- promocja
Pogodna dziewczyna - ebook
Pogodna dziewczyna - ebook
Czasem słońce, czasem deszcz. A niekiedy grad i burza z piorunami.
Zjawiska meteorologiczne od zawsze fascynowały Ari Abrams. Kocha swoją pracę pogodynki, bo czy mogła trafić lepiej? Jej mentorką jest legenda wiadomości pogodowych, Torrance Hale. Niestety przełożoną zbyt mocno pochłaniają nieustające kłótnie z byłym mężem, szefem działu wiadomości, co dość mocno przekłada się na atmosferę w pracy. Jedyną osobą, która w pełni rozumie frustracje Ari, jest uroczy, ale nieco zdystansowany dziennikarz sportowy Russell Barringer.
Po przyjęciu bożonarodzeniowym, które okazało się totalną katastrofą właśnie z powodu zachowania przełożonych, Ari i Russell zawierają pakt i planują, jak połączyć szefów, między którymi wciąż iskrzy od emocji. Ścisła współpraca sprawia jednak, że i spiskowcy zaczynają czuć dziwne przyciąganie. Ari otwiera się przed Russellem, pokazując swoją dotąd nieznaną stronę, tak daleką od pogodnej dziewczyny z telewizji. Czy mężczyzna zaakceptuje jej bardziej chmurne oblicze? Czy w tej relacji jest miejsce zarówno na słońce, jak i na deszcz?
Delikatna, zabawna i łapiąca za serce opowieść o miłości – Tessa Bailey, autorka książki Zdarzyło się pewnego lata
Idealna na deszczowe i słoneczne dni, i na wszystkie inne – Helen Hoang, autorka książki Test na miłość
Otulająca, przynosząca ukojenie i skłaniająca do refleksji – Jasmine Guillory, autorka książki The Wedding Date. Randka w ciemno
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788368217032 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zanim zaczęłam pisać tę książkę, z pomysłem na Pogodną dziewczynę nosiłam się przez kilka lat i od początku, od pierwszej błyskawicy natchnienia, miała to być komedia romantyczna pełna żarcików nawiązujących do pogody. W połowie pracy nad wstępnym szkicem stała się także komedią z bohaterką pogrążoną w depresji.
Mogłoby się wydawać, że obu tych rzeczy nie należy łączyć. Komedie romantyczne to opowieści eskapistyczne, pełne ekscytujących zdarzeń, często szalonych przygód. A jednak gatunek ewoluuje, skręcając w stronę, która ogromnie mi się podoba: uzupełnia zwariowaną fabułę realizmem, którego zwykle unikałam w swoich powieściach. Sama od jakiegoś czasu piszę o postaciach, które tak jak ja są Żydami, dotąd jednak rzadko podejmowałam temat zdrowia psychicznego w sposób zbliżający się do mojego doświadczenia.
W Pogodnej dziewczynie depresja, na którą choruje Ari, jest w dużej mierze pod kontrolą, aby jednak to osiągnąć, moja bohaterka potrzebowała blisko dziesięciu lat. W toku opowieści Ari próbuje rozwiązać problemy rodzinne i miłosne. Starałam się pisać o jej depresji ostrożnie i z wrażliwością, świadoma, że to choroba, na którą nie ma cudownego lekarstwa. Trzeba jednak pamiętać, że doświadczenie Ari jest doświadczeniem jednostkowym, a każda droga do zdrowia psychicznego jest inna. I w wielu przypadkach, w tym również moim, bynajmniej nie prosta.
Przede wszystkim jednak chciałam, żeby ta książka ukazywała bohaterkę w spektrum neuroróżnorodności, bohaterkę, która bierze leki i chodzi na terapię, a przy tym zakochuje się i świetnie sobie radzi. Chciałam obok momentów euforycznych pokazać także te nieprzyjemne i trudne. Chciałam, żeby mój bohater kochał ją nie pomimo mrocznych chwil, ale również w nich, bo moim zdaniem nie ma nic romantyczniejszego.
Z wyrazami miłości
Rachel
Jeśli któryś z poruszanych w książce tematów wyzwala w Was trudne emocje, proszę, zadbajcie o siebie w trakcie lektury. Poniżej znajdziecie numery telefonów, pod którymi dwadzieścia cztery godziny na dobę czeka na was pomoc.
Centrum Wsparcia – bezpłatny telefon dla osób w kryzysie: 800 702 222; http://liniawsparcia.pl/.
Ogólnopolski Telefon Zaufania: 116 123.PROGNOZA POGODY
Po południu przelotne opady strzępów papieru
Kiedy byłam mała, chciałam zostać Torrance Hale.
Oglądałam ją co wieczór w wiadomościach, zahipnotyzowana spokojną pewnością siebie, tym, jak twarz jej się rozjaśniała, kiedy w prognozie pojawiało się słońce. Tym, jak patrzyła do kamery, prosto na mnie, cień uśmiechu błąkał się w kącikach jej ust, gdy żartowała z prezenterami – miała w sobie coś elektryzującego.
Byłam dzieckiem zbizkowanym na punkcie nauki, zafascynowanym zjawiskami meteorologicznymi, odkąd jednego roku, gdy chodziłam do przedszkola, miasto na dwa tygodnie sparaliżowała kwietniowa śnieżyca. Oczywiście później dowiedziałam się, że to nie było normalne, wręcz przeciwnie, ale wtedy chciałam poznać jak najwięcej różnych zjawisk meteorologicznych. Fakt, że mieszkałam w Seattle, nieco mi to utrudniał, bo przez cały rok panują tu umiarkowane warunki atmosferyczne. Mimo to widziałam dość, żeby podsycić swoją ciekawość: rekordowo gorące lato, zaćmienie Księżyca i niezwykłe tornado, które nawiedziło Port Orchard, kiedy byłam tam z rodzicami na wakacjach.
Torrance sprawiała, że nauka i pogoda wydawały się czymś atrakcyjnym. Wcale nie musiałam tkwić w laboratorium, ślęcząc nad danymi i pisząc raporty. Mogłam o klimacie opowiadać historie. Mogłam pomóc ludziom zrozumieć, co się dzieje, gdy Matka Natura staje się okrutna, i pokazać, jak się przed tym chronić.
Na swojej matce nie mogłam polegać – kiedy miała kiepski nastrój, zamieniała się w kogoś obcego. W przeciwieństwie do Torrance, która była źródłem pociechy i spokoju, zawsze tam, gdzie być powinna: przed zielonym ekranem o szesnastej, a potem znowu, w dwudziestominutowych odstępach. W piątek wieczorem prowadziła półgodzinny program pod tytułem Gradobicie, który skupiał się na trendach klimatycznych, i wcale się nie wstydzę, że czasami odrzucałam zaproszenia na imprezę, żeby obejrzeć go na żywo. W ósmej klasie omal nie spaliłam sobie włosów, farbując je na blond, żeby ją bardziej przypominać.
Nawet kiedy sama zaczęłam miewać gorsze dni, tak jak matka – pierwsze oznaki depresji, którą zdiagnozowano dopiero w koledżu – moja miłość pozostała niewzruszona.
Kilka lat później, gdy rude włosy szczęśliwie odrosły, zdobyłam nagrodę w konkursie dziennikarskim dla licealistów za tekst o cyklu życia panelu słonecznego i podczas uroczystego bankietu wręczyła mi ją sama Torrance. Byłam przekonana, że zaraz zemdleję, i żeby do tego nie dopuścić, cały czas szczypałam się w nadgarstek. Gdy szepnęła mi na ucho, jak bardzo jej się mój tekst spodobał, nie miałam wątpliwości: zostanę meteorolożką.
W rzeczywistości praca z Torrance Hale okazała się gradobiciem zupełnie innego rodzaju.
– Widziałaś to? – Rzuca mi na biurko karteczkę, jej dłonie z paznokciami w kolorze kości słoniowej drżą z oburzenia. – To nieakceptowalne, prawda? Jeszcze nie tracę zmysłów?
Po trzech latach w KSEA Torrance wciąż mnie onieśmiela, zwłaszcza w pełnym makijażu, takim, który przed kamerą wygląda naturalnie, ale z odległości dwóch stóp budzi dreszcz. Tona różu na policzkach i cienie na powiekach, na ustach wiśniowa szminka, jej znak rozpoznawczy, pięćdziesiąt sześć dolarów za sztukę. Co roku błagałam matkę, żeby mi ją kupiła na urodziny, ale bez powodzenia. Gdy dorosłam i w końcu sprawiłam ją sobie sama, zrozumiałam, że na kimś o mojej karnacji wygląda koszmarnie. Oto życie rudzielca: z dala od słońca i połowy palety barw.
Rozpinam kurtkę i zostawiam ją na wieszaku w swoim boksie. Choć formalnie rzecz biorąc, nie powinniśmy nazywać naszych kubików boksami. Podczas wprowadzenia dział HR stanowczo oznajmił, że to „przestrzeń biurowa wydzielona przepierzeniem”, co w praktyce oznacza… właśnie boksy, tylko o niższych ściankach. Ostatnio je przerobiono – pracownicy byli niezadowoleni, pojawiła się więc osoba ekspercka i wprowadziła zmiany zmierzające do zwiększenia produktywności. Nie jestem pewna, czy produktywność faktycznie wzrosła, na pewno jednak zwiększyła się częstotliwość, z jaką ludzie zaczęli o niej rozmawiać.
Jest ósma, co oznacza, że poranne pasmo właśnie się skończyło. W newsroomie w siedzibie stacji, która mieści się w Belltown, ludzie garbią się przy biurkach w świetle zbyt jasnych jarzeniówek i rzędu telewizorów – w tym, który pokazuje KSEA, leci właśnie reklama środka do czyszczenia dywanów, taka z chwytliwym dżinglem. Gdyby to był typowy dzień, zostałoby mi już tylko kilka godzin do końca zmiany, ale Torrance ma dziś wieczorem jakąś galę. Jako pomniejsza lokalna celebrytka ciągle dostaje tego typu zaproszenia – w przeciwieństwie do mnie miasto wciąż nie wyrosło z obsesji na jej punkcie.
Nie musiałam czytać karteczki ani ostrzeżenia Russella, żeby wiedzieć, kto za tym stoi: Seth Hasegawa Hale, szef działu wiadomości KSEA 6, były mąż Torrance.
Ryzykuję rzut okiem.
Proszę, dopijaj mleko do końca, zanim otworzysz nowy karton, żeby zapobiec marnotrawstwu. W tej chwili otwarte są dwa opakowania, oba co najmniej w połowie pełne. Środowisko będzie Ci wdzięczne. S.H.H.
Klasyczny Seth. Ponieważ nasz naczelny za rok odchodzi na emeryturę i zupełnie się wypisał z zarządzania stacją, Seth przejął jego obowiązki i robi to zgodnie z własnym widzimisię, które często przybiera postać pasywno-agresywnych wiadomości – takich jak ta.
Nie wiem, na które pytanie Torrance odpowiedzieć najpierw. Decyduję się na:
– Jeszcze nie. Może nie zdawał sobie sprawy, że to twoje?
– Świetnie wie, że od lat nie tykam nabiału, a od soi dostaję wysypki. Tylko ja tutaj piję mleko owsiane. To jest ewidentnie wymierzone we mnie – mówi, oszczędzając mi konieczności zajęcia stanowiska w wielkiej debacie na temat mleka.
Opiera biodro o moje biurko, na dopasowanej niebieskiej sukience nie ma nawet zagniecenia, mimo że jest przed kamerą od czwartej rano; blond włosy opadają jej na plecy. W wieku pięćdziesięciu pięciu lat moja szefowa jest, i mówię to z całym szacunkiem dla niej jako naukowczyni, absolutną hotówą.
– Nie może robić takich rzeczy i oczekiwać, że będziemy tańczyć, jak nam zagra – ciągnie. – Jeżeli chce nas pouczać, jak ocalić planetę, powinien najpierw sprzedać swojego SUV-a. Albo przestać marnować papier.
Jestem pewna, że w tym wszystkim nie chodzi o środowisko, ale nie zamierzam udawać, że orientuję się w zawiłościach ich relacji. Z tego, co słyszałam, kiepsko im się układało już jakiś czas przed rozwodem, który wzięli pięć lat temu. Ja też nie przepadam za wiadomościami od Setha – serio, nie potrzebuję, żeby ktoś mi przypominał, że nasza delikatna kanalizacja nie poradzi sobie z tamponami – ale podejrzewam, że nie znosiłabym ich o wiele bardziej, gdybym kiedyś była jego żoną.
Robię, co mogę, żeby myśleć pozytywnie. Zachować optymizm.
– Przynajmniej napisał „proszę”. Poza tym ja też czasami piję owsiane… Może ta wiadomość jest skierowana do ogółu. – Kłamię jak z nut.
– Wszystko w porządku?
Seth zmierza w naszą stronę z rękami w kieszeniach granatowych spodni, poły marynarki dobranej do kompletu kołyszą się w rytm jego kroków. Zrelaksowana poza, podbródek leciutko uniesiony. Absolutnie niewzruszony zmartwieniem swojej eks. Wygląda tak niewinnie, że równie dobrze mógłby pogwizdywać i mieć na głowie zawadiacko przekrzywiony kapelusz.
– A jak myślisz? – pyta słodko Torrance. Bierze wiadomość w dwa palce i macha mu nią przed nosem. – Wiesz, że ludzie mogliby wziąć to sobie do serca, gdybyś ich grzecznie poprosił? Zamiast uciekać się do takich pasywno-agresywnych bzdur?
– Naprawdę tak trudno uwierzyć, że wolę zostawić wiadomość, niż znosić marnotrawstwo? – pyta niewzruszonym głosem Seth.
Choć nie wygląda tak imponująco jak Torrance, mierzy dobrze ponad metr osiemdziesiąt, a jego czarne włosy siwieją na skroniach w ten dystyngowany sposób, który spotyka się chyba tylko u mężczyzn, choć lubię myśleć, że któregoś dnia sama będę miała podobne pasemka.
W Yakimie, pierwszej stacji, gdzie zatrudniłam się na pełen etat zaraz po studiach – skończyłam dwa kierunki, nauki o atmosferze i komunikację na Uniwersytecie Waszyngtońskim – było bardzo rodzinnie. Może problem KSEA polega na tym, że ta rodzina jest dysfunkcyjna.
Jako kierownik działu wiadomości Seth powinien być przełożonym Torrance, szefowej działu meteo, ale ze względu na ich historię i jej starszeństwo Torrance podlega bezpośrednio naszemu naczelnemu, Fredowi Wilsonowi, człowiekowi, z którym rozmawiałam dokładnie dwa razy. Tylko że nawet jak Wilson raczy się pojawić – a zignorował przyjęcie z okazji własnych siedemdziesiątych piątych urodzin, które urządziliśmy mu w zeszłym miesiącu – jego gabinet przez większość dnia jest zamknięty, co oznacza, że Torrance i Seth zasadniczo są sobie równi. I gotowi zajechać stację, byle tylko ich było na wierzchu.
– Nie potrzebuję mikrozarządzania – mówi Torrance. – To moja sprawa, co chowam do lodówki.
Seth krzyżuje ręce na piersi, po części pewnie po to, żeby się popisać bicepsami, które w absurdalny sposób wypychają mu rękawy marynarki. Czasami mam wrażenie, że Torrance i Seth prowadzą nieustanną walkę mającą dowieść, które z nich wygrało rozwód. Wyobrażam ich sobie na bieżni w klubach po przeciwnych stronach miasta, jak pędzą zdyszani, a trenerzy każą im jeszcze przyspieszyć.
– Nie da się ukryć, że umiejętność gry zespołowej nie jest twoją mocną stroną.
– A niebycie kutasem twoją.
Unoszę dłoń do wisiorka i pocieram kciukiem maleńką błyskawicę na łańcuszku. Zawieszka z młotkowanego złota jest wielkości mojego paznokcia – dostałam ją od matki w prezencie na koniec studiów. To był jeden z tych rzadkich dni, kiedy wydawała się naprawdę szczęśliwa. Mam ochotę zniknąć w swojej „przestrzeni wydzielonej przepierzeniem”, ale cały jej sens polega na tym, żeby to uniemożliwić.
– Chcę tylko… – zaczynam, Torrance jednak nagle się prostuje, jej uwagę przykuwa coś na drugim końcu newsroomu. Idzie do swojego biura i szybkim ruchem zrywa karteczkę z monitora. Kolejna wiadomość.
– „Upewnij się, czy wyłączyłaś zasilanie, żeby zaoszczędzić prąd, kiedy nie korzystasz z komputera”. Przykleiłeś to tutaj, jak byłam na antenie?
– Zależało mi na tym, żebyś przeczytała – mówi Seth, wzruszając ramionami.
Może jego prośby nie są tak niedorzeczne jak jego metody. Owszem, małostkowe, ale Torrance naprawdę ma w zwyczaju zapominać o wszystkim wokół, kiedy pracuje. Przed kamerą jest opanowaną profesjonalistką, natomiast gdzie indziej straszliwa z niej bałaganiara. Aż nazbyt często zgarniam śmieci z jej biurka, porządkuję przybory do makijażu w garderobie, podlewam rośliny w biurze. Jeśli jej fikus tak dobrze się trzyma, to nie dlatego, że ona o niego dba. Pewnie to nie najlepszy sposób, żeby zwrócić na siebie uwagę szefowej, ale przynajmniej zapobiegłam kilku awanturom między państwem H.
Wzburzona Torrance wraca do mojego biurka ze zmiętą notatką w dłoni.
– To tak rażące naruszenie prywatności, że nawet nie wiem, od czego zacząć. – Zwraca podbródek w moją stronę. – Co ty na to, Abrams? Wyobrażasz sobie, że mogłabym zostawić w studiu karteczkę z wiadomością: „Pamiętaj, żeby sprawdzić National Weather Service”? Albo: „Nie zapomnij uśmiechać się na antenie”? Chciałabyś, żebym cię traktowała jak dziecko?
I znów mam wrażenie, że cokolwiek powiem, będzie źle.
– Może lepiej by wam się pracowało, gdybyś od czasu do czasu zrobiła tam porządek – mówi Seth. – Nie mam pojęcia, jak tam wytrzymujecie. To miejsce wygląda jak chlew.
– Bo właśnie skończyłam zmianę!
– Przepraszam na moment. – Wstaję chyłkiem i łapię torebkę, ale oni już mnie nie słuchają. O ile kiedykolwiek to robili.
Im jestem dalej, tym łatwiej mi oddychać, ich głosy jednak wciąż podążają za mną. Pewnie mogłabym przyjść później, skoro mam być przed kamerą dopiero o piętnastej, ale jestem typowym rannym ptaszkiem. Dzięki czemu mogę spędzić kilka terapeutycznych chwil sam na sam z prostownicą – nigdy nie nauczyłam się panować nad swoimi włosami i za każdym razem, kiedy mam wystąpić na antenie, prostuję sięgające do ramion loki – oraz z najnowszą paletą cieni do powiek. Ludzie w Sephorze mnie uwielbiają. Miałam kartę VIP-owską, zanim mogłam legalnie pić.
Normalnie, żeby zdążyć na swoją zmianę, muszę wstawać o wpół do trzeciej w nocy, ma to jednak korzyść nieujętą w opisie stanowiska: o tej porze w studiu nie ma Torrance ani Setha.
W drodze do garderoby widzę Russella wychodzącego z Kanciapy, jak swoją redakcję nazywa dział sportowy. Chris Torres, prowadzący poranne pasmo, powiedział mi z goryczą, że sportowi mają własne biuro, bo któregoś razu, kiedy przerzucali się piłką, trafili w głowę Bogu ducha winnego reportera, podejrzewam jednak, że to plotka. Zresztą nieważne, liczy się tylko, że je mają, a w dni takie jak ten właściwie ich za to nienawidzę.
Wskazuję na pusty kubek po kawie.
– Wracasz na miejsce przestępstwa?
Russell, wielki facet o szerokich barach i łagodnych rysach, ma na sobie grafitową marynarkę, która pasuje i do niebieskiej koszuli, i do nieba za oknem. Jego jasnobrązowe włosy, zwykle ułożone na żel, dziś rano są odrobinę niesforne. Pewnie po drodze złapał go deszcz.
– Ostrzegałem – mówi, zerkając ponad moim ramieniem, żeby się upewnić, że nikt nas nie słyszy. – Bardzo źle?
– Są jak dzieci. Nie, czekaj, to nie fair wobec dzieci. – Zatrzymuję się obok notki przypominającej, żeby poinformować, czy się wybieramy na przyjęcie świąteczne, które ma się odbyć w ten piątek w eleganckim hotelu w centrum. Ja już zdążyłam odpowiedzieć, a nawet wpaść w panikę, że pojawię się bez pary. – Mam wielką ochotę iść do kuchni i wylać resztę jej mleka.
– Uznałaby, że to Seth. – Kąciki ust unoszą mu się w uśmiechu. – Może powinniśmy to wykorzystać. Moglibyśmy zrobić właściwie cokolwiek, a oni obwiniliby się nawzajem.
– Ty odwracasz ich uwagę, ja biorę mleko.
– Umowa stoi – mówi, błękitne oczy w okularach o prostokątnych czarnych ramkach błyszczą. Ma najdłuższe rzęsy, jakie widziałam w życiu. Gdyby należały do mnie, pewnie by mnie w Sephorze wcale tak nie lubili. – Powodzenia. – Rusza w stronę kuchni, uśmiechając się miło, choć nieco powściągliwie.
– Dzięki. I nawzajem.
Łączy nas z Russellem komitywa, która bierze się stąd, że nasi szefowie są palantami. I nic więcej. On trzyma się na uboczu, w Kanciapie, i jest przyjacielski wobec kumpli z redakcji, a wobec reszty po prostu grzeczny. Jak ci minął weekend, miły uśmiech i pa, pa. Za szybko kończy rozmowę, żebym mogła się o nim dowiedzieć czegoś więcej niż to, że czuje się tak samo podle jak ja.
Różnica polega na tym, że on ma drzwi, za którymi może się schować.
– Jak widać, w porze popołudniowego szczytu czekają nas rosnące opady deszczu i wiatr – mówię, przesuwając ręką po zielonym ekranie z tyłu. Na monitorze przede mną i w domach naszych odbiorców to mapa zachodniej części stanu Waszyngton. – W nocy są spodziewane dalsze opady i temperatura od czterech do siedmiu stopni.
Większość moich wejść trwa trzydzieści sekund, ale to jest dłuższe, dwuminutowe. Myślę o nim jak o narracji: zaczynam od widoku satelitarnego w czasie rzeczywistym, żeby pokazać, co się dzieje w regionie, a potem wyjaśniam to za pomocą modeli cyrkulacji powietrza i układów barycznych. Zawsze kończę wzmianką o tym, co nas czeka w najbliższym tygodniu.
– Dzięki przemieszczającemu się ciepłemu frontowi jutro temperatura wzrośnie do trzynastu stopni. Za nim jednak – na ekranie pojawia się wykres pokazujący, co dzieje się nad oceanem – nadciąga silniejszy zimny front, który w środę przesunie się przez zachodnią część stanu, powodując zwiększenie prędkości wiatru w porywach nawet do sześćdziesięciu mil na godzinę. Może to skutkować przerwami w dostawach prądu. Zaglądajcie do nas, będziemy trzymać rękę na pulsie i informować o sytuacji na bieżąco.
Następuje zmiana plansz i teraz ekran pokazuje pogodę na cały tydzień.
– Oto prognoza siedmiodniowa i jak widać, sytuacja jest stabilna. Będzie mokro i wietrznie, z szansą na przejaśnienie w piątek po południu. Nic dziwnego, w końcu mamy grudzień. – Powstrzymuję śmiech, żartując z tych wzlotów i upadków pogody. – Wygląda na to, że w następny poniedziałek czeka nas kolejna porcja deszczu i wiatru.
– A ciebie to cieszy – słyszę w słuchawce głos Gii DiAngelo, kiedy podchodzę i siadam obok. Rano zwykle towarzyszę Chrisowi Torresowi.
– Nic nie poradzę, Gia, jestem miejscowa do szpiku kości. – Rozkładam ręce, wciąż się uśmiechając. – W moich żyłach płynie deszczówka.
To stały żart: o ile większość meteorologów i meteorolożek – większość ludzi w ogóle – cieszy się, kiedy w prognozie pojawia się słońce, ja wręcz przeciwnie. Wbrew temu, co się powszechnie sądzi, w Seattle wcale nie pada tak dużo. W Nowym Orleanie i Miami suma rocznych opadów jest wyższa, my na Wybrzeżu Północno-Zachodnim mamy po prostu zwykle więcej deszczowych dni. Mimo to deszcz w Seattle ma w sobie coś romantycznego.
Gia śmieje się i odwraca w stronę telepromptera.
– Więcej od Ari usłyszymy wkrótce. Na pewno wszyscy chętnie się dowiemy, jak sytuacja atmosferyczna wpłynie na nasze świąteczne plany. A już za chwilę: mieszkanka Wybrzeża myślała, że znalazła dom marzeń. Kiedy jednak zaczęła remont, pojawiła się policja z informacją, że dom wcale nie należy do niej. Sprawę bada Kyla Sutherland.
I przerwa na reklamę.
Kiedy schodzimy z anteny, wciąż buzuje we mnie adrenalina, co niemal pozwala mi zapomnieć, że moja szefowa, o ile nie potrzebuje zastępstwa, praktycznie ignoruje moje istnienie. A przecież mogłaby choć raz powiedzieć: „Ooo, mamy tu prawdziwą perełkę, idealny temat dla Ari. Bierz, śmiało”.
– Zawsze miło cię gościć po południu – mówi Gia, wyciągając z torebki puderniczkę, żeby sprawdzić, czy każdy lśniący włosek jest na miejscu. – Nawet jeśli przynosisz złe wieści.
– Deszcz to dobra wiadomość, Gia. – Wyłączam mikrofon przy sukience i idę do newsroomu, żeby w trakcie dziesięciominutowej przerwy nalać sobie wody do butelki.
Torrance jest w biurze, radośnie przepuszcza przez niszczarkę stos liścików Setha.
Zamiast się wkurzyć, krzyżuję ręce na piersi, przystaję obok stażystów, których posadzono w miejscu, gdzie są największe przeciągi, i mówię, że miło nam ich gościć i gdyby mieli jakieś pytania na temat telewizji czy pogody, zawsze mogą zgłosić się do mnie. Warto było się narazić na zdziwione spojrzenia, żeby poczuć, jak ucisk w piersi nieco ustępuje.
– Ktoś wie, jak naprawić niszczarkę? – woła Torrance.
Ponoć lepiej nie oglądać z bliska swoich bohaterów. A już na pewno lepiej z nimi nie pracować.
Ciąg dalszy w wersji pełnej