- W empik go
Poezye Adama Mickiewicza. Tom 5 - ebook
Poezye Adama Mickiewicza. Tom 5 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 236 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Krzyknęli: niepozwalam! uciekli na Pragę.
Powrót Posła.
Poezye w niniejszem wydaniu zawarte, prawie wszystkie już dawniej publiczności znajome, przy pierwszem ich ogłoszeniu zwróciły uwagę recenzentów i stały się przedmiotem licznych nagan i pochwał. Czytałem z równem uczuciem jedne i drugie, i milczałem. Powody milczenia mojego łatwo odgadnie każdy, kto zna stan teraźniejszy krytyki literackiej w Polsce, i ma wyobrażenie o ludziach wdzierających się na urząd krytyków. Atoli kiedy powtarzam wydanie dzieł, tyle razy, tylu piórami rozbieranych, i te dzieła bez żadnych prawie odmian, puszczam na świat, w stanie rodzimej ich niedoskonałości, lękam się, aby czytelnicy moi nie myślili, że przez zatwardziałość serca, właściwą autorom krytykowanym chorobę, uparłem się nie korzystać z uwag, co większa z uwag drukowanych, w gazetach, i to jeszcze w Warszawie. Jeżelim grzeszył, niechcę wymawiać się w obliczu recenzentów niewiadomością: winienem też przez grzeczność wyłożyć im powody uporczywego trwania w błędach: bo recenzenci, jakiekolwiek jest ich zdanie, należą prawie zawsze do klassy ludzi czytającej książki, przynajmniej polskie, która to klassa w naszym kraju nieliczna, ma prawo niezaprzeczone do szczególnej autorskiej grzeczności.
Pierwszy, ile mi wiadomo, rozbiór poezyj moich, umieszczono przed laty sześciu w Astrei w piśmie peryodycznem warszawskiem. Redaktor, Franciszek Grzymała, pochlebne dla poety wyrzekł zdanie: przyznaje mu talent, nie skąpi dlań wyśmienitych przestróg o potrzebie pracowitości, o strzeżeniu się miłości własnej, o posłuszeństwie dla krytyki i t… p. Co się tyczy zalet i wad dzieła pod względem sztuki, Franciszek Grzymała, z powołania publicysta i statysta, nie śmie wdawać się w rosprawy literackie i niewiedząc sam, czy mu poezye moje podobać się maja lub nie? pyta się o to uczonych warszawskich, wyglądając od nich poważnej urzędowej recenzyi. Ukazywały się następnie krótkie ogłoszenia lub uwagi w innych pismach, aż nakoniec zjawił się wyglądany od Franciszka Grzymały krytyk w osobie Franciszka Salezego Dmochowskiego.
Redaktor Biblioteki polskiej, przyznaje również autorowi poezyj talent z równą hojnością udziela mu rad ogólnych moralno – literackich. Nieszczęściem z ogólnej, uwagi trudno jest artyście korzystać.
Malarzowi np. wystawiającemu swój obraz pod krytykę, nie wiele usłużą goście, chociaż z miną znawców ciągle powtarzać będą, iż należy pracować, iż należy uczyć się rysunku, wydoskonalać koloryt i t… p. Były wszakże i szczegółowe zarzuty, oskarżano mnie głównie o psucie stylu polskiego, wprowadzeniem prowincyonalizmów i wyrazów obcych. Wyznaję, ze nie tylko nie strzegę się prowincyonalizmów, ale może umyślnie ich używam. Prosiłbym zwrócić uwagę na różne rodzaje poezyi w dziełach moich zawarte, i każdego z nich styl podług innych sądzić prawideł.
W balladach, pieśniach, i w ogólności we wszelkich poezyach na gminnem podaniu opartych, szczególny charakter miejscowy noszących, wielcy poeci starożytni i nowocześni używali i używają prowincyonalizmów, to jest wyrazów i wyrażeń od ogólnie przyjętego książkowego stylu różniących się. Że pominę dawne greckie dyalekty, dość rzucić okiem na dzieła
Burnsa, Herdera, Getego, Skota, Karpińskiego, Bogdana Żaleskiego. Nasz Trembecki, śmielszy od nich, w rodzaju dydaktycznym opisowym, najbardziej od poezyi gminnej oddalonym, użył wyrazów chwast, socha i t… p… zapewne nie przez nieznajomość języka. Wszystko tu zależy od szczęśliwego użycia. Nie przeczę, iż mogłem albo zbytnie, albo nie w miejscu, albo niestosownie prowincyonalizmy wprowadzać: o to mię obwiniać każdemu wolno: z tego usprawiedliwiać się nie mam prawa. Głęboka znajomość języka i smak wytrawionych znawców, wyrokują o nowościach grammatycznych: wyroki te publiczność z czasem zatwierdza lub odrzuca. Sąd w podobnej sprawie jest daleko trudniejszy niźli się recenzentom zdaje. Ta, ażeby się ze zdaniem odezwać, trzeba powagi literackiej. Pan Ordyniec, teoretyk, mając za sobą dykcyonarz i grammatykę, podkreśla prowincyonalizmy lub nieszlachetne wyrażenia Trembeckiego; my parafianie, w sporach, które smak tylko rozstrzyga, zdajemy się raczej na autora Zofijowki. Ogólny wyrok recenzentów przeciwko prowincyonalizmom jest wypadkiem metody, przejętej od starych gazeciarzy francuskich. Oni to, mając siebie za stróżów języka, co krok odwołują się do słownika Akademii. Rzeczywiście miło jest recenzentom i pewnym czytelnikom myśleć, że nabywszy słownik, maja w kieszeni trybunał, gotowy rozstrzygać najdelikatniejsze spory, tyczące się poetyckiego wysłowienia.
Jeżeli o dawniejszych poezyach moich ogólne tylko wydano zdanie, za to Sonety, aż do najdrobniejszych szczegółów, aż do pojedynczych wyrazów i wyrażeń, a nawet wyrazowych form i zakończeń, grammatycznie, retorycznie i estetycznie rozbierane i sądzone były. Odczytałem dwadzieścia przeszło recenzyj, że pominę satyry i parodye. Oto jest naprzód treść zdań ogólnych: Poezya polska (mówi p. M.
M.) dotąd ograniczała się do tłumaczeń i naśladowań francuskich; Mickiewicz pierwszy nadał jej cechę narodowości, on stał się twórcą poezyi oryginalnej. – Poezya polska, odpowiada P. Fran: Salezy Dmochowski, dotąd była narodową, postępowała ciągle ku doskonałości, a najwyższym jej utworem, miazgą i treścią narodowości, miało być poema o ziemiaństwie, od lat kilkunastu w Warszawie oczekiwane. Mickiewicz pierwszy tę cechę narodowości zdziera i niszczy, zasady smaku wstrząsa, styl kazi i literaturze polskiej powtórnym grozi upadkiem. – Cieszymy się, woła lwowski wydawca moich Sonetów, że Mickiewicz zaniedbał ballady, które gmin sam najlepiej układa, a wprowadził do naszej literatury rodzaj zupełnie nowy. Sonety dają mu niezaprzeczone prawo do nieśmiertelności. – Żałujemy, woła inny recenzent, że Mickiewicz, dotąd uprawiający poezyą narodową, ballady i powieści, zaniedbał je, i obrał sonety, rodzaj literaturze naszej zupełnie obcy. – Forma sonetu, zdaniem dziesiątego recenzenta, jest swobodna, szlachetna i piękna: jedynastemu zdaje się być niewolniczą trudną i niewdzięczną: piętnasty gardzi sonetami, jako wymysłem wieków średnich barbarzyńskich; dwudziesty dowodzi, że Horacyusz nawet pisał coś nakształt sonetów.
W szczególnych uwagach taż sama zdań rozmaitość. Zwrotki i wyrażenia, dziwiące jednych górnością i harmonią mowy, drugich gorszą pospolitością zdań i drapiącem uszy wierszowaniem. Tenże sam sonet jednych rozczula, dla drugich wesołej parodyi staje się przedmiotem, ci go nie rozumieją, tamci objaśniają długim kommentarzem, inni pojmują autora, a uskarżają się na ciemność wykładacza.
W takiej zdań różności zastanowił nas szczególnie jeden zarzut; powtórzyło go zgodnie wielu recenzentów a najobszerniej rozwodzi się nad nim Franciszek Salezy Dmochowski. Ten zarzut tyczy się użycia wyrazów cudzoziemskich, oryentalnych Redaktor, biblioteki polskiej, zaczyna zwyczajem swoim od uwag ogólnych, sprawiedliwych, ale już przed ogłoszeniem recenzyi jego, nieco znajomych: np. że poezya wschodnia od europejskiej różna, bardzo rożna: że poezyą wschodnia naśladować trudno, bardzo trudno. Kto nie zna taktyki recenzentów, lubiących o rzeczy niewiadomej rosprawiać ogółnemi zdaniami, które w literaturze zamiast znaku x używają się, sądziłby, że P. Dmochowski jest wielkim oryentalistą. Niedługo wszakże, zostajemy w błędzie: widzimy zaraz, że tenże P. Dmochowski, nietylko nazwisk właściwych gór i rzek nie wiedział, co dowodzi małą jeografii sąsiednich krajów znajomość, ale nie rozumiał wyrazów Allah, drogman, minaret, namaz, izan. Zdaje się nam, że nawet w Warszawie, gdzie literatura wschodnia mało liczy uczniów, taka niewiadomość recenzenta, dziwić musi publiczność. Przytoczone wyrazy arabskie lub perskie, tyle razy w dziełach Getego, Byrona, Mura, użyte i objaśnione były, że o nich czytelnikowi europejskiemu wstyd nie wiedzieć, tym bardziej wydawcy pism peryodycznych. W opisie poetyckim miast naszych, któż nie wspomniał o kościołach i wieżach: w opisie miasta wschodniego, jak pominąć minarety? Jak je wytłumaczyć po polsku, czyli mówiąc słowy recenzentów, jak je wytłumaczyć na jeżyk Sarbiewskich, Kochanowskich, Sniadeckich, Twardowskich*. Dał wprawdzie Franciszek Salezy Dmochowski dziwny przykład przepolszczenia obcych wyrażeń i wyrazów, kiedy w wierszach swoich mówiąc o Peleuszu ojcu Achillesa, nazywa go władzcę małego w Tessalii powiatu, i tym spo- -
* Sarbiewski nic pisał po polsku: Sniadeccy nie pisali poezyj: a w dziełach Twardowskiego więcej cudzoziemskich wyrazów, niż we wszytkich sonetach.
sobem jednego z najpotężniejszych królów: Grecyi bohaterskiej, robi naszym powiatowym marszałkiem. Ale ja takej, właściwej poważnym klassykom nowości, jako poczynający pisarz romantyczny, użyć nie śmiałem.
Prowincyonalizmy i cudzoziemczyzną, tudzież niepoprawność wiersza, szczególnie przeraziły recenzentów. Stąd powszechna trwoga, abyśmy znowu nie wpadli w barbarzyństwo wieku literatury jezuickiej. Pozwalamy, wołają nakoniec recenzenci, naśladować pisarzów angielskich i niemieckich, co do swobody form, ale niechże pisarze nasi naśladują ich styl czysty i poprawny. Byrona, Getego, Skotta, nikt nie obwiniał o skażenie mowy, odzywa się zgodnie z całym chórem, Salezy Dmochowski. Gdyby krytycy raczyli kiedykolwiek zajrzeć w dawne niemieckie i nowsze angielskie recenzye, przekonaliby się, że wszyscy od nich przywodzeni poeci, ulegali tymże sa – mym zarzutom. Recenzye wspomnione już i na francuskie przetłumaczono. Obaczmy co mówi Mercure du XIX siecle z Les poetes anglais les plus renommes, parmi nous, Walter Scott, Southey, Moor, ne daignent pas corriger leurs vers; ils bravent non t-eulement les regles de la mesure, mais encore celles de la grammaire; ils font de la langue anglaise une véritable polyglotte, ou sont admis les mots de tousles idiomes parlés. Byron jette au hasard ses inspirations sténographiées sur le papier sans daigner ensuite y rattacher son attention, mettant les négligences au rang des licences, systeme qui est sans doute celui du vrai poete: car c'est avec ce dédain, que chez nous, M. de Lamartine a modulé ses Méditations, que ses amis et M. Tastu son libraire sont obligés de revoir. (Journal de St; Pétersbourg 1828). Utyskiwania podobne, nikogo dziwić nie powinny. Retorowie szkolarze, od czasów Dante aż do Lamartina, zawsze byli jednostajni w charakterach i zdaniach, zawsze, czytając poetów, z dobrodusznem narzekali westchnieniem, że poeci mający talent, nie posiadali ich nauki. Krzyki retorycznych alarmistów wzmagają się peryodycznie w epoce wielkich odmian literackich. W Niemczech, w pierwszej połowie przeszłego wieku, literatura ledwie nie tak, jak u nas ubogą była. Gotszed, sławny podówczas grammatyk lipski, wierszopis gładki bez talentu, retor krótkiego wzroku i ciasnego pojęcia, uważał naśladowniczą szkołę poetów szląskich za klassyczną, wiersze zaś samego Gotszeda, miały być właśnie najwyższym utworem klassyczności i narodowości niemieckiej. W duchu jego szkoły, Lessyng, Klopsztok, Gete, należeli do nieumiejętnych i zuchwałych nowatorów. Ta walka mniemań, utrzymała w pamięci imie Godszeda, o którego dziełach już niesłychać. Teatrem podobnych sporów, była daleko dawniej Hiszpanija, kiedy szkoła włoska wprowadziła do tego kraju nową poezyą. Podobnez spory ukończyły się przed oczyma naszemi w Anglii, a dotąd toczą się we Francyi. Wróżby wiec o bliskim upadku literatury i smaku w Polsce zdają się być bezzasadne, przynajmniej nie ze strony romantycznej zagraża niebespieczeństwo. Dzieje literatury powszechnej przekonywają, ze upadek smaku i niedostatek talentów, pochodził wszędzie z jednej przyczyny, z zamknięcia się w pewnej liczbie prawideł myśli i zdań, po których wytrawieniu, w niedostatku nowych pokarmów, głód i śmierć następuje. Tak upadla literatura bizantyńska, dziedziczka najbogatsza pomników Grecyi; bo zarówno odgrodziwszy się od Franków i Arabów z postępem wieku, nowych form przyjąć niechciała. Podobne wycieńczenie w przeszłym wieku dotknęło francuską literaturę. U nas, za czasów jezuickich, zły smak rozszerzali właśnie ludzie najlepiej znający prawidła retoryki, właśnie profes – sorowie retoryki i kaznodzieje. Powszechna ciemnota pochodziła nie z wprowadzenia obcych nauk, ale z ich pilnego strzeżenia się. Kiedy Konarski dowodził potrzebę języka francuskiego, uczniowie i stronnicy jezuitów oburzali się na tę nowość, równie jak dziś uczniowie i stronnicy szkoły warszawskiej na literaturę angielską i niemiecka.
Widzi czytelnik, ze z pomiędzy licznych wad mnie wytknionych, dwie tylko usprawiedliwić chciałem, to jest użycie prowincyonalizmów i obcych wyrazów. Zdania recenzentów o piękności, lub niedorzeczności myśli moich, złym lub szczęśliwym wyborze form, o harmonii lub twardości wiersza, zostawiam bez odpowiedzi sądowi publiczności. Daleki od sceny zaburzeń literackich, nienależący do żadnej koteryi, czytam recenzye w lat kilka po ich ogłoszeniu; przytoczyłem je w tym jedynie celu, abym pokazał czytelnikom) że nie tak łatwo, jak się zdaje, dzieła podług uwag gazeciarzy poprawiać. Chcieli wprawdzie niektórzy recenzenci oszczędzić pracy autorowi i podjęli się sami poprawiać wyrazy, wyrażenia, a nawet całkowite wiersze. Taka wspaniałomyślność recenzentów, teraz w europejskiej peryodycznej literaturze bezprzykładna, należy do cnót starożytnych, w gazeciarstwie warszawskiem dziedzicznych. Nieszczęściem różnię się 'w zdania z recenzentami co do popraw, przytaczam niektóre z nich zostawując wolny wybór czytelnikowi. Pan S. w sonecie "Ranek i Wieczór" zamiast błysnęła w oknie: ukląkłem, radzi pisać, stanąłem jak wryty. Pan Franciszek Salezy Dmochowski: zamiast ziemnych krawędzi, życzyłby widzieć: nadbrzeżne płaszczyzny, albo piaszczyste płaszczyzny. Szkoda, że W opisanej przezemnie ziemi nie było płaszczyzn piaszczystych. Pan J. K. zamiast: a gdy serce spokojne zatapia w niem szpony, poprawia: i gdy zmysły spokojne nurza w sercu szpony. Tę ostatnią poprawę powinienbym przyjąć; potrzebę jej usprawiedliwia dostatecznie recenzent naprzód tem: 1) "Że hydra pamiątek czyli działalność duszy z obudzonych w niej przykrych wspomnień, zaczem działalność jej względem własności czucia nieprzyjemna lecz przykra, jest w organizacyi życia naszego moralnego, to jest rzeczą niezaprzeczoną. "Broń Boże, aby autor Sonetów zaprzeczył tak jasnej prawdzie, dowiedzionej w czterech równie jasnych kategoryach i w długiej rosprawie o hydrze pamiątek, co wszystko znajdzie czytelnik ciekawy w Gazecie Polskiej 1827 r. Kończąc niniejszą przemowę, kiedy raz jeszcze rzuciłem okiem na wyżej przytoczone rozbiory i uwagi; ton stanowczy recenzentów warszawskich, głębokie ich przekonanie o swojej nauce i o ważności wszystkiego co wiedzą; powaga, jaką dotąd nad umysłami pewnych czytelników mają słowa: – jego pochwalono w gazecie, jego zganiono w gazecie, – bez wzgle – du kto chwalił lub ganił, wszystko to pokazało mi całą różnicę między naszym uniżonym stanem pisarzow prowincyonalnych, a poważną recenzentów warszawskich hierarchiją. Przypomniałem szczęściem, że mam niejakie prawo do przywilejów tej kapitule służących. Przed kilkunastu laty, gdym był studentem, drukowałem także w Pamiętniku warszawskim tchnącą klasycznością recenzyą, przytaczałem obficie list do Pizonów i kurs Laharpa, co dotąd w onej kapitule uchodzi za niepospolitą erudycyą i dostateczną na urząd krytyka kwalifikacyą. Ośmielam się więc, zapominając na chwilę że zostałem tylko poetą, przybrać dawny charakter recenzenta i spółkollegom moim, przynajmniej za ogólne zdania i moralne przestrogi zapłacić podobną monetą, tojest ogólnemi uwagami i obrokiem duchownym. Poeta bez obszernej, wielostronnej nauki, jeśli nie utworzy arcydzieł pierwszej wielkości, stanowiących w literaturze epokę, może przecież w szczególnych pomniejszych rodzajach szczęśliwie sił doświadczać; jeśli nie pozyska europejskiej sławy, może w kraju swoim, w prowincyi swojej czytelników i wielbicieli znaleźć. Inaczej rzecz sio ma z teoretykami: ci z powołania uczeni być muszą. Im więcej tworzy się dzieł sztuki i obszerniejsze w teoryi odkrywają się widoki, z tym większą usilnością talent swój krytyczny doskonalić powinni i zawsze w równi z wiekiem postępować. Im zawilsze stosunki towarzyskie, tym więcej praw i zwyczajów, tym uczeńsi muszą być prawnicy z powołania i sędziowie. Dziwną sprzecznością w literaturze naszej mieliśmy uczonych poetów i mówców, ale teoretycy nasi, zacząwszy od grammatyków aż do estetyków, żyli tylko kąskami prawideł wyniesionych ze szkoły, zresztą ciemni i pełni przesądów z niewiadomością połączonych. Historya literatury naszej ma tu niejakie z polityczną podobieństwo.
Mieliśmy dobrych żołnierzy, zacnych obywateli, ale, w ostatnich szczególniej czasach, wdzierali się do stanowienia praw i administrowania wojska, ludzie bez żadnej nauki i doświadczenia: w równie nędznym stanie było prawoznawstwo i administracya literacka. Już Mroziński gruntownie ocenił wysławionych w Warszawie grammatyków: retorowie oczekują jeszcze tej smutnej pogrzebowej posługi. W kilku przynajmniej słowach porównajmy ich z autorami. Trębecki na poetę był uczonym mężem, znał Biologicznie starożytną literaturę, francuską zgłębił, ojczystą Zygmuntowską przeczytał i cenić umiał. Dzieła Krasickiego okazują różnostronne kształcenie się poetyckie na wzorach łacińskich, włoskich i francuskich. Niemcewicz w pierwszych zaraz pracach nie ograniczał się naśladownictwem, utworzył sam nowe formy historycznego dramatu, politycznej komedyi i historycznych śpiewów*, nie podług retoryki Dekoloniusza, ale stosownie do potrzeb czasu. Mowcy za Stanisława Augusta żyjący, politycznem i cywilnem kształ- -
* Na początku szesnastego wieku a może i wcześniej, przedstawiano u nas dyalogi, misterye, to jest historye z pisma świętego i mitologii wyjęte. Była więc gotowa popularna forma dramatu. Gdyby wówczas który poeta z talentem wziął się za podobne przedmioty, wybrał z nich dramatyczniejsze, formę przedstawienia udoskonalił i styl uszlachetnił, utworzyłaby się może powoli sztuka dramatyczna narodowa, jaką szczycą się Hiszpanie i Anglicy. Jan Kochanowski, ukształcony we Włoszech, wzgardził widowiskiem tak niekształtnem i drama podług wzoru greckiego napisał, dla narodu nieinteressujące, a przez zły wybór formy dla poezyi nawet niewdzięczne. Przecież Kochanowski ma tę wielką zaletę, że znając starożytność grecką lepiej niż późniejsi klassycy, starał się ją wiernie oddać. Grecy Kochanowskiego przypominają bohaterów Homera; Grecy naszych klassyków są istotami urojonemi. Żaden s krajowych krytyków nie zwrócił na to uwagi. Cieszono się tylko, że Odprawa posłów jest sztuką regularną. Przy odrodzeniu się nauk, w samej tylko Warszawie kwitnęła literatura, a tam już nie czas było wskrzeszać dyalogi. Julian Niemcewicz, czy to cenieni się usiłowali wyrównywać obcym i ciągle iść z postępem wieku. Przeciwnie teoretycy z litością na mowców wołali: "isti homines, me hercule, habent talen- – głębokiem nad sztuką rozmyślaniem, czy instynktem właściwym talentowi, przeczul potrzebę wieku i wpadł na szczęśliwą myśl wystawiania osób historycznych, zachowując im koloryt miejscowy i rysy epoki w której żyli, mowie nawet dla powiększenia illuzyi starożytny Zygmuntowskiej epoki nadał charakter. (Drama Kazimierz Wielki.) W podobnej myśli, lubo znacznie przedtym, napisał Gete drania Götz von Berlichingen i sprawił epokę w literaturze. Teraz we Francyi sceny historyczne wróżą nowy dla Europy rodzaj dramatyczny, od formy greckiej, Szekspirowskiej i Kalderonowskiej różny. Niemcewicz nie mógł ani tak szczęśliwie idei swojej rozwinąć, ani takich sprawić skutków, bo Getemu już Herder i Lessyng utorowali drogę, a do Francyi wpływ Niemców, podniesione historyczne nauki, wpływ romansów Walter Skota i ogromna liczba memoarów ułatwiły wstęp temu nowemu dramatycznemu rodzajowi. U nas teraz, nawet po pracach samego Niemcewicza, Czackiego, Lelewela, Bandtków, jeszcze wielka kompozycya historyczna, epopeja lub drama na długie czasy zostanie przedsięwzięciem nad siły poetów, kiedy jeszcze tak mało pomniejszych narodowej poezyi tum, sed non docti, rhetoricam non frequentaverunt, non illuminant orationem łiguris, ubi est hypotyposis, aposiopesis, prosopopoeia, sustentatio, praetermissio? " U późniejszych zostały się też same formy, też same prawidła, jakie w czasie upadku oświecenia w Polsce panowały. Uczeńsi przymieszali tylko nieco s francuskich elementarnych xiążek. Piramowicz, jeden z najuczeńszych, w czasie kiedy wysokie – rodzajów rozwiniono. O tych rodzajach niektórzy teoretycy i czytelnicy dotąd jeszcze dziwne mają wyobrażenie. Myślą naprzykład, ze miejsca pospolite, maxymy i morały, z równą emfazą od Greków, Rzymian, Turków i Amerykanów na teatrze francuskim deklamowane, potłómaczone na polskie gładkim wierszem, jeśli się zaczynają od słów: "Jakiż mię zapał porywa – Muzo wspieraj mój lot i t.p. " robi się z tego narodowa oda, jeżeli zaś pokrajane w dyalog włożą się w usta Samborom, Jaxom, robi się narodowe drania, jeżeli na koniec wychodzą na świat w kształcie poematu noszącego tytuł na ada, zaczynającego się od" ja śpiewam" z przydaniem potrzebnych allegoryj i tak nazwanych machin, tworzą wtenczas narodową epopeję.
o sztuce myśli Lessynga, Homa, Hotczesona, Borka, Smita, zajmowały Europo, Piramowicz nie może wyjrzeć za granicę retoryki szkolnej; Xiądz Golański i Franciszek Dmochowski w prozaicznych i wierszowanych teoryach, śmieją się sobie z Szekspira, pewnego Angielczyka, którego teatr, jak tego łatwo dowieść można, ani w oryginale, ani w tłómaczeniu nie był im znajomy: natrząsają się z Kalderona, pewnego wierszopisu z zaśnieżnęj Pireny i z Lopez de Vega, lubo ich dzieł w oczy nawet nie widzieli. Zuchwałość taka pochodzi z dotąd trwającego u nas przesądu, ze można nieznane dzieła bez krytyki na cudzą wiarę sądzić, naprzykład Kalderona na wiarę Boala, a Szekspira podług wyroków Woltera.
Nie małej trzeba odwagi, mówi uczony Mroziński, ażeby się targnąć na grammatyczną Kopczyńskiego powagę. Niemniej trzeba męstwa, choć może nie tyle nauki, ażeby Franciszka Dmochowskiego krytyczne usposobienie i działanie ocenić. Jest to patryarcha krytyków warszawskich i wzór ich szkoły. Jak niegdyś w Paryżu nazywano Laharpa Kwintylianem francuskim, a w Warszawie Kopczyńskiego Lomondem (dla uczczenia), tak Dmochowski nazwany był Laharpem*, a w Wilnie Słowacki Dmochowskim. Dziedziczenie tytułów W linii prostej i kollateralnej było bardzo w modzie. Powstać przeciw Franciszka Dmochowskiego krytycyzmowi w Warszawie, jest to, że powiem słowami Byrona, rozprawiać w Konstantynopolu w meczecie Sofijskim o niedorzecznościach Alkorann, spuszczając się na światło i tolerancyą ulemów. Zapewna, jako tłómacz poezyj, Dmochowski nie małe położył w literaturze zasługi. Sięgał on -
* Zdania własne Laharpa o literaturze starożytnej, nigdy żadnej n uczonych nie miały powagi; zdania jego o literaturze francuskiej powierzchowne i częstokroć fałszywe wytykają sami Francuzi, mianowicie Wilmen.
jeszcze czasów Stanisława Augusta i właśnie charakteryzuje epoko przejścia z oryginalnej i silnej poezyi do lękliwego, niewolniczego naśladownictwa. Talent tłómacza Iliady, lubo pozbawiony mocy oryginalnej, zachował pewną śmiałość i życie, przynajmniej w tłómaczeniach puszcza się na obszerne i wielkie przedsięwzięcia. Przy miernej znajomości łaciny i literatury francuskiej, Dmochowski zwyczajem augustowskich pisarzy, znał jeszcze dawną ojczystą Zygmuntowską literaturę: chociaż do języka poetyckiego stosował więcej niż należało prawidła grammatyki francuskiej, niezupełnie jeszcze zaślepiony czuł i cenił śmiałość, bogactwo i rozmaitość stylu Zygmuntowskich epoki, dziwił się nowym Trębeckiego wyrażeniom i mimo małych uchybień, oddawał sprawiedliwość wielkim i licznym Karpińskiego zaletom. We własnych pismach pracą i usilnością doskonalił styl swój, zrazu niedbały, ciężki i twardy. Wielka jest pod tym względem różnica miedzy sztuka rymotworcza a przekładem Homera. W ostatnich zwłaszcza pieśniach Iliady, wiersze harmonijne, w wyrażeniach ścisłe i lubo wszelkiej śmiałości poetyckiej pozbawione, nie zamieniają się w rymowaną prozę*. Tenże Dmochowski jako uczony, jako krytyk, niskie bardzo zajmuje w naszej nawet literaturze miejsce, a śmiałość która go w poetycznych pracach do wyższych podniecała przedsięwzięć, w krytyce dała zgubny przykład coraz zuchwalszym następcom. Dmochowski pracował nad tłómaczeniem Iliady w epoce, kiedy prolegomena Wolfa o Homeridach zwróciły powszechną filologów uwago. Wielki spór literacki, może najważniejszy w dziejach krytyki nowożytnej, dzielił uczonych angielskich i niemieckich, zajął nawet -
* Styl poezyj homerycznych, tok opowiadania właściwy Iliadzie, zniknął albo się zupełnie odmienił w tłómaczeniu. Dmochowski ani historycznie ani krytycznie poezyj homerycznych nie rozumiał.
Francya, gdzie nauki starożytne w nędznym były stanie. Nasz tłómacz Iliady wielkiego, wiele lat pracy kosztującego dzieła, tyle tylko o Homerze w przedmowie powiedzieć umie, ile w podróżach Anacharsysa wyczytał. Ze wszystkich uczonych o Homerze piszących, od Wolfa… do Benjamina Konstant, nikt jeszcze nie odwoływał się do powagi Bartelemi. Cóż powiedzieć o przypiskach do Iliady, gdzie Homer z Wirgiliuszem, Tassem i podobno z Wolterem porównywany i to w jaki sposób? Oto pojedyńcze okresy lub wiersze powyrywane, potłómaczone i obok siebie postawione. Jeśli można odgadnąć zamiar tłómacza, chciał on dać wyobrażenie o różnicy talentu czyli stylu tych poetów, obnosząc, jak ów architekt, cegiełki ze świątyń Iliady i Jerozolimy wyzwolonej. W dziewiętnastym wieku zdaje się, że czytamy pedantskiej pamięci Vossiusza rosprawy i dziecinne jego na podobnych zasadach oparte zdania. Szkoła poetycka Dmochowskiego, to Jest naśladowców i tłómaczów s francuskiego społczesnych i późniejszych, o ile pomnażała się liczbą, o tyle ścieśniała widoki, ograniczała się w nauce i drobniała w talentach. Łacina do reszty wyszła była z mody, o greczyznie mówić przestano i tym więcej broniono klassyków, im więcej zaniedbywano klassyczne języki. Nakoniec literatura francuska, cząstka literatury powszechnej, stała się alfą i omegą naszych uczonych. Zamiast Iliady, Eneidy, Raju utraconego, tłómaczono dziesięcioletnią pracą Delila, Leguve, Kolardo, następnie różne ody, epitry, tragedye i komedye zachwalone w dziennikach paryskich. Po długim przeciągu czasu, kiedy już o tych tworach w Paryżu zapomniano, wychodziły one u nas i wzbudzały entuzyazm krytyków. Co do stylu, wszyscy prawie tłómacze długą wprawą doszli do tego, ze wszyscy równie poprawni, równie od prowincyonalizmów i nowych wyrażeń wolni, wszyscy dobrze piszą wiersze. Wiersze te dziwnie do siebie podobne, zdają się z jednego kruszczu, z jednej pochodzić mennicy. Sprawdziło się filozoficzne przysłowie, ze chcąc dwie rzeczy zupełnie do siebie podobnemi uczynić, naprzód im życie odjąć potrzeba. Czy to tłómaczenia Moliera, czy Iliady, Miltona czy Leguve, jeden wszędzie tok wiersza, styl, ledwie nie rymy. Franciszek Salezy Dmochowski nazywa to ciągłym postępem narodowej poezyi. Nie ujmujemy zasługi ostatnim tlómaczom, oni wszyscy razem ledwie nie dokonali w Polsce tego, co Defokonpre jeden dla Francyi zrobił, lubo Defokonpre i ważniejsze dzieła i w większej liczbie potłómaczył.
Smutniejszy jeszcze widok, jeśli być może smutniejszy, przedstawia szkoła krytyczna w tej epoce. Jej corpus juris składały kursa literatury w liceach i prytaneach francuskich naówczas używane, przedmowy znajdujące się na czele dzieł
Kornela, Kasyna i Woltera, rozbiory (Examen du Cid, du Polgeucte etc.) i komentarze wspominające jeszcze o sporach ze Skiuderym i Szaplenem, uwagi retoryczne i grammatyczne nad wierszami francuskiemi. Tak bogato w wiadomości opatrzeni krytycy, zaczynali pospolicie od nadania autorom pewnych tytułów; jednego zowiąc polskim Kornelem, drugiego Pindarem, innego znowu xiązęciem mowców lub poetów. Szczęśliwszym dostawało się kilka razem donacyi i tytułów. Któryś z młodych recenzentów warszawskich nazwał to dowcipnie literacką maskaradą. W ocenieniu szczegółowem autorów i ich porównywaniu powtarzały się wiecznie owe szkolne topiki: ten np. autor lekki, dowcipny, zabawny, tamten ponury, smutny, górny i t.p. Jeżeli który z Ixów zastanawiając się nad tragedyą wzniósł się do wyższych spekulacyi, do rospraw o trzech jednościach i pokazał, że jednej lub drugiej braknie w sztuce, jeśli dostrzegł że między sceną a scena próżny został teatr, dowiódł ze w tej lub w owej scenie trzeba sobie wyobrażać przysionek zamiast sieni, zdumiewano się nad talentem i wiadomościami takowego Ixa. W wyroku o stylach albo raczej o stylu, bo jeden tylko styl znano, do jednego dążono, wyłączną powagę miały retoryczne i grammatyczne o wierszach francuskich przepisy. Najwięcej też lubiono krytyko drobiazgową, bo po wygadaniu się o trzech jednościach, o poetykach Horacego i Boala, już sio uwag ogólnych przebierało. Okresy więc, wiersze szczególne, wyrazy, całą zajęły uwagę. Zabawnie było widzieć recenzentów obracających spólnemi siłami, jedno wyrażenie lub wiersz, często niegodny uwagi, ciągnących go mozolnie na forum krytyczne, jak mrówki Karpińskiego tuszę muchy lub ćwierć robaczka i ledwie nie upadających pod tak wielkim ciężarem*.
W takim stanie krytyki, godne uwagi i budujące jest dobre porozumienie sąsiedzkie** w jakiem krytycy z sobą i z au- -
* Gazecie Polskiej 1827 siedm artykułów o przekładzie jednaj zwrotki z Lefran Pompinian. Lefran Pompinian ze "wszystkiemi swemi dziełami ledwie zasługnje na wspomnienie w literaturze francuskiej.
** Autor historyi literatury nie poważa się dzieł oceniać. "Miałemże, powiada, dla osób zwłaszcza żyjących o wszelkich zapomnieć względach? przez słuszność i zwiaski towarzyskiego pożycia uczynić tego nieśmiało. Natomiast zdanie obce, zwłaszcza tak przyzwoitych sędziów jakimi są: Ludwik Osiński, Stanisław Potocki, Franciszek Dmochowski, wiernie przytaczam. " Wybierzmy losem niektóre; Stanisław Potocki o tłómaczeniu Iliady mówi: "Dmochowski przelał myśli Autora (Homera) z wielką gładkością na język ojczysty. Jeszcze mi się nie trafiło wciąż przeczytać dwie lub trzy pieśni z dawniejszych tłomaczeń (więc nie czytał przedtym Biedy!) bez jakiejś tęsknoty (?). Przeczytałem Sniochowskiego wciąż i z upodobaniem. " Czytałże kto podobne zdanie w jakiejkolwiek historyi literatury; Jest to właśnie jeden ze szcze – torami żyli, uszanowanie z jakiem zobopólne wyroki przyjmowali i skrupulatność z jaką je dosłownie z ust do ust, z pióra do pióra przelewali. Zdanie Xiędza Go- – gólnych charakterystycznych przymiotów Iliady, że w niej nigdzie Autor nie wychodzi na scenę i myśli własnych nie objawia. Możnaż powiedzieć że pieśni tej cudownej Epopei… są to myśli Autora (Homera) o wojnie Trojańskiej. Xiądz Baka pisał wierszem Uwagi o śmierci niechybnej. Jego biograf twierdzi żartobliwie, że Milton pisał równie wierszem uwagi nad Rajem utraconym. Nie obrażę tą uwagą szanownych cieniów Stanisława Potockiego. Wielki mowca i zasłużony mąż ojczyźnie nie utraci przez to sławy, że się niepotrzebnie wdawał w retorykę i krytykę. Szanowalibyśmy słabość męża i pokrylibyśmy milczeniem jego uchybienia, ale mógłże professor literatury w "Warszawie Osiński przytaczać owe zdanie jaka nader ważne, a professor historyi powtarzać je jako nader poważne. – Str. 306. "Trembecki prawdziwy okazał talent rymotwórczy, łączy bowiem w poezyach swoich śmiałość Pindara z gnstem Horacego, a słodyczą Safony." Gdyby kto powiedział o kompozytorze muzycznym że jest razem Mozartem, Rossinim, Humlem, i Orfeuszem! albo o malarzu że ma styl Rafaela, Rembrandta, Dawida i Apellega! O charakterze poezyj Safony lańskiego przytacza Franciszek Dmochowski, Franciszka Dmochowskiego przytacza Ludwik Osiński, wszystkich przytacza Stanisław Potocki, wszyscy przytaczaią – wiemy tylko z podania, bo dzieł jej ledwo drobne zostały ułamki. (Odaria dno integriora et cetera carnuamn frustrula. Grodeck.) Wyjaśniać zalety Trembeckiego porównywając charakter jego poezyj do charakteru pieśni Safony, jest to objaśniać przez rzecz dość ciemną. Dodajmy, że słodycz nie była szczególnym i głównym przymiotem dzieł Safony; przyznawano jej vim, gratiami nakoniec dulcedinem. Zdanie o Trębeckim zasługuje na uwagę. Trudno jest w mniejszej liczbie wyrazów zawrzeć więcej niedorzeczności. Str. 303. "Kniaźnin w pieśniopisawtwie nie poślednie trzyma miejsce, imaginacya żywa, obrazy dowcipne (?) i bardziej przez swą łachotliwość niż śmiałość wymuszające na czytelniku pewien rodzaj zdziwienia, tudzież drażliwe schlebianie zmyślności znamionują poezyę Kniaźnina. "Niewymienił Bentkowski który to s przyzwoitych sędziów ferował tak głęboko pomyślany wyrok. O Józefie Lipińskim słowa St. Potockiego. "Mało wierszy swoich powierzył publiczności, ale to co powierzył jest tak dobrze wyrobione, że małem być przestaje." Nieznamy dobrze języka matematycznego, ale zdaje się nam, że to co przestaje być małem przechodzi w mniejszość lub nicość.
Stanisława Potockiego. Zdania te koncentrują się na chwile w historyi literatury Bentkowskiego, skąd w różnych przytaczaniach kanałem dzienników, przedmów i mów pochwalnych do swoich źródeł wracają. Utrzymuje się tym sposobem w Warszawie w ciągłym obiegu pewna liczba zdań niemających gdzieindziej żadnej wartości, jak na Żmudzi ciągle krążą stare talary holenderskie i orty.
–-
Józef Lipiński nieszczęśliwie wyrabiał tłómaczenia Wirgiliusza i Tassa. Dawniej Simonowicz naśladował i częściami tłómaczył Bukoliki, a Piotr Kochanowski Jerozolimę. Porównywając dawne tłómaczenia mniej poprawne, lecz pełne życia, śmiałe i bogate w wyrażenia, z Lipińskiego suchym i prozaicznym wierszem, najlepiej możnaby pokazać manierę nowej szkoły i dowieść jak. Triele nasi tłómacze na francuzczyźnie tylko zaprawieni przynieśli szkody mowie ojczystej. Odarto ją rzeczywiście ze wszelkich ozdób stylu, zdjęto, ze tak powiem, szatę i nawet ciało z myśli i uczuć, a wiersze zamieniono na ciąg syllogizmów. Inne zdania są lakoniczniejsze np. Str. 312. "Osiński Ludwik prawdziwym okazał się lirykiem (?). Tamże. "Kozmian prawdziwym okazał się poetą lirycznym." –
Tej krytycznej szkoły dotąd istnieją W Warszawie zwolennicy, coraz w przykrzejszem i zabawniejszem względem Europy położeniu. Wszystko się koło nich w literaturze od Gibraltaru do morza białego zmieniło: oni na poetyce szkolnej jak na kotwicy stoją nieporuszeni. Słabiejącą odwagę krzepią czytaniem broszurek i kilku dzienników francuskich, najmniej we Francyi czytanych. Możnaby ich porównać do owych prawodawców naszych, na mocy konstytucyi, której nie rozumieli, obstających za władzą hetmańską i liberum veto, i mimo przyjętej w ościennych krajach nowej taktyki przeciwiących się zagranicznemu autoramentowi, i przekonanych, że oprócz kawaleryi narodowej wszystko jest czczym niemieckim wymysłem. Daremnie do nich Krasicki, a my z Krasickim wołamy do tak nazwanych klassyków:
Trzeba się uczyć, upłynął czas złoty.
Już krytyka historyczna w dziejach naszych zajaśniała, już w prawoznawstwie metoda historyczna wypędziła dawny dogmatyzm, krytyka literacka jeszcze zupełnie scholastyczną została. Dzisiaj, że wschód pominę, w samej Europie tylu narodów tak bogate literatury stoją otworem. Sami Francuzi, wyrzekłszy się wmawianej przez szkolę Woltera swojej wyłącznej cywilizacyi, uczą się, tłomaczą, nowe tworzą rodzaje. Nasi uczeni, oprócz literatury francuskiej do połowy ośmnastego wieku, nic godnego uczenia się nie widzą. Rozumują z Kalifem Omarem, że; albo wszystkie obce literatury zgodne są, z poetyką Boala i wtenczas mniej potrzebne, albo niezgodne, a zatem szkodliwe. Obstają niby przy starożytności, przy klassyczności, jakże niesumiennie nadużywają tych wyrazów? Toż oni nie umiejąc łaciny, nie mając pojęcia o greczyznie, chcą uczyć Anglików i Niemców jak starożytną sztukę cenić i czuć należy, o ile formy jej naśladować wolno. Dziś kiedy w tylu językach tyle arcydzieł tak różnych zajmuje uwagę Europy, ażeby je sądzić, ażeby ogólne o sztuce czynić uwagi, trzeba talentów i różnostronnej nauki Szleglów, Tika, Simondego, Hazlita, Gizo, Wibnena, i redaktorów Globu. Jakże ku temu dążą recenzenci ze szkoły Xiędza Golańskiego i Franciszka Dmochowskiego. Jedni śmieją się z Getego, którego dzieła na całym ucywilizowanym świecie aż do rogatek warszawskich tłómaczono, czytano i ceniono: drudzy cieszą się że nie umieją po hollendersku i nie czytają Lessinga: inni radzą nawet wyciągnąć kordon zdrowia, ażeby przypadkiem nauka nie wkradła się z zagranicy. Tej blokady rozumu, acz potrzebnej do utrzymania w cenie wyrobów wierszowych warszawskich, nie uznaje publiczność. Oświadczyli sio przeciwko niej w samej Warszawie niektórzy poeci i teoretycy. Zaraza obcych nauk szerzy się tak dalece, że nawet prawowierni klassycy przytaczają imiona Getego, Mura, Byrona: imion tych wielkich nie należałoby wzywać nadaremnie, kiedy dzieła ich jeszcze tak mało znane, tak rzadko dostają się za kordon klassyczny. Rosprawiać zaś o tych dziełach, tudzież o sztukach i o poezyi w ogólności, z zapasem tylko szkolnych prawideł i z Laharpem, można za stołem lub w salonie, ale z piórem w gazecie literackiej, już się nie godzi. Recenzenci klassyczni warszawscy stanowiący śmiało i zarozumiale o ważnych przedmiotach literatury, podobni są do miasteczkowych polityków, którzy nieczytając nawet gazet zagranicznych wyrokują o tajemnicach gabinetów i działaniach wodzów. Szczęśliwi! – Pisałem w Petersburgu 1828 r.
* * *DO S. B.
W IMIONNIKU.
Minęły chwile szczęśliwsze niestety!
Kiedy na błoniach był kwiatów dostatek,
Kiedy mi łatwiej było o bukiety,
Niżeli teraz o kwiatek.
Ryknęły burze, ciągłe leją słoty,
Trudno wynaleźć na ojczystej błoni,
Trudno wynaleźć, gdzie kwiat błyskał zloty,
Listka dla przyjaznej; dłoni.
Co wynalazłem, niech tobie poświęcę, przyjmij go wdzięcznie, chociażby z tej miary,
Że był ten listek w przyjacielskiej ręce,
Ze to ostatnie są dary,
1824 r. 24, Października w Wilnie.
* * *CZATY
BALLADA UKRAIŃSKA.
Z ogrodowej altany,
Wojewoda zdyszany,
Bieży w zamek s wściekłością, i trwogą;
Odchyliwszy zasłony,
Spojrzał w łoże swej żony,
Pojrzał, zadrżał – me znalazł nikogo!
Wzrok opuścił ku ziemi,
I rękami drżącemi
Siwe wąsy pokręca, i duma..
Wzrok od łoża odwrócił,
W tył wyloty zarzucił
I zawołał kozaka Nauma.
"Hej kozaku, ty chamie,
Czemu w sadzie przy bramie,
Niema nocą ni psa, ni pachołka?
Weź mi torbę borsuczą,
I janczarkę hajduczą,
I mą strzelbę gwintówkę zdejm s kołka. "
Wzięli bronie, wypadli,
Do ogrodu się wkradli,
Kędy szpaler altanę obrasta.
Na darniowem siedzeniu
Coś bieleje się w cieniu,
To siedziała w bieliznie niewiasta.
Jedną ręka swe oczy
Kryla w puklach warkoczy,
I pierś kryła pod rąbek bielizny;
Drugą ręką od łona
Odpychała ramiona,
Klęczącego u kolan mężczyzny.
Ten ściskając kolana,
Mówił do niej: "kochana!
"Więc już wszystko, jam wszystko utracił?
Nawet twoje westchnienia,
Nawet ręki ściśnienia,
Wojewoda już z góry zapłacił?"
"Ja choć s takim zapałem,
Tyle lat cię kochałem,
Będę kochał i jęczał daleki;
On nie kochał, nie jęczał,
Tylko trzosem zabrzęczał,
Tyś mu wszystko przedała na wieki!"
Co wieczora on będzie,
Tonąc w puchy łabędzie,
Stary łeb na twem łonie kołysał,
I s twych ustek różanych,
I s twych liców rumianych
Mnie wzbronione słodycze wysysał.
"Ja na wiernym koniku,
Przy księżyca promyku,
Biegę tutaj przez chłody i słoty;
Bym cię witał westchnieniem,
I pożegnał życzeniem
Dobrej nocy, i długiej pieszczoty!"
Ona jeszcze nie słucha,
On jej szepce do ucha
Nowe skargi, czy nowe zaklęcia:
Aż wzruszona, zemdlona,
Opuściła ramiona,
I schyliła się w jego objęcia.
Wojewoda s kozakiem
Przyklęknęli za krzakiem,
I dobyli z zapasa naboje,
I odcięli zębami,
I przybili sztęfłami,
Prochu garść i grankulek we dwoje.
"Panie! " kozak powiada,
"Jakiś bies mię napada,
Ja niemogę zastrzelić tej dziewki.
Gdym półkurcze odwodził,
Zimny dreszcz mię przechodził,
I stoczyła się Iza do panewki."
"Ciszej, plemię hajducze,
Ja cię płakać nauczę,
Masz tu z prochem leszczyńskim sakiewkę:
Podsyp zapał a żywo,
Sczyść paznokciem krzesiwo,
Potem palnie) w ten łeb, lub w tę dziewkę.
"Wyżej!… w prawo!… pomału!….
Czekaj mego wystrzału,
Pierwej musi w łeb dostać – Pan młody." –
Kozak odwiódł, wycelił,
Nieczekając wystrzelił,
I ugodził w sam łeb – wojewody.
* * *GODZINA.
ELEGIA.
Przed godzina źrenicy nie zdjąwszy z zegarów,
Chciałaś naglić oczyma skazówek pochopy,
I słuchem natężonym, pośród miejskich gwarów
Rozpoznawałaś zdala łoskot mojej stopy.
Dzień miał jedną godzinę, w której – wspomnieć miło,
Że nie u mnie jednego żywiej serce biło.
Ja w tę godzinę 'wieczną wpleciony katuszą,
Jak Iksion w koło niej krążyłem z mą duszą.
Nim nadeszła, dzień cały ja na nią czekałem:
Gdy minęła, dzień cały o niej rozmyślałem:
Bawiąc się z mnóstwem drobnych, lecz miłych pamiątek.
Jakie było przyjęcie? rozmowy początek?
Jak się czasem przykremu dało wymknąć słowu,
Po niem niezgoda, po niej milsza zgoda znowu.
Smuciłem się – ty z oczu powody wyśledzasz;
Przychodziłem z proźbami – ty jedne uprzedasz,
Drugich wymówić nie dasz; na jutro odkładam,
I znowu jutro nie śmiem; czasem gniewny wpadam –
Rozbrajasz mnie uśmiechem; a gdym w gniewie przebrał,