Pogranicza twórczości słownej - ebook
Pogranicza twórczości słownej - ebook
Prezentujemy obszerny tom studiów i notatek archiwalnych Michaiła Bachtina, wybitnego humanisty, postaci na poły legendarnej. Ta książka jest - jak pisze tłumaczka i autorka wnikliwej przedmowy, przybliżającej tę nietuzinkową postać - szczególna: znana i nieznana. Na pozór znana – polskie tłumaczenie większości zawartych tu studiów, pod tytułem "Estetyka twórczości słownej", funkcjonuje od lat. Nieznana, bo - po porównaniu tekstów z sześciotomową, opatrzoną obszernymi komentarzami rosyjską edycją Bachtinowskich dzieł zebranych (1996-2012) - podstawa tamtego tłumaczenia okazała się niewierna. Redaktorzy "Estietiki" pominęli znaczne partie manuskryptów, mylnie odczytali wiele fragmentów lub w ogóle ich nie odczytali, skompilowali rozproszone rękopisy w spójne teksty, samowolnie nadając im tytuły i opatrując je błędnymi datami. Wszystkie te wady w obecnej edycji - która tak bardzo różni się od wydania pierwszego, że trzeba było pomyśleć o nowym tytule - zostały usunięte. Mamy dzięki temu możliwość ponownie, a w zasadzie po raz pierwszy zapoznać się z dziełem fundamentalnym dla światowej humanistyki.
Kategoria: | Polonistyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8196-508-8 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
BACHTIN – BACHTINOLOGIA – BACHTINIZACJA
Jesteśmy książką, którą sami napisaliśmy.
Andriej Bieły
Trudno pisać o myślicielu, który „zbachtinizował” humanistykę, kulturoznawstwo i nauki społeczne XX stulecia. Trudno tym bardziej, że wokół jego koncepcji powstał światowy „przemysł bachtinologiczny”, wciąż produkujący kolejne interpretacje i reinterpretacje, użycia, nadużycia i aplikacje, przechwytujący narzędzia i terminy stosowane w najmniej oczekiwanych obszarach wiedzy, tak że w rezultacie nie sposób już dotrzeć do ich wyjściowego znaczenia. Wielość monografii i rozpraw szczegółowych, komentowanych edycji i tłumaczeń na wszystkie najważniejsze języki, bibliografii, encyklopedii i słowników, konferencji, periodyków i centrów badawczych przerasta możliwość ogarnięcia całości. To właśnie Bachtinoo, a nie Borodino czy Waterloo, jak z ironią nazwał tę sytuację Wadim W. Liniecki, od ponad pół wieku decyduje o politykach naukowych: o kierunkach badań, obszarach problemów i językach ich analizowania.
Ironia Linieckiego wymierzona jest nie w Bachtina, ale w przyprawianą mu „gębę” – „naszego nauczyciela”. Zamiast przyprawiać następne, proponując wykładnie jego prac i podejmując beznadziejne próby zdefiniowania używanych w nich quasi-terminów, lepiej zatrzymać się na trzech kluczowych problemach, które pisma zgromadzone w niniejszym zbiorze narzucają. Tom bowiem jest szczególny: znany i nieznany. Na pozór znany – polskie tłumaczenie większości zawartych w nim studiów, zatytułowane Estetyka twórczości słownej, funkcjonuje od lat. Nieznany – bo po sześciotomowej opatrzonej obszernymi komentarzami rosyjskiej edycji Bachtinowskich dzieł zebranych (Sobranije soczinienij) podstawa tamtego tłumaczenia okazała się niewierna. Redaktorzy Estietiki pominęli znaczne partie manuskryptów, mylnie odczytali wiele fragmentów lub w ogóle ich nie odczytali, skompilowali rozproszone rękopisy w spójne teksty, samowolnie nadając im tytuły (podobnie jak tytuł całego zbioru, zaczerpnięty z listu uczonego do Matwieja I. Kagana z 20 lutego 1921 roku) i opatrując je błędnymi datami. Wszystkie te wady w obecnym przekładzie zostały usunięte.
Powstały nie z powodu niechlujstwa czy rozmyślnego fałszerstwa. By wskazać, dlaczego mogły się pojawić, trzeba podjąć kluczowe nie tylko dla niniejszej edycji, lecz także całego dzieła Bachtina problemy: biograficzny, edytorski i translacyjny.
Bachtin i legenda Bachtina
Mawia się, że życie Bachtina to nienapisana powieść awanturnicza, i podkreśla detektywistyczny charakter rekonstrukcji faktów z jego biografii. Jest w tym stwierdzeniu sporo przesady. Powstało wszak pięć obszernych monografii typu „życie i dzieło” i kilka kalendariów. Jeśli przykładać gatunek pikareski, to raczej do przygód dzieł Bachtinowskich. Świadczą o tym także monografie i kalendaria, w których więcej mowy o faktach pisarskich niż życiowych. Te ostatnie są nieliczne i niepewne. Podobno nie lubił ich ujawniać (czy może raczej, w ciągłym poczuciu zagrożenia, obawiał się o nich mówić, a indagowany – odmawiał jasnych odpowiedzi). Podobno w niektórych biogramach przypisywał sobie wydarzenia z życia nie swojego, lecz Matwieja I. Kagana i brata Nikołaja.
Pomimo dramatycznych losów Bachtin jest więc człowiekiem niemalże bez biografii. Sprowadza się ona do kilkunastu oficjalnych danych, nie zawsze poświadczonych, a jeśli poświadczonych, to nie zawsze wiarygodnymi dokumentami.
Urodził się 16 lub 17 listopada 1895 roku w Orle, w rodzinie albo mieszczańskiej, albo ziemiańskiej – nie wiadomo. O edukacji i wykształceniu także niewiele wiemy. Można podejrzewać, że gimnazjum ukończył w Wilnie, że prawdopodobnie potem uczęszczał na Uniwersytet Noworosyjski w Odessie (obecnie Narodowy Uniwersytet Odeski). Możliwe, że od 1916 roku słuchał wraz z bratem Nikołajem wykładów na Wydziale Filologiczno-Filozoficznym uniwersytetu w niegdysiejszym Petersburgu, przemianowanym już na Piotrogród. Tu w latach 1917–1918 brał udział w posiedzeniach Towarzystwa Religijno-Filozoficznego. W roku 1918 opuścił wygłodzone, pustoszone rozruchami wojennymi i porewolucyjnymi miasto, wyjechał do Newla niedaleko Witebska (obecnie Białoruś), gdzie nauczał historii, socjologii i języka rosyjskiego w miejscowej szkole średniej i w seminarium nauczycielskim. W Newlu powstało też pierwsze koło Bachtinowskie, zwane również newelską szkołą filozoficzną lub kółkiem neokantowskim, do którego należała grupa jego „myślowych sprzymierzeńców”. Z niektórymi – z Matwiejem I. Kaganem, Pawłem N. Miedwiediewem, Walentinem N. Wołoszynowem, Lwem W. Pumpianskim – losy połączyły go do końca ich życia. W 1920 roku przeniósł się do Witebska. Miasto, do którego ściągnęła z Piotrogrodu znaczna część elity artystyczno-humanistycznej, często całymi instytucjami, przeżywało wtedy „witebski renesans”. Funkcję mera sprawował Miedwiediew, pełnomocnikiem do spraw sztuki był Chagall, a Kazimierz Malewicz od 1919 roku nauczał w szkole sztuk plastycznych.
Bachtin podjął wykłady z literatury w witebskim Instytucie Pedagogicznym, w konserwatorium – z historii i filozofii muzyki, wygłaszał publiczne prelekcje w licznych porewolucyjnych instytucjach (między innymi w Witebskim Studiu Literackim Związku Pracowników Sztuki). W 1924 roku wrócił do Piotrogrodu, już przemianowanego na Leningrad, udzielał prywatnych wykładów w młodzieżowych kółkach zainteresowań i domowych lekcji z historii literatury rosyjskiej. Wznowił działalność koła newelskiego. Dwudziestego czwartego grudnia 1928 roku został aresztowany pod zarzutem udziału w tak zwanej organizacji antyradzieckiej – stowarzyszeniu religijno-filozoficznym Zmartwychwstanie. Pierwotny wyrok, skazujący na pięć lat łagru na Wyspach Sołowieckich (obwód archangielski), został dzięki staraniom przyjaciół i interwencji wysoko postawionych działaczy polityczno-kulturalnych zmieniony na pięć lat zesłania do Kustanaju w północnym Kazachstanie (oficjalnym powodem była gruźlica kości). Pracował jako księgowy. Po zakończeniu zsyłki w 1934 roku pozostał tu jeszcze dwa lata, najprawdopodobniej świadomy, że powrót do dużych, centralnych miast, Moskwy czy Leningradu, groziłby ponownym aresztowaniem. W roku 1936 w rezultacie zabiegów Miedwiediewa uzyskał posadę wykładowcy literatury w Instytucie Pedagogicznym w Sarańsku, stolicy Mordwy (obecnie Mordowia). Zwolniony z pracy w połowie 1937 roku, wrócił na krótko z żoną do Moskwy, a zimą przeniósł się do Sawiołowa (obecnie obwód twerski). W latach 1941–1942 pracował w szkole średniej w Kimrach (obecnie obwód twerski), nauczając literatury oraz języków rosyjskiego i niemieckiego. W sierpniu 1945 roku otrzymał nominację na stanowisko docenta i kierownika Katedry Literatury Światowej w Instytucie Pedagogicznym w Sarańsku, a w 1958 – na stanowisko kierownika Katedry Literatury Rosyjskiej i Zagranicznej uniwersytetu, w który przekształcono Instytut. W 1967 doczekał się rehabilitacji. Od 1970 mieszkał z żoną w domu starców w Klimowsku, niedaleko Moskwy, a po przyjęciu do Związku Pisarzy ZSRR – od 1971 roku w Domu Pracy Twórczej w Pieriediełkinie. W 1972 roku otrzymał pierwsze w życiu mieszkanie – w Moskwie, przy ul. Krasnoarmiejskiej (nr 21 m. 42), na osiedlu spółdzielni „Dom Pisarzy”, w którym zmarł 7 marca 1975 roku.
Pomiędzy rokiem 1936 a 1938 odeszli prawie wszyscy (z wyjątkiem Marii W. Judiny, Iwana I. Sollertinskiego i Iwana I. Kanajewa) „myślowi sprzymierzeńcy” Bachtina; niektórzy z nich, co się podkreśla (!), zmarli śmiercią naturalną (jak Wołoszynow, Pumpianski i Kagan), inni – zostali rozstrzelani za „działalność kontrrewolucyjną” (jak Miedwiediew i Zubakin). Ci, którzy przeżyli, podlegali w latach pięćdziesiątych szykanom i represjom. Osamotniony, przebywający na odległej prowincji, niezrehabilitowany Bachtin był typowym reprezentantem zagubionej w historii i przez historię straconej generacji – pokolenia wybitnych humanistów i artystów urodzonych w latach dziewięćdziesiątych XIX stulecia, uczących się jeszcze w carskich gimnazjach; przed rewolucją 1917 roku niektórzy z nich zdążyli postudiować za granicą, głównie na uniwersytetach niemieckich. Po rewolucji pracowali, bywało, w rozmaitych powoływanych przez bolszewików instytucjach, z entuzjazmem witając nowe czasy, nieświadomi ceny, którą przyjdzie im za to płacić już od końca lat dwudziestych. W latach pięćdziesiątych–siedemdziesiątych ci, którzy przeżyli, spotykali się z oskarżeniami o współpracę z władzami komunistycznymi – bo przeżyli.
Ta złożona z nielicznych udokumentowanych faktów przejmująca biografia, z której niczego właściwie nie da się wyłuskać o pracach i dniach, o zwykłej codzienności, ilustrowana nielicznymi zachowanymi fotografiami, utrwalającymi prywatność (z kotem, z nieodłącznym papierosem, samotną doniczką na parapecie okiennym) i coraz liczniejszymi wspomnieniami, niewolnymi zapewne od normalnych dla mechanizmów pamięci zniekształceń, musiała skłaniać do domysłów i układania frapujących historii, przekazywanych z ust do ust, niekiedy publikowanych, a bywa, że niepokrywających się ze sobą. Do ich powstania przyłożył się i sam Bachtin.
Legenda Bachtina zaczyna się w listopadzie 1960 roku, kiedy otrzymał list od studentów filologii Uniwersytetu Moskiewskiego, którzy dowiedzieli się, że autor Problemów twórczości Dostojewskiego wydanych tuż po jego aresztowaniu przeżył i pracuje w Sarańsku. Trzech z nich – Wadim W. Kożynow, Siergiej G. Boczarow i Gieorgij D. Gaczew – przybyło do miasta w czerwcu 1961 roku. Podjęli starania o wznowienie książki. Studiujący wtedy na uniwersytecie w Moskwie jako doktorant Vittorio Strada, współpracownik turyńskiego wydawnictwa Einaudi, miał wówczas przekazać Bachtinowi list z propozycją opublikowania jej po włosku. To wymusiło na wydawnictwie Sowietskij pisatiel oficjalną propozycję złożoną rok później wydania monografii w ZSRR, by zapobiec skandalowi porównywanemu do skandalu z Doktorem Żywago Pasternaka, powieści po raz pierwszy opublikowanej właśnie we Włoszech. Warunkiem było przeredagowanie rozprawy i usunięcie „niesłusznych” pojęć oraz nazwisk.
Historia nie jest w pełni wiarygodna. Strada utrzymywał, że propozycję publikacji książki o Dostojewskim jako wstępu do włoskiej edycji utworów autora Biesów przedłożył Bachtinowi już na początku 1961 roku, zanim poznał Kożynowa. Jakkolwiek było, jej zmieniona wersja ukazała się w 1963 roku jako Problemy poetyki Dostojewskiego. W roku 1965 wyszła wreszcie Twórczość Franciszka Rabelais’go a ludowa kultura średniowiecza i renesansu – rozprawa, której Bachtin bronił na stopień doktora habilitowanego (jeszcze wtedy zatytułowana Rabelais w istorii riealizma) od 1946 roku, by w końcu uzyskać stopień doktora w roku 1952. W Sarańsku, a potem w Moskwie Bachtin miał przygotowywać następne książki, korzystając z rozproszonych notatek i zeszycików zapisywanych od lat newelskich. Jeśli nie liczyć publikacji ich fragmentów w periodykach, zostały wydane już po jego śmierci. Czy w wersji, którą przynajmniej częściowo zaakceptował – nie wiadomo.
Toteż opublikowane rozprawy obrastały opowieściami przekazywanymi głównie przez odkrywców Bachtina i tych, którzy go potem odwiedzali. Sam on bodaj tylko trzy razy zgodził się rozmawiać o własnej biografii, nie zawsze jasno odpowiadając na stawiane pytania. Domyślano się więc, że często krytykowana przez romanistów Twórczość Franciszka Rabelais’go nie mogła być pozbawiona błędów, bo Bachtin po prostu nie miał dostępu do literatury przedmiotu. „Ginę bez książek”, pisał. Czasem przysyłali mu je przyjaciele jeszcze z Newla i Witebska. Tak powstała legenda o skrzyni, przekazana przez samego Bachtina. Mowa w niej o tym, że w czasach sarańskich w książki zaopatrywał go przede wszystkim Kanajew, zaprzyjaźniony z dyrektorem biblioteki leningradzkiej. Były przesyłane pocztą w specjalnie przygotowanej skrzyni z nazwiskiem odbiorcy i nadawcy na obu stronach wieka, które wystarczało odwrócić przy zwrocie. Rzecz ciekawa – nie zrodziła się opowieść, która powinna być znacznie bardziej intrygująca: o pisaniu książki skupionej na wielkim żarciu i piciu, wywrotowej kulturze ludowej i oczyszczającej roli śmiechu, w latach wielkiego strachu i wielkiego głodu, kiedy nawet za opowiadanie dowcipów groziło aresztowanie...
Legendarna skrzynia nie dorównuje opowieści o puszczonym z papierosowym dymem gotowym rękopisie wielkiej rozprawy Powieść wychowawcza i jej znaczenie w historii realizmu. Autor – namiętny palacz – miał go zużyć w charakterze deficytowych bibułek do tytoniu. Mit ten utwierdziła druga część tryptyku Larsa Kleberga Upadek gwiazd, zatytułowana Środa popielcowa. Jej akcja rozgrywa się w kwietniu 1940 roku w moskiewskim planetarium, gdzie Bachtin opowiada taką historię Siergiejowi M. Eisensteinowi. Zachowana korespondencja z wydawcami, w której mowa o finalizacji pracy, nie stanowi jednak dostatecznego dowodu, że kompletny manuskrypt w ogóle powstał i został złożony w wydawnictwie. Jego losy w każdym razie są nieznane. Znana i powtarzana jest tylko opowieść o spaleniu rękopisu, uznawana niekiedy za „autentyczną historię”.
Podobnych opowieści można przytaczać wiele. Znaczna część z nich zahacza o politykę. Dramatycznie brzmią zestawienia: ofierze represji stalinowskich zakwaterowanie w Moskwie przyznał ówczesny szef KGB Jurij W. Andropow, jakoby na prośbę młodszej córki, uczestniczki seminarium prowadzonego przez Władimira N. Turbina, wyznawcę Bachtinowskich koncepcji.
Legenda rozwijała się i utrwalała wraz z przemieszczeniem koncepcji Bachtina w latach 1965–1966 do Francji. Stało się to za sprawą Julii Kristevej i Tzvetana Todorova, młodych literaturoznawców bułgarskich, którzy dzięki uzyskanym stypendiom znaleźli się w Paryżu i zdecydowali na emigrację. Wtedy świat zachodnioeuropejski bodaj po raz pierwszy usłyszał o Bachtinie w innych kręgach niż wąsko slawistyczne. Główną rolę propagatorki jego idej odegrała najpierw Kristeva. Miała opowiedzieć francuskim strukturalistom, między innymi Rolandowi Barthes’owi i Gérardowi Genette’owi, skłaniającym się już do rewizji zdogmatyzowanej wersji tej metodologii, o polifonii i dialogowości, o koncepcji tekstu jako niezwieńczonej, otwartej całości powiązanej z innymi tekstami, o kategorii różnicy i o ujęciu podmiotu jako relacji „ja–inny”, i tak ich zafascynować, że została poproszona o wygłoszenie referatu na seminarium prowadzonym przez Barthes’a. Tak powstała słynna, do dziś przywoływana rozprawa, w której Kristeva podjęła Bachtinowskie tropy, wprowadzając jednak na miejsce dialogowości – intertekstualność, jeden z najżywiej dyskutowanych i najmocniej oddziałujących na humanistykę drugiej połowy XX wieku terminów.
Kristeva wprowadziła także Bachtina na rynek amerykański, od jego idei rozpoczynając artykuł w antologii prezentującej szkołę formalną, w którym podniosła jego rolę w odbudowaniu poetyki historycznej. Ale na rynku zaatlantyckim Bachtin zaistniał przede wszystkim dzięki monografii Todorova Mikhaïl Bakhtine, le principe dialogique, rychło przetłumaczonej na angielski. W tym samym roku, w którym się ukazała, wyszła także pierwsza w świecie, wspomniana już obszerna biomonografia Mikhail Bakhtin Michaela Holquista i Kateriny Clark.
Rok 1984 to był w ogóle dziwny rok. Wznowiono angielski przekład Twórczości Franciszka Rabelais’go, a Problemy poetyki Dostojewskiego ukazały się w nowym, fachowym tłumaczeniu Caryl Emerson z przedmową Wayne’a C. Bootha. Opublikowano także angielskie, francuskie i niemieckie tłumaczenia kilku ważnych Bachtinowskich artykułów i studiów. W samym tylko 1984 roku bachtinologia wzbogaciła się o ponad siedemdziesiąt prac powstałych w Europie, Azji, Ameryce Północnej i Południowej i Australii. Niemal w tym samym roku w Kanadzie zainicjowało działalność The International Bakhtin Society. Rozpoczęły się regularne, odbywające się co dwa lata międzynarodowe konferencje bachtinowskie. W 1994 roku przy Uniwersytecie w Sheffield powstało The Bakhtin Centre, w którym kontynuowano podjęty rok wcześniej na Uniwersytecie w Manchesterze ambitny projekt stworzenia dwujęzycznego, rosyjsko-angielskiego cyfrowego archiwum gromadzącego wszystkie dostępne bachtiniana. W zamierzeniu pomysłodawców każdy z archiwizowanych tekstów, zarówno w wersji rosyjskiej, jak i angielskiej, miał być bogato zindeksowany – wyposażony w odsyłacze udostępniające informacje o jego historii (autorstwie, datach i miejscach publikacji), o kolejnych wydaniach i zmianach, jakie w nich następowały, identyfikacje cytatów i parafraz. Plan obejmował także sporządzenie not o autorach, słowników terminów (literackich, filozoficznych i językoznawczych) i postaci (rzeczywistych i fikcyjnych) oraz bibliografii.
To były prawdziwe narodziny Bachtina dla świata – pół wieku po ukazaniu się jego pierwszej książki. Dialog, dialogowość, karnawał, karnawalizacja, polifonia, chronotop, heteroglozja, gatunki mowy, różnica, różnorodność, „inny” weszły do światowego obiegu, by przez następne ćwierć wieku zajmować w nim czołową pozycję. Aplikowane do różnych obszarów wiedzy, używane do rozstrzygania rozmaitych problemów, stały się narzędziami do wszystkiego. To nie dziwi – Bachtin pisał dla innego czytelnika, a przez innego i w diametralnie innych kontekstach geograficznych, społeczno-politycznych, ekonomicznych i ideologicznych był czytany. Sam miał ironizować, że nieoczekiwanie został uznany za proroka rewolucji studenckiej 1968 roku.
Te permanentne interpretacje i reinterpretacje, skądinąd zgodne z Bachtinowską koncepcją słowa, utrwalały legendę. Zgodnie ze swą gatunkową przynależnością, przeszła ona do fikcji – Bachtin stał się bohaterem utworów literackich i anegdotycznych opowieści. Takich jak ta, którą przekazał Zinovy Zinik, rosyjski emigrant, dziennikarz, pisarz i krytyk literacko-teatralny. Pewnego wieczora, chcąc podkreślić swoją solidarność z dyskryminowanymi w mediach muzułmanami, miał znaleźć się w marokańskim barze w Londynie. W barze włączony był telewizor. Na widok demonstracji na ulicach azjatyckiego miasta, która naszemu dziennikarzowi przypominała pochody w breżniewowskiej Moskwie, właściciel baru zakrzyknął: „baktin! baktin”. Okazało się, że jest doktorem filozofii, jednym z czołowych irakijskich uczonych i tłumaczem pism Bachtina. Migawki telewizyjne nasunęły mu na myśl porównanie z karnawałem. Nie trzeba dodawać, że między nim i narratorem tej opowieści zawiązała się prawdziwie Bachtinowska – przypadkowa i głęboka – przyjaźń.
Ale legenda musiała zrodzić antylegendę.
Kto jest autorem?
Domyślnymi opowieściami obrosła także autorska atrybucja rozpraw opublikowanych pod nazwiskami Walentina N. Wołoszynowa (Friejdizm. Kriticzeskij oczerk oraz Marksizm i fiłozofija jazyka) i Pawła N. Miedwiediewa (Formalnyj mietod w litieraturowiedienii). Do „przeklętych problemów” bachtinologii należy do dziś pytanie: kto jest ich autorem? Rozprawy te, nazywane deuterobachtinowskimi lub apokryficznymi, przez jednych badaczy są przypisywane Bachtinowi (ewentualnie występującemu „pod maską”), przez innych pisarskim duetom bądź trio. Bywają też traktowane jako rezultat „pracy kolektywnej”. Argumentów za ręką Bachtina przytoczono równie wiele, co przeciw niej. Każdy przy tym dawał się wykorzystać na rzecz wszystkich rozwiązań. Każdy był wciągany w kwestie ideologiczne, etyczne i polityczne, dla których problem autorstwa był jedynie pretekstem. Gdyby bowiem poważnie dociekać, kto jest autorem tych spornych rozpraw, to pytaniem należałoby objąć nie tylko Bachtina i jego dwóch „myślowych sprzymierzeńców”, ale także przynajmniej Lwa W. Pumpianskiego (najwybitniejszego znawcę freudyzmu w kole newelskim) i Matwieja I. Kagana (najbardziej kompetentnego uczestnika koła w zakresie neokantyzmu niemieckiego). O nich jednak w związku z atrybucją nie pytano.
Wobec nierozstrzygalności zawikłanych i wielorako interesownych sporów, które w zakamuflowany sposób dotyczyły światopoglądowej i metodologicznej orientacji Bachtina (czy był marksistą? czy semiotykiem? czy myślicielem religijnym?), różnie interpretowanej pod presją aktualnych polityk naukowych, wypada pozostawić na boku problem autora tekstów spornych. O wiele trudniejsze i ciekawsze są teksty uchodzące za bezsporne.
I tak monografia Problemy twórczości Dostojewskiego z 1929 roku, o której mniema się, że jest jedyną książką, która na pewno wyszła spod pióra samego i tylko Bachtina, nie daje niezbitej pewności, komu przypisać autorstwo. Była kończona w pośpiechu po aresztowaniu i procesie sądowym, w areszcie domowym, gdy o złagodzenie wyroku zabiegali Maksim Gorki, Aleksiej N. Tołstoj, Anatolij W. Łunaczarski i pierwsza żona Gorkiego Jekatierina P. Pieszkowa, a zatrudniony w wydawnictwie Gosizdat Pawieł N. Miedwiediew, niedawny mer Witebska, naciskał tuż przed złożeniem jej do druku, by wzmocnić aspekt socjologiczny. Miała więc prawdopodobnie współautora przynajmniej w jego osobie. Nie rozstrzygniemy, jaki był jego wkład, bo poza pierwodrukiem nie zachowało się dosłownie nic – ani manuskrypt, ani jakiekolwiek notatki, konspekty czy szkice.
Z całą pewnością nie tylko Bachtinowskiego autorstwa są natomiast Problemy poetyki Dostojewskiego z 1963 roku. Maszynopis dostarczony wtedy wydawnictwu Einaudi zaginął, o współautorstwie włoskim można więc tylko snuć domysły. Domysły wszakże uzasadnione: z zachowanych notatek Nad nową wersją książki o Dostojewskim, najprawdopodobniej zawierających autentycznie Bachtinowski projekt przepracowania książki z 1929 roku, wynika, że planowane zmiany szły nieraz w odmiennym kierunku niż ostatecznie wprowadzone do Problemów poetyki Dostojewskiego.
Z kolei Twórczość Franciszka Rabelais’go przetrwała w dwóch wariantach (z 1940 i 1965 roku), jawnie dowodzących „współautorstwa” komisji oceniającej rozprawę przedłożoną jako dysertacja na stopień doktora habilitowanego. Negatywne uwagi członków komisji spowodowały w każdym razie liczne dopiski w tekście długo traktowanym jako pierwotny, wprowadzenie nowych przypisów, rozbudowanie niektórych partii (między innymi o rewolucyjnym ludzie), wycofanie niektórych odsyłaczy (i tak bardzo zawoalowanych). Kto zaś, jaki współautor indywidualny lub instytucjonalny, zdecydował o włączeniu do Problemów poetyki Dostojewskiego fragmentu o satyrze menippejskiej, jawnie należącego do rozprawy o Rabelais’m, pozostanie niewiadomą. Co więcej, wiele wskazuje na to, że fragment ten to przeredagowane hasło Satyra, pisane przez Bachtina pod koniec 1940 roku do dziesiątego tomu Litieraturnoj encykłopiedii, który nie zdążył ukazać się przed wybuchem wojny z Niemcami w czerwcu 1941 roku.
Wskazanych, najbardziej tylko wymownych przykładów trudności z odpowiedzią na pytanie, kto współtworzył teksty uchodzące za bezspornie Bachtinowskie, nie rozstrzygają nawet zapewnienia samych ich domniemywanych autorów. Takie zapewnienie, i to na piśmie, złożył Iwan I. Kanajew, ostatni z żyjących uczestników kół Bachtinowskich, oświadczając, że autorem rozprawy Współczesny witalizm opublikowanej w 1926 roku pod jego nazwiskiem jest Bachtin. Skrupulatne badania wykazały jednak, że autorstwo Współczesnego witalizmu należy przypisać nie Kanajewowi i nie Bachtinowi, tylko Nikołajowi O. Łosskiemu, filozofowi idealiście, którego Sowriemiennyj witalizm z 1922 roku, niedostępny po deportacji autora, Bachtin „streścił” na prośbę Kanajewa.
Na wielokrotne i przebiegle zadawane pytania, kto napisał teksty sporne i bezsporne, przypierany do muru Bachtin udzielał wykrętnych informacji. W ostatnich latach życia miał jednak w końcu żachnąć się: „przecież nie ja jestem tym, kto powinien na to pytanie odpowiedzieć”. Czy miał na myśli tylko obowiązek dochowania wierności nieżyjącym przyjaciołom, czy też kategorię „myślowych sprzymierzeńców”, prowadzącą do innej niż legislacyjna i edytorska koncepcji autorstwa – „zawsze anonimowego”, jak mawiał, to znaczy zawsze wieloimiennego?
Zagubione w przekładzie
Język Bachtina nie jest językiem teoretycznym, a tok myśli – „daleki od kartezjanizmu”, jak to określiła Julia Kristeva, borykająca się z przełożeniem jego listu na francuski. Rzeczywiście, Bachtin unikał jednoznacznych, ustabilizowanych, sztywnych terminów – „skrajnie jednotonowych”. Zamiast precyzować znaczenia, uciekał się do rozbudowanych szeregów synonimów (amplifikacja to jedna z podstawowych cech jego mowy). Tworzył coraz to nowe warianty raz wprowadzonych słów-kluczy, trudne niekiedy do rozdzielenia (jak w przypadku derywatów od „dialogu” i „monologu”, takich jak „dialogowość”, „dialogiczność”, „dialogizm”, „dialogizacja” i odpowiednio „monologowość”, „monologiczność”, „monologizm”, „monologizacja”). Nadawał tym samym słowom różne znaczenia i na odwrót: różnym słowom przypisywał znaczenia podobne, jeśli nie takie same, a przynajmniej mieszczące się w tym samym polu semantycznym. Podkreślał, że takie podejście odwzorowuje jego nadrzędną zasadę poznawczą: „Wielość punktów widzenia”.
Na skomplikowanie Bachtinowskiego wywodu wskazują także bachtinolodzy rosyjscy, z tą jednak różnicą, że uznają je za świadomie stosowaną „formę utrudnioną”, jak to określali formaliści, i przestrzegają przed jej uczytelnianiem, sprowadzaniem metafor do terminów, co gorsza – nieporadnie definiowanych. „O prowokacyjnie nieścisłym języku Bachtina trzeba by powiedzieć: jego twórczość to powieść i nie wolno jej zmieniać w epos”, przestrzegał Michaił L. Gasparow. Taka redukcja byłaby przede wszystkim niezgodna z Bachtinowską koncepcją słowa i mowy, także tej pretendującej do statusu mowy naukowej. Sam Bachtin naprowadzał na to, jak ją pojmuje. Czasem tonem na pozór bagatelizującym, jak w późnych Notatkach z lat sześćdziesiątych i początku siedemdziesiątych, w których podkreślał swoje „ upodobanie do wariacji i różnych terminów na jedno zjawisko”, potwierdzając przecież tym na pozór niefrasobliwym wyznaniem trwałość postawy wyłożonej trzydzieści lat wcześniej znacznie bardziej dobitnie: „W terminie zachodzi stabilizacja znaczenia, osłabienie siły metaforycznej, zatraca się wieloznaczność oraz gra między znaczeniami”. Motywował takie przekonania niechęcią do wiedzy systemowej, do której nie zaliczał żadnej z nauk o kulturze: „Zdefiniowanie terminu (jego stabilność i jednoznaczność) jest możliwe jedynie na podstawie kryterium funkcjonalnego i ze względu na system. Tam, gdzie nie ma systemu (jak w literaturoznawstwie), precyzyjna definicja izolowanego, pojedynczego terminu przemienia go w omszały kamień, pod którym nie płynie żywa woda myśli”. Jego niechęć do „teoretyzmu”, „normatywizmu” i „dogmatyzmu” to zatem nie proste potępienie formalizmu i strukturalizmu, jak to często się interpretuje; wybór określonego typu mowy miał o wiele bardziej złożone przyczyny niż polemika z aktualnymi językami teoretycznymi.
Po pierwsze: wynikał z zakorzenienia myśli Bachtinowskiej w symbolizmie – rozumianym szeroko, zarówno jako teoria, jak i praktyka (literacka, filozoficzna, teologiczna, społeczno-polityczna) – i z przejęcia właściwej symbolizmowi we wszystkich wymienionych sferach zasady teurgii artystycznej: kreacyjności mowy, stwarzającej przedmioty niedostępne, jak sądzono, obiektywizującemu (uprzedmiotawiającemu) poznaniu racjonalnemu. Bachtin przenosił tę zasadę do swojej „nowej”, „innej” estetyki filozoficznej, jak ją wielokrotnie nazywał, by w późnych notatkach za Siergiejem S. Awierincewem nadać jej miano symbolologii. Przenosił tym chętniej, że była ona zgodna z prawosławnym pojmowaniem słowa, co musiało być dla niego ważne. Niejednokrotnie korzystał więc z symbolistycznych wzorów pisania, wprowadzając do swoich prac poetycko-filozoficzne słowotwory, które z czasem uzyskiwały w bachtinologii status pojęć-terminów. Podobnie przy tym jak symbolistyczne tak też jego własne neosemantyzmy, neologizmy, transformacje struktur słowotwórczych, aliteracje, paronomazje, etymologizacje i wszystkie inne sposoby oddawania Potebniańskiej formy wewnętrznej słowa powstawały nie po to, by stworzyć coś radykalnie nowego, dotąd nieistniejącego w słowniku, ale raczej gwoli wydobycia zatartych, zapomnianych pokładów wiedzy o świecie, by je „odsłonić” i „przeniknąć”, jak mawiał w języku estetyk z przełomu wieków XIX i XX. Symbolizm dostarczał także wzoru dla filologa szczególnie atrakcyjnego, sięgał bowiem w stwórczych działaniach do języków Grecji i Rzymu oraz folkloru, te zaś źródła wiedzy-poznania były Bachtinowi z różnych względów najbliższe. Swobodnie kreując nazwy przedmiotów nieznanych filozofii zastanej, uciekając się do etymologii, ujawniał także bliskość z hermeneutyką. Dzisiaj takie pisarstwo naukowe kojarzy się przede wszystkim z dekonstrukcją i poststrukturalizmem.
Po drugie: styl myślowo-językowy Bachtina wiązał się ze szczególnym szacunkiem dla sfery „prozaiki” – codzienności i nieoficjalności, a nawet antyoficjalności. Toteż większość jego zabiegów dokonywała się na języku potocznym (dokładniej: na tym języku, którym mówiła elita inteligencji humanistycznej trzech pierwszych dekad XX wieku). Wielorako przekształcając słowa tego języka, Bachtin wprowadzał je do kontekstu filozoficzno-estetycznego, zachowując jednak substrat ich powszedniego znaczenia.
Po trzecie: próba zachowania potocznych znaczeń (niezależnie od tego, czy skuteczna) łączyła się z najważniejszym może dla Bachtina kontekstem filozoficznym – z fenomenologią. Bachtin przejął z niej nie tyle epistemologię (przeciwnie – zasadę „od rzeczy do pojęć”, rzeczy danych w szczególnej intuicji, w bezpośrednim doświadczeniu, poddawał krytyce z pozycji neokantowskich: rzeczy same, nawet jeśli istnieją, to są dostępne jedynie jako „rzeczy” ujęzykowione), ile raczej ontologię i semantykę. Z fenomenologii właśnie przejął postulat niedefiniowania pojęć, wyrażający dążność do ewokowania znaczeń w świadomości odbiorcy, nie zaś ich precyzyjnego wyznaczania i oznaczania. „Pisarz fenomenologiczny nie «wykłada» swej nauki czytelnikowi, lecz usiłuje jedynie pomóc mu w zdobyciu samodzielnego doświadczenia ”, co jest sprawą „ specjalnego kunsztu prowadzenia rozmowy ”, deklarował w roku 1920 Roman Ingarden, podkreślając, że: „Ta – istotnie nieraz kłopotliwa i wymagająca wysiłku twórczego metoda intelektualnej współpracy pozwala uniknąć definiowania terminów”. Jeśli dodać, że ani dla Ingardena, ani dla Bachtina takie podejście nie oznaczało rezygnacji z filozofii pojmowanej za Husserlem als strenge Wissenschaft (jako nauka ścisła), a jedynie opór wobec filozofii naukowej w sensie pozytywistycznym i neopozytywistycznym, to można zidentyfikować rzeczywistego adresata wspomnianego poprzednio sporu z „wiedzą systemową” i „abstrakcyjnym teoretyzmem”.
Po czwarte: unikanie zastanych terminów i kreowanie nowych, sięgających albo substratu języka potocznego, albo języków starożytnych, wiązało się u Bachtina, podobnie jak w fenomenologii i hermeneutyce, z koncepcją rozumienia jako odpowiedzi. Silne nastawienie na odbiorcę i poczucie jego współdziałania nakazywało uwzględnić jego tak zwane tło aperceptywne, co znaczyło także – możliwość fałszywych, niechcianych lub całkowicie wręcz niepożądanych skojarzeń ze znajdującymi się w obiegu słowami-filozofemami, odsyłającymi do określonych światopoglądów. By te asocjacje powstrzymać, zapobiec wprowadzaniu obcych kontekstów, nie sugerować czytelnikowi związku z pracami, z którymi akurat polemizował, Bachtin albo omija krążące terminy, albo je transformuje. Dotyczy to głównie słów zrośniętych z estetyką wczucia, ponietzscheańską filozofią życia i bergsonizmem.
Po piąte: wybór stylu i języka filozofowania wiązał się ściśle z koncepcją dialogowości słowa. Koncepcja ta, wyprowadzona z neokantyzmu i fenomenologii, odnaleziona u Dostojewskiego i wprowadzona do własnego języka spowodowała, że w Bachtinowskich niby-terminach brzmią często pogłosy terminów cudzych. Są one przytaczane w różny sposób; prawie bezwyjątkowe jest tylko pozostawienie ich bez adresu nadawcy.
Sposób pierwszy: cudze terminy bywają pozostawione w niezmienionej lub nieznacznie tylko przekształconej postaci, dosłownie, filologicznie tłumaczone na rosyjski. Nie rodzą wtedy problemów translacyjnych. Takim przekładem jest u Bachtina opozycja „dany–zadany” (dannyj–zadannyj), wiernie odtwarzająca neokantowską parę gegeben–aufgegeben. Przekładem z niemieckiego Einstellung jest też „nastawienie” (ustanowka), stosowane także przez formalistów (i dlatego w niniejszym tomie przekładane dwojako – przez utrwalone w fenomenologii „nastawienie” i przez bliższą formalizmowi, przynajmniej w przekładach polskich, angielskich i niemieckich, „orientację”).
Sposób drugi: radykalna zmiana cudzego źródłowego terminu, z zachowaniem wszakże w terminie Bachtinowskim, docelowym, ważnych dla autora źródłowego odniesień. Najdobitniejszym przykładem jest „zdarzenie współ-bycia” i jego warianty.
Sposób trzeci: próba odwzorowania obcojęzycznego terminu (sygnalizującego niekiedy całą koncepcję) na zasadzie skalkowania go w języku rosyjskim, z zachowaniem budowy słowotwórczej i semantyki jego członów. Neologizmy powstałe w rezultacie takiego zamierzenia są dziś trudno zrozumiałe, jak twierdzą bachtinologowie, nawet dla odbiorcy rosyjskiego, który nie słyszy rezonujących w nich aluzji i reminiscencji odsyłających do historycznych już ujęć. Dobitnym przykładem służy Bachtinowska wnienachodimost´ (niewspółobecność).
Sposób czwarty: przejęcie cudzego słowa, ale nadanie mu określonego, własnego znaczenia. Wtedy znaczenie to jest zwykle obszernie wyjaśniane. Takie są na przykład Bachtinowskie „konstrukcje hybrydyczne”, inspirowane równocześnie hybrydami poetyckimi Wiaczesława I. Iwanowa, filozoficznymi – Gustawa G. Szpeta, lingwistycznymi – Jana Baudouina de Courtenay i Jewgienija D. Poliwanowa, a za ich pośrednictwem także wielu przyrodoznawców. Ich własną konceptualizację Bachtin wyłożył w rozprawie Z prehistorii słowa powieściowego. Trzeba jednak pamiętać, że sens „hybrydyczności” zachowują także inne, na pozór potoczne słowa, których używał, takie jak „mieszanina” i „wymieszanie” itp. (grecko-łacińska „hybryda” to po rosyjsku pomies´).
Te pięć zasad i cztery sposoby ich słownej eksterioryzacji nie wyczerpują, naturalnie, reguł Bachtinowskiego stylu filozofowania ani właściwego mu słownika. Wiele cytatów i quasi-cytatów składających się na ten słownik, aktywnie transformowanych, ma także motywację doraźną, „tchnie”, by użyć jego określenia, aktualnymi kontekstami. Czasem te doraźne okoliczności wymuszały nasycenie wypowiedzi określonym słownictwem (jak w wielokrotnie przerabianej na życzenie redakcji rozprawie o satyrze, jak w tekstach o Tołstoju, w których niemało typowej dla lat trzydziestych–czterdziestych naukowej nowomowy, podobnie jak w notatkach do Problemu gatunków mowy, w których wręcz cytowana jest sławetna rozprawa Stalina Marksizm a zagadnienia językoznawstwa opublikowana w 1950 roku), czasem na odwrót – powodowały wycofywanie określonych sformułowań (jak intencjonalności z Problemów twórczości Dostojewskiego podczas ich przerabiania na Problemy poetyki). Czasem używane słowa uruchamiały podwójny układ odniesienia – wybrany świadomie i z aprobatą, a zarazem zgodny z wymogami aktualnej polityki naukowej (najwyrazistszym przypadkiem jest „kultura ludowa” w Twórczości Franciszka Rabelais’go). Z pewnością w wielu przypadkach o języku i stylu decydował także kontekst toczących się dyskusji (szczególnie silnie rzutujących na Problemy twórczości Dostojewskiego), bieżących lektur (o czym świadczą zachowane w archiwum notatki i konspekty z czytanych właśnie książek, z których przytoczenia odnajdujemy w równocześnie powstających rozprawach).
Bo też Bachtin, zgodnie ze sformułowaną koncepcją poznania jako dialogu, pisał w swoistej mowie pozornie zależnej, wplatając cudze słowa do własnego tekstu, inkrustując go fragmentami cudzych koncepcji, z którymi albo prowadził spór, albo przywoływał je aprobująco. We własnych studiach zwykle nie opatrywał ich odsyłaczami. Własnych? Sam utrzymywał, że nie istnieje język „własny”, że każdy jest językiem „cudzo-swoim”, jak pisał o słowie w Notatkach z lat sześćdziesiątych i początku siedemdziesiątych. Dodać trzeba, że cierpiąc na brak książek, prowadził bardzo dokładne zapiski z dostarczanych mu lektur. Być może więc włączał je na zasadzie streszczeń i parafraz do swoich studiów, jak – wszystko na to wskazuje – zdarzyło się w wypadku Współczesnego witalizmu. W sześciotomowej edycji dzieł zebranych takie sytuacje są starannie komentowane, udostępnione zostały także zapiski, w których znajdujemy duże partie cudzych rozpraw dosłownie przepisanych w języku oryginału. W swoich studiach i rozprawach prawdopodobnie przekładał je na rosyjski, tworząc nieistniejące jeszcze lub dopiero rodzące się języki rosyjskiej fenomenologii, hermeneutyki i rosyjskiego neokantyzmu. Niekiedy zachowywał funkcjonujące w nich terminy, częściej kreował ekwiwalenty lub opisowo wykładał ich znaczenie. Tak postępował na przykład z kluczową dla swoich studiów intencjonalnością.
Co w takich razach ma zrobić tłumacz? Zostawić te parafrazy czy przywołać termin scholastyczny przywrócony przez Franza Brentana, podjęty przez Edmunda Husserla, jednoznacznie odsyłający do jednego z korzeni Bachtinowskiego myślenia? Z terminami fenomenologii i hermeneutyki, dobrze osadzonymi w humanistyce polskiej, kłopot nie jest jeszcze tak znaczny jak z neokantowskimi, rozprawy marburczyków nie doczekały się bowiem polskich przekładów, podobnie jak filozoficzno-estetyczne studia symbolistów i w znacznej mierze traktaty z rosyjskiej filozofii trzeciego renesansu. Jaką zasadę translatorską przyjąć? Domestykacji, czyli przyswajania ich zgodnie z dzisiejszymi stylami myślowymi, czy egzotyzacji z zachowaniem domeny źródłowej? W obu wypadkach tłumacz skazany jest na fundowanie tradycji nieistniejącej w domenie docelowej.
Pytanie: domestykować czy egzotyzować dotyczy także mowy samego Bachtina. Przedkładany zbiór to prawie wyłącznie jego manuskrypty – częściowo uszkodzone lub nieczytelne, pisane gorączkowo, nieuporządkowane, nieprzeznaczone lub nieprzygotowane do druku, niepoddane redakcji, z licznymi powtórzeniami i nawrotami do spraw już rozważanych, bezustannym krążeniem wokół nich, wypróbowywaniem słowników zdolnych je unieść. Wywody, zwłaszcza z najwcześniejszych lat, ciągną się całymi stronicami, nieskomponowane, w długich, trudnych do uspójnienia zdaniach. Ten intelektualny strumień świadomości odwzorowuje jednak borykanie się z najważniejszymi naonczas i najtrudniejszymi kwestiami, podejmowanymi przez autorów Bachtinowskich lektur i oddawanymi przez niego w języku wytwarzanym niejako po raz pierwszy, który mógłby sprostać nowiźnie problematyki. Toteż w przekładzie starano się zachować jego styl pisarski, niekiedy odstępując jedynie od „niemieckiej” składni.
Wyzwaniem translatorskim – może najtrudniejszym – są podejmowane przez Bachtina próby kreowania znaczeń na zasygnalizowanej już zasadzie naśladowania poetyki symbolistów. Rzadko tylko można dla nich znaleźć w polszczyźnie czytelne i zachowujące intencje semantyczne ekwiwalenty. „Rzeczywiście urzeczywistniony” nie oddaje rosyjskiego diejstwitielno diejstwiennyj, bo gubi zawarty w oryginalnym brzmieniu odcień działania, na pewno istotny dla autora Filozofii czynu. W zestawieniu „pierwotny – samorodny” nie słychać w ogóle aliteracji i paronomazji właściwej oryginałowi: iznaczalen – bieznaczalen. Wobec triady biezyschodno – ischod – nischodit´, w której oprócz figur słowotwórczej i etymologicznej tkwią nadto książkowy archaizm i echa koncepcji Nikołaja A. Bierdiajewa, często aluzyjnie przywoływanego przez Bachtina, ogarnia bezradność.
„Język Bachtina z uporem sprzeciwiał się wyobcowaniu, podobnie jak osobowość. To język nader kategoryczny, a jednocześnie wyjątkowo osobisty, zupełnie inny niż języki kierunków czy szkół”, pisał po latach jeden z odkrywców myśliciela. W tłumaczeniu takiego języka, tak jak w przekładach wielu filozofów i pisarzy modernistycznych świadomych wagi słowa, nieuchronnie ginie część ich pracy twórczej. To, co zagubione, rekompensuje, nawet jeśli ułomnie, wprowadzenie praktyki filologiczno-filozoficznej na słowo wrażliwej, stawiającej opór sztampie, automatyzmowi i petryfikacji tyleż języka, co myślenia.SZTUKA I ODPOWIEDZIALNOŚĆ
Ingerencje wydawców rosyjskich zasygnalizowano nawiasem klamrowym, { }. Znak zapytania w nawiasie, {?}, oznacza wątpliwości co do właściwego odczytania wyrazu. Wielokropek w nawiasie, {...}, wskazuje opuszczenie tekstu niemożliwego do odczytania lub uszkodzonego. Przypisy i dopiski Bachtina opatrzono gwiazdką, a przypisy tłumaczki cyframi. Cytaty biblijne zaczerpnięto z Biblii Tysiąclecia (przeł. Władysław Borowski i in., wyd. 3 popr., Poznań–Warszawa 1980) – dop. red. pol.
Jeżeli poszczególne elementy nie łączą się w wewnętrznie jednolitą, sensowną całość, lecz wchodzą tylko w przestrzenno-czasowy związek zewnętrzny, wówczas całość taką nazywamy mechaniczną. Jej części współwystępują wprawdzie obok siebie, stykają się nawzajem ze sobą, niemniej jednak pozostają sobie obce.
Trzy sfery tworzące ludzką kulturę – nauka, sztuka oraz życie – zyskują jedność wyłącznie poprzez osobowość, która włącza je do swej jedności. Jednakże i ten związek może być mechaniczny i zewnętrzny. Najczęściej, niestety, tak właśnie się dzieje. Zespolenie w jednolitą osobowość artysty i człowieka jest zwykle naiwne, mechaniczne; tworząc, człowiek ucieka na pewien czas przed „wrzawą życia” do innego jak gdyby świata „natchnienia, dźwięków kojących i modlitwy”¹. Rezultat? Sztuka zanadto zadufana w sobie, nazbyt patetyczna – nie odpowiada przecież za życie, które także, oczywiście, za nią nie nadąży. „Jak mi się z nią równać” – pyta życie. „To przecież sztuka, a ja jestem codzienną prozą”.
Człowiek zatopiony w sztuce jest nieobecny w życiu, i na odwrót. Nie ma między nimi jedności, nie przenikają się też one nawzajem w integralnej osobowości.
Co gwarantuje wewnętrzny związek komponentów tworzących osobowość? Wyłącznie integralna odpowiedzialność. Za to, co w sztuce przeżyłem i co z niej zrozumiałem, winienem świadczyć własnym życiem, by to, co przeżyte i zrozumiane, nie pozostało w nim bierne. Odpowiedzialność łączy się zarazem z winą. Sztuka i życie muszą nie tylko ponosić za siebie wzajemną odpowiedzialność, ale i winę. Poeta ma pamiętać, że za trywialność prozy życia wina spada na jego poezję, a zwykły człowiek niech wie, że jego niewymagające, niepoważne pytania wobec życia winne są za jałowość sztuki. Osobowość musi na wskroś nasycić się odpowiedzialnością: wszystkie jej części powinny nie tylko składać się na czasową sekwencję życia, ale przenikać się nawzajem we wspólnocie winy i odpowiedzialności.
Usprawiedliwiając brak odpowiedzialności, nie ma co powoływać się na natchnienie. Nie natchnieniem, lecz maniactwem jest to, co ignoruje życie i samo jest przez nie lekceważone. Prawdziwy, niesamozwańczy sens dawnych pytań o wzajemne związki sztuki i życia, o sztukę czystą itp., ich rzeczywisty patos polega jedynie na wzajemnych usiłowaniach sztuki i życia, by zmniejszyć ciężar swego zadania, by zdjąć z siebie odpowiedzialność, bo łatwiej tworzyć, nie odpowiadając za życie, i łatwiej żyć, nie rozliczając się ze sztuką.
Sztuka i życie nie są jednym i tym samym. Muszą jednak zespolić się we mnie, w mojej integralnej odpowiedzialności.