Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Podwójna gra - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 marca 2021
Ebook
29,99 zł
Audiobook
39,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Podwójna gra - ebook

Agenci działający pod przykryciem są bardziej tajni od tajnych agentów. Ich zdjęć nie znajdziemy w internecie, życiorysu nie przeczytamy w prasie i na pewno nie pomyślimy, że któryś z nich mógłby jechać z nami w tym samym autobusie.

Książka Sylwestra Latkowskiego pt: „Podwójna gra” przedstawia sylwetki kilku z nich i odsłania kulisy akcji, w których brali udział. Jest zapisem opowieści agentów działających pod przykryciem, którzy swoją pracą, odwagą, spektakularnymi działaniami przyczynili się do wykrycia wielu przestępców oraz ujawnienia afer korupcyjnych, o których miesiącami pisała cała polska prasa. Skąd się wzięli agenci pod przykryciem? Kim są ludzie mający jeden własny i czasem kilkanaście fałszywych życiorysów? Jak działają, czy żałują decyzji, które musieli podejmować wbrew własnemu sumieniu, ale dla dobra nas wszystkich? O tym mówią Sylwestrowi Latkowskiemu. Mówią też o sobie, ale po przeczytaniu tej książki nadal nie będziesz widzieć, kim są. Bo są to prawdziwi tajni agenci działający pod przykryciem.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66630-20-8
Rozmiar pliku: 2,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Wstęp

To jest opo­wieść o ludziach, któ­rzy prze­kra­czają gra­nice i robią to w maje­sta­cie prawa. Czy jed­nak na pewno w gra­ni­cach prawa? To histo­rie ludzi, któ­rzy myślą jak prze­stępcy, czę­sto muszą dalej niż zwy­kli ludzie usta­wiać gra­nice moral­no­ści i wyzby­wać się skru­pu­łów. Potocz­nie nazy­wają ich przy­kryw­kow­cami.

Kim wła­ści­wie są? To poli­cjanci do zadań spe­cjal­nych pro­wa­dzący podwójną grę. Korzy­sta­nie z agen­tów taj­nych służb to metoda sto­so­wana na całym świe­cie od wie­ków. Już w sta­ro­żyt­no­ści szpie­dzy pod­szy­wali się pod inne osoby, aby zdo­być naj­skryt­sze infor­ma­cje o zamia­rach wro­gów. Nie bez powodu szpie­go­stwo jest okre­ślane mia­nem naj­star­szej, obok pro­sty­tu­cji, pro­fe­sji świata.

Prawo do pro­wa­dze­nia kom­bi­na­cji ope­ra­cyj­nych i ope­ra­cji spe­cjal­nych, w tym do uży­wa­nia funk­cjo­na­riu­szy pod przy­kry­ciem, ma przede wszyst­kim poli­cja i jej eli­tarna jed­nostka Cen­tralne Biuro Śled­cze. Powstało w 2000 roku i służy do zwal­cza­nia naj­groź­niej­szych gan­gów. Od 2007 roku podobne metody (pracę pod przy­kry­ciem) do walki z prze­stęp­czo­ścią kry­mi­nalną sto­suje też Agen­cja Bez­pie­czeń­stwa Wewnętrz­nego. Używa kamu­flażu wyłącz­nie do celów kontr­wy­wia­dow­czych, a jej przy­kryw­kowcy (szpie­dzy) dzia­łają poza gra­ni­cami Pol­ski. Podob­nie postę­puje Służba Wywiadu Woj­sko­wego. Jako ostat­nie do tego grona dołą­czyło Cen­tralne Biuro Anty­ko­rup­cyjne.

Pierw­sza pol­ska ope­ra­cja spe­cjalna z udzia­łem przy­kryw­kowca miała miej­sce 6 lipca 1990 roku w motelu „Geo­rge” pod War­szawą i była nie­le­galna. Pró­bo­wano wyprze­dzić epokę – wów­czas nie ist­niały jesz­cze pod­stawy prawne pozwa­la­jące na sto­so­wa­nie poli­cyj­nej pro­wo­ka­cji, ale pro­wa­dzący akcję prze­ciwko bos­som gangu prusz­kow­skiego byli tak zde­ter­mi­no­wani, że spró­bo­wali metody mniej for­mal­nej. To była pierw­sza nie­udolna próba. Padły strzały. Jeden gang­ster zgi­nął, drugi został ranny. Sąd nie pozo­sta­wił na poli­cjan­tach suchej nitki. Ban­dyci zostali oczysz­czeni z zarzu­tów.

W poło­wie lat dzie­więć­dzie­sią­tych poli­cja inten­syw­nie szu­kała spo­so­bów walki ze struk­tu­rami gang­ster­skimi. W Pol­sce rzą­dziły gangi, na uli­cach odby­wały się strze­la­niny, pło­nęły samo­chody i lała się krew, a pań­stwo bez­rad­nie roz­kła­dało ręce. Kilku poli­cjantów posta­no­wiło nie przy­glą­dać się temu bez­czyn­nie. Byli to: Adam Rapacki (były wice­mi­ni­ster spraw wewnętrz­nych), Sła­wo­mir Śnieżko, Jerzy Nęcki, Miro­sław Nowacki i Tomasz Wary­kie­wicz. Adam Rapacki nawią­zał kon­takty ze Sco­tland Yar­dem. Zapro­sił poli­cjantów z Anglii, by opo­wie­dzieli o agen­tach dzia­ła­ją­cych pod przy­kry­ciem oraz akcjach, które dzięki nim prze­pro­wa­dzono i po któ­rych prze­stępcy tra­fili za kratki. Agen­tów spe­cjal­nych dzia­ła­ją­cych pod przy­kry­ciem, czyli funk­cjo­na­riu­szy uda­ją­cych gang­ste­rów, wyko­rzy­sty­wały już od dawna inne poli­cje.

Od początku zało­żono, że zosta­nie zbu­do­wany wła­sny sys­tem. Dla­czego? Wyja­śnił to Tomasz Wary­kie­wicz, zwany Wrza­sku­nem: – W Ame­ryce przy­kryw­ko­wiec to agent jed­no­ra­zo­wego uży­cia. Czę­sto koń­czy w czar­nym folio­wym worku. Przy­znał, że oparto się jed­nak na wzorcu angiel­skim. Wary­kie­wicz, który naj­le­piej z całej czwórki znał angiel­ski, tygo­dniami ślę­czał nad prze­pi­sami angiel­skiego prawa regu­lu­ją­cymi pracę przy­kryw­kow­ców. Pierw­szymi agen­tami pod przy­kry­ciem zostali oni sami. Rapacki dostał numer 100.

W 1996 roku zor­ga­ni­zo­wano spe­cjalną grupę w Wydziale V w Biu­rze Prze­stęp­czo­ści Zor­ga­ni­zo­wa­nej przy Komen­dzie Głów­nej Poli­cji, która miała zaj­mo­wać się ope­ra­cjami spe­cjal­nymi pod przy­kry­ciem. Spe­cjalna grupa – to brzmi dum­nie. Agen­tów było zale­d­wie kilku, i jeden pokój, a w nim spar­tań­skie warunki. Sto­lik, kilka krze­seł i biurko jako jedyne wypo­sa­że­nie.

– Wal­czy­li­śmy o papier. Mie­li­śmy jedną sekre­tarkę – wspo­mina Tomasz Wary­kie­wicz¹. – Adam Rapacki zapro­po­no­wał, by dołą­czył do nas Jurek Nęcki. To my go na szko­le­nie, wycie­ramy nim pod­łogę i oka­zuje się, że on ma równo wszystko poukła­dane w gło­wie. Decy­du­jemy, że zosta­nie naszym prze­ło­żo­nym, bo my tego nie chcemy, za dużo jesz­cze mamy do zro­bie­nia. Nie chcie­li­śmy mieć admi­ni­stra­cji na gło­wie. Jurek dostaje ważne zada­nie, ma napi­sać pierw­szą instruk­cję, która potem będzie wydana w for­mie zarzą­dze­nia komen­danta głów­nego poli­cji. Dys­ku­sje nad nią trwają nocami, dniami, bez końca. Powstaje cała nowa nomen­kla­tura. Poja­wia się poję­cie „ope­ra­tor” (poli­cjant dzia­ła­jący pod przy­kry­ciem), nazew­nic­two zwią­zane z lega­li­zo­wa­niem, spo­sób roz­li­cza­nia fun­du­szy na oświad­cze­nie. Do tej pory takiej moż­li­wo­ści nie było. Każdy musiał przy­nieść para­gon, rachu­nek, fak­turę. A tu gość pisał oświad­cze­nie: wyda­łem tyle i tyle.

W tym cza­sie rodzi się w mojej gło­wie pomysł zetbe­ze­tów, czyli jedy­nej na świe­cie for­ma­cji, która pozwala na zabez­pie­cza­nie poli­cjan­tów pod przy­kry­ciem i inte­gro­wa­nie tych ludzi bez dekon­spi­ra­cji. W USA jest tak, że przy­kryw­ko­wiec chowa legi­ty­ma­cję poli­cyjną pod wycie­raczkę, pisto­let zaś do bagaż­nika. A sys­tem zabez­pie­cze­nia polega na tym, że za nim jadą samo­chody z ante­nami i ze SWAT. Mają naj­więk­szą na świe­cie śmier­tel­ność wśród przy­kryw­kow­ców. Po tym, jak Stań­czyk (Jerzy Stań­czyk, były komen­dant główny poli­cji) poroz­rzu­cał pezety² po Pol­sce, two­rząc oddziały, myśmy teo­re­tycz­nie w nich pra­co­wali, ale fizycz­nie byli­śmy w War­sza­wie. Kata­strofa, jeśli cho­dzi o prze­pisy.

Naj­pierw, w 1995 roku, wyty­po­wano 12 ludzi. Pod­czas kursu każdy z nich miał kon­takt z dwu­dzie­stoma wykła­dow­cami i instruk­to­rami. Przez dwa tygo­dnie 24 godziny na dobę przy­glą­dano się sta­ran­nie wybrań­com. Potem kla­sy­fi­ko­wano: nadaje się lub nie. W przy­padku oceny pozy­tyw­nej wnio­sko­wano do dyrek­tora Biura Prze­stęp­czo­ści Zor­ga­ni­zo­wa­nej o nada­nie funk­cjo­na­riu­szowi numeru. Kurs prze­szło kilku poli­cjan­tów.

Adam Rapacki tak wspo­mi­nał tam­ten czas:

– W roku 1995 napi­sa­łem pierw­szą kon­cep­cję dla ope­ra­cji spe­cjal­nych. Jesz­cze nie było zakupu kon­tro­lo­wa­nego, część rze­czy była robiona w ramach kom­bi­na­cji ope­ra­cyj­nych. Trzeba było bar­dzo uwa­żać, żeby nie prze­kro­czyć cien­kiej linii. Zatrzy­my­wa­li­śmy klien­tów z kara­bi­nami, z mate­ria­łem wybu­cho­wym, a nie poka­zy­wa­li­śmy naszych ludzi. Nie mogli­śmy poka­zać, że w jakimś stop­niu to my kupo­wa­li­śmy coś od nich czy robi­li­śmy coś z nimi. Tę ryzy­kowną kon­cep­cję zaak­cep­to­wał Jurek Stań­czyk. Powoli zaczę­li­śmy sta­wiać zręby pod cały sys­tem ope­ra­cji przy­kryw­ko­wej. Robi­li­śmy akcję, w któ­rej nie poka­zy­wa­li­śmy kulis. Nie wszystko mogli­śmy poka­zać w spo­sób pro­ce­sowy, bo do poka­za­nia nie było pod­staw praw­nych.

W 1995 roku nastą­piły zmiany w usta­wach poli­cyj­nych i wresz­cie dosta­li­śmy moż­li­wość pro­wa­dze­nia ope­ra­cji spe­cjal­nych, zakupu kon­tro­lo­wa­nego, dosta­li­śmy nowe narzę­dzia do walki z prze­stęp­czo­ścią. Pierw­szą ope­ra­cję spe­cjalną zgod­nie ze sztuką zro­bi­łem w 1997 roku w spra­wie o nar­ko­tyki.

W Pol­sce rze­czy­wi­ście stwo­rzono uni­kalny sys­tem ope­ra­cji spe­cjal­nych pod przy­kry­ciem. Powstały fachowe okre­śle­nia, takie jak na przy­kład PPP, czyli poli­cjant pod przy­kry­ciem (w żar­go­nie poli­cyj­nym nazy­wany też ope­ra­to­rem), ZBZ – Zespół Bli­skiego Zabez­pie­cze­nia (zetbe­zet). W każ­dej ope­ra­cji spe­cjal­nej z udzia­łem przy­kryw­kowca dzia­łała grupa zada­niowa. Na jej czele stał dowódca zwany cover­ma­nem, który pro­wa­dził akcję i podej­mo­wał decy­zje. To wyłącz­nie z nim kon­tak­to­wał się przy­kryw­ko­wiec (ope­ra­tor). Zwy­kle w pobliżu dzia­łał też inny poli­cjant pod przy­kry­ciem. Ten z kolei miał jedno zada­nie – dys­kret­nie chro­nić ope­ra­tora. Ochro­nia­rze też są sta­ran­nie wyse­lek­cjo­no­wani, rów­nież koń­czą skom­pli­ko­wane szko­le­nia i podob­nie jak przy­kryw­kowcy toczą nie­bez­pieczne gry. Wcho­dzą w skład Zespołu Bli­skiego Zabez­pie­cze­nia.

Zetbe­zety nad­zo­rują przy­kryw­kow­ców, służą im radą, a kiedy trzeba, idą z pomocą. Zawsze znaj­dują się w pobliżu. Wynaj­mują pokój w hotelu albo korzy­stają z miesz­ka­nia kon­spi­ra­cyj­nego. Dla świata zewnętrz­nego są nie­wi­dzialni. Agent spe­cjalny kon­tak­tuje się z nimi za pomocą usta­lo­nych szy­frów.

Kiedy przy­kryw­kowcy wyko­nują ope­ra­cję spe­cjalną, dostają nową toż­sa­mość, czyli, jak to nazy­wają poli­cjanci, zostają zale­gen­do­wani. Wypo­saża się ich w spre­pa­ro­wane doku­menty i od tej pory noszą nowe imię i nazwi­sko, posłu­gują się fik­cyj­nymi nume­rami PESEL i NIP. Uczą się na pamięć nowych życio­ry­sów. Tak przy­go­to­wani pró­bują wejść w struk­turę gangu. Aby wejść w prze­stęp­czy świa­tek, potrze­bują kogoś, kto ich wpro­wa­dzi na mafijne salony. Cza­sem jest to przy­ła­pany na prze­stęp­stwie gang­ster, który zga­dza się na współ­pracę w zamian za zła­go­dze­nie kary, cza­sem sami muszą szu­kać doj­ścia do inte­re­su­ją­cych ich ludzi.

Przy­kryw­kowcy na żad­nym eta­pie ope­ra­cji spe­cjal­nej nie ujaw­niają swo­jej toż­sa­mo­ści. Po jej zakoń­cze­niu także zostają ano­ni­mowi, nawet przed sądem.

Przy­kryw­kowcy two­rzyli eli­tarną grupę poli­cjan­tów, czyli zamkniętą grupę gli­nia­rzy, któ­rzy także dziś nie­chęt­nie wpusz­czają do swego świata ludzi z zewnątrz. Nie lubią też mówić o swo­jej pracy. Pra­cu­jąc nad fil­mami, książ­kami i arty­ku­łami, sty­ka­łem się z ich pracą i pozna­wa­łem ich oso­bi­ście. Wresz­cie udało mi się nie­któ­rych nakło­nić, by opo­wie­dzieli o sobie i o naj­bar­dziej nie­bez­piecz­nej pro­fe­sji w poli­cji w serialu doku­men­tal­nym „Przy­kryw­kowcy. Podwójna gra” zre­ali­zo­wa­nym dla Canal+ (2019).

Ta książka nie jest pisem­nym odbi­ciem serialu. W cza­sie jed­nej z roz­mów z ofi­ce­rem poli­cji pra­cu­ją­cym pod przy­kry­ciem (pseu­do­nim Romeo) stwier­dzi­li­śmy, że serial powi­nien być punk­tem wyj­ścia do szer­szej, pogłę­bio­nej opo­wie­ści o ludziach, któ­rzy posta­no­wili zacząć wal­czyć z prze­stęp­czo­ścią metodą nową i sku­tecz­niej­szą, bo ban­dyci byli zawsze kilka kro­ków przed poli­cją. Nie będzie to jed­nak lukro­wana opo­wieść.

Przede wszyst­kim jest to książka o ludziach, gli­nia­rzach, któ­rzy przez wiele lat pro­wa­dzili podwójne życie. Opro­wa­dzą nas po świe­cie, z któ­rego na pewno nie wycho­dzi się już takim, jakim się do niego weszło.

To gorz­kie opo­wie­ści.

1.

Wyko­rzy­sta­łem frag­ment roz­mowy z Toma­szem Wary­kie­wi­czem, którą prze­pro­wa­dzi­li­śmy z Pio­trem Pytla­kow­skim.

2.

Pezety – Depar­ta­menty do Spraw Prze­stęp­czo­ści Zor­ga­ni­zo­wa­nej i Korup­cji (dawne wydziały w Poli­cji).CZĘŚĆ I. NIE­BEZ­PIECZNE ZWIĄZKI AGENTA TOMKA

Część I

Nie­bez­pieczne związki agenta Tomka

Kryp­to­nim „Święta”, czyli wyże­lo­wany goguś i posłanka

– Nie jestem jakiś tam książę Julian z „Mada­ga­skaru” – rzu­cił dzien­ni­ka­rzom Tomasz Kacz­ma­rek, naj­słyn­niej­szy w Pol­sce agent spe­cjalny pod przy­kry­ciem, zapew­nia­jąc, że ma dystans do sie­bie. Dzien­ni­ka­rze przy­po­mnieli wtedy słowa fil­mo­wego lemura Juliana: „Do kobiety trzeba się pofa­ty­go­wać, tak? Potem patrzysz jej w oczy… przy­su­wasz się, tak? Tylko tro­szeczkę, a naj­le­piej pra­wie do końca… potem cze­kasz, aż ona się też tro­szeczkę przy­su­nie, prawda? Teraz… wasze wargi prak­tycz­nie się już sty­kają… A potem po pro­stu jej mówisz, jak bar­dzo jej nie­na­wi­dzisz”¹. Tra­fili w punkt? Co na to by powie­działa Beata Sawicka, która suge­ro­wała², że została uwie­dziona i zma­ni­pu­lo­wana, mię­dzy innymi przy pomocy „miłych i czu­łych sms, kwia­tów” oraz „upo­min­ków”, po to, by uwi­kłać ją w sytu­ację korup­cyjną? Agent Tomek, pod przy­bra­nym nazwi­skiem Pio­trow­ski, jak dia­beł miał sku­sić ją do grze­chu. Osa­czył, spro­wa­dził na złą drogę i… zapa­ko­wał do poli­cyj­nej izby zatrzy­mań.

O ope­ra­cjach spe­cjal­nych pod przy­kry­ciem w Pol­sce było cicho, aż do wybu­chu afer Beaty Sawic­kiej, Wero­niki Mar­czuk i willi Kwa­śniew­skich. Ele­men­tem łączą­cym wszyst­kie sprawy był wła­śnie agent spe­cjalny Tomasz Kacz­ma­rek. Czło­wiek o wielu twa­rzach, kilku nazwi­skach i tyluż życio­ry­sach.

Agent Tomek miał sła­bość do luk­su­so­wych samo­cho­dów. Jeź­dził porsche car­rerą i cay­enne, mer­ce­de­sem. Nie­stety nie był mistrzem kie­row­nicy, co zasta­na­wia, bo każdy przy­kryw­ko­wiec powi­nien przejść szko­le­nie z szyb­kiej jazdy. On cią­gle zali­czał stłuczki. W latach dzie­więć­dzie­sią­tych jako poli­cjant wydziału kry­mi­nal­nego Komendy Woje­wódz­kiej Poli­cji we Wro­cła­wiu został ska­zany za udział w wypadku ze skut­kiem śmier­tel­nym. Jechał za szybko. Zgi­nęła młoda kobieta, on miał poła­mane nogi. Roz­bił nie­ozna­ko­wany radio­wóz nale­żący do sek­cji spraw walki ze zło­dzie­jami samo­cho­dów. Kolejną jego sła­bo­ścią były dobre ubra­nia i trunki. Po pro­stu król życia. Dzia­łal­ność „Agenta Tomka” – tak go nazwano – wywo­łała publiczną debatę na temat taj­nych ope­ra­cji pro­wa­dzo­nych przez służby. Jakie są dozwo­lone gra­nice pro­wo­ka­cji? Czy agent spe­cjalny dzia­ła­jący pod przy­kry­ciem jest bez­karny?

Afera posłanki Plat­formy Oby­wa­tel­skiej Beaty Sawic­kiej wybu­chła 1 paź­dzier­nika 2007 roku, tuż przed wybo­rami do par­la­mentu. Tego dnia zatrzy­mali ją agenci CBA, jak potem oświad­czono, w chwili kiedy przy­jęła drugą ratę łapówki. W sumie miała przy­jąć 100 tysięcy zło­tych za pomoc w usta­wie­niu prze­targu na działkę w Helu.

Sawicka miała star­to­wać pod hasłem walki z gło­dem wśród dzieci. Po słyn­nej kon­fe­ren­cji pra­so­wej, w cza­sie któ­rej roz­pła­kała się przed kame­rami, zre­zy­gno­wała ze startu w wybo­rach i z poli­tyki. Zapa­dła się pod zie­mię. Wraz z Pio­trem Pytla­kow­skim dotar­li­śmy do jej zeznań zło­żo­nych przed sądem i po raz pierw­szy opu­bli­ko­wa­li­śmy je w książce „Agent Tomek i inni. Przy­kryw­kowcy”.

Przed sądem opi­sała swoją wer­sję zna­jo­mo­ści z agen­tem Toma­szem, a my dzięki temu od kuchni pozna­li­śmy metody dzia­ła­nia przy­kryw­kowca³ widziane oczami roz­pra­co­wy­wa­nej osoby. Wcze­śniej Cen­tralne Biuro Anty­ko­rup­cyjne za zgodą pro­ku­ra­tora gene­ral­nego opu­bli­ko­wało nagra­nia wideo i audio z udzia­łem Sawic­kiej i agen­tów.

Toma­sza Pio­trow­skiego poznała pod­czas kursu orga­ni­zo­wa­nego w War­sza­wie dla kan­dy­da­tów na człon­ków rad nad­zor­czych spółek skarbu pań­stwa.

„Pod­czas prze­rwy z jedną z moich kole­ża­nek bar­dzo dys­kret­nie uda­ły­śmy się na pod­da­sze klatki scho­do­wej, aby zapa­lić papie­rosa. Paląc te papie­rosy, nagle usły­sza­łam, że ktoś skrada się, tak to potocz­nie można powie­dzieć. Że ktoś wcho­dzi na górę, w zacie­nione miej­sce i wtedy zoba­czy­łam mło­dego czło­wieka, wyspor­to­wa­nego, bo poko­ny­wał te schody po trzy stop­nie, bar­dzo szybko, który popro­sił nas o poczę­sto­wa­nie go papie­ro­sem. Przed­sta­wił się i powie­dział, że jest z naszej grupy, nie koja­rzy­łam go wtedy. I czy może zostać z nami, nam towa­rzy­szyć. Wyra­zi­ły­śmy na to zgodę. Poczę­sto­wa­ły­śmy pana Toma­sza i wtedy zapy­tał – to on pierw­szy – nas, dla­czego na tym kur­sie jeste­śmy, co o nim sądzimy, skąd jeste­śmy i kim z zawodu każda z nas jest. Powie­dzia­ły­śmy, że jeste­śmy z oko­lic, nie uszcze­gó­ła­wia­jąc tego, a ja powie­działam, że jeste­śmy nauczy­ciel­kami, co było zgodne z prawdą, ponie­waż moja kole­żanka rów­nież jest peda­go­giem z wykształ­ce­nia. On powie­dział, że jest przed­się­biorcą i że po tru­dach zimo­wej podróży przy­je­chał z Kato­wic. (…)

Pod­czas tego kursu, po wie­lo­go­dzin­nych wykła­dach, bar­dzo trud­nego w swo­jej czę­ści teo­re­tycz­nej dla słu­cha­czy, wycho­dzi­li­śmy cza­sami do pobli­skiej restau­ra­cji na ulicy Pięk­nej pod nazwą Jazz Club, gdzie jedli­śmy obiad, kola­cję. (…) Tak się skła­dało, że Tomasz Pio­trow­ski zawsze był w moim pobliżu. Sia­dał obok mnie, zama­wiał sto­lik, do któ­rego mnie zapra­szał. Czę­sto jada­li­śmy razem, ale zda­rzały się też wie­czory, gdzie część kur­san­tów opusz­czała lokal, a ja wraz z moją kole­żanką Ewą (posłanką PO – aut.), zosta­wa­ły­śmy jesz­cze jakiś czas. Pamię­tam, kiedy Tomasz Pio­trow­ski przy drinku wypy­ty­wał nas o to, jak to jest być par­la­men­ta­rzy­stą, czym się zaj­mu­jemy, jakie mamy hobby, jakie pro­blemy w pracy, co spra­wi­łoby nam przy­jem­ność, z osobna – co spra­wia­łoby przy­jem­ność mnie oso­bi­ście, ale były też spo­tka­nia, jesz­cze w tym okre­sie kursu, kiedy cza­sami tylko ja z nim zosta­wa­łam. Wtedy odpro­wa­dzał mnie pod miej­sce, w któ­rym miesz­ka­łam, pod hotel posel­ski. Mimo że miał samo­chód zapar­ko­wany nie­da­leko, nie wsia­dał siłą rze­czy, ponie­waż był pod wpły­wem alko­holu. Na początku naszej zna­jo­mo­ści trak­to­wa­łam Toma­sza Pio­trow­skiego jako młod­szego kolegę, podob­nie zagu­bio­nego w mate­rii tego kursu, jak i ja, ale kiedy zaczął coraz czę­ściej do mnie dzwo­nić, mnie odpro­wa­dzać, zapra­szać na kola­cję, obiady, spa­cery, zauwa­ża­łam w nim wię­cej zalet niż do tej pory.

Był to młod­szy ode mnie męż­czy­zna (on miał wów­czas 31 lat, ona 43 lata – aut.). Bar­dzo ele­gancko się ubie­rał. Kiedy był spor­towo ubrany, miał gustow­nie dobraną odzież, mar­kową, dobre buty, spor­towy mer­ce­des, z bia­łym wypo­sa­że­niem w środku, miał przy sobie zawsze dużą ilość pie­nię­dzy. Zawsze bar­dzo przy­jem­nie pach­niał, był czy­sty. Dało się zauwa­żyć, pod­czas jego bar­dzo sze­ro­kiego uśmie­chu, że miał zadbane zęby, wybie­lane. Nosił na sobie złotą biżu­te­rię. Miał ładne, dłu­gie, krę­cone włosy (…).

Ponie­waż wie­dział, że lubię tań­czyć, lubię muzykę, twier­dząc, że jest świeżo po kur­sie salsy, zapro­sił mnie i jesz­cze jed­nego kolegę z grupy na takie spo­tka­nie do klubu war­szaw­skiego, o ile pamię­tam Kwar­tet się nazy­wał. W ostat­niej chwili kolega zre­zy­gno­wał z tego spo­tka­nia, ze względu na sytu­ację rodzinną, ale odwiózł nas pod ten lokal i tam z Toma­szem poszłam. Zro­bił na mnie wtedy bar­dzo pozy­tywne wra­że­nie, ponie­waż przy ogrom­nym tłoku, dużej ilo­ści osób, gwa­rze, nie miał żad­nego pro­blemu z tym, aby w patio posta­wić kolejny sto­lik, tylko dla nas. To był ten pierw­szy raz, kiedy tań­czy­li­śmy, kiedy wesoło spę­dza­li­śmy czas, kiedy pra­wił mi ogromną ilość kom­ple­men­tów i kiedy nie­stety pił ogromną ilość alko­holu, który rów­nież zama­wiał dla mnie. Cza­sami zama­wiał, szcze­gól­nie na początku naszego spo­tka­nia, alko­hol czy­sty, ale póź­niej, w czę­ści dal­szej kon­sump­cji, był to alko­hol typu whi­sky, brandy. (…) Na co zwra­cam uwagę: na to, że ten alko­hol miał inny kolor i dzi­siaj, z per­spek­tywy czasu, wiem, jak ważne jest to w kwe­stiach ope­ra­cyj­nych”.

Beata Sawicka zasu­ge­ro­wała, że agent Tomek mar­ko­wał picie, by ją upi­jać. Wielu moich roz­mów­ców uważa, że Kacz­ma­rek dużo pił. I miał z tym pro­blem. Co działo się dalej?

„Jeste­śmy po zakoń­cze­niu kursu. Tomasz mówi, że jest w Wied­niu, bo bar­dzo ciężko pra­cuje w swoim głów­nym biu­rze w Austrii. Opo­wiada mi, jak dużo czasu zaj­muje mu podróż, że zawsze jeź­dzi samo­cho­dem. Znam tę trasę, ponie­waż sama miesz­kam w rejo­nie przy­gra­nicz­nym i zda­rzyło mi się jechać przez Cze­chy do Austrii. On potwier­dza, że wła­śnie podob­nie tą trasą prze­jeż­dża, więc mamy taki wspólny temat. Wtedy zapy­tał, czy po przyjeź­dzie z Wied­nia może mnie odwie­dzić w War­sza­wie, kiedy będę w Sej­mie. Byłam zdzi­wiona tym pyta­niem, uwa­ża­jąc, że nasze drogi się rozejdą po zakoń­czo­nym kur­sie, ale wyra­zi­łam zgodę na to, aby spo­tkać się z nim, kiedy przy­je­dzie, i przy­jąć zapro­sze­nie na kola­cję. I tak też się stało (…).

Wcze­śniej mówił, że jest przed­się­biorcą budow­la­nym, że rezy­duje tutaj, w Pol­sce, w Kato­wi­cach, tam ma miesz­ka­nie przej­ściowe, tam rów­nież miał otwo­rzyć firmę, którą chciał prze­nieść z Litwy i Chor­wa­cji. Tam miały być jego agendy. (…) Mówił, że wspól­nie ze swoim przy­ja­cie­lem Mar­kiem (drugi agent pod przy­kry­ciem, dzia­ła­jący z agen­tem Tom­kiem – aut.), który obec­nie jest w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, i kolej­nym udzia­łow­cem, któ­rego nazy­wał Lu, Ame­ry­ka­ni­nem (do współ­pracy zapro­szono przy­kryw­kowca z FBI – aut.). Te postaci od początku były w jego opo­wia­da­niach i ist­niały mię­dzy nami, w naszych roz­mo­wach. Że wspól­nie budują obiekty spor­towe, kom­pleksy spor­towe, a w Chor­wa­cji budują nie­wiel­kie domy sze­re­gowe, typowe obiekty wypo­czyn­kowe, rekre­acyjne (…).

W nie­dłu­gim okre­sie czasu Tomasz do mnie zadzwo­nił, zapy­tał, czy znajdę dla niego czas. Przy­je­chał i poje­cha­li­śmy na… już nie pamię­tam, czy był to obiad, czy kola­cja. Pod­czas tego pobytu zapy­tał mnie, czy zechcia­ła­bym utrzy­my­wać z nim zna­jo­mość. Mie­li­śmy już miłe wspo­mnie­nia z naszego pobytu w lokalu. Ja zre­wan­żo­wa­łam mu się zapro­sze­niem, aby przy mojej pomocy w jedną z wol­nych nie­dziel zwie­dził gmach Sejmu.

Przy­je­chał do mnie, zwie­dza­li­śmy Sejm. Po zwie­dza­niu poszli­śmy do restau­ra­cji sej­mo­wej na posi­łek, a ponie­waż – jak twier­dził – ma bar­dzo dużo czasu, zapy­tał mnie, czy może zoba­czyć, gdzie miesz­kam. Obe­szli­śmy kilka kory­ta­rzy hotelu posel­skiego i w pokoju, przy winie, roz­ma­wia­li­śmy o tym, co będziemy robić dalej po kur­sie. Wtedy po raz pierw­szy Tomasz otrzy­mał ode mnie upo­minki i były to książki. Jedną z nich była książka pod tytu­łem: „Warto być przy­zwo­itym” pana pro­fe­sora Bar­to­szew­skiego. (…)

Spo­ty­kał się ze mną już cyklicz­nie. Tak jak dziś pamię­tam, co dwa tygo­dnie. Przy­jeż­dżał w tam­tym okre­sie z Wied­nia. Jada­li­śmy w róż­nych restau­ra­cjach war­szaw­skich. Czę­sto poru­sza­li­śmy się tak­sów­kami, ponie­waż Tomasz do każ­dego posiłku lubił zama­wiać alko­hol. Samo­chód swój zosta­wiał przed gma­chem Sejmu, w jed­nym miej­scu. Zawsze było to samo miej­sce i zawsze to miej­sce było wolne dla niego. Otrzy­my­wa­łam od niego kwiaty. Był czło­wie­kiem, który roz­ta­czał wokół sie­bie wspa­niałą aurę pew­no­ści sie­bie, ogrom­nej zarad­no­ści życio­wej. Bar­dzo mnie wzru­szył wtedy, kiedy opo­wia­dał o swoim trud­nym dzie­ciń­stwie i o tym, że nie ma rodzi­ców, bo wyje­chali do Sta­nów Zjed­no­czo­nych i zosta­wili go, gdy miał trzy latka, że wycho­wali go dziad­ko­wie. Tu dzie­ciń­stwo mie­li­śmy podobne, ponie­waż ja tatę stra­ci­łam też wcze­śnie, mając lat 11, zmarł, był mło­dym czło­wie­kiem, wycho­wali mnie dziad­ko­wie, więc bar­dzo dużo wspól­nego tematu w tym zakre­sie mie­li­śmy.

Bar­dzo czę­sto pod­kre­ślał, że jestem kobietą suk­cesu, że do wszyst­kiego doszłam sama, swoją ciężką pracą – podob­nie jak on. Kie­dyś mu opo­wia­da­łam, że w mło­do­ści bar­dzo ciężko cho­ro­wa­łam – to on mi się zre­wan­żo­wał opo­wie­ścią o tym, że miał w swoim życiu bar­dzo przy­kry epi­zod, uległ wypad­kowi, miał zła­mane nogi, sie­dem mie­sięcy był reha­bi­li­to­wany. (…)

Myślę, że to był koniec marca, było jesz­cze chłodno, ale już byli­śmy lżej ubrani, i wtedy kiedy ze mną tań­czył, prze­kro­czył pewną barierę, któ­rej do tej pory jed­nak nie prze­kra­czał, to była ta bariera intym­no­ści. Był już pod wpły­wem alko­holu, mówił, jak bar­dzo mu się podo­bam, jak uwiel­bia moje krę­cone włosy. Wtedy obsy­py­wał mnie poda­run­kami. Nie był zado­wo­lony, że jest z nami moja kole­żanka. Kiedy pro­si­łam, żeby tego nie robił, to powie­dział, że prze­sa­dzam ze swoją ostroż­no­ścią, z tym, że ktoś może nam zdję­cie zro­bić, prze­cież wcale nie jestem znaną publicz­nie osobą, ale jego cza­ru­jące uśmie­chy i kom­ple­menty i to, że i mnie w gło­wie zaszu­miało, cza­sami od drin­ków, powo­do­wały, że byłam dość nie­kon­se­kwentna. (…)

Zaczął od tego, że nie jest w sta­nie być spo­koj­nym, zwy­kłym męż­czy­zną przy zgrab­nej, pięk­nej kobie­cie, która ma swoją pozy­cję zarówno w życiu, jak i pozy­cję zawo­dową, że nie inte­re­sują go młode dziew­czyny, bo cóż one mogą mu zaofe­ro­wać, ale impo­nuje mu taka kobieta, jak ja. Kiedy go pyta­łam, co takiego mogła­bym wnieść w jego życie, opo­wia­dał, że naj­waż­niej­sze jest dla niego doświad­cze­nie i doj­ście do suk­cesu. Wtedy powie­dział, że potrwa to kilka mie­sięcy, więc myślę, że to był począ­tek kwiet­nia, kiedy on zrobi wszystko, żeby firmę prze­nieść do Kato­wic, kiedy ja będę hono­ro­wym gościem przy inau­gu­ra­cji, otwar­ciu tej sie­dziby. Że jego kole­dzy chcą mnie szybko poznać. Pytał, czy pomogę mu w urzą­dza­niu lokalu, biura, jakie mam pomy­sły, jak to wszystko stwo­rzyć pod wzglę­dem ety­kiety. Mówił, że oprócz niego, Marka, gdzieś tam daleko kolegi Lu, któ­rzy chcą inwe­sto­wać tutaj w Pol­sce, poja­wiają się nowe moż­li­wo­ści. On chce przede wszyst­kim utrzy­my­wać ze mną kon­takt, ponie­waż jego zda­niem «razem możemy wię­cej», «stać go na wszystko», powta­rza­jąc: luk­sus mi gene­ral­nie nie prze­szka­dza, a jeśli cho­dzi o moje życze­nia, zawsze to kwi­to­wał: «mówisz i masz, dla cie­bie wszystko». (…)

Chcia­ła­bym powie­dzieć o dosyć trud­nym dla mnie emo­cjo­nal­nie momen­cie mojej zna­jo­mo­ści z Toma­szem, ale też bar­dzo trud­nym momen­cie mojego życia, jeśli cho­dzi o sprawy rodzinne. Jestem już rok w Sej­mie, ponad rok. Jestem posłem pierw­szej kaden­cji. Nie mam doświad­cze­nia, jeśli cho­dzi o orga­ni­za­cję mojego życia rodzin­nego. Zarówno moja naj­bliż­sza, jak i dal­sza rodzina spo­tyka się z nową sytu­acją. Trudno sobie radzimy z tym, że ja bar­dzo wiele czasu spę­dzam w War­sza­wie, że podró­żuję po regio­nie, cza­sami zda­rza się, że jestem w innych mia­stach Pol­ski z przy­czyn służ­bo­wych. Zaczy­nam mieć trud­no­ści w domu. Po dwu­dzie­stu paru latach mał­żeń­stwa przecho­dzimy z moim mężem kry­zys. Moje dziecko, które zawsze miało mamę przy sobie, też trudno sobie radzi z emo­cjami. Ogromną część czasu poświę­cam z mężem i z synem na roz­mowy tele­fo­niczne, ale róż­nie to z tym bywa. I oczy­wi­ście zwie­rzam się z tych moich wszyst­kich pro­ble­mów Toma­szowi Pio­trow­skiemu. Bar­dzo mu dzię­kuję, że zja­wia się co jakiś czas w War­sza­wie, że potrafi mnie wyrwać z mojego śro­do­wi­ska. Znaj­duję u niego bar­dzo dużo zro­zu­mie­nia. Pyta mnie o moje rela­cje z mężem, o mojego syna, o moją naj­bliż­szą rodzinę, mamę, braci.

I znowu jest taki czas, że ja mam trud­no­ści, któ­rymi żyję, bar­dzo się tym emo­cjo­nuję, nie satys­fak­cjo­nują mnie moje suk­cesy zawo­dowe. Jestem zaab­sor­bo­wana tym, co się dzieje w domu, a on ma trud­no­ści biz­ne­sowe, o któ­rych mi opo­wiada, z któ­rymi się boryka, które mają wpływ na jego psy­chikę, zde­ner­wo­wa­nie. Ta emo­cjo­nal­ność, jego sto­su­nek do współ­pra­cow­ni­ków. Opo­wiada mi o tym. Też mnie zapew­nia, że jestem jedyną osobą, przy któ­rej może się roz­luź­nić, przy któ­rej wypo­czywa dobrze, że nasze spo­tka­nia ładują mu, jak to on twier­dził, aku­mu­la­tory, że zupeł­nie ina­czej teraz wraca do kraju, kiedy wie, że się spo­ty­kamy. To zaczyna mieć w jakiś spo­sób wpływ na moją psy­chikę. Jestem tera­peutą z zawodu i doj­rzałą kobietą, więc nie jest mi obce pewne unie­sie­nie emo­cjo­nalne. (…)

Myślę, że był to maj, kiedy już kry­sta­li­zo­wała się kwe­stia wyjazdu na Hel, zapy­tał mnie w samo­cho­dzie, czy rze­czy­wi­ście byłoby dobrze i czy ja bym się zgo­dziła z nim poje­chać. Oczy­wi­ście moty­wo­wał to tym, że moja obec­ność bar­dzo dobrze na niego wpływa i na pewno będzie ina­czej przez pana bur­mi­strza odbie­rany, jeżeli będzie w moim towa­rzy­stwie. Nie pod­kre­ślał wtedy tego, że jestem posłem. Nie wymie­niał tego okre­śle­nia, ale cały czas raczej kie­ro­wał się w stronę tego, że jestem kobietą suk­cesu, że jestem osobą prze­bo­jową i że bar­dzo dobrze wpły­wam na utwier­dze­nie go w prze­ko­na­niu, że on jest tym boga­tym biz­nes­me­nem. To wtedy po raz pierw­szy powie­dział mi, że zara­bia około 50 tysięcy mie­sięcz­nie.

Wtedy po raz pierw­szy powie­dział mi, jakie pie­nią­dze chcą inwe­sto­wać. Zapew­niał mnie, że jest w kon­tak­cie z Mar­kiem i ze swoim zna­jo­mym Lu, że bar­dzo mu zależy na tym wyjeź­dzie, ponie­waż kiedy spo­tka się z nimi (ze swo­imi wspól­ni­kami), to chce być wia­ry­god­nym czło­wie­kiem i chce mieć istotne już infor­ma­cje i prze­tarte szlaki. Wtedy rów­nież poja­wił się taki mały ele­ment, że rywa­li­zuje z Mar­kiem. Że rywa­li­zuje z Mar­kiem o to, że ten suk­ces to on chce, wła­ści­wie to on chce być ojcem tego suk­cesu. Wtedy ja wła­ści­wie ode­bra­łam to, że muszę też go w jakiś spo­sób przed Mar­kiem chro­nić, że nie mogę mówić kie­dyś w przy­szło­ści, że w jakiś spo­sób wspie­ram Toma­sza, tylko że to wszystko, co się dzieje – co w przy­szło­ści ma być jego suk­cesem – oczy­wi­ście sam sobie zawdzię­cza.

Póź­niej, kiedy jecha­li­śmy już drugi raz na ten Hel, nawet pro­wa­dził roz­mowę w samo­cho­dzie, kiedy co godzinę Marek dzwo­nił – gdzie jeste­śmy na tra­sie, czy się zbli­żamy, jak mija podróż. Prze­ka­zy­wał mi w tym cza­sie pozdro­wie­nia od Marka, ale był moment, kiedy rzu­cił tele­fon i powie­dział, żeby się w końcu od niego odcze­pił, że nie rozu­mie, dla­czego go tak Marek kon­tro­luje, i że tak naprawdę to jest jego sprawa, jego przed­się­wzię­cie. W końcu 50 pro­cent to jego udziały i to będzie jego biz­nes. To mnie też w jakiś spo­sób zmo­bi­li­zo­wało do tego, aby ukry­wać przed Mar­kiem nasze rela­cje, naszą zaży­łość i żeby rze­czy­wi­ście z suk­ce­sem wszystko się skoń­czyło, bo widzę, że bar­dzo prze­żywa Tomasz to wszystko, a chce wypaść (przy tych poważ­nych swo­ich wspól­ni­kach) na czło­wieka, który doj­rzał do pro­wa­dze­nia biz­nesu i bar­dzo dobrze sobie z tym radzi. (…)

Nie znam nikogo z Wybrzeża, ale mam kole­gów posłów z tego regionu. Na jed­nym z posie­dzeń Sejmu, w kory­ta­rzu, szli­śmy wtedy na salę ple­narną z jed­nym z nie­wielu posłów (Jaro­sła­wem Wałęsą – aut.), z któ­rymi mia­łam dobre rela­cje, przy­jaź­ni­li­śmy się, a wcze­śniej byłam już gościem u niego wspól­nie z kole­żanką, panią poseł Ewą. Zapy­ta­łam Jaro­sława Wałęsę. Powie­dzia­łam naj­pierw, że mam przy­ja­ciela, który wraca z zagra­nicy, jest bar­dzo boga­tym czło­wie­kiem, inwe­stuje i chce w tej chwili roz­wi­nąć swoje przed­się­bior­stwo w kraju. Że bar­dzo go inte­re­sują miej­sco­wo­ści nad morzem i czy może Jarek orien­tuje się, w któ­rych miej­sco­wo­ściach wła­dze są nasta­wione na dyna­miczny roz­wój, pozy­ski­wa­nie inwe­sto­rów. Nie posłu­gi­wa­łam się wów­czas ter­mi­nami plan zago­spo­da­ro­wa­nia, oferta w zakre­sie zamó­wień publicz­nych, bo naprawdę nie mia­łam naj­mniej­szego poję­cia, jak to wszystko się zała­twia i o co w tym wszyst­kim cho­dzi. Zapy­ta­łam, czy być może są gminy, które są nasta­wione na dyna­miczny roz­wój i chcą pozy­ski­wać takich ludzi. Wtedy usły­sza­łam od pana Wałęsy, że trudno mu powie­dzieć, bo raczej sie­dzi w Gdań­sku – to jest jego okręg wybor­czy, mało zna samo­rzą­dow­ców takich, z któ­rymi mógłby roz­ma­wiać na ten temat, ale zasu­ge­ro­wał, abym zapy­tała pana Marka Bier­nac­kiego, ponie­waż jego rejon wybor­czy jest od Gdyni po Hel i wie, że Marek jest bar­dzo lubia­nym i cenio­nym posłem, na pewno zna wielu samo­rzą­dow­ców, w tym w małych mia­stecz­kach.

Po jakimś cza­sie, myślę, że to nawet nie było na tym samym posie­dze­niu, ale za pół­tora tygo­dnia, za dwa tygo­dnie, zapy­ta­łam pana posła Bier­nac­kiego w ten sam spo­sób, w podobny spo­sób, co pana Wałęsę. Pan Bier­nacki odpo­wie­dział, że wszyst­kie gminy, wszyst­kie mia­steczka cze­kają na ludzi, któ­rzy będą inwe­sto­wać.

W dosyć żar­to­bliwy spo­sób nawet żeśmy roz­ma­wiali, śmie­jąc się, że jest to bar­dzo ważne i z otwar­tymi rękoma wój­to­wie, bur­mi­strzo­wie na takich ludzi cze­kają. Powie­dział wtedy, że zna pana bur­mi­strza Miro­sława Wądo­łow­skiego. Wiele kom­ple­men­tów pod adre­sem pana bur­mi­strza padło z ust pana posła. Powie­dział, że jest to czło­wiek bar­dzo przed­się­bior­czy, otwarty na to, co jest zwią­zane z roz­wo­jem gminy, mia­sta. Że jest naj­lep­szy do tego, aby skie­ro­wać tam kogo­kol­wiek, zachę­cić, ponie­waż Hel leży na sercu panu bur­mi­strzowi; jest zna­nym, prze­pra­szam za uży­cie słowa, sta­rym, dobrym samo­rzą­dow­cem. Zapy­ta­łam, czy mógłby w jakiś spo­sób nas skon­tak­to­wać. Powie­dział, że nie widzi żad­nego abso­lut­nie pro­blemu, że na następ­nym naszym zjeź­dzie postara mi się coś w tym zakre­sie odpo­wie­dzieć. (…)

Po jakimś cza­sie, rze­czy­wi­ście, pan poseł Bier­nacki zauwa­żył mnie gdzieś na kory­ta­rzu, pod­szedł i powie­dział, że nie wie, czy pamię­tam – było mi miło, że pamię­tał o tym, bo nawet nie dopy­ty­wa­łam go, będąc zajęta swo­imi spra­wami. Wró­ci­li­śmy do tej roz­mowy, prze­ka­zał mi na kory­ta­rzu ze swo­jej komórki numer tele­fonu pana bur­mi­strza. Wpi­sa­łam go być może do notesu i zapy­ta­łam, kiedy mogła­bym się skon­tak­to­wać z panem bur­mi­strzem, czy wie. Pan poseł powie­dział, że powin­nam zadzwo­nić, że jestem zare­ko­men­do­wana i że będzie pan bur­mistrz już na tyle zorien­to­wany, kim jestem. I też tak się stało. (…)

Po jakimś cza­sie powie­dzia­łam Toma­szowi, że skon­tak­to­wa­łam się, że dzwo­ni­łam, że jest taka moż­li­wość, żeby się spo­tkać. Póź­niej spo­tka­łam się z Toma­szem. Bar­dzo się ucie­szył, był bar­dzo zado­wo­lony, myślę, że roz­ma­wia­li­śmy przy jakimś posiłku. W każ­dym razie wtedy też mówił o tym, jak bar­dzo mu poma­gam, jak bar­dzo jest mi wdzięczny i że nie chce mu się wie­rzyć, że ja pojadę z nim, że bar­dzo to doce­nia i bar­dzo się cie­szy. Wła­śnie wtedy pod­kre­ślał, że jestem bar­dzo prze­mę­czona, że przede wszyst­kim wypocznę, że week­end – trzy dni – to są takie, kiedy można zaczerp­nąć jodu, że mogę po pro­stu tro­szeczkę odsap­nąć. To mnie ujęło, jak wiele innych kwe­stii. Poje­chać w krót­kim cza­sie nad morze, dwa, trzy dni pobyć nad wodą, było to dla mnie dosyć atrak­cyjne (…).

Mia­łam mu towa­rzy­szyć, żeby było miło, wesoło, żebym mogła wypo­cząć, a on przy oka­zji był czło­wie­kiem zare­ko­men­do­wa­nym. Tak też to przy­ję­łam. (…)”.

Doszło do spo­tka­nia z bur­mi­strzem Helu.

„Oczy­wi­ście powie­dzia­łam, że jest to mój przy­ja­ciel. Podzię­ko­wa­łam mu za poświę­cony nam czas, za moż­li­wość spo­tka­nia się. Pan bur­mistrz powie­dział, że gdyby nie reko­men­da­cja pana posła Bier­nac­kiego – może nie, że «gdyby» – tylko że spo­tyka się przede wszyst­kim, ponie­waż ceni sobie pana posła Bier­nac­kiego. Dał mi do zro­zu­mie­nia, że znają się, że wza­jem­nie się sza­nują (…).

W tej roz­mo­wie byłam bar­dzo zasko­czona tym, bo pan bur­mistrz mówił o dział­kach pod małe domki rodzinne, o takich małych obsza­rach. W pew­nym momen­cie Tomasz powie­dział (taki zde­ner­wo­wany) coś w tym stylu, że nie inte­re­sują go takie rze­czy, o któ­rych mówi pan bur­mistrz, że on jest poważ­nym inwe­sto­rem, że potrze­buje dużą działkę. I ze zdu­mie­niem słu­cha­łam, jak pan bur­mistrz mówi: «a jaki areał», coś w tym rodzaju, on wtedy wymie­nił, to nie było 300, 400 metrów kwa­dra­to­wych, tylko powie­dział kilka tysięcy, tak ja to pamię­tam. No i że ma dużą sumę pie­nię­dzy wspól­nie ze wspól­ni­kami do zain­we­sto­wa­nia tutaj.

Nie było to tak ze strony pana bur­mi­strza, że od razu pan bur­mistrz powie­dział, że taka działka jest. Prze­szli­śmy do kon­sump­cji i po jakimś cza­sie pan bur­mistrz mówi, że ow­szem, jest taki teren, ale są pewne trud­no­ści, jeśli cho­dzi o loka­to­rów, któ­rzy na tym tere­nie miesz­kają, że to jest dopiero daleka przy­szłość, bo jesz­cze te rze­czy nie są przy­go­to­wane admi­ni­stra­cyj­nie. Tak ja to zro­zu­mia­łam, że tak naprawdę jest to w zaso­bach gminy, ale jest to odle­gła przy­szłość, jeśli cho­dzi o kwe­stię admi­ni­stra­cyjną. Tomasz pytał dosyć tak mery­to­rycz­nie o te kwe­stie. Spra­wiał wra­że­nie czło­wieka zorien­to­wa­nego w tych spra­wach. Myślę, że oboje, wspól­nie z Toma­szem, żeśmy zapy­tali, czy jest taka moż­li­wość, żeby zoba­czyć ten teren. Po dłuż­szym zasta­no­wie­niu pan bur­mistrz powie­dział, że jest taka moż­li­wość, ale taki raczej był scep­tyczny do tego, nie­mniej jed­nak ja powie­działam, że my dys­po­nu­jemy samo­cho­dem, czy jest to daleko, może się przej­dziemy w ramach spa­ceru. No i pan bur­mistrz wyra­ził zgodę, że pokaże nam ten teren. Zresztą pod­kre­ślał, że się śpie­szył. W tym cza­sie Tomasz powie­dział: «to ja pójdę po samo­chód». Wyszedł z tego pomiesz­cze­nia na górze. Poszedł po ten samo­chód (…).

Poje­cha­li­śmy. Rze­czy­wi­ście było to nie­da­leko. Sie­dzie­li­śmy w samo­cho­dzie. Prze­je­cha­li­śmy krótki odci­nek tej trasy. Pan bur­mistrz powie­dział, że to mniej wię­cej jest tutaj, że to jest teren dosyć taki zaro­śnięty krza­kami, więc trudno było (mnie oso­bi­ście) jakoś ogar­nąć to wzro­kiem, jak duża jest ta działka. Pan bur­mistrz nas poże­gnał, wysiadł, a Tomasz zawró­cił samo­cho­dem. Roz­ma­wia­li­śmy wtedy, więc ja powie­działam, że nie bar­dzo orien­tuję się, jak to wygląda, bo raczej byłam sku­piona na tym, co mówił pan bur­mistrz o tych pro­ble­mach z tą działką jesz­cze pod wzglę­dem admi­ni­stra­cyj­nym. O coś mnie pytał Tomasz, nie pamię­tam, ale powie­działam, że chęt­nie bym się prze­spa­ce­ro­wała, a więc może zawróci samo­chód i jesz­cze raz wró­cimy w to miej­sce i zoba­czymy. I tak też się stało. Zapar­ko­wał przy wydmach. Wysie­dli­śmy, prze­szli­śmy chod­ni­kiem, pospa­ce­ro­wa­li­śmy nieco i z oddali, z tego chod­nika patrzy­li­śmy na ten obszar, który go inte­re­so­wał. Bar­dzo się cie­szył, myślę, że nawet chyba mnie poca­ło­wał wów­czas w poli­czek, że wspa­niale, że dzię­kuje. (…)

Pytał, o czym roz­ma­wia­łam z panem bur­mi­strzem i czy w jakiś spo­sób, tak jak on suge­ro­wał, mia­łam wpływ na to, że tak wspa­niale koń­czy się ten wyjazd, że pan bur­mistrz nam poświę­cił tyle czasu. Wtedy – ja nie pamię­tam tego szcze­gółu, momentu – Tomasz w tej roz­mo­wie napro­wa­dził mnie, że warto byłoby, aby pan bur­mistrz był w jakiś spo­sób z nami, z nim zwią­zany. (…)

W tej roz­mo­wie padły suge­stie, ale bar­dzo (wydaje mi się) lako­nicz­nie (w tej chwili sta­ram się to wszystko w jakiś spo­sób chro­no­lo­giczny upo­rząd­ko­wać), że pan bur­mistrz żądał, że ja to prze­ka­za­łam, że jest to już kwe­stia skry­sta­li­zo­wana, że on będzie zarzą­dzał tym obiek­tem lub coś w tym rodzaju. To była taka luźna roz­mowa. Bar­dziej ja się cie­szy­łam, że jeste­śmy na tym spa­ce­rze i że on się cie­szy tym, że to spo­tka­nie się zakoń­czyło, niż o jakichś kwe­stiach żąda­nia pana Wądo­łow­skiego i zarzą­dza­nia jakimś obiek­tem, ale tak to zin­ter­pre­to­wał. Być może ja kiw­nę­łam głową albo powie­dzia­łam «tak» i na tym był w tym momen­cie koniec tego wszyst­kiego. Wró­ci­li­śmy na kola­cję i stam­tąd poje­cha­li­śmy do hotelu «Bryza» (…).

Tak zakoń­czył się ten nasz pierw­szy pobyt w mie­ście Helu. Póź­niej, na kolej­nych spo­tka­niach, oczy­wi­ście wra­cał do tego. (…)

Są waka­cje sej­mowe. Ale z Toma­szem spo­ty­kam się co jakiś czas. Wiem, że wyjeż­dża na waka­cje, mówi o Chor­wa­cji. W mię­dzy­cza­sie chyba ja do niego zadzwo­ni­łam, pyta­łam, jak się miewa, jak wypo­czywa. Pamię­tam tę roz­mowę, że był bar­dzo zado­wo­lony, że urlop raczej już mu się koń­czy i jest udany. Wtedy reko­men­duje fakt, że przy­jeż­dża do Pol­ski Marek i że chce się ze mną spo­tkać, i że nie będzie go (bo Tomasz jest na urlo­pie), będzie Marek. W dniu 5 wrze­śnia docho­dzi mię­dzy nami do spo­tka­nia (…).

Pamię­tam, że nie mogłam tra­fić tam, gdzie on miał samo­chód zapar­ko­wany, ale w pew­nym momen­cie wyszedł, w jakiś spo­sób pozna­li­śmy się. Zapro­po­no­wał mi, że może (pój­dziemy – aut.) gdzieś, gdzie ja bym chciała, aby to spo­tka­nie doszło do celu. Nie mia­łam zbyt wiele czasu. Zapro­po­no­wałam, żeby to on takie miej­sce gdzieś zna­lazł. I rze­czy­wi­ście wtedy popro­si­łam, że nie chcę roz­ma­wiać w samo­cho­dzie, że wolę żeby­śmy roz­ma­wiali (nie wie­dzia­łam, o czym chce roz­ma­wiać) gdzieś na spa­ce­rze, że chęt­nie bym się prze­szła. Wyszli­śmy z samo­chodu. Ja, bio­rąc pod uwagę to, co wcze­śniej Wyso­kiemu Sądowi przed­sta­wia­łam, tę moją ostroż­ność z tele­fo­nami, która póź­niej została nie­stety wypa­czona, jeśli cho­dzi o moje inten­cje, ale było to podyk­to­wane tym, czym żyłam, zosta­wi­łam tę torebkę, on zosta­wił swoje akce­so­ria w samo­cho­dzie i poszli­śmy na spa­cer (…).

Zaczął padać deszcz. On mi podał swoje ramię szar­mancko. Szli­śmy pod para­so­lem. Wtedy zaczął roz­ma­wiać o tym, że są jakieś trud­no­ści. Tak naprawdę to Marek był tym, który mi opo­wia­dał o tym, że ma za sobą spo­tka­nie z panem bur­mi­strzem i że oni wszy­scy, wspól­nie z tym Ame­ry­ka­ni­nem i Tom­kiem, byli u pana bur­mi­strza. Tak ja to wtedy zro­zu­mia­łam, że wszy­scy we trzech. Opo­wia­dał mi, jakie są trud­no­ści. Dosyć to cha­otycz­nie brzmiało dla mnie, ale na tym spo­tka­niu nie było mię­dzy nami mowy, nie było z mojej strony żad­nych suge­stii, w sło­wach, w gestach, żeby można było roz­ma­wiać o korzy­ściach z tego, że ja coś mam z tego mieć czy pan bur­mistrz. Nato­miast raczej moja uwaga była sku­piona i oparta na takim podej­ściu emo­cjo­nal­nym, że oni mają jakieś trud­no­ści; co się stało, że są jakieś pro­blemy, że są tak nie­za­do­wo­leni, bo prze­cież zawsze Tomek mi powta­rzał, szcze­gól­nie jak wra­ca­li­śmy i w roz­mo­wie mię­dzy nami w samo­cho­dzie, że chce bar­dzo dobrze wypaść, chce być poważny, bo liczy się ze zda­niem Lu i Marka, inwe­sty­cja, na którą Lu zezwoli, jest dla niego «być albo nie być» (…). Odnio­słam takie wra­że­nie, że coś złego się dzieje i że jestem koniecz­nie potrzebna mu w czymś (…).

Marek nie powie­dział tak, jak jest to dzi­siaj opi­sy­wane: «Zała­twisz to – dosta­niesz tyle, jak zała­twisz ponow­nie, będzie druga tran­sza». Dla mnie to jest po pro­stu bzdura. Roz­ma­wia­li­śmy o tym, że mam pomóc, że bar­dzo mu zależy, żeby jakaś pomoc z mojej strony była. Ja roz­ma­wia­łam o tym, że warto byłoby, żeby Tomek przy tym był. Moją inten­cją było poma­ga­nie i rato­wa­nie z opre­sji Toma­sza Pio­trow­skiego, a nie uma­wia­nie się i oma­wia­nie szcze­gó­łów z Mar­kiem, któ­rego po raz pierw­szy widzę (…).

Na koniec naszej roz­mowy powie­dział, że przy­po­mina sobie, że coś mu Tomek mówił o pie­nią­dzach. Wtedy zaczę­li­śmy roz­ma­wiać o tym, co ja nazy­wam pożyczką, a co oni nazy­wają łapówką. Nie ukry­wa­łam, że tak, roz­ma­wia­łam o tym z Toma­szem Pio­trow­skim, że zapew­niał mnie, że w razie, gdy­bym miała taką potrzebę, to zawsze są do dys­po­zy­cji. Nie mówił tylko o sobie, ale o nich, jako grupa, jako dru­żyna wspie­ra­jąca. Ja pocho­dzę ze śro­do­wi­ska, które nie jest majętne aż tak, jak ci pano­wie, któ­rzy wów­czas mnie ota­czali – Marek i Tomasz. Więc skoro zaini­cjo­wał ten temat, myślę, że sama w życiu bym z nim nie roz­ma­wiała i była­bym na tyle skrę­po­wana, aby go pro­sić, tym bar­dziej, a co dopiero zacząć roz­mowę, ale pod­ję­łam ten temat. I to, co dzi­siaj Marek i pro­ku­ra­to­rzy zarzu­cają mi, że ja powie­działam, ile za to chcę, jest wie­rutną bzdurą.

Kiedy Marek mówił o tych pie­nią­dzach, to mówi­łam, ile mi potrzeba na kam­pa­nię, jak sza­cuję wydatki na kam­pa­nię. Ja dzi­siaj dosko­nale wiem, bio­rąc pod uwagę jesz­cze kwe­stie ope­ra­cyjne, jak byłam tam zła­pana pod rękę. Trzy­ma­łam się jego ramie­nia. Był deszcz, on trzy­mał para­solkę. Jakoś tak dziw­nie, kiedy mówił do mnie, to nie miał klapy otwar­tej – kiedy on się wypo­wia­dał, to ja sądzi­łam, że jest zimno i zawsze tak robił. Zwró­ci­łam na to uwagę, bo go zapy­ta­łam, czy jest mu zimno, i póź­niej po tej roz­mo­wie – z racji tej, że on cały czas tak trzy­mał koł­nierz – musie­li­śmy zmie­rzać do naj­bliż­szej małej restau­ra­cji, bo zmarzł, bo źle się poczuł, było mu zimno i tam poszli­śmy. Oczy­wi­ście zupeł­nie inny cel był tego koł­nierza (…).

Wtedy też, jesz­cze wra­ca­jąc do tych pie­nię­dzy, powie­dzia­łam, wymie­nia­jąc sumę 100 tysięcy, powie­dział, kiedy chcia­ła­bym te pie­nią­dze, więc odpowie­dzia­łam mu, że zaczyna się kam­pa­nia i jeżeli byłoby to moż­liwe, to w miarę szybko. On mi wtedy powie­dział, a tego nie widzia­łam w ste­no­gra­mach, że on ma pew­nie trud­no­ści z ban­kiem i że nie może od razu takiej sumy mi dać, że zrobi to praw­do­po­dob­nie w dwóch tran­szach. Tylko nie pamię­tam, czy on mi to powie­dział już wtedy, czy powie­dział mi póź­niej tele­fo­nicz­nie, a być może było tak, że powie­dział to i na tym spo­tka­niu i jesz­cze raz to potwier­dził w roz­mo­wie tele­fo­nicz­nej. I ja tak to ode­bra­łam, że te trud­no­ści z ban­kiem powo­dują, że on musi tę sumę w jakiś spo­sób roz­ło­żyć na dwie tran­sze. Ale też, jak już pod­kre­śla­łam, jakoś nie zauwa­ży­łam tego w tych ste­no­gra­mach.

Nie rozu­mia­łam, to było tak szybko powie­dziane, to było tak cha­otycz­nie, dosyć szyb­kim kro­kiem ucie­ka­li­śmy przed tym desz­czem, że przy­ję­łam to za pew­nik, że skoro tak mówi, no to tak musi być. Wię­cej żeśmy do tej roz­mowy tego dnia, przed tym obia­dem już nie wra­cali. (…)

Nie pamię­tam, czy to był 7 wrze­śnia, w każ­dym bądź razie musiał się ze mną skon­tak­to­wać (agent Tomek – aut.) tylko i wyłącz­nie tele­fo­nicz­nie i zostało usta­lone miej­sce, gdzie. Wtedy zapro­po­no­wa­łam, że będzie to nie­da­leko teatru Buffo i tam też żeśmy się spo­tkali. Ja nieco się spóź­ni­łam. Był cie­pły dzień. Zoba­czy­łam Marka przy samo­cho­dzie. Zapy­tał chyba mnie, gdzie usią­dziemy. Prze­szli­śmy na ławkę. Zosta­łam powi­tana ogrom­nym bukie­tem kwia­tów – jak widać było w mate­ria­łach udo­stęp­nio­nych mediom. Pod­kre­ślił, że jest to upo­mi­nek z oka­zji moich imie­nin, nie­dawno minio­nych, acz­kol­wiek nie obcho­dzę 6 wrze­śnia, ale rze­czy­wi­ście 6 wrze­śnia wypa­dają imie­niny Beaty. Nie chcia­łam mu spra­wiać przy­kro­ści, więc go tam nie wypro­wa­dza­łam z błędu, podzię­ko­wa­łam. Usie­dli­śmy na tej ławce. Natu­ralne dla mnie to było, że udało mu się uzy­skać pie­nią­dze z banku. Zaczął mówić o spra­wach tego regu­la­minu. Ja raczej nie podej­mo­wa­łam tematu, szcze­gó­łów doty­czą­cych tych kwe­stii, które w tym tema­cie zaini­cjo­wane były. Tak jak jest w ste­no­gra­mach, mówi­łam, że jestem zmę­czona, ponie­waż obrady trwały długo, było dużo emo­cji z tym zwią­za­nych, ale on oczy­wi­ście cały czas ten swój temat pie­lę­gno­wał. Ta roz­mowa nie trwała długo. To spo­tka­nie było dosyć krót­kie. Nie pamię­tam w tej chwili, czy myśmy się uma­wiali na tej ławce już na kolejne. Roz­sta­li­śmy dosyć szybko, oczy­wi­ście o prze­ka­za­niu, że jest to ta pożyczka, o któ­rej wcze­śniej, jesz­cze 5 wrze­śnia, ja mówi­łam (bo ja tego też nie zauwa­ży­łam w ste­no­gra­mach), reagu­jąc na wie­lo­krotne powta­rza­nie, że ja w czymś poma­gam – to nie było, że coś za coś, że ja poma­gam, że jestem taka wspa­niała i oni są tak bar­dzo z tego zado­wo­leni – to reago­wa­łam, mówiąc o tych pie­nią­dzach, że te pie­nią­dze oddam, że poży­czam, a nawet powie­dzia­łam, pyta­łam, czy może to być depo­zyt na 7 mie­sięcy. To było jesz­cze 5 wrze­śnia, kiedy żeśmy spa­ce­ro­wali (…).

1.

„Mada­ga­skar 2”, za: Wiki­pe­dia.

2.

W oświad­cze­niu z 17 paź­dzier­nika 2007 roku.

3.

Zezna­nia zło­żone przed sądem 5 i 7 paź­dzier­nika 2009 roku.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: