- W empik go
Pojedynek na tomahawki czyli Topór wojenny wykopany. Buffalo Bill Bohater Dalekiego Zachodu - ebook
Pojedynek na tomahawki czyli Topór wojenny wykopany. Buffalo Bill Bohater Dalekiego Zachodu - ebook
Buffalo Bill Bohater Dalekiego Zachodu. Niezwykłe przygody pułkownika amerykańskiego W. F. Cody’ego. Buffalo Bill, właściwie William Frederick Cody (ur. 26 lutego 1846, zm. 10 stycznia 1917) – myśliwy, zwiadowca armii amerykańskiej (scout), organizator i aktor widowisk rozrywkowych; bohater Dzikiego Zachodu. Zwiadowca armii USA podczas wojny secesyjnej (1861-1865) i wojen z Indianami (do 1877) w zachodnich stanach USA. W 1883 zorganizował widowisko cyrkowe Wild West Show, przedstawiające wydarzenia z historii amerykańskiego Dzikiego Zachodu i do 1916 prezentował je w Ameryce Północnej oraz Europie Zachodniej; występowali wraz z nim tak znani ludzie Dzikiego Zachodu jak na przykład mistrzyni w strzelaniu Annie Oakley, czy słynny pogromca generała Custera nad Little Big Horn, wódz Dakotów Hunkpapa Siedzący Byk. W 1906 roku, podczas europejskiej trasy, widowisko Wild West Show pokazywano m.in. na terenach dzisiejszej Polski. Na podstawie jego przygód powstał ten właśnie cykl opowiadań, z których jedno zawarte jest w tej oto książeczce. Zachęcamy do lektury.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-344-5 |
Rozmiar pliku: | 165 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wojownicy plemienia Sjuksów, w liczbie około dwustu, rozłożyli się obozem na prerii. Indianie są na ogół poważni i milczący, lecz wigwamy Sjuksów pełne były radosnego gwaru i śmiechu. Powodem tej radości było obrabowanie niewielkiej karawany białych osadników, którzy dążyli do nowych osiedli w stanie Oregon.
Siuksowie zdobyli w tej walce wiele skalpów, choć liczni wojownicy powędrowali do krainy wiecznych łowów rażeni celnymi strzałami osadników, którzy bronili się jak lwy. Walka była jednak nierówna i oto Czerwonoskórzy mogli chełpić się zwycięstwem nad znienawidzonymi bladymi twarzami.
Radość Sjuksów była tym większa, że w ręce ich wpadły trzy blade twarze – dwóch mężczyzn i kobieta. Starzy wojownicy, squaw i dzieci będą mieli nielada uciechę, gdy zapłonie ogień u pala męczarni!
Przypatrzmy się jednak jeńcom Czerwonoskórych. Na ziemi, u stóp namiotu, siedziała młoda, osiemnastoletnia najwyżej dziewczyna.
Była to Ruth Sage, córka osadnika.
Urodzona i wychowana w Kansas, od najmłodszych lat brała czynny udział w niebezpiecznym i pełnym trudów życiu Dzikiego Zachodu. Ruth była prawdziwą córą granicy.
Gdy Siuksowie zaatakowali tabor, dziewczyna walczyła z karabinem w dłoni do ostatka. Odwaga jej zaimponowała nawet wodzowi Sjuksów, Wielkiemu Rogowi, który kazał swym wojownikom ująć ją żywcem.
Jednym z towarzyszy dziewczyny był stary wywiadowca, który otrzymał w walce silny cios kolbą karabinu w głowę i leżał oto nieprzytomny na trawie. Trzecim jeńcem był dorodny młodzieniec, którego zdziwione i nieco przerażone spojrzenie zdradzało, że pochodził ze wschodnich stanów i był „żółtodziobem granicy”.
Wielki Róg zbliżył się do skrępowanych, przyjrzał się im uważnie, a potem skinieniem ręki przywołał do siebie dwóch wojowników.
– Uff! – rzekł – Sędziwa blada twarz nie powinna umrzeć. Przynieście wody i spryskajcie mu twarz, aby odzyskał przytomność.
Wojownicy z taką skwapliwością wypełnili rozkaz wodza, że stary wywiadowca wyglądał jak po kąpieli. Po chwili otworzył oczy, mruknął coś pod nosem i usiłował powstać, lecz nie pozwoliły mu na to więzy.
Wielki Róg zbliżył się i rzekł z okrutnym uśmiechem: – Biały człowiek nie lubi wody, może będzie wolał ogień... –
– Tak, to będzie niebardzo przyjemne, – mruknął starzec – to niezupełnie ładnie z twojej strony. Najpierw przywracasz mnie do życia, a potem chcesz mnie zabić. Cóż mam jednak uczynić? Poddaję się. –
– Blada twarz boi się śmierci... – zadrwił Indianin.
– Tak, jak każdy rozsądny człowiek – odparł wywiadowca. – Kto nie odczuwa strachu przed śmiercią jest ostatecznym osłem. Jeśli jednak mniemasz, że lękam się bólu, jesteś pogrążony w błędzie. –
– Tortura ognia zmusi cię do zaśpiewania innej piosenki! – rzucił groźnie wódz.
– Wiem, że ciało jest słabe – rzekł spokojnie stary wywiadowca. – Nie jestem tchórzliwszy, ani odważniejszy od innych ludzi, jeśli ci się zdaje jednak, że stary Wharton będzie jęczał, gdy nadejdzie chwila... –
– Nick Wharton! – przerwał Czerwonoskóry z dziką radością. – Czy to ty jesteś przyjacielem słynnego Wodza o Długich Włosach, wielkiego pogromcy bawołów, który tylu dzielnych Sjuksów wysłał do przodków?
– Tak, to ja – odparł stary Nick – i cóż z tego? Cóż wiesz o Nicku Whartonie?
– Wielki Róg często bawił w fortach białych ludzi, gdy topór wojenny był zakopany. Słyszał tam wiele historii o Buffalo Billu i jego dwóch towarzyszach, wojowniku o włosach ze złota, którego nazywają Dzikim Billem i starym wojowniku Nicku Whartonie! Walczyliście wielokrotnie przeciwko Sjuksom, nigdy jednak nie spotkałem się z wami oko w oko!
– Oto, na co przydaje się sława! – zauważył Nick Wharton. – Jego Czerwona Wysokość napewno wypróbuje na mnie arsenału swych specjalnych tortur, przeznaczonych dla najdzielniejszych wojowników.
Tymczasem Wielki Róg zwołał swych wojowników i obwieścił im, że jeden z jeńców jest wielkim wodzem, towarzyszem Buffalo Billa. Radość dzikich nie miała granic.
– Gdzie jest obecnie Wódz o Długich Włosach? – spytał Nicka wódz Sjuksów. – Musi on wpaść również w nasze ręce!
Nick Wharton uśmiechnął się i odparł spokojnie, jak zwykle: – Niestety, nie wiem, gdzie przebywa mój druh, a gdybym nawet wiedział, to i tak nie powiedziałbym. Mam jednak nadzieję, że go wkrótce spotkasz i nie wiem, czy ci to wyjdzie na zdrowie... –
Wielki Róg z wysiłkiem opanował wzburzenie. – Pomóż mi ująć Buffalo Billa, – rzekł – a daruję ci życie!
Nick zaśmiał się serdecznie: – Wodzu, rzekł – raczej woda popłynie w stronę gór od ujścia, raczej śnieg pokryje latem prerię, raczej Czerwonoskórzy porzucą wojnę i łowy i zaczną uprawiać ziemię, niż stary Nick zdradzi przyjaciela! –UCIECZKA.
Obóz Sjuksów był indyjskim zwyczajem rozłożony nad brzegiem rzeki, na skraju lasu.
Gdy noc zapadła, Nick Wharton i jego towarzysz, młody „żółtodziób” Jack Hayes, zostali zamknięci w jednym z wigwamów. Młodą dziewczynę umieszczono w innym namiocie, w głębi obozu.
Rosły wojownik stanął na straży przed wigwamem dwóch jeńców, lecz wewnątrz namiotu nie było nikogo, gdyż Indianie sądzili, że mocne więzy na rękach i nogach białych uniemożliwią wszelką próbę ucieczki.
Szczęście sprzyjało jednak więźniom. W nocy nad prerią rozszalała się straszliwa burza. Wycie wiatru, równomierny plusk ulewy i potężne grzmoty, mogły zagłuszyć wszelką rozmowę wewnątrz namiotu, tak że po chwili obaj więźniowie zaczęli się naradzać nad wyjściem z niebezpiecznej sytuacji..
Więzy ze skóry bizona były wprawdzie twarde, lecz nie przedstawiały poważniejszej przeszkody dla wilczych zębów starego Nicka. W ciągu pół godziny Wharton miał wolne ręce. Uwolnienie z więzów Hayesa było dziełem kilku minut.
Nadeszła chwila działania.
Rozszalały huragan sprzyjał poczynaniom naszych przyjaciół. Nick Wharton wyjrzał ostrożnie z wigwamu i stwierdził, że wartownik stoi w odległości kilku kroków, odwrócony do niego tyłem.
Jack Hayes ze zdumieniem obserwował ruchy starego wywiadowcy, który poruszał się sprężyście i bezszelestnie, jak pantera. Nick wyczekał odpowiedniego momentu i jednym skokiem rzucił się na Indianina. Coś zakotłowało się w ciemności... dał się słyszeć chrapliwy oddech dzikiego, zdławionego żelaznymi ramionami Nicka. Wreszcie Nick mruknął: – Dzielny wojownik leży teraz skrępowany moimi więzami. Mam nadzieję, że nie nabawi się do rana kataru, leżąc na mokrej trawie.
Należało teraz uwolnić Ruth Sage. Nick uśmiechnął się chytrze.
– Chodź, – rzekł do młodzieńca – napędzimy tym diabłom porządnego strachu...
Dwaj mężczyźni porozumieli się szeptem i rozeszli się, każdy w inną stronę.
W pięć minut później, z trzech wigwamów uniosły się płomienie i okrzyk wojenny plemienia Czarnych Stóp – śmiertelnych wrogów Sjuksów – rozległ się z lasu. Wojownicy Wielkiego Rogu byli wypróbowani w bojach. Natychmiast rzucili się do broni i pośpieszyli w stronę lasku, skąd zdawało się grozić największe niebezpieczeństwo.
Tymczasem Nick Wharton wpadł do namiotu, w którym uwięziona była dziewczyna, jednym ciosem obezwładnił nie spodziewającego się ataku wartownika i po chwili oboje znaleźli się w miejscu, gdzie stały konie Sjuksów. Czekał już tam na nich Jack, który przygotował w międzyczasie trzy konie do drogi.
Ciemności nocne pochłonęły już troje uciekinierów, gdy Indianie spostrzegli, że zostali wyprowadzeni w pole. W lesie było zupełnie cicho i spokojnie – ani śladu Czarnych Stóp... Tymczasem płomienie przeskakiwały z jednego wigwamu na drugi i Czerwonoskórzy rzucili się do gaszenia ognia. Wielki Róg, tknięty przeczuciem, pośpieszył zaś do namiotów jeńców i oczywiście nie znalazł w nich nikogo, prócz obezwładnionych wojowników.
Wódz wyznaczył dwustu wojowników i na ich czele ruszył wściekłym galopem w pościg za zbiegami. Na nieszczęście, Jack Hayes nie znał się na koniach i trzy wierzchowce zbiegów nie odznaczały się bynajmniej rączością. Rumak Ruth był jeszcze nienajgorszy, lecz pozostałe kłusowały jak żółwie.
W pewnej chwili, Nick Wharton, rzucając spojrzenie po za siebie stwierdził, że są prześladowani. Krzyknął więc do Ruth, która wstrzymała swego wierzchowca, by nie zostawiać w tyle swych towarzyszy:
– Proszę popuścić cugli! Nie powinna pani pozostawać z nami, to na nic się nie przyda. Niech pani ucieka i sprowadzi nam pomoc!
W tej samej chwili zagrzmiały strzelby prześladowców. Jedna z kul dosięgła konia Whartona. Zwierze stanęło dęba, a potem ciężko zwaliło się na ziemię. Nick nie zamierzał poddać się bez walki. Z tomahawkiem, zabranym jednemu z obezwładnionych wartowników, w dłoni, stanął gotów do rozprawy z wrogiem. Tymczasem druga kula raziła w nogę wierzchowca Jacka Hayesa. Młodzieniec natychmiast stanął obok Nicka, wykazując niezwykłą u „żółtodzioba” odwagę.
Ruth nie czekała dłużej – pochyliła się na siodle i ostrym cwałem ruszyła w step.
Bohaterska obrona Nicka Whartona i Jacka Hayesa nie przydała się na nic. Po krótkiej walce obaj byli znów jeńcami Sjuksów. Wojownicy powiedli ich w triumfie do obozu.RUTH W NIEBEZPIECZEŃSTWIE.
Ruth puściła cugle luzem i pozwoliła swemu koniowi pędzić zupełnie swobodnie. Rumak miał jeszcze w uszach huk strzałów i wrzaski wojenne wojowników, to też galopował bez wytchnienia przed siebie z dziewczyną uczepioną jego grzbietu.
Lecz dziewczyna zdawała sobie doskonale sprawę z powagi sytuacji. Rozumiała, że trzeba będzie jednak pokierować koniem, który wiedziony instynktem, może pocwałować wprost do obozu Sjuksów. Po pewnym czasie Ruth ujęła energicznie cugle i pewną dłonią zawróciła rumaka w kierunku przeciwnym do tego, gdzie znajdowały się namioty Czerwonoskórych. Cwałowała tak całą noc, mijając po drodze niewielkie gaje, rozrzucone po prerii, rzeczułki, skały i kotliny. Nad ranem koń zaczął zwalniać biegu, co bynajmniej nie zdziwiło Ruth gdyż rumak dokonał niezwykłego wyczynu, galopując całą noc bez przerwy.
Wkrótce po wschodzie słońca dziewczyna zatrzymała wierzchowca i puściła go na trawę. Sobie użyczyła niewiele wypoczynku, gdyż ciągle badała okolice, i horyzont, aby na widok choćby cienia obecności Indian skoczyć na siodło i pomknąć przed siebie.
Po kilku godzinach, gdy koń był już wypoczęty, dzielna amazonka znów znalazła się na siodle i znów rozpoczął się galop przez pusty step, na którym nie widać było ni śladu osiedla białych ludzi. Podróż Ruth trwała do zapadnięcia zmroku. Z nastaniem nocy dziewczyna powtórnie zatrzymała konia, puszczając go na pastwisko.
Ruth słaniała się z wyczerpania i, choć nie zamierzała zatrzymywać się na długo, po chwili, sama nie wiedząc kiedy, zasnęła na trawie snem sprawiedliwego.
Sen Ruth trwał zaledwie kilka godzin. Była głęboka noc, gdy dziewczyna została obudzona w dziwny sposób – poczuła jakieś wilgotne dotknięcie na twarzy... Ogarnęło ją przerażenie. W pierwszej chwili po przebudzeniu przebiegła jej przez głowę myśl, że to jadowity grzechotnik dotyka jej twarzy swą śliską łuską. Ruth, ogarnięta grozą zerwała się na równe nogi. W ciemnościach zamajaczył przed nią jakiś niewyraźny kształt. Z zapartym tchem dziewczyna oczekiwała ataku wroga ukrytego w ciemności, lecz po chwili, gdy oczy jej, zamglone snem, odzyskały bystrość, spostrzegła ze zdumieniem, że obudził ją jej własny koń, liżąc ją wilgotnym językiem po twarzy.
Co mogło skłonić wierzchowca do tak dziwnego postępowania? Pocóż koń zbliżył się do dziewczyny i usiłował ją obudzić? Ruth nadaremnie zastanawiała się nad tymi pytaniami, gładząc konia, którego zachowanie zdradzało dziwny jakiś niepokój. Zwierzę drżało na całym ciele i rzucało dokoła siebie przerażone spojrzenia...
– Biedny, wierny przyjacielu – rzekła dziewczyna, klepiąc delikatnie rumaka po grzbiecie – zgrzałeś się podczas szybkiego biegu, a teraz wiatr nocny przejął cię chłodem...
Nagle koń szarpnął się gwałtownie, zdradzając coraz wyraźniejsze oznaki śmiertelnego przerażenia. Ruth rozejrzała się dokoła i zmartwiała z przerażenia – w ciemnościach wśród prerii widniały jakieś niewyraźne cienie, które posuwały się bezszelestnie i złowrogo.
Były to wilki...
Ruth jednym skokiem znalazła się na siodle o koń pomknął przed siebie jak strzała, wypuszczona z napiętego łuku. Lecz straszliwe cienie nie zamierzały bynajmniej zrezygnować ze swej zdobyczy i rzuciły się w pościg. W ciemnościach połyskiwały złowrogo ich fosforyzujące ślepia.
Wkrótce dziewczyna stwierdziła z przerażeniem, że wilki zbliżają się coraz bardziej. Dzielny wierzchowiec był zbyt wyczerpany trudami ubiegłych godzin, by wytrzymać morderczy pościg zgłodniałych bestii.
Dziewczyna rozglądała się z przerażeniem, lecz znikąd nie mogła oczekiwać ratunku. Nagle przed dzielną amazonką ukazał się w pewnym oddaleniu las. Gdyby dotarła do niego – byłaby ocalona. Ukryta wśród gałęzi mogłaby ujść straszliwym kłom drapieżców prerii. Zachęcała więc konia do biegu pieszczotliwymi okrzykami, a dzielne zwierzę, rozumiejąc grozę położenia, wydobywało z siebie ostatki sił.
Ruth widziała przed sobą już wyraźnie widniejące w bladym blasku gwiazd, gałęzie drzew zbawczego lasku.
Niestety! Rumak zupełnie opadł z sił, a straszliwy pościg zbliżał się krok za krokiem. Wilki galopowały tuż po śladach konia, którego chrapliwy oddech świadczył o tym, że dobiega on kresu swych sił.
Wreszcie dziewczyna spostrzegła z przerażeniem, że kilka wilków wyprzedziło ją i zabiegło wierzchowcowi drogę. Krwiożercze bestie otoczyły swe ofiary kołem i Ruth musiała zatrzymać konia. Sytuacja była beznadziejna.OCALENIE.
Krąg straszliwych bestii zacieśniał się coraz bardziej. W ciemności połyskiwały krwawe ślepia, słychać było złowrogi skowyt... Wilki gotowały się do uczty.
Lecz Ruth była nieodrodną córą stepu i nie zamierzała poddać się bez walki. Wiedziała, że gdyby udało jej się utrzymać zwierzęta w pewnej odległości, do brzasku, miałaby szansę ratunku, gdyż wilki nie atakują człowieka w dzień.
Nie wahała się długo. Zerwała z siebie kurtkę myśliwską i wymachując nią nad głowa zaczęła głośno krzyczeć.
Skutek był nadzwyczajny.
Wilki, przerażone dziwnym zachowaniem się swej ofiary, cofnęły się nieco i rozluźniły pierścień, otaczający dziewczynę.
Ruth dostrzegła, że krąg wilków jest w jednym punkcie nie dość szczelny i nadzieja napełniła jej serce. Wymachując coraz energiczniej trzymaną w ręku częścią ubrania, ruszyła w tym kierunku. Wilki cofnęły się jeszcze o kilka kroków. Ruth postawiła teraz wszystko na jedną kartę – biegnąc co sił rzuciła się w ciemności nocne w to miejsce, gdzie nie było widać jarzących się wilczych ślepi. Nie odwracała się do tyłu, lecz wyraźnie usłyszała za sobą ich ciche kroki, które ciągle się zbliżały... Cóż wierzchowiec stał się łupem hordy drapieżców prerii...
Lecz nie wszystkie wilki pozostały przy koniu. Kilka słabszych i drobniejszych wilków, nie czując się na siłach, by zdobyć godną część łupu, ruszyło w ślad za uciekającą dziewczyną. Ruth słyszała za sobą ich ciche kroki, które ciągle się zbliżały... Cóż robić?... Las był oddalony już tylko o kilkadziesiąt kroków. Byle dotrzeć do pierwszych drzew... Dziewczyna zrzuciła za siebie trzymana w ręku kurtkę. Bestie zatrzymały się na chwilę i rzuciły się na domniemaną zdobycz, szarpiąc ją ostrymi kłami. Ta chwila ocaliła Ruth. Nad głową jej zaszumiały konary pierwszych drzew, po chwili dziewczyna siedziała już na drzewie. Była bezpieczna.
Wilki krążyły dokoła grubego pnia, warcząc złowrogo, a niektóre usiłowały dosięgnąć swej ofiary skacząc w górę. Ruth była jednak spokojna – gałąź była zbyt wysoka. Dziewczyna wiedziała zresztą, że musi siedzieć na drzewie tylko do świtu. Potem wilki znikną, gdyż polują one tylko w mrokach nocy.
Wreszcie, po kilku godzinach, zajaśniała jutrzenka, a po tym wzeszło słońce, którego promienie zwiastowały wybawienie dla bohaterskiej dziewczyny.
Ruth siedziała jeszcze długo na drzewie po odejściu wilków. Czekała, aż nie znikną zupełnie z okolicy. Wreszcie odważyła się zeskoczyć z drzewa. Stała przez chwila nasłuchując i badając wzrokiem okolicę, lecz niebezpieczeństwo już nie groziło.
Dziewczyna była tak wyczerpana, że słaniając się na nogach, ostatnim wysiłkiem dowlokła się do wielkiego dębu, którego potężny pień był spróchniały i wydrążony. W wydrążeniu tym, osłoniętym gałęziami wysoką trawą, Ruth ułożyła się i zapadła w głęboki sen.
* * *
Ruth spała zaledwie kilka godzin. Obudziły ją jakieś głosy, które rozległy się echem po niewielkim lasku. Były to głosy Indian, którzy rozmawiali miedzy sobą w narzeczu Sjuksów. Ruth nieźle rozumiała narzecza indyjskie, gdyż od najmłodszych lat żyła wśród prerii, przysłuchiwała się więc uważnie rozmowie Czerwonoskórych, ukryta w swym schronieniu.
Dziewczyna poznała wśród innych głosów głęboki bas Wielkiego Roga, wodza Sjuksów. Skuliła się w wydrążonym pniu i trwała tak bez ruchu, aby Indianie nie spostrzegli jej obecności.
Poprzez szczelinę w drzewie mogła teraz dobrze obserwować Sjuksów. Rozpalili oni ognisko na niewielkiej polanie w pobliżu ukrycia dziewczyny i zapaliwszy fajki, poważnie rozprawiali o ostatnich wydarzeniach. Konie ich stały nieopodal, puszczone na trawę. Zdawało się, że Czerwonoskórzy zatrzymali się na dłuższy wypoczynek.
– Wilki nie pozwoliły umknąć squaw o bladej twarzy – rzekł Wielki Róg. – Biała Róża, o obliczu koloru śniegu na prerii i o włosach podobnych do złotych nitek, zginęła wśród prerii!
Inni wojownicy poważnie przytaknęli wodzowi. Widzieli oni ślady straszliwego pościgu i szczątki konia, pożartego przez wilki. Nie przypuszczali, że dziewczynie udało się ujść z życiem i dlatego, na szczęście, nie czynili poszukiwań w okolicy. Nie zwracali też uwagi na wydrążony pień, ukryty za barykadą z gałęzi, w którym przebywała Ruth.
Wojownicy dołożyli drzew do ogniska i przygotowywali się do przyrządzenia posiłku. Rozsiedli się wygodnie wokół ogniska i wydobyli zapasy.
Nagle zjawił się jeszcze jeden Czerwonoskóry, wysłany uprzednio na zwiady przez wodza i zawołał:
– Blade twarze dążą cwałem przez prerię zmierzając wprost do lasu!...
– Ilu ich jest?... – spytał Wielki Róg z ożywieniem.
– Czternaście bladych twarzy, dobrze uzbrojonych i na dzielnych rumakach znajduje się w odległości około trzech mil od nas – odparł wywiadowca.
Wódz wydał rozkaz odjazdu. Indianie dosiedli koni i po chwili tylko popiół ogniska świadczył o ich pobycie w lasku.
Siły moralne i fizyczne Ruth były na wyczerpaniu. Po odjeździe Czerwonoskórych zapadła w swej kryjówce w głębokie omdlenie.
W pół godziny później jeździec o wspaniałej, atletycznej postawie, z pod kapelusza którego wysuwały się niesfornie długie włosy, zatrzymał swego rumaka obok drzewa, w którym spała Ruth. Za nim podążało trzynastu cowboyów, których ogorzałe oblicza i śmiało patrzące oczy, świadczyły, że są prawdziwymi „jeźdźcami granicy”. Wszyscy byli dobrze uzbrojeni, a konie ich należały do najszybszych rumaków prerii.
Dowódca uważnie zbadał ślady dokoła drzewa. Przedtem, na stepie, napotkał on na kości wierzchowca Ruth, teraz szukał śladów jeźdźca. Poszarpana kurtka dziewczyny mogła świadczyć o tym, że wilki pożarły również jeźdźca, lecz wywiadowca nie ustawał w poszukiwaniach. Drobne gałązki u stóp jednego z drzew wskazywały na to, że człowiek prześladowany przez wilki schronił się na drzewie – musiał więc znajdować się gdzieś w okolicy. Idąc wciąż śladami dziewczyny, dowódca cowboyów dotarł wreszcie do jej schronienia. Odchylił gałęzie i uśmiech rozjaśnił jego męskie oblicze: – Oto, co znalazłem! – zawołał do swych towarzyszy.
Lecz dziewczyna nie obudziła się z omdlenia. Ocuciły ją dopiero długie starania wywiadowców.
Gdy Ruth otworzyła oczy, twarz jej zajaśniała radością. W wybawicielu swym rozpoznała Króla Granicy – Buffalo Billa.
– Buffalo Bill! – zawołała. – Jestem ocalona...
Lecz dzielna dziewczyna natychmiast przypomniała sobie o swych przyjaciołach, którzy tymczasem pozostawali w rękach Siuksów.
– Musicie natychmiast ruszyć naprzód! – zwróciła się energicznie do Buffalo Billa. – Musicie uratować starego Nicka Whartona i Jacka Hayesa. Jeśli się spóźnicie, grozi im okrutna śmierć przy palu meczami!...