Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Poeta i świat: odczyty Antoniego Pileckiego, wygłoszone w roku 1903 na rzecz Towarzystwa Osad Rolnych i Przytułków Rzemieślniczych - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Poeta i świat: odczyty Antoniego Pileckiego, wygłoszone w roku 1903 na rzecz Towarzystwa Osad Rolnych i Przytułków Rzemieślniczych - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 268 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wy­gło­szo­ne w roku 1903 na rzecz To­wa­rzy­stwa Osad Rol­nych i Przy­tuł­ków Rze­mieśl­ni­czych.

War­sza­wa

Na­kła­dem i Dru­kiem M. Arc­ta

1905

Дозволено Цензурою. Варшава, 16 Марта 1904 года

Mus­set w swej "Nocy ma­jo­wej" od­twa­rza wspa­nia­ły ob­raz ze świa­ta zwie­rzę­ce­go. "Pe­li­kan wra­cał do… gniaz­du, nie zna­la­zł­szy po­kar­mu dla pi­skląt swo­ich. Da­rem­nie krą­żył nad oce­anem i za­peł­niał prze­strzeń krzy­kiem roz­dzie­ra­ją­cym, da­rem­nie wzy­wał ra­tun­ku nie­bios i za­glą­dał w głę­bię mo­rza – głąb' była pu­sta. Za całą zdo­bycz przy­niósł ser­ce wła­sne. Po­nu­ry i mil­czą­cy roz­po­starł się na ska­le i dzie­lił swe wnętrz­no­ści mię­dzy dzio­by dzia­twy zgłod­nia­łej. Wi­dok wła­sne­go łona, krwią zbro­czo­ne­go, zgro­zą pe­li­ka­na przej­mu­je, ale jed­no­cze­śnie ogar­nia du­szę nie­wy­sło­wio­na roz­kosz i tkli­wość. "

Ta dzia­twa zgłod­nia­ła pe­li­ka­na to świat, to ludz­kość, po­żą­da­ją­ca chle­ba du­cho­we­go, po­żą­da­ją­ca szczę­ścia, wie – czu­ie peł­na pra­gnień nie­uga­szo­nych, nie­kie­dy śród mro­ków wy­cią­ga­ją­ca tę­sk­ne ra­mio­na ku tej kra­inie, z któ­rej ma spły­nąć na nią ożyw­cze świa­tło ide­ału… Pe­li­kan zaś to twór­czy gen­jusz wie­ku, to po­eta, wiel­ki po­eta z rodu Tyr­te­uszów, Pro­me­te­uszów, z rodu tych du­chów, któ­re krą­żą nad oce­anem bytu wiecz­ne­go, nie­skoń­czo­no­ści i w głąb' jego za­glą­da­ją; to je­den z tych du­chów, któ­re, jak grec­ki Pro­me­te­usz Eschy­la, dają zie­mi ogień i świa­tło, a bó­lem ser­ca ogar­nia­ją prze­szłość, te­raź­niej­szość i przy­szłość.

Ale już ów grec­ki Pro­me­te­usz wiel­kim krzy­kiem du­cha ogła­sza nam, że go "lat kro­cie po­nu­rą mro­żą źre­ni­cą, że "nie wi­dzi wy­baw­cy i koń­ca. " Przy­ku­ty do ska­ły, har­dym bó­lem urą­ga Jo­wi­szo­wi. Gdy sęp krwa­wym pa­zu­rem wnętrz­no­ści mu roz­dzie­ra, a wi­chry i gra­dy, pod­łe słu­gi Jo­wi­sza, sma­ga­ją bez­li­to­śnie twarz pół­bo­ga, nie upa­da on na du­szy, nie ko­rzy się, nie bła­ga o ła­skę, nie wzy­wa ra­tun­ku nie­bios, jak pe­li­kan Mus­se­tow­ski, a je­że­li się skar­ży, to tyl­ko "świę­tej po­wietrz­nej prze­strze­ni,"

"wia­tru po­wie­wom skrzy­dla­tym," "śmie­ją­cym się we­so­ło fa­lom mor­skim," "mat­ce zie­mi, stroj­nej w słoń­ce" i temu słoń­cu, któ­re "wszech­wie­dzy pa­trzy źre­ni­cą."

Gdy na­dej­dzie czas, w któ­rym duch po­ety nada­rem­nie za­glą­da w głę­bi­ny bytu, w ten oce­an nie­zmie­rzo­ny, i nie może tam doj­rzeć po­kar­mu dla dzia­twy swo­jej, dla ludz­ko­ści, na­ów­czas, jak ów pe­li­kan Mus­se­tow­ski, za­peł­nia prze­strzeń krzy­kiem roz­dzie­ra­ją­cym i przy­no­si na ofia­rę wła­sne ser­ce, aby niem du­chy zgłod­nia­łe na­kar­mić. Cza­sem gen­jusz ten rzu­ca też mózg swój go­rą­cy, któ­ry drga jesz­cze tęt­nem wiel­kiej idei, na pa­stwę lu­dziom, w mro­kach peł­za­ją­cym, rzu­ca je tym, jak ich na­zy­wa Pro­me­te­usz Eschy­la, "ślep­com z otwar­tą źre­ni­cą. "

Aże­by stać się Pro­me­te­uszem, trze­ba mieć tego du­cha, któ­ry wchła­nia w sie­bie wszyst­kie bóle ludz­ko­ści, wszyst­kie jej łzy, smut­ki i nie­do­le, i trze­ba po­sia­dać moc twór­czą, któ­ra te cier­pie­nia po­tę­gu­je i prze­ra­bia na go­rą­cą lawę, na pło­mień ol­brzy­mi. Pło­mień

ten ser­ca po­że­ra, umy­sły roz­ja­śnia; go­re­je on w krza­ku Moj­że­szo­wym, a nie­kie­dy strze­la ku nie­bu i wy­ży­ny ide­ałów oświe­tla. Trze­ba mieć w pier­si gło­sy aniel­skie, krzy­ki na­mięt­ne, groź­ne, pra­gnie­nia tę­sk­no­ty wie­ku­istej; trze­ba w każ­dym pło­ną­cym krza­ku twarz Je­ho­wy oglą­dać; trze­ba mieć wresz­cie du­cha, któ­ry umie wszech­ist­nie­nia za­mknię­tą pierś tar­gać. Gen­jusz taki może po­wie­dzieć sło­wa­mi He­ine­go: "Przez ser­ce moje prze­szła wiel­ka rysa świa­ta i stąd wła­śnie wiem, że wiel­cy bo­go­wie wy­róż­ni­li mnie z po­śród wie­lu in­nych i uzna­li god­nym mę­czeń­stwa po­etyc­kie­go." Ten sam He­ine słusz­nie na­zy­wa ser­ce wiel­kie­go po­ety "środ­ko­wym punk­tem świa­ta." Już w sta­ro­żyt­no­ści Ary­sto­te­les za­uwa­żył, że są cier­pie­nia tyl­ko gen­ju­szom wła­ści­we.

* * *

Aże­by uwy­dat­nić na­le­ży­cie sto­su­nek du­cho­wy wiel­kiej po­ezji do świa­ta, do ludz­ko­ści, naj­le­piej bę­dzie je­że­li prze­bie­gnie­my po jej wy­ży­nach z tą my­ślą prze­wod­nią że pra­gnę­li­by­śmy od­czuć bi­ją­ce ser­ce gen­ju­sza twór­cze­go, zro­zu­mieć tę ide­ję, któ­ra jest tro­ską o do­bro ludz­ko­ści.

Po­eci sta­ro­żyt­ni, po­tom­ko­wie Pro­me­te­usza, sta­cza­li bój o szczę­ście lu­dzi na zie­mi ze śle­pa po­tę­gą przy­ro­dy, uoso­bio­ną w bó­stwach, z fa­tum – prze­zna­cze­niem, kie­ru­ją­cem lo­sa­mi czło­wie­ka. Szczę­ście było nor­mal­nym udzia­łem lu­dzi, nie­do­la była rze­czą, wy­jąt­ko­wą, po­wsta­wa­ła za­zwy­czaj z winy za­wist­ne­go bó­stwa, była owo­cem jego ze­msty. Wa­run­ki ży­cia były prost­sze, mniej za­wi­kła­ne niż w cza­sach póź­niej­szych; źró­dła cier­pień du­cho­wych mniej ob­fi­te.

Pod ja­snem nie­bem Gre­cji – wszyst­ko do czło­wie­ka ra­do­sne wy­cią­ga­ło ra­mio­na; przy­ro­da roz­kosz­nie go pu­ści­ła; bia­łe po­są­gi sztu­ki śmia­ły się do nie­go, da­jąc mu od­czuć pięk­no har­mon­ji. Szczę­ście ra­zem z pro­mie­nia­mi słoń­ca spły­wa­ło na zie­mię. Nie­zna­ną jesz­cze była czło­wie­ko­wi we­wnętrz­na roz­ter­ka du­cha, wy­bu­ja­łość pra­gnień jed­nost­ki, prze­ciw­sta­wie­nie jej spo­łe­czeń­stwu.

Bud­dyzm jed­nost­kę ludz­ką uni­ce­stwia, każe jej po­grą­żyć się w nir­wa­nie.

Gre­cja prze­ciw­nie, każe jed­nost­kom uży­wać wspól­nie szczę­ścia ziem­skie­go, po­zwa­la­jąc tyl­ko wal­czyć z wro­ga­mi, opie­wać bo­ha­ter­stwo, bo­gów i mi­łość, lub wresz­cie tra­gicz­ną, lo­sów przy­pad­ko­wość.

Rzym wy­po­wia­da za­sa­dę: "Sa­lus re­ipu­bli­cae su­pre­ma lex esto" (Szczę­ście rze­czy­po­spo­li­tej win­no być pra­wem naj­wyż­szem). Bój w głę­biach du­cha ludz­kie­go zro­dził się do­pie­ro pod słoń­cem cy­wi­li­za­cji no­wej. Więc też po­eci Gre­cji byli Tyr­te­usza­mi, za­chę­ca­ją­cy­mi do boju, od­twa­rza­li nie­szczę­śli­we losy bo­ha­te­rów, wal­czą­cych z si­ła­mi ze­wnętrz­ne­mi, byli wresz­cie Pro­me­te­usza­mi, wio­dą­cy­mi wal­kę z po­tę­gą; poza ludz­ko­ścią kró­lu­ją­cą, nie byli ni­czem wię­cej. Wiel­ka rysa świa­ta przez ser­ce ich nie prze­cho­dzi­ła, bo rysy tej nie było jesz­cze.Żad­ne­mu z po­etów nie przy­szło na myśl, że jest czemś od­ręb­nem od resz­ty świa­ta, że jest isto­tą, mo­gą­cą ist­ność swą prze­ciw­sta­wić ist­no­ści tłu­mu. Prze­ciw­nie, tłum ten zle­wa się z du­chem po­ety, a w tra­ge­djach i ko­me­djach grec­kich wtó­ru­je gło­sem chó­rów twór­czo­ści po­etycz­nej. Au­tor za­zwy­czaj ukry­wa się poza swo­je dzie­ło, two­rzy je przed­mio­to­wo, nie wy­od­ręb­nia swe­go du­cha od du­cha bo­ha­te­rów.

Myśl po­etów nie za­głę­bia­ła się jesz­cze w przy­czy­ny zja­wisk, w me­ta­fi­zycz­ne ich zna­cze­nie, a poj­mo­wa­ła je i od­twa­rza­ła ze­wnętrz­nie ta­kie­mi, ja­kie są. Pie­ką­ce py­ta­nie: "dla­cze­go?" nie drę­czy­ło im du­cha. Świat, któ­ry się od­bi­jał w zwier­cia­dle ich du­szy, od­twa­rza­li bez mąk na­ro­dzin i ko­na­nia idei; nie szu­ka­li sło­wa twór­cze­go w głę­biach swe­go du­cha, lecz w świe­cie ze­wnętrz­nym.

* * *

Po mro­kach "Wie­ków Śred­nich, po ry­cer­sko mi­ło­snej pie­śni tru­ba­du­rów, nic wspól­ne­go z ideą wiel­kiej twór­czo­ści nie ma­ją­cej, pie­śni, któ­ra wę­dro­wa­ła po dwo­rach kró­lew­skich i ry­cer­skich, wy­cią­ga­jąc czę­sto ręce nie­tyl­ko po mi­łość, ale i po jał­muż­nę chle­ba ziem­skie­go, a póź­niej uto­nę­ła w męt­nem mo­rzu miesz­czań­stwa, za­świ­ta­ła Epo­ka Od­ro­dze­nia. Ju­trzen­ka du­cha opro­mie­nia czo­ło ludz­ko­ści, nowe bu­dząc pra­gnie­nia Gen­jusz po­ezji zmar­twych­wstał; jed­nem okiem spoj­rzał w prze­szłość od­le­głą, bu­dząc uśpio­ne w dłu­giej, ciem­nej nocy wie­ków du­chy sta­ro­żyt­no­ści, a dru­giem – oglą­dał świt wscho­dzą­ce­go dnia od­ro­dzin.

Zja­wi­ła się wiel­ka po­stać Dan­te­go, otu­lo­na w po­sęp­ną sza­tę Wie­ków Śred­nich; na­ro­dził się gen­jusz, któ­ry stał się syn­te­zą tych wie­ków, zwró­co­ną ku ja­snym bla­skom przy­szło­ści, stał się wiel­ką świą­ty­nią go­tyc­ką, do któ­rej wdzie­ra­ją się świa­tła wio­sny sło­necz­nej. Wzno­sząc nie­ja­ko ręką bu­dow­ni­cze­go tę świą­ty­nię, po­eta sta­je obok niej już jako jed­nost­ka od­ręb­na, jako gen­jusz twór­czy; sam, jako czło­wiek żywy, wstę­pu­je do kra­iny, stwo­rzo­nej przez wy­obraź­nię po­ety.

Prze­cha­dza­jąc się po wy­ży­nach Nie­ba, mro­kach Czy­ś­ca i w Pie­kła ot­chła­niach, sta­je się, jak mówi ksią­żę Si­lvio w "Wie­czo­rach flo­renc­kich" Kłacz­ki, "sę­dzią ży­wych i umar­łych, lu­dzi i kró­lów, ce­sa­rzy i pa­pie­ży; roz­da­je po­chwa­ły lub na­ga­ny, pięt­na hań­by, albo wień­ce chwa­ły; ska­zu­je do pie­kła jed­nych, a dru­gich po­wo­łu­je do nie­ba – i to wszyst­ko wła­sną mocą tyl­ko, pra­wem i po­wa­gą wła­sne­go gen­ju­szu."

Tak więc w Dan­tem po­eta pierw­szy raz sta­je się sę­dzią świa­ta, bie­rze w po­tęż­ne dło­nie ber­ło pa­no­wa­nia nad du­cha­mi, mówi z dumą o swo­im gen­ju­szu. Pierw­szy też raz wstę­pu­je do du­szy śpie­wa­czej ból praw­dzi­wy, szcze­ry – nie ten ból oso­bi­sty wy­gnań­ca, któ­ry tę­sk­nił do ro­dzin­nej Flo­ren­cji, ale ten ból po­ety, któ­ry są­dzi dla­te­go, że ko­cha, któ­ry, sta­jąc się ro­zu­mem i ser­cem świa­ta, musi dać temu świa­tu ser­decz­ną da­ni­nę uczuć i my­śli. – Obok ma­rzeń śpie­wa­ka-wy­gnań­ca, któ­ry ży­wił w pier­si na­dzie­ję, że gród oj­czy­sty kie­dyś mu wro­ta swo­je otwo­rzy i nad chrzciel­ni­cą po­ety "lau­ro­wy wie­niec wło­żą mu na skro­nie," w pier­si Dan­te­go od­by­wa­ły się cięż­kie, bo­le­sne na­ro­dzi­ny du­cha, któ­ry miał wieść ludz­kość na nowe dro­gi.

Kto wie, czy duch ten nie był naj­więk­szą tra­ge­dją ży­cia po­ety, tego ży­cia, któ­re było pra­cą nad od­two­rze­niem wspa­nia­łe­go gma­chu śre­dnio­wiec – czy­zny, a jed­no­cze­śnie pra­cą nad oba­le­niem go w gru­zy. Tra­ge­dja taka bywa za­wsze udzia­łem gen­ju­szów doby przej­ścio­wej. Ser­ca ich pła­czą jesz­cze na ru­inach ży­cia, a myśl zry­wa się już ku wscho­dzą­ce­mu słoń­cu dnia no­we­go. Ro­zum każe za­po­mnieć o tem, co zgi­nąć musi, ale ser­ca nie­ła­two ode­rwać od tego, co się uko­cha­ło, a fan­ta­zja ozła­ca bla­skiem księ­ży­co­wym ru­iny ży­cia, w mro­kach to­ną­ce. Więc po­stać Dan­te­go ma rysy po­są­go­we, tra­gicz­ne, jak­by w bólu ska­mie­nia­łe, a jed­no­cze­śnie w sło­necz­ne nie­bo za­pa­trzo­ne.

Nie jest to jed­nak ten duch pro­me­tej­ski, któ­ry od­żył w po­ezji wie­ku XIX, w no­wej, od­mien­nej od sta­re­go Pro­me­te­usza po­sta­ci. Uno­sząc się wy­so­ko nad łany zie­mi w kra­inie ide­ału, nie do­ty­ka bez­po­śred­nio bo­le­snych ran ży­cia, nie wal­czy o do­cze­sne szczę­ście ludz­ko­ści, lecz chce ją tyl­ko przez udo­sko­na­le­nie pod­nieść do wy­żyn szczę­śli­wo­ści wiecz­nej. Asce­tycz­ną dło­nią mni­cha śre­dnio­wiecz­ne­go wska­zu­je od­wiecz­ną kra­inę do­bra i pięk­na, w któ­rej kwit­ną nie­więd­ną­ce róże ży­cia nad – ziem­skie­go, wy­so­ko po­nad nę­dzą sza­rej doli czło­wie­czej.

Dan­te wska­zu­je ży­cie nowe, ale w ide­ałach, nie w go­rą­cych tęt­nach ser­ca ludz­kie­go; w sym­bo­lach, nie w praw­dach ży­wych. Jed­nost­ka ludz­ka nie upo­mnia­ła się jesz­cze o pra­wa swo­je, nie po­wsta­ła z mo­rza ist­nie­nia po­wszech­ne­go, a je­że­li po­wsta­ła, to je­dy­nie jako słu­ga idei, a nie jako ów ptak Mus­se­tow­ski, któ­re­go żywe ser­ce idei kar­mić po­win­no. Pro­me­te­usz nie zry­wa się do wal­ki z bo­ga­mi, lecz bu­du­je świat nowy ku czci wiel­kie­go Boga.

Mniej ma­ter­ja­łu w oma­wia­nym przed­mio­cie przy­no­szą nam po Dan­tem tę­sk­no­ty i roz­cza­ro­wa­nia Pe­trar­ki. Obok tego po­ety jed­nak obo­jęt­nie przejść nie­po­dob­na. Stoi on nie­ja­ko u wrót dni no­wych z od­czu­ciem głę­bo­kiem we­wnętrz­nej tre­ści swe­go du­cha, wy­nu­rza się z oce­anu ży­cia, jako jed­nost­ka sa­mo­dziel­na, ujaw­nia się w głę­bo­kiej roz­ter­ce ma­rze­nia z rze­czy­wi­sto­ścią, w cią­głym nie­po­ko­ju du­cha, w unie­sie­niach na­mięt­nych, w tę­sk­no­cie pra­gnień, w bólu roz­cza­ro­wań, a na­wet w pe­sy­mi­zmie. Ży­cie we­wnętrz­ne du­cha po­etyc­kie­go za­kwi­tło u tego śpie­wa­ka nową, nie­zna­ną do­tąd wio­sną, a z pło­mie­ni tego ży­cia po­ezja no­wo­cze­sna dużo ognia czer­pa­ła.

W cza­sach póź­niej­szych wiel­ka po­stać Szek­spi­ra, któ­ry od­two­rzył tra­ge­dję i ko­me­dję ży­wo­ta ludz­kie­go, wstę­pu­je już na sze­ro­kie łuny no­we­go ży­cia, choć jest ra­czej gen­ju­szem, od­twa­rza­ją­cym rze­czy­wi­stość w mo­ral­nych jej wi­ze­run­kach, i gen­ju­szem ja­sno­wi­dze­nia w głę­bi­nach du­cha ludz­kie­go, a nie gen­ju­szem wal­ki, wchła­nia­ją­cym w sie­bie bóle ludz­ko­ści. Wpraw­dzie po­eta ten nie­za­wod­nie pra­gnie, aby wio­sna za­kwi­tła na ła­nach ży­cia ludz­kie­go, aby pierś czło­wie­ka świe­żem ode­tchnę­ła po­wie­trzem; sta­ra się otrzeć z przy­byt­ków doli ludz­kiej nie­tyl­ko brud, ale i pleśń tak­że; wpraw­dzie Ham­let prze­ciw­sta­wia sie­bie tłu­mo­wi nę­dza­rzy du­cho­wych, czy­ni to jed­nak nie tyle w imie­niu praw jed­nost­ki, ile w imie­niu ide­ałów do­bra i pięk­na na zie­mi.

Nowe, szer­sze pra­gnie­nia nie za­płod­ni­ły jesz­cze na­ów­czas du­cha ludz­ko­ści, na­sio­na ich jed­nak pa­dły już z wy­żyn po­ezji Szek­spi­row­skiej. Kto wie, czy, gdy­by nie było Ham­le­ta, Kró­la Lira i wie­lu in­nych po­sta­ci, któ­re wiel­ki po­eta an­giel­ski wy­od­ręb­nił z sza­re­go tłu­mu ludz­kie­go, mie­li­by­śmy w po­ezji Fau­stów, Man­fre­dów, Ka­inów itp. Wol­ny duch Szek­spi­ra przy­czy­nił się nie­za­wod­nie do wy­two­rze­nia tych wiel­kich ka­ta­kli­zmów spo­łecz­nych, któ­re stwo­rzy­ły wiek XIX, wiek du­cha, wiel­kiej po­ezji, wiek no­we­go Pro­me­te­usza.

U wrót tego wie­ku sta­nie­my, śle­dząc z roz­ko­szą ol­brzy­mie, orle pie­śni jego loty, nie za­trzy­mu­jąc się po dro­dze na­wet obok "Raju utra­co­ne­go" Mi­lio­na, tego sym­bo­lu wal­ki, któ­rą sta­cza po­tę­ga do­bra ze złem, sym­bo­lu, wy­ra­żo­ne­go w po­ję­ciach wia­ry śre­dnio­wiecz­nej. Po­mi­nąć mu­si­my po­sęp­ną, wspa­nia­łą po­stać Mil­to­now­skie­go sza­ta­na, któ­ry uosa­bia tyl­ko siłę dumy, bun­tu i ze­msty, a upad­kiem swym daje try­umf kró­le­stwu Bo­że­mu na zie­mi.

Jesz­cze przed na­ro­dzi­na­mi wie­ku XIX po­ja­wi­ła się wiel­ka, ty­ta­nicz­na po­stać Go­ethe­go. Je­że­li wró­ci­my do opo­wie­ści Mus­se­ta, to Go­ethe przed­sta­wi nam się, jako ów pe­li­kan, kar­mią­cy dzia­twę swą, ludz­kość całą, ale by­najm­niej nie krwią ser­ca wła­sne­go. Ptak ten ol­brzy­mi krą­żył nad oce­anem wszech­by­tu, za­glą­dał w jego to­nie. A nie były one dla nie­go pu­ste; prze­ciw­nie, znaj­do­wał w nich skar­by nie­prze­bra­ne i niósł je dla dzia­twy swo­jej. Ser­cem wła­snem sam się roz­ko­szo­wał, a biło mu ono z po­cząt­ku tęt­nem ży­wem, go­rą­cem, póź­niej zaś co­raz spo­koj­niej, co­raz chłod­niej, co­raz bez­na­mięt­niej. Gdy był mło­dym, do­bie­ga­ły do nie­go wrze­nia umy­słów i serc, bu­dzą­cych się do no­we­go ży­cia po dłu­gich la­tach mar­two­ty. "Ha­in­bund" z Ge­tyn­gi, od­gło­sy "Me­sja­dy" Klop­sto­kow­skiej, ob­wiesz­cza­ją­ce pra­wa ser­ca ludz­kie­go, krzy­ki "gen­ju­szów śmia­łych, " wszyst­ko to wy­ry­wa­ło na­ród nie­miec­ki z ciem­nic wie­dzy pe­dan­tycz­nej. Coś, jak­by pierw­sze po­wie­wy wio­sny bu­dzi­ły się w świe­cie du­cha. Go­ethe je od­czuł, zro­zu­miał, po­rwał na skrzy­dła swe­go gen­ju­szu i uniósł wy­so­ko w kra­inę po­tę­gi gro­mo­wej. Tu i owdzie po­ja­wia­ją­ce się Świa­teł­ka no­wych idei po­łą­czył w jed­no słoń­ce ol­brzy­mie, któ­re za­wie­sił aa wy­ży­nach wie­ku.

Go­ethe zro­zu­miał pra­gnie­nia du­cha czło­wie­cze­go, pra­wa na­tu­ry, a na­wet pra­wa ser­ca i na­mięt­no­ści, od­two­rzył w pier­si Wer­the­ra wal­kę jed­nost­ki praw jej do szczę­ścia z wy­ma­ga­nia­mi świa­ta, z pro­zą, ży­cia. Z pier­si po­ety wy­biegł wspa­nia­ły hej­nał uczuć du­cha ludz­kie­go, ku nie­bio­som się pod­niósł i tani na wy­ży­nach roz­brzmie­wał. Czło­wiek pod wra­że­niem jego Wzniósł dum­ne czo­ło Pro­ine­te­usza, na­pięt­no­wa­ne też męką po­zna­wa­nia, męką na­ro­dzin my­śli, wal­czą­cej ze sła­bo­ścią umy­słu.

Ale Pro­me­te­usz ten od­czu­wał tyl­ko mękę na­ro­dzin i ko­na­nia my­śli ludz­kiej, a nie mękę ko­na­nia ser­ca ludz­kie­go. Nie zro­zu­miał jesz­cze, że prócz cier­pień Wer­the­ra ludz­kość prze­cho­dzi inne jesz­cze męki, nie od­czuł głu­che­go jęku pier­si czło­wie­czej. Pro­me­te­usz Go­ethe­go brzy­dzi się po­spo­li­to­ścią ży­cia, spo­glą­da w prze­pa­ści­ste głę­bie my­śli i uczuć, spo­glą­da tę­sk­no na wy­ży­ny ide­ału, gdzie pięk­no i do­bro kró­lu­ją; uko­chał on ideę, ale nie ży­we­go czło­wie­ka: wal­czy o szczę­ście ludz­ko­ści w udo­sko­na­le­niu jej i uszla­chet­nie­niu, ale nie o peł­ną, ży­we­go kwie­cia wio­snę, któ­ra­by uszczę­śli­wi­ła każ­dą jed­nost­kę ludz­ką,. Ide­ał jego – to Bóg na­tur wy­bra­nych, od­wra­ca­ją­cych się z po­gar­dą, od tłu­mu po­spo­li­te­go, od sza­rych ni­zin ży­cia.

Go­ethe kar­mi ludz­kość wy­kwint­ną stra­wą wra­żeń, lub eu­cha­ry­stią idei, nie po­wsze­dnim chle­bem ży­cia du­cho­we­go. Za­pa­trzo­ny w "ma­je­stat my­ślą­ce­go du­cha, " w har­mon­ję ży­cia i ład spo­łecz­ny, pra­gnie oczy­ścić ludz­kość z mę­tów na­mięt­no­ści brud­nych, dać jej pięk­ność zie­mi i mą­drość nie­ba, ide­ały wie­ku przy­oblec w for­my ar­ty­stycz­ne. Wie­rzy, że przez uszla­chet­nie­nie swej isto­ty mo­ral­nej czło­wiek wy­zwo­li się z wię­zów na­mięt­no­ści wła­snej, z tego ujarz­mie­nia, któ­re two­rzy, we­dług Spi­no­zy,

"przy­ro­dzo­ne uspo­so­bie­nie czło­wie­ka z jego po­nu­re­mi fa­lo­wa­nia­mi i na­cie­ra­niem żądz oraz skłon­no­ści." Przez to wy­zwo­le­nie duch od­zy­ska swo­bo­dę i na skrzy­dłach do­sko­na­ło­ści wzle­ci wy­so­ko do bło­giej kra­iny ży­cia wyż­sze­go, peł­ne­go unie­sień szla­chet­nych, za­pa­łów pod­nio­słych.

Jed­nost­ka ludz­ka od­zy­sku­je w pie­śni Go­ethe­go sa­mo­po­czu­cie swo­je­go "ja," po­tę­gę swo­jej woli w uświa­do­mie­niu i opa­no­wa­niu po­pę­dów. Go­ethe wy­zwa­la jed­nost­kę przez jej uszla­chet­nie­nie.

Wy­stą­piw­szy w obro­nie praw na­tu­ry, po­eta nie­miec­ki go­dzi je póź­niej z wy­ma­ga­nia­mi ro­zu­mu w urzą­dze­niach spo­łecz­nych, z ła­dem świa­ta, z pra­wa­mi mo­ral­ne­mi. Faust roz­po­czął dzie­ło prze­cze­nia, dzie­ło bun­tu, prze­wro­tu, lecz, gdy już na­sy­cił żą­dze szczę­ścia i mi­ło­ści, gdy siłą woli po­skro­mił w so­bie bu­rze na­mięt­ne, gdy obu­dził się na dnie jego du­szy bia­ły anioł cno­ty, gdy po dniach za­wie­ru­chy nad du­chem jego słoń­ce po­go­dy za­bły­sło, gdy od­czuł i po­znał wszyst­ko, gdy do­pił do dna cza­rę ży­wo­ta, na­ów­czas po­go­dził się z bó­stwem har­mon­ji i ładu we wszech­świe­cie i "po­wi­tał wscho­dzą­ce nowe ży­cie w świa­tła fali."

Na Pro­me­te­usza męki ludz­kiej Go­ethe się nie uro­dził. Nad­zwy­czaj szczę­śli­we wa­run­ki ży­cia za­do­wo­li­ły i uspo­ko­iły wszyst­kie pra­gnie­nia du­cha po­ety: słoń­ce Po­łu­dnia pie­ści­ło jego skro­nie, pięk­no po­są­gów sztu­ki kla­sycz­nej stwo­rzy­ło w du­szy jego po­czu­cie har­mon­ji wie­ku­istej, ży­cie sła­ło mu pod nogi kwia­ty szczę­ścia, mi­ło­ści, czci i roz­ko­szy. Był to wiel­ki ar­ty­sta, przez wszyst­kie bó­stwa uko­cha­ny, olim­pij­czyk, pół­bóg może, ale nie Pro­me­te­usz, nie mę­czen­nik po­etyc­ki. Od­czuł też bar­dziej bi­cie jed­ne­go, ol­brzy­mie­go ser­ca wszech­świa­ta, niż bi­cie ży­we­go ser­ca ludz­kie­go. Był, jak sam mówi o po­etach, mi­strzem, rzeź­bia­rzem, przy­ja­cie­lem bo­gów i lu­dzi; pa­no­wał nad swo­ją lut­nią, aby ją ży­wio­ły wi­chra­mi nie ko­ły­sa­ły. Z góry spo­glą­dał na za­męt na­mięt­no­ści, na ro­dzi­ny i pań­stwa, bez celu się prze­wa­la­ją­ce.

Pro­me­te­usz Go­ethe­go ma być apo­te­ozą ludz­ko­ści, lecz by­najm­niej nie jest pie­ką­cym wy­ra­zem jej męki. Wy­ko­wał z nie­go męża "Czas wszech­wład­ny," wia­ra w po­tę­gę wła­sne­go gen­ju­szu tchnę­ła w nie­go uczu­cie dumy, pra­gnie­nie wol­no­ści i nie­za­leż­no­ści od po­tęg nad­ziem­skich… Mi­ner­wa-mą­drość wie­dzie go do źró­dła ży­cia… Sło­wa jej są, dla Pro­me­te­usza "świa­tłem nie­ba." Na ich od­głos duch po­ety "roz­twie­ra się" dla uczu­cia har­mon­ji, dla przy­ję­cia bó­stwa. Mą­drość ma być na­uczy­cie­lem ludz­ko­ści i byt jej urzą­dzić. I oto Pro­me­te­usz sta­je się gło­si­cie­lem pra­wa wła­sno­ści, wy­mia­ru spra­wie­dli­wo­ści, od­we­tu spo­łecz­ne­go, sło­wem czemś w ro­dza­ju mi­ni­stra w do­brze urzą­dzo­nem pań­stwie. W koń­cu jed­nak gen­jusz ten ludz­ko­ści się­ga głę­biej do kra­iny du­cha, gdy czu­je w upo­je­niu roz­ko­szy ży­cio­wej mi­stycz­ne tchnie­nie śmier­ci, gdy woła, że:

"Jest chwi­la, w któ­rej isz­czą się ma­rze­nia,

Od­daw­na śnio­ne, spo­dzie­wa­ne,

Wy­cze­ki­wa­ne, albo strasz­ne…

Tą chwi­lą Smierć."

Gdy w naj­taj­niej­szej głę­bi du­cha,

Wzru­szo­na, wszyst­ko to uczu­jesz,

Co kie­dy­kol­wiek cię prze­ję­ło

Ra­do­ścią, albo bó­lem;

Gdy bu­rzą ser­ce twe wstrzą­śnio­ne

I łza­mi ulżyć so­bie pra­gnie,

A wzma­ga tyl­ko wnę­trza żar;

I wszyst­ko w to­bie dźwię­czy, drga i drży,

I wszyst­kie zmy­sły two­je omro­czo­ne,

I mnie­masz, że już w ni­cość się roz­wie­wasz
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: