- W empik go
Poezye. Tom 2 - ebook
Poezye. Tom 2 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 200 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wyrosł w rzece szczupak taki
Wielki, okazały,
Ze się tłumem ryby, raki,
Widzieć go zbierały.
Jak długa, szeroka była rzeczka owa,
Wszędzie tylko o wielkim szczupaku rozmowa.
Co robi? czy jest wesół? zdrowie w jakim stanie?
Powszechne było pytanie.
A czy popłynie, czy uśnie,
Czy ogonem głośniej pluśnie,
Czy igrać raczy,
Zaraz pełno szeptów, troski,
Różne zdania, różne wnioski,
Co się to znaczy?
Ta szczupaka wielka sława,
Tak w nim wzmogła miłość własną,
Że mu się zdawa
Rzeczka zbyt ciasną,
I zbyt niegodną tego mieścić w sobie,
Kto mógł na większym wsławić się przestworze.
– Wiem, rzekł, co zrobię,
Popłynę w morze –
I nie żartował:
Opuścił rodzinne strony,
Dopóty płynął, póty pracował,
Aż hukiem wałów zgłuszony,
I strachem zdjęty,
W bezdenne zniknął odmęty.
Tu, rzekł, mojej kres podróży,
Zaraz, na tym wielkim świecie,
Wzniecę sobą rozruch duży.
Lecz się domyślić możecie,
Ze wgłębini tej bez granic,
Co ma twory tak ogromne,
Szczupak nasz miany był za nic.
Nawet nie pomnę,
Czy spytano, kto on taki.
Wiem tylko, że ani raki
W morzu mu się nie dziwiły.
Próżno pluska z całej siły,
Dąsa się i rzuca w gniewie,
Sam się nadstawia, naraża;
Nikt na szczupaka nie zważa,
A może o nim i nie wie.
Tutaj, rzekł, widzę nie będę słynął,
I brak mi w morzu połowu.
Popłynę lepiej – Popłynął.
Dokądże znowu?
Do rzeczki.
Cóż przyniósł? Różne o morzu bajeczki,
Nudę i spazmy od morskiej wody;
A gdy znów podziwienia odbierał dowody,
Ho! nie zwiodą, mię, myślił, pochlebstwa niczyje;
Dlategom tutaj wielki, że śród małych żyję.BUFCIO.
Adonisek, piesków rodu,
Bufcio, raz w jesiennej porze,
Był parę minut na dworze.
Cóż za dziw, że drżał od chłodu?
Że piszcząc wrócił do sali?
Ze, postrzegłszy jak w kominie
Sowity ogień się pali,
Zechciało się pogrzeć psinie?
Skoczył Bufcio. W okamgnieniu,
Przy płomieniu,
Na tylnych łapkach się wspina,
Nadstawia biały swój puszek,
Potem się zwinął w kłębuszek,
I legł na brzegu komina,
Roskosznem ciepłem członki się rozgrzały,
Wyciąga się Bufcio mały,
I słodko drzemać zaczyna.
W tem stara mopka, sapiąc na środka kanapki,
– Ej! przestrzegam, mruknęła, przestrzegam panicza,
Że źle, gdy się kto nazbyt roskoszy użycza;
Możesz włoski posmalić, albo przypiec łapki. –
– O! nie przeszkadzaj mi proszę,
W półsenny Bufcio powiada.
Waćpani widzę nierada,
Gdy kto czuć może roskosze –
Zmilkła mopka. W tem z ogniska
Iskra pryska,
I w miękkie włoski zapada,
Bufcio drzemie, a skra smali
I śnieżną szyjkę i plecki;
Zerwał się wreście, wrzasnął, jął hasać po sali;
Zaledwo Bufcia pojmali.
Zgaszono żywioł zdradziecki.
Lecz smutny, bolejący, z oszpeconym włosem,
Żałowany, łajany i zbrzydzony potem,
Bufcio na swą niebacznośc narzekał pod płotem….
A mopka na kanapce mruczała pod nosem:
– Sam sobie Bufcio winien, uczyłam panicza,
Jak źle, gdy się kto nazbyt roskoszy użycza. –DZIĘCIOŁ I STRZELEC.
Pierzchały po lesie ptaki,
Kryły się… w gniazda i krzaki.
Cóż im niesie
Popłoch taki?
Strzelec był w lesie.
Więc w starej sośnie,
Kędy pani dzięciołowa
Z pięciorgiem dziatek się chowa,
Piszczały wszystkie żałośnie.
– Nie bójcie się działki nasze,
I ty całe plemie ptasze,
Ja, mówił skacząc po drzewie,
Sam pan dzięcioł w wielkim gniewie,
Ja strzelca z lasu wystraszę. –
I, znalazłszy gałąź suchą,
Tak jął stukać, lak kołatać,
Z e mędrsze ptaki jęły precz odlatać,
A dziatki, pewną, przejęte otuchą,
Że tato strzelca przepędzi, ogłuszy,
Cieszyły się z całej duszy.
A strzelec dybie, nadstawia ucho,
Gdy go stukaniem sam dzięcioł zwabił,
Podszedł dzięcioła i zabił.
I jeszcze, w oczach przestraszonej matki,
Powydzierał z sosny dziatki,
Mówiąc – Gdyby wasz tato cicho sobie siedział,
Dalibógbym ni o nim, ni o was nie wiedział. –.INDYK.
Indyk, na wiosnę, chodząc po dworze,
W szczególnym jakimś humorze,
Czy usłyszał głos flecika,
Czy tkliwa, piosnkę słowika,
Czy kto zagwizdał wesoło,
Zaraz ogon rozpostarł I postać napuszył,
I poważnie tupcząc wkoło,
Swem głośnem szułdy bułdy każdy ton zagłuszył.
– Cóż to waszmości się stało? –
Zdziwione ptastwo pytało.
– Co mi się stało? rzekł dmąc się z szelestem,
Recenzent jestem.OSIEŁ.
Wynalazłem! raz osieł rzekł do gospodarza,
Myśl arcy walną,
Dalibóg nie wyjętą z żadnego pisarza;
Lecz moją własną oryginalną:
Nie próżno już trzy doby zadumany stoję!
Wymyśliłem, że trzeba urżnąć uszy moje.
– A toż dlaczego i za co? –
– A ot dla tego, i za to jedynie,
Że moje uszy ladaco,
Ze przez nie sława ma ginie.
Sam widzisz przecię, ze postać, jak trzeba,
Dały mi nieba;
Szpecą mię tylko te nieszczęsne uszy.
Wszak i tobie sprzykrzyło; czy na targ do miasta,
Czy w gości na mnie jedziesz, wszędzie śmiech.
aż głuszy,
Wszędzie krzyk wzrasta,
Ach uszy! uszy!
Urżnij je, urżnij! ryczał przez całą godzinę,
Przekonasz się, jak zaraz te wrzaski się zmniejszą.
Ja bez tych uszu, będę miał minę
Najrozumniejszą. –