Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Podziemia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 marca 2019
Ebook
23,90 zł
Audiobook
29,95 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Podziemia - ebook

Przez całe podziemia przetoczył się porywisty podmuch lodowatego powietrza. Olbrzymie tumany gęstego kurzu wzbiły się w górę, jakby ożywione owym piekielnym tchnieniem, układając się w różnego rodzaju upiorne kształty. Przewrócona lampa zgasła, a następnie z głośnym brzękiem upadła na kamienne podłoże.
Jest jesień 1890 roku. Na zaproszenie swego przełożonego, właściciela dobrze prosperującego domu bankowego, młody buchalter Mateusz Garstka porzuca obskurne lokum na poddaszu jednej z krakowskich kamienic i wprowadza się do starej, malowniczej willi, usytuowanej na obrzeżach miasta. Szybko jednak orientuje się, że propozycja nie była całkowicie bezinteresowna, a zabytkowy budynek kryje w sobie niejedną przerażającą tajemnicę.
Tytułowe Podziemia to nie tylko mroczny obszar, który rozciąga się pod willą Topolskich, lecz także upiorna rzeczywistość skrywana za szczelną zasłoną prestiżu, zaufania oraz wysokiej pozycji społecznej.
Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7835-722-3
Rozmiar pliku: 629 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Drzwi do piw­ni­cy ustą­pi­ły z ci­chym skrzyp­nię­ciem. Ostroż­nie, trzy­ma­jąc się śli­skiej ścia­ny, Ta­ma­ra To­pol­ska po­sta­wi­ła pierw­szy krok w dół. Sto­pa znik­nę­ła w mro­ku, tak jak­by zo­sta­ła prze­zeń we­ssa­na już na za­wsze. Za dru­gim kro­kiem gra­ni­ca prze­su­nę­ła się jesz­cze da­lej i pod­ziem­na cze­luść po­chło­nę­ła czę­ścio­wo brzeg ciem­no­zie­lo­nej suk­ni.

– He­ka­te! – za­wo­ła­ła.

Nikt nie od­po­wie­dział. Do­pie­ro po pra­wie mi­nu­cie z czar­nych od­mę­tów do­biegł dłu­gi jęk, łu­dzą­co po­dob­ny do kwi­le­nia nie­mow­lę­cia.

– He­ka­te, chodź­że do pani! – ode­zwa­ła się po­now­nie Ta­ma­ra. – Gdzieś ty się zno­wu za­pu­ści­ła? Wra­caj na­tych­miast!

Tym ra­zem nie usły­sza­ła nic.

Ze­szła za­tem jesz­cze ni­żej, stop­nio­wo po­grą­ża­jąc się w oce­anie bez­kre­snej czer­ni, któ­ry, se­kun­da po se­kun­dzie, po­że­rał ją całą. Na­wet trzy­ma­na przez nią lam­pa ze swym mdłym świa­tłem nie była w sta­nie po­wstrzy­mać owe­go pro­ce­su stop­nio­we­go zni­ka­nia.

– He­ka­te? – za­wo­ła­ła już ci­szej.

Za chwi­lę ten sam jęk, jesz­cze dłuż­szy i smut­niej­szy niż po­przed­nio, prze­szył gę­stą ciem­ność ni­czym ostra strza­ła. Pani To­pol­ska ze­szła więc na sam dół, uno­sząc lam­pę w po­wie­trzu. Jej ciem­ne, pra­wie czar­ne wło­sy ze­spo­li­ły się z wszech­obec­nym mro­kiem, sta­jąc się jego in­te­gral­ną czę­ścią. Wi­docz­na po­zo­sta­ła je­dy­nie twarz, tak bla­da, że przy­po­mi­na­ła bar­dziej ob­li­cze zja­wy niż isto­ty ludz­kiej.

Coś bły­snę­ło w od­da­li. Były to dwa lśnią­ce punk­ty, któ­re ła­god­nie dry­fo­wa­ły w ciem­no­ściach na po­do­bień­stwo świe­tli­ków po­ru­sza­ją­cych się na wspól­nej, nie­wi­dzial­nej osi. Znów roz­legł się jęk. Tym ra­zem za­brzmiał on bli­żej i z bez­kre­snej, wil­got­nej ot­chła­ni wy­nu­rzy­ła się drob­na isto­ta o płyn­nych, ele­ganc­kich ru­chach.

– He­ka­te, ty nie­zno­śna ko­ci­co! – wes­tchnę­ła Ta­ma­ra.

Schy­li­ła się, by wziąć zwie­rzę na ręce, a na­stęp­nie uca­ło­wa­ła lśnią­ce fu­ter­ko. Szyb­ko biło pod nim małe ser­ce. He­ka­te, wy­god­nie roz­cią­gnię­ta na jej ra­mie­niu, ryt­micz­nie za­ta­pia­ła pa­zu­ry w skó­rze pani To­pol­skiej.

– Ni­g­dy wię­cej tam nie ucie­kaj!

Kot­ka od­po­wie­dzia­ła swej pani gło­śnym mru­cze­niem. Spra­wi­ło ono, że od­czu­wa­ny przez nią nie­po­kój za­czął za­ni­kać, ustę­pu­jąc miej­sca sen­no­ści.

Jed­ną ręką tu­ląc do sie­bie zwie­rzę, dru­gą trzy­ma­jąc lam­pę, Ta­ma­ra obej­rza­ła się w tył po raz ostat­ni, i wów­czas sta­ło się coś zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­ne­go: jej per­cep­cja ciem­no­ści, do­tąd prze­po­jo­na prze­sąd­nym lę­kiem, ule­gła cał­ko­wi­tej zmia­nie. Piw­nicz­ny mrok, do­tąd tak od­py­cha­ją­cy oraz bu­dzą­cy gro­zę, za­czął ją te­raz przy­cią­gać. Chło­nę­ła go oczy­ma ni­czym ma­gicz­ny elik­sir, nie mo­gąc się na­sy­cić jego nie­prze­nik­nio­ną, czar­ną sło­dy­czą.Rozdział 1. Przyjcie u baronowej von Redlich

Był 8 paź­dzier­ni­ka 1890. Jak zwy­kle w pierw­szą śro­dę mie­sią­ca, ba­ro­no­wa Othi­lia von Re­dlich, i – wbrew wła­snym za­pew­nie­niom – moc­no spo­lo­ni­zo­wa­na au­striac­ka ary­sto­krat­ka, urzą­dzi­ła wspa­nia­łe przy­ję­cie dla gro­na swych naj­bliż­szych zna­jo­mych. Nie było ich wie­lu, lecz za to każ­da z tych osób cie­szy­ła się w Kra­ko­wie pew­ną re­no­mą, i każ­da z in­ne­go po­wo­du.

Je­dy­nie Ma­te­usz Garst­ka, dwu­dzie­sto­sze­ścio­let­ni pra­cow­nik Ga­li­cyj­skie­go Domu Ban­ko­we­go, był tu zu­peł­nie nowy. Oszo­ło­mio­ny pa­nu­ją­cym w pa­ła­cu prze­py­chem, któ­re­go nie bra­kło tak­że na sto­le, wo­dził oczy­ma po ba­jecz­nie ude­ko­ro­wa­nym oto­cze­niu, a tak­że po szy­kow­nych stro­jach współ­bie­siad­ni­ków.

– Wnio­sku­ję, mój przy­ja­cie­lu, żeś ni­g­dy nie prze­by­wał w po­dob­nym miej­scu – za­ga­ił sie­dzą­cy obok nie­go Kle­mens To­pol­ski, wła­ści­ciel i dy­rek­tor wspo­mnia­ne­go ban­ku.

Ma­te­usz po­krę­cił gło­wą z nie­śmia­łym uśmie­chem.

– Cza­sem od­no­szę wra­że­nie, że dla mi­łej ba­ro­no­wej czas za­trzy­mał się gdzieś w osiem­na­stym wie­ku, za­nim jej zbłą­ka­na du­sza zdą­ży­ła się uro­dzić nie w tym cie­le, w któ­rym po­win­na – szep­nął po­now­nie To­pol­ski.

To mó­wiąc, spoj­rzał dys­kret­nie na wy­so­ko upię­te, mlecz­no­bia­łe wło­sy ary­sto­krat­ki. Spo­ra­dycz­nie wple­cio­no w nie drob­ne, ciem­no­pur­pu­ro­we kwia­ty. Ła­god­ne rysy oraz roz­ma­rzo­ne oczy sta­rej damy spra­wia­ły wra­że­nie wy­ję­tych z dwor­skie­go por­tre­tu na­ma­lo­wa­ne­go przed po­nad stu laty. Pro­mie­nio­wał z nich dziw­ny smu­tek, cha­rak­te­ry­stycz­ny dla lu­dzi, któ­rzy, choć prze­ży­li swe ży­cie w do­stat­ku, we­wnątrz okrut­nie cier­pie­li, ku wła­sne­mu wsty­do­wi i zgor­sze­niu.

Ma­te­usz po­my­ślał o swej mat­ce. Po­mi­mo że w ni­czym nie przy­po­mi­na­ła wiel­kiej damy, jaką była ba­ro­no­wa, jed­nak­że spoj­rze­nie mia­ła do­kład­nie ta­kie samo, peł­ne słod­kiej nie­mo­cy. Za­wsze wpra­wia­ło go to w me­lan­cho­lię: spoj­rze­nie pta­ka uwię­zio­ne­go w za cia­snej klat­ce. Uczu­cie to wzro­sło, gdy ukrad­kiem za­ha­czył wzro­kiem o sie­dzą­ce­go obok Othi­lii ba­ro­na Diet­ma­ra von Re­dli­cha, star­sze­go pana o mi­nie za­do­wo­lo­ne­go de­spo­ty.

– Jak więc, Garst­ka, prze­my­śla­łeś już moją pro­po­zy­cję? – ode­zwał się po­now­nie To­pol­ski, wy­ry­wa­jąc Ma­te­usza z głę­bo­kiej za­du­my.

Ten z opóź­nie­niem ode­rwał wzrok od von Re­dli­cha i skie­ro­wał go na swe­go roz­mów­cę.

– Ow­szem – po­twier­dził nie­śmia­ło.

– Ro­zu­miem, że re­zul­tat two­ich prze­my­śleń jest dla nas wszyst­kich ko­rzyst­ny.

Chło­pak ski­nął gło­wą.

– Nie po­ża­łu­jesz, Garst­ka – za­pew­nił Kle­mens, po czym moc­no uści­snął pod sto­łem jego spo­co­ną ze zde­ner­wo­wa­nia dłoń.

Mło­dy bu­chal­ter uśmiech­nął się nie­pew­nie. My­śli kłę­bi­ły mu się w mó­zgu ni­czym sta­do za­gu­bio­nych pta­ków, któ­re, odłą­czo­ne od klu­cza przez nie­spo­dzie­wa­ny po­ryw pół­noc­ne­go wia­tru, zbłą­dzi­ły po­śród gę­stych chmur. Wciąż żywo pa­mię­tał po­ka­za­ne mu przed kil­ko­ma dnia­mi przez To­pol­skie­go, pro­sto­kąt­ne zdję­cie w mi­nia­tu­rze przed­sta­wia­ją­ce czar­no­wło­są ko­bie­tę o wy­ra­zi­stych, lecz jed­no­cze­śnie sub­tel­nych, nie­po­ko­ją­co pięk­nych ry­sach twa­rzy. Jej wiel­kie, praw­do­po­dob­nie czar­ne lub piw­ne oczy spo­glą­da­ły na nie­go z taką prze­ni­kli­wo­ścią, jak­by ich wła­ści­ciel­ka, wy­do­staw­szy się ze zdję­cia, na­gle zma­te­ria­li­zo­wa­ła się tu i te­raz, sie­dząc do­kład­nie na miej­scu zaj­mo­wa­nym w rze­czy­wi­sto­ści przez Othi­lię von Re­dlich. Doj­rza­łe pięk­no ba­ro­no­wej w dziw­ny spo­sób prze­ni­ka­ło się z bi­ją­cym z fo­to­gra­fii gę­stym, me­lan­cho­lij­nym uro­kiem mło­dej ko­bie­ty.

Ma­te­usza ogar­nę­ło dziw­ne uczu­cie.

– Oczy­wi­ście, że się zga­dzam – sfor­ma­li­zo­wał swą ak­cep­ta­cję z opóź­nie­niem, chcąc ją po­twier­dzić jak naj­wy­raź­niej i jak naj­bar­dziej oczy­wi­ście.

– Lu­bię cię, Garst­ka – wy­znał To­pol­ski. – Lu­bię ta­kich szcze­rych lu­dzi jak ty. Ta­kich, któ­rzy na­my­śla­ją się w nie­skoń­czo­ność, a po­tem ich opór lub en­tu­zjazm jest wprost pro­por­cjo­nal­ny do in­ten­syw­no­ści prze­my­śleń. To mit, że nasz fach wy­ma­ga je­dy­nie spo­ko­ju i opa­no­wa­nia. Spo­kój – tak, opa­no­wa­nie – oczy­wi­ście. Ale nie bez pa­sji. Bez tego nie ma nic, z przed­się­wzię­cia zo­sta­ją zglisz­cza.

– Czyż­byś chciał po­wie­dzieć, że przed­się­wzię­cia od­zwier­cie­dla­ją pry­wat­ne po­sta­wy swych au­to­rów? – za­py­tał Ma­te­usz.

– Tak, to wła­śnie chcę po­wie­dzieć. I chciał­bym, że­byś to za­pa­mię­tał.

Garst­ka znów przy­po­mniał so­bie twarz ko­bie­ty ze zdję­cia. Zro­bi­ło mu się dusz­no.

– Po­dzie­lam two­ją opi­nię, Kle­men­sie – przy­znał. – Ży­cie bez pa­sji jest po­zba­wio­ne sen­su. Moż­na je chy­ba tyl­ko po­rów­nać do po­grze­ba­nia żyw­cem.

To­pol­ski lek­ko zbladł, tak jak­by na­gle o czymś so­bie przy­po­mniał.

– Le­piej bym tego nie ujął – po­wie­dział po chwi­li krót­kiej za­du­my, od­zy­sku­jąc swą zwy­czaj­ną ener­gię.

Po tych sło­wach uniósł krysz­ta­ło­wy kie­lich pe­łen słod­kie­go, mu­su­ją­ce­go wina.

– Za pa­sję! – wzniósł to­ast.

– Za pa­sję! – do­łą­czył Diet­mar von Re­dlich.

– Za pa­sję! – po­wtó­rzył chór po­zo­sta­łych go­ści.

Othi­lia uśmiech­nę­ła się no­stal­gicz­nie.

Dal­szą część przy­ję­cia Ma­te­usz spę­dził po­grą­żo­ny w za­my­śle­niu. Co pe­wien czas wy­ry­wa­ły go z tego sta­nu wy­bu­chy spon­ta­nicz­ne­go śmie­chu oraz py­ta­nia skie­ro­wa­ne bez­po­śred­nio do nie­go, na któ­re nie wy­pa­da­ło nie udzie­lić choć­by zu­peł­nie zdaw­ko­wej od­po­wie­dzi.

– Jak się panu pra­cu­je u pana To­pol­skie­go? – za­ga­iła jed­na ze star­szych dam, sie­dzą­ca w po­bli­żu Othi­lii von Re­dlich.

– Zna­ko­mi­cie – od­parł.

– Jest pan taki mło­dy, przed pa­nem wiel­kie per­spek­ty­wy, ka­rie­ra… – ode­zwał się sie­dzą­cy obok damy ele­ganc­ko ubra­ny star­szy męż­czy­zna.

– Przy ta­kim pro­tek­to­rze pój­dzie panu jak z płat­ka! – za­wtó­ro­wa­ła chra­pli­wym szep­tem mło­da, lecz przed­wcze­śnie za­su­szo­na są­siad­ka owej pary. Jej spe­cy­ficz­na to­a­le­ta sko­ja­rzy­ła się Ma­te­uszo­wi z mu­mią owi­nię­tą w po­ły­sku­ją­ce, sa­ty­no­we ban­da­że.

– Z pew­no­ścią – po­twier­dził z grzecz­nym uśmie­chem.

Ogra­ni­cza­jąc swój udział w roz­mo­wie do ab­so­lut­ne­go mi­ni­mum, zstę­po­wał co­raz głę­biej w od­mę­ty fan­ta­zji, wy­obra­ża­jąc so­bie już to słyn­ną wil­lę To­pol­skie­go (któ­rej – choć z ban­kie­rem byli na „ty” – ni­g­dy nie wi­dział oso­bi­ście), już to sa­lon, już to ga­bi­net. Naj­bar­dziej jed­nak za­przą­ta­ła mu gło­wę po­stać Ta­ma­ry, gdyż tak wła­śnie mia­ła na imię ta­jem­ni­cza ko­bie­ta uwiecz­nio­na przez fo­to­gra­fa w pro­sto­kąt­nej mi­nia­tu­rze. Jej in­ten­syw­ne spoj­rze­nie zda­wa­ło się pe­ne­tro­wać aż do głę­bi jego du­szy.

Je­dy­ną oso­bą – oprócz sa­mej ba­ro­no­wej – na któ­rą zwró­cił uwa­gę tego wie­czo­ru, był pe­wien męż­czy­zna oko­ło lat czter­dzie­stu pię­ciu. Czło­wiek ten raz po raz wtrą­cał w roz­mo­wę krót­kie, nie­co sar­ka­stycz­ne uwa­gi. Dy­stans, jaki wo­kół sie­bie wy­twa­rzał, da­wał się od­czuć nie­mal fi­zycz­nie, ni­czym nie­wi­dzial­na ba­rie­ra chło­du od­gra­dza­ją­ca go od po­zo­sta­łych uczest­ni­ków przy­ję­cia.

Othi­lię von Re­dlich trak­to­wał z nie­by­wa­łą re­we­ren­cją, gra­ni­czą­cą pra­wie ze słu­żal­czym uni­że­niem. W każ­dym skie­ro­wa­nym do niej zda­niu zręcz­nie ukry­wał wy­ra­fi­no­wa­ny kom­ple­ment. Stop­nio­wo omo­ty­wał w ten spo­sób wie­ko­wą ary­sto­krat­kę – ni­czym pa­jąk mu­chę – lep­ką ni­cią po­chleb­stwa, wy­twa­rza­jąc wo­kół niej szczel­ny, je­dwa­bi­sty ko­kon, z któ­re­go nie było już uciecz­ki.

W Ma­te­uszu czło­wiek ten wzbu­dził jed­no­cze­śnie fa­scy­na­cję i gro­zę. Jego ka­mien­na twarz (nie­co po­sta­rzo­na, do złu­dze­nia przy­po­mi­na­ła­by upior­ną ma­skę Il Com­men­da­to­re z ope­ry Mo­zar­ta), nie wy­ra­ża­ła żad­nych emo­cji, z wy­jąt­kiem sztucz­ne­go po­dzi­wu dla nie­by­wa­łej mą­dro­ści, uro­dy oraz wsze­la­kich cnót ba­ro­no­wej. Na resz­tę obec­nych na przy­ję­ciu go­ści spo­glą­dał na­to­miast z iro­nicz­ną po­błaż­li­wo­ścią, pla­su­jąc się sa­mo­zwań­czo wy­so­ko po­nad nimi.

– Nie mogę od­ża­ło­wać pań­skie­go ostat­nie­go wy­kła­du – zwró­ci­ła się doń Othi­lia, uno­sząc brwi nad swym cien­kim, ko­ści­stym no­sem. – Po­dob­no mó­wił pan o pre­hi­sto­rycz­nych owa­dach...

– Nie ma pani cze­go ża­ło­wać, ba­ro­no­wo von Re­dlich – od­parł z peł­nym ga­lan­te­rii uśmie­chem.

– Jak to?

– Ten wy­kład ad­re­so­wa­ny był do sze­ro­kie­go gro­na słu­cha­czy. Dla pani, z wie­dzą, jaką pani po­sia­da w te­ma­cie, przy­go­to­wa­łem coś lep­sze­go: pry­wat­ne spo­tka­nie w ka­te­drze. Tyl­ko pani, ja i eks­po­na­ty, do­stęp­ne tyl­ko dla pani.

Na te sło­wa zga­szo­ne do­tąd oczy Othi­lii roz­bły­sły ja­snym świa­tłem, na po­do­bień­stwo dziec­ka, któ­re­mu obie­ca­no wy­ma­rzo­ny pre­zent.

– Ależ pa­nie pro­fe­so­rze! – za­wo­ła­ła gło­sem peł­nym en­tu­zja­zmu. – Tyle kło­po­tu tyl­ko dla­te­go, że aku­rat w dniu wy­kła­du zmo­gła mnie mi­gre­na!

– Taki kło­pot to dla mnie naj­wyż­sza przy­jem­ność – od­rzekł męż­czy­zna, spo­glą­da­jąc na nią spod swych gę­stych, lek­ko szpa­ko­wa­tych brwi.

Kwa­śny uśmiech na twa­rzy Diet­ma­ra von Re­dli­cha nie zdo­łał zmniej­szyć jego pew­no­ści sie­bie. Zda­wa­ła się ona nie tyl­ko nie ma­leć, lecz wzra­stać wprost pro­por­cjo­nal­nie do spły­ca­nia się wy­twor­ne­go small talk.

– Po­wo­li za­czy­nam ro­zu­mieć pań­ski fe­no­men, Herr Hil­de­brand – sko­men­to­wał ba­ron, ce­lo­wo opusz­cza­jąc ty­tuł aka­de­mic­ki.

– Słu­cham, pa­nie ba­ro­nie – zwró­cił się doń przy­jaź­nie na­uko­wiec, wciąż z tą samą, nie­wzru­szo­ną miną.

Ary­sto­kra­ta nie od­po­wie­dział, po­zo­sta­wia­jąc swój ko­men­tarz w sfe­rze enig­ma­tycz­nej wie­lo­znacz­no­ści. Kil­ka osób, w tym Kle­mens To­pol­ski, uśmiech­nę­ło się dys­kret­nie. Othi­lia na­to­miast po­smut­nia­ła, spusz­cza­jąc wzrok w wy­ra­zie wsty­dli­wej re­zy­gna­cji. Jej po­ora­ne siat­ką drob­nych zmarsz­czek po­licz­ki pło­nę­ły te­raz ży­wym ogniem. Na ten wi­dok Ma­te­usz po­czuł bo­le­sne ści­śnię­cie w gar­dle.

Pro­fe­sor Hil­de­brand tym­cza­sem zda­wał się ni­cze­go nie za­uwa­żać. Wo­dził po ogrom­nej ja­dal­ni swym ka­mien­nym wzro­kiem, tak jak­by po­szu­ki­wał wśród po­zo­sta­łych go­ści śmiał­ka, któ­ry od­wa­żył­by się sta­wić mu czo­ło w po­je­dyn­ku na pa­no­wa­nie nad emo­cja­mi.

– Cie­ka­we spo­strze­że­nie… „Mój fe­no­men”… – pod­chwy­cił z wła­ści­wym so­bie sar­ka­zmem w gło­sie.

Ba­ro­no­wa von Re­dlich, wciąż za­wsty­dzo­na, nie od­ry­wa­ła wzro­ku od krysz­ta­ło­we­go kie­li­cha i po­zo­sta­łej na jego dnie odro­bi­ny czer­wo­ne­go wina. Ma­te­uszo­wi sko­ja­rzy­ło się ono z za­krze­płą krwią. Dreszcz gro­zy prze­biegł mu po ple­cach. Tym­cza­sem zim­ne, spo­koj­ne oczy pro­fe­so­ra Hil­de­bran­da zwró­ci­ły się wła­śnie w jego stro­nę, drą­żąc źre­ni­ce ni­czym dwa szty­le­ty wy­cio­sa­ne z lodu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: