- W empik go
Podróż malownicza po najciekawszych okolicach ziemi naszej: podług Humboldta i innych znakomitych podróżnych i badaczy natury - ebook
Podróż malownicza po najciekawszych okolicach ziemi naszej: podług Humboldta i innych znakomitych podróżnych i badaczy natury - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 391 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ocean.
1. Ocean międzyzwrotnikowy…..1
1. Ocean lodowaty…………..10
3. Trąba morska…………….14
4. Spotkanie się dwóch okrętów.……16
5. Rafa koralowa…………………. 19
6. Rozbójnicy morscy……………… 23
Chłopiec Okrętowy……………………….. 26
Rzut oka na Indye Wschodnie…………………. 53
Arab i Koń…………………………………. 77
Obrazy Ameryki……………………………. 93
Pożar okrętu……………………………….. 128
Polowanie na Węźe…………………………. 136
Pożar Stepów na wyspie Świętej Trójcy………… 162
Ludzie i Zwierzęta w Indyach Wschodnich.
1. Charakter i przesądy Indyan…………….. 167
2. Okrucieństwo Indyan………………….. 171
3. Sipahi……………………………… 174
4. Poświęcenie Indyanina…………. 176
5. Oswajacz wężów i słoni………………… 179
6. Polowanie na aligatora………………… 181
7. Królestwo zwierząt w Indyach…………… 183
IV
Krokodyl…………………………………… 191
Sahara…………………………………… 190
Polowanie ua dzikie kozy…………………….. 212
Podróż do Chin……'……………………….. 223
Podróż na Etnę…………………….. 244
Karnawał Rzymski…………………………… 251
Corricolo Neapolitańskie………………………. 255
Dwaj myśliwi w Alpach………………………. 258
Ocean
1.
Ocean międzyzwrotnikowy.
Między zwrotnikami przedstawia morze dziwnie piękne widowisko. Promieniami słonecznemi ogrzane wszystko się tam porusza z cudowną siłą życia; po falach morskich roją się mieszkańcy wszelkiej postaci i wielkości płynący za okrętem, jakby jednostajność morskiej podróży rozmaitością widoków umilić chcieli. Ale ze zjawisk gorącym pasmom właściwych żadne tak nieuderza jako stada latających ryb. Ja przynajmniej byłem w zachwyceniu, kiedym po raz pierwszy ujrzał tych morskich latawców wydobywających się z fali i pięknym kształtem i cudownemi barwy migających w powietrzu, dopóki im skwar słoneczny ich płetw nieosuszy.
Ryba latająca ma cztery skrzydła, które jej zarazem służą za płetwy kiedy się zanurza w morze; dwa w bliskości głowy są tak wielkie jak cała ryba, dwa zaś drugie są o dużo krótsze. Maja one pewną gibkość którą im wilgoć nadaje: skoro wiec oschną, ryba musi się zanurzyć w wodzie, ale wnet wylatuje w powietrze. Siła jej muszkufów piersiowych ułatwia jej latanie; wszakże mimo korzyści, jakie jej zapewniła przyroda, ryba ta otoczona jest zewsząd niezliczonemi niebezpieczeństwami i musi się mieć bardziej na ostrożności, niźli którekolwiek morskie stworzenie. Mięso jej delikatne jest przysmaczkiem dla żarłocznych potworów ścigających ją w wodzie, a jeźli jej się uda umknąć tym drapieżcom i frunąć w powietrze, tu czatują na nia żarłoczne ptaki, co jak piorun spadają na dół, ledwo co uniosła sic nad falę. W nocy zapewne uciekając przed niorskiemi potworami, w ogromnych rojach chroniły się latające ptaki pod ścianami naszego okrętu, i co rano łapano ich dosyć na wykwintne śniadanie naszego kapitana. Ze wszystkich zaś ryb drapieżnych najstraszliwszym wrogiem temu biednemu stworzeniu jest pewien rodzaj delfina zwany doradą. Zdobycz swą ścigając czyni on skoki jako drapieżne zwierzęta lądowe z gatunku kotów, robi susy na trzydzieści kroków i chwyciwszy łup przepada w głęby czyniąc na powierzchni szerokie kręgi, które wśród ciszy marszczą się daleko na źwierciedle morskiem.
Dorada jest najpiękniejszą ze wszystkich rybą, żadna leż niema takiej gibkości jak ona. Trudno sobie wyobrazić cudowną grę kolorów jej łuski, która mieni się w srebrnej, złotej, błękitnej i fioletowej tęczy. Nieraz po godzinach siedziałem i przypatrywałem się drżącym barwom tej cudownej ryby, jak pełna życia kręciła się i wyskakiwała nad fale. Dorada rzadko płynie rojem, najczęściej w parze. Głowa jej krótka, kadłub wysmukły i kształtnie zbudowany, a ze wszystkich zwrotnikowych ryb jest najsmaczniejsza. Złapana usypia prędko jak i inne morskie ryby, a podczas ostatniej jej walki ze śmiercią, gra kolorów nabiera niewypowiedzianej piękności.
Bonit ma grzbiet niebieskawy a brzuch srebrny i połyskujący, jest zaś bardzo pospolity i dla żarłoczności swej łatwy do złapania. Tegoż samego gatunku jesl tuńczyk czyli tunelek, ale bonit jest większy i grubszy a tak ciężki, że często przeszło cetnara waży. Tuńczyk jest żółtawy i zielony, ale barwę ma mocną, brzuch jego ma białość srebrną zmieszaną z kolorem grzbietu.
Lecz ze wszystkich międzyzwrotnikowych ryb najpospolitszą jest świnka morska. Płynie zawsze w wielkiej gromadzie; szczególniej zaś, jeźli wiatr się zbiera, przybliża się do okrętu, tak że z której strony się go zoczy, z tej można z pewnością na wiatr rachować. Z uciechą przyglądałem się świnkom morskim igrającym w około statku i przypominałem sobie trafne wyrażenie pewnego żeglarza, który je porównywał do sfory psów uparcie biegnących za wozem myśliwskim. Majtkowie brzydkiem i niewłaściwem nazwiskiem ochrzcili to stworzenie; naturaliści policzyli je do rodzaju wielorybów. Skórę na grzbiecie ma czarną, na brzuchu białą i w tych miejscach jest ona grubą na pół cala, ale nad głową i na szyi na dwa cale.
Mięso czarne i olejne, wymoczone przez kilka dni, da się jeść.
Do osobliwości morskich, które mie zawsze dziwiły, należą Iak zwane pokrzywki morskie, których kształt podobny jest do żagli; a że często płyną w niezliczonych rojach, zdaje się więc jakoby się widziało nader liczną flottę drobniuchnych okręcików i szuka się na nich Liliputowych żeglarzy. Jestto stworzenie delikatne, niemal przeźroczyste, którego wierzchnia część podobna jest do żagli połyskujących wszystkiemi barwami tęczy. Kto je weźmie w rękę, poczuje piekący ból w palcach i stąd to pochodzi w wielu językach nazwisko tego zwierzątka.
Podczas ciszy nawiedzały nas często haje czyli wilki morskie. Złapaliśmy kilku z tych wodnych rozbójników a mianowicie jednego olbrzymiej wielkości. Oficer okrętowy kazał zatknąć na haku słoninę i wrzucić ją do wody; żarłoczność potworu przywiodła go zaraz na zgubę. Haja uwiesiła się; zwołano kilkunastu ludzi, ale kapitan obawiał się, że lina będzie za słaba i niewytrzyma rzutów hai; kazał więc popuścić postronka i niepierwej ciągnąć aż ryba dobrowolnem szarpaniem się zmęczy. W rzeczy samej haja coraz mniej się wydzierała, w końcu uspokoiła się zupełnie. Wtedy zarzucono drugą linę i pociągnięto. Haja szarpnęła mocno ale nieoderwała. Z niemałą pracą wydobyto ją na okręt i rozłożono na pokładzie, gdzie poczęła tak straszliwie walić ogonem że druzgotała wszystko czego dosięgła. Na szczęście pokład był duży i zostało jej dość miejsca do straszliwych poruszeń, wszakże dla zapobieżenia wszelkiemu wypadkowi jeden z majtków przyskoczył i ogromnym drągiem po dwakroć zwalił ja w łeb, drugi zaś siekierą odrąbał ogon. Potwór zerwał się raz jeszcze, ale już po raz ostatni; czarna krew popłynęła, kadłub począł się trząść i wkrótce skostniał. Jeden z ciekawszych chciał otworzyć paszczę dla przypatrzenia się pięciu rzędom kłów, ale na czas wstrzymał go oficer mówiąc że haja aczkolwiek na pozór martwa, może w skutek konwulsyjnego drgnienia odciąć rękę temu, coby się ważył zbyt wcześnie paszczę jej otwierać. Na dowód wziąwszy drąg wepchnął go w paszczę aż do brzucha, a skostniały już niemal potwór przymknął paszczę i kły głęboko wbił w drzewo.
Każdemu znana jest żarłoczność hai, a majtkowie opowiadają chętnie rozmaite wypadki, w których owe tygrysy oceanu wielką grają rolę. Niektórzy nawet utrzymują że haje napastowały ludzi chociaż nie w wodzie, ale temu zaprzecza sama już budowa zwierzęcia. W częstych mych podróżach spotkałem mnóstwo hai, a niewidziałem nigdy aby one więcej nad głowę z wody wystawiały. Ich górna szczęka jest długa, sztywna i dotyka bezpośrednio kości pacierzowej; aby więc uchwycić zdobycz dolną szczęką, muszą się rzucać bokiem, czegoby niebędąc w wodzie czynić niemogły.
Żeglarze utrzymują iż haja ma tak mocne powonienie, że płynie za okrętem, w którym się znajdują chorzy. Wiem z własnego doświadczenia że, kiedyśmy na oceanie spokojnym łowili je na haki, zaledwo w godzino po złapaniu się takiego potwora, już otoczyły go baje i pożerały jego ścierwo. Okręty z niewolnikami, na których tylu tych nieszczęśliwych leży ściśniętych w najniższym pokładzie i z których codziennie kilku wyrzucają trupów, zawsze mają za sobą orszak hai bardzo liczny.
Wszystkie morskie stworzenia uciekają przed haja, jedne tylko piloty nietylko przednianie stronią ale owszem, małe te rybki zaledwo na pół stopy długie nieustannie jej towarzyszą. Pływa ich po pięć do sześciu koło hai, a jeśli strąca swego obrońcę, zdaje się jakby niewiedziały gdzie mają się udać; a nawet haja bez nich jest jakby zakłopotana, bo ilekroć je zgubi, wraca się, kręci niespokojnie, dopóki na nowo nieodszuka. Niepodobna odgadnąć co jest powodem dziwnej tej przyjaźni, ale bez wątpienia haja potrzebuje niezbędnie usługi pilotów, – tylko w czem – niewiadomo. Być może że piloty mają bystry wzrok i pokazują hai zdobycz, nieopuszczają jej zaś nigdy, chyba wtedy kiedy haja się złapie na hak i dostanie się na pokład, a nawet wówczas płyną przez kilka dni, dopóki nieodejdzie ich nadzieja połączenia się z swym opiekunem. Mięso hai jest twarde i bardzo trudne do strawienia, wszakże smakuje dosyć jeźli się je zbije, przyciśnie ciężarem przez kilka godzin i mocno zaprawi octem i pieprzem. Pilot jest koloru żółtego z czarnemi, poprzecznemi paskami; mięso jego bardzo dobre, ale trudno go złowić.
Z pomiędzy powietrznych nadmorskich mieszkańców wspomnę o fregacie, tak zwanym ptaku drapieżnym, który niezawodnie należy do najchyzszych i najwyżej się w górę wzbijających. Fregata zazwyczaj wiruje bardzo wysoko i nieustannie łeb zwraca na lewo i na prawo zapewne aby zoczyć swą zdobycz. Nieraz wzlatuje tak wysoko że jej dojrzeć można tylko jako czarny punkcik na błękitnem niebie; lecz skoro rój pływających rybek wyskoczy nad wodę, w mgnieniu oka spuszcza się fregata, zanim biedne stworzenie potrafi się schronić do swego żywiołu. Prawdziwie niewypowiedzianą jest chyżość tego ptaka, bo dowiedziono po wielekroć że przestrzeń mili w ciągu jednej minuty ubieży. A jakiż to wzrok musi on posiadać, kiedy z takiej wysokości potrafi dojrzeć pływających rybek. Kadłub fregaty niejest wielki, ale rozciągnąwszy skrzydła jest ona szeroką na piętnaście do dwudziestu stóp. Ogon rozpięty w półkole; piorą ma czarne, tylko podbrzusze jest białawe.
W krajach międzyzwrotnikowych wszystko nosi cechę bujnej przyrody; codzienne zjawiska mają w sobie coś wspaniałego, czegobyśmy napróżno gdzieindziej szukali. Cóż za widok przedstawia słońce, kiedy otoczone różnobarwnemi chmury zapada w morze. Trzeba być na podrównikowym oceanie, aby ten urok konającego dnia w całym ogromie pojąć. Fosforyzacya morza w gorących pasmach jest podobnem zjawiskiem do zorzy północnej, oba mają w sobie tyle wielkości i majestatyczności jak żaden inny ziemski fenomen. Stanąłem przejęty niemym podziwem, kiedym po raz pierwszy ujrzał promieniejący ocean w nocy. Przed oczami rozciągało się morze o srebrnych bałwanach, a z pod okrętu prującego fale wytryskały tysiące iskier tak mocnego i mieniącego koloru, jak najpiękniejszy fajerwerek. Od czasu do czasu obraz przybiera postaci ogromne; niezmierne błyszczące ciała przewalają sic po oceanie, bezkształtne, żarzące purpurą massy przepływają pod bałwanami, płomienie skaczą po nad morzem lub obłoki fosforyczne wałęsają się po fali. A te wszystkie cudowne postacie to są ryby i inne morskie stworzenia, których skoki i żywe poruszenia rozniecają światło fosforyczne.
Bywało żem przez miesiąc co noc oglądał fosforyzacyą, a zawsze przedstawiała mi ona obraz równie świeży i czarowny. Wprawdzie morze błyszczy we wszystkich pasmach, ale kto niewidział go w gorącem, ten ma bardzo słabe o tem zjawisku pojęcie. Ilekroć burza się zbliża lub duszna panuje atmosfera, tylekroć morze silniejszym tryska ogniem.
Już więc z tego samego powodu ocean błyszczy mocniej pod równikiem. Skoro słońce się skryło i noc rzuciła zasłonę na niezmierne przestrzenie oceanu, wtedy z głębi jego czeluści jakoby nowe występują promienie dla przyświecania żeglarzowi. Wszędzie migają się nieskończone miliony promieniejących punkcików mniejszych lub większych, które albo wnet znikają albo żywszego nabierają światła; wszędzie morze pryska ogniem czy to na szczycie wyniosłych bałwanów roztapiających się w sobie, czy w pręgach które wiosło za sobą zostawia, czy też w tym długim pasie jaki się ciągnie za płynącym okrętem i świeci długo, długo, ai zniknie powoli i nieznacznie.
Lecz i słońce w zwrotnikowych krajach uderza wspaniałością, o której gdzie indziej niemają pojęcia. Strzelając czerwonemi promieńmi wynurza się rano powoli, i nadaje barwę rozlicznym obłokom, które fantazyi widza przedstawiają się raz jako kolossalne góry i wulkany, drugi raz jako morza i doliny. Jednocześnie to wspaniałe oko niebieskie rozsypuje światło na wszystkie strony, mgły sine i wilgotne opadają, morze z zwierciedlaną swą pokrywą wzbiera lub opada tak statecznie jako puls u zdrowego człowieka. Czasem na widokręgu pojawia się blada, promieniąca chmura; jestto posłaniec nadchodzącej burzy co naraz cały ten spokój zamiesza. Wtedy grzmoty i błyskawice walą się jakby chciały rozłupać kulę ziemską, spada ulewa głośno pluskając w morze, bałwany poczynają się piętrzyć, wiatr huczy rozdzierając zwierciadło morza, które się zrywa i ciska pianę i krople wysoko, jakby w szaleństwie swem chciało walczyć z chmurami. Potem wszystkiem jakoby dla odpoczynku, zmęczonemu oku zajaśnieje tęcza i miłym obrazem kończy straszny dramat natury. Skoro woda i powietrze wrócą do równowagi i spokoju, niebo odsłania na nowo przeźroczysty swój błękit, po nad fale w pląsach wyskakują ryby i z głębi oceanu zbliżają się do powierzchni odlegli jego mieszkańcy. Jeźli zaś słońce zachodzi za chmurzone, wtedy niebo i morze wdziewają szaty równie piękne, równie cudowne a dotąd niewidziane. Na lazurowej powłoce nieba błyszczą z osobna najżywsze kolory: czerwony, żółty, pomarańczowy i fioletowy, lub mieszają się w nieskończonych odcieniach i odbijają się jeszcze mocniej od powierzchni oceanu. A gdy na zachodzie słońce żegna się z morzem i jaskrawe wysyła promienie chcąc niemi przedrzeć się przez chmury, od wschodu wytępuje blady księżyc i srebrnem, rozmarzającem światłem wszystkie władze umysłowe człowieka do snu kołysze, tylko fantazyą na swych czarownych porywa promieniach. Wiatry chłodzą skwarną atmosferę, gwiazdy spadające magicznie oświecają powietrze, a niebieski firmament z srebrnemi gwiazdami przegląda się w morzu, tak że człowiek, kiedy się wyrwie nagle z zadumania, mniema iż z pod stóp jego ustąpiła woda i że go dokoła otoczyło gwieździste niebo.
2.
Ocean lodowaty.
Jakżeż często, mówi pewien żeglarz, wychodziłem na pokład, kiedyśmy się zbliżali do morza lodowatego, dla przypatrywania się tym małym pływającym przedmiotom na fali ciemnobłękitnej. Są to małe zwierzątka rozmaitej postaci, barwy i wielkości; majtkowie zowią je mułem morskim, ponieważ tworzą pewien gatunek galarety, ale właściwie ich nazwisko jest meduza. Karmią się niemi wieloryby i dlatego znajdują się ostatnie wszędzie gdzie się nachodzą owe meduzy.
Cóż wam powiem o polowie wielorybów? Jestto rzemiosło ciężkie, niebezpieczne, chociaż ma wiele ponęty. Wyjeżdżaliśmy na potów często. Kilka podróży wypadło nam pomyślnie, ale iunc, w ciągu których byliśmy ciągle dręczeni obawą, zostawiły po sobie bardzo nieprzyjemne wspomnienie. Dopóki pora służy, wszystko idzie dobrze; ale kiedy nastaje słota, niebezpieczeństwo jest wielkie. Niezapomnę nigdy jednej wyprawy, na której włosy mi posiwiały, a przecież odbyłem przeszło dwadzieścia dwie większych podróży. Dokoła poprzyczepiały się do nas kry, popłynęliśmy ua północ, kiedy wiatr począł silnie dać. Morze nabrzmiało, burza trwała przez kilka tygodni. Mało mieliśmy światła dziennego, a choć go i mieliśmy, mgły zalegały tak gęste że nic widzieć niedozwalały. Tymczasem poczynaliśmy spotykać góry lodowe, które wiatr pędził na nas z taką szybkością, żeśmy nieraz niemałą mieli trudność umknąć im zawczasu. Liny okrętowe pokryły się lodem, i chcąc je ściągnąć i skręcić musieliśmy je pierwej oblewać wrzącą wodą, ale i załoga przemarzła. Do tego dodajcie te noce długie i straszliwe, podczas których bałwany wznosiły nas wysoko i naraz zrzucały w głębią, a myśmy niewiedzieli czy za każdą razą okręt nieuderzy o krę i niepotrzaska się w kawały. Dookoła nieprzejrzana ciemność; wiatr huczał okropnie i groził że nam zamknie powrót zamroziwszy wody za nami; ze wszystkich stron rzucały się ogromne, czarne bałwany, między któremi białość lodu tu i owdzie przebijała.
Choćbym o wszystkich tych okropnościach zapomniał, nigdy nie wyjdzie mi z pamięci owo kołysanie się gór lodowych przez cały miesiąc, kiedy burza się nad nami srożyła. Wiadomo bowiem że góry lodowe jestto zamarznięta woda rzeczna, którą wicher odrywa lub bałwany morskie zwolna odsypują. Lód wprawdzie pływa, ale zanurzony jest głęboko w wodzie, tak że góra lodowa wysoka na pięćset stóp, pod powierzchnią morza sięga niezawodnie tysiąca i więcej stóp. Atoli woda dużo jest cieplejsza od powietrza, lód topi się prędzej w wodzie niżeli na powietrzu, tak że jeżeli góra taka przez długi czas pływa, spodnia część z czasem staje się lżejszą niż wierzchnia. Wtedy przewraca się góra i chwiejąc się wybiera położenie, w którem dalej może płynąć.
Znajdowaliśmy się właśnie w pobliżu takiej góry, która obok nas płynęła, ale rozpuściwszy wszystkie żagle spodziewaliśmy się ją wyprzedzić. Nagle z podwójną mocą wicher zaryczał, a jeden z majtków krzyknął: „Góra się chwieje!” I w rzeczy samej tak było: wysoki jej szczyt nachylał się coraz bardziej ku nam i zawisnął tuż nad naszemi głowami. Los nasz zdawał się być rozstrzygniony, czekaliśmy rychłoli straszna góra się zwali i nas z okrętem podruzgoce. Upadliśmy na kolana, błagaliśmy
Boga, lecz lada chwila byliśmy pewni, że zginiemy pod straszliwym ciosem. Góra prawie do połowy się przewróciła i wisiała z ukosa nad nami, ale ze waga jej ciężyła nieco z boku, zmienił się kierunek pochyłości i z straszliwym łoskotem runęła w wodę; morze prysnęło bałwanami ai pod obłoki, a my w skutek siły z jaką krople wody wpadły nam w oczy, przez czas niejaki nic niewidzieliśmy. Ucichły na chwilę zwykłe bałwany, lecz morze skakało i tańcowało, co chwila ogromne massy wody ciskając. Okręt nasz podobniei skakał i chwiał się jakby szukał własnej zguby, a ciężkie żagle uderzały o maszt i strącały z siebie lód, który je pokrył z wierzchu.
Znowu innej postaci góra zbliżała się ku nam, uczuliśmy na nowo burzę, ale ona mogła nam być tylko zbawieniem. Taką to była owa straszliwa podróż, na której posiwiały me włosy, a co gorsza – w ciągu której złapaliśmy tylko trzy ryby. Lecz w końcu trzeba było niebiosom dziękować, ie nam dozwoliły wyjść całymi z tej próby; bo w istocie była to osobliwa dla nas łaska Boża, że trzy okręty ocalały, kiedy ośmnaście innych wraz z załogą przepadło.
Na innej wyprawie straciliśmy siedmiu majtków, chociaż nie z tej samej przyczyny. Między górami lodowemi Grenlandyi echo jest tak mocne, że najmniejszy szmer w dole odbija się na najwyższych szczytach. Jeźli one zwilgotniały i mają się ku zupełnemu stopieniu, wtedy jedno powiedziane słowo roztrząsa je czasem całkowicie. Raz wypłynęło siedmiu majtków na łodzi i puściło się pieczarą pod góra Jodową. Tymczasem jeden z majtków nieostrożnie uderzył drzewem o łódź, i wnet huk tysiąckrotnie pomnożony doszedł do szczytów, usłyszano trzask kruszącego się lodu i za chwilę ogromna massa zwaliła się W wodę, wciskając z sobą łódź i ludzi do wody.
3.
Trąba morska.
Trąba morska jest jednym z najdziwniejszych fenomenów, na które skazani sa żeglarze na morzach podrównikowych. Najpospolitszą jest nad brzegami Afryki i zarazem i największą. Jednaką nie zawsze się pojawia, raz na jednem miejscu pozostaje, drugi raz przenosi się z miejsca na miejsce z rozmaitą chyżością. Zanim się pokaże, morze choćby było pierwej najspokojniejsze, poczyna się burzyć, szumieć, pienić się i pluskać z straszliwym hałasem. Wkrótce ukazuje się rura lejkowata, która zstępuje z chmur i stara się połączyć z wzburzonem morzem. Czasem przychodzi do tego połączenia, ale rzadko. Tymczasem morze coraz straszniej się burzy, rura zstępuje coraz niżej wraz z chmurą, aż nareszcie wszystko zdaje się wiązać i powstaje słup wody wysokości pięćdziesięciu do sześćdziesięciu stóp, którego podstawą jest powierzchnia morza, a szczyt ginie w chmurach. Bywa że taki słup stoi tylko przez chwilę; lecz zdarza się też że postępuje i grozi zgubą okrętowi, który ją spotyka; bo cisza jaka zwykle podczas lego zjawiska na oceanie panuje, pozbawia żeglarzy środków ratunku. Nie pozostaje im więc nic innego jak zniszczyć trąbę, zanim ich dosięgnie, co im się udaje mocną kanonadą, bo wstrząśnięte strzałami powietrze niszczy równowagę trąby morskiej, która się rozpada i w morzu ginie. Lecz jeźli trąba wytrzyma wstrąśnienie powietrza, wtedy majtkowie uciekają z pokładu i zamykają wszystkie drzwi i otwory, wszakże nietrzeba mniemać aby okręt miaf ginąć koniecznie. Mianowicie też większym okrętom prawie żadne niegrozi niebezpieczeństwo gdy trąba morska niemoże oprzeć się sile przyciągającej, jaką wywierają większe ciała na mniejsze; traci równowagę i w prostopadłem stanowisku słupa utrzymać się niemoże.
Trąby morskie niektórzy pisarze tłumaczą wirem powietrznym, który powstaje w skutek zetknięcia się dwóch wiatrów sprzecznego kierunku; ale wtedy jakże się z tym wirem pogodzi cisza zazwyczaj powstaniu trąby towarzysząca? Utrzymywano także że trąba morska aczkolwiek pozornie tak groźna, we środku jest wrydrążona i że się składa z samej tylko piany która się tworzy w skutek wirowego obrotu, że zatem massa wody która w niej się mieści jest bardzo nieznaczną i okrętowi szkodliwą być niemoże. Wszelako wiadomo że kiedy trąba spada do wody, daje się słyszeć hałas nieznośny a raczej huk podobny do wodospadu, skąd wnosić należy że niemała ilość wody w niej się znajduje.
4.
Spotkanie się dwóch okrętów.
Była godzina ósma z rana; odbywszy długą chorobę czułem się zdrowszym. Zadzwoniono na wstawanie, bo o dziewiątej śniadano razem; ja zaś na pół senny, jakto mówią, przewróciłem się po raz ostatni, kiedy dało się uczuć mocne starcie, po którem nowe następywały uderzenia. Ocknąłem się zupełnie. Na pokładzie powstał okropny krzyk, słyszałem jak majtkowie biegali, wrzeszczeli, jak zsuwano drabiny i zwalano drągi, a od czasu do czasu zabrzmiał donośny głos komendanta. Z tego wszystkiego wniosłem że musiało się wydarzyć coś nadzwyczajnego; wybiegam z kajuty na pokład; niewiedziałem czy żagle skręcają, czy też okręt uderzył o rafę. Ale przypomniawszy sobie że jesteśmy na otwarłem morzu, postanowiłem być spokojnym i na te hałasy wcale niezważać. Tymczasem wbiega do mnie jeden z podróżnych, a za nim zona i córka ukazują się we drzwiach spłoszone. Pytam co to znaczy.
„Zginęliśmy,” odpowiada Francuz, „okręt tonie!” „Cóż się stało?” pytam znowu. Ale przestraszony podróżny nie daje mi żadnej odpowiedzi, tylko giestami każe mi się czemprędzej ubierać i uciekać na pokład. Na górze krzyki trwały nieprzerwanie; zerwałem się z łóżka i w mgnieniu oka byłem ubrany. Aby na pokład niewyjść nieprzystojnie, przybliżyłem się do zwierciadła i zawiązałem chustkę. Przez ten czas myślałem o śmierci.
Jakto? miałbyś ty umrzeć? – mówiłem sam do siebie. Cóżkolwiek bądź śmierć nie jest rzeczą przyjemną a jeszcze tak nagła. Byłem po trochu zdecydowany, ale mnie nadzieja nieopuściła, i w chwili kiedy wychodziłem na pokład, myślałem więcej o krewnych i przyjaciołach, niżeli o sobie.
Morze było nieco wzburzone, dookoła zaległa mgła tak gęsta że na sto kroków nic widzieć niebyło można. Olóż ta mgła była przyczyną naszego nieszczęścia. Z odnogi Ś. Wawrzyńca płynął bryg naładowany drzewem w kierunku południowo-wschodnim, a że go dla mgły nie można było dostrzedz, dopóki się tuż nie przybliżył, niepodobna było przeszkodzić aby nasz okręt z rozwi-niętemi żaglami niewpadł na niego. Za pierwszem uderzeniem powikłały się liny i żagle że się rozplatać niedały, a każden ruch bałwanów nowego zetknięcia się był powodem. Tymczasem jedna z naszych lin poczęła z strasznym trzaskiem zmiatać wszystko z pokładu brygu; pękł główny maszt, ale majtkowie brygu szczęśliwie na okręt nasz dostali się.