- W empik go
Poezje - ebook
Poezje - ebook
Tom zawiera wybór poezji Józefa Czechowicza, polskiego poety awangardowego dwudziestolecia międzywojennego. Po latach odkrywany jest jako jeden z najbardziej oryginalnych i indywidualnych poetów swego okresu. Poeta stosował fonostylistykę dopiero później odkrytą w wierszach Mirona Białoszewskiego. W swoich wczesnych utworach tworzy atmosferę oniryczną i spokojną, niepozwalającą jednak zatopić się do szczętu w sensualistycznym świecie. W wierszach, które powstawały przed drugą wojną światową, ujawnia się atmosfera katastrofy i upadku. Poeta zginął pod gruzami kamienicy podczas bombardowania Lublina, zaledwie kilkaset metrów od domu rodzinnego, w okolicznościach łudząco przypominających śmierć podmiotu lirycznego w wierszu „Żal” („ja bombą trafiony w stallach”).
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8136-467-6 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
KAMIEŃ (1927)
INWOKACJA
PĘDEM
KONIEC REWOLUCJI
FRONT
KNAJPA
ŚMIERĆ
PRZEMIANY
NA WSI
PIOSENKA ZE ŁZAMI
O NIEBIE
AMPUŁKI
WE CZTERECH
WIĘZIEŃ MIŁOŚCI
DZIEŃ JAK CODZIEŃ (1930)
DALEKO
JESIEŃ
MIŁOŚĆ
ŚWIAT
DNO
ŚWIATŁO PO POŁUDNIU
JEDYNA
DZISIAJ VERDUN
ZAUŁEK
RANEK
ŚMIERĆ
JEDNAKOWO
PROWINCJA NOC
DZIEŃ
DO TERESKI Z LISIEUX
WĄWOZY CZASU
WIECZOREM
ZAPOWIEDŹ
MÓZG LAT 12
NARZECZONA
JA KARABIN
LEGENDA
CODA
BALLADA Z TAMTEJ STRONY (1932)
PIEŚŃ
WIĘZIENIE
MELANCHOLIA
LATO NA WOŁYNIU
PAMIĘCI ZNIKNIONEGO
ZDRADA
SAMOBÓJSTWO
POD POPIOŁEM
SAM
PONTORSON
PRELUDIUM
BALLADA Z TAMTEJ STRONY
O MATCE
PRZEZ KRESY
EROTYK
ELEGIA NIEMOCY
ELEGIA ŻALU
ELEGIA UŚPIENIA
STARE KAMIENIE (1934)
KSIĘŻYC W RYNKU
LUBLIN Z DALA
KOŚCIÓŁ ŚWIĘTEJ TRÓJCY NA ZAMKU
WIENIAWA
CMENTARZ LUBELSKI
W BŁYSKAWICY (1934)
INICJAŁ W BŁYSKAWICY
AUTOPORTRET
ILIADA TĘTNI
DOM ŚWIĘTEGO KAZIMIERZA
MAŁY MIT
HYMN
POLACY
NIC WIĘCEJ (1936)
HILDUR BALDUR I CZAS
WIERSZ O ŚMIERCI
LIRYKA
NIC WIĘCEJ
NUTA CZŁOWIECZA (1939)
JESIENIĄ
ŻAL
ELEGIA CZWARTA
MOJE ZADUSZKI
PRZEDŚWITKAMIEŃ (1927)
INWOKACJA
Liczę 22 piętra
liczę 22 lata
jest nas dwudziestu dwóch
Człowiek to transformator
a przecież można liczyć miesiące albo dnie
ileż wtedy sobowtórów ma staruszka w pince-nez
nieskończony jest przemian ruch
Przez pince-nez widać w błękicie żonglowanie
z rzadka piłka upada na tenisowy kort
ręce ciągle zajęte planet podbijaniem
w pikowej bluzce córka komunisty
w jedwabnej koszuli lord
dysonansowy dystych
To nie jedno to zawsze to wszędzie
wielka wielość nieskończoność Cyfr
to co było to co jest to co będzie
w matematyce ma leitmotiv
Mam dopiero 22 lata
znam dopiero 22 piętra
znam zaledwie dwadzieścia dwoje warg
zapomniałem miliardy o swej dumie pamiętam
nieść się wysoko jak maszt wśród latarń
przez dnie przez gwar przez targPĘDEM
Światło fosforyzujących drzew przepala kościane wieże
drgnęło i potoczył się po płytach samochodów potok
ulicę Złotą ośnieżył
kłębem bębniącym benzynowego dymu zabłękitnił na złoto
W rozwiewaniu się welonów i grzyw
widać jasno że maszyna pieści
krajobrazy się rwą
lecieliśmy przez czarne mokre miasto
naraz błysło przedmieście
wachlarze kratkowanych niw
Chrzęści żywioł pszeniczny
każdy kłos inny
jednak na wszystkich polach starej ziemi
tysiącami się znajdą jednakowe
co rok takie same ma Reims i Przemyśl
a wszystkie złotopłowe
Jeden taki zasuszony w kajecie
przy innym kosą przecięty skonał zając
trzeci w brudnych rączkach trzymając
opowiadały mi dzieci
że za plecami skrzydła mają
(opalone ciałka dziewcząt pachniały nad rzeką jak prerie)
teraz mknę bez skrzydeł na białym citroenie
wiatr klaszcze nad mym pędem jak w cyrku galerie
pszenicę pochyla nad ziemię
Jeden kłos dwa trzy kłosy
nieskończoności płowe włosy
giną rząd za rzędem
za moim i nieskończoności pędem