- W empik go
Podróże po Mazowszu - ebook
Podróże po Mazowszu - ebook
Opowieść o Mazowszu – prawdziwie magicznej ziemi pośrodku Polski. To książka do czytania, od której oderwać się nie można. Są w niej gawędy o miejscowościach i miejscach znanych i takich, o których nie wie się nic albo niewiele: o rzeźbionych cudach z mazowieckiej prowincji, o legendach i podaniach, urokliwych wioskach, małych, prowincjonalnych miastach, miasteczkach, o Żelazowej Woli Fryderyka Chopina i Lipcach Władysława Reymonta, ale i o małej Ponikwi, o dużym Płocku, ale i o niewielkim Wyszogrodzie, o torfowiskach Całowania i Czarciego Dołu oraz leśnych uroczyskach puszcz mazowieckich, o ludziach sławnych i zwyczajnych, sporo jest w tym wszystkim historii...
Kategoria: | Podróże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-244-0468-1 |
Rozmiar pliku: | 12 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lecz w sercu czegoś nie dostaje,
Kościoły wielkie, zamki, wieże,
Ale za serce nic nie bierze...
We własnym kraju, tam, w ojczyźnie,
Wszystko ci bratnie, wszystko bliźnie,
Głos ma dla ciebie zrozumiały
Ta ziemia szara, ten kraj cały.
Te lasy twoją szumią mową...
TEOFIL LENARTOWICZ
Kilka zdań od autora na początek
Od ponad pół wieku wędruję przez tę nizinę nad Wisłą i Narwią, nad Bugiem i Pilicą, jak się zdarzy wędruję: polną drogą, leśnym duktem, wiejską steczką, miejskim traktem. I to jest kolejna moja książka o Mazowszu i moim wędrowaniu przez ten skrawek ziemi pośrodku Polski. To ziemia prawdziwie magiczna. Ci, którzy tej magii nie doświadczyli, nie pojmują, ile tracą. Opowiada się niekiedy o tej ziemi, a są to opowieści nieco złośliwe, iż przypomina ona obwarzanek. Ale jest trochę inaczej, bo w normalnym obwarzanku ciasto otacza pusty środek, a tutaj jest na odwrót, pośrodku jest Warszawa, stolica państwa, miasto pełne ech historii i znakomitych zabytków, a naokoło – po prostu – niczego nie ma. Jest jeszcze inna, podobna opowieść, w której obwarzankiem jest cała Polska, a jej pustym środkiem, czyli niczym, jest Mazowsze właśnie. Czyż te opowieści nie są prawdziwe? Cóż tutaj jest do polubienia? Te piaski, lasy, pola?
Pytają mnie często ludzie, dlaczego akurat Mazowszem się najbardziej interesuję, piszę o nim, popularyzuję. No cóż... Często zachwycamy się takimi ślicznymi kundelkami, a nie rasowymi okazami. Trochę kundelka w Mazowszu jest, ale to fascynujący kundelek. A im dalej w las, tym więcej drzew. Mazowsze to ziemia przedziwna – niezwykła historia, zadziwiająco bogata przyroda, intrygujące zabytki, zajmujący ludzie. Sławili tę ziemię wielcy poeci i dobre pędzle ją malowały. To ziemia, w której – jak to pisał Teofil Lenartowicz – „z borów cienistych leśnej okolicy rozwiewa się wonność sosnowej żywicy”. To ziemia, która „z początku cicha i smętnie wesoła, / Leży jak flet, co w sobie liczne pieśni tłumi, / Lecz weź no ten flet do ust, pocałuj go szczerze, / A dopiero usłyszysz, co on śpiewać umie” – to inny poeta, wielki Cyprian Norwid.
Mazowsze, ziemia pośrodku Polski
Pejzaż mazowiecki ma wiele naturalnego piękna, przyjaznego człowiekowi środowiska przyrodniczego. Wbrew pozorom ten typowo nizinny krajobraz jest bardzo urozmaicony. To młody krajobraz, ukształtowany dopiero kilkanaście tysięcy lat temu. Są tutaj polodowcowe równiny i wysoczyzny, ubierają ten krajobraz doliny kilku dużych rzek i dziesiątek rzeczek mniejszych, małych i całkiem maleńkich, są nawet jeziora, wąskie, rynnowe, zgoła niemazowieckie. Natura rzuciła na tę ziemię trochę piasku, a wiatr usypał z niego wcale wysokie wydmy. Mazowsze jest ziemią rozległych nadrzecznych łąk i uprawnych pól, a jej wielką ozdobą są pozostałości ogromnych dawniej puszcz.
Do dzisiaj nie jest jasne pochodzenie nazwy Mazowsza. Być może od członu maz, mazać. Taką jakoby nazwę ludzi i kraju nadali sąsiedzi i było to przezwisko ludzi umazanych, najpewniej pracą na roli. Mazurzy z Mazowsza to plemię zaradne, pracowite i ekspansywne, a przedstawiciele licznej tu drobnej szlachty i wiejski lud w ciągu wieków kolonizowali kraje sąsiednie, m.in. Podlasie, Litwę, a nawet część Ukrainy. Zaludniali także północne pojezierza, które od nazwy Mazurów z Mazowsza wzięły nazwę – Mazury.
„Włączenie Mazowsza w skład pierwszej monarchii polskiej spowiła mgła niepamięci”, pisał w roku 1994 Aleksander Gieysztor. Od roku 1138 było Mazowsze księstwem lennym, a samoistne księstwo mazowieckie wyodrębniło się pomiędzy latami 1202 a 1247 w czasach panowania Konrada I, zaś po jego śmierci rozpadło się na mniejsze dzielnice. Plemię Mazowszan zrazu zamieszkiwało wyłącznie obszary położone na prawym brzegu Wisły w rejonie pomiędzy Płockiem a Pułtuskiem. Płock był wtedy najważniejszym miastem księstwa, miał znakomite położenie na wysokim brzegu Wisły. Później znaczącą rolę odgrywały także inne grody, w początkach wieku XV książę Janusz I ośrodkiem władzy uczynił Warszawę. Sukcesywnie włączane do Korony, po zgonie ostatnich swoich książąt, w roku 1526, przeszło Mazowsze pod władzę polskich królów z dynastii Jagiellonów. Położone pośrodku państwa polskiego, coraz bardziej zyskiwało na znaczeniu i przy końcu XVI wieku największy gród mazowiecki, jakim była Warszawa, został siedzibą królewskiego dworu Wazów, a na początku wieku XVII polityczną stolicą Polski. Od tej pory dzieje dzielnicy w coraz większym stopniu były sprzężone z dziejami całej Polski.
W ciągu wieków granice regionu wielokrotnie się zmieniały, a ostatni podział administracyjny kraju z roku 1999 przyniósł jeszcze inne granice województwa mazowieckiego. Wtedy włączone zostały do niego niektóre regiony ościenne, np. część zachodniego Podlasia i Radomskie, natomiast inne znalazły się w województwach sąsiednich, np. Łowickie i fragmenty Kurpiowszczyzny. Znakomity ludoznawca, etnograf i muzykolog, Oskar Kolberg, w połowie wieku XIX wędrujący po Mazowszu, gdy dzielił je na trzy części pod względem historii i charakteru, obszarom położonym na wschód od linii Narwi i Wisły, a graniczącym z Podlasiem, nadał nazwę Mazowsza Leśnego. Pozostałe dwa to Mazowsze Stare, obszar najstarszego osadnictwa na północ od Wisły i Narwi, oraz Mazowsze Polne na południowy zachód od koryta wiślanego. Trzeba przyznać, że są to określenia wyjątkowo trafne i szkoda, że coraz to zmieniające się granice administracyjne kraju ten podział tak bardzo odsunęły w przeszłość.
Jak większość wielkich stolic europejskich, tak i Warszawa jakby zapomniała o matkującej jej od wieków ziemi mazowieckiej. Czy dzieje się to za sprawą tego, że dzisiejsi jej mieszkańcy rekrutują się głównie spośród przybyszy z innych regionów Polski? A może dlatego, że przybywszy z mazowieckiej prowincji do metropolii, wstydzą się nieco swoich wiejskich korzeni? Pejzaże już niemodne wśród artystów, a w literaturze od lat nie zaistniały mazowieckie krajobrazy, konflikty i problemy. Jakby od Reymontowskich Chłopów nic się już tutaj nie działo. Jakby od Iwaszkiewiczowskich opowiadań brakło chęci na wpisywanie dziejów ludzkich w krajobraz starych cegielni pod Pruszkowem i młynów nad Utratą.
Współcześni pisarze akcję swoich powieści nie na Mazowszu osadzają, a młodzi krajoznawcy chętniej opisują łemkowskie cerkwie i nie bardzo widać, by mogło być inaczej. Gdyby nie letniskowe działki i wille nad Narwią, Bugiem lub Pilicą, warszawiacy nie znaliby Mazowsza nawet z okien samochodów. Mazowsze? A kogóż to może zainteresować? Niekiedy się wydaje, że dłuższa jest droga z Warszawy na otaczające ją Mazowsze niż ku podhalańskim dziedzinom lub augustowskim jeziorom. Z biegiem lat i dni wydłużyła się droga z Warszawy ku Mazowszu w naszej, warszawiaków, świadomości.
W przeszłości Mazowsze było ziemią sarmackiej szlachty, której wizerunek skreślili pamiętnikarze swoich epok, Jan Chryzostom Pasek i ksiądz Jędrzej Kitowicz. Po łacinie opiewali tę ziemię Sebastian Klonowic i Maciej Sarbiewski. Było Mazowsze ziemią wielkich polskich romantyków: Fryderyka Chopina, Cypriana Norwida i Zygmunta Krasińskiego. Pisał tu swoje poezje „lirnik mazowiecki”, Teofil Lenartowicz. Odkryli mazowiecki pejzaż artyści malarze, a najsłynniejsze obrazy zostawił po sobie Józef Chełmoński. Najwybitniejsi z polskich literatów w realiach mazowieckiej ziemi osadzali swoje poezje, nowele i powieści: Maria Konopnicka, Henryk Sienkiewicz, Władysław Reymont, Stefan Żeromski, a później Władysław Broniewski i Jarosław Iwaszkiewicz.
Pisał Krzysztof Kamil Baczyński: „Mazowsze, piasek, Wisła i las / Mazowsze moje. Płasko, daleko – / pod potokami szumiących gwiazd, pod sosen rzeką”. Przedziwna ziemia, to nasze Mazowsze. Wsie księżackie, siedzące wśród żyznych pól wokół Łowicza. Leśne plemiona Kurpiów na nieużytkach nad Szkwą, Rozogą i Omulwią. Potomkowie drobnej szlachty zagrodowej i plemion rusińskich, które przed wiekami przybyły na kresy mazowieckie. Dwory i pałace mazowieckich Krasińskich i litewskich Radziwiłłów. Mogiły i cmentarze mieszkających tu przez dziesiątki lat Szkotów, Niemców, Holendrów i Żydów. Owocowe sady, lasy i puszcze, przydrożne wierzby i stare legendy. Miejsca, gdzie obozowali łowcy reniferów przed dziesięcioma tysiącami lat i gdzie przed ponad dwoma tysiącami celtyccy przybysze wypalali żelazo.
Mazowsze znajduje się pośrodku Polski. Prawie pośrodku Europy. W sąsiadującej od zachodu ziemi łęczyckiej – przez jakiś czas także części Mazowsza – jest miejscowość Piątek, niemal tuż za mazowiecką granicą, i w tym Piątku jest środek Europy, nawet oznaczony został ustawionym na rynku pomnikiem. Rdzenni mieszkańcy Mazowsza to Mazurzy. Mazur to także nazwa polskiego tańca, a mazurki, dzięki Chopinowi, zna cały świat.
Czy Mazowsze ma coś do powiedzenia Polsce i światu? Jego krajobraz, historia, sztuka, ludzie? Na pewno ma Warszawa ze swoją niezwykłą historią i artystami, którzy znaczący, nieprzemijalny ślad w kulturze światowej pozostawili. W Warszawie rozkwitł wielki talent Fryderyka Chopina, ale że nie o Warszawie jest ta książka, lecz o mazowieckiej ziemi, która ją otacza, zajmijmy się przede wszystkim miejscem, w którym się on urodził, a więc Żelazową Wolę. W tej mazowieckiej maciupciej wioszczynie nad niedużą Utratą narodziła się też jego muzyka, tak pięknie zadomowiona w jego mazurkach, nokturnach i balladach. Zadziwiające, przecież on w tej Żelazowej Woli niemal zupełnie nie mieszkał! Tam spędził dzieciństwo, potem przyjeżdżał na wakacje, ostatni raz był niedługo przed opuszczeniem kraju na zawsze w 1830 roku.
Małego Fryderyka nazywano Fryckiem. Prawie każdy człowiek wraca wspomnieniami do miejsc swego dzieciństwa. A jednak o małym Frycku w Żelazowej Woli niczego od Fryderyka się nie dowiadujemy. Czy lubił ten uroczy zakątek? Czy wędrował z rodzicami po okolicy? Czy wiedział o tym, że gdzieś obok szumi Puszcza Kampinoska? Podczas gdy jego listy z innych letnisk pełne są uniesień nad ich ślicznością, o Żelazowej Woli ani słówka, żadnej impresji, żadnego wspomnienia – rozważał Józef Nyka w wydanym w roku 1960 jednym z pierwszych powojennych przewodników po Żelazowej Woli. Trudno to sobie inaczej wytłumaczyć, jak tylko tym, że była ona dla niego czymś zbyt bliskim, zbyt powszednim. Nie wiemy też nic konkretnego o rozrywkach Frycka w rodzinnym dworku. W okolicach dzisiejszej Woli Żelazowej niewiele teraz znajdziemy krajobrazu chopinowskiego, takiego, jakim go sobie wyobrażamy. Mocno już kładzie się na okolicę cień niedalekiej Warszawy i jeszcze bardziej bliskiego Sochaczewa. Trzeba się naszukać tych wyobrażanych miejsc i nastrojów, lecz gdy się już je znajdzie, to radość człowieka ogarnia.
Widać mamy to w naturze, że cudze chwalimy, a swego nie znamy. Fryderyk umarł w dalekim Paryżu, lata już upłynęły, a w Żelazowej Woli o tym zapomniano, w pobliskiej Warszawie również nikt o miejscu urodzenia kompozytora nie pamiętał. Wszystko tu popadało w ruinę i pewnie by tak pozostało, gdyby w roku 1891 nie postanowił przyjechać do Żelazowej Woli wielbiciel muzyki Chopina, rosyjski kompozytor Milij Bałakiriew. Za jego głównie sprawą powołano komitet budowy pomnika Chopina w Żelazowej Woli – na jego czele stanął Ignacy Paderewski, w roku 1894 pomnik został uroczyście odsłonięty. Dokonał tego Zygmunt Noskowski, śpiewano przy tym jego kantatę Utrata, gości o znanych nazwiskach było wielu, zdumienie mieszkańców okolicy budziła wycieczka cyklistów w pumpach i kaszkietach, prowadzona przez tenora operetki warszawskiej, pana Misiewicza.
W roku 1913 swoje wrażenia z wycieczki do tej okolicy w Puszczy Kampinoskiej opisał w Ziemi Stanisław Czepieliński i jest to jeden z najpierwszych reportaży krajoznawczych o tym terenie. „W poszukiwaniu wrażeń i pięknych widoków zwiedzamy zazwyczaj miejscowości bardziej oddalone, bez zaprzeczenia piękne i ciekawe, ale też nie staramy się tak dalece poznawać tego, co mamy pod bokiem, w tym przekonaniu, że nie znajdziemy nic, co by mogło wzbogacić nasze wiadomości, dostarczyć jakichkolwiek wrażeń, rozbudzić wspomnienia”. Czepieliński po drodze nocował przygodnie u miejscowych gospodarzy. Jeden z nich, niejaki Pyrak, w jednej ze wsi okolicznych tak mu opowiadał: „Z tym artystom z Żelazowej Woli – to, panie, mój ojciec świnie pasał, bo tego Szopena ociec parobkiem był we dworze, a jego chłopak czytać i pisać nie umiał. ABC nie znał, ale tak pięknie na fujarce grał, że z caluśkiego świata, panie, ludzie do Zielazoskiej karczmy przyjeżdżali, żeby tej anielskiej muzyki słuchać; i dlatego, panie, pomnik mu po śmierci postawili. Widzą panowie, jak to ciemny człowiek, niby ten Szopen, wielkim artystom się zrobił, bo tak ładnie na fujarce grał”.
„Nie jest łatwo oswoić się z tym tęsknym pejzażem i odnaleźć całe jego piękno – pisał Jarosław Iwaszkiewicz. – Są inne kraje, gdzie cały wdzięk, całe piękno okolicy leży jak na dłoni, gdzie chłonie się po prostu esencję przyrodzonych powabów, gdzie i koloryt, pełen bogactw, i nastrój sam nie ma dla nas żadnych tajemnic, daje się posiąść od pierwszego wejrzenia. Inaczej jest dla polskiego pejzażu Żelazowej Woli. Rytm tych płaskich i monotonnych pól odkrywa się powoli, należy nieraz je przemierzyć, nieraz stanąć nad nimi i patrzeć w ich nieskończoność, aby pojąć ich muzykalną melancholię...”
Nie tak dawno, gdy znów jechałem autem w tamte strony, Żelazową Wolę pomijając jednak boczną szosą przez Rzęszyce i Strojec – są tam takie, nagle, ni stąd ni zowąd, pojawiło się światło, taki dar niebios, gdy wszystko wokół staje się takie, jakie być powinno na ziemi Chopina. Trwało to tylko kilka minut, potem, jak za dotknięciem różdżki czarodzieja, nie było już tego światła i przyroda już nie była tak piękną, jak przez te kilka chwil... Szukam tego chopinowskiego pejzażu od lat, lecz on coraz dalej od Żelazowej Woli, widocznie tak już musi być. Ale są i tam takie krajobrazy, najwięcej w dolinie Bzury koło Brochowa, nieopodal świątyni, w której w roku 1806 wzięli ślub rodzice Fryderyka Chopina: Justyna Tekla Krzyżanowska i Mikołaj Chopin, a 23 IV 1810 miejscowy proboszcz ochrzcił samego Fryderyka. Wewnątrz kościoła jest wystawiona kopia aktu urodzenia: „Mikołaj Chopin, ojciec, lat mający czterdzieści, we wsi Żelazowej Woli zamieszkały, okazał nam dziecię płci męskiej (...) i że życzeniem jego jest nadać mu dwa imiona, Fryderyk Franciszek”, zaś w nawie głównej umieszczono tablicę ten fakt upamiętniającą.
To, czym jest świątynia w Brochowie, zawdzięcza Janowi Baptyście z Wenecji, który działał w połowie XVI wieku na Mazowszu. W pełni renesansowe wnętrze kryje się w środku średniowiecznej, późnogotyckiej bryły z trzema wieżami o obronnym charakterze, o niespotykanym gdzie indziej w świecie obliczu. Najlepszy widok na świątynię jest od strony Bzury, od zachodu, zza starorzecza, nad którym wiosną klekoce bocian w gnieździe, umieszczonym tuż nad zagrodą naprzeciw wejścia do bazyliki, a latem zakwitają żółte grążele. Rosną tam rosochate wierzby. Lud polski umieścił w wierzbach pomieszkanie czartów wiejskich, najsławniejszy z nich to Rokita. Goplana Juliusza Słowackiego zamieniła w wierzbę swojego niespełnionego amanta, Grabca. Znakomity fotografik Edward Hartwig uznał wierzbę za najbardziej polskie drzewo i nie jest w tym przekonaniu odosobniony. Sto lat przed nim poeta Teofil Lenartowicz nazywał ją „piasków Mazowsza jedyną ozdobą”.
W Żelazowej Woli jest park na terenie zabytkowego zespołu muzealnego, niezwykle elegancki, świetnie się prezentujący po ostatnim remoncie wykonanym z okazji dwusetnej rocznicy urodzin kompozytora. Chłodek jesienny, który już począł dokuczać starym kościom, do siedzącego przy kawiarnianym stoliku przez szyby ogromne nie docierał, a poczucie bycia wewnątrz parku było pełne. Oczywiście kawa, herbata i smakołyki, jak te mazurki ze znakiem klucza wiolinowego z lukru na czekoladowej polewie. Gdy wędruje się niespiesznie przez park w kierunku dworku, zewsząd słychać dźwięki fortepianowej muzyki. Poszedłem nad Utratę, natchnienie kilku kompozytorów i wielu petów. „Gdyby fiołki i konwalie / Zamiast pachnąć grać umiały, / Byłaby to muzyka Szopena”. Tak pisał Leopold Staff. A ksiądz Jan Twardowski się zastanawiał: „Co będzie z ludzką sztuką / przy strasznym końcu świata, / gdy trąba groźnie zabrzmi / Na przykład, co z Chopinem?”.
Pośrodku letniego sezonu w Żelazowej Woli więcej jest zwiedzających Japończyków niż Polaków. Do Płocka skośnoocy turyści tak gromadnie nie przyjeżdżają, a szkoda. Zwiedzaczy z niedalekiej Warszawy też tutaj nie za wielu i to bardzo szkoda.
Historia Mazowsza w Płocku się zaczęła. W tym niezrównanie położonym mieście z charakterem przeszłość, tradycja i dzień dzisiejszy są jak jedność. Bez poznania Płocka nie sposób znać Mazowsza. Historia przemawia tam wyjątkowo donośnym głosem i zabytki miasto ma przedniej klasy. Na Tumskim Wzgórzu w Płocku ludzie nieprzerwanie mieszkają od kilku tysięcy lat. Od 1047 roku jest tutaj stolica biskupia. Za czasów Władysława I Hermana i Bolesława III Krzywoustego w latach 1079–1138 w Płocku znajdowała się faktyczna stolica państwa polskiego. Wspominał o Płocku Gall Anonim w swojej kronice z XII wieku.
Z wysokiej nadrzecznej skarpy Tumskiej Góry widok na Wisłę o zachodzie jest jak modlitwa. Gdy dotyka się dłonią potężnych, kamiennych ciosów romańskiego palatium u stóp gotyckiej Wieży Zegarowej, czuje się dotyk historii. Kamienie zawsze przemawiają najmocniej, a te są surowe, z gruba ociosane, niezwyczajne, to kamienie budowli, której już nie ma, tylko one pozostały. W niej w roku 1083 urodził się Bolesław Krzywousty. Dotyka się tych ciosów kamiennych ze wzruszeniem. Przykryta barokowym hełmem wieża w przeszłości była jedną z wież obronnych, była też katedralną dzwonnicą. Od wieków o zmroku, w godzinie, w której dotarła do miasta wieść o przegranej, dzwon na niej wybija dziewięć uderzeń na pamiątkę rycerzy polskich, poległych w 1444 roku w bitwie pod Warną. Urodzony w Płocku Władysław Broniewski o dzwonach tych pisał: „Wy nie wiecie, jak tam biją dzwony, stare dzwony o cichym zmierzchu...”.
To mazowieckie, prapolskie, słowiańskie miasto nad Wisłą jest miejscem zadziwiającego spotkania kultur ze wschodu i zachodu Europy. W katedralnej Kaplicy Królewskiej złożone są prochy władców naszej ojczyzny sprzed dziewięciu wieków. Renesansowa kopuła katedry jest jakby przeniesiona tutaj z dalekich Włoch przez architekta, który ją stworzył. W niemieckim warsztacie odlewniczym w Magdeburgu zostały dla tej świątyni zamówione wspaniałe dwuskrzydłowe drzwi z brązu. Zamówił je w połowie XII wieku płocki biskup Aleksander z Malonne. Znajdujące się dzisiaj w Płocku drzwi nie są oryginałem, to jest ich kopia, doskonała zresztą, dająca pojęcie o sztuce romańskiej. Oryginał jest od wieków w rosyjskim Nowogrodzie, a jak to się stało, że znajduje się tam, a nie tutaj, do dziś nie wiadomo. Przypuszczalnie drzwi uwiezione zostały jako łup wojenny w czasie któregoś z najazdów litewskich, a następnie sprzedane kupcom nowogrodzkim.
Tłoczą się na tych drzwiach płaskorzeźbione sceny, Chrystus Tronujący otoczony jest symbolami ewangelistów, smok i lew pod jego stopami symbolizują pokonanie piekielnych mocy, w kołatkach u drzwi z uchylonych lwich paszcz wystają ludzkie głowy zjadanych właśnie grzeszników, jest na tych drzwiach wizerunek fundatora drzwi, biskupa Aleksandra, jest również postać biskupa Wichmanna z Magdeburga, gdzie drzwi były odlewane, jest wreszcie Riquinus, główny mistrz wśród wykonawców tego arcydzieła, skromnie umieścił swoją postać u dołu drzwi.
Z zachodniej Europy do tego słowiańskiego Płocka nad Wisłą przybyły relikwie patrona miasta, świętego Zygmunta Burgundzkiego, w katedrze ma osobną kaplicę, relikwiarz świętego jest w diecezjalnym muzeum, ono znajduje się naprzeciw katedry, w kryjącym relikty zamku zespole budynków dawnego opactwa benedyktyńskiego. Relikwie świętego przybyły do Płocka w roku 1166 z Akwizgranu, jako dar cesarza Fryderyka I. Król Kazimierz Wielki zamówił u złotników krakowskich kosztowną hermę w kształcie popiersia świętego, w nim umieszczono fragment jego czaszki. Na hermę wykonaną ze srebrnej blachy nałożono w XVII wieku – złotnik zwał się Stanisław Zemelka i był z Płocka – złotą koronę z XIII wieku, zapewne ofiarowaną niegdyś katedrze przez któregoś z władców. Jest to bodaj najstarsza z zachowanych koron polskich. Nie bardzo wiadomo, kiedy i gdzie powstała, najczęściej przyjmowana hipoteza uznaje, że powstała w wieku XIII i jest dziełem mistrzów węgierskich dla dynastii Arpadów, a na ziemie polskie miała trafić jako korona ślubna jednej z madziarskich księżniczek, która zawarła związek małżeński z którymś z Piastów. Następnie w połowie XIII wieku diadem ten miał być własnością Konrada I Mazowieckiego, który posługiwał się nim jako oznaką swojej książęcej godności oraz symbolem aspiracji do władzy zwierzchniej nad Królestwem Polskim. W późniejszym czasie jako wotum miał zostać przekazany do skarbca katedry płockiej przez któregoś z jego następców na mazowieckim tronie.
Zapewne to biskup Aleksander przywiózł był ze sobą na Mazowsze Biblię, zwaną dzisiaj Płocką, to cenny zabytek, wiekowy, z drugiej ćwierci wieku XII. I to on ufundował też owe brązowe drzwi wejściowe do katedry. Pergaminowa księga Płockiej Biblii to najprawdziwszy oryginał, a nie żadne tam faksymile. Widać wyraźnie, że była używana, każda ze stronic w swoim lewym dolnym rogu, tam gdzie odwracały kartę palce tych, którzy tę biblię czytali, z niej się modlili, mówi o tym najdobitniej.
O Płocku pisać można nieskończenie, tyle jest tutaj budowli, miejsc, obiektów cennych, historii do opowiadania. To jest miasto klasycyzmu, wiele kamienic ma szaty, w jakie je ubrano w tamtej epoce. Tak wygląda otoczenie placu Narutowicza, przy którym najważniejszy jest Dom pod Opatrznością, mieszczący zbiory Biblioteki im. Zielińskich Towarzystwa Naukowego Płockiego. Są to zbiory niezwykłe, jest w nich wiele białych kruków, mają tam płocczanie wstrząsający cykl rycin Francisca Goi, ukazujący okropności wojny sławne Los Caprichos. Klasycyzm dominuje także na dawnym średniowiecznym circulus civilis, prostokątnym placu rynkowym, jego zachodnia pierzeja zamknięta jest ratuszem, w którym na pierwszym piętrze jest sala, zwana Sejmową. To w niej odbyło się ostatnie posiedzenie Sejmu Królestwa Polskiego 23 września 1831.
Zupełnie niezwyczajnym zabytkiem są budynki więzienia przy ul. Sienkiewicza. Trochę nie na miejscu byłoby pytanie, czy są ładniejsze budynki więzienne w Polsce, gdyby nie to, że więzienie zawsze jest więzieniem i dla przebywających tam uroda jego murów nie ma znaczenia. Trzeba też pamiętać, że tę urodę zawdzięczamy zaborcom, którzy szykowali budowlę dla Polaków: starsze, klasycystyczne budynki więzienia pruskiego zbudował Dawid Gilly w 1803 roku, a nowsze, carskie więzienie neogotyckie powstało nieco potem według projektu Henryka Marconiego. Z więzienia tego w roku 1863 wywieziony został na miejsce egzekucji przywódca powstania styczniowego województwa płockiego, Zygmunt Padlewski. Mieszkańcy Płocka drogę przejazdu skazańca usłali kwiatami.
Zadziwiający jest ten mazowiecki Płock, ogromnie wiele ma nam do powiedzenia. Choćby budynek najstarszej polskiej szkoły, w tym samym miejscu działającej nieprzerwanie od roku 1180, której tradycję podtrzymuje dzisiaj liceum im. Marszałka Stanisława Małachowskiego. Popularna Małachowianka mieści się w gmachu, którego mury są częściowo pozostałościami kościoła św. Michała, wzniesionego około połowy XII wieku, jego fundatorką była Dobiechna, wdowa po Wojsławie, opiekunie Bolesława Krzywoustego. Gotycka wieża tego kościoła trwa nadal, została postawiona w wieku XV, na jej szczycie znajduje się współczesne obserwatorium astronomiczne. Fronton gmachu w stylu klasycystycznym projektował sławny Antoni Corazzi, jego wnętrze kryje fragmenty romańskie i gotyckie. W ciągu ośmiuset lat swego trwania szkoła zmieniała nazwę, ale to wciąż jest ta sama szkoła, wielcy Polacy byli jej uczniami. Jeszcze w wieku XIV uczył się tu Paweł Włodkowic z ziemi płockiej, przyszły rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, członek poselstwa na sobór w Konstancji. Później uczęszczał do niej Wincenty Hipolit Gawarecki z ziemi wyszogrodzkiej, regionalista jakich mało, jeden z najpierwszych polskich krajoznawców. Wielki polski historyk, autor znakomitych dziejów szlachty mazowieckiej, Władysław Smoleński, tutaj pobierał nauki, również i twórca polskiej socjologii, socjalista Ludwik Krzywicki ze zubożałej rodziny ziemiańskiej osiadłej w Płocku, wychowany w patriotycznej atmosferze domu swego dziadka. Uczył się w tej szkole przyszły prezydent Rzeczpospolitej Ignacy Mościcki – z ziemi płockiej pochodził, urodził się w dworku w Mierzanowie pod Gruduskiem. Płocczaninem był pierwszy niekomunistyczny premier Tadeusz Mazowiecki, syn znanego w mieście lekarza.
Miasto szczyci się znakomitymi zbiorami secesji w miejscowym Muzeum Mazowieckim; najlepszymi w Polsce, a jak mówią ci, co się na tym znają – jednymi z najlepszych w Europie. W Hotelu Berlińskim mieszkał krótko, pracujący w Płocku jako pruski urzędnik, Ernst Theodor Amadeus Hoffmann, pisarz, muzyk i malarz, z Polką ożeniony autor przesławnej baśni Dziadek do orzechów, którego utwory posłużyły jako libretto do opery Jakuba Offenbacha Opowieści Hoffmanna. Wieloletnia dyrektorka zespołu Mazowsze, znakomita aktorka i piosenkarka kabaretowa, Mira Zimińska-Sygietyńska, też w Płocku się urodziła w 1901 roku. W Płocku swoje pierwsze objawienie miała, mieszkająca wówczas w jednym z domów na Starym Rynku, siostra Faustyna Kowalska, późniejsza święta.
Wciąż rośnie w Płocku potężny, kilkusetletni dąb, „co od wieków nic się nie zmienił i błogosławiąc, wznosi ramiona”, obok stoi dom, w którym urodził się Władysław Broniewski. Życie miał niełatwe, skomplikowane, zakręcone. „Starzeję się, jak płocki dąb, silny podobnie, z czasem i z losem ząb za ząb” – pisał. Jego biografia była pełna zwrotów ideowych, opowiadał o tym swoimi wierszami, językiem prostym, czasem bez ogródek, jak się dało, a nie zawsze się dawało. Jego wiersze towarzyszyły młodości mojego pokolenia. Znało się je na pamięć. Na wyrywki.
W domu, obok którego dąb rośnie, ojciec poety, Antoni, obchodził swoje wesele po ślubie z córką właściciela domu, młodziutką Zofią Lubowidzką. W tym domu mały Władysław uczył się patriotyzmu i poświęcenia dla ojczyzny. Niedaleko stamtąd wznosi się pomnik Władysława Broniewskiego, za duży, zbyt wiele artysta chciał przez ten pomnik opowiedzieć o poecie, ale jest, wrósł w płocki krajobraz. W rocznicę urodzin i śmierci poety kładzie się bukiety kwiatów u stóp pomnika. Także na początku kwietnia, wtedy gdy siedemnastoletni Władysław wraz z innymi młodymi płocczanami wyruszy ze swojego rodzinnego miasta w daleki świat, wpierw do Legionów Piłsudskiego, aby niebawem bić się z bolszewikami, on, przyszły sztandarowy poeta polskiego komunizmu, topiący w alkoholu swoje życiowe pomyłki.
Mnie ta ziemia od innych droższa,
ani chcę, ani umiem stąd odejść,
tutaj Wisłą, wiatrami Mazowsza
przeszumiało mi dzieciństwo i młodość.
W moim oknie pole i topole,
i ja wiem, że to właśnie – Polska.
Z Tumskiego Wzgórza widok na Wisłę jest zawsze zachwycający na tę równinną ziemię pośrodku Polski... Nie znać Płocka, znaczy nie znać Mazowsza. Nie zna Mazowsza, kto nie poznał Płocka. Jeśli chce się znać Polskę, trzeba Płock poznać, i Mazowsze znać trzeba, tę ziemię położoną pośrodku Polski, prawie w samym środku Europy.