachcic polski i plantator amerykański… 1
II. Przemysł wojenny… 11
III. Nowy Orlean. Żółta febra. Smętarz i mogiły… 21
IV. Cukrownie. Murzyni. Ptaszek, podrzeźniaczem zwany (Oiseau-Moqueur)… 31
V. Niewolnicy… 39
VI. Bazary z niewolnikami, ich śpiewy, muzyka i tańce. Kreolki… 51
VII. Jeszcze o niewolnikach. Przemytnicy… 63
VIII. Skład rządu w Stanach Zjednoczonych… 73
IX. Rodak jenerał Karge… 83
X. Kantor i belferka… 89
XI. Kościół czarnych metodystów i uniwersalistów. Pagoda chińska… 99
XII. Kazanie kongregacjonistów.111
XIII. Poglądy…121
XIV. Więzienie w Filadelfji. Grobowiec Franklina…127
XV. Podróż. Pralnia praktyczna. Indjanie…139
XVI. Podania o Indjanach. Hymn do Śmierci…153
XVII. O Kolonizacji…165
XVIII. O Kolonizacj (ciąg dalszy)…175
XIX. O Kolonizacj (dokończenie)… 187
XX. Powrót do Nowego Orleanu. Przyroda na rzece Mississipi. Niemcy demokraci…195
XXI. Powrót do Europy. Uwagi nad przyszłością Ameryki. Życie na statku i tajemnice morza…205I.
Parochód «Cincinnatus» z belwederem na wierzchu i powiewającą na nim flagą amerykańską, sunął się poważnie po rzece Mississipi, zostawiając za sobą błyszczącą brózdę. Statek ów był wspaniały, bogaty, bez płócien i masztów, z kolumnadą po obu stronach. Po zewnętrznych jego galerjach przechadzali się podróżni goście, przypatrując się brzegom Mississipi, zwanej «Ojcem wód.»
Znakomita ta rzeka wydała mi się na pierwszy rzut oka nazbyt jednostajną. Ma ona brzegi równe i nizkie, wodę mętną i żółtą, bieg szybki; tylko szerokością swą, przybierającą stopniowo coraz większe rozmiary, staje się imponującą dla widza.
«Cincinnatus» pędził środkiem, obawiając się zbliżać do lądu, oprócz do znanych sternikom przystani; gdyż Mississipi pomimo swych zalet jest rzeką zdradziecką. Płynąc po gruncie gliniastym, nadzwyczajnie miękkim, zmienia często grunt koryta: woda ustępuje od jednego brzegu, a podrywa drugi – wynika ztąd, że w wielu miejscach ogromne cedry i inne drzewa odwieczne zapadają się do rzeki, a wierzchołki ich, pokryte mułem, na pół skamieniałe z biegiem czasu, stanowią szeregi ostrokończastysh pali, na które niejeden parochód wbitym już został z całym ekwipażem.
Z tem wszystkiem odważne Amerykanki nie trwożyły się widokiem blizkiego niebezpieczeństwa. Gawędy i śmiechy brzmiały dokoła, zawiązywały się znajomości; płynące zgromadzenie miało cechę weselną. Żartowano z karła przybyłego ze Sztokholmu, który zdążał ze swą połowicą do miasta St. Louis, aby się pokazać tamecznym mieszkańcom. Nosił tytuł hrabiego. Gdy pan hrabia zanadto się dąsał, jejmość miała zwyczaj stawiania go na wysokiej skrzyni, zkąd mu dopóty zejść nie pomogła, dopóki nie nastąpiła zgoda między małżonkami.
Znienacka dwaj podróżni przesunęli się na pokładzie. «Help yourself!» zawołał jeden do drugiego, a wyrazy te będące przysłowiem amerykańskiem, oderwały mnie od otaczającego widoku, i wprowadziły na tor innych uwag i rozmyślań.
«Help yourself» znaczy: pomagaj sam sobie. W kraju wolnym, gdzie równość obywatelska jest zasadą zasad, gdzie nie ma arystokracyi uprzywilejowanej, nie ma bitych i bijących, pracujących i używających; gdzie ludzie są zbyt dumni aby przyjmować protekcje od równych sobie istót, gdzie nie lubią się korzyć wyjąwszy przed jednym Bogiem, «Help yourself» jest charakterystycznem wyrażeniem.
Od kilku lat mnożą się stowarzyszenia wzajemnej pomocy pomiędzy wszystkiemi klasami społeczeństwa. Jest to rodzaj ewangelji życia, która przekształca stosunki nasze; jest to zbratanie nabierające siły zbiorowej zjednoczeniem pojedyńczych sił; z datków drobnych od każdego członka tworzy się pomoc potężna i niezawodna dla wszystkich potrzebujących. Nie ma niezaprzeczenie przezorniejszej instytucji na świecie!
Ale obok tych usiłowań wspaniałych, powinna zawsze przewodniczyć zasada: «Pomóż sam sobie!» Zasada ta jest zastosowaniem religijnej prawdy: Módl się i pracuj!
Im więcej podróżny płynąc po Mississipi zbliża się do miasta St. Louis, położonego na drodze do Nowego Orleanu, tem mniej postrzega brzegów rzeki, tak dalece są one nizkie, niemal równe z wodą.
Nie widać tam nigdzie, jak w całej ogółem Ameryce, starożytnych zwalisk, owej kamiennej historyi, która w Europie zwykła zajmować uwagę i wrażać się w pamięć wędrowca. Dla wielu cudzoziemców sławiona rzeka wydaje się nudną, szczególniej dla ludzi zepsutych wyuzdanym zbytkiem stolic europejskich, u których życie sztuczne zagłuszyło poczucie piękna przyrody; co do mnie, podobała mi się ona, taka jaką jest, bez ozdób natury i ręki człowieczej, w swej pierwotnej dzikości, wielkości i grozie.
Miłą rozrywkę sprawia przechadzka po nad nią, w czasie, gdy parowiec zatrzyma się na parę godzin dla nabrania węgli. Mirjady różnobarwnych ptaków, podobnych do ruchomej tęczy, świegocąc wśród gałęzi stuletnich drzew dziewiczego lasu, uprzyjemniają, chwile takiego przystanku.
Zmiana powietrza jest nader wydatną, w tej podróży i przyczynia się także niemało do jej urozmaicenia. Wyjechałem z Cincinnati przed rozpoczęciem wiosny, gdy drzewa były ogołocone z liści, pola ze zboża, łąki z trawy, gdy okolice miasta były pokryte białym się uśmiechać i zmieniać swe szaty z wdziękiem wzrastającym stopniowo. Najprzód ukazała się w stroju szmaragdowym wiosny, następnie ujrzałem ją pokrytą bogatą i kwiecistą roślinnością. Słowem, przebyłem zimę, wiosnę i lato w przeciągu dni dziewięciu mej podróży do Nowego Orleanu.
W okolicy St. Louis powiększył liczbę wędrowców pewien obywatel amerykański, należący do sekty Mormonów. Wiadomo, że w blizkości St. Louis było główne siedlisko sekciarzy. Najrozleglejsze ich kolonje wraz ze stolicą znajdują się tam dotąd nad Jeziorem Słonem. Stolica ta przed piętnastu laty składała się zaledwie z kilkunastu chałup, dzisiaj ma świątynie, zakłady wszelkiego rodzaju, drukarnie i dzienniki: za zbyt wiele dzienników, lecz wszyscy je czytają. W Ameryce każdy wieśniak umie czytać.
Mormoni, wedle zdania ich nieprzyjaciół nawet – a mają ich wielu – uchodzą za najpierwszych kolonizatorów na świecie.
Podróżny zapytany o przyczcałunem śniegu. W miarę jak płynąłem w stronę południową z biegiem rzeki, przyroda zdawałaynę tego, przypisywał ją wielożeństwu, które stanowi główny artykuł księgi ustawodawczej sekty. Twierdził, że wielożeństwo jest wielce użyteczne dla domu, z powodu rozdziału gospodarstwa pomiędzy małżonki, o które zresztą zdawał się wcale nie troszczyć.
Proszę sobie wystawić, czem by się stała Europa pod względem dobrobytu, gdyby poświęcono w niej pracy ów czas, co się marnuje na próżnych zalecankach kobietom?…
Lecz z drugiej strony godne jest zastanowienia, że u wszystkich ludów rządzących się prawem wielożeństwa, im więcej mężczyzna posiada żon, tem częściej nosi dziurawe pończochy i pantalony z poobrywanemi guzikami.
To się pojmuje; człowiek mający dziesięć lub więcej kobiet, nie jest kochany od żadnej i samo przez się rozumie się, że rzadko ma wszystkie guziki. Niech co chcą mówią filozofowie, atoli przyszycie guzika do sukni mężowskiej oznacza wielki stopień miłości!
Biedni ci Mormoni! Usiłowano ich zgładzić ze świata za to, że mają po kilka żon – szkoda że p. Smith, założyciel sekty, nie skreślił, na złość wrogom, wyznania swej wiary na wywrót, to jest: iż nie nakazał każdej Mormonce mieć po kilku mężów. Możeby wówczas nie był wtrącony do więzienia i tam zamordowany*).
Dziwne zaprawdę to bractwo Mormonów – mięszanina izraelityzmu z mahometanizmem, barbarzyństwa z najwyższą cywilizacją, oligarchji religijnej z demokracją przemysłową! Przy spójni jednakowych dążności i usiłowań, sekciarze rozwinęli energję, przedsiębiorczość i pracę do najwyższego stopnia. Są oni groźnymi sąsiadami dla przybyszów, kolonizujących się na około ich posiadłości.
Rząd stanów Zjednoczonych toleruje ich dotąd przez obawę wywołania zamieszek wewnętrznych. Gdy kongres wysłał do sekciarzy rządcę ze swego ramienia, wypędzili go obelżywie z terytorjum, jakkolwiek to należy do Unji. Gabinet washingtoński zmuszonym się wówczas ujrzał, chcąc zachować choć pozornie swą zwierzchność nad Mormonami, nadać tytuł rządcy ich naczelnikowi politycznemu i religijnemu, prorokowi Brigham Joung. Jest atoli do przewidzenia, iż przyjdzie czas, w którym Mormoni, ciśnieni będąc i prześladowani przez gromadzącą się w ich okolicach ludność ko- -
*) Obacz rozdział o Mormonach w książce: «Przechadzki po Ameryce p. J. Gordona. Berlin 1866.»
lonizatorów, ustąpić im muszą swego okręgu; co się jednak obejdzie bez straszliwego krwi rozlewu.
Oprócz Mormona, zwróciło także na statku moją uwagę kilku obywateli, właścicieli plantacji na Południu. Posiadacze ci ziemscy, posługujący się niewolnikami, nazywani w swoim czasie książętami Południa, weseli, ożywieni, pełni wyobraźni, przy łatwem życiu jakie prowadzili, przypominali mi swą powierzchownością szlachtę polską. Też same przymioty i wady! taż sama gościnność i skłonność do pohulanki, gier i zabaw! z tą różnicą, że plantatorowie zdawali mi się być więcej wykształconymi umysłowo od naszych paniczów.
Ale jakże powierzchowność owych Południowców była różną od Amerykanów Północy, oddanych handlowi od lat dziecinnych! Gdy ujrzysz polskiego szlachcica z zakręconym wąsem, miną butną, z rumieńcem na licu i okrągłym podbródkiem, sprzedającego na pniu zboże przebiegłemu żydkowi, co za jednym rzutem oka oblicza wszystkie możebne dla się korzyści, będziesz miał obraz podobny do zestawienia Amerykanina plantatora, rasy hiszpańskiej, z jego ziomkiem, handlarzem z Północy, rasy anglo-saksońskiej.
Ten ostatni wziął już górę nad pierwszym. Zachodzi teraz pytanie, czy plemiona izraelskie i germańskie nie zawładną z czasem posiadaczami ziemi polskiej?
Rzecz jest prawdopodobną.
Szlachta w ogóle przy zmianie warunków swego istnienia, przy uwłaszczeniu włościan, przy wstrząśnieniach krajowych, nie zmieniła dawnego sposobu życia. Taż sama u nich dworskość co była i przedtem: lokaj dla pana, drugi dla jejmości, chłopiec w przedpokoju, panna respektowa, Niemka i Francuzka do dzieci, kucharz, kuchta, dwie młodsze, i t.d.
Jakże płodną musiałaby być owa skiba, aby wyżywić i opłacić tak liczną drużynę! Dodajmy do tego wyjazdy za granicę, Towarzystwa Kredytowe, tudzież inne ciężary i wiedeńskie banki, które jeno czyhają na to, żeby przychodzić w pomoc Polakom za wielkie procenta, a nie trzeba być matematykiem iżby obrachować, że szlachcic co nie postępuje dziś z duchem czasu, co nie rzeknie: sam pan, sam sługa, i nie pospiesza ze zmniejszeniem budżetu swoich wydatków, z góry chyba powiedzieć sobie musiał: «Apres moi le déluge!»…
Lecz wróćmy do plantatorów. Byli oni nader uprzejmi, gdy wdałem się z nimi w rozmowę. Jeden z nich pokazywał mi swą willę kryjącą się zalotnie wśród parku. Po za tym rozpościerał się gaj cyprysowy, po drzewach którego rozpinał się z wdziękiem w kształcie wiszących festonów mech hiszpański.
Szczególniejsza ta roślina wielce jest użyteczną dla mieszkańców, dostarcza im bowiem wygodnej pościeli. Wysuszona i obrana sposobem łatwym z delikatnej kory, staje się podobną do włosienia końskiego i zastępuje wybornie jego użytek w wyrobie materaców.
Po długiej podróży przybyliśmy nakoniec do krańcowego Kantonu czyli Stanu Luizjany. Stan ów, wielkiej dla Unji wagi, jako dotykający Oceanu, mieści w sobie najznaczniejszy port z przystanią: Nowy Orlean; jako też zbieg głównych rzek Ameryki północnej. Posiadanie Luizjany zapewnić może Stanom Zjednoczonym przewagę na zatoce Meksykańskiej, która wcześniej czy później stanie się ogniskiem handlu wewnętrznego dwóch światów. Są… to dogodności, na które narody mają zawsze zwrócone oczy, i które starają się zdobyć za jakąby nie było cenę.
Zazdrosna morskich zdobyczy Anglja zmuszoną się być widzi oszczędzać zawsze Stany Zjednoczone, bo znajduje w nich potężnego sąsiada, który w chwili danej może napaść z całemi siłami na przyległą sobie Kanadę angielską. Nie potrzeba i tego – dosyć aby Stany zamknęły swe porty dla handlu angielskiego, żeby wzniecić zamięszanie w łonie samejże Anglji i wyrządzić jej niepowetowane szkody.
Kanada jest angielską, ale czyż Stany Zjednoczone nie są Anglją w Ameryce – a nawet czemś więcej jak Anglją? gdyż utworzone później od niej, mogły, korzystając ze światła swych przodków, uorganizować się na lepszych podstawach. Wiele instytucji angielskich, jakkolwiek najlepszych w Europie, są przecież wynikiem epok mniej oświeconych od tych, które stworzyły pierwiastki Stanów Zjednoczonych.
Brzegi Mississipi w kantonie Luizjany, czarne i tłuste, dzięki częstemu niegdyś wylewowi tej rzeki, tak są żyzne, iż bez żadnego nawozu wydają, obficie trzcinę cukrową, palmy i inne wykwintne płody roślinności. Lecz najbardziej zajmujący widok dla Europejczyka przedstawia się tam w porze, gdy zielone pęki pełne bawełny z wystającemi na wierzchu jej rąbkami, na obszernych niwach, otoczonych do koła rzędami chat murzyńskich, zaczną mu się znienacka ukazywać po obu stronach Mississipi – gdy uwijające się tam i owdzie niewiasty z czarnem obliczem i jasną zawiązką na głowie, przeświadczają go, iż się znajduje w nieznanej krainie, w nowym zupełnie świecie – gdy mirjady różnobarwnych motyli zdają się występować w świątecznych strojach na jego przybycie, bujając nad pachnącemi krzewami – gdy francuzka mowa murzynek zalatuje do ucha podróżnego.
Luizjana jest królową białej, najdoskonalszej w świecie bawełny. Trzecią jej część zakupuje sama Anglja do rękodzielni swoich, jako surowy towar, który zamieniony w wyrób, sprzedaje później za drogie pieniądze innym narodom i samymże Amerykanom, nie mogącym wytrzymać konkurencji fabrycznej z Anglikami.
Często też na miękkim, gliniastym brzegu Mississipi ujrzy zdaleka podróżny, w okolicy Nowego Orleanu, niby szarobrunatne ruchome kępki; dopiero gdy lepiej się w nie wpatrzy, pozna, że są to krokodyle wygrzewające się na słońcu.
Kraj ów z powodu nizkiego i bagnistego położenia, jest ojczyzną krokodylów.
– Czy pan widzi – rzecze do mnie plantator – tę drogę świeżo zrobioną, co się wznosi pośród wąwozu w kierunku prostopadłym do rzeki? Proszę zauważać różnicę między jedną a drugą stroną wąwozu.
– Widzę tylko – odpowiedziałem – że jedna strona jest gładką, a druga rozkopaną.
– Otóż to! Nad tą gładką pracowali przez długi czas emigranci europejscy; drugą zaś, zkąd bryły ziemi zdają się być wyrywane nadludzką siłą Tytanów, robili Amerykanie z Luizjany… co staną się kiedyś Tytananami dla yankesów z Północy.
Charakter, potęga i pycha plantatorów odbiła się w tych słowach. Nigdy ich nie zapomnę.. Były one niejako wróżbą przyszłych zapasów.
W owym czasie prezydent Unji Buchanan, poprzednik Lincolna, stary dyplomata z partji separatystowskiej stał się narzędziem Południowców, gromadzących od dawna materjały, aby rozerwać świetnie urządzoną federację i sformować rząd oparty na bagnetach.
Późniejsza, a straszliwa wojna domowa, wykazała skutki śmiałych zamiarów, które początkowo nie dały się obrachować.II.
Kiedy Stany południowe, wybrawszy na prezydenta Jeffersona Davisa, zaprotestowały czynnie przeciw wyborowi Lincolna, a tem samem i przeciw Unji, liczyły one na pomoc Anglji i Francji – i omyliły się na dyplomacji.
Wdanie się obu powyższych mocarstw w sprawę północnych Stanów byłoby wprawdzie szalonym i bezużytecznym krokiem, gdyż tak ogromne państwo, o rozwiniętej do wysokiego stopnia samowiedzy i poczuciu sił własnych młodzieńczych, nie da się zająć za jednym zamachem; a nawet zajęte, nabawiłoby zaborców wielkiego kłopotu, bo nie dałoby się utrzymać – wszelako wojna w pierwszych początkach pokazała, że Amerykanie nie mieli śródków wojennych do stawiania oporu dobrze uorganizowanemu zewnętrznemu nieprzyjacielowi. Brakowało im wszystkiego, czego koniecznie potrzeba w gospodarstwie wojennem. Nie było ani wodzów, ani żołnierzy; zapasów ani śladu; flota, którą, yankesy chełpili się, jakoby była nie do zwyciężenia, zostawała w warsztatach i arsenałach, ale nie na morzu; stare okręty były nie do użycia, nowych ogromna, podziwienie wzbudzająca liczba, jeszcze nieprzygotowana i nieuzbrojona; był to właśnie czas przekształcenia systemu nawigacji, czas przesiedlania się ze starego mieszkania do nowego, kiedy sprzęty zapakowane, a niewprawne oko widzi tylko zamęt.
Gorący plantatorowie Południa we wszystko lepiej się byli zaopatrzyli; zawczasu postarali się o potrzebne zasoby, nawet przygotowali szubienice, na których dyndać mieli ich pokonani przeciwnicy.
Ale północny Amerykanin nie jest to człowiek, któryby łatwo tracił odwagę; dzielność dodaje mu ufności w siebie samego, praca wytrwała hartuje ducha; odwaga jest siostrą przemysłu i lubi iść z nim w parze.
Bęben wzywający po ulicach miast do walki, pobudził sta tysięcy rąk do nowej, niezwykłej roboty. Rękodzielnie pracy spokojnej, zamieniły się, jakby siłą czarodziejską, w wojenne; spekulacja ujrzała przed sobą nową, niezmierną niwę i zapłodniła ją; kapitał, jakby rekrut, oddał się na usługi uciśnionej ojczyznie; duch stowarzyszeń i akcje wstąpiły w służbę wojskową.
Chwilowa klęska na polu walki napełniła wprawdzie serca patrjotów niepokojem, ale spekulanci powitali ją podniesieniem swych akcji; i dla tego każda klęska wyradzała rozwój sił. Czem była giełda dla handlarza w czasie pokoju, tem stały się w chwilach biedy, biura werbunkowe po miastach. Zaciężne, jakie ochotnik dostawał, było miarą wartości życia.
Ajenci ministerjum wojny prowadzili interes bez skrupułu całkiem po kupiecku.
– Co kosztuje ten człowiek? – pyta się mekler mający w zborni kilkuset rekrutów.
– Dwadzieścia pięć dolarów zaciężnego – brzmi odpowiedź.
– Kantor Kentucky płaci dwa razy tyle, mam depeszę.
– Nie opłaci się; transport wiele kosztuje – rzecze mekler.
Lecz może kto powie, że tak postępują wszyscy werbownicy. Atoli różnica natem polega, że rekrut amerykański rozumie swój interes i z rozwagą i spokojem przystępuje do niego; zastanawia się nad swą korzyścią i decyduje się na tg lub na ową stronę, a skoro raz przybił, całkiem się oddał «interesowi» – dane słowo zrobiło go żołnierzem duszą i ciałem.
Wszystkiego, czego potrzebowała wojna, dostarczali ludzie prywatni.
Pewien nowojorski dziennik podaje rysunki około czterdziestu dział polowych nowej konstrukcyi, które na próbę zaprowadzono w pojedyńczych oddziałach. Niektóre okazały się stosownemi i «szerzącemi zniszczenie –» Przedsiębiorca, którego działo pokazało się nieużyteczne, musi ponosić szkodę nakładu. Tak dzieje się w każdym interesie, a więc i w interesie z państwem.
Nowe wynalazki maszyn piekielnych szerzących zniszczenie zmieniły system floty wojennej na całym świecie. Wiadomo, że marynarze postępowi tępili się dotąd, pływając statkami pokrytemi blachą – lecz o ile tarcze ich były mocnemi, o tyle powiększono siłę kul. Żaden pancerz nie może się oprzeć wystrzałowi działa świeżo wynalezionego przez Amerykanina nazwiskiem James Machay. Działo to ma być arcydziełem w swoim rodzaju, nieocenionym klejnotem dla wojaków, podobnie jak karabin igłowy.
– I co też pan myśli o owych grotach śmiertelnych naszego wieku? rzekłem do pewnego Anglika.
– Ha! odpowie, gdy udoskonalone zostaną do tego stopnia, iż żadne wojska nie będą mogły utrzymać się pod ich ciosami na polu bitwy, wtedy skończą się na świecie wojny.
– Jeżeli tak, daj Boże aby to jak najprędzej nastąpiło! Lecz co poczną ludzie, gdy nie będą mogli bić się między sobą?…
– Hm! chcąc nie chcąc muszą żyć w pokoju. –
Na zaspokojenie potrzeb fizycznych armji czynnej, pracowały dzień i noc miljony rąk, wszystkie żywioły i siła pary.
Kierunek pochodu większego oddziału wojska wskazywała albo nowa kolej żelazna, albo świeży wyrąb w lesie dziewiczym.
Dokąd tylko dotarł sztandar gwiaździsty, wszędzie stawały natychmiast targi, tysiące przekupniów przybywało, wioząc za sobą zakonserwowane jarzyny, mięsiwo, napoje, drzewo, węgle, i t.p… tak, że komisorjaty wcale nie potrzebowały myśleć o tem, czem wyżywią i zaspokoją potrzeby wojska. Ufano duchowi kupieckiemu i nigdy się nie zawiedziono.
Pieniądz jest nerwem życia w czasie pokoju i wojny. Starzy już powiadali, że nie ma tak mocnej twierdzy, żeby się do niej nie dostał osieł złotem obładowany. Wiedzą o tem i Amerykanie, i dla tego głównie o to się starali, aby zawsze mieli pełne kasy wojenne. Ale ponieważ Amerykanie przy całym patrjotyzmie nie kierują się uczuciem w sprawach pieniężnych, zatem musiano podnieść podatki niestałe do bajecznej wysokości. Minister skarbu, jako dobry spekulant, załatwił to przez stosowny rozkład.
Jednego dnia okazał się… w armji jenerała Granta niedostatek cygar. Wódz był tem bardzo zafrasowany. Żołnierze jego byli przyzwyczajeni z cygarami w ustach iść przeciw nieprzyjacielowi; sam jenerał dowodził paląc cygaro; brak cygar znaczył tyle co brak węgla do lokomotywy, co brak herbaty dla dam. Jenerał zatelegrafował: «Nie mamy cygar, grozi niebezpieczeństwo.» Depesza ta obleciała lotem błyskawicy po całym kraju. «Nie ma cygar w głównej kwaterze» brzmiało wszędzie hasło. Tysiące rąk zajęło się ich wyrabianiem.
W Ameryce nauka początkowa robót ręcznych rozpoczyna się od wyrabiania cygar. Po kilku dniach jak najzupełniej zasypano niemi obóz Granta. Dostawa była tak wielka, że 1000 sztuk można było kupić za 2 dolary (17 złp.), kiedy przed kilkoma dniami za tę samą ilość trzeba było zapłacić i 20 dolarów.
W żadnej armji na świecie nie starano się tak o dobre pożywienie dla żołnierzy, jak w ostatniej wojnie amerykańskiej. Żołnierz dostawał zrana: kwaterkę wódki, ćwierć funta kiełbasy, 2 funty białego chleba, 3 filiżanki herbaty. 8 łutów masła, 10 łutów cukru i trochę rumu; w południe: półtora funta rostbifu z ziemniakami, porterówkę piwa angielskiego lub wina, półtora funta jarzyny, ćwierć funta sera, pół funta suszonych owoców. Każda kompanja miała przydanych dwóch kucharzy, którzy za osobnem wynagrodzeniem musieli dobrze znać sztukę gotowania. Do prania bielizny urządzono ruchome pralnie parowe – żołnierz był obowiązany dwa razy w tygodniu zmieniać bieliznę. Każdy żołnierz musiał się codziennie golić, a jeżeli nie umiał, zapuścić brodę.
Szpitale polowe stoją na nizkim stopniu w Ameryce pod względem medycznym, z powodu braku należytej umiejętności. Amerykańscy lekarze obdbywają zwykle takie nauki, jak chirurdzy w Europie. Kilku utalentowanych odznacza się i jest ozdobą umiejętności, ale przeważna liczba «prowadzi interes» po rzemieślniczemu – nieuki, szarlatany i rzeźniki. Masz tu «doktorów», którzy dawniej zamiatali ulice; chirurgów, co służyli w jatkach.
Stany Zjednoczone są krajem zupełnej wolności zarobkowania. Chcesz być doktorem, możesz nim być odrazu tytularnie. Nikt cię nie zapyta o patent, ani nie zabroni wyryć na blasze twoje nazwisko z dodatkiem: doktor medycyny, i przybić je na drzwiach twego mieszkania. Jeżeli zdołasz pozyskać klientelę, tem lepiej dla ciebie; jeżeli otrujesz kogo, rodzina lub przyjaciele nieboszczyka mogą ci wytoczyć proces.
Znałem pewnego faceta, emigranta i rodaka na nieszczęście, któremu podobny proces wytoczono. Chciał on cud pokazać i dał był pieprzu tureckiego na ocucenie umierającemu. Ten wyskoczył wprawdzie z łoża z wytrzeszczonemi oczyma i zdziwił wszystkich go otaczających – lecz tem prędzej życie zakończył.
I krotochwila miała swych przedstawicieli w obozie amerykańskim. Przebywali w nim rozmaici trefnisie, skoczki konni, boksery, kuglarze, brzuchomówcy, czarownicy, magnetyzery, a nawet fotografowie.
Fotografia w służbie Marsa wykazać się może wielkiemi przysługami. Służy ona anatomji patologicznej, chwytając świeże rany; ściga zbiegów, rekomenduje szpiegów, zanim osobiście przybyli z wizytą do nieprzyjacielskiego obozu; uwiecznia czyny znakomite, a szczególniej tych, którzy je wykonali, chwyta i zachowuje przyszłym czasom chwile przemijającej teraźniejszości.
Wspomnieć jeszcze wypada o jednem zjawisku, o korespondentach do dzienników:
Każdy wielki dziennik ma swojego sprawozdawcę przy armji, który na swe zawołanie ma kurjerów, statki parowe, telegrafy i osobne pociągi kolei żelaznych. Sprawozdawcy, o których mowa, są, to po największej części ludzie poważni, co atoli nie przeszkadza, aby za swe trudy i prace nie kazali sobie dobrze płacie.
Tak n.p… dziennik New-York Times płacił swojemu sprawozdawcy obozowemu 2000, wyraźnie dwa tysiące dolarów miesięcznie, co wynosi około 17,000 złp.
Do innych pomniejszych dzienników przesyłają, korespondencje wyżsi oficerowie i wcale się nie kryją z tym pobocznym zarobkiem. Służyć publiczności nauką i wiedzą swoją, czyni w Ameryce zaszczyt w każdem położeniu.