- W empik go
Podwójne życie mojego chłopaka - ebook
Podwójne życie mojego chłopaka - ebook
Cleo i Mark nawiązują płomienny romans. Ich fascynacja jest na tyle silna, że Mark zostawia żonę, by rozpocząć nowe życie z Cleo. Niestety kobieta odkrywa, że nie wszystko jest takie bajkowe, jak jej się na początku wydawało, a narastające problemy psychiczne jej ukochanego coraz bardziej niszczą ich relację. Ta oparta na faktach powieść pokazuje, jak destrukcyjną rolę w związku pełnią problemy tabu, takie jak choroby psychiczne, zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, alkoholizm, zaburzenia jedzenia i inne. Kiedy Cleo myśli, że jej sytuacja nie może być gorsza, zaczyna się koszmar. Czy znajdzie siłę, by przetrwać w toksycznym związku?
CLEO JAMES (pseud.) opowiada swoją historię z dużą dawką autoironii, wydobywając na światło dzienne rzeczy, które większość ludzi chciałaby zamieść pod dywan. Urodziła się w Wielkiej Brytanii, gdzie do dziś mieszka razem z Markiem. Ich historia obejmuje prawie dwie dekady i jest opowieścią o niekonwencjonalnej miłości - zabawnej, smutnej, zaskakującej i uzależniającej. Zakończenie jest kompletnym zaskoczeniem i nie sposób go przewidzieć.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-91-80517-03-4 |
Rozmiar pliku: | 770 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedy to było? Kiedy uderzył mnie po raz pierwszy?
Prawdę mówiąc, nie pamiętam. Przypominam sobie, kiedy uderzył mnie tak mocno, że szczęka wyskoczyła mi ze stawu. Ale to nie był pierwszy raz. Pamiętam urlop w Devonie, kiedy zatrzasnął drzwi do domku, trafiając mnie prosto w rękę, gdy próbowałam mu się wyrwać. Spędziliśmy pięć godzin na pogotowiu, aż w końcu nałożono mi gips na złamany nadgarstek. To też nie był pierwszy raz. Przypominam sobie noc, kiedy zacisnął dłonie wokół mojej szyi tak mocno, że następnego dnia chrypiałam jak nałogowy palacz po wypaleniu paczki marlboro. To także nie był pierwszy raz. Pamiętam, jak nieco za mocno ściskał moje ciało, złośliwie szturchał i z pozoru, niewinnie, podszczypywał. Kiedy jednak próbuję przypomnieć sobie pierwsze uderzenie, chwilę, w której powinnam powiedzieć sobie: „Hallo, nie mogę się na to godzić”, to nie potrafię. I prawdę mówiąc, ja także nie pamiętam, kiedy pierwszy raz mu oddałam.
Pamiętam za to, kiedy go ujrzałam po raz pierwszy. Jeśli dwoje osób odwzajemnia swoje uczucia, może między nimi iskrzyć. A jeśli uczucie jest bardzo silne, natura człowieka najczęściej nie pozwala mu odejść. Jeśli oboje są wolni, to związek może się przerodzić w coś naprawdę pięknego. Kiedy uczucie połączy dwoje ludzi, którzy mają już partnerów, może to mieć poważne konsekwencje. Część z nas jest zbyt słaba, by walczyć. Możemy być zbyt owładnięci żądzą i ciekawi, żeby dać sobie spokój. A czasami tak cierpimy w naszym dotychczasowym życiu, że nie potrafimy oprzeć się pokusie, opanować podniecenia i pasji. Są też osoby, którym trudno jest się opierać bez względu na to, czy są szczęśliwe czy nieszczęśliwe. Istnieją niezliczone powody, dla których zbaczamy z dobrze znanej ścieżki i pozwalamy, by nasze życie przybrało inny obrót.
Dawno temu moje życie było poukładane. Lubiłam swoją pracę pielęgniarki, przeważnie. Już za samo to powinnam czuć wdzięczność. Pamiętam pewnego pacjenta, u którego zdiagnozowano raka, a któremu miałam podawać chemioterapię. Byłam zdziwiona jego optymizmem.
– Wydajesz się zadziwiająco radosny – skomentowałam, szukając żyły, żeby założyć mu wenflon.
– No tak, dostałem osiem tygodni wolnego – odpowiedział wesoło. – Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Moi bliscy przyjaciele byli dla mnie tak samo ważni, jak ja dla nich. Rekompensowali mi brak własnej rodziny. Pijany dwudziestopięciolatek, który pewnej nocy w listopadzie tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego siódmego zrobił dziecko piętnastoletniej dziewczynie, nie chciał z nią zostać na zawsze i ponieść konsekwencji. Dziewięć miesięcy później, w sierpniu tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego ósmego, ta dziewczyna została moją matką. Jej rodzinę przepełniało poczucie wstydu i dezaprobaty, więc odmówiła utrzymywania z nami kontaktów. Mama stwierdziła więc, że pieprzy ich, i przez wiele lat zdania nie zmieniła. Nigdy nie słyszałam od niej słowa skargi na to, że została sama, i to jej wyłączna zasługa, że miałam pełne miłości, bezpieczne, choć nieco niekonwencjonalne, dzieciństwo. Podrzucała mnie sympatycznym sąsiadom mieszkającym na naszym osiedlu komunalnym w południowo-zachodnim Londynie. Zarabiała na życie, wykonując mnóstwo źle opłacanych, niewymagających kwalifikacji, prac. Oszczędzając i ciężko pracując, udało jej się ukończyć studia na uniwersytecie i zdać egzamin na prawnika. Później zaczęła pracować jako adwokat. Umarła po krótkiej chorobie w wieku czterdziestu ośmiu lat, ale miała już za sobą całkiem udaną ścieżkę kariery zawodowej. Ja miałam wtedy trzydzieści trzy lata. Jako że mama innej rodziny nie miała, wszystko, co posiadała, zostawiła mi. Między innymi odziedziczyłam czteropokojowe mieszkanie w przyjemnym budynku przy ulicy przecinającej Fulham Road 10 w pobliżu Chelsea. Pracowałam w miejscowym szpitalu i miałam wielu, mieszkających w pobliżu, przyjaciół. Tak więc, mimo oczywistego smutku po odejściu mamy, wiodłam całkiem zadowalające życie.
Jedna dzienna zmiana na pogotowiu w lutym dwa tysiące drugiego roku wszystko zmieniła. Wzięłam do ręki teczkę, którą dostałam od koleżanki. Najpierw zwróciłam uwagę na żółtą samoprzylepną karteczkę na samej górze. Taka, jaką przyklejałyśmy, aby oznaczyć przystojnych pacjentów. Z porozumiewawczym mrugnięciem ruszyłam do pokoju badań i rozsunęłam zasłonki.
Oczekiwałam czegoś przyjemnego, ale widok zaparł mi dech w piersi. Ciemne włosy, oliwkowa cera, kilkudniowy zarost okalający pełne czerwone usta i mocno zarysowana linia szczęki. Nasze oczy się spotkały, ale żadne z nas nie zamierzało pierwsze spuścić wzroku. Dopiero gdy moje spojrzenie powędrowało z jego ładnej twarzy niżej przez szerokie barki, zauważyłam, że jego lewa ręka jest uniesiona do góry i spoczywa na piersi. Była zawinięta w coś, co uznałam za bardzo brudną szmatę. Popatrzyłam w papiery, żeby sprawdzić jego nazwisko – Mark Palmer.
– Hej, Mark. Jestem Cleo. – Moja mama już jako ośmiolatka słuchała jazzu. Efektem tego jest moje imię, które odziedziczyłam po piosenkarce Cleo Laine.
Kiedy zaczął mówić, jego twarz rozjaśnił cudowny uśmiech.
– Hej, Cleo, przybyłaś ukoić moje cierpienie?
– Zrobię, co w mojej mocy – odpowiedziałam, uśmiechając się w reakcji na jego sztubackie pytanie. – Okej, co się stało? – spytałam, pochylając się, by ująć jego rękę.
Tak intensywnie wpatrywał się we mnie, że trudno było mi się skupić. Ale musiałam zrobić swoje. Skoncentruj się, Cleo, pozbieraj się, wyszeptałam w myślach.
Mark był pracownikiem budowlanym i w trakcie przenoszenia na ramieniu stalowej rury potknął się na luźnej desce podłogowej. Upadając, wyciągnął przed siebie rękę, żeby się zaasekurować. Rura ześlizgnęła mu się z ramienia i wylądowała na jego lewej ręce. Moje pierwsze spostrzeżenie, kiedy zdjęłam mu prowizoryczny bandaż, nie napawało optymizmem, chociaż nie miało ono nic wspólnego z jego stanem zdrowia. Na serdecznym palcu miał obrączkę. Cholera, dlaczego poczułam się tak bardzo rozczarowana? Przeprowadziłam rutynowe badanie i powiedziałam, że musimy zrobić zdjęcie rentgenowskie, żeby sprawdzić, czy nie ma złamań.
– Opanujemy ból, ale, niestety, musimy przeciąć twoją obrączkę, ponieważ palce zaczynają ci już puchnąć.
– Spokojnie. Właściwie to wolałbym, żeby nigdy tam się nie znalazła.
Nie wiedziałam, jak mam na to zareagować. Musiałam oczyścić jego dłoń i założyć tymczasowy opatrunek. Mój Boże, sprawiało mi to przyjemność i nie śpieszyłam się. Moi koledzy musieli już mnie przeklinać i zastanawiać się, czym tak długo się zajmuję. To było do mnie zupełnie niepodobne. Ale po prostu nie chciałam pozwolić mu odejść. Podczas gdy ostrożnie usuwałam resztki zakrzepłej krwi, czułam na sobie jego natarczywe spojrzenie.
– Jesteś zamężna, Cleo?
Pochyliłam głowę, skupiając się na jego ranie.
– Nie, nie jestem fanką małżeństwa – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
– Masz ochotę wybrać się kiedyś z mną na wino?
Podniosłam wzrok i najchętniej odpowiedziałabym twierdząco, wiedziałam jednak, że nie mogę tego zrobić, ale też nie umiałam jednoznacznie mu odmówić. Okazało się, że nie musiałam, bo nagle zrobiło się bardzo głośno, wielu ludzi zaczęło się przekrzykiwać po tym, jak praktykantka Lucy zawołała o pomoc. To była sytuacja z rodzaju tych, kiedy wszystkie ręce powinny trafić na pokład. Przeprosiłam mojego pacjenta i pobiegłam w głąb korytarza, gdzie znalazłam trzy pielęgniarki i lekarza dyżurnego. Próbowali przytrzymać mężczyznę, który wyglądał, jakby dostał jakiegoś ataku. Udało mi się złapać go za stopę, którą wyraźnie chciał kopnąć w żebra lekarza. Odzyskaliśmy kontrolę nad pacjentem po podaniu mu zastrzyku w plecy. Nie było mnie nie więcej niż dziesięć minut, ale to wystarczyło, by moja żółta kartka została przejęta przez inną pielęgniarkę, która załatwiła Markowi prześwietlenie.
I to wszystko. Po raz pierwszy i zarazem ostatni miałam przeżyć spotkanie z pociągającym Markiem Palmerem. Czułam zaskakującą, obezwładniającą pustkę na myśl, że tak to się ma skończyć. Po raz drugi w ciągu godziny musiałam przywołać się do porządku. Pozbieraj się, Cleo, do diabła, opanuj się. Był atrakcyjnym mężczyzną i to wszystko. A jednak był między nami jakiś związek, jakieś poczucie przynależności. Czułam je tak mocno, że prawie mogłam go dotknąć. Nie miałam wątpliwości, że to uczucie było odwzajemnione.
Zaraz potem skończyłam swoją zmianę i wracając spacerem do domu, w myślach układałam listę najpilniejszych rzeczy do zrobienia po powrocie do mieszkania. Zajmowałam je dopiero od pół roku i ciągle usiłowałam zamienić w mój dom. Ściany mojej sypialni, zamiast zwykłą tapetą, pokryte były ręcznie utkanymi gobelinami w wypukłe desenie. Sama urządziłam sobie kącik do spania, ogromną płytę pilśniową pokrytą grubą warstwą pianki obleczoną w szary aksamit i wykończoną na krawędziach miedzianymi guzikami. Wynajęłam stolarza, który położył podłogę we wszystkich pomieszczeniach poza sypialnią. Do niej wybrałam kremowy dywan tak puszysty, że kiedy po nim stąpałam, moje stopy w nim tonęły. Był wystawny i dekadencki, ale go kochałam. Nagle zobaczyłam Marka Palmera leżącego nago w moim łóżku. Lub – raczej – swoje wyobrażenie o tym, jak wyglądałby bez ubrania. Im bardziej starałam się odpędzić ten obraz, tym stawał się wyraźniejszy. Pomyśl o wyposażeniu kuchni, lampach, próbkach farby, bezskutecznie próbowałam się przekonać. Myśl o czymkolwiek, byle nie o przeklętym Marku Palmerze.DWA
Tej nocy źle spałam, kręciłam się w łóżku, sprawdzałam, która godzina, i zastanawiałam się, czy wstać i zaparzyć sobie rumianku, czy leżeć dalej z nadzieją, że sen w końcu zwycięży. Wydarzenia z dnia mną wstrząsnęły, a w zasadzie to przyczyną wstrząsu było spotkanie z Markiem Palmerem. Fakt, że spowodował, iż zarwałam noc, jeszcze zanim dostał mój numer telefonu, zakrawa na ironię.
Następnego dnia w pracy byłam zupełnie nieprzytomna.
Są zajęcia, które można wykonywać, nie będąc w stu procentach obecnym tu i teraz, ale praca pielęgniarki na ostrym dyżurze w sobotę do nich nie należy. W ostatnich tygodniach mieliśmy wyjątkowo paskudną pogodę. Ulewne deszcze spowodowały dramatyczny spadek temperatury. Idealne warunki dla oblodzenia jezdni i chodników, co z kolei oznacza wysokie ryzyko wypadków drogowych, poślizgnięć i złamań u pieszych. Zbliżał się koniec mojej zmiany i właśnie zajmowałam się złamaną ręką numer dwa, kiedy praktykantka Lucy wetknęła głowę do boksu.
– Wygląda na to, że masz wielbiciela. W recepcji czeka na ciebie fantastyczny bukiet kwiatów.
Od razu pomyślałam, że kwiaty są od Marka, i na samą myśl o tym szeroki uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Skończyłam opatrywanie pacjenta i właściwie pobiegłam do recepcji odebrać kwiaty. Jakiż to był bukiet! Chyba lepiej pasowałby do hotelowego lobby, a zapach rozchodził się już po korytarzu, tłumiąc zwykle tu dominujące zapachy płynów fizjologicznych i alkoholu.
– Wow, ty szczęściaro! – westchnęła Joan, recepcjonistka. – Nie wiedziałam, że kogoś poznałaś. Opowiadaj!
– Nie mam jeszcze czego opowiadać, Joan – odpowiedziałam ze śmiechem. – Ale obiecuję, że gdy tylko się czegoś dowiem, złożę stosowny raport. Będziesz pierwsza.
Otworzyłam przymocowaną do celofanu malutką kopertę. Na kartce były tylko dwa słowa: „Uzdrów mnie! xxx”.
Pewnie gdybym nie była aż tak bardzo podniecona tym, że Mark Palmer przysłał mi kwiaty, uznałabym tę wiadomość za dziwną.
Olbrzymi bukiet był dość ciężki i zastanawiałam się, czy nie wrócić do domu autobusem. Spacer zajmował mi tylko piętnaście minut, ale padało i nie chciałam uszkodzić kwiatów.
Problem szybko znalazł rozwiązanie. Kiedy wyszłam z budynku i ruszyłam w kierunku głównej ulicy, usłyszałam, jak ktoś woła mnie po imieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam Marka Palmera. Stał oparty o murek przy wejściu do szpitala. Jego przedramię spoczywało na temblaku, a wokół dłoni miał zawiązany bardzo porządny bandaż. Nasze uśmiechy, kiedy spojrzeliśmy na siebie, musiały przypominać lustrzane odbicie.
– A więc dostałaś je – powiedział, kiwając głową w kierunku kwiatów.
– Dziękuję, są naprawdę ładne.
– Nie, nie, to właściwie ja powinienem ci podziękować za to, że zajęłaś się mną wczoraj – odpowiedział.
Najwyraźniej zaraz po rentgenie zrobiono mu operację i teraz w jego środkowym palcu znajdowała się śruba. Według lekarza mogło być o wiele gorzej.
– W takim razie miałeś szczęście – odparłam.
– I to nie tylko raz – powiedział, unosząc zdrową dłoń i dotykając mojej twarzy. To muśnięcie, które odebrałam jak coś bardziej intymnego od pocałunku, sprawiło, że poczułam motyle w brzuchu.
– Dlaczego? – spytałam.
– Bo spotkałem ciebie, Cleo.
Boże, to było takie oklepane i jednocześnie cudowne. Przez te wszystkie lata słyszałam już wiele zaczepek, niektóre z nich doprowadziły do randki, inne do romansu, ale nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się tak szybko i jednocześnie tak intensywnie poczuć pożądania do mężczyzny.
Staliśmy osłonięci przed deszczem, ale nie był to wieczór, który chciałoby się spędzić poza domem.
Wszyscy wokół nas szybko przechodzili, trzymając mocno swoje parasole w obawie, że wiatr może je odwrócić na drugą stronę albo wyrwać z dłoni.
– Napijemy się czegoś i może coś zjemy? – zaproponował.
– A co mam zrobić z tą połową kwiaciarni, którą trzymam w rękach?
– Możesz pozbyć się jej przy najbliższym śmietniku. Nic mnie to nie obchodzi, dopóki chcesz iść ze mną.
Pomimo złych przeczuć nie potrafiłam tego przerwać. Wiedziałam przecież, że był żonaty, ale po prostu nie umiałam się sprzeciwić. Wróciłam do recepcji i zostawiłam kwiaty pod opieką Joan, nie wyjaśniając jej niczego. Na szczęście była zajęta kobietą, która w nocy w swoim pokoju ujrzała istotę pozaziemską i chciała zostać zbadana, by upewnić się, że nic się jej nie stało podczas snu.
Kiedy wróciłam do Marka, wiedziałam, że nie ma znaczenia, czy pójdziemy do pubu, czy restauracji, czy zostaniemy po prostu na ulicy. Musiałam mu wyjaśnić, że bez względu na moje pragnienia nie mogę zaangażować się w potajemny romans. Po prostu. Musiałam mu powiedzieć, że nie potrafię związać się z żonatym mężczyzną, dlatego powinien odpuścić. Przez kilka dni czulibyśmy smutek, ponieważ wiedzieliśmy, że w innym miejscu i czasie mogłoby być inaczej. Jakież było moje zdziwienie, kiedy usłyszałam od niego, że już rozstał się ze swoją żoną.
Ponieważ nadal mocno padało, zaproponowałam, żebyśmy poszli do pobliskiej niewielkiej pizzerii. Jedzenie w niej może nie było najlepsze, ale nie musielibyśmy daleko iść. Jednak i tak, kiedy dotarliśmy na miejsce i zajęliśmy stolik pod oknem, musieliśmy zetrzeć serwetkami krople deszczu z twarzy. Mark zamówił butelkę wina i stuknęliśmy się kieliszkami, zanim go spróbowaliśmy. Kiedy rozległ się brzęk szkła, powiedziałam „Na zdrowie”, a on jednocześnie dodał „Za nas”.
– Posłuchaj, Mark. – Nienawidziłam tego, co zamierzałam powiedzieć. – Jesteś żonaty, a ja nie lubię przelotnych miłostek. Pociągasz mnie, ale są rzeczy, które, niestety, nie mogą się wydarzyć.
– Zostawiłem ją.
Nie byłam pewna, czy dobrze go usłyszałam.
– Zostawiłem ją – powtórzył nieco głośniej.
Zaniemówiłam.
– Na dzisiejszy wieczór? – spytałam głupio.
– Nie, Cleo, miałem na myśli, że ją opuściłem, to już skończone.
Musiałam wyglądać na jednocześnie zmieszaną i szczęśliwą.
Ciągnął dalej:
– Jest kilka rzeczy, które muszę ci o sobie powiedzieć, i spróbuję to zrobić najuczciwiej, jak umiem. Wysłuchaj mnie, a potem będziesz mogła zadać pytania.
Skinęłam głową.
– Nie będę opowiadał o tym, że moja żona mnie nie rozumie – rozpoczął. – Wcale też nie chciałem, żeby mnie rozumiała. Niczego od niej nie chciałem. Zresztą była moją drugą żoną – dodał jakby z namysłem.
Znałam jego rok urodzenia. Widziałam go wczoraj w papierach na ostrym dyżurze. Urodził się w sierpniu, dzień przed moimi urodzinami, ale ja byłam o pięć lat młodsza. Miał tylko trzydzieści osiem lat i zdążył już dwa razy się ożenić. To nie wróżyło niczego dobrego.
Rozpoczął od streszczenia swojego życiorysu po ukończeniu dwudziestego piątego roku życia. Wielkie wesele, biała suknia ślubna. Ożenił się z neurotyczną i anorektyczną kobietą, która dziewięć miesięcy później urodziła chłopca – Harry’ego. Kiedy Mark miał dwadzieścia siedem lat, ich uczucie było już przeszłością, a zostały tylko awantury i podjęcie kroków prowadzących do rozwodu. Przeprowadził się wtedy do Szkocji i pozostał tam przez dwa lata, grając półprofesjonalnie w rugby, co skończyło się katastrofą. Po najprawdopodobniej zbyt silnym bloku doznał urazu kolana, który uniemożliwił mu uprawianie ukochanego sportu. Z braku lepszego pomysłu powrócił do swojego rodzinnego miasta – Londynu. Wprowadził się do rodziców, którzy mieszkali w Putney, i szukał miejsca dla siebie. Pewnego wieczoru, kiedy był w pubie z kolegami, spotkał kobietę. Sprawy potoczyły się szybko i wkrótce przeprowadził się do jej mieszkania w Notting Hill. Półtora roku później kupił pierścionek zaręczynowy na rynku przy Portobello Road i oświadczył się jej podczas urlopu w Dubaju. Wybranka zaczęła planować wesele stulecia, co nie było jego marzeniem. W końcu polecieli concorde'em do Nowego Jorku (pracowała w British Airways) i wzięli ślub w ratuszu.
Wszystko to Mark powiedział prawie na jednym wydechu, ale mnie udało się już wypić moje wino, więc byłam zadowolona, kiedy zaproponował, że mi doleje.
Po roku małżeństwa historia się powtórzyła. Kiedy wyszedł z kumplami do pubu, spotkał kolejną kobietę i w jakiś cudowny sposób udało mu się zapomnieć, że jego żona czekała na niego w domu. Kobieta ta była Szwedką, która przyjechała do Londynu odwiedzić swoich przyjaciół. Wymienili się numerami telefonów i udało mu się zaaranżować podróż do Sztokholmu tak, żeby jego żona się nie zorientowała, że jest poza domem. Jej praca w British Airways oznaczała, że też dużo podróżowała, czego nie omieszkiwał wykorzystać. Chciał zrobić sobie pasjonujący przerywnik i uciec od monotonii życia. Niestety, skończyło się to w bardzo smutny sposób, kiedy kochanka powiedziała mu, że jest w ciąży i chce urodzić dziecko.
Nie mogłam już dłużej tego słuchać.
– Do diabła, kpisz sobie ze mnie? – powiedziałam o wiele głośniej, niż zamierzałam.
– Chciałbym – odpowiedział miękko.
– Chciała tego, mimo że wiedziała, że masz żonę? – spytałam z niedowierzaniem. Myśl o posiadaniu dziecka z żonatym mężczyzną była dla mnie zupełnie niezrozumiała.
Po raz pierwszy się zawahał. Milczał dość długo. Wystarczająco długo, bym zdołała zgadnąć, co będzie dalej.
– Nie wyjawiłeś jej, że jesteś żonaty – bardziej stwierdziłam, niż zapytałam.
Skinął głową. Powiedział jej tylko, że nie chce mieć więcej dzieci. Zasugerował, żeby zrobiła aborcję, ale jego argumentacja zupełnie do niej nie trafiła i zdecydowała się utrzymać ciążę. Mark latał do Szwecji, kiedy pozwalał mu na to grafik jego żony, i stale telefonował do kochanki. A ta urodziła mu syna. Wtedy przerwałam mu i spytałam, ile chłopiec ma lat. Mark zrobił się nieco niewyraźny.
– Och, nie wiem dokładnie, ale zaczął już chodzić i ma zęby.
Zapytałam, jak mógł pozbawić swoich rodziców kontaktu z wnukiem, ale on zręcznie się wykręcił. – Jak miałbym im to wyjaśnić? Wiedzą jedynie, że jestem żonaty i staramy się z żoną o dziecko.
To, że jego rodzice czekali na wnuka, którego miała urodzić synowa, podczas gdy mieli już dodatkowo jednego, o którym jeszcze nie wiedzieli, zakrawało na ironię.
– A jak to wyjaśniłeś tej Szwedce?
– Powiedziałem tylko, że nie mogę dojść do porozumienia z rodzicami i że nie utrzymuję z nimi kontaktu.
Szukałam śladu zawstydzenia na jego twarzy. A może raczej żalu? Ale nie było tam nic, nie wydawał się ani trochę zażenowany.
– Nie chcę już nic mieć do czynienia ani z nią, ani z dzieckiem – wyjaśnił. – Sądzę, że najlepiej będzie zostawić ich i pozwolić im żyć własnym życiem, a ja będę żył tak, jak dotychczas.
Uznałam to za jego sposób na zachowanie wolności.
– Cleo – powiedział, sięgając po moją dłoń. – Jestem zaburzony. Zawsze, jak daleko sięgnę pamięcią, byłem nieszczęśliwy.
W tym momencie wydawał się taki bezbronny. Miałam ochotę wziąć go w ramiona i zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Nie wiedziałam, w jak przerażającą podróż miałam się wkrótce udać. Teraz kiedy spoglądam wstecz, zastanawiam się, czy mogłam coś zmienić. Z ręką na sercu mogę uczciwie powiedzieć „Tak, większość”.TRZY
W następnych tygodniach Mark stopniowo przeprowadził się do mojego mieszkania, najpierw pojawił się on, a potem jego rzeczy. Dorobiłam mu klucz, żeby mógł swobodnie przychodzić i wychodzić. Pomimo że zraniona ręka musiała go jeszcze boleć, nie mogliśmy nasycić się sobą – kiedy tylko nie byłam w pracy, większość czasu spędzaliśmy w łóżku. Jego ciało wyglądało nawet lepiej, niż to sobie wyobrażałam. Powtarzał mi, że gdyby miał stworzyć swoją idealną kobietę, wyglądałaby dokładnie jak ja. Mówił, że jestem piękna i doskonała i że będzie mnie zawsze kochał. Wiedziałam, że odbył kilka nieprzyjemnych rozmów telefonicznych ze swoją, wkrótce już byłą, żoną. Nie mogłam jej winić za to, że dzwoni. Większość kobiet zareagowałaby tak jak ona, gdyby ich mąż nagle i bez ostrzeżenia powiedział, że chce je opuścić.
Odebrała go ze szpitala w dniu, w którym miał wypadek. W drodze do domu powiedział jej, że czuje się nieszczęśliwy i z jego punktu widzenia ich małżeństwo nie funkcjonuje. Odpowiedziała mu, że wygaduje głupoty i złożyła to na karb środków znieczulających, pod których wpływem ciągle się znajdował. Zapewnił ją, że myśli jasno dokładnie w chwili, kiedy prawie straciła panowanie nad kierownicą i o mało co nie przejechała rowerzysty, który wyjechał zza rogu z Shepherd’s Bush Green.
Po powrocie do domu prosiła go, dosłownie błagała, klękając i obejmując jego nogi, by pozostał. Próbował się od niej uwolnić, ale była niepocieszona, wcisnęła twarz w jego kolana i nie przestawała szlochać. W końcu był zmuszony przeciągnąć ją przez korytarz i strząsnąć z siebie pod drzwiami, żeby móc stamtąd odejść. Nigdy w życiu nie życzyłabym najgorszemu wrogowi takiej desperacji. Nie mogłam przestać wyobrażać sobie, jak to musiało wyglądać, i sama siebie dręczyłam obrazami kobiety, której nawet nie spotkałam, a która została porzucona jak para starych butów przy drodze. Mark poprosił swojego ojca, żeby przywiózł jego rzeczy, co uznałam za nieco tchórzliwe. Kiedy go spytałam, dlaczego sam nie pojedzie, odpowiedział po prostu:
– Nigdy nie oglądam się za siebie, Cleo.
Z powodu urazu ręki wziął sobie wolne, ale ponieważ był właścicielem firmy budowlanej, jego pracownicy kontynuowali remont i nadal zarabiał. Nie potrafiliśmy się od siebie oderwać. Mark często przychodził do szpitala w czasie lunchu, co było przyjemną przerwą, szczególnie gdy pracowałam na długim dyżurze. Któregoś dnia wyszłam ze szpitala, żeby zjeść kanapkę z moim kolegą Jeremym, lekarzem, z którym pracowałam tego przedpołudnia. Rozmawialiśmy o nietypowych objawach u jednego z pacjentów. Wtedy odkryłam Marka siedzącego przed kawiarnią. Przeprosiłam Jeremy'ego i pobiegłam do niego, ale z wyrazu jego twarzy można było wyczytać, że nie cieszy się na mój widok. Kiedy pochyliłam się, by go pocałować, odwrócił twarz i mój pocałunek wylądował gdzieś na jego karku.
– O co chodzi? – spytałam, ponieważ zaskoczyła mnie jego reakcja.
Jego twarz, która aż do tej chwili była tak samo przystojna jak zawsze, wykrzywiła się, jakby coś go bolało.
– Co się stało? – zapytałam ponownie.
– Z kim rozmawiałaś? – spytał, nie zwracając uwagi na moje pytanie.
– Z lekarzem, z którym pracuję – odpowiedziałam trochę oburzona. Nie chciałam już o tym mówić. – Idę kupić kanapkę, chcesz coś?
Pokręcił głową, a ja stanęłam w kolejce. Podczas gdy sprawdzałam, jaki jest wybór, czułam, jak jego złość nabiera konkretnej treści. Źle znoszę zazdrość i nie chciałabym być przedmiotem fantazji kogoś, kto ma z tym problem. Postanowiłam więcej już o tym nie myśleć w nadziei, że był to tylko incydent w naszym perfekcyjnym związku.
Ręka Marka ładnie się wygoiła i wkrótce wrócił do pracy. Mój grafik na pogotowiu przewidywał cztery dni pracy, a potem trzy dni wolnego. Kochałam swoje dni wolne. Najczęściej przypadały w zwykłe dni tygodnia i kiedy Mark wcześnie wychodził do pracy, uprawiałam jogging, biegając przez Battersea, lub zabierałam strój kąpielowy i ruszałam na basen, na którym mama nauczyła mnie pływać, kiedy miałam cztery lata. W drodze powrotnej do domu robiłam zakupy w supermarkecie, jeśli czegoś akurat potrzebowałam, albo szłam za róg do włoskich delikatesów, gdzie wszystko kosztowało podwójnie. Po powrocie do domu nadchodził czas na terapię. Sprzątanie i prace domowe były dla mnie jej częścią. Zawsze chciałam, żeby wokół mnie było czysto i estetycznie. Mama opowiadała mi, że jako dziecko ustawiałam lalki według długości ich włosów.
Najprzyjemniejszą chwilą w ciągu dnia była ta, kiedy Mark dzwonił, że już wraca do domu. Wstawiałam butelkę wina do lodówki albo je otwierałam, żeby wino pooddychało, w zależności od jego gatunku. Zaczynałam przygotowywać obiad i szykowałam też kąpiel z jego ulubioną solą kąpielową. Na początku naszego związku najczęściej lądowałam w wannie razem z Markiem. To była kusząco duża, oparta na łapach wanna i było w niej wystarczająco dużo miejsca dla nas dwojga. To całkiem niezły wynik, zważywszy na to, że Mark miał metr osiemdziesiąt pięć wzrostu a ja metr siedemdziesiąt siedem.
W trakcie naszych długich kąpieli najlepiej nam się rozmawiało, alkohol przyjemnie nas odprężał i rozwiązywał języki. Odniosłam wrażenie, że kiedy Mark dorastał, mogło mu brakować miłości. Mówił o swoim dojrzewaniu bardzo rzeczowo, bez śladu użalania się nad sobą. Jego rodzice najwyraźniej żyli zgodnie z zasadą, że tego, kogo się kocha, posiada się na własność.
Opowiadał o epizodach stosowania surowej dyscypliny przez oboje rodziców, chociaż jak dla mnie, były to raczej manifestacje gwałtownej przemocy. Moja mama nigdy nie podniosła na mnie ręki, więc trudno mi było tego słuchać. Mark próbował usprawiedliwiać ich zachowanie, przyznając, że był koszmarnym dzieckiem. Śmiał się, jakby był dumny z bycia łobuzem, który zasłużył na swoją karę. Ja uważałam, że to wcale nie było zabawne, i nawet mu o tym powiedziałam.
– Nie uważam, by bicie dzieci lub dorosłych było właściwe. Ja sama nie potrafię nawet zabić pająka.
– To dlatego, że jesteś wyjątkowo łagodna i miła, Cleo – odpowiedział, głaszcząc mnie po nogach, które oplatały jego biodra. – Jesteś taka słodka, więc myślę, że zrobisz ze mną cudowne rzeczy, zanim wyjdziemy z tej łazienki.
Kilka dni później zadzwoniła do mnie moja najlepsza przyjaciółka, Lisa. Organizowała wieczorne wyjście z grupą przyjaciół, żeby uczcić swoje urodziny.
– Musisz koniecznie przyjść, zawsze razem obchodziłyśmy nasze urodziny, a od wieków cię nie widziałam. Kochana, powiedz, że przyjdziesz.
Znałam Lisę od zawsze. Jej cudowni rodzice, Patsy i Ron, byli naszymi sąsiadami i zajmowali się mną, kiedy mama musiała pracować o dziwnych porach. Lisa była mężatką i miała dwuletnią córkę i czteroletniego syna, więc takie wyjścia nie zdarzały się jej zbyt często. Miała rację, nie widziałyśmy się od niepamiętnych czasów. Kiedy się zastanowiłam, właściwie od początku lutego z nikim poza Markiem się nie spotykałam. Pamiętałam, że odprawiłam z kwitkiem wielu przyjaciół, którzy dzwonili, bo chcieli spotkać się na drinka lub wyjść razem ze mną do kina. Ale czy nie było to typowe na początku nowego związku? – pytałam samą siebie. W końcu to się jakoś ułoży i życie odzyska pozory normalności. Rozmawiałyśmy o jej planie spotkania się w osiedlowym pubie i ruszenia później do Covent Garden, żeby wypić kilka koktajli i może trochę potańczyć.
– Nie zapomnij tylko ubrać się w coś naprawdę ładnego, Cleo.
– Na to możesz liczyć – odpowiedziałam, kończąc naszą rozmowę.
Kiedy gawędziłam z Lisą, Mark przez cały czas wchodził i wychodził z sypialni. Spojrzałam na niego z mojego miejsca w łóżku. To było jedyne miejsce w mieszkaniu, gdzie był telefon. Nie przejmowałam się tym, że podsłuchuje, nie miałam nic do ukrycia, ale spytałam go, co robi.
Podbiegł do mnie tak szybko, że aż zesztywniałam. Ale uznałam, że to nie na mnie chce się rzucić, a na stojący na nocnym stoliku telefon. Na wszelki wypadek sturlałam się jednak na podłogę. Cofnął wyciągniętą rękę i uderzył pięścią w telefon, podczas gdy ja patrzyłam na niego przerażona, kuląc się przy łóżku. Raz za razem uderzał pięścią w aparat, który już po pierwszym ciosie rozpadł się na kawałki. Dosłownie po kilku sekundach Mark zmęczył się i przestał. Dalej się nie ruszałam. Nie mogłam. Patrzyłam, jak opada na podłogę. Ukrył twarz w dłoniach i siedział bez słowa.
Właściwie chciałam na niego krzyknąć. O co mu, do jasnej cholery, chodzi? Zupełnie oszalał? Co go sprowokowało do takiego zachowania?
Ale nie postawiłam żadnego pytania. Zamiast tego gapiłam się na tył jego głowy i zastanawiałam się, czego właściwie byłam świadkiem. W końcu musieliśmy się ruszyć. W łazience, w której jeszcze przed chwilą baraszkowaliśmy, obmyłam jego zakrwawioną dłoń po raz drugi w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Dopiero wtedy zapytałam go o to, co się stało.
– Zezłościłem się, kiedy usłyszałem, że zamierzasz wyjść. A kiedy powiedziałaś „Na to możesz liczyć”, zupełnie oszalałem. Przepraszam. Zorganizuję nowy telefon. Tak bardzo cię kocham.
Niewielkie podejrzenie, które pojawiło się nie tak dawno temu w szpitalnej kawiarni, nabrało tego wieczoru realnych kształtów. Musiałabym być kompletną idiotką, żeby nie zrozumieć, że Mark był chorobliwie zazdrosny.
– Zezłościłeś się, bo chciałam wyjść i usłyszałeś, jak mówię „Na to możesz liczyć” – powtórzyłam. – Nie słyszysz, jak idiotycznie to brzmi? Pozwól sobie powiedzieć – ciągnęłam – że zawsze mogę wyjść, kiedy chcę, dokąd chcę i z kim chcę. Ale tego nie robię, ponieważ wolę spędzić ten czas z tobą. W pełni ci ufam i od ciebie oczekuję tego samego.
Mark wzruszył ramionami i potrząsnął głową, powtarzając:
– Bardzo mi przykro. Przepraszam. Wybacz mi.
Miałam nadzieję na jakieś rzetelne wyjaśnienie jego wybuchu, ale się zawiodłam. Usiadł na krawędzi wanny, ujął moją twarz w dłonie i przyciągnął do siebie. Całował mnie tak ostrożnie i delikatnie, że aż trudno było uwierzyć, że zaledwie przed półgodziną był tak bardzo przepełniony wściekłością.
Kiedy przemyłam dłoń Marka i udało mi się w końcu usunąć plamy krwi z dywanu, to był już jakiś powód do radości. Wyciągnęłam kabel telefoniczny ze ściany i wyrzuciłam cały aparat do śmieci. Z pękniętej słuchawki zwisała sieć kolorowych przewodów. Nie można już było go naprawić, ale nawet gdyby to było możliwe, i tak bym go wyrzuciła. Nie chciałam, żeby przypominał mi o tym, co się wydarzyło, co zakrawało na ironię, bo główny bohater całego zajścia siedział wygodnie w fotelu, w moim salonie z kieliszkiem wina. Kiedy później leżałam już w łóżku, podczas gdy Mark cichutko pochrapywał obok mnie, spokojnie jeszcze raz przemyślałam wszystko, co się wydarzyło tego wieczoru.
Ale ile bym nie myślała, fakty mówiły same za siebie. Mark miał poważny problem z opanowaniem swojej złości. Pytanie brzmiało, co zamierza z tym zrobić.