- W empik go
Pogrobowiec romantyzmu: rzecz o Stanisławie Wyspiańskim - ebook
Pogrobowiec romantyzmu: rzecz o Stanisławie Wyspiańskim - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 491 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kreślę wizerunek poety, który na przełomie stuleci zajaśniał nagle jak wybuch materyi palnej, oślepiający oczy i podnoszący tumany dymów. Jakiekolwiek wyrzecze o nim słowo krytyka przyszłości po próbie czasu, jakikolwiek będzie wyrok jej w późniejszych instancyach – to pewna, że Wyspiański w poezyi naszej jest fenomenem odrębnym, swoistym, jedynym w swoim rodzaju.
Do dziś dnia krytyka literacka nie może się zoryentować wśród wątpliwości i sprzecznych zupełnie sądów, wśród zachwytów i uniesień, brzmiących dźwiękami fanfar zwycięskich – a głosami nagany i opozycyą, która na razie przycichła wobec opinij przeważających.
Poeta przemówił z dziwnie fascynującą siłą do wielu serc, skołatanych wiekowym bólem narodu, do umysłów, wstrząśniętych fermentem i anarchią intellektualną naszych czasów, do gustów, wrażliwych na prądy najnowszej artystycznej ewolucyi.
W jego najcelniejszych poematach słyszymy krzyk i szamotanie się ducha narodowego, który błąka się wśród mroków naszego czasu i szuka rozpaczliwie wyzwolenia!
Jego artyzm nie tylko roztacza fantasmagoryą blasków i widzeń ogromnych, ale działa na wyobraźnię tumanami halucynacyi, obłokami mgieł i zagadek mistycznych. Nie jest to zjawisko poezyi jasne i świetlane, ale podobne do korony obłoków, kłębiących się na szczycie góry i przerzynanych gzygzakami błyskawic przed burzą.
Miałem sposobność obserwować ten fenomen z dwu punktów widzenia. Widziałem go zblizka w Krakowie. Byłem świadkiem narodzin najcelniejszych utworów poety, obserwowałem dotykalnie ostatnie drgnienia i wysiłki procesu twórczego. Jednocześnie jako warszawiak, przeniesiony na grunt krakowski, mogłem zachować się krytycznie wobec nastrojów i gustów lokalnych, – potem zaś spojrzeć na poetę z odległej perspektywy, przeżywając burzliwe chwile przełomu w największem ognisku życia polskiego.
Sądzę, że ta zbieżność dwu rozmaitych kątów widzenia i dwu stanowisk obserwacyjnych ma swoje znaczenie w ujęciu świadomem i odczuciu tych momentów dramatu ducha narodowego, które w poezyi Wyspiańskiego zyskały swe artystyczne wynurzenie.
Otwarcie wyznam, że nie jestem krytykiem, który płynie z prądem, daje się unosić powiewowi modnych doktryn i gustów przemijających. Artystom i wyznawcom danej szkoły, czy też teoryi estetycznych wolno wierzyć, że po za nimi niemasz sztuki i poezyi prawdziwej, albo godnej tego miana. Niech towarzysze jednej chorągwi wierzą w swoje hasła, niech zwolennicy jednego strumienia piją z jego nurtów.
Ze stanowiska idealnie ewolucyjnego, którego jestem zwolennikiem, krytyk może, a nawet powinien stanąć ponad prądem, ponad falą płynącej rzeki i patrzeć na nią pod kątem widzenia ogólniejszym. Jeżeli można
sub specie aeternitatis . Uznając najszerzej prawo samodzielnej twórczości, pęd indywidualizmu i polotu fantazyi, należy jednak pamiętać, że ogniwa ewolucyi artystycznej zczepiają się ze sobą nieustannie, że piękno artystyczne najwyższej miary ukazuje swe oblicze boskie, jasne, promienne, po przez długie wieki, oporne wobec rdzy czasu i jego przemian gwałtownych. Nietylko więc to, co jest mętne, rozwichrzone, nowe, niepodobne do dawnych kształtów stanowi świadectwo żywotności nowej poezyi, ale to także, co w niej drga potęgą wiekuistego bólu, urokiem tęsknoty i nieśmiertelnego piękna.
I jeszcze jedno! Poeta nie jest fetyszem – a krytyka bałwochwalstwem. Niemiłym, nawet antypatycznym jest dla mnie hyperkrytycyzm, kwaśna gderliwość, poniewieranie pracą twórczą, belferska pedanterya, oceniająca dzieła poezyi i sztuki według rutynicznych formułek. Ale wobec największych potęg twórczych serwilzm ducha i umysłu nie może być prawem, ani przykazaniem. Nawet dobrowolna sugestya, lub zagalopowanie się w kierunku panegirycznym nie przynosi zaszczytu krytyce, i może po pewnym czasie wywołać tylko odruch, opozycyę przesadną w kierunku odwrotnym.
Wyspiański jest poetą tej miary, że niepotrzebuje, aby jego sławie przypinano sztuczne szczudła. Słyszałem kilka razy z ust poety życzenie, aby jego dzieła tak czytano i rozumiano, "jak były napisane" Nie cieszyły go bynajmniej sądy pochlebne, do których trzeba było dodawać objaśnienia i uzasadniać "każdy wiersz krytyki kilkoma innymi wierszami. "
Tymczasem w szkicach wielu i studyach, pisanych o jego dramatach, można spotkać mnóstwo poglądów dowolnych parafraz na temat jego symbolów, komentarzy narzucających poecie pomysły i idee, o których prawdo – podobnie ani mu się śniło. Staram się dlatego sądy moje opierać na tekscie i bezpośredniem odczuciu samych utworów, wyjaśniać strony ciemne i zagadkowe bez dowolności, lub naciągań, zatrzymuję się przed progiem zagadek, których niemożna rozwikłać, okrytych mrokiem, albo będących drgnieniem instynktów nieświadomych. Komentatorowie, którzy silą się na odkrycie wszystkich tajemnic wybuchów twórczych, aktów poetycznego jasnowidzenia, którzy chcą zamienić wszystkie symbole, nastroje, albo myśli niedopowiedziane na język świadomy lub filozoficzny, są podobni do alchemika, pragnącego w retorcie rozłożyć błyskawicę. Trzeba szanować sancta sanctorum poezyi i niewdzierać się do nich ze szwargotem zdawkowej egzegezy. Praca tutaj łatwą nie jest, albowiem krytyk, pragnący ująć tajemnicze tętno niektórych pomysłów, kryjących się w oponach mistyki, musi z duchem poety stoczyć jakóbową walkę i szepce w końcu do siebie, jak w dramacie "Akropolis" szamoczący się z aniołem patryarcha: "Czyli ty zjawisko boże, żeś mnie na drodze zatrzymał?"
Niemam też pretensyi, abym dziś mógł powiedzieć całą prawdę o poecie, o którym będą pisać przez długie lata falangi krytyków i objaśniaczy powołanych lub niepowołanych. Nieznamy jeszcze wszystkich dokumentów, rzucających światło na jego dzieje wewnętrzne, nieznamy całej pośmiertnej puścizny. W moich sądach i wspomnieniach odbijają się drgnienia chwil przeżytych, echa wzruszeń i walk niedawnych. Zostawiani je umyślnie jako zeznania świadka, piszę szczerze i jasno to, co myślę i czuję, nie oglądając się na to, co mówić wypada, aby się podobać zarówno jednostkom i koteryom niechętnym uprzedzonym, jak i panegirystom, którzy puszczają w obieg efektowne opinie dla poklasku.
Nie chcę mieć nic wspólnego ze świadomymi fałszerzami prawdy, którzy do dzieł i czynów ludzi przeszłości przyczepiają swe zmyślenia tak samo, jak czepiają się wodorosty i ślimaki przedmiotów, pochodzących z rozbicia a wyrzucanych na brzeg morza.
Niemając pretensyi do nieomylności, jeśli błądzę, to błądzę w dobrej wierze – staram się odczuć i wydobyć to, co łączy dzieła wieszcza z zawsze czujną, płodną i miłościwą duszą narodu.II. "LEGENDA"–"WARSZAWIANKA. "
W stosunku do realizmu faktów dziejowych legenda jest skrystalizowanem kłamstwem. Jednakże we wnętrzu jej mieści się jakiś symbol, ułamek ludowej wiary, szczątek jakiegoś faktu, opleciony zmyśleniem, czasem umyślnie przefantazyowany w danym duchu przez czynniki lub sfery, dla których taki a nie inny kształt legendy był pożądanym. Kraków jest klasycznym gruntem dla legendy, jako jedno z gniazd państwowości polskiej, której początki gubiły się w mrokach dziejowych. Rzecz dziwna, że w Krakowie nawet i w nowszych czasach pewne koterye społeczne lub literackie tworzyły legendy, uchodzące niby za prawdę, chociaż były jej fałszywym surogatem.
Wyspiański rozpoczął swą poetyczną twórczość od poematu w dwu odsłonach "Legenda", osnutego na tle podania o Wandzie. Zaczął to dzieło pisać w Paryżu 1892 r. skończył w Krakowie 1897 r., więc tę pierwocinę literacką puścił w świat ostrożnie po namyśle i wykończeniu.
Bohaterce "Legendy" kazano parokrotnie na scenach polskich mówić dużo patetycznemi wierszami, ale nikt przedtem nie tchnął w nią poetycznej krwi i duszy. Filologowie twierdzą, że samo imię Wanda przypomina nazwę wody albo fali (starosłowiańskie: wanda , duńskie: wand , litewskie: wandu , łacińskie: unda ), że bohaterska córa Kraka "co niechciała Niemca", jest legendowem upostaciowaniem górnego biegu Wisły. Idąc za podaniem, poeta związał bohatera swego lirycznego dramatu z gruntem rodzimym, ze wzgórzem Wawelu, z korytem rzeki płynącej gzygzakiem u jego podnóża. Cofnął się myślą w dal zamierzchłą, gdy na wzgórzu stało drewniane grodzisko knezia, warownia z grubo ciosanych kłod jodłowych gdy koło zakrętów rzeki szumiały dziewicze błonia i bory, sterczały skały dziewannami obrosłe.
W kompozycyi przeważa tu jeszcze żywioł malarski, niezmiernie oryginalny, ujęty w formę, informacyj scenicznych. W świetlicy grodu ogromnej, pełnej pierwotnej prostoty, dzikości i powagi, powoli dogasa stary Krak, założyciel zamku. Koło knezia dwaj gęślarze Łopuch i Śmiech, pół-dziady, pół dworzanie, czuwają, gawędzą, pośpiewują i pobrzękują na lirach. Dziwny jest spokój, smętna płynność i rozlewność tych scen wobec grozy sytuacyi. Tam, pod wzgórzem, córa kneziowa, niewiasta z mocą męską, broni zamku pod naporem zwycięskich Allemanów. Krak marzy o dawnej świetności, zbiera się z żalem opuścić na wieki Wisłę i grodzisko, z któremi związany jest tajemniczą spójnią – snuje pełne tęsknoty marzenia, zasłuchany w pogwary fali odległe. Wanda, gdy bój się chwilowo uciszył, wchodzi do świetlicy, przerażona złemi wróżbami, które jednak nie łamią jej dzielności. Wie, że przeznaczeniem jej tu, natem wzgórzu trwać, opoki rodzimej bronić, okupić dawne winy i krew brata ongi z miłości dla niej prze – laną. Gęślarze w pieśniach przypominają kazirodną wzajemność Wandy dla jednego z braci – jako przyczynę ich bratobójczej zwady. Rys, dodany do istniejącej legendy dziejowej dowolnie, razi dzisiejsze pojęcia etyczne. W epoce pierwotnej mogła to być tragiczna wina, przeciw moralności rodowej. Motyw podobny znajdujemy w "Walkiryi" Wagnera, który taką miłość idealizuje i wyprowadza z niej bohatera Zygfryda, poskromiciela złych mocy.
Wanda należy do postaci tragicznych, które istnieją po to, aby szły na ofiarę wielkich przeznaczeń narodu. Czuje w sobie grozę przyszłych losów. U Wyspiańskiego los jest nieugięty, jak fatum starożytne, a nawet ściga swe ofiary z pewną złośliwą zaciętością. Krak podniecając rycerskiego ducha Wandy, mówi z wysiłkiem przedśmiertnym, że powinna:
"orłów szerokie skrzydła rozwinąć,
orlich szpon ostrzem chwycić i szarpać,
na skały ranę unosząc śmiertelną,
wysoko, niedostępnie ginąć… "
Wanda odpowiada na to z ponurą rezygnacyą:
"wysoko, niedostępnie ginąć,
w śmiertelnej ranie grot unosząc z sobą,
orłów szerokie skrzydła rozwinąć
i skryć się czarnych chmur żałoba!"
Takim od początku jest tragizm Wyspiańskiego, energiczny, złowrogi, zaopatrzony w żałobę beznadziejną.
Po chwili Krak kona cicho, jakby zasnął ukołysany balladą gęślarzy. Wanda ze ślochem przypada do nóg ojcowych. Gwary bitwy rosną. Allemanowie nacierają silnie, szturmują do grodziska, dobijają się do świetlicy.
Wanda, idąc za radą gęślarzy, oddaje się na ofiarę bogini Żywi, błagając, aby ochroniła zamek i zwłoki ojcowskie od pohańbienia. Ślubuje poświęcić jej ciało i żywot młody – za chwilową moc czynienia cudów. Niebo piorunami daje znać", że ślub przyjęty. Ogromna ulewa płoszy najezdców. Wanda przy trupie ojca snuje w ciszy marzenia zbyt przewlekłe. Zasypia. Wtem zjawia się korowód postaci wodnych, rusałów, wiślanek, wodników, wilkołaków, guślarów – cały lud dziwadeł i duchów, zamieszkujących głębię rzeki i przyległych okolic. Snuje się w czeredzie fantastycznej, oblany srebrną poświatą księżyca, unosi zwłoki Kraka na wieczny spoczynek na dno Wisły u stóp zamczyska. Scena ta jest niezmiernie oryginalną i malowniczą. Podobnie, jak w jednej ze scen poprzednich, gdy Krakowi majaczyły się senne widzenia – widać tu rys znamienny wyobraźni wizyjnej poety: postacie jego fantastyczne, zarówno mary jak i duchy mają zawsze plastykę zewnętrzną, nierozpływającą się w tumanach, jak np. niektóre wizye Słowackiego w "Zborowskim" lub "Królu Duchu". Poeta nadał temu tłumowi widm rysy wyraźne w tonie ogólnym i ugrupowaniu, ale w słowach nierozwinął odrębności figur poszczególnych, nieodróznił w stylu i języku świata ludzi od świata duchów.
Kłębią się też fantastyczne böcklinowskie figury, rybo-ludzie, rusałki, dziewy wodne i pląsają w głębi fali wiślanej w drugiej odsłonie "Legendy", której scenerya przypomina Wagnerowskie "Złoto Renu". Wyspiański dzieli poziomo obszar sceny na dwie połowy. W niższej ukazuje widok wnętrza płynącej Wisły z ogromną skamieniałą postacią Kraka wrosła w dno – w górnej prom, pływający na wodzie, zdobny kwiatami, a w głębi widok na zamek i brzegi odległe. W teatrze taka dekoracya technicznie przeprowadzić się nie da tak, aby osiągnęła efekt zamierzony. Wagner zadowolnił się tylko wodną głębiną – nasz poeta skomplikował trudności wystawy, żądając nad głębią jeszcze widoku, skąpanego w blaskach powietrznych.
Nabrawszy doświadczenia scenicznego, zupełnie zmienił tę sceneryę w drugiej wersyi "Legendy", napisanej w siedm lat potem, przekształconej według późniejszej maniery techniczno-stylowej. Po szeregu scen fantastycznych, w których odzywa się nuta pieśni ludowej, pod wodą budzi się na chwilę Krak i słucha okrzyków zwycięstwa swego ludu. Wanda nocą zebrała resztę pachołów i rycerstwa, przepędziła wrogów. Na ten odgłos stary Krak zadrgał, nabrał mocy i ozwał się pod wodą tak płomiennie i szeroko, jak przedtem nie mówił za życia. Jego bytowanie pośmiertne poeta połączył po swojemu z formą materyalną. Krak czuje swe kamienne ciało, które krępuje zmartwychwstałą na chwilę moc uczucia. Po wysiłku zapada w sen na zawsze. Wanda zwycięska, spełniaiąc śluby, rzuca się w toń, opada powoli na dno; rusałki otulają królewnę płaszczem kamiennym i ukłają do snu w głowach ojca.
Końcowe obrazy bardzo piękne, pełne świetlanej fantasmagoryi – ale słowa scen ostatnich słabe, niedostrojone do sytuacyi. W umyśle poety malarska wizya była wyraźną. Zewnętrzny ruch scen i tigur rozwija się barwnie i poetycznie, ale pod względem uczuć oraz indywidualizacyi figur zarysy dzieła są jakby niedokształcone, niedomodelowane.
W poczęciu i nastroju widać zmysł wielkości, głębsze odczucie natur pierwotnych, prostych, połolbrzymich, zahartowanych w zapasach z wrogami, zbratanych z przyrodą. Krak i Wanda to zarysy postaci symbolicznych, streszczających wielkie siły plemienne. Uczucia ich silne, proste, dusze pełne sennej zadumy, otwarte na szmery zagrobowych tajemnic. Chwilami się podnoszą, rosną w oczach, mówią jak olbrzymy, wzlatują myślami w kręgi wiekuiste – potem słowa im na ustach bledną, natężenie poetyczne obniża się. Zwłaszcza w ostatnich scenach Wandzie brak bodaj kilku słów z pod serca wyrwanego żalu za życiem, słów miłości dla kraju i rezygnacyi heroicznej. Nietrzeba było tyrad, wylewów uczuciowych – wystarczyłoby kilka wierszy mocnych, skłębionych, drgających bólem, zamkniętych rozkazem tryumfującej duszy, która przez ofiarę idzie w wieczność. Wszyscy zresztą w "Legendzie" mówią jednakowo, językiem rdzennie polskim, zabarwionym ludowo, przeczystym, dostojnym, mającym rytm jednostajny, archaiczny. Od początku do końca snuje się w tempie wolnem, chwilami wpadającym w maestoso, wiersz luźny, krótki, rytmiczny, zrzadka rymowany, potoczysty, na tle którego zadźwięczy chwilami liryczna zwrotka o rytmie ludowym. W jednym tylko momencie, gdy bitwa się zbliża za sceną, tempo odrazu staje się rwiste, szybkie, słowa szczękają lub łomocą twardo. Po zatem język poetyczny płynie i przelewa się z wiersza do wiersza falisto, łącznie, niby niekończąca się melodya Wagnera, Poeta wyraża to graficznie odrębną punktacyą, zaczynaniem zdań i wierszy od małych liter nawet po kropkach.