- W empik go
Pogląd na żywot i pisma księdza Hugona Kołłątaja podkanclerzego koronnego - ebook
Pogląd na żywot i pisma księdza Hugona Kołłątaja podkanclerzego koronnego - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 441 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Skreślony przez
Henryka Schmitta.
LWÓW.
NAKŁADEM AUTORA.
Główny skład w księgarni J. Milikowskiego.
1860.
W DRUKARNI ZAKŁADU NARÓD. IM. OSSOLIŃSKICH.
PRZEDMOWA.
Oddać cześć należną prawdziwej zasłudze, jest zawsze obowiązkiem tych, którzy nad rozjaśnieniem przeszłości ojczystej pracują. Nie równie świętszą przecież jest ich powinnością obrona każdego obywatela zasłużonego ojczyźnie, którego czyny, dążenia i charakter potwarz złośliwa w najczarniejszych przedstawiła barwach, aby mu odjąć cześć i dobre imie. Chcąc dopełnić tej powinności, zamierzyłem skreślić żywot publiczny i naukowy Hugona Kołłątaja, przeciw któremu zawiść i zazdrość najcięższe miotały pociski. Przekonawszy się jednakowoż, jak niedostateczne są źródła i ma-teryały, które do tej pracy zebrać się dalo, musiałem przestać na poglądzie tylko, zostawiając zdolniejszym pisarzom i lepiej w źró dla potrzebne opatrzonym, dokładne i wszechstronne obrobienie tak ważnego przedmiotu. Gdyby Kołłątaj był sie urodził i żył w Niemczech, Francyi lub Anglii, wydanoby już pewnie mnogie dzieła o nim i jego pismach: u nas zdobyto sie ledwie na dwa obszerniejsze wspomnienia o jego pracach i usiłowaniach naukowych i edukacyjnych. Oba te pisma mniej dziś znane większej publiczności, nic były przedrukowywane, gdy za to broszura potwarcy jego Linowskiego trzykrotnie już została odroczoną w Krakowie, Lesznie i Wrocławiu.
Nie mając pod ręką wszystkich źródeł do skreślenia dokładnego żywota Kołłątaja, starałem się niedostatek ten zastąpić jak najwszechstronniejszym rozbiorem dziel jego, z których udało mi się nic jedną wydobyć ważną okoliczność, odnosząca się tak do spraw publicznych kraju jak nie mniej i do działań samego Kołłątaja. Jak zaś dalece zadaniu memu odpowiedziałem, ocenią sami czytelnicy, pod których sąd dzieło to oddaję. Ze wiele w niem znajdzie się niedokładności, wiem sam o tem dobrze, lecz z drugiej strony mam przeświadczenie, że powszechność narodowa, obznajomiona z trudnościami, jakie u nas przewalczać trzeba, chcąc byle jaka kreślić monografią, nie będzie zbyt wymagającą i chęć dobrą przyjmie za uczynek. Niedostateczność źródeł, które należałoby po całej zbierać Europie, czyni niepodobnem dokładne opracowanie bliższych nawet wydarzeń dziejowych. Wypada zatem nic jedno szczęśliwszej pozostawić przyszłości, a zagajać dla tego tylko przedmioty ważniejsze, aby dać innym, którzy są przypadkowo w posiadaniu jakiejś części źródeł doń się odnoszących, pochop do ogłoszenia tychże, co umożliwi dopiero uzupełnienie wszelkich niedostatków. Spodziewam się tez z pewnością, że współobywatele troskliwi o wzrost piśmiennictwa ojczystego i o sławę przodków, nie będą ukrywać przed światem źródeł, które w swych mają zbiorach, a które mogłyby się przyczynić do pojaśnienia wydarzeń z czasów
Stanisława Augusta, i do okazania zarazem wpływu ogromnego, jaki Kołłątaj wywierał na sprawy publiczne w najważniejszych i najnieszczęśliwszych chwilach tego panowania. Co zaś do mnie nazwę się szczęśliwym, jeżeli mimo niedostateczności źródeł Iakich zdołałem choć w części wpływ ten wyświecić, i skromnym wieńcem uczcić grób zasłużonego ojczyźnie człowieka, jeżeli potrafiłem wykazać bezzasadność miotanych przeciw niemu zaskarzeń i potwarzy!
Pisałem we Lwowie w Lutym 1860.
Henryk Schmitt.
WSTĘP.
Pomiędzy mężami stanu i pisarzami z czasów Stanisława Augusta Poniatowskiego zajmuje Hugo Kołłątaj tak znakomite stanowisko, że dziwić się prawdziwie należy, dla czego dotąd nikt się nie zajął napisaniem dokładnego żywota jego, gdy przecież o tylu innych, którzy mu ani zdolnościami ani zasługą dorównać nie mogą, obszernie się rozpisywano. Jan Sniadecki i Badeni oddali wprawdzie cześć jego zasługom naukowym, lecz zebrali zbyt mało szczegółów z jego życia publicznego, gdy za to inni, powodowani zawiścią i zazdrością, do potwarzy się nawet uciekali, aby go za życia i po śmierci zniesławiać w obliczu całego kraju, a tem samem wszelką cześć mu odjąć. Kołłątaj doświadczył losu wszystkich niemal ludzi, celujących wyzszemi zdolnościami i nieograniczonem poświęceniem w sprawie powszechnej, ze po upadku tej sprawy rzesza drobnych duchów wystąpiła przeciw niemu z zaskarzeniami najdzikszemi, a powodując się niesumienną stronniczością, przypisywała mu czyny i zamiary ohydne, choć na poparcie swych oszczerstw, nie zdołałaby pewnie niewątpliwych i niezbitych przytoczyć dowodów. Lecz któż się troszczy w roznamiętnieniu stronniezem o dowody, kto chce być sprawiedliwym wśród klęsk i nieszczęść publicznych? Każdy przeciwnie rad zwala na drugich całą winę, a powszechność, która nic dopełniła świętych obowiązków poświęcenia nieograniczonego w sprawie ojczyzny, przyklaskuje zbyt często złośliwym oszczerstwom, miotanym przeciw najzasłużeńszym obywatelom, ponieważ chciałaby tym sposobem uwolnić siebie od wszelkiej odpowiedzialności w obliczu świata i dziejów. Gdy zaś po latach wielu ucichną namiętności, a nowe pokolenie, nie mające bezpośredniego udziału w wypadkach, zapragnie przystąpić do orzeczenia bezstronnego sądu o ludziach i zdarzeniach przoszłości, znajduje częstokroć wszelkie już ślady zatarte, po których możnaby prawdy dochodzić. Z czego wynika, że nie jeden musi dźwigać całe brzemię najniezasłużeńszych zarzutów, dla tego jedynie, ponieważ niepodobna wykazać w sposób przekonywający każdego, że mimo pozorów, świadczących przeciw oskarżonemu, postępowanie jego i chęci wolne były od wszelkiej przygany. Przyczynia i to również nie mało trudności, że ludzie prawdziwej zasługi i wyższych usposobień czują zwy kle aż nadto własną wartość swoją, by mieli odpowiadać na zarzuty pokątnych oszczerców, co nierozważna potomność bierze czasami za przyznanie się do winy, lub dorozumiewa się przynajmniej, ie charakter i czyny zaskarżonych nie były tak całkiem bez zarzutu, jeżeli ani oni sami ani któś ze współczesnych w ich nic wystąpił obronie. Kto tak sądzi, zapomina widocznie, że gdy z jednej strony ludzie wielkich i rzeczywistych zasług poczytywaliby każdą obronę własną tego rodzaju za ubliżenie sobie samym, inni znowu pod brzemieniem strasznych nieszczęść publicznych, które cały kraj dotknęły, nie poczuwają w sobie ani chęci ani odwagi do ujmowania się za krzywda, wyrządzoną pojedynczemu w chwili powszechnej niedoli. Tem większy cięży obowiązek na potomności, aby cnocie spotwarzanej najsumienniojsze starała się wyrządzić zadośćuczynienie.
Z tego powodu zamierzyłem sobie skreślić żywot Kołłątaja, aby wykazać, jak dalece ci uchybiają prawdzie, którzy opierając się na bardzo podejrzanych zaskarzeniach Linowskiego i innych osobistych przeciwników podkanclerzego, chcieliby w powszechność wmówić, że maż ten zasłużony powodował się głównie względami ambicji i korzyści własnej, chociaż od innych bezwarunkowego wymagał poświęcenia w sprawie publicznej. Nie myślę utrzymywać, że wszyscy bezwyjątkowo uwierzyli podaniom, zasłudze jego uwłaczającym, ponieważ przeciwnie nie brakło mu nigdy zwolenników, którzy zdolności i chęci jego prawe cenie umieli: lecz że zaskarżenia przeciwników mogłyby obałamucić opinią publiczną, nie będzie nikomu pewnie wydawać się zbytecznem usiłowanie, aby z zestawienia wszelkich okoliczności, bezzasadność tychże wykazać. Wiem wprawdzie, że w dokonaniu tego przedsięwzięcia z wielokrotnemi przyjdzie łamać się trudnościami, a szczególniej z brakiem źródeł, które dziś po całym rozrzucone są świecie; nie wątpię przecież, że i te, które zebrać się dało, dostarczą mnogich dowodów przeciw tym, co chcieliby każdą cnotę poniżyć, aby ich własne czyny mniej raziły uczucie narodu. Spodziewam się przytem, że przedstawiając praco, zabiegi i usiłowania Kołłątaja w sprawie narodowej, wywołam 'szlachetne współzawodnictwo, i że każdy, kto tylko posiada nieznane dotąd źródła do czasów Kołłątaja, sprostuje wszelkie pomyłki, jakichby mi się dopuścić zdarzyło. Tym jedynie sposobem może wyświecić się prawda, gdy zebrane będą wszystkie podania i dowody za i przeciw. Jak bowiem z jednej strony cześć każdemu najchętniej oddamy, komu się ta z prawa należy, tak nie możemy z drugiej nikomu ze względu na inno jakieś zasługi przebaczyć, jeżeli przeciw ojczyźnie i narodowi zawinił.
Sam czas, w którym Kołłątaj żył i działał, odznacza się wielkiemi wstrząśnieniami i klęskami, a obok tego poświęceniem prawie bajecznem i cnotami obywatelskiemi jednej części mieszkańców, gdy reszta znowu niepojętej na dobro powszechnej obojętności i zbrodni nawet przeciw ojczyźnie bezwstydnie się dopuszczała. Zbytki najróżnorodniejszo pociągały za sobą zarazę moralną; upadła prawie całkiem a przynajmniej w najwyższych sferach towarzyskich dawna obyczajność wraz ze zwyczajami przodków, gdy za to w szeregach szlachty średniej i drobnej upowszechniały się coraz bardziej gnuśność umysłowa, pijatyki i gwałty różnego rodzaju. Chęć świecenia i zbytkowania zrodziła przedajność, a z tej wynikła nieczułość na dobro i cześć narodu. Ludzie, którzy sami siebie cenić nie umieli, byli oczywiście nieczuli na poniżenie, w jakie ich ojczyznę sąsiedzi pogrążyli. Za roczne pensje i podarki wysługiwali się obcym mocarstwom ze szkodą własnego narodu i tacy nawet, którzy bogate od Rzpltej otrzymali uposażenie w posadach świeckich lub duchownych. Frymarczono wszystkiem, tak ojczyzną jak sumieniem i sprawiedliwością, a kto sypnął pieniądzmi, mógł być zawsze pewnym, że każdego dopnie zamiaru. Stan rycerski, w którego reku wszelka spoczywała władza rządowa, który i królów sobie obierał i prawa uchwalał, i całem urządzeniem Rzpltej kierował, a tem samem był odpowiedzialny za wszystko, co się działo w kraju, zaniedbał się najzupełniej, a przestając na cieniu urojonej wolności i swobody, dozwalał niewielu przemożnym rodzinom wichrzyć sprawami publicznemi i patrzał obojętnie prawie na straszliwy bezrząd, który już od dawna zagrażał ojczyźnie upadkiem. Przemysł, nauki i oświata, któremi niegdyś Polska słynęła, zniszczały prawie całkiem, miasta wyludniały się i upadały coraz bardziej, a lud wiejski, oddany na samowolę nieoświeconych panów lub nieoświeceńszych jeszcze ich zawiadowców i urzędników, był zezwierzęcony prawie, a choć tworzył najliczniejszą klasę mieszkańców kraju, nio mógł oczywiście poczuwać się do żadnych względem niego obowiązków. Niemoc na zewnątrz, nieład i ucisk wewnątrz, były głównemi cechami tej smutnej epoki, gdy po śmierci Augusta III. Katarzyna przemocą na tronie polskim Stanisława Augusta osadziła. Szlachta, przedstawiająca w swym stanie uprzywilejowanym cały naród, rozdarta na stronnictwa, z sobą zajadle walczące, które wysługiwały się polityce zmiennej i podstępnej obcych dworów, pomnażała tylko nieład wewnętrzny, a z nim niemoc na zewnątrz, z czego wynikło, że gdy własnego króla ograniczono w wykonywaniu władzy rządowej, i odjęto mu stopniami wszelką możność sprężystego i niezależnego sprawowania tejże, gdy prawiono o wolnościach i swobodach narodowych na każdym sejmie i sejmiku, znoszono przecież z niepojętą uniżonością samowładztwo i despotyczne wybryki posła obcego mocarstwa, który rozrządzał dowolnie wszelkiemi sprawami Rzpltej. Wyobrażano sobie zapewne, że gwałty i bezprawia tego posła są złem przemijającem, gdy przyznanie większej władzy królowi byłoby utwierdzeniem samowładztwa rządu na zawsze, lecz zapomniano, co sam prosty rozsądek wskazywał, że naród dozwalający obcym mieszać się w sprawy swe wewnętrzne, musi w końcu utracić swą niezależność, ponieważ pozbawia się sam środków pomnożenia swej potęgi, z pomocą której mógłby wszelkie wpływy zewnętrzne udaremnić. Rzecz bowiem prosta, że ci, którym na jego zbezwładnieniu zależy, beda wszelkiemi siłami i drogami rozwojowi jego potęgi zabiegać, a jeżeli sam im poda środki do urzeczywistnienia tego zamiaru, może być z góry pewnym, że nie uniosą się wspaniałomyślnością, ale nieustannie na jego szkodę obracać je będą. Doświadczyła tego Polska pod obu królami z domu saskiego, a bardziej jeszcze pod rządami Stanisława Augusta. Lecz smutne doświadczenia lat wielu nie otworzyły oczu narodowi, i wówczas dopiero, gdy grom pierwszego rozbioru kraju na zachwianą w swych posadach," zbezwładnioną i najzupełniej w moc sąsiadów oddaną spadł Rzpltę, przyszła chwila opamiętania i namysłu. Wielkość nieszczęścia wskazała wymowniej nia wszelkie rozumowanie, że od woli tylko sąsiadów zależało dalsze istnienie polityczne Rzpltęj, w swych dzierżawach znacznie uszczuplonej, żo zatem po pierwszym rozbiorze może nastąpić drugi i trzeci, jeżeli naród nie wyrobi sam w sobie siły, któraby każde nowe zachcenie tego rodzaJU odwrócić i udaremnić zdołała. Wszyscy uczuli ciężar tej klęski, lecz większość nie wchodziła jak zwykle w rozbiór przyczyn, które ją głównie spowodowały, a ledwie ochłonęła z pierwszego przerażenia, oddawała się znowu dawnym nałogom, nie myśląc na prawdę o środkach, dalszym niedolom zapobiegających. Trzeba jednakże przyznać, że położenie Rzpltej było istotnie nader trudne, i że nadzwyczajncm tylko wytężeniem sił wszystkich można było zeń wybrnąć. Sąsiednie bowiem mocarstwa, związane z sobą wspólnością interesu własnego, przeszkadzały zręcznemi zabiegami, a nawet po części przemocą wszystkiemu, co tylko do wzrostu potęgi narodowej mogło się przyczynić.
Jeżeli zaś zewnętrzne stosunki nie były nam w ówczas przyjazne, oddziaływały stokroć szkodliwiej na losy kraju własne nasze wady i przesądy, któremi większość stanu rycerskiego przesiąkła. Temu nie podobna było inaczej zaradzić, jak tylko ulepszeniem wychowania publicznego, gdyż tym jedynie sposobem można było się spodziewać, że młodsze przynajmniej pokolenie poznawszy przyczyny złego, które ojczyznę do upadku przywiodło, okaże więcej skłonności do gruntownej naprawy wadliwych lub zużytych urządzeń Rzpltęj. Projekt zatem Chreptowicza, wniesiony i przyjęty na sejmie delegacyjnym (1772 – 1775), aby dobra zniesionego zakonu jezuitów obrócić na cele publicznego wychowania, a nadzór tegoż powierzyć osobnej komisji edukacyjnej, należy do rzędu najzbawienniejszych uchwał, na jakie tylko wśród podobnych okoliczności można się było zdobyć. Lecz w samem wykonaniu tej uchwały zwichnięto myśl pierwotną złym doborem drugiej komisji, rozdawniczą 2wanej, która miała wyłącznie dobrami i funduszami edukacyjnemi zarządzać, a komisji edukacyjnej dostarczać na cele wychowania sum potrzebnych. Komisja bowiem rozdawniczą splamiła się haniebnem roztrwonieniem wielu funduszów i dóbr, gdy nie brakło ludzi drapieżnych, którzy wśród klęsk publicznych nie o dobru ojczyzny, ale o własnem myśleli zbogaceniu i za niecną zdradę jeszcze wynagradzać się kazali, mając przemoc obcą na swe zawołanie. Jakie były usiłowania, owoce i działalność samej komisji edukacyjnej, wskażemy w zarysie przynajmniej, gdy przyjdziemy do opisania współudziału Kołłątaja w jej pracach.
Chociaż większość narodu nie otrząsła się jeszcze z wad i przesądów, co tak szkodliwy wpływ na bieg spraw publicznych wywierały, nie brakło przecież ludzi w szkole smutnego doświadczenia wyuczonych, którzy z zdrowemi odzywali się radami. Głosy ich atoli przebrzmiewały bez skutku, gdy uprzedzenia kastowe miały silną podwalinę w samolubstwie tych, którzy tworzyli stan wyłącznie panujący, i w zaślepieniu swojem nic chcieli zrzec się dobrowolnie tej wyłączności, i dla tego nie pojmowali, że przypuszczeniem tylko reszty mieszkańców do praw równych można było rozszerzyć podstawę potęgi narodowej. Troskliwi o swe przywileje, a przytem dumni z wolności, którą się ciągle chełpili, odrzucali najzbawienniejsze rady, aby tylko nie wzmocnić władzy rządowej, i nie przywrócić większości narodu praw jej wydartych. Widząc okropny nieład we wszystkich gałęziach administracji i sądownictwa, przeświadczywszy się w chwili pierwszego rozbioru kraju o niemocy tegoż, zezwolili wprawdzie na ułożenie księgi ustaw sądowych i poruczyli nawet tę ważną pracę Jędrzo jowi Zamojskiemu, lecz nic chcieli jej przyjąć, ponieważ dopatrzyli w niej jakieś tam zamachy na wyłączność, swobody i przywileje stanu rycerskiego. Wołano na wszystkich sejmach, żo trzeba pomnożyć siły zbrojne Rzpltęj, że czas zaradzić wszelkim nadużyciom, lecz samolubstwo znalazło zawsze wykręty, aby wszystko udaremnić.
Jest wprawdzie rzeczą niewątpliwą, że podstępne zabiegi dworów zagranicznych w znacznej bardzo części do tego się przyczyniały, aby niemoc kraju uwieczniać, lecz i to nic może usprawiedliwiać zaślepienia owoczesnych przodków naszych, którzy sami niejako zamykali oczy, aby nie poglądać w przepaść, nad której krawędzią ojczyzna była, i zatykali sobie uszy, aby nie słyszeć wołania tych, co ich nieustannie ostrzegali. Jakiś fatalizm niedocieczony opanował serca i umysły tej większości poczciwej narodu, która mimo mnogich wad i przywar swoich, kochała namiętnie ojczyznę, i gotowa była zawsze nieść jej krew i mienie w ofierze. Lecz przesądna i obala-mucona brnęła z jednego błędu w drugi, i opierała się właśnie temu, co wyłącznie kraj zbawić mogło, choć była gotowa do największych dlań poświęceń, czego tylekrotne przedtem i poźniej złożyła dowody. Dziejopis, chcący sumiennie scharakteryzować czasy Stanisława Augusta, będzie nieraz w kłopocie, jak te rażące z sobą pogodzie sprzeczności. Nienawistni nam cudzoziemcy podnosili ujemne wyłącznie strony tej epoki, i dla tego potrafili najłatwiej uprzedzić przeciw naszemu narodowi powszechność europejską, ponieważ rzeczywiście musi każdemu, kto zimno i obojętnie na sprawy owoczesne pogłąda, wydać się dziwnem i niepojętem, jak można chcieć zbawienia Rzpltej, a odpychać środki do tego celu wiodące, jak można oświadczać się z gotowością poświęcenia wszystkiego, a nie chcieć poświęcić jakiejś cząstki swej wyłączności stanowej, jak można kochać ojczyznę, a nie pracować szczerze nad dobrem wszystkich jej mieszkańców i podkopywać nieustannie jej potęgę. Chcąc na to wszystko w sposób rzecz wyczerpujący odpowiedzieć, wypadałoby w obszerny zapuścić się rozbiór tak usposobień wrodzonych człowiekowi w ogóle, jak w szczególe naszych usposobień wrodzonych, co atoli nie może być obecnie zadaniem naszem. Dość, że istniała niestety taka sprzeczność między chęcią a czynami w całym przeciągu panowania Stanisława Augusta.
Gdy naród lub państwo klęsk ciężkich doświadczy, występują zwykle mnodzy doradzcy, którzy rozmaite zaraz podają przepisy, jakich użyć sposobów, aby wybrnąć z położenia niedogodnego. Było i u nas to samo, a dość obeznać się powierzchownie z owoczesną bieżącą literaturą, aby nabyć przeświadczenia, ie nie brakło łudzi, zdrowo na rzeczy się zapatrujących. Lecz nio wszystkie rady są wykonalne, szczególniej gdy dotyczą przywar, które w przeciągu wieków się zakorzeniały i w bujny plon nierządu rozrodziły. Wszyscy niemal owocześni mężowie stanu i pisarze, którzy głębiej w rzeczy wnikali, prawili jednomyślnie, że nadużywanie wolności osobistej, jakiego stan się rycerski dopuszczał, spowodowało wszystkie nieszczęścia publiczne, i wyprowadzali z tego wyłącznie źródła najgłówniejsze ich zdaniem wady urządzeń Rzpltej, na których czele stawili obieralność królów, prawo zrywania sejmików i sejmów, i poniżenie niesłychane przeważnej mieszkańców większości. Szlachta, uchodząca wyłącznie za naród, przyjmowała czasami dość dobrze te rady i przedstawienia, lecz nic mogła się zdobyć na odwagę, by je choćby w części przynajmniej urzeczywistnić, a ilekroć nadarzała się sposobna do tego pora lub zabłysła nadzieja, że można będzie naprawę wadliwych lub zużytych urządzeń Rzpltej przywieść do skutku, ożywały się natychmiast przeciwne temu uprzedzenia stanowe, i wywoływały namiętne i gwałtowne zapasy stronnicze, wśród których wszyscy niemal cel główny, do jakiego zdążać należało, z oczu tracili. Jak wszędzie wśród walki stronnictw tysiączne budzą się namiętności, które stopniami w najzacieklejszą nienawiść wzajemną się wyradzają, tak musiało i u nas przyjść do tego, a im bardziej klęski publiczne się mnożyły, tem zacieklej występowano przeciw sobie i schodzono z podstawy, na której jeszcze dałyby się były moie pogodzić te na pozór różnorodne interesa i widoki. Żadne bowiem stronnictwo, prócz nie wielu zaprzedanych obcym zdrajców, nie chciało upadku ojczyzny, a jeżeli różniło się w czem z przeciwnikami swymi, toć głównie w sposobie pojmowania środków, których użyć należy, aby kraj ocalić. Ta chęć ocalenia Rzpltęj od niebezpieczeństwa, zagrażającego jej zniszczeniem, była właściwie punktem, gdzie się wszystkie owoczesno z sobą stykały stronnictwa, lecz gdy punkt ten stracono z oczu, wynikło ztąd w koniecznem następstwie, że zdążano w kierunkach najzupełniej przeciwległych, czem przyspieszono ostatecznie upadek tylko kraju.
Gdy przystąpimy do opisania roli, jaką Kołłątaj przed i po czteroletnim sejmie jak również na nim odgrywał, scharakteryzujemy bliżej główne stronnictwa, która wówczas mniej lub więcej potężnie występowały. Teraz powiemy tyle jedynie, ie wszystkie wymyślały wzajem przeciw sobie i najgorsze zwykle przeciwnikom przypisywały zamiary i cele. Każde z nich zwalało zwykle całą winę nieszczęść i klęsk publicznych na stronę przeciwną, lecz żadne nie było wolne od zarzutu, co zresztą nie tyle na karb złej woli, ile na karb zagęszczonych od dawna przesądów i wad narodowych zaliczyć wypada. Nie myślę przecież twierdzić, że wszystkie były za równo winne lub niewinne, gdyż w rzeczy wielka zachodzi między niemi w tej mierze różnica. Gdy bowiem strona postępowa zdążała głównie do tego, aby usunąć bezrząd, podźwignąć potęgę Rzpltej, ulepszyć sądownictwo, uporządkować wszelkie odcienia i gałęzie administracji wewnętrznej, a co najważniejsza, rozszerzyć podstawę narodową, przypuszczając większość mieszkańców częścią zaraz do praw równych, a w części rozciągając opiekę prawa i na pokrzywdzonych włościan, opierao się tak prawym i zbawiennym zamysłom stronnictwo nibyto republikańskie czyli po dzisiejszemu zachowawcze (konserwatywne), które chciało wszystko na dawnej utrzymać stopie, a szczególniej obieralność królów i owo liberum veto, czyli prawo tamowania obrad sejmikowych i sejmowych, przysługujące od wieku przeszło stanowi rycerskiemu, co ojczyznę z powodu częstych nadużyć na tylokrotne narażało niebezpieczeństwa, klęski i niedole. Lecz jak pierwsze nie było bez swego ale, i nie jednej dopuściło się pomyłki w swych obliczeniach i w przeprowadzaniu zamierzonej naprawy wszystkich urządzeń ojczystych, co na właściwem wytkniemy miejscu, tak nic można bezwarunkowo potępiać jego przeciwników, choć nie zgadzamy się z ich sposobem pojmowania spraw Rzpltej, ponieważ z wyjątkiem nielicznych nikczemników, którzy za wzięte srebrniki przedawać ojczyznę, reszta powodowała się głównie źle zrozumianą duma, uprzedzeniem, lub w końcu zaślepieniem stronniczem i wyobrażeniami fałszywego republikanizmu szlacheckiego, który przeżył się już najzupełniej, i jak tyle innych urządzeń, co w swoim czasie mogły być dobre i piękne nawet, ustąpić musiał ze sceny, skoro nie odpowiedział celowi pierwotnemu i nowszym potrzebom społeczeństwa. Zwolennicy jego czynili zatem na próżno wszelkie wysilenia, aby go utrzymać, a przeświadczywszy się, że mu gruntu w kraju nie staje, gdy młodsze pokolenie do innych przylgnęło zasad i wyobrażeń, powzięli myśl szaloną narzucić go narodowi przemocą. Za bezsilne do wykonania takiego zamiaru, rzucili się wiedzeni rozpaczą w objęcia sąsiedniego mocarstwa, którego wojska przez nich wezwane kraj zalały. Wywrócili wprawdzie dzieło nienawistne przeciwników, lecz zagrzebali z niem razem w gruzach i ojczyznę także, a napiętnowani znamieniem Kaimów i wzgardzeni od samychże wspólników swej roboty zeszli ze sceny, na której ich wyobrażenia żadną już miarą nie mogły popłacać.
Zastarzało jednakowoż przesądy i przywary tego stronnictwa przeżyły nawet upadek kraju, a choć nie występowały same czynnie w celu odbudowania zniszczonego gmachu ojczyzny, psuły przecież nieustannie prace drugich, wnosząc w ich szeregi zdania wsteczne, a z temiż rozdwojenie i owo chwytanie się półśrodków, które nie tylko najszlachetniejsze udaremniały przedsięwzięcia, ale na dobitek podawały nas w ohydę u obcych, gdzie nasze niezgody przysłowiem się prawie stały. Są one gdyby grzechem pierworodnym, od którego tak się nam trudno uwolnić. Lecz co najdziwniejsza, lgniemy do nich i dziś jeszcze, choć doświadczenia smutne lat tylu powinny nas były przeświadczyć, ie trzeba się koniecznie z nich otrząść, chcąc na drogę prawdziwego wejść postępu. Do rzędu zaś najgorszych narowów, któremi nas owo stronnictwo obdarzyło, należy dziwna skłonność wymyślania na wszystkich, którzy pracując najgorliwiej i najszczerzej w sprawie narodu, śmieli zarazem na przesądy kastowe przeważnie uderzać, i równouprawnienia pokrzywdzonej większości narodu się domagać. Jest to najdrażliwsza sprawa dla wszystkich jawnych i ukrytych zwolenników Targowicy, a biada temu, kto ją poruszy. Rzucają się z wściekłością na niego, gdyby na największego wroga własnego kraju, a czerniąc imie jego w sposób najhydniejszy, nie ulękną się nawet potwarzy, byle go podać w nienawiść narodu. Doznał tego dawniej Kołłątaj, ów śmiały i nieustraszony trybun miast i ludu wiejskiego, o którego gorącej miłości ojczyzny ten jedynie powątpiewać zdolny, kto jej sam nigdy prawdziwie nie kochał, a za dni naszych doświadczył tegoż losu i Lelewel, gdyż obu pomówiono o demagogizm i krwiożercze dążenia. Obu tych ludzi pracujących w różnych epokach niezmordowanie i wśród najniekorzystniejszych okoliczności nad rozszerzeniem prawdziwej oświaty w narodzie, i celujących w odmienny nieco sposób poświęceniem, oskarżono fałszywie o te same niemal przewiny, to jest, o chciwość, ambicję i chęć przewodzenia na czele zbrojnego motłochu, który do zaburzeń i gwałtów w Warszawie mieli podjudzać, a tak być sprawcami scen krwawych. Przeciw obu występowali w charakterze oskarżycieli ludzie, którzy wtajemniczeni byli niby we wszystkie działania jako naoczni świadkowie, a którzy wysokie zajmując stanowiska, mogli przytem i na własne powołać się zasługi. Co więcej, jest i w tem nawet zgodność, że oskarżyciele obu mimo całej nienawiści, z jaką się przeciw nim oświadczają, i mimo widocznej chęci pohańbienia i zniesławienia ich w opinji publicznej, nie przytoczyli przecież dowodów, któreby każdego o istocie winy przekonać zdołały, a łąk odjęli sami wszelką rozumową podstawę swym zarzutom i narazili się na miano oszczerców lub przynajmniej zaślepionych fanatyków politycznych, którzy uprzedzeni przeciw komuś, gotowi wierutne baśnie głosić nań przed światem. A jednak smutno i przykro pomyśleć, że i tacy się znajdują, którzy świetokradzką ręką chcieliby zedrzeć wieńce zasługi ze skroni tych, co na nie poświeceniem i pracą całego życia sobie zarabiali, a co więcej, że śmią nam oraz prawić, jakoby się przy tem miłością jedynie prawdy i dobra powszechnego powodowali. Lecz nic u nas to tylko się pojawiało. Wszakże Sokratesa i Phokiona skazano na śmierć, a Arystydesa wygnano z ojczyzny, nim obałamucona powszechność mogła się ocknąć i przekonać, że oskarżyciele nie godni byli rzemyka rozwiązać u nóg tych mężów, przeciw którym przecież i taką wystąpili zajadłością. Oby to było nauką i ostrzeżeniem dla wszystkich, którzy chcieliby się kiedykolwiek ośmielić do miotania pocisków i obelg na prawdziwa zasługę. Powinni bowiem pamiętać, że gdy z czasem naga odkryje się prawda, upadną nietylko same przez się ich zaskarżenia i zarzuty, lecz dotknie ich zarazem niesława, że z jakichbądź pobudek osobistych chcieli poniżyć stokroć cnotliwszych od siebie.
Kołłątaja młodość i pierwsze wystąpienie w zawodzie publicznym.
Szczegóły odnoszące się do różnych epok życia ludzi słusznie wsławionych, zajmują nas z wielu względów, a miedzy innemi i dla tego, że widząc ich w rozmaitych położeniach, możemy sobie urobić odpowiednie rzeczywistości pojęcie o ich charakterze i o moralnej wartości czynów, których dokonali. Nie jedno bowiem, coby mogło wydawać się zagadkowem lub niepojętem, nabywa wyrazistości i staje się dla nas zrozumiałem, skoro poznamy przypadkiem bliżej osoby działające, a oraz właściwe dźwignie i przyczyny, które wywołały ich działalność. Nic można wprawdzie zaprzeczać, ie częstokroć takie poznanie niszczy w znacznej części urok, jakim wyobraźnia nasza otaczać tych zwykła, którzy znakomitszą odgrywali rolę w sprawach iywo nas obchodzących, lecz i to nie mniej pewna, ie ludzie prawdziwie cnotliwi i wielcy nie wydadzą nam się nigdy karłami moralnymi, choć z bliska na nich będziemy patrzyć, ponieważ to tylko maleje nagle za zbliżeniem się widza, co w rzeczywistości nigdy szczytnem nie było i urojonemi jedynie wzrok nasz łudziło rozmiarami. Jeżeli zaś pragniemy obznajomić się dokładnie z czynami publicznego zawodu tych, którzy w swoim czasie przeważny wpływ wywierali na ogół swych współobywateli, zajmuje nas niemniej ich życie prywatne, gdyż w niem dopiero znajdujemy bardzo często miarę i skalę do ocenienia ich wartości i zacności prawdziwej. Szczegóły przecież życia tego zacierają nię zbyt prędko w pamięci ludzkiej, która do nich wielkiej nie przywiązuje wagi, z czego też wynika, że po upływie nie długiego nawet czasu trudno je zebrać, osobliwie gdy zejdą ze sceny naoczni tychże świadkowie. Jeżeli więc i w naszym wizerunku Hugona Kołłątaja braknie tej części rysów, uwydatniających dokładniej szlachetną osobowość jego, niż jest w podaniach dziejowych nacieniowana, nie nasza w tem wina, ponieważ staraliśmy się najusilniej, aby to wszystko zgromadzić, co tylko do ocenienia jego charakteru i działalności mogło być przydatnem. Gdzie zaś źródeł brakuje niewątpliwych, tam wolimy wyznać naszą niewiadomość, niż wprowadzać w obłęd czytelników.
Z całej tej epoki życia Kołłątaja, która poprzedziła pierwsze jego kroki i czynności w zawodzie życia publicznego, gdzie od razu i za pierwszem niemal wystąpieniem tak znakomite zajął stanowisko i na niem ciągle się utrzymywał, przechowało się tak mało szczegółów, iż prawdziwie żałować należy, ie ich w wówczas nikt nie zebrał, gdy była możność po temu. Dziś wiemy jedynie, że będąc potomkiem szlacheckiej rodziny, która po zajęciu województwa smoleńskiego przez Rossję, najprzód do Litwy, a następnie do województwa sandomierskiego się przeniosła i Niecisławice tamże dzierżyła. Urodził się w tej wło sci dnia 1. kwietnia roku podobnoś 1748. Śniadecki podaje wprawdzie rok 1750, lecz gdy nie ręczy za nieomylność swego podania, a plan pamiętników, który Kołłątaj sam ułożył, o nieco wcześniejszej dacie jego urodzenia świadczy, przyjęliśmy obliczenie Badeniego, który powiada, że Kołłątaj za powrotem do ojczyzny (1775) liczył lat 27 życia. Rodzice jego trzymając włość wspomnioną prawem zastawnem, nie mogli się wprawdzie liczyć do rodzin bogactwy celujących, nie szczędzili przecież nakładów na jego i resztę swych dzieci dobre wychowanie. Obdarzony od natury celującemi zdolnościami i nadzwyczajną bystrością umysłu, rozwijał się nasz Hugo, mimo całej niedokładności owoczesnego sposobu uczenia, jak najpomyślniej. Ile z wspomnionego planu pamiętników jego wyrozumieć możemy, poruczyli rodzice wychowanie jego domowym najprzód nauczycielom, poczem dopiero oddali go do szkół publicznych w Pińczowie, gdzie z największem powodzeniem wszystkie przeszedł klasy. Wnosząc z pracowitości, jaką się zawsze w późniejszem życiu odznaczał, wolno śmiało twierdzić, że i w szkołach się nie lenił, lecz z nieunużoną gorliwością to wszystko sobie przyswajał, czego tylko w owoczesnych szkołach można się było nauczyć. Po odbytych naukach w Pińczowie wysłali go rodzice do Krakowa, gdzie pod dozorem i przewodnictwem Wojciecha Słupskiego, nauczyciela matematyki, miał się dalej kształcić, że młodzieniec tak pięknych zdolności i usposobień łatwo mogł się odznaczyć w szkołach, jak się poźniej odznaczył w Rzeczypospolitej, i że zwrócił pewnie uwagę wszystkich na siebie, którzy wychowaniem publicznem się zajmowali, nie ulega najmniejszej wątpliwości. Uczęszczając na wykłady w akademji krakowskiej, powziął myśl poświęcenia się zawodowi kapłańskiemu, z czem się rodzice jego zrazu zgodzić nie chcieli, lecz przeświadczywszy się nareszcie o niezmiennem postanowieniu syna, udzielili mu swego przyzwolenia. Kołłątaj oblekł więc sani z własnej woli suknię kleryka, gdyż uczuł w sobie powołanie do stanu duchownego, co też z zwykłemi odbyło się obrzędami i z największą uroczystością. Był też prawdziwą ozdobą swojego stanu, a choć znaleźli się później ludzie, którzy nie umiejąc należycie oceniać wyrozumiałości jego na cudze mniemania religijne, brak żarliwości w tej mierze poczytywali za dowód jego obojętności w wierze, a nawet śmieli mu wytykać, że grzeszył bezbożnością, nie można przecież polegać na ich zdaniu uprzedzonem, ponieważ nikt nic zdoła w pismach jego wykazać śladu jakiegokolwiek, któryby mógł świadczyć, że istotnie powołaniu swemu kapłańskiemu się sprzeniewierzył. Lecz samolubstwo i fanatyzm, na które nieustannie w tych pismach i żywem słowem uderzał, nie troszczyły się o dowody, choć namiętnem i jadowitem przeciw niemu miotały oskarżeniem.
Stan akademji krakowskiej i nauk w niej wykładanych, nie był bynajmniej wówczas świetny, gdy Kołłątaj przybył do Krakowa. Młodzieniec chciwy nauk i rzelelnem trawiony pragnieniem wiedzy, nie mógł natem przestać, czego mu wtedy w Krakowie udzielić zdołano. Chęć nabycia wyższego ukształcenia zawiodła go aż do Rzymu, gdzie spodziewał się większą znaleźć sposobność do pomnożenia zasobów wiedzy, tak w naukach potrzebnych mu w obranym zawodzie, jak niemniej w umiejętnościach, niezbędnych każdemu, kto czuje w sobie pociąg do pracowania nad podźwignieniem oświaty narodowej. Przykładając się szczerze do nauk, nawykał wcześnie do nieustannej pracy umysłowej, która stała się w końcu potrzebą dlań niezbędną. W całym bowiem przeciągu nader czynnego życia zajmował się naukami, a dzieła, które wśród mnogich innych zatrudnień wypracowywał, są najpiękniejszem świadectwem że i jednej chwili nie poświęcał na owe marne rozrywki, do których inni, zkądinąd nawet znakomici ludzie ówcześni tak barJzo lgnęli. Widać przeto, ie od wczesnej młodości wdrożył się do pracy, którą sobie później słodził najprzykrzejsze chwile życia, a co więcej, że celem tej pracy było zawsze dobro ojczyzny. Kto bowiem tyle co on dokonał i wówczas nawet się nie zniechęcał, gdy najboleśniejsze choć niezasłużone musiał znosić pociski, dowiódł tem samem, ie wstępując w zawód życia czynnego, wytknął sobie plan tegoż niezmienny, i ie celem jego było nieustannie dobro powszechne.
Jak nieznane nam są zdarzenia, odnoszące się do życia Kołłątaja w czasie pobytu jego w Krako-wiej, tak zatarły się niemniej wszelkie prawie ślady, w jaki sposób spędził cały przeeiąg kilkuletni swej bytności w Rzymie, a to właśnie mogłoby nam posłużyć do wyjaśnieni i pobudek, które mu później w zawodzie publicznym przewodniczyły. Powiedziano jedynie w ogólnikach, że poświęciwszy się nauce teologji i prawa, nastąpił w obu stopnia doktora, i że przytem nie zaniedbywał możności, jaka mu się w Rzymie nastręczała do przyswojenia sobie tego wszystkiego, czego tylko wówczas w tej stolicy sztuk pięknych i umiejętności można się było nauczyć. Z kim żył i głównie przestawał, nie wiemy bynajmniej, i ledwie tę znajdujemy wzmiankę, że odwiedzał bawiącego właśnie podówczas w Rzymie rodaka Smuglewicza, a zamawiając u niego obrazy, niósł mu pomoc materjalną. Możemy się jedynie domyślać, że człowiek tak rzadkich zdolności, jakiemi Kołłątaj celował, musiał koniecznie zwrócić na siebie uwagę ludzi, wysokie.stanowiska w hierarchji kościelnej zajmujących, którzy też przewidywali łatwo z góry, że nie będąc do ról podrzędnych stworzonym, za powrotem do ojczyzny niebawem się odznaczy, że zatem warto go zobowiązać sobie. Jakie przecież były środki, których w tym celu użyto, nie wiemy, ale to pewna, że młodemu doktorowi teologii i obojga prawa wiele w Rzymie względów okazywano, nie przypuszczając zapewne, że on może być więcej Polakiem niż katolikiem i księdzem, co właśnie najdobitniej go poźniej charakteryzuje.
Kołłątaj wyprzedził niezawodnie w wielu bardzo względach czas swoj i zapatrywał się zaraz z początku zawodu swego publicznego na sprawy ojczyste ze stanowiska, ua które reszta jego rodaków daleko później wznieść się zdołała Lecz z drugiej strony nie był i on nawet wolny od przywar, które niestety cechowały owoczesną społeczność naszą. Nie można przecież na karb jego tychże zaliczać, co właściwie usposobieniem było czasu, a nie jego osobistem. Za obu Sasów zepsuła się w sposób niepojęty prawie ta część narodu, która w częstszej bywała styczności z dworem. Każdy myślał tylko głównie o sobie i swych korzyściach, nie troszczył się całkiem prawie o dobro kraju. Polowano na urzędy, starostwa, wójtostwa lub inne królewszczyzny dla siebie, krewniaków lub przyjaciół, bez względu na zasługi drugich, którym nagroda się należała. Z czego poszło, że każdy chwytał i brał, co się tylko dało, lub wyrabiał sobie z góry przywilej z okienkiem, jak to wówczas nazywano, gdzie mógł wpisać następnie byle czyje imie. Dzieciaki, które niczem jeszcze nie mogły się zasłużyć krajowi, otrzymywały bogate starostwa grodowe, i odbywały na nic wjazdy wspaniałe wśród okrzyków szlachty okolicznej, która nikczemnie się płaszczyła przed jaśnie wielmożnym starosto-młokosem. Znalazł się przytem zawsze i mędrzec iakiś, który szumnym panegirykiem uczcił no wego starostę, wynosząc pod niebiosa zalety, którychby nikt na nieszczęście w wielbionem panięciu pewnie nie dopatrzył. Za to nie mogli sio Judzie prawdziwie zasłużeni do niczego docisnąć, jeżeli nie uzyskali opieki i wsparcia którego z możnowładców, lub cudem jakim nic zdołali wyjednać sobie względów – dworu. Ta sama dżuma opanowała i stan duchowny. Paniętom, które przeznaczono do stanu duchownego, dostawały się najbogatsze i najposażniejsze probostwa, kanonje i prelatury, a nawet opactwa, choć jeszcze pierwszych nie odbyli święceń,
I tak mieli z czego opędzać wszelkiego rodzaju zbytki, nim skończyli nauki. Nadawano jednemu po kilka i kilkanaście intratnych posad duchownych, gdy najzasłuźeńsi kapłani, którzyby dochody na cele dobroczynne obracali, na najlichszych tylko probostwach musieli przestawać. Była to więc zaraza, od której mało kto wówczas mógł się ochronić. O Kołłątaju nie wiemy wprawdzie, czy także w podobny polował sposób na bogato uposażone dobra duchowne i dowiadujemy się jedynie, że gdy ze śmiercią biskupa kijowskiego Załuskiego (1774) kanonia w kapitule krakowskiej była opróżnioną, wszelkie na dworze rzymskim poruszał sprężyny, aby ją uzyskać dla siebie. Zabiegi jego nie były płonne, a gdy właśnie tak się wydarzyło, że wówczas przypadł miesiąc, w którym na mocy dawniejszych konkordatów z rządem polskim zawartych „ papież miał prawo rozdawania opróżnionych posad kościelnych, wyrobił sobie Kołłątaj prezentę u stolicy apostolskiej. Był on wówczas młodym jeszcze, i nie zasłużył się ani ojczyźnie ani kościołowi czemkolwiek. Nie można przecież powiedzieć, że oddano tę posadę niegodnemu, ponieważ już wtedy mógł iść z każdym w zawody co do stopnia nauk i ukształcenia, a dobremi chęciami dla ojczyzny przewyższał pewnie większość tych, którzy chcieli z nim współubiegać się o tę posadę.
Biskupem krakowskim był wówczas Kajetan Sołtyk, mąż wsławiony kilkoletniem więzieniem w obcym kraju, na które dla tego został wskazany, że śmiało i z nieugiętą wytrwałością na sejmie warszawskim (1708 r.) przeciw gwałtom i samowoli posła sąsiedniego mocarstwa występował Lecz Sołtyk, ów mężny obrońca wiary i swobód ojczystych, nie pojmował ducha czasu, który zaczął się już objawiać, dla tego nie zdołał poświęceniem swojem wstrzymać ciężkich ciosów, które niebawem ojczy-czyznę dotknęły, czem ostatecznie złamany, a przytem dumny, namiętny i gwałtowny we wszystkiem, usunął się od wszelkich spraw publicznych i dyecezalnych. Zarządzający imieniem jego dyecezją prałat poczytał za największa urazę, że Kołłątaj śmiał go pominąć w staraniu się o kanonię, i nastroił tak nieprzychylnie całą przeciw niemu kapitułę, że postanowiła nie dopuścić go do gronu swego. Trzeba zresztą dodać, że w ogóle kapituły i kler miejscowy krzywo zazwyczaj na tych patrzyły, którzy sobie posady duchowne w Rzymie wyrabiali, a nawet ustawy krajowe oświadczały się przeciw takim kortezanom, jak ich nazywano.