- W empik go
Poganka - ebook
Poganka - ebook
„Poganka” to opowieść o dziejach Beniamina, który zakochawszy się pozostał w zamku pogańskiej Aspazji. Podjąwszy taką decyzję zdecydował, że porzuci dla niej dom, rodzinę, ojczyznę. „Poganka” to powieść romantyczna o cechach moralitetu z elementami fantastycznymi. Dość trudna do jednoznacznego sklasyfikowania. Odnajdziemy w niej w niej też i tęsknotę za wiekiem złotym, za czasami, kiedy świat był idealny, ale świat ten – niestety – minął bezpowrotnie.
Kategoria: | Ezoteryka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-146-5 |
Rozmiar pliku: | 715 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jaki to był prześliczny ów kominek, cośmy go kilka lat temu gronem dobrych znajomych w domu Emilki obsiadali, co dzień prawie, przez całe, długie, jesienne i zimowe wieczory. Niziutki, czarnym marmurem wyłożony, miał dokoła brązową galeryjkę od staczania się gło–wien zabezpieczającą, dwie żelazne podstawki, na których się drewka układało – a drewka olszowe, takie suche, tak mało zostawiające po sobie węgla i popiołu, tak czyste, jasne, płomienne, że choćbyś miał smutek na sercu, choć zgryzotę na sumieniu, to przy ich blasku i myśli ci się rozjaśnią, i droga zbawienia ukaże. Teraz jeszcze trzeba sobie wyobrazić, że ten kominek bezcenny znajdował się w dosyć dużym i wysokim pokoju, że ten ogień niepokalany rozświecał połyskami swoimi bielutkie ściany, dwa gotyckie okna z przymkniętymi od ogrodu okiennicami, śnieżyste zwoje muślinowych firanek, złote ramy kilku miejscowych krajobrazów, karmazynowym adamaszkiem wybite meble, fortepian w głębi stojący – a począwszy od ósmej godziny, trochę na uboczu, stolik niewielki z całym herbacianym rynsztunkiem, z szklankami, filiżankami i z świecącym samowarem, który w miarę dosypywanych węgli syczał lub warczał gotującą się w nim wodą. – Im niepogodniej było na dworze, tym rozkoszniej lubowaliśmy się ogniem kominka i cichością pokoju, i muzyką samowaru – ach! bo nam wtedy tak dobrze było jednym z drugimi – ach! bo my wtedy kochaliśmy się tak szczerze, szanowali tak ufnie, spodziewali się tak niemylnie!... Dzisiaj? los nas rozwiał po szerokiej ziemi, obojętność, zapomnienie, gorzka uraza lub żal gorzki śladem za tymi lub owymi biegną. Gdyby nam znów gościnne kto rozniecił ognisko, gdybyśmy się tak wszyscy dokoła niego zgromadzili – czyby się też zapomniało uraz? czyby już wszelką z serca zrzuciło tęsknotę? czy przyjaźń znów by zbliżyła dłonie, a pogodą czoła błysnęły? Nie, ja radzę, nie próbujcie nigdy powtórzenia przeszłości waszej. Kto kochał wtedy, niech już teraz ukochanych swoich nie spotyka, kto w trumnie złożył najdroższych, niech dziś wskrzeszonych nie ogląda. Kto stracił, niech nie odzyskuje, bo to okropność spostrzec, po latach dwóch, trzech, dziesięciu spostrzec, jak oni różni od tego, czym byli, lub jak my sami różnymi; zawieść się na nich lub na sobie, z wspomnienia mieć rozczarowanie lub w obecności zegar bijący smutną niedołęstwa godzinę!... Bodajby to nam oszczędzonym zostało, nam wszystkim, cośmy wówczas siedzieli przy kominkowym ogniu i gwarzyli tak wesoło, tak swobodnie, tak poczciwie – a była nas dość liczna gromadka, a nieraz jeszcze kto z dalszych znajomych zawitał. Pamięć moja wiernie mi przechowała każdego i przechowała takim, jakim go miała w chwilach owych; nie takim, jakim jest teraz, lub jakim ja go być sądzę. – Najpierw Emilka, pani domu, wdowa po mężu, który jej zatruł dni pierwszej młodości; była to – waham się w doborze wyrazów: anioł czy święta? – boć jeszcze między jednym a drugim wielka zachodzi różnica, w niej zaś do jednego i drugiego wielkie było podobieństwo. Anioł, posłannik, to duch czysty i spokojny, który prosto jak rozkaz Boży ku dobremu idzie. Święta, to córka tej ziemi, która w trudach i boleści, walką i zwycięstwem dokupuje się nieba.
Otóż myśl Emilki była aniołem, jej serce świętej sercem – jak anioł nie wątpiła ona nigdy, cicha i spokojna, żadnym instynktem, żadną potrzebą ciała ani umysłu nie stanęła na poprzecz prawdom religii chrześcijańskiej. Ale ta walka unikniona w rozumie przeniosła się do serca i serce cierpiało okropnie.
Występki bliźnich, niedoskonałości ukochanych, klęski braterskie, stawały się dla niej żywym jak rana cierpieniem – oburzenia, skargi, potępiających wyroków nie znały usta Emilii – znała jej dusza za to okropność daremnych wysileń i ciężkie próby strudzenia – wszystko jednak przetrwała, zawsze łagodna jak słońce, które złym i dobrym świeci, zawsze cierpliwa jak rzemieślnik, który dzień po dniu tąż samą robotę zaczyna, zawsze łatwa do oszukania jak dziecko, które samo nikomu nie skłamało jeszcze; bo ona anioł i święta – dwie istoty w połączeniu swoim tworzące taką kobietę, jaka za trzysta lat, najprędzej i najpochlebniej dla rodzaju ludzkiego licząc, będzie dopiero mogła żyć bezpiecznie, błogo i szczęśliwie.Rozdział 2
Wyobraźcie sobie państwo zieloną oazis w pustyni Sahary, wyobraźcie w świecie dzisiejszym, w świecie złota, srebra, miedzi i gałganów na bankowe papiery przerobionych, rodzinę liczną, ubogą a szczęśliwą. W tej rodzinie, lat temu dwadzieścia sześć, o godzinie pierwszej po północy, przy najpiękniejszym świetle księżyca pełnią swoją rozświecającego najpiękniejszą noc sierpniową, urodziło się dziecię płci męskiej, dziewiąte z kolei – a rzecz dziwna, rzecz nadzwyczajna, przyjęte z taką radością, takim błogosławieństwem, jak upragniony pierwszy potomek gasnącego już imienia, oczekiwany dziedzic wielkiego majątku – lecz nie, bluźnierstwem jest to porównanie, dziecię przyjęte taką miłością, jak wszystkie dzieci w miłości zrodzone; – tym dziecięciem ja byłem. Nad przygotowaną dla mnie kolebką nie zaciężyła żadna skarga, ni to starszej siostry, że w domu nowy kłopot będzie i nowych trudów się przysporzy, ani dobiegającego swej młodzieńczości brata, że mu jedna ręka więcej do rozszarpania spodziewanej puścizny przybędzie, ani drobniejszego rodzeństwa, że się zaczną dla niego chwile przymusowej cichości, narzuconego rozsądku, poskąpionych pieszczot, ani matki, że z danym życiem jej życia się ujmie, że ją noce bezsenne, karmienie, prace hodowania czekają, ani ojca nawet, że ciężkie czasy, że wychować będzie trudno, że na obmyślenie zawodu sił i spokoju już nie wystarczy – dziwna rzecz, stokroć dziwna, tego wszystkiego nie było.
Matka z siostrami ze starej bielizny poszyły pieluszki moje. Jeden z braci na niespodziankę uplótł zupełnie nową kołyskę, a ojciec, kiedy mnie poczciwa babka na pokazanie w poduszce przyniosła, przeżegnał mnie krzyżem świętym. – ˝Oto człowiek światu się narodził˝, rzekł tylko i ze łzami w oczach i z uśmiechem na ustach poszedł co prędzej do żony swojej, pocałował ją w czoło, pocałował ją w rękę i nie odszedł, aż póki osłabiona, lecz ciągle niewymownej słodyczy jaśniejąca radością, z nowo narodzonym przy boku nie zasnęła spokojnie.
I takie były moje narodziny. Przez długi czas nie miałem imienia: zwano mię tylko maleńkim – synkiem – pieszczotką, a narady odbywały się długie, jak zwać miano na później. Tere–sia, moja mała poprzedniczka w rodzeństwie, załatwiła wszelką wątpliwość; kiedy jej na starych obrazkach opowiadał jeden z braci historię synów Jakubowych, tak się rozmiłowała w małym Beniaminku, że gdy wieczorem wznowiono o wkrótce nastąpić mającym chrzcie moim rozmowę, dziewczynka, siedząca w tej chwili nad kołyską, uroczyście, wzniosła swój paluszek do góry i powiedziała stanowczym głosem:Rozdział 3
W domu rodziców obchodzono Wigilię Bożego Narodzenia. Dzieci się pozjeżdżały, bo już nie wszystkie pod rodzinnym żyły dachem. Dwóch braci ożenionych, Adam i Józef, w dalszych mieszkało okolicach. Trzy siostry poszły za mąż: Julcia, Bronisia i Terenia. Karol wojskowo służył w Królestwie i z Lubelskiego na czas krótki tylko za urlopem przyjechał, Cyprian gdzieś aż z Rzymu ostatni list pisał, ja sam z Węgier wracałem, a przy rodzicach aniołem pociechy tylko Ludwinka została – moja Ludwinka zawsze blada, zawsze smutna, zawsze, nawet w chwilach radości swojej, jakby za szczęściem nieujętym tęskniąca. Ja dziś myślę, że Ludwinka musiała żyć z jakimś utajonym w głębi duszy cierpieniem, jak nieraz kwiatki te kochane jej rosną długo ze zjadliwym w cieniu swych listków owadem. Na pewno jednak ręczyć za to nie mogę, Ludwinka nigdy przed nikim się nie skarżyła.
Wtedy na wigilię stół długi białym obrusem przykryto, świeżym sianem podesłano, i gdy pierwsza gwiazdeczka błysnęła, na odgłos dzwonka zgromadziliśmy się wszyscy koło niego –rodzice, dzieci, wnuki, domownicy.
Matka wzięła opłatek i podając go ojcu:Rozdział 4
A cała ta okropność, czy też się domyślacie, skąd przyczynę wzięła; gdzie cel obrała sobie?... Cyprian do wykończenia jakiegoś obrazu potrzebował moich rysów i układał je sobie w zamierzonych wrażeń odbicie; artystą, wielkim artystą był mój brat, Cyprian.
Ja wam powiem tylko – gdybym dzisiaj miał starych patriarchów zwyczajem błogosławić najukochańsze dziecko moje i gdybym był wierzył w nieomylność mego błogosławieństwa, jak w czarosilne zaklęcie talizmanowej formułki, to nad głową schylonego u kolan moich wzniósłszy oczy do nieba, z głębi duszy bym wołał: – ˝Niech z drogi twego życia Bóg artystów usunie˝. Ha! gotowiście się rozgniewać na mnie, wy wszyscy zakochani w piękności i sztuce, a ja przecież nie o was mówię – sztuka i piękność do życia wzięte użyciem, przynależą się każdemu – mnie, tobie, wam i im. Lecz być artystą wszakże to co innego, jak być używającym. Być artystą znaczy tylko: być obdarzonym pewną ilością mózgu, który w pewnym miejscu czaszki tworzy pewną wypukłość – nic więcej, wierzcie mi. Używający musi miećRozdział 6
Daleko musiało być od zamku do mego pomieszkania.
Sokół, własnemu zostawiony instynktowi, biegł prosto najkrótszą drogą, sadził przez rowy i płoty, a jednak cienie drzew przykurczyły się zupełnie i zaczynały z lekka na wschodnią stronę usuwać, gdy przed domem stanąłem.
Wyszedł Bazyli na moje spotkanie, pogderał trochę, że koń tak zmęczony, że ja po nocy karku gdzie nadkręcę, ale mimo to uśmiechał się tajemniczo i coś o niespodziance, o przybyłych gościach wspomniał.Rozdział 7
Dopiero w samą wigilię Bożego Narodzenia zobaczyłem na płachcie śniegowej czerniejącą wioseczkę maleńką – krzyż się wznosił u rozstajnej drogi, spoza dworskich zabudowań niby palce olbrzymiej dłoni cztery topole niebo wskazywały, a na środku dziedzińca szkielet bezlistnej lipy sterczał samotny i nieruchomy. Ja nie zapłakałem nawet, tylko mi coraz trudniej było nogi od ziemi odrywać i zbliżające stawiać kroki. Sam przed sobą wydawałem się jako umarły – cieniem, żywiołem wrócony tam, skąd niegdyś kształty i czas życia wziąłem. Gdym wszedł na dziedziniec, psy okropnie szczekać najpierw, potem wyć zaczęły, a jednak nie zbliżył się i nie ukąsił mię żaden: ˝Czują trupa˝ – pomyślałem sobie i wszedłem do sieni. Za klamkę od pokoju ująć nie mogłem, nie śmiałem, padła na mnie wielka jakaś trwoga, jakiś wstyd dziecinny, kobiecy – byłbym chciał się pod ziemię schować, lecz w pokoju musiano
wejście moje usłyszeć. Nagle drzwi się uchyliły i w szczelinie światła ukazała się główka maleńka.