- W empik go
Poezye i dramata. Tom 3 - ebook
Poezye i dramata. Tom 3 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 278 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Âàðøàâà 22 Íîÿáðÿ 1883 ãîäà.
Druk J. Bergera, Warszawa, Elektoralna Nr. 14.
DZIEJE SERCA.
KOMEDYA W TRZECH AKTACH, odznaczona pierwszą nagrodą na konkursie warszawskim 1860 r.
Poezye i dramata. – Tom III.
osoby:
PREZES, lat 54.
PREZESOWA, lat 3 2.
JULIA, córka prezesa z pierwszego małżeństwa, lat 22
GELD, bankier, lat 4 5.
KAROL, adwokat, lat 2 8.
ADAM, lat 20.
HRABIA ALFONS.
Gracz pierwszy.
Gracz drugi.
Gracz trzeci.
KOMISSANT handlowy.
FRANCISZEK, lokaj prezesa.
Rzecz dzieje się w Warszawie.
AKT I.
(Mieszkanie prezesa. Drzwi w głębi. Drzwi z prawej i lewej
strony. Stół na przodzie sceny. Dwa fotele. Kozetka.)
SCENA. I.
Prezes siedzi przy stoliku. Komissant handlowy stoi u drzwi.
Prezes (trzymając papier w ręku).
Na teraz już mi proszę nie zawracać głowy,
Będę tam i zapłacę.
(Komissant kłania się i wychodzi.)
SCENA II.
Prezes (sam).
Otoż kłopot nowy…
A jak na złość dziś trzeba zaspokoić hrabię,
Bo mnie wczoraj w resursie znów nieźle uskubli,
A tu nie ma…
(Gniotąc papier w reku:)
Przeklęte te wydatki babie!…
(Z westchnieniem:)
Zobaczmy.
(Rozwija rachunek i czyta.)
Tfu do dyabła! tysiąc pięćset rubli!
(Rzuca rachunek na stolik.)
Już na prawdę waryacyi dostaje Emilka.
(Załamując rozpaczliwie ręce:)
Dziesięć tysięcy złotych za gałganów kilka!
(Podnosi machinalnie rachunek i czyta:)
Mechaniczna paryzką sznurówka ze stali,
Sto dwadzieścia trzy złote… na licho te sklepy
Z modami!… Dwa stroiki!… Suknia z chińskiej krepy!…,.
Cztery nowe turniury…
(Ciskając rachunek ze złością na ziemię:)
Niech je piorun spali!
(Po chwilce namysłu:)
Na honor, z takim ładem można wyjść na dziady,
A tu już ja sani nie wiem jak sobie dam rady.
(Dzwoni wołając:)
Franciszek!
(Wchodzi lokaj.)
Spytaj pani, czy mnie przyjąć może?
Chcę z nią pomówić.
(Lokaj wychodzi.)
Koniec raz temu położę.
Franciszek (wracając).
Pani sama tu idzie.
(Wychodzi.)
Prezes.
Sprawię się obcesem,
Niechaj wie, że nie jestem Fidelem ni Miresem;
Ona myśli, że ja mam Kalifornię całą
"W kieszeni…
SCENA III.
Prezes, Prezesowa.
Prezesowa (wszedłszy, całuje męża w czoło, a on ją w rękę).
Bon joiir! mężu; jakże ci się spało?
Prezes.
Nieźle.
Prezesowa (siadając).
Jakże też wczoraj służyła ci szansa?
Prezes.
Przegrałem.
Prezesowa (obojętnie).
Znów przegrałeś!… i w co? w preferansa?
Prezes.
W pałki.
Prezesowa.
Jakież wy nazwy tym kartom, mój drogi,
Dajecie… W pałki!… (śmiejąc się:) charmant! czemuż nie
[w batogi?
Prezes (z lekką urazą).
To cię bawi?
Prezesowa.
No… przyznasz, to zabawne przecię
Ze co wieczór w resursie w pałki się bijecie,
Jak w karczmie.
(Znów się śmieje.)
"Wam się widać przebrało z robotą.
(Zmieniając ton mowy:)
Ale ja tu, mój drogi, przychodzę nie po to.
Prezes.
I po cóż?
Prezesowa.
Jabym z tobą rozmówić się rada.
Prezes.
To zupełnie tak jak ja.
Prezesowa.
Wybornie się składa.
Więc z kolei tu każde swoje mocye poda,
Ja zacznę, a ty skończysz. No, czy zgoda?
Prezes.
Zgoda.
Prezesowa (z ironia).
O, wy biedne ofiary małżeńskiego stadła!
Prezes (z westchnieniem).
Juźci trudno się cofać, gdy klamka zapadła;
Trzeba wytrwać jak można w smutnej męża roli.
(Po chwili przestanku:)
Więc chcesz pieniędzy?
Prezesowa.
Tak jest.
Prezes.
Bardzo mię to boli,
Ze ci musze odmówić.
Prezesowa.
Jakto?
Prezes.
Nieinaczej.
Wszak ten wyraz „odmawiam” jasno rzecz tłómaczy.
Prezesowa.
I dla czego?
Prezes.
Bo nie mam.
Prezesowa.
Lecz to być nie może!…
Prezesowa.
Co do mnie, zaraz jednem załatwię się słowem;
Chcę pieniędzy.
Prezes.
Żądanie twoje nie jest nowem
Wcale dla mnie, i przyznasz mi to sama, sądzę,
Bo dość często przychodzisz do mnie po pieniądze.
(Z naciskiem:)
Coraz częściej.
Prezesowa.
Bo ciągle potrzeba mi więcej.
Prezes.
A wszakże bierzesz na dom czterdzieści tysięcy,
I przytem sama przyznasz, że to miesiąc rzadki,
Bym nie musiał coś dodać na inne wydatki,
Nie licząc, że na mieście robisz jeszcze długi.
Prezesowa.
Toż muszę dom utrzymać, pozapłacać sługi;
Wszakże wiesz, że tu wszystko odemnie się bierze:
Kucharz, lokaje, młodsze, obiady, wieczerze,
Wszystko ja… a to przecię niemałym kłopotem…
Ja pieniędzy nie rodzę, wszak wiesz dobrze o tem.
Prezes.
Ba… żeby tez jak dzieci rodziły się one,
Toby miał zysk z nas każdy, biorąc sobie żonę.
Prezesowa.
Kiedy nastają na nas, trudno… my się bronim.
Prezes.
Ten posag–tak potrzebny dla obrony twojej,
Ten posag, co mi ciągle kością w gardle stoi,
Musiałby chyba najmniej sto od sta przynosić.
Żeby twym wymaganiom uczynić zadosyć;
Bo policz jakie co rok ciężary są moje:
Hafty, koronki, bale, stroiki i stroje;
Niedawno za granicę już podróż dziesiątą
Odbyłaś, i znów jedziesz, a wszystko d conto
Posagu.
Prezesowa,
Już wiem dobrze, że na każdym kroku
Wszystko co my robimy jest wam solą w oku;
Lada wydatek wzbudza zarzuty jątrzące.
Wam wolno dla kaprysu wyrzucać tysiące,
A z rozpaczą się zaraz łapiecie za głowę,
Gdy na potrzeby od was żądamy domowe.
Prezes (podnosząc z ziemi rachunek i podając go prezesowej).
Masz słuszność, tylko szkoda, że ci trochę przeczy
Ten mały rachuneczek.
Prezesowa (przebiegłszy szybko rachunek oczami).
Coż za straszne rzeczy?
Prezes.
Ty pieniędzy nie rodzisz, ja ich tez nie stworzę.
Prezesowa.
Przepraszam cię, to fakt już dawno dowiedziony,
Że dawać rolą męża, zaś brać rolą żony
I to także dla ciebie nie jest pewnie nowem,
Ze mąż jest słowem czynnem, żona biernem słowem.
Prezes.
Wybacz, ale mam o tem przekonanie inne,
Wy jak wam jest dogodniej i bierne i czynne.
Prezesowa.
Przypuszczam.
Prezes (rozkładając ręce).
A więc…
Prezesowa.
Pozwól!… jeszcze jedno słówko:
Kiedy kto wziął posagu parękroć gotówką,
To może…
Prezes.
Ot masz tobie… już zaraz na przedzie,
Jak straż przednia, ten posag na plac boju jedzie.
Przyznaj się, ile razy już słyszałem o nim?
To ten papier le fui mot de l'affaire stanowi,
I tak w głowę zajechał panu prezesowi,
Że za nim sto wyrzutów wylata jak procą?
(Wzruszając ramionami:)
Nędzne kilkaset rubli!… jest się gniewać o co?
Toż nie mogę z bojaźni „że mnie zarzut spotka,
Chodzie jak Malabarka albo Hottentotka
Prezes.
Gdybyś pani umiała z swym własnym pożytkiem
Znaleźć granice między potrzebą a zbytkiem,
Granice, co rozsądku prawa przepisały,
Byłyby niepotrzebne te moje morały.
Wam kobietom się zdaje, że pieniądze po to
Tylko są utworzone, by je rzucać w błoto.
Prawda, żeście do zbytku przywykłe od dziecka,
Dla was rachować, czynność wyłącznie kupiecka;
Mąż, co was mityguje, jest przebrzydłym sknerą,
Nie umiecie policzyć, że dwa bez dwóch zero,
I że rzecz ta przybiera rozmiary grożące,
Gdy kto sta posiadając, wydaje tysiące.
Dla tego raz na seryo, Emilko kochana,
Chcę się z tobą rozmówić.
(Wchodzi Franciszek, przynosząc list na srebrnej tacy.)
Franciszek.
List do Jaśnie Pana.
Prezes.
Daj tu.
(Franciszek podaje list i wychodzi.)
Prezes (do żony).
Pozwolisz chwilę.
(Prezesowa robi skinienie głową, prezes odpieczętowywa list i czyta;
po chwili mówi, uderzając ręką w stół:)
To skaranie Boże!
Prezesowa.
Coż takiego?
Prezes.
Czyż czekać u licha nie może?
Prezesowa.
Kto?
Prezes (niecierpliwie).
Hrabia Alfons pisze, że nie ma pieniędzy,
I prosi, bym mu dług mój odesłał czemprędzej.
Prezesowa.
Jaki dług?
Prezes (zamyślony).
Jak tu oddać? a to nie są żarty,
Dług honorowy…
Prezesowa.
Zkądże?
Prezes (coraz niecierpliwiej).
Ztąd, że wygrał w karty.
Prezesowa.
Ile?
Prezes (sam do siebie).
A ma pieniądze… kłamie… mógłbym przysiądz
Prezesowa.
Ile?
Prezes (robiąc lekceważący gest ręką),
E…. tysiąc rubli.
Prezesowa.
Bagatelka!…, tysiąc!
(Uśmiechając się ironicznie:)
Jesteście wszyscy w mowie wielcy moraliści,
Ale się w życiu u was ten morał nie iści.
No… proszę ciebie, dalej twą rozprawę prowadź.
Jak to tam było? aha! nie umiem rachować,
Ale i tysiąc rubli summa nie dla kształtu,
Ile tam złotych!… piątek!… trzygroszówek!… gwałtu
No… pomóż niech zrachuję….
Prezes (na wpół gniewny).
E!… daj pokój sobie.
Prezesowa.
Mówże przecię, ja słucham.
Prezes (do siebie).
Sam nie wiem co zrobię.
Zkąd wziąć?
Prezesowa.
Widzę, żeś jakoś zafrasowali wielce,
A czy znasz przypowiastkę o źdźble i o belce?
Każdy ma wady swoje i śmieszności swoje:
Ty wydajasz na karty, ja znowu na stroje;
Widocznie jeden zarzut drugim się odeprze…
A z dwojga złego nie wiem doprawdy co lepsze.
Prezes.
Posłuchaj!… chcę przemówić do twego rozsądku:
Czy wiesz ile obecnie posiadani majątku?
Prezesowa.
I coż?
Prezes.
Całą treść jego dziś stanowią głównie
Ustąpione przez Gelda akcye na cukrownię.
Prezes (opuszczając ręce).
Zkądże wezinę?
Prezesowa.
To oszczędź.
Prezes.
O tem właśnie mowa.
(Przysuwając ku niej fotel:)
Chciałem, porozumiawszy się z tobą w tym względzie,
Systemat oszczędności zaprowadzić wszędzie.
Prezesowa.
Zgadzam się najzupełniej.
Prezes.
To bardzo przykładnie,
Więc najprzód zmień modniarkę, co cię strasznie kradnie.
Prezesowa.
Nie moge; bo choć niby większe liczy zyski,
Ona jedna w Warszawie zna co krój paryzki.
Prezes.
To przynajmniej w tym roku dajże pokój sobie
Z podróżą za granicę.
Prezesowa.
I tego nie zrobię.
Wiesz, że mi doktor wody przykazał na nerwy,
Prezesowa.
A reszta?
Prezes.
Życie tutaj drogo kosztowało,
A przytem zagranica wydarła niemało.
Prezesowa.
A mój posag?
Prezes.
Twój posag, z Julci kapitałem,
Od ogólnej zagłady pilnie zachowałem.
Twoja summa tak jak jej była dla mnie święta….
(Po krótkim przestanku:)
Chociaż na dom i życie obracam procenta.
Prezesowa.
A więc czegóż się skarżysz?
Prezes.
Rozmaite względy
Nie dają mi nadziei żadnej dywidendy
W tym roku z moich akcyj, a procenta owe
Zaledwie na wydatki starczą przez połowę.
Prezesowa.
Więc coż chcesz?…, wstaw, nadłataj, wtem już twoja głowa.
Muszę się do ogólnej zastosować normy,
Choć doprawdy nie jestem zapalonym graczem.
Prezesowa.
Więc na czem oszczędzimy?
Prezes (rozkładając ręce).
A już nie wiem na czem
Prezesowa.
Trzeba szukać.
Prezes.
Toć już się naszukałem dosyć.
Franciszek (podchodząc).
Pan bankier Geld.
Prezes (z radością do żony).
A!… ten nam spada z nieba.
(Do Franciszka:)
Prosić.
(Franciszek wychodzi.)
SCENA IV.
Ciż sami, Bankier Geld.
Geld (wchodząc).
Przepraszam, że prezesa nachodzę tak rano.
W trakcie wodnej kuracyi najgorsze są przerwy,
A i Julcia mizerna, i jej się kurować
Trzeba.
Prezes (wzruszając ramionami).
Przynajmniej w domu oszczędność zaprowadź;
Bo przyznasz, że tu zbytki na prawdę gorszące.
Po co naprzykład trzymasz dwie panny służące?
Prezesowa.
Dla nas dwóch…. jedna szyje, a druga ubiera.
To ty najniepotrzebnie) masz kamerdynera;
Nie dość lokaja? po co ten darmozjad drugi?
Prezes.
Trudno też, żebym został bez żadnej usługi.
Prezesowa.
Może być; ale za to dla czego koniecznie
Codzień bywać w resursie, gdzie przegrywasz wiecznie?
Prezes.
Gdzież pójdę?
Prezesowa.
Czyż dla ciebie znaleźć się nie mogą
Inne zajęcia? Zresztą nie grywaj tak drogo.
Prezes.
Widzisz, trudno naruszać towarzyskie formy;
(Spostrzegając Prezesowa:)
A!… pani prezesowa.
(Kłania się Prezesowej, która oddaje mu ukłon.)
"Wczoraj obmawiano
Panią u księcia Jana, mego przyjaciela,
Ze pani coraz rzadziej światu się udziela;
Już doprawdy sam pani nie widziałem wieki.
Prezesowa (manierowanie).
Aż z dwóch bractw udzielono mi teraz opieki,
I choć to mnie obarcza pracą nazbyt wielką,
Muszę pełnie mój urząd ze ścisłością wszelką:
Powinność przedewszystkiem.
Geld.
Ależ można przecie.
Bacząc na dobro biednych bywać także w świecie.
Po coż taką pokutą obarczać się srogą.
Prezesowa.
Salony mogą czekać, a biedni nie mogą:
Taka moja zasada.
(Spoglądając na zegarek.)
To mi przypomina,
Ze właśnie mych rewirów nadchodzi godzina:
Muszę odejść.
Geld.
Jakto? już?
Prezesowa.
Wybaczcie panowie.
Zwłaszcza, że może jakiej poufnej rozmowie
Przeszkodziłabym.
Geld (uprzedzająco).
Zkądże?…
Prezesowa.
Lecz ja odejść muszę
Koniecznie… żegnam panów.
(Kłania się i wychodzi.)
SCENA V.
Geld, Prezes.
Geld (oddawszy uniżony ukłon Prezesowej, siada, wyciągając się na fotelu).
A! na moją duszę.
Prezesie, odłożywszy pochlebstwa na stronę,
Muszę ci przyznać, że masz perłę, a nie żonę.
Prezes (tłumiąc ziewanie).
Zapewne.
Geld.
Tak obyta między wielkim światem,
Prym trzyma po salonach, już ja znam się natem.
Przyznasz, prawdziwa dama, z taktem znamienitym,
Rozumna jakby jaki Salomon, a przytem
Dobroczynna jak Tytus, nigdy dnia nie straci,
Kapitalna kobieta, niech mnie porwą kaci.
Prezes (uśmiechając się).
"Wiesz co, mój drogi, tak ją chwalisz zapalenie,
Ze mógłbym być zazdrosnym.
Geld.
Ja ją tylko cenię
Szczerze podług zasługi, bo w niej same cnoty;
Patrząc na nią, aż człowiek nabiera ochoty
Zenie się.
Prezes.
Nie wiedziałem, żeś tak romansowy;
Czy doprawdy myśl taka przyszła ci do głowy?
Geld.
Czemuż nie? dość już długo w kawalerskim stanie
Przebyłem, wiek po temu, przytem utrzymanie
Niezłe.
Prezes (uśmiechając siej.
Temu nie przeczę.
Geld.
Raz więc koniec zrobię,
I ja też dobrą żonkę wysztyftuję sobie.
Prezes.
To się żeń.
Geld (sentencjonalnie).
Wszak to grecki powiedział uczony.
Że źle czasem jest z żoną, lecz gorzej bez żony,
I to prawda; dla tego, kochany prezesie,
W tym cię właśnie nachodzę dzisiaj interesie.
Prezes (ze zdziwieniem).
Mnie?
Geld.
Tak jest; bo zasada zawsze taka u mnie,
Ze ten, co działa prędko, to działa rozumnie,
I ty na tę zasadę zgodzisz się, jak sądzę.
Anglicy zawsze mówią, że czas to pieniądze,
Ze w zwłoce bywa zwykle pewnej zguby zaród,
A to rozumny naród, najbogatszy naród
Prezes.
Więc słucham.
Geld,
Jak mówiłem, krótka sprawa ze mną:
Ty masz córkę dorosłą, piękną i przyjemną,
Czas już ją wydać za mąż, a źle wydać szkoda,
A więc ja ci się o nią oświadczam… czy zgoda?
Masz ich dotąd, jak sobie rachuję mniej więcej.
Rubli srebrnych około czterdziestu tysięcy.
Dla tych, którym dochodów liczne źródła służą,
To jeszcze nic; lecz w zamian jest to bardzo dużo
Dla tego, który nie ma zkąd wziąć.
Prezes.
Toż dostanę
Przecię więcej za moje akcye cukrowniane.
Geld.
To są strasznie niepewne teraz kapitały;
Już cukrownie nie stoją tak jak dawniej stały.
A zresztą każde akcye to jest dochód czysty
Dla człowieka przemysłu, lub kapitalisty,
Który liczy na pewne zyski choć nie skore,
Który w porę kupuje i sprzedaje w porę,
Zna się na interesie i zły czas przeczeka;
Ale akcye niepewne zawsze dla człowieka,
Któremu brak nie daje oglądać się na to
I każe jakbądź sprzedać, chociażby ze stratą.
Prezes.
Sam mi je odstąpiłeś.
Geld.
I któż temu przeczy?
Ale wtenczas inaczej całkiem stały rzeczy,
Dałem ci ich niewielką liczbę na początek,
Bo i one szły lepiej, i tyś miał majątek.
Prezes.
Zmiłuj się! niech wiem chociaż czy ci jest przychylną?
Tobie pilno, ale jej może nie tak pilno;
Pozwól niech chociaż nad tem sam pomyślę sobie.
Geld.
Zaraz, jeszcze ci jeden rachuneczek zrobię.
Wiadomo to każdemu, że byłeś bogaty,
Miałeś jeszcze milionik przed sześcioma laty,
Lecz teraz ten milionik przeszedł przez rzeszoto.
(Robi znak palcami.)
Prezes (zdziwiony).
Zkądże?
Geld.
"Wiem najdokładniej, zkąd? nie pytaj o to,
Bobyś się moich źródeł nigdy nie dopytał.
My musim majątkowy znać dobrze kapitał
Każdego, co w stosunkach jakich bywa z nami,
Inaczej moglibyśmy załapać się sami:
Rozumiesz?
Prezes (spuszczając głowę).
A, rozumiem.
Geld.
Więc stan rzeczy cały
Taki: majątku nie ma, a długi zostały.
Do zbytków. Wszystko tutaj strojne, świetne, nowe,
Ty lubisz winko, karty, wygódki domowe.
Córkę waszą w zamożnym wychowaną domu,
Niełatwo zadowolić będzie lada komu.
Wszystko na stopie pańskiej, przyznać ci to muszę,
Ale na to potrzebne ogromne fundusze.
(Straszna rzecz kiedy w pańskość bieda się zagęści.
Otoż ja chcę ci ulżyć chociaż w trzeciej części
I dać folgę tym troskom, co cię niepokoją.
Prezes.
I A to jakim sposobem?
Biorąc córkę twoją.
Prezes.
Ależ…
Wiem co chcesz mówić, choćbyś się nie pytał,
Ze biorąc córkę wezmę przytem i kapitał.
Lecz przecież znając dobrze interesa moje,
Wiesz, że o te kilkakroć bynajmniej nie stoję.
Prezes.
Zły ojciec, co los córki na pieniądze waży
Geld.
Ja ci nie proponuję kupna i sprzedaży,
Bynajmniej, znam draźliwość tak zaszczytną w tobie,
Zresztą czas był po temu, swobodny, spokojny;
Teraz przyszły bankructwa, brak kredytu, wojny,
I choć to na tutejsze sprawy wpływa mało,
Zawsze się coś tam z tego i akcyom dostało.
Prezes.
Tak, prawda.
Geld.
Więc to fakt już czysto wywiedziony.
Ze akcye mało znaczą; zaś majątek żony
I córki, którym z prawa rozrządzasz, prezesie,
Nic ci oprócz procentu więcej nie przyniesie,
Bo tylko niepoczciwy cudze nadweręża;
Przytem dla twojej córki musisz szukać męża,
Któremu trzeba spłacić summę posagową,
Co już twoje dochody umniejszy połową,
A obecnie zapewne bardzo trudno, żeby
One i tak starczyły na twoje potrzeby.
(Pamiętaj zaś co mówił w Izbie D'Israeli:
Zawsze tych, co nie liczą, w końcu dyabli wzięli.
Prezes (opuszczając rozpaczliwie ręce),
Coż mam robić?
Geld.
Nie masz znów tak się martwić o co,
Kiedy ja ci przychodzę z radą i pomocą.
Prawdę mówiąc, choć żonę twoją wielce cenię,
Wiem, że i ona także ma przyzwyczajenie
Wiem naprzykład, źeś w karty przegrał znowu sjDoro
W resursie, przytem także masz inne wydatki;
"Więc na dowód, że jestem w interesach gładki,
I że się przysługiwać przyjaciołom lubię…
(Wyjmuje z kieszeni pugilares i podaje go prezesowi:)
Masz sześć tysięcy rubli, oddasz je po ślubie.
Prezes (odpychając pugilares).
Zmiłujże się!
Geld (nalegając).
Ale weź!
Prezes (j… w.).
Nie, tego nie zrobię.
SCENA VI.
CiŻ Sami, wchodzi Julia w kapeluszu i w mantylce,
za nią Adam z paczką książek pod ręką i Służący z dwiema
paczkami, które kładzie na krześle i wychodzi.
Julia (wchodząc, do Adama).
No, wejdźże pan już ze mną i chciej spocząć sobie.
Prezes (spostrzegając córkę, zakłopotany).
Julisia!
Geld!
Panna Julia!
(Powstaje z miejsca, zostawiając pugilares na stole przy Prezesie i kłania się Julii
I nie chcę ci ubliżać w najmniejszym sposobie.
Zresztą i sambym nie chciał, jak to czyni wielu,
Kupować sobie żony, jak sprzętu bez celu.
Lecz panna Julia miła i zacna osoba,
Znam ją dawno, i dawno już mi się podoba.
Może trochę kapryśna, fantastyczka może;
Ale ja się tem znowu tak bardzo nie trwożę:
Mam dosyć na kaprysy i moje i czyje.
A więc, jak mówi Wolter, ręka rękę myje
Co z jednej strony braknie, to się z drugiej doda.
Podaj rękę prezesie, i niech będzie zgoda.
Prezes.
Pozwólże niech odetchnę; twoje zapytanie
Tak mnie nagle napadło i niespodziewanie,
Ze…
Geld.
Owszem, nie przeszkadzam, rozważ rzeczy ściśle
Ale wiem, że przystaniesz po dobrym namyśle.
Bo przyznaj, że ofiara, którą czynię tobie,
Z pewnością musi strony zadowolić obie.
Jako zięć ważne moge oddać ci przysługi;
Oczyszczę twój majątek, pousuwam długi,
Zestosuję z rozchodem dochód jaki będzie,
Słowem ład i porządek zaprowadzę wszędzie,–
A ty wiesz, że na ładzie wszystko w świecie stoi.
Wreszcie toż będzie kiedyś fundusz żony mojej:
Niech lepiej weźmie ona niż obcy zabiorą.
Julia (przybiega do Prezesa i całuje go w czoło).
Tak, ojcze… ja sama.
(Oddaje lekki ukłon Geldowi, potem zdejmując kapelusz i mantylkę, mówi troche ironicznie:)
A jeszcze przyprowadzam tu pana Adama,
Co mnie raczył pilnować z gorliwością całą,
Ażeby mi się w drodze nic złego nie stało.
Prezes.
Gdzieś była?
Julia.
Wyszłam z rana w towarzystwie sługi,
Miałam bowiem sprawunków regestr dosyć długi,
W drodze spotkałam pana, (wskazując na Adama:)
jak z miną ponurą
Dorabiał jakiś sonet do słońca za chmurą.
Widać mu niewygodnie stać było na zimnie,.
Bo złączywszy się zemną skończył sonet przy mnie.
Adam.
Pani bardzo złośliwa.
Julia.
Ale broń mnie Boże!
Pańska proza od wierszy nie piękniejsza może.