Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pogłosy Młodej Polski w dramacie, powieści i krytyce literackiej - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pogłosy Młodej Polski w dramacie, powieści i krytyce literackiej - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 341 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

"Nie będę po­chleb­ne­mi, bo mi już obrzy­dły,

Bła­gał nie­ukró­co­ną ich dumę – ka­dzi­dły… "

Wę­gier­ski: Do wier­szo­pi­sów.

Gdy­by­śmy z wy­so­ko­ści pta­sie­go lotu zdo­ła­li roz­gląd­nąć i w źre­ni­cy oka sku­pić mno­gość na­szych twór­czych zja­wisk li­te­rac­kich bie­żą­cej doby, ob­raz oka­zał­by się nam nie­po­cie­sza­ją­cy.

Na ca­łym ob­sza­rze wid­no­krę­gu za­męt.Żad­nych zgo­ła norm!

"Skłę­bio­nych ży­wio­łów waśń" nie daje wi­dzieć ani jed­nej li­nii twór­czej w pra­wi­dło­wym roz­kwi­cie. Prze­ży­ły się za­dzi­wia­ją­co szyb­ko i wy­czer­pa­ły znacz­ne ta­len­ty. Na roz­le­głem ru­mo­wi­sku ster­czą one na kształt wy­nio­słych fa­brycz­nych ko­mi­nów, z któ­rych zio­ną słu­py dymu na znak, że w głę­bi głu­cho jesz­cze wre za­rze­wie, choć już nie wy­bu­cha pło­mie­niem. I dużo na­okół ist­nień miał­kich, jed­no­dnio­wych ru­sza się, po­ły­ska bla­dem świa­teł­kiem, wy­da­je brzęk nie­wy­raź­ny.

Nie­po­ję­ty pęd do opu­bli­ko­wa­nia książ­ki. By­le­by książ­ka!

Niech się za­wie­ru­szy bez śla­du w po­wo­dzi grub­szych, ja­skraw­szych, szczę­śliw­szych, niech ją wy­drwią, wy­trze­pią, uni­ce­stwią: by­le­by dzie­li je­den po­igrać w słoń­cu ludz­kich oczu i opi­nii.

W tym na­tło­ku książ­ko­wej pro­duk­cyi od­zwier­cie­dla się za­rów­no głód wra­żeń dzi­siej­sze­go czy­tel­ni­ka, jak za­męt w prze­ko­na­niach, my­ślach i uczu­ciach dzi­siej­sze­go ar­ty­sty; za­rów­no go­rącz­ka i skwa­pli­wość, z jaką czy­tel­nik rzu­ca się na książ­kę i po­chła­nia ją, byle się na­sy­cić, cza­sem struć nie­zdro­wym po­kar­mem, jak po­ścig ar­ty­sty, za no­wym te­ma­tem, nie­zwy­kłym po­my­słem, dzi­wacz­nym mo­ty­wem, by­le­by tą no­wo­ścią czy ory­gi­nal­no­ścią skuć choć na mo­ment pierz­cha­ją­cą uwa­gę. Po­dob­no zresz­tą praw­dę po­wie­dział już Nie­tz­sche, że je­że­li ludz­kość przez wiek bę­dzie jesz­cze tak lu­bo­wa­ła się w książ­ce, to na­wet duch cuch­nąć za­cznie. Trze­ba tyl­ko do­dać: w no­wej książ­ce ze stem­plem sztu­ki. I dziś bo­wiem, jak w XIX. wie­ku, nie zni­kła u nas wia­ra w książ­kę i jej owo­ce, i dziś, jak w XIX. wie­ku, nie za­gu­bił na­ogół ar­ty­sta związ­ku z ży­ciem, po­mi­mo chwi­lo­wych w tym wzglę­dzie wy­sił­ków in­dy­wi­du­ali­zmu i dziś za­tem wpływ książ­ki nie zrów­nał się jesz­cze z ze­rem; ale dziś, nie tak jak w dzie­więt­na­stym wie­ku, książ­ka bywa nie­raz pro­duk­tem cha­otycz­ne­go splo­tu po­wi­kła­nych my­śli, bywa ob­ra­zem męki uczuć, nie­uko­jo­nych żądz, sła­bo uświa­do­mio­nych tę­sk­not, dzi­wacz­nych ma­rzeń, lub – co gor­sza – pro­pa­gan­dą rze­ko­mo po­stę­po­wych, lecz dla ple­mien­nej du­szy na­szej ma­ją­cych za­pra­wę jadu – za­sad. Naj­mil­szą for­mą dzi­siej­sze­go czy­tel­ni­ka po­zo­sta­ła po­wieść. I w tem przej­ścio­wy okres t… z… mo­der­ni­zmu nie zdo­łał ni­cze­go od­mie­nić.

Ale że świat du­cha ma swo­je głę­bie i swo­je cza­ro­dziej­skie se­za­my, do któ­rych kształt ten do­tych­czas nie od­na­lazł wła­ści­we­go klu­cza, prze­to ar­ty­ści do owych ta­jem­ni­czych kry­jó­wek du­cha wpro­wa­dza­ją czy­tel­ni­ka za po­mo­cą dra­ma­tu. Oto cią­głe jesz­cze for­ma przy­szło­ści dla ca­łe­go łań­cu­cha idei i uczuć, któ­re wiek i ży­cie pię­trzy nie­ustan­nie i nie­roz­g­ma­twa­nie plą­cze. Od­zy­wa­ją się nie­kie­dy gło­sy lęku i prze­stro­gi wo­bec roz­wiel­moż­nie­nia ki­ne­ma­to­gra­fu, ja­ko­by ten ro­dzaj wi­do­wi­ska pod­gry­zał dra­mat. Płon­ne oba­wy. Po­spo­li­ty, try­wial­ny, szko­dli­wy, na­wet zgub­ny ską­di­nąd – ki­ne­ma­to­graf nie uni­ce­stwi dra­ma­tu, bo nie­zli­czo­na ilość za­wi­kłań ar­ty­stycz­nej du­szy tyl­ko tym ra­mom za­wdzię­czać może na­le­ży­te uję­cie. Po­wiem wię­cej. Im bar­dziej po­głę­bi się i roz­sze­rzy treść du­szy zbio­ro­wej i jed­nost­ko­wej, im wię­cej zda­rzeń przy­nie­sie po­tok ży­cia, im ży­wiej i moc­niej na­uczy się ar­tyzm zle­wać z prze­ży­cia­mi zbio­ro­wej du­szy, im ja­śniej na­uczy się uświa­da­miać wła­sne, tem ob­fit­szy plon za­pew­ni się dla dra­ma­tu.

Ale choć­by to w okre­sie po­gar­dy dla wszyst­kich es­te­tycz­nych skrę­po­wań brzmieć mia­ło jak ana­chro­nizm, trze­ba po­wie­dzieć, że dra­mat jest naj­trud­niej­szą for­mą wy­po­wia­da­nia się w sztu­ce. Naj­więk­si sztuk­mi­strze ima­li się tej for­my w doj­rza­ło­ści swe­go ta­len­tu; u nas wszy­scy trzej wiesz­cze po­dob­nie: Mic­kie­wicz po Gra­ży­nie, bal­la­dach, Wal­len­ro­dzie, So­ne­tach, Sło­wac­ki po sze­re­gu po­wie­ści, rów­nież i Kra­siń­ski. Trud­ność oczy­wi­ście nie po­le­ga na dy­alo­gu, ak­tach, sce­nach, nie na wy­na­le­zie­niu ze­spo­łu po­mię­dzy tre­ścią we­wnętrz­ną a sło­wem, ryt­mem i ry­mem, nie na har­mo­nii, wy­do­by­tej z roz­ma­ito­ści ele­men­tów fo­nicz­nych.

Po­eta dra­ma­tycz­ny wpro­wa­dza w ruch ży­wych lu­dzi; musi ich wy­zwo­lić z pod prze­mo­cy wła­snej swo­jej in­dy­wi­du­al­no­ści, a w za­mian za to ob­da­rzyć ta­kiem wy­po­sa­że­niem du­cho­wej tre­ści, żeby spra­wia­ły złu­dze­nie praw­dy. Owo złu­dze­nie nie może wy­ni­kać tyl­ko z po­zo­rów praw­dy, lecz z eko­no­micz­ne­go usto­sun­ko­wa­nia we­wnętrz­nych war­to­ści z wy­ra­zem ze­wnętrz­nym stwo­rzo­ne­go przez ar­ty­stę czło­wie­ka. Eko­no­mia zaś ry­sów wy­klu­cza mno­gość plo­tek, ga­węd i aneg­dot, ja­kich peł­ne co­dzien­ne ży­cie, a któ­re jed­nak sta­no­wi­ły­by obcy ar­ty­zmo­wi ba­last i po­kry­ły sztu­kę war­stwą sza­rzy­zny. Je­że­li do ta­kie­go zle­wu ide­ału z praw­dą do­łą­czy­my kon­se­kwen­cyę ob­li­cza dzia­ła­ją­ce­go czło­wie­ka w każ­dym jego czy­nie, sło­wie, my­śli, we wszyst­kich po­ło­że­niach ak­cyi i w ze­tknię­ciu z in­ne­mi oso­ba­mi, je­że­li do­łą­czy­my ko­niecz­ność psy­chicz­nych prze­obra­żeń, nie­od­dziel­ną od po­ję­cia ży­we­go, my­ślą­ce­go i czu­ją­ce­go or­ga­ni­zmu; je­że­li do­łą­czy­my taką zręcz­ność pro­wa­dze­nia roz­wo­ju sztu­ki, żeby we­wnętrz­ne prze­mia­ny w du­szy osób od­by­wa­ły się w cza­sie dy­alo­gu i przez dy­alog: to zro­zu­mie­my, dla­cze­go nasi sztuk­mi­strze ku­si­li się o dra­mat do­pie­ro w po­czu­ciu głę­bo­kiem wła­snej mocy.

Tym­cza­sem dzi­siej­si po­eci ubie­ra­ją w sza­tę dra­ma­tu wszyst­kie bez bra­ku po­my­sły, ja­kie im fan­ta­zya na­wi­nie, coby jesz­cze było po­ło­wą bie­dy, gdy­by przy­najm­niej wy­ko­na­nie od­po­wia­da­ło w god­ny spo­sób wa­run­kom praw­dzi­wej sztu­ki. Temu przy­pi­sać trze­ba dziw­ne zja­wi­sko, że książ­ko­wych dra­ma­tów moc, a sce­ny za­si­la­ją się dzie­ła­mi ob­cych li­te­ra­tur; ile­kroć zaś po­wa­żą się za­pro­du­ko­wać dzie­ło ro­dzi­me­go ta­len­tu, sztu­ka nie wy­trzy­mu­je kil­ku przed­sta­wień, po­mi­mo bar­dzo za­zwy­czaj po­błaż­li­wej oce­ny spe­cy­al­nej kry­ty­ki. Nie wy­star­cza i samo opa­no­wa­nie me­cha­ni­zmu dra­ma­tu, jako dzie­ła sztu­ki. Me wy­star­cza wy­na­le­zie­nie – jak nie­gdyś do­ma­gał się. Mic­kie­wicz – "wiel­kie­go wy­pad­ku, wiel­kich cha­rak­te­rów, wiel­kich sy­tu­acyi". (1)

Szek­spir, gdy sta­nął na dra­ma­tu szczy­cie,

Miał pod no­ga­mi wiel­ką lu­dzi wrza­wę,

Wy­bu­cha­ją­ce na­mięt­no­ścią ży­cie,

Wiel­kie go­ni­twy o mi­łość i sła­wę. (2)

Dra­mat wy­ma­ga za­nu­rze­nia się w głę­bi­ny spół­cze­snej czy prze­szłej zbio­ro­wej du­szy; ale i try­um­fal­ne­go wy­lo­tu z tych głę­bin ku wy­ży­nom ide­ału. Me nada­rem­nie twór­ca ///. Dzia­dów w okre­sie swych wie­lo­let­nich roz­my­ślań nad dra­ma­tem, wspar­ty na ska­le Ju­da­mi, przy­glą­dał się spie­nio­nym na ląd ata­kom fal mor­skich, któ­re w uciecz­ce mio­ta­ły za sobą "musz­le, per­ły i ko­ra­le". Z groź­nych na­mięt­no­ści ser­ca, ze­spo­lo­ne­go z du­szą ludz­kie­go zbio­ro­wi­ska, wy­ła­nia­ją się nie­śmier­tel­ne pie­śni, plo­tą­ce ozdo­bę skro­ni po­ety.

A u nas?

Po­ucza­ją­cą i zna­mien­ną an­kie­tę ogło­si­ły ostat­nie po­szy­ty ty­go­dni­ka "Świat". (3) Ko­me­dy­opi­sa­rzom i dra­ma­ty­kom pol­skim dały one dwa py­ta­nia do od­po­wie­dzi: 1. Ja­kie z dzieł swych uwa­ża za naj­udat­niej­sze?, 2) ja­kich wra­żeń do­znał na przed­sta­wie­niu pierw­szej swej sztu­ki? Py­ta­nia – jak to ła­two zro­zu­mieć – nie­dy­skret­ne, do­ty­ka­ją­ce na­iw­nie, ale dla tego wła­śnie spryt­nie, naj­czul­szej stru­ny twór­ców. Pierw­sze każe au­to­ro­wi być sę­dzią pu­blicz­nym wła­snych dzieł, dru­gie zmu­sza do spo­wie­dzi z wra­żeń, któ­re, jak przy­pusz­czam, każ­dy ar­ty­sta rad­by wsty­dli­wie ukryć na dnie wła­snej pa­mię­ci. Oba wy­wo­łu­ją grę sprzecz­nych uczuć i po­żą­dań: gnie­wu, za­wo­du, sła­wy, ra­do­ści, upo­ko­rze­nia, am­bi­cyi, wdzięcz­no­ści; oba za­tem pra­gną zdjąć ma­skę z oso­bi­ste­go ob­li­cza ar­ty­sty i na­glą go do wy­nu­rzeń w spo­sób bez­ce­re­mo­nial­ny. Naj­le­piej ro­zu­mie­li to ci, któ­rzy na py­ta­nia nie od­po­wie­dzie­li; od­po­wiedź zaś na­de­sła­li: Lu­bow­ski, Za­lew­ski, Za­pol­ska, Kie­drzyń­ski, Gru­biń­ski, Ign. Gra­bow­ski, No­wa­czyń­ski, Przy­by­szew­ski, Stan. Ko­złow­ski, Tad. Rit­t­ner, – (1) Kor. IV. 89.

(2) Nra 47 i dal­sze r. 1913.

(3) Asnyk: "Po­eci do pu­blicz­no­ści".

Je­rzy Żu­ław­ski i inni. Na­strę­cza­ją one spo­ro smut­nych re­flek­syi – zwłasz­cza w świe­tle hi­sto­rycz­no­li­te­rac­kie­go po­rów­na­nia.

Kie­dy Mic­kie­wicz 16. grud­nia 1822 wy­sy­łał do dru­ku Gra­ży­nę, pi­sał do Cze­czo­ta: "Skoń­czy­łem po­wieść i dzi­siej­szej nocy (bez­sen­nej!) tro­chę prze­pi­sa­łem. Jest to pierw­sza ro­bo­ta, któ­rej skoń­cze­nie nic mnie nie cie­szy, bo po więk­szej czę­ści kle­pa­na in­vi­ta Mi­ne­rva. Je­śli­by, nim na­dej­dą Dzia­dy, moż­na było cen­zu­rę uzy­skać i za­cząć dru­ko­wać, toby było naj­le­piej; je­śli nie, tym­cza­sem niech Jó­zef sta­ry i mło­dy (Je­żow­ski i Ko­wa­lew­ski), To­masz (Zan) i ty od­czy­ta­ją i uwag udzie­lą, gdzie co po­pra­wić… da się. Wszak­że i Dzia­dy by­ły­by do­tąd, ale mię po­wieść du­si­ła, a pierw­szą część Dzia­dów tro­chę po­pra­wiam we­dle uwag Bo­row­skie­go (pro­fe­so­ra) nie­gdyś mnie czy­nio­nych".

We dwa mie­sią­ce po­tem po­sy­ła z Kow­na do Wil­na Dzia­dy i wy­ra­ża się tak: "Dzia­dów nic nie umia­łem po­pra­wić. Gdy­by nie opła­ka­ne obo­wią­za­nie się do dru­ków, po­szły­by one pod czer­wo­ne suk­no. W sa­mej rze­czy lep­sze o nich, mia­łem wy­obra­że­nie, nim te­raz czy­tać za­czą­łem. Ale cóż ro­bić! Nie bierz tego za prze­sa­dę lub fan­fa­ro­na­dę, ale je­stem prze­ko­na­ny, iż oprócz bal­lad resz­ta jest za wcze­sna i je­śli dłu­żej po­ży­ję, będą mi kłuć w oczy te szpar­ga­ły". W kil­ka dni po­tem pi­sze znów: "Chcia­łem szcze­rze uczy­nić Dzia­dy zno­śniej­sze­mi. Ale mi nie po­dob­na prze­nieść się du­szą w one cza­sy, kie­dym to pi­sał. Stąd prze­wi­du­ję, jak ta po­czwar­na kom­po­zy­cya wyda się in­nym". "Z Wal­len­ro­da – pi­sze do Odyń­ca w 1827 r. – nie bar­dzo je­stem rad. Są… pięk­ne miej­sca, ale nie wszyst­ko mi przy­pa­da do sma­ku". Ten sam Mic­kie­wicz po ukoń­cze­niu Pana Ta­de­usza w lu­tym 1834. do­no­si przy­ja­cie­lo­wi: "Mo­że­bym Ta­de­usza za­nie­chał, ale już był bliz­ki koń­ca. Więc skoń­czy­łem wczo­raj wła­śnie. Pie­śni ogrom­nych dwa­na­ście. Wie­le mier­no­ści, wie­le też do­bre­go"…

Tak o swych dzie­łach wy­ra­ża się nasz na/więk­szy po­eta. Czyż stąd nie wy­ni­ka, że za­pa­try­wał się on na swe dzie­ła skrom­nie i trak­to­wał je su­ro­wo, że bez skru­pu­łu pod­da­wał je pod oce­nę z go­to­wo­ścią nie­tyl­ko przy­ję­cia, ale i za­sto­so­wa­nia się do uwag, że wo­lał "suk­no czer­wo­ne", niż od­da­nie w ręce ogó­łu dzie­ła, któ­re uwa­żał za nie­do­sko­na­łe?

Jak­że od­mien­nie pi­szą na­wet nie w po­uf­nych, tyl­ko w pu­blicz­nych zwie­rze­niach o so­bie nasi dra­ma­ty­cy. P. Wa­cław Gru­biń­ski uwa­ża za naj­lep­szy swój dra­mat "Ko­chan­ko­wie". "We­dług mnie – do­da­je skrom­nie – jest to naj­lep­szy dra­mat, jaki kie­dy­kol­wiek czy­ta­łem po pol­sku. Jego dy­alog mnie upa­ja; jego sce­nicz­ność wpra­wia mnie w za­chwyt; jego zwię­złość jest, we­dług mnie, do­sko­na­łą". Ki­wa­jąc na­stęp­nie mą­drą łysą gło­wą nad lo­sem so­fo­kle­so­we­go Edy­pa, wy­ro­ku­je z trój­no­ga wiesz­cze­go, że" w dzie­le sztu­ki for­ma jest tre­ścią, jak o tem dziś wie­dzą już na­wet wró­ble na da­chu każ­de­go domu, prócz domu cen­zu­ry" rzą­do­we­go te­atru war­szaw­skie­go, któ­ry ośmie­lił się "Ko­chan­ków" od­rzu­cić z po­wo­du "moc­no draż­li­wej tre­ści".

P. Ste­fan Kie­drzyń­ski uwa­ża za naj­lep­szą swo­ją sztu­kę "Grę serc" a to dla tej ra­cyi, że mu przy­nio­sła "je­śli nie do­ży­wo­cie, to przy­najm­niej kil­ka upo­min­ków". Ma jed­nak pre­ten­syę do ak­to­rów i w peł­nem obu­rze­nia po­czu­ciu wyż­szej au­tor­skiej spra­wie­dli­wo­ści żąda, aby "sąd przy­się­głych uwal­niał bez­wa­run­ko­wo każ­de­go au­to­ra, któ­ry za­miast ści­skać scho­dzą­ce­go ze sce­ny "bo­ha­te­ra"' – jak to jest we zwy­cza­ju – za­da­je mu cios w samo ser­ce!"

P. Ga­bry­ela Za­pol­ska z lo­gi­ką po ma­cie­rzyń­sku uczu­cio­wą zwie­rza się wzru­sza­ją­co: "Pra­ca moja jest dla mnie sa­mej czemś dziw­nem, nie­po­ję­tem i bar­dzo, bar­dzo dro­giem". A więc uwa­ża au­tor­ka za naj­lep­szą swo­ją sztu­kę tę, "któ­ra zo­sta­ła naj­mniej od­czu­tą, naj­mniej zro­zu­mia­ną, któ­rą ob­rzu­co­no obe­lga­mi i za­wa­la­no bło­tem, a któ­ra jest mi nad wszyst­ko dro­gą. To "Ko­bie­ta bez ska­zy".

P. Adol­fo­wi No­wa­czyń­skie­mu spra­wia kło­pot w kwe­sty­ona­ry­usz u wy­raz "naj­udat­niej­szy". Jak­że to naj­udat­niej­szy? Czyż­by w uzna­niu jed­ne­go dzie­ła za naj­udat­niej­sze moż­na było przy­pusz­czać, że inne są mniej udat­ne? Od­po­wiedź tedy ogar­nia mi­ło­snem ra­mie­niem sze­reg dzieł. "Z mo­ich utwo­rów sce­nicz­nych – gło­si z dum­nym ge­stem wy­rocz­ni – za naj­bar­dziej uda­ły uwa­żam "Smo­cze gniaz­do", za naj­bar­dziej wdzięcz­ny i sty­lo­wy "Sta­ro­ści­ca uka­ra­ne­go", za naj­bar­dziej su­mien­ny i nie­odzow­ny "Cy­ga­ne­ryę war­szaw­ską", za naj­bar­dziej szcze­ry, przy­dat­ny i kon­se­kwent­ny "Fry­de­ry­ka Wiel­kie­go", za naj­bar­dziej waż­ny i po­trzeb­ny "Nowe Ate­ny", za naj­bar­dziej pol­ski "Reja w Ba­bi­nie", za naj­bar­dziej oso­bi­sty "Cara Dy­mi­tra Jo­ano­wi­cza", za naj­od­waż­niej­szy "Boga Woj­ny". Jako ar­gu­ment zaś do tego sze­re­gu" naj­bar­dziej" wy­myśl­nych ozdob­nych epi­te­tów wy­le­wa ku­beł obelg, zgrzy­tli­wych i ło­bu­zow­skich prze­kleństw i niby – dow­cip­nych kon­cep­tów pod ad­re­sem… kry­ty­ków.

P. Sta­ni­sław Przy­by­szew­ski, po­dob­nie jak po­przed­nik, nie rad­by zdys­kre­dy­to­wać in­nych swych dra­ma­tów przez uzna­nie jed­ne­go z nich za naj­lep­szy. "Pod wzglę­dem… tech­ni­ki, bu­do­wy dra­ma­tu i opa­no­wa­nia środ­ków sce­nicz­nych uwa­żam pra­wie wszyst­kie moje dra­ma­ty za do­brze skom­po­no­wa­ne. W tej dzie­dzi­nie trud­no­ści nie znam''.

Czem­że jest sąd Mic­kie­wi­cza o Gra­ży­nie, Dzia­dach, Panu Ta­de­uszu w po­rów­na­niu z tymi są­da­mi? I czem są: Gra­ży­na, Dzia­dy Pan Ta­de­usz, wo­bec Ko­chan­ków, Gry serc, Ko­bie­ty bez ska­zy, No­wych Aten, To­pie­li? Jak­że na­iw­ny i lek­ko­myśl­ny jest nasz ogół, jak nie­do­rzecz­ną na­sza kry­ty­ka, że ośmie­la­ją się nie oka­dzać w kor­nem po­chy­le­niu won­nym dy­mem po­chwał i uwiel­bie­nia tylu dra­ma­tycz­nych ar­cy­dzieł? Jesz­cze ogół – no, ten tyl­ko głu­pi, ale kry­ty­ka i kry­ty­cy – wprost szko­dli­wi zbrod­nia­rze, o ile po­wa­żą się nie na klęcz­kach przy­stą­pić do sank­tu­ary­um dzie­ła, w któ­rem duch twór­czy zło­żył swe bez­cen­ne mi­ste­rya. Prze­to też nie bez świą­to­bli­we­go dresz­czu i ja za­czy­nam prze­gląd przy­god­nie zgru­po­wa­nych dra­ma­tów ostat­niej doby.II. DRA­MAT IDE­OWY.

A za­czy­nam od dra­ma­tu, któ­ry już ob­ru­szył pio­ru­ny au­tor­skie na gło­wy be­zec­nych kry­ty­ków za to, że w orze­cze­niu sądu kon­kur­so­we­go im. Sło­wac­kie­go w War­sza­wie w r. 1910 od­mó­wi­li dzie­łu "pier­wiast­ku dra­ma­tycz­ne­go". Obu­rzo­ny au­tor po­sta­wił nie­for­tun­nych sę­dziów pod prę­gierz, wy­mie­niw­szy na wiecz­ną rze­czy pa­miąt­kę ich na­zwi­ska. Z ła­two zro­zu­mia­łe­go uczu­cia li­to­ści nie po­wta­rzam ich… tu, wol­no mi ato­li od­sło­nić ta­jem­ni­cę dzie­ła i au­to­ra. Dzie­łem jest "Lu­cy­an, dra­mat współ­cze­sny i przy­szłych po­ko­leń", au­to­rem zaś Ro­mu­ald Min­kie­wicz. Na cze­le szum­na de­dy­ka­cya Sło­wac­kie­mu, po­tem mot­to: stro­fa o Po­pie­lu krwa­wym z Kró­la Du­cha, na­stęp­nie na wzór Dzia­dów, Kor­dy­ana i Nie­bo­skiej: Pro­log.

Duch Świa­tło­no­ś­ca. Lu­ci­fer do­cie­ka po­cząt­ku swe­go. Jest on "pia­stu­nem wszyst­ko­ści", ale nie zna sie­bie. "Wy­wiódł rój świa­tów ze sie­bie", "wszyst­ko ma w swej mocy" – lecz nie wie, kim jest? Wy­wo­łu­je tedy" z piar­gów zie­mi i z kwia­tu tę­sk­ne­go lo­to­su nowy stwór, my­śla­mi jego pe­łen i żą­dzą po­zna­nia". Czło­wiek, spra­gnio­ny praw­dy, idzie w śmierć, lecz z przy­jaź­ni mi­ło­snej dwoj­ga dusz ukła­da stos; bu­cha taki pło­mień, że słoń­ca bled­ną i do­strze­ga, że w nim jest Lu­ci­fer i z nim jest on jed­no.

Lu­cy­an ma być wy­kład­ni­kiem tych idei. Jest to mło­dzie­niec z po­ko­le­nia ostat­niej re­wo­lu­cyi war­szaw­skiej; wy­rósł po­nad swych ró­wie­śni­ków my­ślą i uczu­ciem. Myśl ogar­nia ludz­ko­śći świa­ty, ale nie może się po­go­dzić z silą cią­że­nia, ogra­ni­cza­ją­cą czło­wie­ka do zie­mi; uczu­cie łak­nie zbli­że­nia do du­szy "współ­dź­więcz­nej, współ­czul­nej, za du­szą jego tę­sk­nią­cej z pra­wie­ka, dla jego du­cha stwo­rzo­nej".

Lu­cy­an i Ewa zbli­ża­ją się. On ko­cha ją sza­le­nie," 'obłęd­nie", jak brat, ale nie tyl­ko jak brat. (Str 76). Ona nie­gdyś ca­ło­wa­ła go "bez­na­mięt­nie, se­ra­ficz­nie", ro­dzi się jed­nak i w niej żą­dza, któ­ra ją rzu­ca w jego ob­ję­cia (1).

A póź­niej… Ewa ma dzie­cię z Wie­sła­wem i drę­czy się na wspo­mnie­nie sza­łu ka­zi­rod­cze­go. Nie bar­dzo uspo­ka­ja ją na­wet wma­wia­nie Lu­cy­ana, że mimo upad­ku jest "czy­sta – Tam­to… błąd ser­ca". (105).

W ostat­nim ak­cie de­fi­lu­ją przed zdu­mio­nem okiem czy­tel­ni­ka: Śle­pa kró­lew­na, Sa­lo­nie, Lu­cy­an, Łysy ka­płan, Pa­cho­lę Sie­ro­ta, Hiob, Mę­drzec, Faun, he­te­ra, Sta­ry Bre­toń­czyk i Obłą­ka­ny. Sze­reg tych dzi­wacz­nie do­bra­nych po­sta­ci wy­gła­sza afo- – (1) Ko­niec aktu III. str. 94.

ryzt­ny, ma­ją­ce jesz­cze raz stwier­dzić nie­do­lę świa­ta, le­cą­ce­go w po­dry­gach sza­łu i pę­tach głup­stwa w ja­kąś bez­myśl­ną ot­chłań.

Je­st­że to dra­mat?

Jest po­mysł no­we­go Pro­me­te­usza – in­dy­wi­du­ali­sty i jest w pierw­szym ak­cie bar­dzo zręcz­ny dy­alog. Ale po­sta­ci głów­nej brak wy­cie­nio­wa­nia psy­cho­lo­gicz­ne­go; li­nie kon­tra­stów nie­zmier­nie wą­tłe; brak opar­cia ak­cyi o tło ży­cia, nie­odzow­ne dla oka­za­nia rze­ko­mej wyż­szo­ści Lu­cy­ana; rze­ko­mej, gdyż Lu­cy­an jest fra­ze­olo­giem, nie­zdol­nym do czy­nu i nic nie czy­nią­cym. Pier­wiast­ku tedy dra­ma­tycz­ne­go po­my­sło­wi L ucy­ana od­mó­wić nie­po­dob­na, a to wbrew opi­nii sę­dziów kon­kur­so­wych; po­mi­mo tego dra­mat to zu­peł­nie w wy­ko­na­niu ułom­ny.

Mniej wię­cej tak samo rzecz ma się z Kró­lew­ną mo­rza czy­li dniem ży­cia te­goż au­to­ra. Czte­ry akty: Świt, Po­łu­dnie, Za­chód, Noc. Kró­lew­na mo­rza i Kró­le­wicz Sło­necz­ny roz­ko­cha­ni w po­łu­dnie; ale oto za­chód: słoń­ce zni­ka, kró­lew­na nada­rem­nie zdo­by­wać je usi­łu­je: Czas nie­ubła­ga­ny. Na ubo­czu Wo­dan po­sęp­nie dąsa się na prze­moc Cza­su. Baśń dra­ma­tycz­na w ob­ra­zach ma­lu­je więc sto­su­nek słoń­ca i wody. Zbyt ni­kły wą­tek. Zbyt roz­wiew­ne i kształ­tów po­zba­wio­ne po­sta­cie. Ani mi­ło­sne za­pa­ły słoń­ca i wody, ani ich roz­pa­cze nie bu­dzą w na­szem ser­cu od­dźwię­ku. Po­eta si­lił się, aby tę pust­kę re­al­ną za­peł­nić ryt­mi­ką wier­sza i do­bo­rem mu­zy­ką dźwię­czą­cych słów. Ale nie za­peł­nił. Ar­cha­izu­jąc – zgro­ma­dził mnó­stwo słów nie­raz sztucz­nych i nie­ład­nych, jak: wy­sil, ostro­kol­cy, nie­zdrzem­nie (przy­słó­wek), łóg (mórz), i ko­ło­wód (fal) it… p. Mar­twe są sym­bo­le i su­cha sym­bo­li­ka. Ani ba­śni w tem nie­ma ani dra­ma­tu. Nie­ma na­wet sa­mo­dziel­no­ści w tech­ni­ce. Moż­na­by nie­zbi­cie udo­wod­nić po­życz­ki, prze­ję­te od Mic­kie­wi­cza, Sło­wac­kie­go, Że­rom­skie­go, Przy­by­szyw­skie­go, Wy­spiań­skie­go. Są to więc nie­we­so­łe po­gło­sy mo­der­ni­zmu.

Bar­dzo po­dob­ny dra­mat Edwar­da Lesz­czyń­skie­go Atlan­ty­da. Była nie­gdyś na Atlan­ty­dzie świą­ty­nia mi­ło­ści. Ale Oce­an za­gro­ził wy­spie mo­gi­łą. Wów­czas król wy­pro­sił dar wiecz­ne­go ży­cia, pod wa­run­kiem, że zro­bią ofia­rę z mi­ło­ści. Raz fale rzu­ci­ły na Atlan­ty­dę cia­ło ludz­kie. Chry­ze­is, cór­ka kró­la, wskrze­si­ła je po­ca­łun­kiem, skąd jed­nak wy­kwi­tła mi­łość. Fale za­le­wa­ją wy­spę.

Król na stos ska­zu­je cór­kę i czło­wie­ka. W chwi­li gdy ża­giew ma pod­pa­lić stos, słoń­ce pro­mie­nia­mi go bo­le­wa, mi­łość try­um­fu­je, kró­lew­na i czło­wiek giną, a chó­ry Try­to­nów i Ne­re­id śpie­wa­ją hymn ku czci mi­ło­ści.

Sym­bo­li­ka tu już głęb­sza, żyw­sza; idea roz­ple­nia się na tle wie­ku­iste­go so­ju­szu czło­wie­ka z przy­ro­dą i mi­ło­ści, śmierć da­ją­cej, mimo tego wszech­wład­nej. Nie­mniej prze­to upo­sta­cio­wa­ne: Sto­krót­ka, Kwiat róży, Kwiat gra­na­tu, Pro­myk mie­sią­ca – są ra­czej igrasz­ką barw, dźwię­ków i słów, nie zaś oso­ba­mi, jak pra­gnie po­eta. Są to ozdo­by dra­ma­tu; sam dra­mat ni­kły, jak… pro­myk mie­sią­ca.

Albo jak Czci­cie­le to­nów Ru­dol­fa Ba­ra­now­skie­go. Ze­sta­wiam zresz­tą dwa te dra­ma­ty nie na pod­sta­wie war­to­ści rów­no­rzęd­nej, lecz po­do­bieństw dra­ma­tycz­ne­go ży­wio­łu: wszak­że pierw­szy do­wo­dzi wpraw­nej dło­ni pi­sa­rza, dru­gi jest dzie­łem wie­lo­stron­nie nie­udol­nem. Pierw­sze­mu brak dra­ma­tycz­ne­go ner­wu, choć wier­sze ni­za­ne gład­ko i har­mo­nij­nie, jak pa­cior­ki w ró­żań­cu; dru­gi w po­my­śle chy­bio­ny, w struk­tu­rze wą­tły, w wy­ko­na­niu szcze­gó­łów bez­dar­ny.

Dwo­ja­ka bywa mu­zy­ka: jed­na bu­dzi du­szę – jest to mu­zy­ka na­szych pól i la­sów, a od­twa­rza ją Pa­de­rew­ski; dru­ga bu­dzi żą­dze i sta­je się źró­dłem dra­ma­tu. Po­sta­cia­mi dra­ma­tu dwaj ba­se­tli­ści: hr. Rode i Ju­lio. Rode nie jest ar­ty­stą wład­cą dusz, tyl­ko "chwy­ta ra­so­we ko­bie­ty i to mu się opła­ca" (95). Na tym mo­ty­wie snu­je się dra­mat w trój­ką­cie mał­żeń­skim: Rode, Ju­lio i żona jego Wan­da. Czyż war­to opo­wia­dać pe­ri­pe­tye dra­ma­tu, w któ­rym nic się psy­cho­lo­gicz­nie nie tłu­ma­czy i nie wią­że? Wszak hr. Rode – ów mę­drek – to bla­gier, ob­łud­nik, kłam­ca – nik­czem­na fi­gu­ra. A ja­każ de­ko­ra­cya bez­myśl­nych fra­ze­sów i błę­dów ję­zy­ko­wych: kto pi­sze: "ba­se­tla wy­bie­gła mi z dło­ni" (56), "ruszcz­ką" (60), "nie na­uczy­li ją my­śleć" (91), "ją jesz­cze nie stra­cił" (99) i t… p., ten­by po­wi­nien jąć się gra­ma­ty­ki, nie dra­ma­tu.

Cie­ka­wość roz­bu­dza tyl­ko ów po­ścig za te­ma­ta­mi taki cho­ro­bli­wy a pe­łen zna­cze­nia dla nie­któ­rych dzia­łów dzi­siej­szej po­ezyi, ode­rwa­nej od ży­cia przez do­gma­ty teo­ryj­ki "sztu­ka dla sztu­ki". Na­wet ta­len­ty męt­nie­nie ła­mią swe skrzy­dła przez owo prze­nie­sie­nie dra­ma­tycz­nej ak­cyi w czy­stą sfe­rę du­cha. Tak się też sta­ło z Pa­ra­kle­tem Wła­dy­sła­wa Po­świa­ta (X. An­to­nie­go Szan­dle­row­skie­go). Au­tor, zmar­ły już ksiądz ka­to­lic­ki, wy­dał za ży­cia o ile mi wia­do­mo, dwa dzie­ła; Con­fi­te­or, ro­dzaj li­rycz­nej po­wie­ści i Pa­ra­kle­ta, po­emat dra­ma­tycz­ny w czte­rech ak­tach; prócz tego zbiór ulot­nych wier­szy. Sam się uwa­żał za epi­go­na Sło­wac­kie­go i wy­so­ko ce­nił swe dzie­ła. Roz­wi­jał po­mysł dra­ma­tu o He­ro­dzie, He­ro­dy­adzie i Sa­lo­nie – i py­tał dum­nie: "A te­raz po­rów­naj Sa­lo­me Wil­de'a? "Ze­wsząd w Ło­dzi – cheł­pił się – sy­pią się na mnie po­dzię­ko­wa­nia za uro­czy­ste chwi­le, ja­kie im dały moje po­ezyę". Ko­tar­biń­ski – wy­zna­je – obie­cał "głę­bo­kie i ob­szer­ne stu­dy­um o Pa­ra­kle­cie w Sfink­sie ; Okuń win­szo­wał okład­ki; Wit­kie­wicz pod­su­nął pa­pie­ry, a sam za­czął czy­tać Pa­ra­kle­ta ; Lo­ren­to­wicz obie­cał na­pi­sać" z obo­wiąz­ku i z ra­cyi psy­cho­lo­gii twór­czo­ści"; Źe­rom­ski – "pro­sty, skrom­ny, a nie­wy­mow­ny"… i t… d.

Pa­ra­klet za­tem miał już za­pew­nio­nych dzwon­ni­ków w 1909 roku, gdy w świat szedł. I oto pię­cio­le­cie wio­nę­ło nad na­gim wi­ze­run­kiem uskrzy­dlo­ne­go Pa­ra­kle­ta ; prze­kor­ny zaś czas nie zi­ścił wróżb szum­nych i dum­nych.

A jed­nak Pa­ra­klet zgo­ła nie na­le­ży do dzieł po­spo­li­tych i wart z wie­lu wzglę­dów uwa­gi.

Pierw­szy akt jest sym­bo­licz­ną eks­po­zy­cyą nie­do­li męż­czy­zny i ko­bie­ty; nie­do­la wy­ni­ka ze zle­wu w or­ga­ni­zmie ludz­kim sił ma­te­ryi i po­ry­wów du­cha.

Do­li­na. Pod od­wiecz­nym dę­bem świą­tyn­ne zni­cze. Misy, dzba­ny, ko­ry­ta peł­ne mio­du, mle­ka, zia­ren. Świę­te węże, dym ka­dzi­deł. Chó­ry sy­tych, nę­dza­rzy, cier­pią­cych. Jawi się Ci­sza; Ból "roz­cze­lu­ścił krwa­wą stu­pasz­czę, to­czy się, kłę­bi, roz­wę­ża"; jawi się Jęk, Krew, Łzy. Daje się sły­szeć głos nie­wi­dzial­ne­go Lu­cy­fe­ra, któ­ry wid­ma te na­zy­wa sio­stra­mi i za­chę­ca je do za­pa­no­wa­nia nad Zie­mi­cem. Na­ko­niec Zie­mie pnie się ku szczy­tom. Roz­le­ga się Głos:

Jam jest, któ­ry jest.

Zie­mie chce uj­rzeć twarz Boga, po­zu­je na Pro­me­te­usza i chce wszyst­ką mi­łość, któ­rą ma Bóg, za­nieść lu­dziom, wy­zy­wa Boga:

Gnie­wem Twym nie drżę, ni się trwo­żę.

Bom nie jest proch, bo je­stem Duch!

Krzak ogni­sty ga­śnie, na nim w nie­skoń­czo­ność ro­śnie krzyż, na krzy­żu Syn. Zie­mie roz­wa­ża gorz­ko. "

Cóż, że z krwi Two­jej pły­nie od­ku­pie­nie,
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: