Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Podróż w zaświaty. Powołanie Zodiasza. - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 listopada 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Podróż w zaświaty. Powołanie Zodiasza. - ebook

Pierwsza część serii przedstawiającej los człowieka po śmierci oraz wieczną rywalizację pomiędzy siłami Szatana i Boga. Wszystko wydawało się poukładane i przewidywalne, dopóki nie pojawili się pustynni wojownicy. Zaopatrzeni w piasek z raju uzyskali moc do walki z Psem Piekła i sługami Szatana. Okazało się również, że ta rywalizacja nie odbywa się wyłącznie w zaświatach. Tak naprawdę prawdziwa walka trwa na Ziemi i nagrodą dla zwycięzcy jest ludzka dusza.

Kategoria: Fantastyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397246140
Rozmiar pliku: 668 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Noc przed wyjazdem głęboko zapadła w mojej pamięci. Stała się wypalonym znamieniem burzliwych zmian, które miały rychło nadejść. Planowany i oczekiwany urlop kojarzymy z odskocznią od pracy i codziennej rutyny. Po kilku dniach lub tygodniach wracamy do tego samego i staramy się przynajmniej zgrać zdjęcia z telefonu, aby nie zaginęły przy okazji zmiany urządzenia. Tym razem powrót nie był mi pisany. Pech czy przeznaczenie? Czy mogłem postąpić inaczej? Zastanawiam się nad efektem motyla. W jakim zakresie decyzja o wyjeździe na urlop zdeterminowała dalszy bieg wydarzeń?

Wychodząc z kancelarii, musiałem poczekać na odbicie karty. Siedziałem przy biurku, uderzeniami długopisu odmierzałem mijające sekundy. Narzekania na jeden dostępny czytnik były codziennością, lecz nigdy nie przykładałem do nich większej wagi. Gdyby nie całodobowa ochrona, mógłbym dorabiać jako stróż, sprawdzający późnym wieczorem, czy nikt nie pozostał w budynku, a okna są pozamykane. Poczekałem kilka minut. Ruszyłem w kierunku wyjścia, gdy dostrzegłem ostatnie oczekujące osoby. Stanąłem w szeregu i uśmiechałem się do stojących przede mną pracowników. Zdałem sobie sprawę, że niektórych z nich kojarzyłem wyłącznie z widzenia.

Nie ukrywam, że byłem zagubiony. Nic nie przebiegało standardowo. Wyszedłem z pracy o normalnej godzinie. Musiałem przeciskać się przez tłum na chodniku. Zdecydowałem się na dłuższy spacer, co pozwoliło mi uniknąć ścisku w miejskim autobusie.

Rozpocząłem kilkutygodniowy urlop. Do tej pory wybierałem dni wolne pojedynczo, w pobliżu weekendu lub przypadających świąt. Dłuższa nieobecność w pracy stała się czymś w rodzaju kancelaryjnego mitu. Nie prostowałem tego, ponieważ sam o nią nie zabiegałem. W tym momencie wyszedłem z budynku, do którego miałem powrócić dopiero w przyszłym miesiącu. Odniosłem wrażenie, że to praktycznie wieczność.

Usiłując uniknąć pokusy ostatniego sprawdzenia e­-maili i kalendarza służbowego w telefonie, poszukiwałem w myślach tematów zastępczych. Obserwowałem przypadkowych przechodniów, zaglądałem do witryn sklepów i restauracji. Z początku traktowałem to jako metodę wytrwania w powziętym postanowieniu w drodze do domu. „Skończyłem pracę, mam długi urlop” – zapewniałem siebie w myślach. „To, co mogłem, zakończyłem, a reszta będzie mogła poczekać lub trafi do kogoś innego”. Przecież nie byłem jedynym prawnikiem w tej kancelarii.

W domu natychmiast ukryłem neseser w szafce biurka, jakbym neutralizował niebezpieczny ładunek. Dwukrotnie sprawdziłem, czy dobrze ją zamknąłem, a klucz schowałem do sejfu przymocowanego do ściany. Skontrolowałem, czy przypadkiem nie zostawiłem tam ważnych dokumentów, takich jak paszporty czy karta bankowa do konta walutowego. Od kilku dni te przedmioty przechowywałem w plecaku przygotowanym na podróż.

– Masz bilety? – zapytałem Marię, która była zajęta pracą przy komputerze.

Idąc do domu, liczyłem na wspólne spędzenie wieczoru. Odpychałem od siebie wszelką elektronikę, chcąc uciec myślami od pracy, a tymczasem prowokatorka całego zamieszania nie uraczyła mnie nawet spojrzeniem.

– Mam w torebce, specjalnie kupionej na wyjazd, spakowanej i położonej tuż obok pozostałych bagaży. W torbie z ciuchami mam kosmetyki w małych, przezroczystych opakowaniach, by nie czepiali się na odprawie.

Maria zwykle nie wchodziła w szczegóły. Tym razem jednak jej dokładność miała na celu uniknięcie dalszych pytań. Zastanawiałem się, co tak bardzo ją zaabsorbowało, że zamiast spodziewanego wspólnego wieczoru, musiałem szukać alternatywnego sposobu na spędzenie czasu.

– Jadłaś? – propozycja kolacji w pobliskiej restauracji została szybko odrzucona.

Z obawą podchodziłem do kilku tygodni na amerykańskim jedzeniu i naszła mnie ochota na ostatni posiłek przed wykonaniem wyroku, który sam sobie wymierzyłem. Maria, skupiona na ekranie, odpowiadała lakonicznie, pozostawiając mnie z rozbitymi planami, które pękły niczym bańka mydlana. Najpierw kusiły kształtem i bajecznymi kolorami, by ostatecznie opryskać adoratora mydlinami.

Próbując odwrócić jej uwagę od komputera, zaproponowałem coś do picia, mając na myśli butelkę białego wina. Zazwyczaj sięgałem po piwo, którego zapas wypełniał wydzieloną półkę w lodówce. Tym razem miało być wyjątkowo. Na kuchennym blacie stała lekko zakurzona butelka wina, wręczona w ramach podziękowania za wygraną sprawę.

– Nie – odpowiedziała Maria, pozostawiając mnie z pytaniem o to, co tak bardzo ją zajmuje.

Zrezygnowany z dalszych prób nawiązania kontaktu, poszedłem do kuchni i włączyłem czajnik. Początkowo popijałem w milczeniu zieloną herbatę, z premedytacją siedząc w pobliżu Marii. Liczyłem, że tym sposobem sprowokuję ją chociażby do dyskusji, wymiany ostatnich pomysłów przed jutrzejszym wylotem. Zerknąwszy na zegarek, przestałem liczyć na wspólne spędzenie wieczoru. Rozsądek podpowiadał, że powinienem być już dawno po kąpieli i moje miejsce jest w łóżku.

Zamiast tego siedziałem i obserwowałem piękną kobietę z blond włosami sięgającymi do ramion. Nie miałem wątpliwości, że bez większego problemu związałaby się z każdym mężczyzną. Wybrała mnie i to wykazując sporo inicjatywy.

Po studiach pracowałem w urzędzie. Przyszła do biura obsługi interesanta i stanęła akurat przede mną, mijając dwa wolne stanowiska. Odniosłem wrażenie, że nie znała celu swojej wizyty, i próbowałem ją przekonać, aby zastanowiła się nad tym na spokojnie w domu. Niespodziewanie zaproponowała wspólne wyjście do kina, wymachując dwoma biletami na dzisiejszy seans. Nie odmówiłem. Zaproponowała kolejne spotkanie, podczas którego mnie pocałowała. I dopiero wówczas olśniło mnie, że może z tego wyniknąć coś więcej. Chętnie słuchała moich opowieści o potyczkach z interesantami. Gorliwie pomagała w przygotowaniach do egzaminu na aplikację. Wyposażona w zestawy pytań i testy z poprzednich lat odpytywała, bezlitośnie wytykając błędy i uderzając poduszką po głowie, gdy proponowałem wcześniejsze zakończenie codziennej gehenny.

Po samym egzaminie sytuacja uległa radykalnej zmianie. Informację o dostaniu się na aplikację przyjęła oschle i w trakcie tak zwanego świętowania myślami była w zupełnie innym miejscu. Praktycznie od następnego dnia zajmowała się głównie swoimi sprawami i wyzwaniem stawało się znalezienie wspólnego tematu. Zazwyczaj spędzała wieczory przed komputerem lub rozmyślała w fotelu w towarzystwie książki lub czasopisma. Co pewien czas zapisywała coś w notatniku trzymanym zawsze przy sobie. Wielokrotnie prosiła mnie, abym pod żadnym pozorem nie zaglądał do niego.

– Co czytasz? – zapytałem, chcąc zakończyć nieznośną ciszę.

– Nic.

– Super – burknąłem. – Dobrze, że nie zabieramy ze sobą komputerów – zazwyczaj nie była dłużna na docinki, ale tym razem w ogóle nie zareagowała. Odpuściłem. Nie chciałem doprowadzić do kłótni. Postanowiłem zakończyć monolog tematami organizacyjnymi. – Pamiętasz, że o piątej jedziemy na lotnisko? Masz wszystko spakowane?

– Tak.

Dopiłem herbatę i postawiłem kubek w zlewie. Chwyciłem butelkę zimnego piwa i wyszedłem na balkon. Popijając w samotności, obserwowałem ludzi spacerujących po parku. Z uczuciem ulgi dostrzegłem przez okno, jak Maria zgasiła światło i poszła w kierunku sypialni. Odczekałem dłuższą chwilę, by następnie przebrać się w pidżamę i położyć obok niej. Leżała skulona, odwrócona plecami. W ogóle nie zareagowała, gdy przytuliłem się i objąłem ramieniem. Piwo zrobiło swoje. Szybko zasnąłem.II

Maria nie mogła zasnąć. Świadoma, że to ostatnia noc w tym mieszkaniu, mieście, a może nawet kraju, zastanawiała się nad dalszym losem. Znała ogólny kierunek podróży, ale nie wiedziała, co ją czeka po przybyciu — o ile w ogóle znajdzie cel.

Wieczór spędziła, przeglądając zawartość dysku komputera, chmury i poczty elektronicznej. Upewniała się, że nie pozostawiła żadnych śladów. Notatki prowadziła zawsze ręcznie, obawiając się, że przypadkowe zdjęcie, komentarz czy historia wyszukiwania mogą wyjawić jej sekrety. Chronienie prawdy było dla niej najważniejsze, dla dobra wszystkich.

Słuchając oddechu Adama, który objął ją ramieniem, borykała się z wyrzutami sumienia. Lata wspólnego życia zrobiły swoje. Zastanawiała się, czy będzie mógł wrócić. Dokąd zaprowadzi go ta podróż? Wiedziała jedynie, że ich drogi się rozejdą.

Świadomość, że Adam został przypadkowo wplątany w całą sprawę, potęgowała poczucie winy. Usprawiedliwiała siebie, że to nie ona dokonała wyboru. Wytykała mu liczne wieczory spędzane w kancelarii. Doskonale widziała, że przyczyną nie zawsze była praca. Połączenie drobnych szczegółów potwierdzało jej podejrzenia. Ślady pozostawione na ubraniu, delikatne zadrapania w okolicy szyi i pleców, zmiana w zachowaniu. Przede wszystkim obce, kobiece zapachy. Zmysł węchu od zawsze miała wyostrzony.

Zanim poznała Adama była samotna. To był okres nieustannego żalu. Brak wsparcia i problemy z codziennymi sprawami sprawiały, że pogrążała się w rozpaczy. Rozmowy z Przewodnikiem były jej jedynym ukojeniem. Coraz częściej rozważała przerwanie ciągu porażek i nieporozumień. Pewnego poranka, obok poduszki, mokrej od łez i potu, znalazła notatnik z wiadomością napisaną nieznanym jej charakterem pisma. Brzmiała ona: „Twój czas jeszcze nie nadszedł. Przyjdę po ciebie zgodnie z Księgą Życia. Wypatruj dzisiaj mężczyzny w ciemnym garniturze. Schodząc z mostu przy urzędzie, wtargnie na ścieżkę rowerową”. Maria niezwłocznie wyruszyła w miejsce wskazane w wiadomości.

Adam o krok uniknął zderzenia z uczniem spieszącym się do szkoły. Mężczyznę uratował refleks rowerzysty. Bez tego mógłby nie tylko zostać potrącony, ale również wypchnięty na ruchliwą drogę. Zszokowany, nie był w stanie wydobyć z siebie słowa. Pokornie wysłuchał niecenzuralnego upomnienia licealisty i przez przejście dla pieszych dotarł na chodnik przy urzędzie.

Wszystko się zgadzało: płeć, ubiór, zdarzenie i miejsce. Dla pewności Maria obserwowała okolicę z bulwaru. Nikt inny nie znalazł się w podobnej sytuacji. Siedząc na betonowej ławce, rozmyślała nad kolejnymi krokami. Nie mogła po prostu podejść i wyjawić, że jest wybrankiem wskazanym przez Przewodnika. Obserwacja trwała dwa dni, zanim zdecydowała się działać. Młody, roztrzepany mężczyzna w garniturze, spędzający wieczory przed telewizorem, gustujący w odgrzewanych posiłkach, nie wyróżniał się niczym szczególnym. Jednak wiadomość z notatnika była jednoznaczna, a Maria zawsze ufała Przewodnikowi.

W końcu zasnęła. Ta noc była ostatnią spędzoną w tym mieszkaniu, u boku Adama, z notatnikiem ukrytym pod poduszką.III

I ta właśnie noc przypomniała mi się, gdy stałem przed wypożyczalnią samochodów. Zazwyczaj nie zastanawiałem się nad tokiem myśli i skojarzeń, zazwyczaj całkowicie odbiegających od tego, czym się aktualnie zajmowałem. Ale dlaczego właśnie ostatni wieczór przed wyjazdem? Tyle przecież wydarzyło się od tamtego czasu.

Dalsze zwiedzanie Stanów Zjednoczonych zaplanowaliśmy za kierownicą wypożyczonego samochodu. Dotychczas podróżowaliśmy pociągami i autobusami z charakterystycznym, zaokrąglonym dachem, co pozwalało na poznanie codziennego życia Amerykanów. Jednak przed nami była pustynia, a jedynym sensownym rozwiązaniem okazało się wypożyczenie samochodu, który zamierzaliśmy oddać w punkcie blisko lotniska. Liczyłem na to, że uda nam się złapać lot do Europy bez konieczności rezerwacji dodatkowego noclegu.

Nie kupiliśmy wcześniej biletów powrotnych. Nie wiedzieliśmy, ile dokładnie potrwa nasza podróż, co dodatkowo komplikował strajk kontrolerów lotu. Został mi ponad tydzień urlopu i wystarczająco środków, by spokojnie przebywać w Stanach. Jednak tęskniłem za domem i chciałem zarezerwować kilka dni na aklimatyzację przed powrotem do pracy. Myśl o pierwszym dniu w biurze po miesięcznej przerwie, wprawiała mnie w niepokój. Nadszedł czas planowania powrotu.

Dosłownie kilka sekund przede mną podszedł do obsługi wypożyczalni maruder, który wahał się między dostępnymi pojazdami. Cierpliwie czekałem na swoją kolej, przyglądałem się samochodom zaparkowanym za siatką, by podczas rozmowy z obsługą ukryć swoją skromną wiedzę o motoryzacji. Zależało mi na wyborze samochodu zdolnego do pokonania pustyni. Jednocześnie nie pogardziłbym zasmakowaniem klasyki amerykańskiej motoryzacji. Kolejna okazja nie nastąpi zbyt szybko. Upał nie ułatwiał zadania. Najchętniej zamknąłbym się w klimatyzowanym pomieszczeniu i przeczekał do zachodu słońca.

Po Marii nie było widać zmęczenia. Siedziała na ławce, w białej czapce z daszkiem i dużych okularach, starając się równomiernie opalić swoje długie nogi i ręce.

– Wybrałaś już samochód? – zapytałem, próbując ukryć irytację spowodowaną oczekiwaniem.

Zauważyłem trzy pojazdy, które z jakiegoś powodu nie odpowiadały mężczyźnie przede mną, który zachowywał się, jakby planował zakup, a nie wypożyczenie samochodu.

– Nie – odparła Maria, nie zmieniając pozycji.

Ostatecznie to na mnie spoczywała decyzja. Podczas naszej podróży Maria zajmowała się wyznaczaniem kierunków, a ja logistyką. Nie narzekałem; do tej pory wszystko przebiegało bez zarzutu.

Niestety, mężczyzna przede mną wybrał samochód, na którym mi zależało. Pracownik wypożyczalni, spoglądając na zegarek, nie był zbyt pomocny. Według niego każdy samochód był odpowiedni do pokonania trudnych warunków. Zalecił jedynie pełne zatankowanie, zabranie dodatkowego kanistra z paliwem i zapasu płynu chłodniczego. Ostatecznie zdecydowałem się na beżowego Cadillaca, który wydawał się najodpowiedniejszy. Dokładnie go obejrzałem, sprawdziłem poziom oleju i płyn do spryskiwaczy, nie znajdując żadnych śladów uszkodzeń. Silnik odpalił bez problemu, ale miałem wątpliwości co do działania klimatyzacji

– Może poczekam chwilę? – zasugerowałem, mając na myśli trudną podróż przed nami.

– Wykluczone – odpowiedział pracownik, niecierpliwie stukając palcem w szybkę zegarka, mimo że przed chwilą spędził sporo czasu z poprzednim klientem.

Zmuszony do szybkiej decyzji, podałem prawo jazdy i zaakceptowałem warunki. Nasz kolejny postój zaplanowałem po drugiej stronie pustyni. Niestety, szybko okazało się, że moje obawy co do klimatyzacji były uzasadnione. Po kilku kilometrach jazdy zdałem sobie sprawę z błędu – klimatyzacja nie działała jak należy. Zawróciłem, karcąc siebie za naiwność.

– Byliśmy tu zaledwie pół godziny temu, a teraz wypożyczalnia jest zamknięta? – skarżyłem się Marii, dzwoniąc na podany numer. Nikt nie odbierał, mimo zapewnień o całodobowej dostępności. – Ile zajmie przejazd przez pustynię? – spytałem, coraz bardziej zniecierpliwiony.

– Zgodnie z przepisami, niecałe dwie godziny – odpowiedziała Maria, jakby cytując podręcznik.

Zastanawiałem się, czy szukać innej wypożyczalni, ale Maria była zdecydowana: „Stracisz trzysta dolarów kaucji, a w tym mieście nie ma innej wypożyczalni”. Jak zawsze, jej pragmatyczne podejście zadecydowało. Postanowiliśmy pokonać pustynię jeszcze tego wieczoru.IV

Przydrożne bary kojarzyły mi się z zimnym piwem, szczególnie podczas podróży, gdy korzystaliśmy z publicznych środków transportu. Dopiero po wypiciu połowy butelki przypomniałem sobie o wypożyczonym Cadillacu. Pierwsze piwo szybko się skończyło, więc, chcąc mieć coś do obiadu, zdecydowałem się na kolejne. „Tylko jedno i mam jeszcze kilka godzin do wyjazdu” – uspokajałem sumienie. W końcu trzymałem butelkę o pojemności 0,33 litra. Podwójna dawka ledwie przekraczała objętość standardowego polskiego piwa. Przyznam, że nie sprawdzałem amerykańskich przepisów. Miałem nadzieję, że nie obowiązywała zasada zera tolerancji. Dla pewności zamówiłem lemoniadę.

Tego popołudnia Maria była wyjątkowo milcząca i jakby nieobecna. W barze wydawała się jeszcze bardziej spięta, zaciskając pięści nad cheeseburgerem. Nie byłem pewien, czy problem tkwił w zapachu, ilości, czy sposobie podania posiłku. Postanowiłem więc zaczekać z jedzeniem swojej porcji, ograniczając się do picia i jedzenia frytek. Kiedy przyszła pora na główne danie, nie miałem do niego żadnych zastrzeżeń i nawet skusiłem się na kawałek porcji Marii, która prawie nic nie zjadła, zamawiając jedynie szklankę lemoniady. „Przynajmniej nie umrze z odwodnienia” – pomyślałem.

Walizki zostawiliśmy w motelu, planując powrót po nie wynajętym samochodem. Pobyt w tym miejscu przez trzy noce był dla nas rekordem, gdyż objazdowe zwiedzanie zazwyczaj ograniczało się do noclegów koniecznych dla odpoczynku, odświeżenia się i zjedzenia posiłku w cywilizowanych warunkach. Nigdy nie mieliśmy problemów z zasypianiem w autobusie, co wykorzystywałem, wybierając nocne połączenia. Ten etap uznawałem za zakończony. Teraz czas wrócić po bagaże i jak najszybciej udać się na lotnisko, mając nadzieję na brak długiego oczekiwania na powrotny lot.

Pokój w motelu, z którego się wymeldowaliśmy, miał dla Marii szczególne znaczenie, nie tylko ze względu na przystępną cenę i smaczne śniadania. Każdego ranka, witając dzień, piła kawę na balkonie. Komfort i przyjemność z pobytu w tym miejscu wydawały się ją trzymać, jednak w głębi ducha narastał w niej niepokój. Motel położony był na obrzeżach miasta, z balkonu można było obserwować zarówno miejski ruch, jak i pustynne wzniesienia, które przykuwały jej wzrok. Coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że nie chodziło o motel, a o lokalizację miejscowości. Czekając na wskazówki Przewodnika, namówiła Adama na dodatkowy nocleg, mimo szczegółowego planu podróży. Spędziła wiele godzin w internecie, szukając informacji o „wrotach piekła”, prawdziwym celu naszej podróży do Stanów Zjednoczonych. Zastanawiała się, jak odnaleźć to miejsce, wiedząc jedynie, że trzeba wkroczyć na piekielną autostradę.

Siedząc w barze i wsłuchując się w turkot zamontowanych na suficie wentylatorów, po raz pierwszy na jawie usłyszała głos Przewodnika.

– Wkraczasz na drogę do wrót Piekła – szepnął wprost do jej ucha, zupełnie jakby przechodził obok i dyskretnie przekazywał informację.

To już nie były tylko wewnętrzne myśli, ale dźwięk kierowany bezpośrednio do niej. Nigdy wcześniej jedno zdanie nie wywarło na niej takiego wrażenia. Dodatkowo poczuła nieznany dotąd zapach, który wywołał w niej falę podniecenia. Zacisnęła pięści i napięła mięśnie, by stłumić to w sobie. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doznała i z trudem powstrzymała się od wyrażenia tego dzikim krzykiem.

Z niepokojem obserwowałem Marię, która tym razem odchylała głowę i zaciskała zęby. Zastanawiałem się nad przyczyną jej zachowania. Zgoniłem to na dyskomfort układu pokarmowego. Przezornie udałem się do toalety, by przygotować się na dalszą podróż przez pustynię, gdzie jedynym schronieniem mogły być cienie kaktusów.

Po ruszeniu w dalszą drogę, z nadzieją na chłodne powietrze, walczyłem z systemem klimatyzacji. Maria upomniała mnie, bym skupił się na drodze, a ja, odkrywając kolejny guzik, w ostatniej chwili rozpocząłem manewr unikania zderzenia z nadjeżdżającą ciężarówką.V

I tak rozpoczęliśmy naszą przeprawę przez Dolinę Śmierci. Podróż przez pustynię samochodem bez klimatyzacji szybko okazała się decyzją, nad którą warto było się zastanowić dwa razy. Czy to głupota, roztargnienie, a może ułańska fantazja połączona z brakiem wyobraźni? Akurat ja, młody, ambitny prawnik, szybko awansujący na stanowisko doradcy klienta biznesowego, znalazłem się w tej niezwykłej sytuacji. Wielu mogłoby założyć, że jestem rozsądny i nie ulegam głupim pomysłom. Jednak przegraliby zakład, widząc mnie przemierzającego piekielną Dolinę Śmierci, przypiętego pasami do „metalowej trumny”, w samochodzie przemienionym w piekarnik z włączonym termoobiegiem.

Miałem możliwość przenocowania jeszcze jednej nocy lub znalezienia innego samochodu w wypożyczalni, nawet w sąsiednim mieście. Dysponowałem czasem, pieniędzmi i możliwościami, ale wybrałem pokonanie pustyni niewłaściwym środkiem transportu. Czyż nie było innego lotniska, osiągalnego przez mniej niegościnne tereny? W Stanach Zjednoczonych?! „Debil. Po prostu debil” – rugałem siebie w myślach.

Zamknąłem wyloty wentylacyjne, lecz przez uchylone okna wdzierał się pustynny żar z tumanami kurzu. Mogłem zamknąć okna, ale potrzeba oddychania wygrała z niekomfortowymi warunkami podróży. Jednak to nie upał był najgorszy. Nie chodziło o strumienie słonego potu, przemakające ubranie i niszczące tapicerkę fotela.

Z tym sobie jakoś radziłem. Kontrolowanie kierownicy opuszkami palców pozwalało uniknąć odcisków, gdy każdy element otoczenia parzył. Trudniejsze okazało się panowanie nad myślami. Marzyłem o cieniu i o chłodzie, który przyniesie zmierzch. Idealnym rozwiązaniem wydawało się dotarcie do lotniska. Pomimo tego nie przyspieszałem ponad dopuszczalną prędkość. Podejrzewałem, że nie znajdę w bagażniku dodatkowego płynu do chłodnicy. Postanowiłem, że nigdy więcej nie będę narzekał na europejski klimat. Każda poru roku obdarza nas czymś innym i do wszelakiej aury można dostosować odpowiedni ubiór. Z wyjątkiem upałów. Wtedy najlepiej było nie wychodzić z domu albo klimatyzowanego biura. To tylko dwa miesiące w ciągu roku. Zdrowe proporcje.

Głównym problemem było to, że za cholerę nie mogłem sobie przypomnieć, jak w ogóle znalazłem się na tej pustynnej drodze. Zupełnie jakbym teleportował się do jadącego samochodu. Próbowałem przypomnieć sobie poprzedni dzień. Zagubienie w czasoprzestrzeni tłumaczyłem rutyną. Wszystko robiłem mechanicznie, nie zawsze pamiętając, kiedy coś zacząłem. Nie korzystałem z kalendarza czy telefonu. Godzina nie miała większego znaczenia. Azymutem stała się zaplanowana przez Marię trasa.

Zmęczenie robiło swoje. Narastał we mnie gniew. Coraz bardziej irytowała mnie śpiąca obok Maria, która to wszystko zaplanowała. Patrzyłem na nią najpierw z oskarżeniem, potem z pretensją, a w końcu ze współczuciem. Wina nie leżała jednak po jej stronie. Sam zgodziłem się na tę podróż, mimo że wiedziałem, iż nie jest ona dla mnie.

Ceniłem swój świat, który zostawiłem, zamykając za sobą drzwi mieszkania, idealnie dopasowanego do moich … naszych potrzeb. Wybierając je, zwracałem uwagę na szczegóły, jak oddzielenie toalety od łazienki. Mieszkanie z balkonem i z widokiem na park zakończyło moje poszukiwania. Maria zgodziła się, nie okazując entuzjazmu.

Lokalizacja mieszkania umożliwiała urozmaicenie wolnego czasu. Kiedy już taka chwila nadchodziła starałem się uwzględnić plany Marii, co przypominało uprawiania sportu ekstremalnego. Najczęściej przegrywałem ze złym samopoczuciem, zmęczeniem lub nagłą potrzebą poszukiwania materiałów do opisów zdjęć w reportażach na portalu internetowym lokalnej gazety. Potem już o to nie zabiegałem. Pytałem wyłącznie dla zasady i okazania zainteresowania.

Maria często pisała o podróżach, zwłaszcza do Stanów Zjednoczonych, co zaciekawiło ją w szczególny sposób. Nie podzielałem jej pasji, ale to była jedyna droga, by dowiedzieć się, czym się zajmuje. Często opisywała mniej zaludnione tereny, jak kaniony i pustynie. Jej artykuły czytałem z zainteresowaniem, ale bez entuzjazmu, niekiedy irytując się na promowanie odległych podróży, których prawdopodobieństwo odbycia mierzyło się w naszym przypadku z szansą wyruszenia w kosmiczną wyprawę śladem pilota Pirxa

Żyjąc w świecie prawniczym, skupiałem się na rozwiązywaniu problemów i walce z wyrzutami sumienia za każdą chwilę spędzoną inaczej. Łączyłem podróże z wyjazdami służbowymi. Głównym towarzyszem pozostawał komputer i poczta przeglądana w telefonie. Wykorzystywałem możliwość pracy poza kancelarią, nie potrafiąc odróżnić dnia wolnego od roboczego. Maria zawsze towarzyszyła mi, nie mogąc usiedzieć w jednym miejscu. W przerwach w opisywaniu zdjęć latała po całej okolicy i za każdym razem wracała z wypełnioną kartą pamięci. Wszystko zmieniło się, gdy pewnego dnia Maria zaproponowała wyjazd do Stanów, a konkretnie do Doliny Śmierci. To nie była chwilowa zachcianka, lecz konkretny plan.

Zapamiętałem dzień, gdy po milczącym, leniwym, niedzielnym śniadaniu Maria oświadczyła, że chciałaby polecieć do Stanów Zjednoczonych. Uczyniła to, gdy dopiłem kawę i zacząłem znosić naczynia do zmywarki. Uśmiechnąłem się, lekko wzdychając, nie poświęcając temu uwagi. Sam cel podróży nie był dla mnie zaskoczeniem, ale pomysł … to była fantastyka. Po obiedzie do planu wyjazdu dołączyła pomysł odwiedzenia konkretnych miejsc, a po kolacji poznałem przybliżony harmonogram. Gdy w poniedziałek wstała rano, aby zjeść ze mną śniadanie, co już było nie lada zaskoczeniem, i wspomniała o Dolinie Śmierci, wiedziałem, że to nie była weekendowa zachcianka, lecz konkretny zamiar. Pamiętałem, że poświęciła tej pustyni kilka reportaży oraz wzbogaciła tą tematyką domową biblioteczkę. Nie wątpiłem, że byłaby w stanie podać przynajmniej przybliżony czas dotarcia do tego miejsca, uwzględniając lot samolotem i podróż lądową. Przyjąłem, że dla Marii nadszedł czas na autorski fotoreportaż, a może pierwszą publikację.

Długo zajęło mi odkrycie prawdziwej przyczyny podróży, wyboru miejsca, a ostatecznie poznanie samej Marii. Nie jestem pewien, czy wsiadłbym do samolotu, wiedząc o tym wszystkim. Czy zmieniłbym w ten sposób przeznaczenie? Zawsze pozostaje złudna nadzieja.VI

Erupcja niefortunnych zdarzeń towarzyszyła nam od samego początku. Nie byłem przyzwyczajony do spędzania kilkunastu godzin na pokładzie samolotu. O spaniu nie było mowy, apetyt musiałem zostawić w barze na lotnisku, wygodna pozycja okazała się nieosiągalnym marzeniem, a zamiast niej los uraczył mnie wielbicielem hip­-hopu na sąsiednim fotelu, którego słuchawki wydawały dźwięk z niewłaściwej strony.

Skutki turbulencji znałem głównie z telewizji i opowieści znajomych. W pewnym momencie myślałem, że latająca puszka rozpadnie się na kawałki, a moje ciało stanie się przekąską dla lwów lub rekinów – w zależności od tego, czy zabiję się po zetknięciu z lądem, czy taflą wody.

Rozgrzaną płytę lotniska przemierzaliśmy stłoczeni w autobusie, a już wtedy obserwowali nas funkcjonariusze CBP. Jeden z nich szedł za nami, prezentując swoją masywną, prawie dwumetrową sylwetkę przy skanerze do prześwietlania bagaży. Napięta do granic wytrzymałości koszula ledwo mieściła ciemne guziki. Słońce odbijało się od wypolerowanej odznaki przypiętej do monumentalnej klatki piersiowej funkcjonariusza. Pogardliwe spojrzenie i złośliwy uśmiech nie pozostawiały wątpliwości, że nie obędzie się bez dodatkowych czynności. Nie przewidziałem jednak, że wyjaśnienia będą trwać cały dzień, który przyszło nam spędzić na koszt Stanów Zjednoczonych w niewielkim, skromnie wyposażonym pomieszczeniu z kratami w oknach. Z pewnością szukałbym nerwowo połączenia powrotnego, gdyby nie zabrano mi telefonu.

Na odchodne otrzymałem wizytówkę adwokata specjalizującego się w prawie imigracyjnym i serdeczne: „Good luck”, chociaż bardziej oczekiwałem: „I’m sorry”. Utkwiło mi w pamięci jedno z ostatnich pytań funkcjonariusza.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: