Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Podróż w niechciane - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 marca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,50

Podróż w niechciane - ebook

Dokąd uciekać, gdy wali się cały świat? Opowieść o wojennej tułaczce, sile miłości i niegasnącej nadziei.

Kończy się lato 1939 roku. Mieszkający blisko niemieckiej granicy Bogusia Brzezińska i Florian Urbański borykają się z osobistymi problemami. Ją zdradził mąż, on nieszczęśliwie się zakochał… Jednak w momencie wybuchu wojny te problemy bledną. Bogusia musi uciekać z córeczką na wschód. Pociąg, do którego wsiada, zostanie później nazwany krotoszyńskim pociągiem śmierci. Florian, masztalerz w Państwowym Stadzie Ogierów, ewakuuje się konno. Już w pierwszych dniach września młodzi przeżywają dramatyczne chwile. A to dopiero początek tułaczki… Kiedy drogi Bogusi i Floriana się krzyżują, rodzą się nieśmiałe marzenia o leczącej sile miłości.

Kategoria: Esej
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-271-6431-5
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRO­LOG

Lato 1980

Flo­rian Urbań­ski nie na­le­żał do za­pa­lo­nych ki­bi­ców spor­to­wych i nie­spe­cjal­nie emo­cjo­no­wał się olim­piadą. Ale tego dnia, kiedy miał się od­być kon­kurs w sko­kach przez prze­szkody, już od rana był pod­eks­cy­to­wany i co chwila spraw­dzał ze­gar, aby nie prze­ga­pić trans­mi­sji. Z kil­ku­mi­nu­to­wym wy­prze­dze­niem usa­do­wił się z bu­telką piwa przed te­le­wi­zo­rem. Wier­cąc się nie­spo­koj­nie, wy­pa­try­wał na ekra­nie jeźdźca w pol­skim mun­du­rze.

Jana Ko­wal­czyka. Chło­paka, któ­rego pierw­sze tre­ningi ob­ser­wo­wał przed laty tu, w Dro­go­my­ślu.

Uśmiech­nął się na wspo­mnie­nie chłopca, który le­dwo tro­chę pod­rósł, a już po­ży­czał ko­nie od miej­sco­wych go­spo­da­rzy i jeź­dził jak dziki na oklep. Póź­niej roz­po­czął tre­ningi w sek­cji jeź­dziec­kiej Stada Ogie­rów. Ma­łego Janka od naj­młod­szych lat cią­gnęło do koni. Flo­rian do­sko­nale to ro­zu­miał. Sam prze­cież po­świę­cił im tak wiele.

– Je­de­na­sto­krotny mistrz Pol­ski, wy­śmie­nity jeź­dziec – cała hi­sto­ria pol­skiego jeź­dziec­twa! I jego Ar­te­mor, je­de­na­sto­letni an­glo­arab. – Głos ko­men­ta­tora Jana Ci­szew­skiego wy­rwał sta­rego masz­ta­le­rza z roz­pa­mię­ty­wa­nia prze­szło­ści.

Od­ru­chowo prze­je­chał ręką po si­wych, rzad­kich już wło­sach, z tru­dem za­kry­wa­ją­cych po­więk­sza­jącą się ły­sinę. Sku­pił się na par­ku­rze. Ar­te­mor ru­szył z ko­pyta.

– Jan Ko­wal­czyk na czwar­tej prze­szko­dzie. Ar­te­mor prze­szedł! Piąta prze­szkoda... Rów z wodą, cztery sześć­dzie­siąt. Prze­szedł!!!

Flo­rian gło­śno się ro­ze­śmiał. Nikt nie po­tra­fił tak emo­cjo­nu­jąco ko­men­to­wać za­wo­dów spor­to­wych jak Ci­szew­ski. Sam zresztą czuł, jak ko­ła­cze mu serce. Tak bar­dzo mu za­le­żało, żeby Jan­kowi się udało, cho­ciaż się nie łu­dził, że pra­wie czter­dzie­sto­letni re­pre­zen­tant Pol­ski, za­wod­nik war­szaw­skiej Le­gii, jesz­cze go pa­mięta. Prze­cież nie był ni­gdy jego tre­ne­rem, tylko zwy­kłym masz­ta­le­rzem. A masz­ta­lerz po woj­nie nie był już tym, kim był w la­tach mię­dzy­wo­jen­nych: czło­wie­kiem w mun­du­rze, w wy­pu­co­wa­nych bu­tach, na bacz­ność przyj­mu­ją­cym po­le­ce­nia ko­men­danta.

Z Ja­siem Ko­wal­czy­kiem tylko prze­lot­nie wi­dy­wali się w stad­ni­nie. A poza tym tyle lat już upły­nęło od wy­jazdu za­wod­nika z Dro­go­my­śla.

Tyle czasu upły­nęło od li­kwi­da­cji Stada Ogie­rów.

– Dzie­wiąta prze­szkoda, bar­dzo wy­soka – metr dzie­więć­dzie­siąt! – krzy­czał Ci­szew­ski. – Mur – także wy­soki. Cu­dow­nie, Ar­te­morku!

Flo­rian się uśmiech­nął, sły­sząc piesz­czo­tliwe zdrob­nie­nie koń­skiego imie­nia. Łyk­nął piwa, bo z emo­cji wy­schło mu w gar­dle. Koń tym­cza­sem bez­błęd­nie po­ko­nał ko­lejną prze­szkodę. Przed sobą miał ostat­nią, trzy­na­stą. Wzbił się nad nią. Już był pra­wie po dru­giej stro­nie, kiedy za­ha­czył lekko nogą o drąg.

Urbań­ski na mo­ment prze­stał od­dy­chać, a po­tem gło­śno, jakby z re­zy­gna­cją, wy­pu­ścił z ust po­wie­trze. Ale nic nie było jesz­cze stra­cone. O me­da­lach za­de­cy­duje drugi prze­jazd. Męż­czy­zna przy­gryzł wargę. Zda­wał so­bie sprawę, że Ko­wal­czyk ma groź­nych ry­wali, a naj­groź­niej­szym z nich był Ni­ko­łaj Ko­rol­kow na Espa­dro­nie.

Na­pię­cie opa­dło z Flo­riana do­piero wtedy, gdy Ja­nek sta­nął na naj­wyż­szym stop­niu po­dium. Po po­ora­nej zmarszcz­kami twa­rzy eme­ry­to­wa­nego masz­ta­le­rza po­pły­nęły łzy ra­do­ści i wzru­sze­nia. Słu­chał Ma­zurka Dą­brow­skiego, z na­boż­nym po­dzi­wem wpa­try­wał się w sa­lu­tu­ją­cego żoł­nie­rza, a przed oczyma prze­su­wał mu się film za­pi­sany w pa­mięci.

Film o lu­dziach i ko­niach, uciecz­kach i po­wro­tach. O świet­no­ści Pań­stwo­wego Stada Ogie­rów i o jego upadku.1939

Dro­go­myśl

Flo­rian po­cił się w mun­du­rze. Kie­row­nik Ka­je­ta­no­wicz zwo­łał apel na nie­ty­pową go­dzinę. Sierp­niowe słońce stało wy­soko nad fol­war­kiem. Wszy­scy się nie­cier­pli­wili, a tym­cza­sem ma­jora wciąż nie było. Spóź­nia­nie się nie było w jego stylu. Pro­wa­dził stado po woj­sko­wemu i wy­ma­gał dys­cy­pliny. Za­równo od pod­wład­nych, jak i od sa­mego sie­bie.

Gdy wresz­cie się po­ja­wił, masz­ta­le­rzom wy­star­czył je­den rzut oka na jego na­piętą twarz i zmarsz­czone czoło, by się zo­rien­to­wali, że przy­nosi złe wie­ści. Spo­dzie­wali się ich, od wielu dni ocze­ki­wali, lecz do tej pory tliła się w nich na­dzieja, że jed­nak nie na­dejdą.

Lato ty­siąc dzie­więć­set trzy­dzie­stego dzie­wią­tego roku od po­czątku było dziwne, pod­szyte nie­po­ko­jem i groźbą. Pod ko­niec lipca tylko część masz­ta­le­rzy wró­ciła z ogie­rami ze sta­cji kry­cia roz­sia­nych po ca­łym po­łu­dniu Pol­ski. Do ma­cie­rzy­stego Stada Ogie­rów w Dro­go­my­ślu po­wo­łano je­dy­nie tych wy­ko­nu­ją­cych służbę na Ślą­sku. Po­zo­sta­łym, któ­rzy na po­czątku se­zonu wy­je­chali z końmi do Ma­ło­pol­ski, kie­row­nik wy­słał roz­kaz, aby nie wra­cali. Mieli po­zo­stać na miej­scu i cze­kać na dal­sze in­struk­cje.

Wi­dok prze­rze­dzo­nych sze­re­gów masz­ta­le­rzy i pu­stych sta­no­wisk w staj­niach na­pa­wał nie­po­ko­jem. O tej po­rze roku wszyst­kie ogiery po­winny być z po­wro­tem, a tym­cza­sem wró­ciło ich tylko trzy­dzie­ści pięć z bli­sko stu pięć­dzie­się­ciu. Pra­cow­nicy do­my­ślali się, co się święci. Niemcy dy­szały Pol­sce na kark. Gra­nica bie­gła w nie­wiel­kiej od­le­gło­ści od Dro­go­my­śla, a wie­ści do­cho­dzące z Rze­szy bu­dziły co­raz więk­sze obawy. Słowo „wojna” co­dzien­nie czer­niło się na ła­mach ga­zet, spi­ke­rzy od­mie­niali je w ra­diu przez wszyst­kie przy­padki. Przy­wódcy pań­stwa wpraw­dzie za­pew­niali, że w ra­zie ewen­tu­al­nego ataku pol­ska ar­mia szybko roz­gromi na­past­nika, ale nie wszy­scy bez­kry­tycz­nie w to wie­rzyli.

Flo­rian, po­dob­nie jak inni, nie­po­koił się roz­wo­jem wy­da­rzeń. Jed­nak od wczo­raj­szego dnia nie my­ślał o zbli­ża­ją­cej się woj­nie, z jego głowy cał­ko­wi­cie wy­parły ją słowa Niny. Te kilka zdań, któ­rymi po­grze­bała jego plany.

Przez pół roku prze­by­wał z końmi na sta­cji kry­cia w Psz­czy­nie, rzadko za­glą­da­jąc do domu. Ogiery spół­ko­wały ze sta­ran­nie do­bra­nymi do­rod­nymi kla­czami, tym­cza­sem on mógł naj­wy­żej śnić po no­cach o gład­kim, roz­pa­lo­nym ciele Ja­niny Stań­kówny i wy­obra­żać so­bie, że po po­wro­cie do domu na­resz­cie zdo­bę­dzie się na od­wagę i po­wie jej o swo­ich uczu­ciach.

Kiedy pod ko­niec lipca wró­cił do Dro­go­my­śla, oka­zało się, że Nina wła­śnie wy­je­chała na obóz z har­cer­kami. A gdy wró­ciła i Flo­ria­nowi udało się ją na­mó­wić na wspólny spa­cer, na któ­rym za­mie­rzał po­in­for­mo­wać ją o swo­ich za­mia­rach, dziew­czyna go uprze­dziła.

– Jó­zek Bu­jok, wiesz, on też jest na­uczy­cie­lem, mieszka w Cie­szy­nie, po­pro­sił mnie o rękę. Za­rę­czyny za­pla­no­wa­li­śmy na paź­dzier­nik – rzu­ciła lekko, uśmie­cha­jąc się nie­win­nie, jakby wcale się nie do­my­ślała, jaką siłę ra­że­nia mają jej słowa.

– Za­rę­czyny? – spy­tał osłu­piały. – Ale jak to? My­śla­łem, że... Wła­śnie chcia­łem ci po­wie­dzieć...

Wia­do­mość, którą prze­ka­zała mu Nina, tak go za­sko­czyła, że nie był w sta­nie sfor­mu­ło­wać sen­sow­nego zda­nia.

– Wiem, Flo­ria­nie, co chcesz po­wie­dzieć – od­parła ła­god­nie, jakby zwra­cała się do dziecka, które chce po­cie­szyć, bo nie­chcący uszko­dziła mu za­bawkę. – Znamy się od lat, można po­wie­dzieć, że się przy­jaź­nimy, ale to zu­peł­nie co in­nego. Z Jó­ziem o wiele wię­cej nas łą­czy. Ro­zu­miemy się bez słów, mamy wspólne cele. Oboje je­ste­śmy na­uczy­cie­lami i har­ce­rzami... Ty ży­jesz w in­nym świe­cie... Prze­cież wiesz.

Nie wie­dział i nie chciał wie­dzieć. O ja­kim in­nym świe­cie mówi ta dziew­czyna? Nie jest gor­szy od tych wszyst­kich in­te­li­gen­tów, wśród któ­rych ob­ra­cała się w Cie­szy­nie. Chciał po­wal­czyć o swoją szansę, lecz w gło­wie miał na­gle pu­sto. Nie przy­cho­dziły mu na myśl żadne ar­gu­menty, któ­rymi prze­ko­nałby Ja­ninę, że on, masz­ta­lerz, który kilka mie­sięcy w roku spę­dza poza do­mem, bę­dzie dla niej lep­szą par­tią od na­uczy­ciela gim­na­zjum.

Od wczo­raj­szej roz­mowy każde wspo­mnie­nie o Ni­nie bo­lało Flo­riana jak do­tknię­cie roz­pa­lo­nej bla­chy. Ale to była jego pry­watna męka, o któ­rej ko­le­dzy ze Stada Ogie­rów nie mieli po­ję­cia. Na­wet jego oj­ciec. Do­brze, że nie zwie­rzył się ni­komu ze swo­ich uczuć i za­mia­rów wo­bec Ja­niny. Oszczę­dził so­bie upo­ko­rze­nia.

Zresztą te­raz to wszystko prze­stało być ważne. Stał wraz z in­nymi w ob­li­czu wy­zwa­nia, z ja­kim ni­gdy wcze­śniej nie mu­sieli się mie­rzyć.

Ka­je­ta­no­wicz wy­dał ko­mendę: „Bacz­ność!”. Wszy­scy się wy­prę­żyli. W ciem­no­sza­rych mun­du­rach wy­glą­dali jak żoł­nie­rze. W pew­nym sen­sie nimi byli. Pań­stwowe Stado Ogie­rów ho­do­wało ko­nie szla­chetne, prze­waż­nie an­glo­araby, na po­trzeby woj­ska. Oj­ciec Flo­riana, Wi­told Urbań­ski, daw­niej po­rucz­nik kra­kow­skiego pułku ka­wa­le­rii, czuł się na tej do­wo­dzo­nej po woj­sko­wemu pla­cówce jak ryba w dro­go­my­skim sta­wie. Służbę oj­czyź­nie uwa­żał za sprawę ho­noru.

Jego syn nie był ta­kim ide­ali­stą ani nie prze­pa­dał za woj­sko­wym dry­lem, jed­nak nie wy­obra­żał so­bie in­nej pracy niż z końmi. Od dziecka plą­tał się po staj­niach. Już jako kil­ku­letni chłop­czyk szczot­ko­wał koń­ską sierść, na­śla­du­jąc ojca, i de­ner­wo­wał się, że jest za mały, aby do­się­gnąć grzbietu i karku zwie­rzę­cia. Kiedy pod­rósł i na­brał dość sił, żeby pod­nieść ciężką koń­ską nogę, z we­rwą za­brał się do czysz­cze­nia ko­pyt.

Ko­niu­szy Woź­niak zdał ma­jo­rowi mel­du­nek o sta­nie stada. Prze­ło­żony wy­słu­chał go z mniej­szym sku­pie­niem niż zwy­kle. Wy­glą­dał na roz­tar­gnio­nego. A może po pro­stu się nie­cier­pli­wił, może chciał jak naj­szyb­ciej po­dzie­lić się z pod­wład­nymi cię­ża­rem, który na­ło­żono na jego barki? Po ra­por­cie ko­niu­szego zwy­kle pa­dała ko­menda: „Spo­cznij!”. Ale nie tym ra­zem. Ka­je­ta­no­wicz od­chrząk­nął i ode­zwał się do sto­ją­cych na bacz­ność pra­cow­ni­ków:

– Do­brze wie­cie, że nie bez po­wodu więk­szość na­szych ogie­rów i masz­ta­le­rzy zo­stała po za­koń­cze­niu se­zonu kry­cia w Ma­ło­pol­sce. My, któ­rzy je­ste­śmy tu­taj, bli­sko nie­miec­kiej gra­nicy, rów­nież mu­simy wy­ru­szyć na wschód. Dzi­siaj dzwo­nił do mnie z War­szawy pan Psz­czół­kow­ski, in­spek­tor stad­nin pań­stwo­wych. Prze­ka­zał mi po­le­ce­nie na­tych­mia­sto­wego wy­mar­szu. Na­szym ce­lem ma być Sam­bo­rzec koło San­do­mie­rza. Wasi ko­le­dzy, któ­rzy po­zo­stali w punk­tach kry­cia, z wy­prze­dze­niem otrzy­mali za­la­ko­wane ko­perty z in­struk­cjami na wy­pa­dek ewa­ku­acji. Te­raz będą się kie­ro­wali za­war­tymi w nich wska­zów­kami i ru­szą w tym sa­mym co my kie­runku. Czasy są bar­dzo nie­pewne, trzeba się li­czyć z każdą ewen­tu­al­no­ścią. Wo­bec tego za­rzą­dzam ewa­ku­ację wszyst­kich koni i pra­cow­ni­ków ra­zem z ro­dzi­nami. Co wię­cej – za­bie­rzemy ze sobą także kla­cze z sy­sa­kami, rocz­niaki i dwu­latki z ma­jątku pań­stwo­wego w Pruch­nej. Za­mie­rzam wy­ko­nać roz­kaz, który otrzy­ma­łem, i tego sa­mego ocze­kuję od was. Na­szym za­da­niem jest chro­nić su­mien­nie przed ewen­tu­al­nym na­jeźdźcą mie­nie, które po­wie­rzyło nam pań­stwo, a sami wie­cie, jak cenne są dla woj­ska na­sze ko­nie.

Kie­row­nik prze­rwał, po­nie­waż za­schło mu w gar­dle po tak dłu­gim prze­mó­wie­niu. Prze­łknął ślinę i po­wiódł spoj­rze­niem po twa­rzach pod­wład­nych. Stali da­lej na bacz­ność, wy­pro­sto­wani, ze wzro­kiem skie­ro­wa­nym przed sie­bie – zgod­nie z wy­daną przez Ka­je­ta­no­wi­cza ko­mendą. Ale emo­cji ma­lu­ją­cych się na twa­rzach nie udało im się ukryć.

– Wszystko mu­simy przy­go­to­wać jesz­cze dziś, już ju­tro o świ­cie wy­ru­szymy – kon­ty­nu­ował Ka­je­ta­no­wicz. – Po­je­dziemy wierz­chem i w za­przę­gach. Ko­niu­szy po­przy­dzie­lają wam ko­nie. Czeka nas długa i trudna po­dróż. Trzeba za­tem po­spraw­dzać przed wy­mar­szem wszyst­kie wozy, dy­szle i uprzęże. Tak samo po­win­ni­ście skon­tro­lo­wać sio­dła, aby po dro­dze nie za­sko­czyły nas ze­rwany rze­mień lub inne pro­blemy. Mu­simy za­ła­do­wać na wozy ar­chi­wum stada, pro­wiant na drogę dla lu­dzi i pa­szę dla koni, jak rów­nież pod­sta­wowe na­rzę­dzia i le­kar­stwa. Mamy za­miar za­trzy­my­wać się na tra­sie we współ­pra­cu­ją­cych z nami go­spo­dar­stwach, bę­dziemy po dro­dze uzu­peł­niali za­pasy, ku­pu­jąc żyw­ność u miej­sco­wych. Ale mu­simy li­czyć się z tym, że nie za­wsze bę­dzie to moż­liwe.

Po­now­nie za­milkł i otarł chustką pot z czoła. Jego twarz po­czer­wie­niała z go­rąca i emo­cji. Pod­władni stali na­pięci jak struny, które za­raz pękną. Za­ci­śnięte szczęki zdra­dzały, że męż­czyźni z tru­dem po­wstrzy­mują się od ko­men­ta­rzy i py­tań, które ci­snęły im się na usta.

– Spo­cznij! – za­rzą­dził mi­ło­sier­nie kie­row­nik. – Te­raz mo­że­cie py­tać o in­te­re­su­jące was szcze­góły. Pro­szę się zgła­szać.

– To bę­dzie bar­dzo długa po­dróż. Nie mo­żemy choć czę­ści drogi prze­być po­cią­gami, tak jak wtedy, gdy prze­miesz­czamy się na sta­cje ko­pu­la­cyjne? – spy­tał rze­czowo Woź­niak. – Tym bar­dziej że bę­dziemy mieli ze sobą źre­bięta.

– Nie­stety, nie. Pań­stwo za­rzą­dziło ewa­ku­ację ro­dzin ko­le­ja­rzy, urzęd­ni­ków pań­stwo­wych i in­nych grup, a także ar­chi­wów pań­stwo­wych. A przede wszyst­kim woj­sko po­trze­buje ko­lei. W po­cią­gach, na­wet to­wa­ro­wych, nie ma miejsc dla koni. Wręcz prze­ciw­nie – dzięki ko­niom i wo­zom mamy do­dat­kowy śro­dek lo­ko­mo­cji uła­twia­jący ewa­ku­ację.

– Ro­dziny ko­niecz­nie mu­szą je­chać z nami? Nie le­piej zo­sta­wić żony i dzieci w domu? – spy­tał wy­raź­nie za­nie­po­ko­jony Leon Waw­rzyk, je­den z mło­dych masz­ta­le­rzy. Trzy ty­go­dnie temu żona uro­dziła mu pierw­szego syna. – Może żad­nej wojny nie bę­dzie i nie­długo wró­cimy.

W gru­pie roz­szedł się po­mruk. W je­den szum zlały się głosy tych, któ­rzy zga­dzali się z Le­onem, jak i reszty, która była prze­ciw­nego zda­nia.

– Po­pro­szę o ci­szę! – za­rzą­dził ma­jor. Jego głos za­brzmiał su­rowo, ale za­raz zła­god­niał: – Nie da się prze­wi­dzieć, do­kąd tak na­prawdę uda nam się do­trzeć i jak długo bę­dziemy prze­by­wali poza sta­dem. Na­prawdę uwa­żasz za roz­sądne po­zo­sta­wie­nie tu ko­biet z dziećmi bez opieki? Tak bli­sko gra­nicy? Masz prze­cież ma­leń­kie dziecko.

– No wła­śnie! Z ca­łym sza­cun­kiem, pa­nie kie­row­niku, nie wy­obra­żam so­bie, że żona w po­łogu, z no­wo­rod­kiem, mia­łaby wy­ru­szyć w taką długą i mę­czącą po­dróż wo­zem. Chciał­bym, aby oboje zo­stali w Dro­go­my­ślu. U te­ściów będą bez­pieczni.

Ka­je­ta­no­wicz mil­czał przez chwilę. Wie­dział, ja­kie my­śli lę­gną się w gło­wach jego pod­wład­nych. Pew­nie uwa­żali, że nie jest osobą kom­pe­tentną do wy­po­wia­da­nia się w spra­wach ro­dzin­nych, skoro sam był bez­dziet­nym wdow­cem.

– Ro­zu­miem, Le­onie – od­parł po chwili wa­ha­nia. – Zo­staw żonę z dziec­kiem w domu.

Nim masz­ta­lerz zdą­żył po­dzię­ko­wać, kie­row­nik po­now­nie po­wiódł wzro­kiem po ze­bra­nych.

– Ale niech to bę­dzie wy­ją­tek po­twier­dza­jący re­gułę. Na­le­gam, aby­ście za­brali ro­dziny ze sobą. Po­mimo tru­dów po­dróży bę­dzie­cie spo­koj­niejsi, ma­jąc bli­skich pod opieką, niż gdy­by­ście zo­sta­wili ich tu­taj.

Był jesz­cze je­den po­wód, dla któ­rego Ka­je­ta­no­wi­czowi za­le­żało na ewa­ku­acji ca­łych ro­dzin. Wo­lał jed­nak gło­śno o nim nie mó­wić. Nie wy­klu­czał, że po­byt z dala od Dro­go­my­śla się prze­dłuży. A wów­czas masz­ta­le­rze, za­nie­po­ko­jeni lo­sem swo­ich bli­skich, za­pewne za­czę­liby pró­bo­wać po­wro­tów na wła­sną rękę. Mo­głoby do­cho­dzić do bun­tów i ucie­czek. Tym­cza­sem on mu­siał za­pew­nić opiekę i bez­pie­czeń­stwo ko­niom. Po­trze­bo­wał pra­cow­ni­ków, na któ­rych może li­czyć.

Kie­row­nik Stada Ogie­rów był pa­triotą cał­ko­wi­cie od­da­nym stadu, któ­rym od je­de­na­stu lat za­rzą­dzał. Był za­ło­ży­cie­lem i pierw­szym prze­wod­ni­czą­cym Ślą­skiego Związku Ho­dow­ców Koni. W po­bli­skich Ocha­bach, gdzie miesz­kał, do­wo­dził Ochot­ni­czą Strażą Po­żarną. Nie­spełna rok temu, kiedy z pompą ob­cho­dzono dwu­dzie­sto­le­cie od­ro­dze­nia nie­pod­le­głej Pol­ski, z jego ini­cja­tywy wznie­siono w Dro­go­my­ślu obe­lisk ku czci po­le­głych w walce o nie­pod­le­głość. Co wię­cej, zbu­rzył jedno ze sta­rych za­bu­do­wań fol­warku na­le­żą­cego przed wielką wojną do ba­rona Ka­li­sza, a obec­nie zaj­mo­wa­nego przez Stado Ogie­rów, i na jego miej­scu za­ło­żył park. Za­le­żało mu, aby po­mnik sta­nął w oto­cze­niu god­nym wy­da­rze­nia, które miał upa­mięt­niać.

Ka­je­ta­no­wicz mógł być dumny ze swo­ich do­ko­nań. Bu­dziły sza­cu­nek oto­cze­nia. Jed­nak już wkrótce miały prze­chy­lić szalę wagi w prze­ciwną stronę.

Każda ze­rwana kartka z ka­len­da­rza skra­cała czas, który po­zo­stał do zbu­rze­nia wciąż jesz­cze lśnią­cego no­wo­ścią dro­go­my­skiego po­mnika.

Każdy nowy po­ra­nek przy­bli­żał kie­row­nika Pań­stwo­wego Stada Ogie­rów do wię­zien­nej celi.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: