- W empik go
Pogłosy Młodej Polski w dramacie, powieści i krytyce literackiej - ebook
Pogłosy Młodej Polski w dramacie, powieści i krytyce literackiej - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 341 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
"Nie będę pochlebnemi, bo mi już obrzydły,
Błagał nieukróconą ich dumę – kadzidły… "
Węgierski: Do wierszopisów.
Gdybyśmy z wysokości ptasiego lotu zdołali rozglądnąć i w źrenicy oka skupić mnogość naszych twórczych zjawisk literackich bieżącej doby, obraz okazałby się nam niepocieszający.
Na całym obszarze widnokręgu zamęt.Żadnych zgoła norm!
"Skłębionych żywiołów waśń" nie daje widzieć ani jednej linii twórczej w prawidłowym rozkwicie. Przeżyły się zadziwiająco szybko i wyczerpały znaczne talenty. Na rozległem rumowisku sterczą one na kształt wyniosłych fabrycznych kominów, z których zioną słupy dymu na znak, że w głębi głucho jeszcze wre zarzewie, choć już nie wybucha płomieniem. I dużo naokół istnień miałkich, jednodniowych rusza się, połyska bladem światełkiem, wydaje brzęk niewyraźny.
Niepojęty pęd do opublikowania książki. Byleby książka!
Niech się zawieruszy bez śladu w powodzi grubszych, jaskrawszych, szczęśliwszych, niech ją wydrwią, wytrzepią, unicestwią: byleby dzieli jeden poigrać w słońcu ludzkich oczu i opinii.
W tym natłoku książkowej produkcyi odzwierciedla się zarówno głód wrażeń dzisiejszego czytelnika, jak zamęt w przekonaniach, myślach i uczuciach dzisiejszego artysty; zarówno gorączka i skwapliwość, z jaką czytelnik rzuca się na książkę i pochłania ją, byle się nasycić, czasem struć niezdrowym pokarmem, jak pościg artysty, za nowym tematem, niezwykłym pomysłem, dziwacznym motywem, byleby tą nowością czy oryginalnością skuć choć na moment pierzchającą uwagę. Podobno zresztą prawdę powiedział już Nietzsche, że jeżeli ludzkość przez wiek będzie jeszcze tak lubowała się w książce, to nawet duch cuchnąć zacznie. Trzeba tylko dodać: w nowej książce ze stemplem sztuki. I dziś bowiem, jak w XIX. wieku, nie znikła u nas wiara w książkę i jej owoce, i dziś, jak w XIX. wieku, nie zagubił naogół artysta związku z życiem, pomimo chwilowych w tym względzie wysiłków indywidualizmu i dziś zatem wpływ książki nie zrównał się jeszcze z zerem; ale dziś, nie tak jak w dziewiętnastym wieku, książka bywa nieraz produktem chaotycznego splotu powikłanych myśli, bywa obrazem męki uczuć, nieukojonych żądz, słabo uświadomionych tęsknot, dziwacznych marzeń, lub – co gorsza – propagandą rzekomo postępowych, lecz dla plemiennej duszy naszej mających zaprawę jadu – zasad. Najmilszą formą dzisiejszego czytelnika pozostała powieść. I w tem przejściowy okres t… z… modernizmu nie zdołał niczego odmienić.
Ale że świat ducha ma swoje głębie i swoje czarodziejskie sezamy, do których kształt ten dotychczas nie odnalazł właściwego klucza, przeto artyści do owych tajemniczych kryjówek ducha wprowadzają czytelnika za pomocą dramatu. Oto ciągłe jeszcze forma przyszłości dla całego łańcucha idei i uczuć, które wiek i życie piętrzy nieustannie i nierozgmatwanie plącze. Odzywają się niekiedy głosy lęku i przestrogi wobec rozwielmożnienia kinematografu, jakoby ten rodzaj widowiska podgryzał dramat. Płonne obawy. Pospolity, trywialny, szkodliwy, nawet zgubny skądinąd – kinematograf nie unicestwi dramatu, bo niezliczona ilość zawikłań artystycznej duszy tylko tym ramom zawdzięczać może należyte ujęcie. Powiem więcej. Im bardziej pogłębi się i rozszerzy treść duszy zbiorowej i jednostkowej, im więcej zdarzeń przyniesie potok życia, im żywiej i mocniej nauczy się artyzm zlewać z przeżyciami zbiorowej duszy, im jaśniej nauczy się uświadamiać własne, tem obfitszy plon zapewni się dla dramatu.
Ale choćby to w okresie pogardy dla wszystkich estetycznych skrępowań brzmieć miało jak anachronizm, trzeba powiedzieć, że dramat jest najtrudniejszą formą wypowiadania się w sztuce. Najwięksi sztukmistrze imali się tej formy w dojrzałości swego talentu; u nas wszyscy trzej wieszcze podobnie: Mickiewicz po Grażynie, balladach, Wallenrodzie, Sonetach, Słowacki po szeregu powieści, również i Krasiński. Trudność oczywiście nie polega na dyalogu, aktach, scenach, nie na wynalezieniu zespołu pomiędzy treścią wewnętrzną a słowem, rytmem i rymem, nie na harmonii, wydobytej z rozmaitości elementów fonicznych.
Poeta dramatyczny wprowadza w ruch żywych ludzi; musi ich wyzwolić z pod przemocy własnej swojej indywidualności, a w zamian za to obdarzyć takiem wyposażeniem duchowej treści, żeby sprawiały złudzenie prawdy. Owo złudzenie nie może wynikać tylko z pozorów prawdy, lecz z ekonomicznego ustosunkowania wewnętrznych wartości z wyrazem zewnętrznym stworzonego przez artystę człowieka. Ekonomia zaś rysów wyklucza mnogość plotek, gawęd i anegdot, jakich pełne codzienne życie, a które jednak stanowiłyby obcy artyzmowi balast i pokryły sztukę warstwą szarzyzny. Jeżeli do takiego zlewu ideału z prawdą dołączymy konsekwencyę oblicza działającego człowieka w każdym jego czynie, słowie, myśli, we wszystkich położeniach akcyi i w zetknięciu z innemi osobami, jeżeli dołączymy konieczność psychicznych przeobrażeń, nieoddzielną od pojęcia żywego, myślącego i czującego organizmu; jeżeli dołączymy taką zręczność prowadzenia rozwoju sztuki, żeby wewnętrzne przemiany w duszy osób odbywały się w czasie dyalogu i przez dyalog: to zrozumiemy, dlaczego nasi sztukmistrze kusili się o dramat dopiero w poczuciu głębokiem własnej mocy.
Tymczasem dzisiejsi poeci ubierają w szatę dramatu wszystkie bez braku pomysły, jakie im fantazya nawinie, coby jeszcze było połową biedy, gdyby przynajmniej wykonanie odpowiadało w godny sposób warunkom prawdziwej sztuki. Temu przypisać trzeba dziwne zjawisko, że książkowych dramatów moc, a sceny zasilają się dziełami obcych literatur; ilekroć zaś poważą się zaprodukować dzieło rodzimego talentu, sztuka nie wytrzymuje kilku przedstawień, pomimo bardzo zazwyczaj pobłażliwej oceny specyalnej krytyki. Nie wystarcza i samo opanowanie mechanizmu dramatu, jako dzieła sztuki. Me wystarcza wynalezienie – jak niegdyś domagał się. Mickiewicz – "wielkiego wypadku, wielkich charakterów, wielkich sytuacyi". (1)
Szekspir, gdy stanął na dramatu szczycie,
Miał pod nogami wielką ludzi wrzawę,
Wybuchające namiętnością życie,
Wielkie gonitwy o miłość i sławę. (2)
Dramat wymaga zanurzenia się w głębiny spółczesnej czy przeszłej zbiorowej duszy; ale i tryumfalnego wylotu z tych głębin ku wyżynom ideału. Me nadaremnie twórca ///. Dziadów w okresie swych wieloletnich rozmyślań nad dramatem, wsparty na skale Judami, przyglądał się spienionym na ląd atakom fal morskich, które w ucieczce miotały za sobą "muszle, perły i korale". Z groźnych namiętności serca, zespolonego z duszą ludzkiego zbiorowiska, wyłaniają się nieśmiertelne pieśni, plotące ozdobę skroni poety.
A u nas?
Pouczającą i znamienną ankietę ogłosiły ostatnie poszyty tygodnika "Świat". (3) Komedyopisarzom i dramatykom polskim dały one dwa pytania do odpowiedzi: 1. Jakie z dzieł swych uważa za najudatniejsze?, 2) jakich wrażeń doznał na przedstawieniu pierwszej swej sztuki? Pytania – jak to łatwo zrozumieć – niedyskretne, dotykające naiwnie, ale dla tego właśnie sprytnie, najczulszej struny twórców. Pierwsze każe autorowi być sędzią publicznym własnych dzieł, drugie zmusza do spowiedzi z wrażeń, które, jak przypuszczam, każdy artysta radby wstydliwie ukryć na dnie własnej pamięci. Oba wywołują grę sprzecznych uczuć i pożądań: gniewu, zawodu, sławy, radości, upokorzenia, ambicyi, wdzięczności; oba zatem pragną zdjąć maskę z osobistego oblicza artysty i naglą go do wynurzeń w sposób bezceremonialny. Najlepiej rozumieli to ci, którzy na pytania nie odpowiedzieli; odpowiedź zaś nadesłali: Lubowski, Zalewski, Zapolska, Kiedrzyński, Grubiński, Ign. Grabowski, Nowaczyński, Przybyszewski, Stan. Kozłowski, Tad. Rittner, – (1) Kor. IV. 89.
(2) Nra 47 i dalsze r. 1913.
(3) Asnyk: "Poeci do publiczności".
Jerzy Żuławski i inni. Nastręczają one sporo smutnych refleksyi – zwłaszcza w świetle historycznoliterackiego porównania.
Kiedy Mickiewicz 16. grudnia 1822 wysyłał do druku Grażynę, pisał do Czeczota: "Skończyłem powieść i dzisiejszej nocy (bezsennej!) trochę przepisałem. Jest to pierwsza robota, której skończenie nic mnie nie cieszy, bo po większej części klepana invita Minerva. Jeśliby, nim nadejdą Dziady, można było cenzurę uzyskać i zacząć drukować, toby było najlepiej; jeśli nie, tymczasem niech Józef stary i młody (Jeżowski i Kowalewski), Tomasz (Zan) i ty odczytają i uwag udzielą, gdzie co poprawić… da się. Wszakże i Dziady byłyby dotąd, ale mię powieść dusiła, a pierwszą część Dziadów trochę poprawiam wedle uwag Borowskiego (profesora) niegdyś mnie czynionych".
We dwa miesiące potem posyła z Kowna do Wilna Dziady i wyraża się tak: "Dziadów nic nie umiałem poprawić. Gdyby nie opłakane obowiązanie się do druków, poszłyby one pod czerwone sukno. W samej rzeczy lepsze o nich, miałem wyobrażenie, nim teraz czytać zacząłem. Ale cóż robić! Nie bierz tego za przesadę lub fanfaronadę, ale jestem przekonany, iż oprócz ballad reszta jest za wczesna i jeśli dłużej pożyję, będą mi kłuć w oczy te szpargały". W kilka dni potem pisze znów: "Chciałem szczerze uczynić Dziady znośniejszemi. Ale mi nie podobna przenieść się duszą w one czasy, kiedym to pisał. Stąd przewiduję, jak ta poczwarna kompozycya wyda się innym". "Z Wallenroda – pisze do Odyńca w 1827 r. – nie bardzo jestem rad. Są… piękne miejsca, ale nie wszystko mi przypada do smaku". Ten sam Mickiewicz po ukończeniu Pana Tadeusza w lutym 1834. donosi przyjacielowi: "Możebym Tadeusza zaniechał, ale już był blizki końca. Więc skończyłem wczoraj właśnie. Pieśni ogromnych dwanaście. Wiele mierności, wiele też dobrego"…
Tak o swych dziełach wyraża się nasz na/większy poeta. Czyż stąd nie wynika, że zapatrywał się on na swe dzieła skromnie i traktował je surowo, że bez skrupułu poddawał je pod ocenę z gotowością nietylko przyjęcia, ale i zastosowania się do uwag, że wolał "sukno czerwone", niż oddanie w ręce ogółu dzieła, które uważał za niedoskonałe?
Jakże odmiennie piszą nawet nie w poufnych, tylko w publicznych zwierzeniach o sobie nasi dramatycy. P. Wacław Grubiński uważa za najlepszy swój dramat "Kochankowie". "Według mnie – dodaje skromnie – jest to najlepszy dramat, jaki kiedykolwiek czytałem po polsku. Jego dyalog mnie upaja; jego sceniczność wprawia mnie w zachwyt; jego zwięzłość jest, według mnie, doskonałą". Kiwając następnie mądrą łysą głową nad losem sofoklesowego Edypa, wyrokuje z trójnoga wieszczego, że" w dziele sztuki forma jest treścią, jak o tem dziś wiedzą już nawet wróble na dachu każdego domu, prócz domu cenzury" rządowego teatru warszawskiego, który ośmielił się "Kochanków" odrzucić z powodu "mocno drażliwej treści".
P. Stefan Kiedrzyński uważa za najlepszą swoją sztukę "Grę serc" a to dla tej racyi, że mu przyniosła "jeśli nie dożywocie, to przynajmniej kilka upominków". Ma jednak pretensyę do aktorów i w pełnem oburzenia poczuciu wyższej autorskiej sprawiedliwości żąda, aby "sąd przysięgłych uwalniał bezwarunkowo każdego autora, który zamiast ściskać schodzącego ze sceny "bohatera"' – jak to jest we zwyczaju – zadaje mu cios w samo serce!"
P. Gabryela Zapolska z logiką po macierzyńsku uczuciową zwierza się wzruszająco: "Praca moja jest dla mnie samej czemś dziwnem, niepojętem i bardzo, bardzo drogiem". A więc uważa autorka za najlepszą swoją sztukę tę, "która została najmniej odczutą, najmniej zrozumianą, którą obrzucono obelgami i zawalano błotem, a która jest mi nad wszystko drogą. To "Kobieta bez skazy".
P. Adolfowi Nowaczyńskiemu sprawia kłopot w kwestyonaryusz u wyraz "najudatniejszy". Jakże to najudatniejszy? Czyżby w uznaniu jednego dzieła za najudatniejsze można było przypuszczać, że inne są mniej udatne? Odpowiedź tedy ogarnia miłosnem ramieniem szereg dzieł. "Z moich utworów scenicznych – głosi z dumnym gestem wyroczni – za najbardziej udały uważam "Smocze gniazdo", za najbardziej wdzięczny i stylowy "Starościca ukaranego", za najbardziej sumienny i nieodzowny "Cyganeryę warszawską", za najbardziej szczery, przydatny i konsekwentny "Fryderyka Wielkiego", za najbardziej ważny i potrzebny "Nowe Ateny", za najbardziej polski "Reja w Babinie", za najbardziej osobisty "Cara Dymitra Joanowicza", za najodważniejszy "Boga Wojny". Jako argument zaś do tego szeregu" najbardziej" wymyślnych ozdobnych epitetów wylewa kubeł obelg, zgrzytliwych i łobuzowskich przekleństw i niby – dowcipnych konceptów pod adresem… krytyków.
P. Stanisław Przybyszewski, podobnie jak poprzednik, nie radby zdyskredytować innych swych dramatów przez uznanie jednego z nich za najlepszy. "Pod względem… techniki, budowy dramatu i opanowania środków scenicznych uważam prawie wszystkie moje dramaty za dobrze skomponowane. W tej dziedzinie trudności nie znam''.
Czemże jest sąd Mickiewicza o Grażynie, Dziadach, Panu Tadeuszu w porównaniu z tymi sądami? I czem są: Grażyna, Dziady Pan Tadeusz, wobec Kochanków, Gry serc, Kobiety bez skazy, Nowych Aten, Topieli? Jakże naiwny i lekkomyślny jest nasz ogół, jak niedorzeczną nasza krytyka, że ośmielają się nie okadzać w kornem pochyleniu wonnym dymem pochwał i uwielbienia tylu dramatycznych arcydzieł? Jeszcze ogół – no, ten tylko głupi, ale krytyka i krytycy – wprost szkodliwi zbrodniarze, o ile poważą się nie na klęczkach przystąpić do sanktuaryum dzieła, w którem duch twórczy złożył swe bezcenne misterya. Przeto też nie bez świątobliwego dreszczu i ja zaczynam przegląd przygodnie zgrupowanych dramatów ostatniej doby.II. DRAMAT IDEOWY.
A zaczynam od dramatu, który już obruszył pioruny autorskie na głowy bezecnych krytyków za to, że w orzeczeniu sądu konkursowego im. Słowackiego w Warszawie w r. 1910 odmówili dziełu "pierwiastku dramatycznego". Oburzony autor postawił niefortunnych sędziów pod pręgierz, wymieniwszy na wieczną rzeczy pamiątkę ich nazwiska. Z łatwo zrozumiałego uczucia litości nie powtarzam ich… tu, wolno mi atoli odsłonić tajemnicę dzieła i autora. Dziełem jest "Lucyan, dramat współczesny i przyszłych pokoleń", autorem zaś Romuald Minkiewicz. Na czele szumna dedykacya Słowackiemu, potem motto: strofa o Popielu krwawym z Króla Ducha, następnie na wzór Dziadów, Kordyana i Nieboskiej: Prolog.
Duch Światłonośca. Lucifer docieka początku swego. Jest on "piastunem wszystkości", ale nie zna siebie. "Wywiódł rój światów ze siebie", "wszystko ma w swej mocy" – lecz nie wie, kim jest? Wywołuje tedy" z piargów ziemi i z kwiatu tęsknego lotosu nowy stwór, myślami jego pełen i żądzą poznania". Człowiek, spragniony prawdy, idzie w śmierć, lecz z przyjaźni miłosnej dwojga dusz układa stos; bucha taki płomień, że słońca bledną i dostrzega, że w nim jest Lucifer i z nim jest on jedno.
Lucyan ma być wykładnikiem tych idei. Jest to młodzieniec z pokolenia ostatniej rewolucyi warszawskiej; wyrósł ponad swych rówieśników myślą i uczuciem. Myśl ogarnia ludzkośći światy, ale nie może się pogodzić z silą ciążenia, ograniczającą człowieka do ziemi; uczucie łaknie zbliżenia do duszy "współdźwięcznej, współczulnej, za duszą jego tęskniącej z prawieka, dla jego ducha stworzonej".
Lucyan i Ewa zbliżają się. On kocha ją szalenie," 'obłędnie", jak brat, ale nie tylko jak brat. (Str 76). Ona niegdyś całowała go "beznamiętnie, seraficznie", rodzi się jednak i w niej żądza, która ją rzuca w jego objęcia (1).
A później… Ewa ma dziecię z Wiesławem i dręczy się na wspomnienie szału kazirodczego. Nie bardzo uspokaja ją nawet wmawianie Lucyana, że mimo upadku jest "czysta – Tamto… błąd serca". (105).
W ostatnim akcie defilują przed zdumionem okiem czytelnika: Ślepa królewna, Salonie, Lucyan, Łysy kapłan, Pacholę Sierota, Hiob, Mędrzec, Faun, hetera, Stary Bretończyk i Obłąkany. Szereg tych dziwacznie dobranych postaci wygłasza afo- – (1) Koniec aktu III. str. 94.
ryztny, mające jeszcze raz stwierdzić niedolę świata, lecącego w podrygach szału i pętach głupstwa w jakąś bezmyślną otchłań.
Jestże to dramat?
Jest pomysł nowego Prometeusza – indywidualisty i jest w pierwszym akcie bardzo zręczny dyalog. Ale postaci głównej brak wycieniowania psychologicznego; linie kontrastów niezmiernie wątłe; brak oparcia akcyi o tło życia, nieodzowne dla okazania rzekomej wyższości Lucyana; rzekomej, gdyż Lucyan jest frazeologiem, niezdolnym do czynu i nic nie czyniącym. Pierwiastku tedy dramatycznego pomysłowi L ucyana odmówić niepodobna, a to wbrew opinii sędziów konkursowych; pomimo tego dramat to zupełnie w wykonaniu ułomny.
Mniej więcej tak samo rzecz ma się z Królewną morza czyli dniem życia tegoż autora. Cztery akty: Świt, Południe, Zachód, Noc. Królewna morza i Królewicz Słoneczny rozkochani w południe; ale oto zachód: słońce znika, królewna nadaremnie zdobywać je usiłuje: Czas nieubłagany. Na uboczu Wodan posępnie dąsa się na przemoc Czasu. Baśń dramatyczna w obrazach maluje więc stosunek słońca i wody. Zbyt nikły wątek. Zbyt rozwiewne i kształtów pozbawione postacie. Ani miłosne zapały słońca i wody, ani ich rozpacze nie budzą w naszem sercu oddźwięku. Poeta silił się, aby tę pustkę realną zapełnić rytmiką wiersza i doborem muzyką dźwięczących słów. Ale nie zapełnił. Archaizując – zgromadził mnóstwo słów nieraz sztucznych i nieładnych, jak: wysil, ostrokolcy, niezdrzemnie (przysłówek), łóg (mórz), i kołowód (fal) it… p. Martwe są symbole i sucha symbolika. Ani baśni w tem niema ani dramatu. Niema nawet samodzielności w technice. Możnaby niezbicie udowodnić pożyczki, przejęte od Mickiewicza, Słowackiego, Żeromskiego, Przybyszywskiego, Wyspiańskiego. Są to więc niewesołe pogłosy modernizmu.
Bardzo podobny dramat Edwarda Leszczyńskiego Atlantyda. Była niegdyś na Atlantydzie świątynia miłości. Ale Ocean zagroził wyspie mogiłą. Wówczas król wyprosił dar wiecznego życia, pod warunkiem, że zrobią ofiarę z miłości. Raz fale rzuciły na Atlantydę ciało ludzkie. Chryzeis, córka króla, wskrzesiła je pocałunkiem, skąd jednak wykwitła miłość. Fale zalewają wyspę.
Król na stos skazuje córkę i człowieka. W chwili gdy żagiew ma podpalić stos, słońce promieniami go bolewa, miłość tryumfuje, królewna i człowiek giną, a chóry Trytonów i Nereid śpiewają hymn ku czci miłości.
Symbolika tu już głębsza, żywsza; idea rozplenia się na tle wiekuistego sojuszu człowieka z przyrodą i miłości, śmierć dającej, mimo tego wszechwładnej. Niemniej przeto upostaciowane: Stokrótka, Kwiat róży, Kwiat granatu, Promyk miesiąca – są raczej igraszką barw, dźwięków i słów, nie zaś osobami, jak pragnie poeta. Są to ozdoby dramatu; sam dramat nikły, jak… promyk miesiąca.
Albo jak Czciciele tonów Rudolfa Baranowskiego. Zestawiam zresztą dwa te dramaty nie na podstawie wartości równorzędnej, lecz podobieństw dramatycznego żywiołu: wszakże pierwszy dowodzi wprawnej dłoni pisarza, drugi jest dziełem wielostronnie nieudolnem. Pierwszemu brak dramatycznego nerwu, choć wiersze nizane gładko i harmonijnie, jak paciorki w różańcu; drugi w pomyśle chybiony, w strukturze wątły, w wykonaniu szczegółów bezdarny.
Dwojaka bywa muzyka: jedna budzi duszę – jest to muzyka naszych pól i lasów, a odtwarza ją Paderewski; druga budzi żądze i staje się źródłem dramatu. Postaciami dramatu dwaj basetliści: hr. Rode i Julio. Rode nie jest artystą władcą dusz, tylko "chwyta rasowe kobiety i to mu się opłaca" (95). Na tym motywie snuje się dramat w trójkącie małżeńskim: Rode, Julio i żona jego Wanda. Czyż warto opowiadać peripetye dramatu, w którym nic się psychologicznie nie tłumaczy i nie wiąże? Wszak hr. Rode – ów mędrek – to blagier, obłudnik, kłamca – nikczemna figura. A jakaż dekoracya bezmyślnych frazesów i błędów językowych: kto pisze: "basetla wybiegła mi z dłoni" (56), "ruszczką" (60), "nie nauczyli ją myśleć" (91), "ją jeszcze nie stracił" (99) i t… p., tenby powinien jąć się gramatyki, nie dramatu.
Ciekawość rozbudza tylko ów pościg za tematami taki chorobliwy a pełen znaczenia dla niektórych działów dzisiejszej poezyi, oderwanej od życia przez dogmaty teoryjki "sztuka dla sztuki". Nawet talenty mętnienie łamią swe skrzydła przez owo przeniesienie dramatycznej akcyi w czystą sferę ducha. Tak się też stało z Parakletem Władysława Poświata (X. Antoniego Szandlerowskiego). Autor, zmarły już ksiądz katolicki, wydał za życia o ile mi wiadomo, dwa dzieła; Confiteor, rodzaj lirycznej powieści i Parakleta, poemat dramatyczny w czterech aktach; prócz tego zbiór ulotnych wierszy. Sam się uważał za epigona Słowackiego i wysoko cenił swe dzieła. Rozwijał pomysł dramatu o Herodzie, Herodyadzie i Salonie – i pytał dumnie: "A teraz porównaj Salome Wilde'a? "Zewsząd w Łodzi – chełpił się – sypią się na mnie podziękowania za uroczyste chwile, jakie im dały moje poezyę". Kotarbiński – wyznaje – obiecał "głębokie i obszerne studyum o Paraklecie w Sfinksie ; Okuń winszował okładki; Witkiewicz podsunął papiery, a sam zaczął czytać Parakleta ; Lorentowicz obiecał napisać" z obowiązku i z racyi psychologii twórczości"; Źeromski – "prosty, skromny, a niewymowny"… i t… d.
Paraklet zatem miał już zapewnionych dzwonników w 1909 roku, gdy w świat szedł. I oto pięciolecie wionęło nad nagim wizerunkiem uskrzydlonego Parakleta ; przekorny zaś czas nie ziścił wróżb szumnych i dumnych.
A jednak Paraklet zgoła nie należy do dzieł pospolitych i wart z wielu względów uwagi.
Pierwszy akt jest symboliczną ekspozycyą niedoli mężczyzny i kobiety; niedola wynika ze zlewu w organizmie ludzkim sił materyi i porywów ducha.
Dolina. Pod odwiecznym dębem świątynne znicze. Misy, dzbany, koryta pełne miodu, mleka, ziaren. Święte węże, dym kadzideł. Chóry sytych, nędzarzy, cierpiących. Jawi się Cisza; Ból "rozczeluścił krwawą stupaszczę, toczy się, kłębi, rozwęża"; jawi się Jęk, Krew, Łzy. Daje się słyszeć głos niewidzialnego Lucyfera, który widma te nazywa siostrami i zachęca je do zapanowania nad Ziemicem. Nakoniec Ziemie pnie się ku szczytom. Rozlega się Głos:
Jam jest, który jest.
Ziemie chce ujrzeć twarz Boga, pozuje na Prometeusza i chce wszystką miłość, którą ma Bóg, zanieść ludziom, wyzywa Boga:
Gniewem Twym nie drżę, ni się trwożę.
Bom nie jest proch, bo jestem Duch!
Krzak ognisty gaśnie, na nim w nieskończoność rośnie krzyż, na krzyżu Syn. Ziemie rozważa gorzko. "
Cóż, że z krwi Twojej płynie odkupienie,