- W empik go
Poematy - ebook
Poematy - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 168 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WARSZAWA
1901
Дозволено Цензурою.
Варшава, 1 Мая 1901
PIEŚŃ
RYSOWAŁ IGNACY PIEŃKOWSKI
Kędyś na grobach złote Ąorfy wiszą
Błądzą po strunach jakieś ręce drżące
I budzą pieśni wieczyście tęskniące –
A oni głusi nie słyszą… nie słyszą…
W ciasne i chłodne swe mózgi ślimacze
Wtłoczył' mądrą umiejętność życia
I stoją martwi, jakłaz, od po wicia
Porywów ducha bezwzględni siepacze…
Edward Słoński
Przyszła do jego kolebki W miesięczną
Noc pieśń srebrzysta, przyszła i mówiła:
– cTak cię zaleję falą tonów dźwięczną
I będe w tobie wiekuiście żyła!
Dam tobie natchnień wieszczych wizye senne,
Wielkich porywów niesłabnące moce,
Dam tobie w żadne księżycowe noce
Nieprzemarzone marzenia promienno
I nieprześnione sny, i orle loty
I wszystkie swoje tęsknoty… tęsknoty…
Otworzę tobie mórz zielonych głębie
I gór olbrzymich otworzę ci wnętrza…
I dam ci wielkie prostoty gołębie,
I siłę fali, co się rwie i spiętrza,
I siłę wichru, co idzie przez stepy!
I będziesz chodził po tej wielkiej ziemi
Sam – wiekuiście sam z myślami swemi,
Mając dokoła tłum głuchy i ślepy
1 błąkających sie sród tego tłumu
Ludzi bez serca, a pełnych rozumu…
I będziesz słyszał, jak na stepach rosną
Trawy, jak kwiaty na kurhanach kwitną,
1 będziesz słyszał, jak z idącą wiosną
Rozmawia niebo jasnością błękitną…
A ja wieczyście będę w tobie grała
Szumem rosnących kwiatów, traw szelestem,
A choć zrozumiesz, że ja w tobie jestem
Toż będziesz tęsknił do mnie… moja biała
Szata, mój oddech, włosów moich złoto–
Wszystko to będzie dla ciebie tęsknotą…
I szła tak za nim tęsknota po świecie
W wieczorne zmierzchy, w budzące się rano
I przychodziła, kiedy śnił, jak dziecię,
Swoją dziecięcą baśń zaczarowaną.
I wówczas, kiedy z pieśnią szedł na szczyty
Nieskończoności patrzyć w oczy… Zdala
Szła, niby wielka i szumiąca fala,
Zalewająca ziemię i błękity,
1 potrącała jego pierś ze drżeniem
Swem księźycowem, zielonem jaśnieniem
I biegła jego myśl za siódme góry,
I biegła jego myśl za siódme rzeki,
Gdzie, jak cyklopy oparte o chmury-,
W bezruchu niemym stoją zeszłe wieki.
Widział miliony słońc i gwiaz miliony
I w nieskończoność idące, słoneczne
Szlaki, i widział srebrne drogi mleczne,
Słoneczne berła, słoneczne korony,
AV purpurach wielkich stojące ołtarze
I białe twarze, archanielskie twarze…
Tęcz siedmiobarwnych widział wielkie koła,
Niby czerwone ludzkich bólów kręgi,
Które zdejmuje nieskończoność z czoła
Ludziom i w dziwne swe wpisuje księgi,
I czuł, jak chodzą dokoła rozpacze.
I jak się wloką wszystkie ludzkie żale –
I sam nie wiedział czy to szumią fale,
Czy to któś pod nim skarży się i plącze,
Kon.ijąc patrzy w każdy dzień przeżyty
I liczy zgasłe zachody i świty.,.
I strach go wielki zdejmował i żałość,
I bezgraniczna bezmierna tęsknota,
AVięc brał ze siebie swojej duszy białość
I kładł w to morze słonecznego złota,
I grał na strunach swojej białej duszy,
Niby ną harfie stugłosej, studź wiecznej,
O jakiejś nocy srebrnej i miesięcznej,
0 jakimś wielkim spokoju i głuszy-–
1 wówczas przed nim w mgławicach stawała
Jakaś twarz dziwna, jak mgławice, biała.
I wówczas słyszał ów tak dobrze znany
Głos, widział długie jakieś białe dłonie,
Idące z mroków ku niemu przez łany,
Idące z mroków po przez kwietne wonie.
I wszędy za nim szła mistyczna owa
Twarz i ta postać w rozwiewnej sukience,
I te dwie białe wyciągnięte ręce,
I ta noc srebrna, ta noc księżycowa,
W nieskończoności gdzieś spędzona gmachu,
Pełna zachwytów i pełna przestrachu…
A gdy powracał od tych snów na ziemię
Do obojętnych, do bezdusznych ludzi,
To czul, że dźwiga ciała wielkie brzemię
I był, jak człowiek, co się W drodze strudzi
W ogniu błyskawic i sród huku gromów,
I nie wie dokąd iść, i nie śmie pytać,
Więc patrzy w gwiazdy, bo chce z gwiazd wyczytać,
Gdzie jego dom jest pośród tylu domów,
Gdzie ta samotnia, do której od świata
Szła jego dusza marząca, skrzydlata…
Taki do ludzi czuł żal, nieświadomie
Czuł żal… Może za to, że nie umiał
Żyć, że w swej piersi nosił wieczne płomię
Porywów takich, których nie rozumiał
Tłum, może za to, ie mu od kołyski
Dawano strawę niezdrową, tę strawę,
Co jakieś czucia wszczepiała nieprawe…
A może za to, że gdy był już blizki
Wymarzonego swego ideału,
To mu zeń szaty zdzierano pomału…
Pokazywano mu szkielety trupie,
Domy waryatów z ich grozą i szalem –
– Patrzaj – mówiono – oto wasze głupie
Mrzonki ożyły i stały się ciałem.
1 patrzył – ale w ich dusze… Ogromna
Bvla tam pustka, wszystko tam mówiło
0 śmierci, pieśni tam żadnej nie było,
Jeno się żałość tuliła bezdomna –
Jeno tam była noc martwa i głucha,
A wszystko było tam ubóstwem ducha…
Nigdzie nie było pieśni, która szklanna
Dzwoniła w jego piersi wielkim dzwonem,