- W empik go
Poezyje - ebook
Poezyje - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 249 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Znałam ja łąkę, cudnie utkaną
Z szmaragdów trawy i pereł rosy;
Znałam ja dziewcze z buzią rumianą,
Ognistem okiem, długimi włosy,
I znałam chłopca, który corano
Na ową lakę przychodził bosy,
W lichej sukmance, blady, ze skrzypką,
I pod wierzbiną siadywał gibką.
Tam dumał, wsparłszy na ręku skronie,
A wzrokiem gonił chmurki po niebie,
A piersią chwytał kwiatowe wonie,
Uchem szum kłosów, drżących na glebie;
A potem, skrzypce porywał w dłonie,
Namiętnym ruchem tulił do siebie
I wlewał w rzewne, urocze nuty
Cały świat marzeń, z duszy wysnuty.
Jakby w nim nowe życie zawrzało.
Mienił się wtedy mój chłopiec blady:
Schylone czoło podnosił śmiało,
Z oblicza nędzy znikały ślady,
Spojrzenie dziwnym blaskiem jaśniało,
A coraz nowych tonów kaskady
Płynęły, jak by hołd uroczysty
Bogu, co Jeden słuchał artysty.
Tak było codzień. Codzień też drogą
Od wsi szło dziewczę, pędząc dwie krowy.
I miało także odzież ubogą,
Na głowie skromny wieniec habrowy
I bose nóżki; ale nie mogą
Być piękniejszemi te, co zbytkowy
Strój przyozdabia; – każdaby zgasła
Przy tej dziewczynie, co bydło pasła.
Skoro ją dojrzał chłopiec, wnet skrzypki
Rzucał, z pośpiechem zrywał się z ziemi,
Biegł, a objąwszy dziewy stan gibki,
Ust jej dotykał usty drżącemi.
Lecz się nie gorszcie, bo od kolebki
Była już miłość pomiędzy niemi,
Gdy się bawili ziemią zwilżoną,
Lepiąc z niej babki. On ją zwał żoną,
Ona go mężem. A gdy już z dzieci
Maryś w dziewicę, Stach wzrósł w młodziana,
Poznali wtedy, jaka im świeci
Cudowna gwiazda, jak ich różana
Koka miłości więzi w swej sieci….
I na tej łące, pewnego rana,
Przysięgli sobie wzajem, że skoro
Stach się wspomoże, to się pobiorą.
Ach! bo był biednym Stacho sierota!
Marysi, córki ubogiej wdowy,
Nie psuła także losu szczodrota.
Całem jej mieniem były dwie krowy.
Jego: grająca owa lichota –
Tak skrzypce Stacha zwal lud wioskowy –
Jakże więc można przy takiej biedzie
Było dać księdzu na zapowiedzie?
I tak mijały dnie i miesiące.
Stacho wciąż kochał i grywał ładnie,
Maryś wciąż krowy pasła na łące,
A jak przyrzekła, że nie owładnie
Nikt jej serduszkiem, tak je gorące
Miała dlań zawsze; lecz któż odgadnie,
Czy to przez stałość, czy też że swaty
Dotychczas do jej nie przyszły chaty?
Bo chociaż serca i wzrok młodzieży
Rwały się ku niej, krasą olśnione,
Lecz gdy, bywało, który zamierzy,
Cudną dziewczynę pojąć za żonę,
Wnet przyjaciele odradzą szczerzy:
Co po urodzie? głupstwo szalone!
I tak każdego z nich przekonano,
Że słał tam swaty, gdzie było wiano.
Aż raz na wiosnę, zda się że w maju,
Zachód był przywdział pas swój różowy,
A Stach z kochanką, według zwyczaju,
Siedli pod wierzbą. Marysi krowy
Leżały obok, na łąki skraju,
Ku wonnej trawie spuściwszy głowy.
A kochankowie, choć byli sami,
Nic nie mówili… nawet oczami.
Marysia, strojna w fijołków wianek,
Wzrok swój utkwiła w zachodniej lunie
I nie zważała, że jej kochanek
Milczy posępnie, raz wraz brwi zsunie,
Depce rosnący u stóp rumianek,
Smyczkiem bezwiednie trąca po strunie,
Patrzy przed siebie na łan zielony
I zda się gniewny, czy też strapiony.
Aż się odezwał: "Ej! Maryś miła!
Długoż to jeszcze tego czekania?
Toć i tak czasu minęła siła;
Na co nam zwlekać? Matuś nie wzbrania.
A gdybyś przecie moją raz była,
Rzuciłbym skrzypki i od świtania
Wciążbym pracował, aż do zachodu,
Byś tylko ze mną nie znała głodu".
Ona mu, skubiąc w paluszkach kwiatek,
Rzekła z uśmiechem: "Na co się spieszyć?
Toż dziewiętnaście ledwo mi latek,
Tobie dwadzieścia. Sobą się cieszyć
Będziemy mieli czasu dostatek.
Ot, Stachu, przestań ty lepiej grzeszyć
Tem narzekaniem, bo po zamęźciu
Już nam nie myśleć o takiem szczęściu,
"Jak oto teraz, gdy w letnie ranki
Pod tą wierzbiną siedzim na trawie;
Ty grasz na skrzypkach, ja plotę wianki,
Lub opowiastkę jaką ci prawię.
Czegóż chcieć więcej?" Stach w twarz kochanki
Patrząc, uśmiechnął się jakoś łzawie,
I chciał coś mówić. Lecz mu ta pusta
Pocałowaniem zamknęła usta.
Potem, powstawszy, rzekła: "Już idę;
Matuś mi wcześniej wracać kazali,
Mają dziś z praniem chust wielką biedę,
Samiby sobie rady nie dali."
Stach, milcząc, patrzył na tę sylfidę,
Jak za krówkami nikła w oddali,
Lecz z nią nie poszedł; choć jej różane
Usta wołały: "Pójdź" – rzekł: "Zostanę."
Bo chciał być samym Stacho znękany,
Modlitwą, pieśnią ukrzepić ducha.
I stłumić głos ten, dotąd nieznany,
Co mu złowrogo szeptał do ucha:
"Kochasz, lecz czyś jest równie kochany?"
A pewien, że go Bóg tylko słucha,
Pochwycił skrzypce i drżącą ręką
Grał, wtórząc sobie taką piosenką:
ŚPIEW STACHA .
Powiedz ty mi, oj wierzbino!
Z czem ja większe szczęście mam?
Czy ze skrzypką, czy z dziewczyną?
Bo ja tego nic wiem sam.
Co milsze – śpiew?
Czy czarna brew?
Czy struny glos?
Czy złoty włos?
Ja nie wiem sam;
Kocham i gram.
Chyba równie drogie obie;
Serce, oczy, myśl i słuch
Po połowie wzięły sobie.
Mnie żyć tylko dla nich dwóch.
Dla dziewy niech
Będzie mój śmiech.
Dla skrzypki łzy
I tęskne sny.
Obu im dam
Wszystko co mam.
Powiedz, wierzbo, oj jedyna!
Co wierniejsze? może wiesz,
Czyli skrzypka, czy dziewczyna,
Bo ja tego nie wiem też.
Co silniej drga,
Struna czy krew?
Co dłużej trwa,
Miłość czy śpiew?
Ja nie wiem sam,
Kocham i gram.
Śpiew umilkł, ale smyczek Stachowy
Wciąż ze strun nowe dobywał tony,
Smutne – jak gdyby dzwon pogrzebowy,
Tęskne – jak szczęścia sen już prześniony.
Snadź czego nie mógł wyśpiewać słowy,
To przelał w dźwięki grajek natchniony.
A uniesieniu puściwszy wodze,
Nie zważał, co się działo na drodze.
Droga ta wiła się tuż przy łące,
Wiodąc do miasta; na niej już chwilę
Stał czterokonny kocz: szory lśniące
Błyszczały nawet w podróżnym pyle;
Kare rumaki, naprzód się rwące,
Ledwo mógł wstrzymać stangret, a w tyle,
Na jedwabistem kocza wysłaniu,
Siedział pan jakiś w czarnem ubraniu.
Panto być musiał wiekiem sędziwy,
Bo włos miał biały; ale w postawie
Zachował tyle siły, tak żywy
Blask w oczach, że się młodym zdał prawie.
Wsparty na dłoni, wzrok dobrotliwy
Utkwiwszy w Stachu, słuchał ciekawie,
A gdy przebrzmiały ostatnie dźwięki,
Dał mu znak głosem i ruchem ręki
By się przybliżył. Na to wołanie
Stach, jak zbudzony, wstrząsnął się cały.
Przelękłym wzrokiem powiódł po łanie,
A gdy zobaczył kocz ten wspaniały
I tego pana, co jego granie
Słyszał zapewnie, powstał nieśmiały,
Z rumieńcem, oczy spuściwszy skromnie,
A pan powtórzył: "Chłopcze, pójdź do mnie."
Potem jął pytać o wiek, nazwisko,
A tak łagodnie, że mój lękliwy
Grajek, choć nigdy jeszcze tak blisko
Przy wielkim panu nie stał jak żywy,
Wnet się ośmielił i skłonił nisko.
"A kto cię uczył – rzekł znów pan siwy –
Tego co grałeś?" – "Nikt, jasny panie,
Mnie samo z siebie przychodzi granie."
Pan aż się porwał i rzekł: "Wistocie,
Chłopcze, masz gienijusz! Ale ty przecie
Wyrazu tego w swojej prostocie
Nie znasz, więc słuchaj. Niema na świecie
Większego nadeń skarbu, prócz w cnocie.
Ty go posiadasz, ty, wiejskie dziecię,
I możesz w górę zajść jak do nieba,
Tylko drabinkę dać ci potrzeba.
Ja ją przystawię. Jestem bogaty,
Nie mam rodziny, wezmę cię sobie.
Nowe przed tobą otworzę światy,
Dam ci naukę, wielkim cię zrobię;
Ludzie ci dadzą oklaski, kwiaty,
Złoto, a później pomnik na grobie.
Przyszłość twa jasną, o ile ciemną
Przeszłość. No, wsiadaj! pojedziesz ze mną."
Stach aż zamętu dostawał w głowie,
Słysząc to wszystko. Czyli to drwiny,
Czy szczera prawda w tej pana mowie?
Onby miał obce poznać krainy
I słyszeć, jak tam inni grajkowie
Uczenie grają? Jezu jedyny!
I onby może grywał tak kiedy,
Nie znając żadnej troski, ni biedy?
Już chciał przed panem paść na kolana,
By mu dziękować i wsiąść… aż oto
Przyszła mu na myśl Maryś kochana!
Cóżby się stało z biedną sierotą?
Zmarłaby może tak zapomniana!
A jemu na co szczęście i złoto,
Jeśli ma dla nich rzucać niebogę?
Więc cichym głosem szepnął "Nie mogę."
Pan, nie przestając na tej replice,
Choć go zdziwiła, coraz-to nowe,
Piękniejsze czynił mu obietnice.
Stach się zawahał, spuściwszy głowę…
Wewnętrzną walką zbladło mu lice.
Wreszcie… przeniosło serce Stachowe
Dziewę nad skrzypkę, nędzę nad zdradę,
Odrzekł stanowczo "Nie, nie pojadę. "
1 pan odjechał, gniewny nań prawie;
Konie, znudzone długiem czekaniem,
Jak błyskawica pomkły w kurzawie.
Zjawisko znikło… Stach długo za niem
Poglądał, poczem siadłszy na trawie,
Głośnem, serdecznem wybuchnął łkaniem.
I odtąd więcej nie pytał drzewa:
Co mu jest milsze, skrzypka, czy dziewa?
…………………………..
Tymczasem, piękna krów pastereczka
Wracała boczną dróżką do chaty.
A los tak zdarzył, że owa steczka
Była taż sama, którą bogaty
Kmieć z wsi sąsiedniej wracał z miasteczka;
Ten, widząc dziewę, jak strojna w kwiaty,
Wślad za krówkami biegła przez błonia,
Zdumiony krasą jej, wstrzymał konia.
"Bóg z tobą, śliczne dziewcze" – zagadnie;
"I z wami" – Maryś płonąc odpowie.
A tak z rumieńcem było jej ładnie
Że się kmieciowi zaćmiło w głowie.
Więc snadź w obawie, że z konia spadnie,
Zsiadł, i pytając jako się zowie,
Ile ma latek i dokąd śpieszy,
Wciąż się przysuwa. Maryś się cieszy,
Bo wnet z bystrością zgadła kobiecą,
Że go podbiła swoim urokiem.
Więc mówi wdzięcznie, oczki jej świecą…
Kmieć słucha… patrzy… i wolnym krokiem
Idzie… aż stanął… podumał nieco,
Ujął jej rękę i rzekł: "Przed rokiem
Zmarła mi żona, nie dawszy dziatek.
Gruntu mam kawał, bydła dostatek,
A po nieboszce takie korale,
Że gdy się nimi szyję owinie,
To jej po brodę nie widać wcale.
Innych też strojów mam pełne skrzynie.
A byś wiedziała, że się nie chwalę,
Obacz to sama. Ale dziewczynie
Wstydno do męskiej zaglądać chaty;
Więc ja po ciebie chcę przysłać swaty.
Przyjmij je, Maryś, boś mi już luba."
Ona, spuściwszy oczy, milczała,
A kmieć dorzucił: "Zwę się Skołuba."
Jezu! wszak nieraz o nim słyszała,
Jak o bogaczu! Toż będzie chluba
Zostać mu żoną! Toż jej wieś cała
Zazdrościć będzie! A Stach co powie?…
Lecz czyż jej teraz Stacho jest w głowie,
Teraz, gdy taki los jej się śmieje?
To tylko szkoda, że już niemłody
Przyszły małżonek… trochę łysieje.
Lecz jej przybędzie zato urody,
Kiedy te śliczne stroje przywdzieje
O jakich mówił. Więc na znak zgody
Kiwnąwszy główką: "Przyszlijcie" – rzekła,
Chciał ją uścisnąć, ale… uciekła.
…………………………
Nazajutrz darmo Stach u wierzbiny
Czekał kochanki. Ta, której gwoli
Został tak nisko, choć na wyżyny
Mógł był rozwinąć lot swój sokoli.
Dla której przyszłej chwały wawrzyny
Odrzucił, lepszej wyrzekł się doli,
Nie przyszła… Bo i jakże przyjść miała,
Skoro Skołuby swatów czekała?
…………………………
…………………………
Od tego ranka, w trzecią niedzielę,
Szła od wsi drogą liczna gromadka,
Strojna i gwarna, a na jej czele
Maryś, prześliczna, choć nieco blada.
Przy niej Skołuba. W bliskim kościele
Ślub ich miał złączyć, poczem biesiada
Miała być huczna. Szczodry pan miody
Obydwie wioski sprosił na gody.
Właśnie nam znaną łąkę mijali,
Gdy krzyki dziwne, niespodziewane
Wstrzymały pochód. Patrzą… z oddali
Mknie jakaś postać: włosy stargane.
W źrenicach straszny ogień się pali,
A wiatr rozwiewa zdartą sukmanę.
Czyli to upiór?… To Stach… Jak szybko
Leci, wstrząsając głową i skrzypką.
Dobiegłszy, krzyknął: "Hej! niedołęgi!
Cóż to bez grajka znaczy wesele?
Mnie nie prosicie? Dość tej mitręgi!
Ja wam urządzę śliczną kapelę.
Stójcie! ksiądz czeka?… Ej! na przysięgi
Niewiasty czasu zawsze zawiele.
Nim przed ołtarzem zapalą świece.